Skocz do zawartości
Nerwica.com

moja historia, dla szukających ukojenia w śmierci..


Łazarz

Rekomendowane odpowiedzi

Witam, nazywam się Tomek, teraz mam 24lata.

 

W listopadzie 2010 roku zniszczyła mnie choroba psychiczna; gdy sięgam pamięcią wstecz to wiem, że miałem ją już od ok.5 lat z tym, że jeszcze wtedy nie była na tyle rozwinięta by uniemożliwić normalne funkcjonowanie.

Musiałem przerwać studia na UW, byłem na III roku studiów dziennych, poświęciłem dużo by się tam dostać.

Wróciłem do domu, nie wiedziałem co się ze mną dzieje. W wyniku choroby z inteligentnego chłopaka zmieniłem się w osobę o bardzo małym IQ i pozbawionej emocji oraz maską na twarzy. Bylem w szoku, nie mogłem się z tym pogodzić, leżałem w łóżku leżąc 7 miesięcy, przez ten okres nie wychodziłem z domu, myślałem i planowałem samobójstwo, wchodziłem również na waszą stronę, oglądałem prawie wszystkie filmiki na których ludzie popełniali samobójstwo. Nie było godziny nie licząc snu żebym nie miał myśli s. W listopadzie 2010r. na początku mej wegetacji w raz z matką udałem się do psychiatry,nie potrafiłem się w sposób spójny i logiczny wypowiadać; lekarka stwierdziła, że pacjent(ja) w ich żragonie psychiatrycznym się sypie. Zdiagnozowała u mnie F20 czyli schizofrenie, przepisała mi pernazynę czyli neuroleptyki,(przeciwpsychotyczne) ja wtedy kierując się stereotypami śmiertelnie bałem się ich zażywać. Byłem w ogromnym szoku gdy to u mnie zdiagnozowano, czułem ogromny wstyd i napiętnowanie oraz pretensję do losu, dlaczego mnie to właśnie spotkało w momencie kiedy wreszcie zaczęło mi się układać w życiu i byłem na prawdę szczęśliwy. Z samej góry społecznej drabiny roztrzaskałem się na jej dole. Oczywiście nie przyjmowałem leków przez te 7 miesięcy, gniłem w łóżku wstając z niego do toalety, leżałem dzień i noc, tylko sen chwilowo przynosił mi ukojenie, tylko brak świadomości był stanem bez bólu psychicznego, dlatego też chciałem się wprowadzić w stan wiecznego niebytu czyli śmierci. Z metod samobójstwa wybrałem powieszenie w wyniku odcięcia dopływu krwi do mózgu, spróbowałem to zrobić w łóżku w nocy obwiązując sznurkiem bardzo ciasno szyję, próbowałem kilka razy ale za każdym razem uczucie przepełniających się naczyń krwionośnych w głowie była nie do zniesienia, krew napływała o mózgu ale nie odpływała. Zażyłem więc 5 apapów tak jak to zrobił pewien Fin lub Szwed albo Norweg. Powiesił się on na kablu na ugiętych nogach mając włączoną kamerkę internetową tak by ludzie z czatu mogli to widzieć, nagranie to dostępne jest w sieci. Uznałem, że to najmniej bolesna metoda, po ok.10-15 sekundach przy odpowiednio mocno zaciśniętej pętli. Po tym czasie traci się przytomność, a serce przestaje bić po 4 minutach, wtedy następuje zgon, mozg umiera oczywiście wcześniej w wyniku niedotlenienia. Z internetu dowiedziałem się jak zawiązać stryczek, użyłem kabla od internetu, który był w domu, w moim pokoju jest tuż pod sufitem haczyk który służył do podpięcia halogenów. Planowałem zawiesić na nim stryczek mając pufę pod nogami, planowałem ugiąć nogi jak ten Fin i tuż przed utratą przytomności odepchnąć pufę tak by wisieć bez kontaktu nóg z podłożem. Zajęło mi to kilka miesięcy zanim wybrałem metodę, wahałem się właśnie między stryczkiem albo skokiem z wysokości ale po dłuższym namyśle uznałem, że niektórzy przeżywają taki skok co byłoby gorsze od śmierci, poza tym ta metoda byla bardzo nieestetyczna, a ja jestem raczej estetą. Widziałem na stronie sadysta.pl jak wyglądają zwłoki wisielca, widziałem bruzdę wisielczą, dowiedziałem się, że oddaje się wtedy kał i mocz, niektórzy ludzie uważają podwieszanie się za bodziec seksualny, tuż przed utratą przytomności odwieszają się, nie muszę przypominać, że jednocześnie się onanizowali, było zdjęcie takiego właśnie człowieka, który przez przypadek się powiesił, miał oczywiście rękę w majtkach z widoczną plamą po nasieniu, cóż za upokarzająca śmierć!

