Skocz do zawartości
Nerwica.com

Życie ułudą/wyobrażeniem


zujzuj

Rekomendowane odpowiedzi

Witam. Chciałbym sie podzielić spojrzeniem na cos co nie daje mi spokoju...Czasem ludzie żyją bardziej nie jako oni, tylko jako wyobrażenie samych siebie. W jakimś stopniu ma tak każdy...jednak czasem przyjmuje to dość wyrażne formy i można by chyba mówić wręcz o jakiejś formie urojeń. Tak samo ludzie mają czasem potrzebę nadania wazności, wyjątkowości swoim zaburzeniom. Czasem starają sie żeby to tylko one ich określały... Generalnie niektórzy mają wyrazną tendencję do mitologizacji samych siebie

 

3)[/color] Tojuż moment w którym człowiek przedstawia sie przed ludzmi, jako ten nowy ktoś. Człowiek stara sie zrobić na ludziach takie wrażenie, żeby go postrzegali tak jak tego chce. Wtdy w jego głowie powstaje wrażenie, że ci ludzie postrzegają jego samego, jako np: psychopatę(będzie przykład z forum). On oczywiście żyjąc w świecie ma gdzies w głowie wyobrażenie na temat psychopatów. Sa grozni, bezwzględni, silni, inteligentni, sprytni, ludzie sie ich boją itd...Jest pełno programów o nich, są seriale, ksiązki, psychologia. To wszystko buduje w nas wyobrażenie... To wyobrażenie to raczej stan, emocja. Poprzez pokazywanie sie ludzią od tej nowej strony, człowiek zaczyna żyć urojeniami. Człowiek zaczyna uważać, że inni widzą w nim psychopatę(lub chce być tak widzianym) i uznaje że obdażają go tym samym stosunkiem jakim on był skłonny obdażac psychopatów. On w zasadzie sam siebie obdaża tym uczuciem/wrażeniem a przypisuje je innym...jednak wszystko dzieje sie w głowie... Oczywiście taki człowiek może zupełnie sie z ludzmi w ten spos, nie komunikować. Może tylko sobie myśleć o sobie, marzyć, wyobrażać itd...

 

Nie wiem czy sie zmieszczę ale teraz chce dać przykład rzeczywisty. Chodzi o użytkownika Intel. Pewnie sie wkrwi ale co zrobić.

post986722.html#p986722 Tutaj jest link do wątku na temat psychopatii. Intel sie tam pojawia i pisze, że jest psychopatą... Chodzi jednak o to, że ja mam dobrą pamięć. Pamiętam jak kilka lat temu w podobnym wątku ten sam Intel sie pojawił. Miał inny avatar, alenick oczywiście ten sam...PBył wtedy na poziomie samo diagnozowania sobie psychopatii.Pamiętam, to bo mu odpisałem, żeby sobie odpuścił samodiagnozowanie...że objawy które podaje(brak uczuć itd...) równie dobrze mogą być czymś zupełnie innym. Do tego on miał zdiagnozowany Chad. Wtedy Intel już po paru postach sie w zasadzie ze mną zgodził

 

Zobaczcie jak wygląda dyskusja w zalinkowanym wątku. Jego pomysł(bo to był jego pomysł) o psychopatii sie rozrósł niepomiernie. Nie ma tam juz miejsca na podważanie tej diagnozy. Jak sam napisał on jest psychopatą... Jednak należy tez zwrócić uwagę na pewien dziwny spos. dyskusji. On dyskutuje w zasadzie dowodząc tej psychopatii. On pisze, że był w więzieniu(=psychopatia), że nie chciano go rozkuć(=psychopatia) itd... nawet napisał że ludzie postrzegają go jako spokojnego, co tez jest dowodem na jego psychopatię, bo przecież psychopaci sie świetnie maskują...Pisze że jest wściekłym psem...itd...itp... To jest własnie sedno. Cały czas trzeba podtrzymywać to sztuczne rusztowanie, żeby nie musiec byc sobą...żeby móc byc kimś silnym ,grożnym nawet jeśli to tylko nasza głowa. Jak inni nie sa skłonni współpracować, to Intel musi zakończyć dyskusje żeby nie wbuchnąć i żeby nie zrobić nic głupiego...co raczej jest mało psychopatyczne, a mocno neurotyczne

 

Z drugiej jednak strony, pewnie jest prawdą żema obniżony afekt, że jest impulsywny,że może inteligentny itd... Czyli to wyobrażenie ma fundament rzeczywistości, jednak w pewnym momencie przechodzi w coś innego

 

