Skocz do zawartości
Nerwica.com

Samotność...


Saturn

Rekomendowane odpowiedzi

Moi

 

drodzy, jak to jest: czy nerwica, a raczej walka z nią jest łatwiejsza, bądź czy wydaje się tym, którzy są sami, że bylaby

 

łatwiejsza, z kimś? Nie mam na mysli rodziców czy rodzine (których wsparcie jest niezwykle cenne), lecz tak ważną, jeśli nie

 

najważniejszą część ludzkiego życia jaką jest miłość swej drugiej połowy? Co o tym myślicie? Jak uczucie (lub raczej jego

 

ewentualny bądź rzeczywisty brak) wpływa na walkę z nerwicą? Czy brak tego akurat rodzaju uczucia może być jednym z czynników

 

przyśpieszających zaburzenia nerwowe, depresje czy inne stany emocjonalne klasy b?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam!!!

Wiesz, ja już od dłuższego czasu jestem sam

 

(jestem typem samotnika), trudno mi się zakochać to chyba wpisane w mój znak zodiaku....hehe.

Rok przed choroba zerwałem z

 

moja ostatnią miłością ( a może tylko zauroczeniem?) i od tamtej pory jestem tz. singlem. Przez chorobe przechodzę sam, ale

 

nie narzekam. Wole samemu uporac sie z tym problemem, niż wciągać osobę "zdrową" (która chocby chciała i tak mnie nie

 

zrozumie), dla której taka sytuacja również może być męczaca. Tak samo było w czasie ataków, wówczas chciałem byc sam,

 

obecność drugiej osoby jeszcze bardziej mnie "rozwcieczała". Nie znaczy to że nie mam znajomych i przyjaciół (niektórzy

 

zniknęli z mojego życia gdy się dowiedzieli o mojej chorobie, ale to chyba normalka). Znalazłem nowych, nie wszyscy wiedzą o

 

nerwicy, a Ci co wiedza już zaponieli że jestem chory i traktują mnie jak dawniej.

 

Mi jest łatwiej przechodzić przez

 

to samemu.......

Pozdrawiam!!! :D:D:D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki Angel za tego posta. W sumie u mnie jest

 

troche odwrotnie niż u Ciebie, tzn tez jestem sam obecnie, ale chciałbym przeżyć to z kimś, lecz bez wtajemiczania tej osoby.

 

Myśle, że uczucie pomogłoby mi walczyć i jestem przekonany, że pokonałbym moje problemy będąc z kimś u boku. Jednak to nie

 

jest tak, że tę osobę postrzegałbym tylko jako narzędzie to walki z moimi problemami. Nie jestem takim egoistą. Nie

 

chciałbym, by ta osoba doweidziała się o tym. Sama jej obecność by mi wystarczyła. Moją wielką obawą jest następujący fakt:

 

boję się, że gdybym kogoś znalazł a ta osoba dowiedziałaby się, czy to ode mnie, czy to od kogoś, co mi dolega, zostawiłaby

 

mnie, ze nie chciałby być z kims takim, a jeśli nawet, że by nie wytrzymała. Albo, że ktoś chciałby być ze mną, ale bałby się

 

wchodzić w bardziej zażyłe relacje w obawie przed faktem, ze mam nerwice i wybrałaby kogoś zdrowego zamiast mnie. To uczucie

 

mi towarzyszy, ta myśl, przez cały czas.......

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zadaj sobie pytanie? Czy chciałbyś być z osobą która po tym,

 

jak dowie się o twojej chorobie bedzie miała wątpliwości? Ja raczej nie. Wolałbym od razu powiedzieć na czym stoimy, a nie

 

ukrywać prawdę. Ponieważ są sytuacje w których nerwica daje o sobie znać. Czyż nie? Co wtedy pomyślała by ta osoba o tobie?