W maju dowiedziałem się, że moja siostra jest w 4 miesiącu ciąży i w czerwcu ma być jej wesele, byłem z tego faktu niezadowolony bo wiedziałem, że będę musiał na nim być. Unikałem oczywiście jak ognia wszystkich ludzi bo moja choroba była bardzo widoczna, kiedy już byłem przyparty do muru po prostu milczałem by się nie zdradzić ale i to również świadczyło o mnie, że coś ze mną jest nie tak.

Myśl, że muszę być na weselu siostry zadecydowała moim ponownym pójściem do psychiatry, tyle, że innego. Miałem nadzieję, że zdiagnozuje u mnie coś innego, coś mniej poważnego. Oczywiście lekarka również zdiagnozowała schizofrenię i na pytanie czy z tego kiedyś wyjdę dawała mi do zrozumienia, że mój stan będzie trwał do końca mego nędznego i upokarzającego życia(myśl, że będę na garnuszku mojej matki przez następne kilkadziesiąt lat była dla mnie gorsza niż śmierć). Leczyłem się u niej bez jakiejkolwiek poprawy aż do września. Próbowałem Rispoleptu, Solianu, Olanzapiny. Pomógł w bardzo małym stopniu Rispolept, umożliwił mi w sposób minimalny wypowiadanie, które aż tak bardzo nie rzucało się oczy. Niestety nadal cierpiałem na ogromne deficyty intelektualne oraz emocjonalne, nie rozumiałem książek, filmów, nic mnie nie śmieszyło, wolałem śmierć niż życie w takim stanie. Dalsza rodzina była zaniepokojona tym moim leżeniem w łóżku i niewychodzeniem z pokoju nawet by się przywitać. Zaprzestałem wszelkiego kontaktu z przyjaciółmi, moja jedna z dwóch starszych sióstr zupełnie przestała się do mnie odzywać, nie wierzyła w moją chorobę, mówiła, że po prostu nie dałem sobie rady w dorosłym życiu, że uciekłem pod skrzydła mamusi bo byłem mięczakiem, mówiła tylko żebym wziął się w garść i wrócił na studia. Wziąłem urlop dziekański na rok, oczywiście nie nie było mowy o żadnym studiowaniu w moim stanie, fakt ten jeszcze bardziej pogłębiał moje rozgoryczenie, gdy byłem jeszcze zdrowy bardzo dużo czytałem i uczyłem się, nauka przychodziła mi z łatwością, miałem wiele zainteresowań, to wszystko pękło jak bańka mydlana. Lekarka nie dawała mi większej nadziei na wyzdrowienie, moja przyszłość rysowała się w najciemniejszych barwach. Moja sytuacja w której byłem pozbawionej jakiejkolwiek nadziei popchnęła mnie w ostateczne wyjście jakim było samobójstwo. Wolałem odejść z honorem niż żyć w hańbie. Jedni mówią, że to nie jest żadne wyjście,że to tchórzostwo, że nie należy się poddawać. Ludzie tacy najwyraźniej nie są w stanie zrozumieć w jak głębokiej dupie się niektórzy ludzie znajdują, w dupie w której nie ma żadnego już światełka, gdzie dookoła panuje ciemność oraz fetor gówna w który trzeba się ciągle babrać i nim żywić. Uważam, że samobójstwo wymaga od człowieka ogromnej odwagi, pokonanie instynktu samozachowawczego wymaga ogromnej siły psychicznej, determinacji, opanowania oraz niewyobrażalnej odporności na ból (przy tych drastyczniejszych metodach). Oczywiście myślę, że największym luksusem jest strzał w głowę z pistoletu, chyba najszybsza oraz najmniej bolesna śmierć albo bezbolesna, nie należy strzelać sobie w skroń ponieważ odrzut broni może spowodować to, że przeżyjemy, taką próbę samobójczą, 100% metodą jest strzał mając lufę w ustach, odrzut lufy nie będzie miał tu większego znaczenia z oczywistych względów.