Co o tym myślicie? Czy to jest niebezpieczne? Czy można przekroczyć granicę, czy żyjąc w taki spos można być szczęśliwym? Ja mam coś bardzo podobnego i strasznie mnie to męczy. Cały czas pogrążam sie w myślach, w których jestem kimś po prostu niezwykłym...jednak nie jest to tylko i wyłącznie ułuda. Jest to na fundamencie rzeczywistym, tylko że jest interpretowane tendencyjnie, wyolbrzymiane... Człowiek gdzies wewnetrznie zaczyna sie gubić, zaczyna woleć życ tym urojonym wyjątkowym wyobrażeniem, niz zyc rzeczywiście... Pomimo tego, że czuje sie z tym żle, że żyje w dużej czesci czystymurojeniem, to nie może sie od tego oderwać. Ten świat to świat w którym może sięgnąć po podziw, wyjątkowość itd...nie musi już czuć sie beznadziejny i do dupy, bo przecież prawda jest zupełnie inna. Co prawda tylko on zna tą"prawdę" ale to jakoś wystarcza...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cały czas pogrążam sie w myślach, w których jestem kimś po prostu niezwykłym...jednak nie jest to tylko i wyłącznie ułuda. Jest to na fundamencie rzeczywistym, tylko że jest interpretowane tendencyjnie, wyolbrzymiane...
A co konkretnie myślisz na swój temat, dlaczego uważasz siebie za kogoś niezwykłego?

 

@1)

Ja tak nie mam, dawno temu wyleczyłem się z widzenia w ludziach idoli i autorytetów, czasem ludzie mnie onieśmielają i czuję się przy nich malutki, ale to przez moje zaburzenia, nie uważam ich za lepszych, nie mitologizuję.

 

@3)

No, spotkałem takich wielu w necie, w świecie rzeczywistym jednego, to chyba jakaś bardziej chora postać narcyzmu.

 

Ktoś kto kocha własne dziecko nie może być psychopatą choćby się bardzo o to starał.

 

Ja z kolei często żyję marzeniami i myślami, w których udało mi się osiągnąć swoje plany i cele w życiu, i myślę, że to nie jest złe, to daje mi motywację do działania - bo właśnie - mimo, że idzie to żmudnie i jest cholernie ciężko czasami to jednak działam, aby swoje cele osiągnąć. Inaczej to byłoby czyste życie wyobraźnią, pocieszanie się tylko, a tak to coś co daje mi powera w pewnym stopniu.

 

-- 08 sie 2013, 17:25 --

 

Ad.1) Każdy z nas patrzy na rzeczywistość przez pryzmat własnego umysłu - po to on jest. I zawsze to wyobrażenie jest tylko wyobrażeniem, dlatego np. planujemy sobie wspaniały tydzień urlopu, a rzeczywistości okazuje się być mniej spektakularna (a czasem okazuje się, że udało się trafić i wizja prawie pokryła się z tym co się świecie realnym wydarzyło). Idziesz do szkoły dzień po kartkówce - "Boże, Boże, nie zdałem"... piątka. Idziesz do szkoły po sprawdzianie: "Byłem nieźle przygotowany, pytania były łatwe, liczę na 4, 4+"... trzy z minusem, siadać!

 

Ad. 3)

Nie narcyzmu, źle to nazwałem...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ciężko mi w ogóle zacząć i napisać. Nawet nie wiem jak zacząć...Zaczne od tego, że te schematy i kółka mają pomóc zorientować mi sie we własnej sytuacji...Chodzi o to, że ja tego tak na prawdę wręcz nienawidzę, a z drugiej strony sie tych w taki kwasny sposób napawam. Rozdymam sie i pławie w tych historyjkach przeżywanych w swojej głowie.

 

Chodzi o to że wraz z moimi zaburzeniami stało sie coś ze mną. Nie chodzi o zmianę zachowania, zmianę stanu psychicznego. Chodzi o zupełną zmianę światopoglądu. Zupełnie inne spojrzenie na rzeczywistość...w zasadzie juz pisałem kilka razy o tym w róznych wątkach związanych z wiarą, czy religią. W jakims momencie uwierzyłem, że nie tylko mam cos do powiedzienia w tej kwestii, ale odkryłem coś. Uznałem że wszedłem w posiadanie jakiejś wyjątkowej wiedzy....do rzeczy

 

Jeszcze kilkanaście lat temu jak wszystko sie zaczęło zupełnie przemeblowałem swój światopogląd... Jednak nie zrobiłem tego aktywnie czy świadomie. Nikt nie miał wtedy internetu, ja w zasadzie ksiązkami sie nie plamiłem. Byłem standardowym dziecięcym teistą jak wszyscy. Interesowała mnie w zasadzie tylko gra w piłkę...Jak wszystko się zaczęło to zaczęły sie pojawiać w mojej głowie różne pomysły. Jednak one sie pojawiały jakby z zewnątrz, na bazie jakiegoś wewnętrznego przekonania. To nie była wiedza... Dopadł mnie taki błogi wewnętrzny stan i przekonanie graniczące z absolutną pewnością że Bóg to siła kierująca światem, z którą można mieć kontakt tylko we własnym wnetrzu...a Bóg jako postać opisywana przez KK nie istnieje...Ten nowy Bóg to inna rzeczywistość i jeszcze do tego wrócę...Podobne przekonanie odnośnie Biblii...Byłem przekonany że wiem jak sie powinno ją czytać... Ze nie opisuje ona historii, tylko opisuje ludzkie wnętrze itd... itp...Było tego bardzo dużo. Jednak ja o tym nie myślałem i nie miało to dla mnie znaczenia. To sie pojawiało w mojej głowie jakby z zewnątrz i bez mojego udziału...np: że 10 przykazań jest zle napisane, zle przetłumaczone, czy cokolwiek...ale tak jak sa podawane teraz nie mają sensu. Powinno był zamiast "nie kłam" stań się człowiekiem niekłamiącym, lub bądz człowiekiem niekłamiącym...Pozornie róznica niewielka, ale 1(standardowa) wersja jest napisana z pkt osobowości..a w drugiej wersji jest naciska na proces itd... to zbyt skomplikowane żebym w ogóle potrafił to sensownie przekazać...W kazdym razie te wszystkie rzeczy do mnie jakby wracały, a ja jakbym odkrywał ich rzeczywiste przesłanie czy rzeczywisty sens

