Skocz do zawartości
Nerwica.com

Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)


atrucha

Rekomendowane odpowiedzi

A propos różnych dziwactw naszych charakterów- zastanawiam się, czy ktoś z was doświadcza czegoś podobnego.

 

Otóż, jak już kiedyś wspominałam, mam krótkie okresy, że każdemu rzuciłabym się w ramiona, oddała i potrzeba bliskości jest niewypowiedziana, wtedy robię różne dziwne rzeczy i moje zachowanie jest żałosne. Najczęściej jednak patologicznie boję się odpowiedzialności i podporządkowania. Co mam na myśli- odcinam się od mojej rodziny chamstwem i odgradzam murem nie tylko ze względu na to, że nie wzbudzili nigdy we mnie zaufania i mam coś w rodzaju żalu, ale też dlatego, że boję się faktu, iż moje zachowanie czy decyzje mogą na kogoś wpływać. Denerwuje mnie to, że np. gdybym się zabiła, to płakaliby po mnie, czy że wybrałabym jakąś drogę życiową, która okazałaby się stracona i oni odczuwaliby pogardę, bądź przerażenie za moją porażkę. Tak samo jak gdyby wiedzieli o wszystkim, co zrobiłam, myslałam i odczuwaliby wstyd i wstręt. Bo w sumie mogę sobie wybaczyć wszystko, dopóki nie zacznie odrzucać mnie fakt, jak inni by na to zareagowali. Nie byłam nigdy w dłuższym związku, nie licząc jednego parudniowego, nie potrafiłabym znieść myśli, że któraś osoba będzie ode mnie zależna emocjonalnie i zaangażowana w przeżywanie moich zachowań, zmian i całej niestabilności. Bo żeby z kimś być, to wymagana jest pewna stałość, a tego się boję, mój lęk zawsze obracał się dookoła sytuacji zamkniętych, w których wymagana jest pewna stabilność. Najchętniej żyłabym sama, na swój własny koszt, z dala od innych i sama umarła, żeby w nikim nie wzbudzać smutku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A propos różnych dziwactw naszych charakterów- zastanawiam się, czy ktoś z was doświadcza czegoś podobnego.

 

Otóż, jak już kiedyś wspominałam, mam krótkie okresy, że każdemu rzuciłabym się w ramiona, oddała i potrzeba bliskości jest niewypowiedziana, wtedy robię różne dziwne rzeczy i moje zachowanie jest żałosne. Najczęściej jednak patologicznie boję się odpowiedzialności i podporządkowania. Co mam na myśli- odcinam się od mojej rodziny chamstwem i odgradzam murem nie tylko ze względu na to, że nie wzbudzili nigdy we mnie zaufania i mam coś w rodzaju żalu, ale też dlatego, że boję się faktu, iż moje zachowanie czy decyzje mogą na kogoś wpływać. Denerwuje mnie to, że np. gdybym się zabiła, to płakaliby po mnie, czy że wybrałabym jakąś drogę życiową, która okazałaby się stracona i oni odczuwaliby pogardę, bądź przerażenie za moją porażkę. Tak samo jak gdyby wiedzieli o wszystkim, co zrobiłam, myslałam i odczuwaliby wstyd i wstręt. Bo w sumie mogę sobie wybaczyć wszystko, dopóki nie zacznie odrzucać mnie fakt, jak inni by na to zareagowali. Nie byłam nigdy w dłuższym związku, nie licząc jednego parudniowego, nie potrafiłabym znieść myśli, że któraś osoba będzie ode mnie zależna emocjonalnie i zaangażowana w przeżywanie moich zachowań, zmian i całej niestabilności. Bo żeby z kimś być, to wymagana jest pewna stałość, a tego się boję, mój lęk zawsze obracał się dookoła sytuacji zamkniętych, w których wymagana jest pewna stabilność. Najchętniej żyłabym sama, na swój własny koszt, z dala od innych i sama umarła, żeby w nikim nie wzbudzać smutku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A propos różnych dziwactw naszych charakterów- zastanawiam się, czy ktoś z was doświadcza czegoś podobnego.