Pragnąłem śmierci jak niektórzy wygranej w totka, jednocześnie modliłem się do Boga o cud, oczywiście bez żadnych efektów, Bóg mnie zupełnie olał oraz oczywiście sam wprowadził mnie taki stan, miało to konsekwencje o których wspomnę później.

We wrześniu zdecydowałem się na zmianę psychiatry na tą do której poszedłem na samym początku. Ona także wypisała mi leki przeciwpsychotyczne, najdziwniejsze jednak było to, że ja na 100% nie słyszałem żadnych głosów i nie miałem żadnych psychoz bądź urojeń. Taką schizofrenię w której są psychozy paradoksalnie najłatwiej się leczy, im ostrzejszy przebieg tym łatwiejsze jest leczenie. Natomiast mój przypadek był niemalże niepoddającym się jakiemukolwiek leczeniu, były to tkzw. objawy ubytkowe, które o wiele bardziej są wyniszczające niż objawy wytwórcze czyli psychozy, głosy itp.

Moja nowa lekarka o której dowiedziałem się, że jest jedną z najlepszych w moim mieście(stolica wojewódzka) i pracuje w szpitalu psychiatrycznym, o jej umiejętnościach świadczyły ogromne kolejki pacjentów oraz pełnione przez nią stanowisko. Ambulatoryjnie przyjmowała tylko raz w tygodniu, przez resztę czasu pracowała w szpitalu.

Po dwóch bądź trzech wizytach postawiła mi ultimatum, mówiła, że leczenie w którym widzi mnie raz na 2 tygodnie to dupa nie leczenie, ona ma tego dnia po 20 pacjentów, ona musi mnie widzieć codziennie oraz tylko w szpitalu można bardziej eksperymentować z lekami, powiedziała, że albo pójdę do szpitala albo ona mnie nie będzie leczyć. Było to kiedy właśnie miałem ze sobą skończyć, bałem się szpitala jak ognia, gdyby mi nie zaproponowała mi tego szpitala i nie postanowiła tak zdecydowanego żądania, w wyniku braku poprawy ambulatoryjnego leczenia byłbym już na 100% martwy.

Kiedy było mi już wszystko jedno, kiedy byłem bardzo zdesperowany w wyniku jej perswazji zgodziłem się na pobyt w szpitalu psychiatrycznym na oddziale stałym czyli cały czas byłem w szpitalu. Gdyby tylko delikatnie zaproponowała mi pójście do szpitala na pewno bym się nie zgodził, moja wcześniejsza lekarka tak właśnie zrobiła i oczywiście do niczego doszło, wspomnę też, że do niej prawie nigdy nie było kolejek, ona była jeszcze trochę po 30-tce, była co prawda bardzo ładna ale nie miała doświadczenia oraz pracowała tylko ambulatoryjnie, nie leczyła tych najcięższych przypadków bo takie lądują w szpitalach.

Codziennie miałem myśli samobójcze, ciągle myślałem kiedy ze sobą skończę.

Następnego dnia, spakowany, pojawiłem się w szpitalu, moja lekarka którą wtedy zobaczyłem wyraźnie się ucieszyła, widać było, że jest ona lekarką z powołania i nie przypadkowo pełni tak prestiżową funkcję.