 

Generalnie chodzi o to, że jest druga rzeczywistość. Dla nas rzeczywistość to to co możemy zobaczyć, usłyszeć,dotknąć,powąchać, posmakować i co możemy ogarnąć umysłem. Przeanalizować, ułożyć i sie zorientować. To wszystko jest tożsame z rozwojem osobowości/ja...Tak widzimy świat.Wszystko czym jesteśmy to nasze zmysły, które są jakby energią na zewnątrz.Nasze zmysły są"do świata" są ekstrawertyczne... Rzeczywistość dla nas to jest to co można zmysłami ogarnąć i poznawać...Jest jednak inna możliwość poznawania świata.Introwertyczna...Zapadając się do swego wnętrza, możemy poczuć jedność ze wszystkim. Wszystko co materialne i zmysłowe jest połączone. Można poczuć siłę która przenika świat i w myśl której świat funkcjonuje...To jest druga rzeczywistość i ta standardowa wypływa z tej drugiej/nowej...czarnej, której nie da sie poznać w żaden sposób. Tak samo jak głuchy nie zacznie słyszeć, jak mu sie opowie o działaniu ucha.

 

Jadę samochodem...Wracam z uczelni i nagle ogarnia mnie uczucie błogości i doskonałej miłości...zaczynam ryczeć jadąc samochodem... Oczywiście od razu mózg stara sie zorientować w sytuacji, a ja staram sie ogarnąć i nie robic z siebie głupka. Staram sie uczucie "zlokalizować" i sam dla siebie okreslam je uczuciem doskonałej ojcowskiej miłości...Czułem sie doskonale akceptowany, tylko w taki specyficzny sposób. Chodzi o to, że człowieka może kochac matka, ojciec, żona, siostra babcia itd... Jednak nigdy żaden człowiek nie pozna tak do końca drugiego człowieka. Nigdy nie odsłonimy sie tak do końca przed drugim człowiekiem, kim by nie był. Nawet my sami nie jesteśmy w stanie poznać samego siebie tak do końca. Zawsze gdzies tak na samym dnie będzie częśc zraniona, brzydka, głupia , nieporadna i nie chciana która ukrywamy przed światem i samymi sobą... Mówiąc o doskonałej miłości ojcowskiej, miałem na myśli własnie to poczucie bycia w jakis tajemniczy sposób akceptowanym od początku do końca...nawet jeśli nie do końca zdaje sobie sprawę kim tak na prawde jestem, to w jakis intuicyjny sposób poczułem sie akceptowany....w całości. Normalnie soba gardze, nie lubię siebie, wstydze sie siebie i chce ukryć i zniknąć, a tutaj coś odwrotnego

Jak już pisałem wcześniej. Rozum starał się zorientowac w sytuacji...jednak uznałem, że jesli uzyłem takiego określenia w stos do tego co odczuwałem, to musiałem to po prostu wcześniej odczuć...Tak samo jak ze snami. Czasem we śnie przyśni sie jakieś uczucie, stan który sie zna z życia świadomego. Człowiek stara sie je skonkretyzowac i uchwycic...mówi że czuł sie we śnie tak jak wtedy kiedy itd...itp... stara sie to zlokalizować. Jednak uczucie we śnie jest tylko odbiciem, tego co sie stało w rzeczywistości...Tak samo myślałem z tym doświadczeniem.

Jednak oczywiście nie uznałem że kiedyś ktoś mnie takim uczuciem obdazył, lub że kiedyś coś takiego czułem w kontekście innego człowieka