 

Otóż, jak już kiedyś wspominałam, mam krótkie okresy, że każdemu rzuciłabym się w ramiona, oddała i potrzeba bliskości jest niewypowiedziana, wtedy robię różne dziwne rzeczy i moje zachowanie jest żałosne. Najczęściej jednak patologicznie boję się odpowiedzialności i podporządkowania. Co mam na myśli- odcinam się od mojej rodziny chamstwem i odgradzam murem nie tylko ze względu na to, że nie wzbudzili nigdy we mnie zaufania i mam coś w rodzaju żalu, ale też dlatego, że boję się faktu, iż moje zachowanie czy decyzje mogą na kogoś wpływać. Denerwuje mnie to, że np. gdybym się zabiła, to płakaliby po mnie, czy że wybrałabym jakąś drogę życiową, która okazałaby się stracona i oni odczuwaliby pogardę, bądź przerażenie za moją porażkę. Tak samo jak gdyby wiedzieli o wszystkim, co zrobiłam, myslałam i odczuwaliby wstyd i wstręt. Bo w sumie mogę sobie wybaczyć wszystko, dopóki nie zacznie odrzucać mnie fakt, jak inni by na to zareagowali. Nie byłam nigdy w dłuższym związku, nie licząc jednego parudniowego, nie potrafiłabym znieść myśli, że któraś osoba będzie ode mnie zależna emocjonalnie i zaangażowana w przeżywanie moich zachowań, zmian i całej niestabilności. Bo żeby z kimś być, to wymagana jest pewna stałość, a tego się boję, mój lęk zawsze obracał się dookoła sytuacji zamkniętych, w których wymagana jest pewna stabilność. Najchętniej żyłabym sama, na swój własny koszt, z dala od innych i sama umarła, żeby w nikim nie wzbudzać smutku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A propos różnych dziwactw naszych charakterów- zastanawiam się, czy ktoś z was doświadcza czegoś podobnego.

 

Otóż, jak już kiedyś wspominałam, mam krótkie okresy, że każdemu rzuciłabym się w ramiona, oddała i potrzeba bliskości jest niewypowiedziana, wtedy robię różne dziwne rzeczy i moje zachowanie jest żałosne. Najczęściej jednak patologicznie boję się odpowiedzialności i podporządkowania. Co mam na myśli- odcinam się od mojej rodziny chamstwem i odgradzam murem nie tylko ze względu na to, że nie wzbudzili nigdy we mnie zaufania i mam coś w rodzaju żalu, ale też dlatego, że boję się faktu, iż moje zachowanie czy decyzje mogą na kogoś wpływać. Denerwuje mnie to, że np. gdybym się zabiła, to płakaliby po mnie, czy że wybrałabym jakąś drogę życiową, która okazałaby się stracona i oni odczuwaliby pogardę, bądź przerażenie za moją porażkę. Tak samo jak gdyby wiedzieli o wszystkim, co zrobiłam, myslałam i odczuwaliby wstyd i wstręt. Bo w sumie mogę sobie wybaczyć wszystko, dopóki nie zacznie odrzucać mnie fakt, jak inni by na to zareagowali. Nie byłam nigdy w dłuższym związku, nie licząc jednego parudniowego, nie potrafiłabym znieść myśli, że któraś osoba będzie ode mnie zależna emocjonalnie i zaangażowana w przeżywanie moich zachowań, zmian i całej niestabilności. Bo żeby z kimś być, to wymagana jest pewna stałość, a tego się boję, mój lęk zawsze obracał się dookoła sytuacji zamkniętych, w których wymagana jest pewna stabilność. Najchętniej żyłabym sama, na swój własny koszt, z dala od innych i sama umarła, żeby w nikim nie wzbudzać smutku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Keji, ja to samo mam...

