Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nawrót lęków z dzieciństwa po traumie


Rekomendowane odpowiedzi

Odkąd zmarła moja mama w lutym 2021 roku zauważyłem pogorszenie stanu psychicznego. Zaczęło się od bardzo natrętnych myśli agresywnych, samobójczych wywołanych stłumioną złością wobec zmarłej mamy i krzywdy jaką mi wyrządziła, kiedy żyła, że źle mnie wychowała itd. Byłem na oddziale dziennym, jednak pobyt bardzo niewiele mi pomógł, nic do mnie w zasadzie nie docierało, mimo że terapeuci starali się mi pomóc w powrocie do równowagi, to ja ciągle swoje. Miałem znaczące pogorszenie snu, lęku, zacząłem mieć lekkie złudzenia, które bardzo zaniepokoiły lekarza i wysłano mnie do szpitala psychiatrycznego na obserwację w kierunku stanu prepsychotycznego. Obecnie wyłącznie dzięki lekom pozbierałem się do kupy, nie jestem w stanie po raz któryś z kolei wejść w kolejny proces terapeutyczny, biorąc pod uwagę, to, że poprzednie terapie niestety mi nie pomagały i wszystko dlatego, że byłem źle leczony. Obecnie znalazłem bardzo fajnego lekarza, który bardzo dobrze dobrał mi leki. 

 

To tak tytułem wstępu, ale teraz do rzeczy... Ostatnio zauważyłem, że zaczynam mieć momentami takie nietypowe jak na swój wiek (20 parę lat) lęki, przypominają mi one mocno lęki typowo dziecięce. Czasem np. bardzo się boję zasnąć samemu, jakbym bał się ciemności, braku kogoś obok, samotności. Takie coś czuję jedynie przed spaniem. W ciągu dnia zaś czasem ogarnia mnie lęk przed oddaleniem się od domu i zagubieniem się, np. jak sobie pomyślę, że miałbym gdzieś wyjechać samemu, bo bym musiał czy coś, to ogarnia mnie lęk, że się zgubię, że zginę, że nie będę umiał poprosić o pomoc, że dopadnie mnie totalna dezorientacja. Po tym co napisałem widzę, że to się sprowadza do lęku przed samotnością. Moja mama zmarła zupełnie nagle sama na ulicy w drodze do sklepu. Totalny dramat, bo nikt by tego nie przewidział. Moja mama chorowała na nadciśnienie i powikłania z nim związane. Wiem, że nadciśnienie jest chorobą wymagającą leczenia, sam na nie choruję, ponieważ moja mama chorowała i mój dziadek (tata mamy) też. Oboje zmarli mniej więcej w tym samym wieku - dziadek w wieku 53 lat, mama w wieku 50 lat. Do tego mama oraz dziadek i ja również mamy tą samą skłonność do bycia ugodowym, tłumiącym emocje, co stwarza ryzyko wystąpienia problemów psychosomatycznych. Wyczytałem, że nadciśnienie pierwotne (nie wtórne!) skraca życie o co najmniej 10 lat, jednak źle leczone może je skrócić nawet o 30 lat. To by wiele wyjaśniało. 

 

Jednak te lęki trochę mnie niepokoją. Lęk przed samotnością jest okropny. Choć z drugiej strony ostatnio zacząłem się też trochę izolować od ludzi, nie wiem dlaczego. Przecież na logikę to tylko będzie pogłębiało poczucie osamotnienia. Widzę w tym jakąś taką ambiwalencję, z jednej strony boję się samotności i pragnę mieć kogoś przy sobie na szybko, ale z drugiej strony mam bardzo duże opory przed otworzeniem się, zbliżeniem do kogoś. Kiedyś było mi jednak łatwiej, kiedy nie miałem takich silnych lęków i myśli samobójczych. Mimo, że zaczęło się układać, mam pracę z której jestem bardzo zadowolony, to ciągle ciężko mi z powodu tego poczucia osamotnienia i niechęci do ludzi spowodowanej lękiem. Bardzo bym chciał "wrócić w końcu do żywych" i uśmiechnąć się do innych ludzi, świata i życia. Troszkę ciężko jest mi zadbać o siebie też. Ciągle odkładam swoje postanowienia powrotu na siłownię choćby. Motywacji brak. To trwa i trwa. Jednak jeszcze wierzę, że będzie poprawa, chociaż minimalna, może małymi kroczkami tak powinno być, ale to się jednak troszkę chyba przeciąga... Sam już nie wiem. Ale myślę, że w takim momencie najważniejsza jest ta wiara. 

 

Oprócz tej traumy mam jeszcze jedną traumę z okresu dojrzewania dotyczącą szeroko pojętych relacji. Tu już nie chcę się rozpisywać, bo dużo by o tym pisać. Tak sobie mówię, że mam dwie traumy. A jeszcze się trzymam, choć lęki i tendencje samobójcze ujawniły się u mnie w wieku 19-20 lat gdzieś.

 

Dodam, że zdiagnozowano u mnie zaburzenie schizotypowe i zaburzenia adaptacyjne. Jestem leczony na tą chwilę wyłącznie farmakologicznie. Czuję, że te leki są mi bardzo potrzebne, bez nich było mi bardzo ciężko zebrać myśli, miałem totalny chaos w głowie, rozgardiasz, prawie jak schizofrenia, choć miałem świadomość tego, że miałem w głowie totalną plątaninę i bardzo silne, hulające złe myśli i lęki, jak w bardzo ciężkiej depresji. Nie reagowałem dobrze na antydepresanty, które brałem przez 6-7 lat. Jedynie neuroleptyki i stabilizatory dały radę. Nie zabiłem się, ani nie zrobiłem sobie krzywdy, bo mam jednak jeszcze jakąś "kotwicę" - oby jak najdłużej. Z terapią jak mówiłem, jest mi ciężko cokolwiek zrobić. Czy ktoś miał podobnie? Czy ktoś chce opowiedzieć swoją historię albo odnieść się do mojej? Zapraszam 🙂 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 10.06.2022 o 15:32, AnnaDy napisał:

Ehh, często jest tak, że po śmierci kogoś bliskiego przeżywamy swego rodzaju traumę ;(

 

A wiesz może chociaż jaka jest różnica między traumą a żałobą? Żałoba sama w sobie nie prowadzi do wyolbrzymionych lęków ani myśli samobójczych. Żałoba to skomplikowany proces emocjonalny, zaś trauma to zaburzenie psychiczne, które może powstać w wyniku przedłużającej się żałoby tzw. żałoby patologicznej. 

Edytowane przez MarekWawka01

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×