Uznałem, że doświadczam czegoś na bieżąco, czegoś rzeczywistego....Chodziło jednak o to, że to poczucie bycia 100% kochanym i akceptowanym było skorelowane z zapadnięciem sie niejako w siebie...To nie jest tak, że ja jako Michał osobiście zostałem czyms obdarzony. To poczucie miłości pochodziło z mojego wnętrza, ale nie było mną i nie miało ze mną jako Michałem nic wspólnego. Pochodziło z mojej istoty, ale nie było mną. Moje ja to coś innego niż ja jako isota w sensie całości....tylko chodzi o to, że moja istota u fundamentów istnienia jest tożsama z całym światem. Cały świat w swej najgłębszej istocie jest jednym i jest połączony. Miłość to pierwotna siła, która obdarza wszystko i powołuje do żucia w sensie holistycznym. Siła która leży u fundamentów wszelkiego istnienia. Czy to kamieć, czy pies, świnia czy ja. W swej istocie i fundamencie wszystko jest "kochane" tak samo... Jednak to oczywiście jest tylko pokraczna ludzka próba zrozumienia rzeczywistości. Jak mówię że miłośc jest pierwotną zasadą, można powiedziec że Bogiem, to tak na prawdę nie staram się okreslać rzeczywistości, tylko mówić o swojej ułomnej próbie poznania...Tak samo jak z kolorami. Mówię że to jest czerwone, a tamto zielone...Jednak takie nie jest. Jest czerwone tylko dla mnie, jednak samo w sobie jest zupełnie inne. Tak samo tutaj. Ja mówię o miłości, ale jednoczesnie zdaje sobie sprawę, że to tylko moja ułomna próba zrozumienia, czegoś czego zrozumiec nie mogę...

Mogę wyciągnąć ręce i coś sięgnąć. Jednak jednoczesnie zdaje sobie sprawę że nie sięgne nawet ściany...nie mówiąc już o całym ogromie przestrzeni której nie ogarnę. tutaj podobnie. Mówię o miłości jako sile pierwotnej i silesprawczej, jednak w taki sam spos, jak mówię o wyciaganiu rąk...Jednak tak uważam. Uważam że świat jaki znamy jest wynikiem pewnych "mechanizmów" i on zniknie kiedyś i sie skończy a Bóg pozostanie

 

Teraz o mnie. Ja zacząłem szukać informacji na ten temat.Na tematy oświeceń, szamanów, wiary itd... i oczywiście zacząłem to wszystko do siebie przyklejać. Zacząłem sie puszyć, uznawać za kogoś kto posiadł wiedze, prawdę. itd... w rzeczywistości czuje sie nikim. Wstydze sie wszystkiego i uważam za zupełne zero...tutaj jednak jest pole na którym mogę zostac kimś zupełnie innym. Kimś wyjątkowym itd... cały czas o tym myślę. Oddaje sie myślą że ludzie sie o tym dowiadują,że robie na nich wrażenie, że jestem wyjątkowy, madry, inteligentny itd...że wiem rzeczy których inni nie wiedzą, że mam kontakt z rzeczywistością o której inni nie wiedza, że mogą mi zazdrościć itd.. itp...

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jej, nie przepadam za tym "idolizowaniem" :P No ale mniejsza.

 

A co konkretnie sobie uroiłeś na swój temat? Wmawiasz sobie, że kim jesteś?

 

 

Przez ostatnie kilka lat doszłam do wniosku, że w moim przypadku nie ma co grać kogoś lepszego i udawać, że jestem w czymś na lepszym poziomie, niż jestem... To po prostu nie ma sensu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

właśnie wyskrobałem w poście wyżej i mógł bym pisać tak przez wiele godzin, a pewnie 95% to nawet nie nadawało by sie do jakiejkowlei analizy, że względu na niemożność ubrania tego w słowa czy wysłowienia się...no nie jestem erudytą i nie mam bogatego zasobu słownictwa i nie jestem zbytnio wykształcony..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A może faktycznie masz jakieś doświadczenia typu... "wizja"? Jest na przykład coś takiego, jak "chrzest w Duchu Świętym". Kojarzy mi się to bardzo z twoim doświadczeniem, które opisałeś.

 

A z tymi przykazaniami to nie do końca się zgodzę. Ale to temat na inną dyskusję.

 

Poza tym... w pewnym sensie masz rację, że jesteś wyjątkowy. Każdy jest wyjątkowy i każda chwila jest "niezwykła". Ludzie często mają się za wyjątkowych, kiedy tak naprawdę są przeciętni, a nawet niczego za bardzo w życiu nie robią... Ale oni też gdzieś tam mają rację, bo oni własnie mieli być wyjątkowi, bo każdy (moim zdaniem) urodził się po to, żeby być "Kimś". Tylku wielu ludzi zamiast podążyć za tym i stać się tym "Kimś" woli udawać, że już są świetni. I zamiast coś zrobić, napuszają się jak pawie, kiedy ktoś im uświadamia prawdę :P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak. Jestem wyjątkowy swoim siedzeniem przed kompem, ale rozmyślaniem jaki to jestem wyjątkowy...Im bardziej o tym myśle,im bardziej sie w tym pogrązam tym mniej robie i tym mniej działam...Działanie i egzystencja wiąże sie z bólem i trudem. Wymyślanie sobie wręcz przeciwnie na pierwszy rzut oka...studiów nie kończę, pracy nie mam, dziewczyny nie mam a łysiec zaczynam...no ale zawsze można sie pocieszyć że jestem zajebisty i wejśc do swojej głowy, no bo przecież jak jechałem samochodem to...normalnie paranoja

 