 

Nie chce mi się zresztą więcej pisać na ten temat. Ja będąc z kimś blisko tracę siebie tak poza tym, do d...py z tym wszystkim.

 

Stwierdzono mi borderline typ impulsywny i schizoidalne zaburzenia. Czy... też tak macie, że czujecie nic? Że nie macie uczuć? Ja się czuję ostatnio co raz bardziej pewna siebie, ale sztuczna. Taka pewna, że mogłabym zdobyć i opanować cały świat, więc leżę i nic nie robię. Nudzi mnie świat. Czy ktoś też tak miał taki psychopatyczny nihilizm?...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Strzyga, no ja mam nihilizm. Takie uczucie jakbym "przeszedł" życie i już nie było to nic do roboty. Uczuć mam mało, może z pewnością siebie nie mam problemów, ale to jest taka pewność siebie sztywniacka trochę bo nieco udawana. Bordera nie mam stwierdzonego, ale myślę że na część cech się załapuję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witam

 

kiedys napisalam tutaj posta o tym, ze podejrzewam u siebie bpd. podejrzewam, bo u psychologa nigdy z tym nie bylam. nie mialam na to pieniedzy (dopiero rok temu zaczelam pracowac, wyjechalam za granice i musialam sie tu jakos urzadzic). jednak przez ten rok choroba (niezdiagnozowana, ale cokolwiek by to nie bylo, chcialam zaczac z tym walczyc) dala mi sie we znaki. w koncu powiedzialam sobie: dosc i zaczelam cos z tym robic. podzielilam myslenie o tym jako o jednym wielkim problemie i wiele wiecej mniejszych. i zaczelam je rozwiazywac, pracowac nad soba. i owszem, troche pomoglo. musze przyznac, ze odnioslam kilka malych sukcesow. ale chyba poprostu spoczelam na laurach, bo juz po kilku tygodniach stwierdzilam, ze jest lepiej i narazie wystarczy.

nie wystarczylo. jestem z moim chlopakiem od ponad trzech miesiecy. bardzo intensywnych zreszta. ostatnio jakos mniej sie potrafimy zrozumiec, dogadac. a ja? wczoraj pierwszy raz w zyciu tak naprawde mialam szczera ochote popelnic samobojstwo. juz nie moglam wytrzymac (mam tez troche innych zmartwien). zaczelam nawet pisac list pozegnalny do Niego. naprawde chcialam to zrobic. przez jakas chwile naprawde myslalam, ze tak bedzie lepiej. On przyjechal, zobaczyl ten list i w tym momencie cos we mnie peklo. zrozumialam: nie moge tak zyc. nie moge tez skonczyc ze soba, mam przeciez dopiero niecale 21 lat i wspanialego mezczyzne, naprawde cudownego. zycie MOZE byc piekne, musze tylko chciec. On sie tym ogromnie przejal, plakal caly wieczor a ja nie potrafilam Mu pomoc, bo swoje juz wtedy wyplakalam i nawet lezki nie uronilam. poprostu tam bylam, zapewnialam, ze sie zmienie. jak wiem z doswiadczenia takie zapewnienia w takiej sytuacji sa czyms zupelnie normalnym. ale dzis jest nowy dzien. On jakos nie za bardzo to rozumie- przeciez nie ma zmian nastrojow co kilka minut. ja przezywam to bardziej na spokojnie, za to na inne rzeczy zdarza mi sie intensywniej zareagowac. postanowilam, ze pojde na terapie. co z tego, ze ledwo mnie stac, ze nie bede miala czasu na nic, ze to pochlonie moje zycie w calosci... najpierw chcialabym wiedziec, jak to bedzie wygladac i co mi jest przede wszystkim. chcialabym wiedziec, jak to wplynie na Nas, na Niego. w jakim stopniu i w jakich sferach Nasze zycie sie zmieni. po drodze, o to mi chodzi. wciaz czuje wyrzuty sumienia, ze On musi sie ze mna i z tym meczyc, ze wykazujac chec szczerej pomocy skazal sie na wyrok- tak to widze. najbardziej smuci mnie to, ze On cierpi przeze mnie. moge sie zalozyc, ze bede przerywac cala akcje, bo bede czuc sie zle z tym, ze On nie ma normalnego zycia przeze mnie. bede sie obwiniac i siebie nienawidzic. chcialabym zrobic cos jeszcze przed terapia (dzis mam zamiar wybrac najlepszego psychologa w Londynie). nie wiem, jakos nad soba popracowac, pogrupowac problemy. boje sie, ze obiektywizm moze tylko w tym przeszkodzic, bo chyba nie da sie byc dla siebie samego terapeuta.czuje sie taka bezradna. moze to, ze jestem przekonana, ze ktos z racji tego, ze jestem chora powinien poprowadzic mnie za reke, odwodzi mnie od pomyslu pracy nad soba. boje sie, ze sobie zaszkodze. ale MUSZE cos zrobic.