Powiem tak- w szpitalu poznałem mnóstwo ludzi, byłem na I piętrze na którym nie było ciężkich przypadków, ciężkie przypadki były na parterze, oczywiście po podpisaniu regulaminu nie dało się wyjść ze swojego piętra, ci z parteru nie mieli z nami styczności.

My też nie mogliśmy opuszczać swojego pietra bo podpisaliśmy taki właśnie regulamin.

Co do zawartych tam znajomości, pomimo widocznej choroby czułem się w tym miejscu bardzo dobrze, nie czułem się tam odszczepieńcem jakim byłem w normalnym świecie, tylko człowiek, który też jest chory jest w stanie zrozumieć innego chorego, w moim przypadku wytwarzało to relacje jakich nie dało się nawiązać ze zdrowymi ludźmi, nawet z psychiatrami. Lepiej mi było w szpitalu niż w domu.

Leczyli mnie tam pod kątem schizofrenii, dali mi maksymalne dawki leków(kwetiapina) ok. 800mg dziennie; bez poprawy, po ok. 5 tygodniach gdy doszli do wniosku, że może to być co innego naradzili się i postanowili leczyć mnie na schizofrenię oraz(uwaga) na DEPRESJĘ.

Codziennie był obchód, leczeniem pacjentów nie zajmował się jeden lekarz tylko cały zespół ok. 4-5. Najwięcej do gadania miała ordynatorka i z-ca, następna w hierarchii była moja lekarka, następni, młodsi z mniejszym doświadczeniem nie mieli prawie nic do gadania. Oczywiście istniało takie coś jak lekarz prowadzący, moim właśnie był taki leszcz młody ale on był w zasadzie jako zwykły pionek.

W dniu obchodu gdy mieli mi właśnie podać anafranil, na korytarzu zaczepił mnie z-ca ordynatora, powiedział mi, że z tym nowym leczenie ,,poszliśmy po bandzie''. Nie zdawałem sobie oczywiście sprawy co to właściwie miało znaczyć. Oczywiście nie powiedział mi wtedy dlaczego użył tego zwrotu i co to dla mnie oznacza.

Podano mi anafranil, najsilniejszy lek na depresję, zaczęto od jakiś 160 mg na dobę, potem gdy nadal miałem maskę na twarzy i jak powiedziała kiedyś moja lekarka ,,pustkę w oczach" oraz oczywiście ogromne deficyty intelektualne i emocjonalne i myśli s. zadecydowano zwiększyć dawkę do 200 mg.- bez zmian, w sumie zatrzymało się również na maksymalnej dozwolonej dawki czy ok. 260 mg.

Powiem tak, na oddziale graliśmy dużo w ping ponga, ja i taki facet byliśmy najlepsi, często z nim wygrywałem, kiedy jednak dopierdolili mi te 260 mg to kurwa ledwo co mogłem trafić w piłeczkę, jeszcze trochę a bym nie mógł trafić w drzwi.

Leżałem już tam 7 tydzień, nie było żadnej poprawy, wszystko było tak samo jak prze pójściem do szpitala. Co wtedy myślałem? Myślałem wtedy, że skoro przez te 7 tygodni mi nie pomogli to już nic mi nie pomoże, byłem przekonany, że zrobiłem wszystko co się dało i mogę teraz wykorzystawszy wszystkie możliwości wypisać się ze szpitala, wrócić do domu gdzie czekał już na mnie przygotowany wcześniej stryczek i z czystym sumieniem się powiesić. Nie mogłem się wprost tej chwili doczekać, mówię to z ręką na sercu, przysięgam wam, że tak myślałem. Powiedziałem ordynatorce, że mam zamiar się wypisać bo nie widzę żadnego sensu w moim dalszym pobyciem gdybyście byli w stanie mi pomóc to dawno byście to zrobili. Ordynatorka poprosiła mnie żebym wytrzymał tylko jeszcze jeden tydzień. Powiedziała, że chce bym poczekał aż zacznie działać nowy lek(odstawiono mi anafranil) ciągle jednak karmili mnie kwetiapiną ale w mniejszej dawce, tym nowym lekiem był słabszy od anafranilu antydepresant o polskiej nazwie seronil, jest on odpowiednikiem słynnej pigułki szczęścia zwanej w Ameryce pod nazwą ,,PROZAC''.