Co do tych przezyć, to wiele rzeczy bym nazwał podobnie jak kościół...ale ja nie wierze w żadne dogmaty. W zasadzie to zupełnie odrzucam magie, świetych, cuda odpuszczanie grzechów itd...księża to dla mnie oszuści a do kościoła nie chodzę... choć sprawa jest dużo bardziej skomplikowana to generalnie religię odrzucam w całej rozciągłości

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To może zwykła samodyscyplina by Ci pomogła? :) Na przykład powtarzanie sobie jakiegoś pozytywnego zdania przez ileś dni. Ja tak robię ostatnio i poprawiło mi się samopoczucie :) Albo ostatnio postanowiłam też, że przez 40 dni będę się uśmiechać, choćby nie wiem co :P nawet, gdybym była w złym nastroju. Chodzi mi o to, żeby zamiast stawać się szczęśliwym i potem zacząć się uśmiechać... najpierw zacząć się uśmiechać, i dzięki temu być szcześliwym. Działa genialnie :) poza tym mam to postanowienie o uśmiechu, bo czytałam o tym, jakie to przynosi efekty. I teraz nawet uśmiecham się do monitora :) Piszę ci to, bo ja tez nieraz mam problem z zabraniem się do dzialania i zamiast tego wolę rozmyślać. Ale na dłuższą matę tak się nie da. Na przyklad to uśmiechanie się jest trudne, bardzo trudne, ale... kiedyś w końcu trzeba się zmusić i uwierzyć, że pewnego dnia wyniknie z tego coś dobrego. No po prostu trzeba, trzeba się zmusić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zujzuj, wg mnie swoją sytuację, którą tu opisujesz nazwałbym czymś w rodzaju 'myślowego haju'. Bo tak jak używki służą 'kolorowaniu' życia i świata, który się wydaje szary i ponury, tak uciekanie w świat wyobraźni, ma taki sam cel: poczuć się lepiej. A dzieje się tak tym bardziej, im bardziej rzeczywistość jest frustrująca. :? Wyobraźnia jest azylem przed rzeczywistością. I to wg mnie nie jest bezpieczne. :roll:

 

Zdecydowanie lepszą opcją jest wykorzystywanie wyobraźni do tego, by 'zdobywać rzeczywistość', tak jak to opisał Siddhi:

Ja z kolei często żyję marzeniami i myślami, w których udało mi się osiągnąć swoje plany i cele w życiu, i myślę, że to nie jest złe, to daje mi motywację do działania - bo właśnie - mimo, że idzie to żmudnie i jest cholernie ciężko czasami to jednak działam, aby swoje cele osiągnąć. Inaczej to byłoby czyste życie wyobraźnią, pocieszanie się tylko, a tak to coś co daje mi powera w pewnym stopniu.

 

Niestety, tej drogi życiowej nie ułatwia modny trend dążenia do wyjątkowości, w którym ta wyjątkowość jest przedstawiana w zafałszowanej formie. Bo niby dlaczego za wyjątkowego należy uważać np. biznesmena lub piłkarza zarabiającego miliony, ale już nie piekarza znanego ze swoich wspaniałych wypieków czy cudownego rodzica lub kochającą partnerkę/kochającego partnera?

 

Może w tym właśnie tkwi sedno, by dostrzegać dla siebie szanse na bycie wyjątkowym/ą 'tu i teraz'? ;) Tak jak to opisała klarunia:

Chodzi mi o to, żeby zamiast stawać się szczęśliwym i potem zacząć się uśmiechać... najpierw zacząć się uśmiechać, i dzięki temu być szcześliwym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jasne że jak nie pasuje rzeczywistość to człowiek ucieka w wyobrażnię...Ja też to oczywiście robię. Wyobrażam sobie, że jestem gdzieś na wakacjach, że gram w NBA :smile: że to że tamto.Takie głupotki...i powiedziałbym że jestto zupełnie coś innego do tego co opisałem. Ja nigdy nie uznam że jestem koszykarzem NBA, nigdy nie uznam że jestem gdzies na wakacjach będąc prze kompem. Tutaj granica jest jasna. To co opisuje to coś zupełnie innego i dużo bardziej skomplikowanego. Te opisane w pierwszych postach wyobrażenia/przezycia tak jakby groziły w jakimś sensie mi...tożsame z nimi jest zagubienie siebie, jakaś forma bólu psychicznego, brak spontaniczności, jakaś forma opresji wewnętrznej, generalnie traktuje to jako coś jednoznacznie negatywnego, jednak nie niewinnego...z tego powodu starałem sie to przedstawić w formie mechanizmu. Można być piekarzem...Więc 2 różne rzeczy to nim po prostu być i inna sprawa to wyobrażac sobie, że piekę zajebisty chleb, że itd...co tam do głowy przyjdzie. Nie wyobrażasz sobie że jestem murzynem 2 metrowym....tylko tak jakby rzeczywistośc chcesz przenieść na bezpieczniejszy grunt, grunt na którym to ty masz kontrolę.