 

czemu to wszystko pisze? i tak czuje wyrzuty sumienia, ze zawracam glowe. i to nie jest wolanie o uwage, nie chce przeczytac, ze zawsze pomozecie bla bla. poprostu tak czuje... ze czemu ktos inny ma sie meczyc ze mna.

 

chcialam to poprostu z siebie wyrzucic. a moze ktos zdola mi jakos pomoc, cos poradzic...

 

 

pozdrawiam i milego dnia zycze

 

impermeable

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

impermeable, zawsze, gdy czuję się zmęczona, przytłoczona samą sobą, mam wrażenie, że najbliżsi recypują mnie analogicznie, a to zupełnie nieprawda...

 

Wczoraj rano, doszedłszy do wniosku, że nie ma sensu być dla Niego dłużej problemem i lepiej byłoby Mu beze mnie, powiedziałam, że może odejść, ponieważ nie chcę Jemu ciążyć, być kulą u nogi, a bycie ze mną być może nigdy nie będzie proste.

 

Byłam ogromnie zdziwiona tym, że donikąd się nie wybiera i nie chce zostawiać, że rozumie, (....).

 

Banał?

Powinniście rozmawiać... Zrób jakiś podkład, profil siebie, tej złamanej, niepewnej, zmiennej, (...), by zasygnalizować.

 

Patrzę tu przez pryzmat siebie, tego, że nie da się ukrywać, a i szczerość, lojalność wobec Kogoś w związku nie na tym przecież polega...

 

Co tyczy się psychoterapeuty:

 

najdroższy oznacza najlepszego? - nie zawsze

 

Postaraj się internetowo, na dobry początek, zlustrować - ceny usługi, opinie, specjalizacje danego terapeuty, nurty.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

impermeable, może pomyśl właśnie co by było dobre dla Ciebie. Bo co Ci przeszkadza? To, że jesteś chwiejna, tak? No, skoro tak to wyrażaj tą chwiejność. Nie na chłopaku. No, a psychoterapeuta to też będzie dobre dla Ciebie. Tylko wtedy nie musisz się cała poddawać jak do badania, tylko sama się badaj z psychoterapeutą.