 

Że jesteś wariatem? Może lepiej na poczatku powoli wprowadzac ją w świat nerwicy i tłumaczyc na czym polega, niż zataić

 

prawdę. Pamiętaj że takie sytuacje (zatajenie) uderzają ze zdwojoną siłą kiedy wyjda na jaw.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz Saturn, ja jestem z kimś, kto wie wszystko na temat

 

mojej choroby. Zreszta wiedza o tym moi przyjaciele, moi koledzy i kolezanki z pracy, nie wstydzę sie tego. Bardzo dobrze się

 

z tym czuje. Wydaje mi sie, że takie maskowanie i takie ukrywanie swoich uczuć jest bardzo stresujące. Ja jak sie czegos boje

 

mówie o tym na głos, to od razu zmniejsza moj poziom lęku:) Ludzie bardzo pozytywnie reagują w takich sytuacjach:) A jeśli

 

chodzi o tak bliska osobe jaka jest partner, mysle, że ona powinna wiedziec o Twoich problemach, to napewno wyjdzie predzej

 

czy później, poza tym wtedy można liczyć na jakies wsparcie czy zrozumienie. Ja poniekąd poczułabym sie oszukana, gdyby moj

 

partner długo cos przede mna ukrywał, zreszta szczerość bardzo zbliża ludzi:) Ja nigdy nie spotkałam sie z jakąs złą reakcja

 

ze strony kogokolwiek, gdy mowie o swoich problemach:) Tak wiec nie obawiaj sie ze ktos się od Ciebie odwróci gdy sie

 

dowie...........Zastanów sie jak Ty byś zareagował, gdyby bliska Ci osoba powiedziała o swojej chorobie....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Powiem szczerze ze ja mam faceta ale pomimo to czuje sie

 

samotnie w mojej chorobie.On mnie nie rozumie i nawet nie stara sie zrozumiec!czasami mysle ze bycie samej bylo by

 

latwiejsze!Zamiast wspierac mnie ciagle narzeka ze cos mi sie dzieje , zebym wziela sie w garsc itp.A to nie jest takie

 

proste!Mysle ze gdyby moj partner rozumial to co przechodze byloby mi o wiele latwiej!No ale coz!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jesli chodzi o pelne zrozumienie mojej choroby przez mojego

 

meza to raczej wydaje mi sie to niemozliwe ,jego podejscie do tego tematu jest zartobliwe,chociaz zdaza sie ze bywa czasem

 

tez poirytowany.Mimo braku pelnego zrozumienia nie wyobrazam sobie zeby byc sama,wydaje mi sie ze samotnosc jest

 

sprzymiezencem nerwicy,ostatnio jak moj maz wyjechal na pare dni i bylam sama to mialam wrazenie ze moje dolegliwosci sie

 

nasilily.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja obecnie jestem zupełnie sama z moją nerwicą (niedługo

 

zacznę ją nazywać przyjaciółką :lol: ), moja rodzina jest na drugim końcu Polski, znajomi jeszcze zbyt nowi żeby ich

 

wtajemniczać, mieszkam praktycznie sama. Wydaje mi się że byłoby mi o wiele łatwiej gdybym miała kogoś, kto by mnie rozumiał,

 

jestem tego pewna bo nawet gdy jadę do domu czuję ulgę, bo wiem, że nie muszę niczego ukrywać. Tutaj jeszcze nikt się chyba

 

nie domyśla jaki jest przawdziwy powód mojego częstego wychodzenia z uczelni. A ja mam czasami ochotę krzyczeć, że tak się

 

boję, że nie mogę wytrzymać! Zwłaszcza teraz gdy jest coraz gorzej.... Ale jeszcze bardziej przeraża mnie na myśl o tym, że

 

mogę się poddać, dlatego walczę, bez względu na to, że jestem sama, po prostu mobilizuję się i idę dalej, nawet gdy upadki są

 

coraz boleśniejsze...