 

-- 08 sie 2013, 19:47 --

 

Jeszcze napisze o swoich wrażeniach na temat Intela... On pisał że wszedł w konflikt z prawe przez swoje zaburzenia osobowości. Nawet w stanach nerwicowych człowiek może mieć problem z tak podstawową kwestią osobowościową jak orientacja seksualna..to sie może popieprzyć...Co jeśli człowiek myśli że jest psychopatą i maszereg info na ten temat. Wie że jest człowiekiem dla którego prawo sie nie liczy, który nie ma wyrzutów sumienia i bierze co chce? Taki człowiek musi udowadniac sobie psychopatię, on nią żyje, ona daje mu poczucie siły, poczucie wartości...Jak takie coś wpływa na proces podejmowania decyzji? Jest człowiek w cięzkiej sytuacji materialnej i wpada mu do głowy pomysł, że napdanie na ważywaniak, sąsiada, bank czy cokolwiek... Większość rezygnuje, ale co jeśli ktoś uważa sie za psychopatę, co jeśli ktoś zacznie sobie udowadniac że dla niego to przeciez nie problem, że nic nie czuje, że w zasadzie to nawet nie on podejmuje decyzje, tylko jest w pewnym sensie niewolnikiem i ofiarą psychopatii... tutaj przeróżne opcje są możliwe. Jednak ten świat urojony może wpłynąć i może przechylić szalę. Jednak jest to podejmowanie decyzji w oparciu o "ja" fałszywe, bez kontaktu z sobą, w zasadzie w celu zaspokojenia wewnetrznych potrzeb(w jakimś sensie)... Intel tam pisze z pewną dumą, że policjanci bali sie go rozkuć. Takie przekonanie na sój temat daje poczucie siły, którego człowiek wcześniej mógł nie zaznać...To może po prostu zmienić człowieka który swoje prawdziwe ja chowa za murami tego urojonego, silnego, groznego

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zujzuj, myślę, że te wyobrażenia same w sobie nie są ani złe ani dobre. Natomiast niebezpieczne staje się ciągłe pragnienie pozostawania w świecie wyobraźni, kosztem zerwania kontaktów z rzeczywistością. To jest zagrażające dla osobowości!

Skoro obawiasz się zagrożenia ze strony tych wyobrażeń, dlaczego nie miałbyś wykorzystywać wyobraźni w sposób kreatywny, czyli tak, by wzbogacała życie w świecie rzeczywistym?

 

Słabo pamiętam Intela, ale z tego, co opisujesz to wnioskuję, że jego chęć bycia psychopatą, to jego pragnienie, by nie czuć bólu, by 'nic go nie ruszało', by to inni się dostosowywali do niego, a nie na odwrót.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale ja absolutnie nie uważam że te wyobrażenia są lepsze...to jest tylko pozór. Można oczywiście osiagać taką skisłą wielkośc pustą balonową wielkość...ale generalnie to jest to coś po czym człowiek nie czuje sie dobrze, czy lepiej...Ja nie wiem, ale dla mnie od początku to był problem. Bałem się jak gdzieś natrafiłem na info potwierdzające moję pomysły, czy filozofię. Wtedy wpadałem w taki mini stac podekscytowania i zaczynała sie jazda w głowie. Jednocześnie tego szukałem, ale z drugiej strony uznawałem za cos szkodliwego...no wkórwia mnie to na tyle, że jakbym tylko mógł wejśc do swojej głowy to bym zrobił z tego miazgę...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bałem się jak gdzieś natrafiłem na info potwierdzające moję pomysły, czy filozofię. Wtedy wpadałem w taki mini stac podekscytowania i zaczynała sie jazda w głowie. Jednocześnie tego szukałem, ale z drugiej strony uznawałem za cos szkodliwego...
Z jednej strony nie czujesz się ze sobą dobrze, masz niską samoocenę, ale z drugiej strony, gdy trafiasz na przemyślenia podobne do Twoich (pod względem głębi i mądrości), to... walczysz z wnioskiem, że jednak nie jest z Tobą tak źle, jak sądzisz? :roll: Tak jakbyś chciał koniecznie sobie udowodnić poprzez rozumowanie jaki jesteś mało wartościowy, nawet gdy Twoje przemyślenia są mądre, głębokie i wartościowe.