 

Ja dzisiaj stwierdziłam, że będę mieszkać sama, bo mam problem z tożsamością jak z kimś mieszkam. Od dawna mam taki problem. To dlatego tak często siedzę sama w pokoju, by ustabilizować wszystkie obrazy siebie do jednego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

moja chwiejnośc ma swoje plusy - np. wczoraj dostaliśmy sygnał że przyjaciel chory na schizofrenię źle się czuje - momentalnie się zerwałam i spakowałam nasze rzeczy by zostac tam na noc; uspokoiłam się dopiero jak się dowiedziałam że jest tam jego mama... nie mam problemów z nagłym obudzeniem w sobie lwicy... stany gdy mam nadmiar energii powodują też że grzebię w necie i się uczę, potrafię też nagle w bibliotece wypożyczyc jakąś książkę... nie wiem, skąd we mnie zdolnośc do ogarniania spraw z którymi nie miałam nigdy do czynienia? rodzice nie nauczyli doceniac tego że potrafię kreatywnie myślec... gdy mam kapcia najczęściej śpię...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wszystko sie posypalo. moje zycie sie wlasnie skonczylo... kilka ostatnich dni bylo dla mnie i dla Niego okropnie burzliwych. On dzisiaj rano stwierdzil, ze ma juz dosc i ze jest juz wykonczony psychicznie.

od kiedy wrocilam z PL (sroda) bylo bardzo chwiejnie- On praktycznie zmusil mnie do walki z choroba, bo zaczela Nam ostro przeszkadzac. sama wczesniej probowalam, ale nie za bardzo wychodzilo a na psychologa nie bylo mnie stac. zmotywowalam sie ale i zobaczylam, ze jest zle wiec postanowilam dzialac. chcialam tylko spedzic ostatni dzien relaksu z Nim (zapalic, posluchac muzyki, obejrzec cos). dzis rano mialam isc do pracy ale kiedy sie obudzilam to stwierdzilam, ze nie dam rady. nie przez to, ze mi sie nie chce, ale przez to, ze boje sie ludzi i generalnie wole byc sama. naprawde sie balam. no i zrobilismy z tego awanture. On stwierdzil, ze juz nie moze tak zyc, ze to nie On, ze to nie Jego zycie. pomyslalam wiec, ze wracam do Polski. i rzeczywiscie chcialam. prawie kupilam bilet. ale pozniej pomyslalam, ze najciezej bedzie z praca. zaczelam kombinowac w innym kierunku- moze zmienie prace, dom i bedzie mi latwiej (obie rzeczy mnie mecza. scislej- atmosfera w domu i godziny pracy nie pozwalajace mi na prace nad soba). co myslalam o Nim? przez ten czas od rana, ze nie moge, nie powinnam do Niego pisac, dzwonic, spotykac sie z Nim, ze tak bedzie Mu latwiej, przeciez mowil, ze jest na skraju wyczerpania psychicznego. nie winie Go, bo wiem, ze jestem ciezka do zycia. ogolnie- zle juz chyba ze mna.

zaplanowalam sobie w tym czasie wiele. i to nie "kiedys", ale konretnymi datami:

-dzisiaj albo jutro w pracy porusze temat przeniesienia na inny dzial albo

-we wtorek poszukam nowej pracy (mam wtedy off'a)

-caly czas bede szukac nowego mieszkania (choc to nie priorytet, ale bardzo zle sie tu czuje)

-we wtorek pojde do internisty nhs i powiem mu, ze potrzebuje psychologa. on skieruje mnie do niego (bedzie male prawdopodobienstwo, ze bedzie to Polak). poprosze o Polaka i powinni mi zmienic lekarza. szef mojego chlopaka zasugerowal takie wyjscie (widzac Go w piatek w pracy w takim stanie zapytal, co jest a J. powiedzial mu, ze bliska mu osoba jest w bardzo zlym stanie psychicznym)

-caly czas bede pracowac nad soba. mam plan rzeczy do zmiany.