 

Z góry przepraszam za taki pełen pesymizmu post, ale nie jest łatwo, naprawdę...ale kiedyś

 

WYGRAM, nie dam nerwicy tej satysfakcji!!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja pomyślę nad tym dopiero jak się wyleczę a przynajmniej

 

będę już tego bliska. Narazie nie lubię, kiedy ktoś jest przy mnie kiedy się źle czuję, wolę zamknąć się w pokoju i czekać aż

 

przejdzie. Zawsze starałam się wszystko robić sama, radzić sobie ze swoimi problemami, itd. ale jak już będzie o.k. to kto

 

wie... :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja wam powiem że ja mam juz dosyc

 

tego :( stracilem przez to wszystko najwspanialszą osobę na świecie... Byliśmy razem 1,5 roku, i ona nie potrafiła nie raz

 

zrozumieć mojego zachowania, chociaż postępowalem nieświadomie. Ta choroba to przekleństwo ;( Kocham ją i będę o nią walczył

 

do końca życia.... :cry:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki za wasze posty. Widze,ze temat jest w deche i

 

dobrze, że go poruszyłem. Ja chyba jestem za byciemz kimś, ogólnie źle znosze samotność. I nie mówie tu i byciu opuszczonym,

 

bo mam kochajacą rodzine która mnie wspiera. Ale chodzi mi o kogoś szczególnego, bliskiego...wiadomo. Dark Angel - zakochaj

 

się, to moja rada:-)Jeśli tylko będzie szansa, korzystaj. Niekótrzy całe życie czekają na takie uczucie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Każda walka z czymkolwiek, we dwójkę jest łatwiejsza , niż w

 

pojedynkę, pod warunkiem, że ta druga osoba jest nam szczerze oddana i rozumie nasze problemy.

 

Dla mnie to , niestety,

 

tylko teoria, ponieważ mimo,że mam męża czuję się bardzo samotna i opuszczona w tej walce, żadnego wsparcia i zrozumienia z

 

jego strony nie mam. Rodzina też nie bardzo wie o co chodzi w tym wszystkim, próbuję tłumaczyć, ale dla nich to jakaś

 

abstrakcja,a nerwica kojarzy im się wyłącznie ze zdenerwowaniem,wybuchowością a nie z lękami, paniką itd. Smutne to, ale

 

prawdziwe, chyba większość społeczeństwa tak nas postrzega.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zgadzam się z Sonią. Mój chłopak na początku nie zdawał sobie

 

sprawy z tego że objawem nerwicy mogą być lęki czy nawet zmęczenie. Wytłumaczyłam mu "jak to działa", chociaż do końca tego

 

nie rozmumie ale wspiera mnie w ciężkich chwilach. Wielu ludzi kojarzy lęki z chorobą psychiczną a psychiatrę z wariatkowem.

 

Jak ich przekonać że tak nie jest???

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To jest typowy stereotyp,psychiatra kojaży się tylko z

 

lekarzem dla osób "bardzo" chorych którzy powinni być przywiązani do łóżka pasami,albo chodzić w kaftanie w szpitalu bez

 

klamek.Moim zdaniem dopóki się nie zachoruje to taki stereotyp, będzie cieżko z głowy wyrzucić. Ja sam na początku tak

 

miałem,"o boże ide do psychiatry,jestem świrem,wszyscy się ode mnie oddalą"Znalazłem sobie psychiatre daleko od domu,zeby

 

nikt przypadkiem ze znajomych nie widział,ze tam chodze. W trakcie ostrego ataku lęku powiedziałem o tej chorobie

 

mamie.Zmieniłem lekarza. Teraz mam świetnego specjaliste,neurologa i psychiatre w jednym(przed jego gabinetem jest tylko

 

tabliczka że jest neurologiem) I się tak bardzo nie martwie,że siedze przed pokojem do psychiatry(tylko neurologiem),jednak

 

ludzie zerkają przed jakim ganinetem się siedzi,a my nerwicowcy jestesmy uczuleni na ludzkie opinie,spojżenia itp..Ten

 

stereotyp nakręcają media,dowcipy krążace o wariatach i szpitalach psychiatrycznych. Wydaje mi się że ciężko będzie to

 

zmienić ,jeśli wogóle się da.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

my nerwicowcy jestesmy uczuleni

 

na ludzkie opinie,spojżenia itp..