Dobrze to zrozumiałem? :roll:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem...ja tylko nie chciałem tego potwierdzać. Chciałem żeby to wszystko było jakie jest...jak coś potwierdzałem to sam nie wiem...nie lubiłem tego. Sprawiało mi to jakiś problem...niby tego chciałem, ale z drugiej strony nie...Troche tak, że jak sobie uświadamiałem że ktoś mysli podobnie, to tak jakby to co sam doświadczam traciło wartość i tak jakby stawało sie kłamstwem... Tak samo mówiąc na terapi o jakichś problemach z rodzicami, narzekając na nich to miałem wrażenie jakbym kłamał...To sie brało z braku kontaktu z samym sobą. Ja czysto intelektualnie docierałem do wiadomości, że złe traktowanie może wpływać na problemy psychiczne, więc w taki intelektualny sposób zdawałem relacje...jednak nie było w tym zbytnio emocji...Tutaj podobnie. Jak intelektualnie wejdę w posiadanie informacji potwierdzających moje zdanie, to tak jakby sytuacja sie zmieniała.Wtedy własnie intelekt zaczyna tworzyć ułudę, a ja jednocześnie mam wrażenie jakbym w jakims sensie kłamał...top bez sensu...tak jakby wszystko stawało sie sztywne. Zamiast świerzości i naturalności, to to intelektualne podejście wszystko usztywnia i robi sie jakoś ...sam nie wiem jak to określić. Można czuć emocje i można o nich mówić. Można je czuć, a można je analizować... Taka lekka schizofrenia. Brak bycia, a duzo myslenia o sobie...czuć złośc, a mówić że odczuwam złość to dwie różne rzeczy...Ja często analitycznie podchodzę do swego wnetrza...intelektualnie sie niejako krępuje. Swoje wnętrze staram sie kontrolowac intelektualnie

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wstyd...człowiek spętany wstydem robi takie coś. Chce w 100% sie kontrolować, jest spętany, bardzo introspektywny bardzo skoncentrowany na sobie, stara sie rzeczywiście negować swoje wnetrze, czy raczej je kontrolować...wtedy człowiek jest emocjonalnie bezpieczny, ale stara sie funkcjonować czysto intelektualnie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kontrolowanie siebie aż do takiego stopnia nie jest daje poczucia bezpieczeństwa. Tylko zdaje się takie być, ale nie jest.

Prawdziwe poczucie bezpieczeństwa objawia się wyrażaniem siebie, swoich uczuć bez obaw o odrzucenie, ocenianie, ból... Tak jak na forum możesz wyrażać swoje myśli, bo czujesz się (względnie) bezpieczny, bo nikt Cię nie oceni... jednak forum jest tylko małą częścią życia (przynajmniej taką powinno być).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no oczywiście że tak...no ale ja mówiłem o takim zaburzonym poczuciu bezpieczestwa...Jeśłi ktoś nie czuje sie bezpiecznie i ucieknie na koniec świata, to w jakims sensie poczuje sie bezpieczniej...jednak bedzie to wynikało własnie z wewnętrznego poczucia zagrożenia, niższości

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Martwi mnie, że aktualnie naprawdę wolę sobie po prostu posnuć takie wyobrażenia zamiast spotkania z kimś, czy wyjścia do ludzi. Ale wszystko mi się coraz bardziej sypie i chyba tylko ten sztuczny, wykreowany przeze mnie świat chroni mnie przed samobójstwem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Takie życie w wyobraźni zaczyna się już w dzieciństwie - kiedy dziecko zostaje samo, a kogoś potrzebuje, dochodzi do wniosku że samo sobie poradzi, nie potrzeba mu nikogo. Później przez całe życie chce być jakoś zauważone przez otoczenie, dostrzeżone, żeby w końcu zaistniało, a okazuje się że "zwykły" ja nie jest tak interesujący.

Tak jak zostało odrzucone przez rodziców, tak samo odrzucają go koledzy (w każdym razie nie dostaje tyle uwagi ile pragnie - nic nie zastąpi deficytów z wczesnego okresu życia). Okazuje się że jest w stanie zrobić masę rzeczy, dosłownie okaleczyć się, żeby tylko ktoś go zauważył/docenił, byle być tylko wyjątkowy, zacząć istnieć.

Podczas kiedy zwykły "ja" nie wystarczam, są osoby które imponują temu dziecku i/lub innym. Upadabniając się do nich (i np. zdobywając jakieś nagrody/umiejętności) dostaje się trochę ciepła wziętego z podziwu od innych, ciepła którego tak bardzo brakuje.

Próbując zawładnąć innymi i dostać ich uwagę, jednocześnie staje się ich niewolnikiem, ale nawet jeśli ktoś zda sobie kiedyś sprawę że tak żyje, że wszystko jest nakierowane na innych ludzi i na przemienienie się na jakiś ideał, nawet jeśli chce się zmienić, to nie może. Bo ten ból u pustka pozostaje i przygniata go do ziemi i mówi mu jak surowy rodzic "widzisz jaki jesteś beznadziejny" i bardzo ciężko się wyrwać od błędnego koła kolejnego próbowania zmiany w kogoś.

Prawdziwe ja chciałoby tylko sterować wszystkim z tyłu i się ogrzewać w blasku chwały, ale okazuje się że istnieją ludzie którzy są lepsi, "wykradają" uwagę otoczenia, a to "ja" też "przeszkadza" i nie jest takie jakie "powinno". Miejsce miłości innych ludzi zajmuje "miłość" samego siebie która wydaje się jakimś egoizmem, ale jest wbrew pozorom bardzo okrutna dla posiadacza.