rozsadne mi sie wydaje. tylko, ze ja chyba nie dam rady sama. musialam do Niego zadzwonic, sama niewiem, czemu. kiedy nie odbieral (pozniej okazalo sie, ze ma zepsuty telefon i nie slyszy, ze ktos dzwoni, widzi tylko nieodebrane polaczenia), zaczelam wariowac. trudno mi sie oddychalo, serce mnie bolalo. myslalam, ze zaraz skoncze ze soba. a to dziwne, bo kilka minut wczesniej siedzialam sama i wiedzialam, ze to koniec a nie bylo tak zle. mysle, ze caly czas w glebi duszy mam nadzieje, ze On wroci, ze bedzie dobrze. umowilismy sie. ma mi dac znac, jak troche to sobie pouklada w glowie. od razu zycie sie zmienilo. przeraza mnie to, bo potrafie przejsc ze stanu w ktorym probuje sie zabic do takiej ogromnej, silnej nadziei... chyba generalnie znosze to lepiej, niz On. niewiem, co mam teraz robic. On powiedzial mi, ze skoro czuje sie tak zle, to nie moze mnie zostawic, bo nadal mnie kocha. milosc miloscia, ale On jest nieszczesliwy. zniszczylam Go i czuje sie okropnie. niewiem, co teraz. niewiem, co mam zrobic, jesli stwierdzi, ze jednak chce jeszcze raz sprobowac. nic niewiem :( wiem, ze potrzebuje silnego partnera, jesli juz mam miec kogos. ale On tak naprawde dopiero poznal ta chorobe a ja dalam mu w kosc w kilka ostatnich dni. moze, jesli razem wybralibysmy sie do lekarza, to moze jakas nadzieja by sie pojawila. pracowalabym mnostwo nad soba. ja wiem, ze moze by sie udalo. tylko co z Nami... odbieramy sie zle. czesto klocimy. ale kochamy. niewiem, kiedy to sie zmienilo. chcialabym wiedziec, ze jest nadzieja. ze wszystko sie ulozy. ze bedzie ciezko, ze to bedzie bardzo ciezka praca, ale, ze sie ulozy.

sama niewiem, po co to pisze.

jestem slaba i zalosna.

potrzebuje... czegos.

 

pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

impermeable - ja na Twoim miejscu wzięłabym teraz parę dni dla siebie, wyjechała gdzieś (Sama!), uspokoiła się, a następnie wzięła za robotę. Musisz podładować baterie.

 

moja chwiejnośc ma swoje plusy - np. wczoraj dostaliśmy sygnał że przyjaciel chory na schizofrenię źle się czuje - momentalnie się zerwałam i spakowałam nasze rzeczy by zostac tam na noc; uspokoiłam się dopiero jak się dowiedziałam że jest tam jego mama... nie mam problemów z nagłym obudzeniem w sobie lwicy...

Też taka jestem, bardzo interesuję się problemami innych ludzi; słucham ich uważnie, i jestem gotowa jechać zaraz, teraz, 150 km jeśli będzie mi się wydawało, że ktoś w tym momencie potrzebuje mojego towarzystwa i wsparcia. Uchodzę za nieczułą, zimną, ale potrafię wykrzesać z siebie także mnóstwo czułości. Chociaż mam też ten plus, że umiem w tej kwestii znaleźć granicę. Jeśli dojdzie do punktu, że stwierdzę, iż ktoś mi zagraża, w tym sensie, że będzie dla mnie toksyczny, potrafię natychmiast zerwać znajomość. Tak było z przyjaciółką, z którą miałam romans, w trakcie którego wyszło jej całe poplątanie, ohydny charakter i rozlazłość emocjonalna, w której nie można jej było pomóc, ani przetłumaczyć, że sama sobie szkodzi tym a tym- teraz śledzi mnie po klasie wzrokiem, jednak dla mnie już nie istnieje. Niby okrutne, złe i w ogóle, ale nie uważam tego za wadę w takich wypadkach.

 

 

Ja ostatnio nie najgorzej, choć fizycznie czuję się, jakbym była we wiecznym stanie PMSa... Zoloft 75mg jakby nic nie dawał, mam ataki paniki jak miałam w jednym z gorszych etapów życia.