Po kilku dniach zauważyłem w sobie jakieś dziwne zmiany, zaczęło się od tego, że zaczynałem prowadzić coraz bardziej skomplikowane dyskusje; potem doszło o tego. co poniektóre żarty wywoływały we mnie śmiech; następnie przestałem w końcu gapić się bezmyślnie w jeden punkt aż w końcu z mojej twarzy można było wyczytać emocje, wracała mi mimika twarzy, umysł stał się jasny jak przed chorobą, wróciło mi moje poczucie humory, zacząłem swoimi żartami rozśmieszać innych, w 8-9 tygodniu aż trudno było mi w to uwierzyć byłem w 100% ZDROWY. Pewnego dnia ordynatorka była wręcz cała w skowronkach gdy mnie zobaczyła i porozmawiała, była zcahwycona moim wyrazem twarzy, zniknęła maska, byłem wreszcie sobą, ona powiedział, że z tym lekiem był to strzał w dziesiątkę. Dowiedziałem się od ordynatorki co znaczyło to pójście po bandzie. Jak niektórzy wiedzą, u osób ze schizofrenią pod żadnym pozorem nie należy podawać antydepresantów bo podnoszą one stężenie serotoniny i dopaminy, których właśnie podwyższona ilość u chorych wywołuje psychozy i to bardzo ciężkie psychozy. Po ludzku mówiąc, gdybym miał schizofrenię to po tym anafranilu powinno mnie kurewsko popierdolić odjebując mi na maksa, powinienem zacząć widzieć Szatana, słyszeć głosy i być niebezpieczny dla otoczenia, natomiast u mnie nie było najmniejszych zmian. Na dodatek gdy mnie uzdrowili tym prozackiem tymi bardziej upewniło ich to, że postawiono mi błędną diagnozę. Moje nielogiczne wypowiedzi, brak emocji wzięto niesłusznie jako objawy schizofrenii jednakże niesłusznie, były to właśnie objawy ciężkiej depresji w której także takie występują. 9 tygdodnia czułem się świetnie, jak gdybym dostał drugie życie, jednakże po tym prozacu według lekarzy zaczynałem się czuć wręcz aż za dobrze. Najwyraźniej w wyniku działania tej tabletki wpadłem w stan epizodu maniakalnego charakteryzującym się bezpodstawną euforią , szczęściem oraz wyolbrzymionymi nierealnymi marzeniami. Zdecydowano wiec by mi ten prozac odstawić, dano mi w zamian lamitrin, stabilizator nastroju, który pilnuje był nie znów nie złapał mega doła czyli depresję ale też bym nie miał górki czyli manii. Początkowo byłem tym faktem mocno zaniepokojony, kłóciłem się z lekarzami by mi znów dali prozac, śmiertelnie bałem się, że bez niego moja kurewska śmiertelna depresja może wrócić.

Mania ustąpiła, spędziłem w psychiatryku ok. 11 tygodni, całowałem się, macałem po cyckach 3 dziewczyny(wszystkie były nimfomankami), z dwiema byłem w łóżku.

Może wam się wydać dziwne dla mnie były piękne wakacje, w czasie pobytu czułem się jak w jakimś sanatorium, poznałem wiele osób, z jedną z nich mam stałe relacje, uciekłem w ostatniej chwili kosie Kostuchy, poprawa nastąpiła w ostatniej chwili, gdybym zrezygnował np. w 5 tygodniu to by lekarze nic nie wskórali, byłbym teraz martwy.

Druga sprawa, gdyby nie ultimatum mojej ukochanej lekarki, które także pojawiło się dosłownie w ostatniej chwili, byłbym teraz martwy.

Trzecia sprawa, gdyby nie ciąża i wesele mojej siostry nie poszedłbym na pewno do lekarki- byłbym teraz martwy.