Ja tam sie w ogóle nie wstydze, ani wizyt u psychiatry, ani

 

choroby......... ani niczego co jest z tym związane:) mogłabym chodzic z kartką na plecach!!! A to, ze niektórzy dziwnie

 

reagują - to fakt, ale na mnie to nie robi jakiegos specjalnego wrażenia:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam!!!

Zgadzam się z Olką. Nie jest ważne co inni o nas

 

pomyślą, a to co sami o sobie myślimy.

Może kiedyś w latach 40-tych, czy 80-tych było to wstydliwe, ale teraz gdy świat

 

coraz szybciej brnie do przodu, a stres jest coraz wiekszy, chodzenie do specjalistów (psychologów, psychiatrów) jest na

 

porządku dziennym i nie powinno być niczym wstydliwym. Nawet nie wiemy ile osób korzysta z usług takich lekarzy, napewno

 

jest ich o wiele więcej niż podają statystyki. Po prostu nie każdy się przyznaje.

Ja nigdy nie ukrywłem faktu że

 

korzystałem z porady psychologa, wręcz przeciwnie jestem z tego zadowolony, ponieważ nie dałem wciągnąć się w to chore

 

stereotypowe koło. Nawet kiedy nie byłem chory na nerwice, coś ciągnęło mnie abym poszedł i zobaczył na czym polega taka

 

wizyta. A tu proszę......los spłatał mi takiego figla .

Pozdrawiam!!! :D:D:D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wcześniej samotność była dla mnie codziennością i czułam się z tym coraz gorzej dlatego przed rokiem zaczęłam to zmieniać. Zmieniłam to do tego stopnia że dzisiaj jest pierwszy piątek od wielu miesięcy kiedy siedzę sama w domu (uczę się na wtorkowy egzamin). Też nie miałam nadziei że cos się może zmienić w moim życiu, wszystkie weekendy były takie same, a jednak miałam tyle siły w sobie aby to przełamać. Tego również Tobie życzę. Pamiętaj: po burzy zawsze wychodzi słońce.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ze mnie niezwykle stadny zwierz, nie potrafie zajmowac sie sama soba, do szczescia potrzebuje towarzystwa. Kiedy zaczelam bac sie ludzi bardzo cierpialam, potrzebowalam sie z nimi spotykac, ale kiedy doszlo do spotkania przezywalam katusze! Zaczelam sie izolowac od wszystkich i w zasadzie zostala przy mnie tylko jedna osoba- moj chlopak:(

Po terapi wszystko zaczelo sie zmieniac, zaczelam odnawiac swoje dawne znajomosci, poznalam nowych ludzi i znow jest jak dawniej! Jest kilka ludzi w moim zyciu, z ktorymi spotykam sie bardzo rzadko, jednak systematycznie np. kolega z ktorym kiedys spedzalam cale wakacje u babci- jak sobie powspominamy ( jak ola sie kury bala he he) to nas brzuchy bola!- uwielbiam tak:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja również się izoluję. odkąd pamiętam mogłam rozmawiać z rodzina o wszystkim i nie potrzebowałam przyjaźni, innych koleżanek itp...Jak rodzina się rozeszła, pełna wiary nawiązywałam kontakty, ale co chwilę m,nie ktoś ranił i traciłam powoli do ludzi zaufanie. więc przestałam sie z nimi spotykac, zaczełam cpac. izolowałam się namiętnie aż nie spotkałam swojej grupy punkowej i nie zaczełam odjazdowac. ale to trwało tylko rok bo zaszłam w ciąże, i skończyło się :(

 

potem mąż umarł. i izolowałam się znowu i tak już mi zostało

Bardzo tęsknie do tamtych czasów ..lat 88, 89......

oczywiście terapia wyciąga mnie powoli z tej skorupy i forum również...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×