 

Wczoraj miałam okazję przebywać z moją matką sam na sam przez parę godzin. Denerwuje mnie ta kobieta bardziej niż ojciec, który przynajmniej, jak neguje, hejtuje i narzeka, to otwarcie i szczerze. A ona przybiera wobec wszystkich pozę małego, uległego bezbronnego dzieciaka, do bólu miłego...Rzecz w tym, że za bardzo wyczuwam podstępną złość i gniew, jaki się za tym kryje. Jestem bardzo wyczulona w tych sprawach; po jednym spojrzeniu często już wiem, że za pół godziny, jak się zbierze w duchu, przyjdzie do mnie z jakimiś wątami i jakże emocjonalną awanturą. Sposób, w jaki zadawała mi niby nieznaczące, podejrzliwe pytania, połączone z tym co słyszałam od niej ostatnio podczas kłótni ("Zabiorę twoje papiery i nie pojdziesz do żadnej pracy, niech wiedzą, że się leczysz!" - Psychiatrycznie oczywiście, i z własnej woli oraz chęci, nie jako wynik jej zainteresowania i rzekomej troski, już pomijając, że nie może tego zrobić) dają mi wrażenie, że uporczywie stara się traktować mnie jako pięciolatkę niedołężną umysłowo, gorszą, niesprawną i wierzyć, że dalej może trzymać mnie pod pantoflem. Jednak ja uporczywie spod niego uciekam. Buńczuczny ton w jakim zawsze serwuje mi kwestie "Nie zrobisz tego!" (Jeszcze tupnięcia nóżką brakuje), "Nie pojedziesz tam", "Nie pozwolę ci!" są dla mnie cholernie żenujące. A już w ogóle, iż nie patrzy na rzeczywistość racjonalnie i mówi, że "troszczy się" choć nigdy tego nie okazała, bo ma we krwi zamiatanie problemów pod dywan i udawanie - godne trzylatki - że jak przymknie na coś oko, to tego nie ma, myli miłość z zaborczością. Nie rozumie także słowa "Nie". Swego czasu podczas awantury poza domem zaczęłam uciekać przed siebie, wrzeszcząc na nią, że chcę pobyć sama i nie życzę jej sobie tu, a zatem szła za mną i śledziła mnie przez dwie godziny. Zachowuje się jak dziecko. Zawsze tak to odczuwałam i już jako pięciolatka bałam się o nią i to, co robi, jakbym była jej rodzicem. Ale swoich w pewnym sensie nie miała, więc dziecko jest pierwsze do przejęcia roli substytutu.

 

 

Co do związków- "uwielbiam" swoje fazy zakładania kont na portalach lesbijskich i gdy tylko ktoś okaże mi zainteresowanie, a często jest to spora grupa osób, chowania głowy w piach i usuwania ich. Sama nie wiem, czy chciałabym czegoś, czy nie, a najprędzej wystarcza mi zadowalanie się samą wizją, gdyż w rzeczywistości jest to nieco bardziej przerażające.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem wściekła. Ogromnie wściekła! Na siebie, na to że mam borderline! Nie mogę już znieść tych sinusoidalnych wahań czy momentów kiedy pragnę dwóch skrajnie przeciwnych rzeczy! Związki to nie mój temat, nie dotyczy to mnie i myślałam, że będę miała z tym spokój, a tu chała. Każda relacja w moim wykonaniu jest żałosna. Najpierw tygodnie ciągłej aktywności, a potem ogromny STOP i wszystko się kończy. Przestaję istnieć. I tak w kółko.