Kończąc już wspominałem o moich relacjach z bogiem, nienawidzę go, uważam go za sadystę, który z lubością się nade mną znęcał, przeżyłem największe piekło mego życia, raz gdy wziąłem ibuprom i obwiązałem sznurkiem szyję po kilku minutach kiedy wstałem to nogi miałem jak z waty, omal nie zemdlałem, przejrzałem się w lustrze, moja twarz była cała ciemnogranatowa, zrejterowałem w ostatnim momencie, gdy poluzowałem węzeł usłyszałem ogromny szum odpływającej z mózgu krwi.

Będę nienawidził boga do końca życia, będę na niego bluźnił, śmiał się z niepokalanego poczęcia oraz wyszydzał kler oraz katolików i wszystkich jakichkolwiek wyznaniowców. Nie mam także najmniejszego zamiaru przestrzegać dekalogu itp. W poniedziałek wypisuję się ze wspólnoty katolickiej czyli dokonuję apostazji, nie wezmę ślubu kościelnego, a pogrzeb chcę mieć świecki.

Stałem się ateistą i antyklerykałem. Jeśli jednak zacznie mi się powodzić w życiu, jeśli spełnię moje marzenia to zastanowię się nad powrotem do kościoła.

 

Gratuluję wszystkim tym, którzy byli na tyle wytrwali i doczytali tego końca.

Dla wszystkich tych, którzy cierpią, mają obniżony nastrój, myślą o śmierci, samobójstwie, da tych co już mają wszystko zaplanowane i odliczają godziny do swojego wyzwolenia i ukojenia nieznośnego bólu- wiem co to znaczy, 10 miesięcy gniłem w łóżku, usiłowałem się zabić, byłem zdeterminowany próbować aż do skutku; błagam WAS! pójdźcie do psychiatry; jesteście w ciężkiej depresji, to choroba taka jak np. rak., chorobę czy to somatyczną czy psychiczną należy leczyć, mi współczesna psychiatria uratowała życie, pod pozorem wyjazdu do innego miasta spowodowałem, że tylko moja matka i 2 siostry o tym wiedzą, ten ból to cierpienie jest spowodowane za niskim stężeniem serotoniny i dopaminy, które odpowiadają za uczucie szczęścia, bez nich mamy zaburzone postrzeganie rzeczywistości, sprawy dla zdrowego człowieka u którego wywołują szczęście u chorego są kolejnym powodem do niewyobrażalnego bólu. Dajcie sobie ostatnią szansę, najszybciej do siebie i najlepiej wyzdrowiejecie w psychiatryku, ja trafiłem na bardzo dobry szpital, mogę dać zainteresowanym namiary, wiem, że są takie szpitale gdzie jest okropne wiariatkowo, słyszałem to od będących w nich współpacjentów. Jeszcze z 8 miesięcy temu tuż przed 2011 rokiem pisałem to samo co wy, że nie mogę już dłużej żyć, że chcę się zabić, ukrócić cierpienie. To co piszę jest prawdą, to moje życie, to wycinek z historii mego życia. Jestem zdrowy, wykluczono u mnie schizofrenię, na wypisie ze szpitala mam napisane F31 czyli choroba afektywna dwubiegunowa, osobiście uważam, że miałem depresję, a manię u mnie wywołał prozac. Mogę się mylić. Biorę lamitrin- stabilizator nastroju oraz kwetiapinę która także działa na depresję. Dodatkowo biorę propanolo, który skutecznie zwalcza drżenie rąk. Zapewniono mnie, że jeśli będę regularnie przyjmował leki to będę zdrowy, muszę uważać na alkohol bo ma działanie depresyjne. nie pijcie alkoholu bo pogłębicie depresję. Pamiętajcie- leczcie się, a wyzdrowiejecie, nie biadolcie w nieskończoność o tym jak bardzo jest wam źle tylko jak już wspomniałem- IDŹCIE DO PSYCHIATRY I SZPITALA PSYCHIATRYCZNEGO, WYZDROWIEJCIE I ŻYJCIE, SPEŁNIAJCIE MARZENIA.

 

Z poważaniem

 

Łazarz

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

×