Wyczytałem o tym w książce "Wirus samotności" i napisałem jak to mniej więcej rozumiem. Wiadomo że to tylko jeden schemat, ale sam cały czas noszę ze sobą coś takiego, a widziałem że wiele osób na forum pisało o czymś podobnym. Osobie która tak nie żyje chyba trudno jest to zrozumieć, łatwiej to podsumować jakąś etykietką typu egoista itp. Może być w tym trochę prawdy, ale jest tu też coś z choroby, i to choroby duszy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

robotnica masz rację. Ja myślałam, że tylko jawny brak okazywania miłości pozostawia piętno na psychice. Ale patrząc na dzieciaka mojej siotry widzę, że popełniła jakiś duży błąd. Chłopak miał wszystko, zainteresowanie i wsparcie rodziców, rzeczy materialne bo od zawsze siostrze się dobrze powodziło. Jednak czuje potrzebę imponowania. Chleje na umór chociaż ma dopiero 16 lat, żeby popisać się przed kolegami. Skąd ta potrzeba? To nie jest typowy rozpieszczony dzieciak, który miał wszystko i myśli, że jest bezkarny. On doskonale wie jaka byłaby kara za to wszystko, gdyby tylko siostra się dowiedziała, już nie wspomnę o szwagrze. Jednak jest w stanie to wszystko zaryzykować tylko po to, zeby zaimponować kolegom. Stąd chyba wynika silna potrzeba życia w ułudzie. JA mogę powiedzieć na ten temat bardzo dużo. Ja posiadam dwa rodzaje "marzeń". Jedne to te depresyjne. Wyborażam sobie, że umierają moi rodzice, ja mam gównianą pracę (bo mam) nie stać mnie na prąd, ogrzewanie, jedzenie. Siedzę wiec w jednym ponieszczeniu w piwnicy, prze słabej żarówce, wcinam ziemniaki, które wyhodowałam latem i rozmawiam z psem, bo nie mam kompletnie nikogo. Chodzę sobie po podwórku, po polach, sama, samotna, przez wszystkich zapomniana, niechciana. Ludzie żałują mnie, a ja w końcu umieram z samotności. Nawet nie macie pojęcia jak te wyobrażenia przeżywam. Ryczę do poduszki, przez kilka dni mam potwornego doła, że do niczego się nie nadaje i z pewnością tak skończę.

Inne wyobrażenia to takie, że np. jestem cenionym wykładowcą na uczelni (kiedyś to była praca moich marzeń, ale z niej zrezygnowałam w imię "miłości". Kiedy chciałam wrócić już było za późno), a na auli siedzą osoby, które kiedyś mnie zostawiły, olały, ale zrozumiały swój błąd. Usłyszały, gdzie jestem co robię i przyszły popatrzeć i pluć sobie w brodę, że popełniły taki głupi błąd i mnie odrzuciły.

I najbardziej bolesne wyobrażenia to takie dotyczące moich aktualnych pragnień. Wyobrażam sobie siebie szczęśliwą, kochaną. Wtedy jestem mega szczęśliwa. Kiedy jednak dociera do mnie, ze nic z tego łapię doła na miesiąc, dwa ciągle żyjąc nadzieją.

 

Uważam zatem, że nasze życie w świecie iluzji to płaszcz ochronny, który na siebie zakładamy broniąc się przed beznadziejnością. Pragniemy miłości i akceptacji. Zostaliśmy odepchnięci, nie ważne przez kogo i kiedy, ale uważamy, ze nasze "ja" z tamtego okresu było niewystarczające. Nie jesteśmy jednak w stanie się zmienić, bo osobowości zmienić się nie da. Strata spowodowała głęboki zawód i choć wydaje nam się, że zapomnieliśmy gdzieś głeboko tkwi zadra, która daje nam znak, że to nasza wina. To MY nie zrobliśmy tego czy tamtego, to MY zachowaliśmy się tak, a nie inaczej, to nam przypisuje się jakieś cechy, których sami do końca nie rozumiemy i w które w głębi serca nie wierzymy. Jednak chcemy być tacy, jakich chcą nas widzieć. Chcemy pozbyć się tych "złych" cech dlatego wyborażamy sobie siebie w różnych sytuacjach, gdzie jesteśmy z siebie dumni. Popadamy w samozachwyt, że udało się nam zrobić na kimś wrażenie, że zakamuflowaliśmy to swoje "ja" i poakazaliśmy to ja, które przez pryzmat przeszłości wydaje nam się właściwsze. I gubimy się. Ja zniknęłam gdzieś pomiędzy zagubionym, niepewnym i wstydliwym dzieciakiem a pewną siebie, przebojową laską. I dlatego dzieje się jak się dzieje. Chcę pokazać co to nie ja, ale są ludzie, którzy wolą zobaczyć nasze wnętrze niż tą idealną otoczkę. Ja jednak pogubiłam się w swoich wyobrażeniach tak, że już nie wiem jak wrócić. Ale widzę, ze to nowe "ja" jest złe. Tylko, ze jest za późno. Więc jesli pytacie czy to jest niezpieczne uważam, że tak. W końcu z jakiegoś powodu wpadamy w zaburzenia, których kiedyś nie było.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×