 

Kiedy usłyszałam diagnozę, starałam się jak najmniej czytać o tym, żeby się nie nakręcać, ale to chyba nieuniknione. A kiedy słyszy się, że psychoterapeuci nie lubią pracować z ludźmi z borderline, że chorzy bardzo długo stoją w miejscu, są prawie niereformowalni, to chciałabym mieć wszystko inne byle nie to. Nawet schizofrenię łatwiej okiełznać lekami niż opanować moje emocje. Ja, nędzna imitacja człowieka, cholerna egoistka, tak łatwo potrafię wyprzeć myślenie o drugim człowieku byle sobie ulżyć, byle zatopić się w słodkich odmętach autoagresji... Nie zgadzam się na to, nie chcę. A jednocześnie pragnę i lubię. Chaos. Kompletny chaos. Czy kiedykolwiek coś z tego zrozumiem? Czy kiedykolwiek siebie zrozumiem? Czy będę gdzieś pasować?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Keji, mam dość podobnie z zachowaniami kobiet w mojej rodzinie... bezsilność

 

nienormalna21, a ja jestem zrozpaczona, że tak mam. Że już nigdy nie będę szczęśliwa sobie myślę. Bo kiedyś miałam beznadziejny schemat swojego zachowania. Wzór. Ale czułam coś, było mi przykro gdy ktos mnie porzucił.

 

Teraz nie ma mnie, nie ma uczuć, jestem odcięta i jak roślina.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie jestem godna brać leków, nie biorę, nigdy nie brałam i wydaje mi się, że nie wezmę, bo nie chciałabym.

Czasami się zastanawiam po co mi terapia i wszystko, skoro mnie nie ma.

 

-- 27 mar 2013, 13:49 --

 

PS [sorry za post pod postem]____________________

 

Chciałam zapytać osoby co mają zdiagnozowane borderline - czy macie takie kryzysy osobowościowe, że wydaje Wam się, że macie jakąś osobowość, która jest jakby rolą, czymś wykreowanym, ale nieświadomie, i trwa to nawet z rok zanim się skapniecie, że coś jest nie tak?

 

Już pomijając chwiejność emocjonalną... ja często staję się jak osoba, z którą długo przebywam. Ogólnie ludzie mnie męczą, wypijają ze mnie wiele energii - sama na to pozwalam - nie umiem empatyzować, za to umiem się stopić z kimś. Najlepiej zachowuję swoją tożsamość, gdy mogę być dość anonimowa - mieć swój kąt , pomieszczenie, gdzie będę mogła mieć kontakt tylko ze sobą.

 

Mam pytania oto takie, jak powyżej napisałam. Chciałabym żeby ktoś sie podzielił jeśli ma podobnie, byłoby b. fajnie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

:nono: Przesadzasz z ta godnoscia. Leki nie sa jakims cudownym srodkiem przeznaczonym dla wybranych.

 

Moze troche nie na temat ale ja tez jednak wole przebywac z samym soba. Bo jak jestem z kims to zaraz pojawiaja sie we mnie sprzecznosci. Jakies dziwne schizy , ze moze zle wypadne w oczach drugiej osoby a czasami (a nawet czesciej) wykazuje postawe ulegla. Chociaz nie zawsze tak jest.

 

No ale jednak to o czym pisze jednak odbiega od Twojego przypadku..chyba.. :bezradny:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

My inner slut się wczoraj znowu odezwała, a dziś jak zwykle po wszystkim wyrzuty sumienia. Poszłam do pubu, prawie połowę zajęliśmy ze znajomymi, wypiłam jakiś tandetny, pędzony w ogródku alkohol, po którym się strułam, przelizałam parę razy dziewczynę, którą ledwo znałam, ale oczarował mnie jej seksapil. Plusem tego, że byłam wcięta, było to, że jak wracałam i banda lasek z życia szkolnego zaczęła mi wymyślać od "je*anych, pie*dolonych lesb" nie wszczęłam bójki (choć awantura na pewno będzie...), bo miałam siłę tylko skupiać się na drodze. A mimo wszystko ja, choćby w glanach, jedna na pięć osób...mogłoby się to średnio skończyć. Znowu więc robiłam w towarzystwie za pozbawioną moralności, ironiczną suk.ę, którą wszyscy podziwiają za zdemoralizowanie i przyklaskują, czyli zabawką towarzystwa. Super.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×