Skocz do zawartości
Nerwica.com

ot


elo

Rekomendowane odpowiedzi

Hej Wszystkim.. Nareszcie udało mi się trafić na jakąś rozsądną stronę na której mogę opisać swój problem. Nie będę się uzewnętrzniać ja jestem A. a On M. i tyle wystarczy. Dodam jedynie tyle że dzieli nas 9 lat różnicy (ja 23, On 32) i łączy(ło) 3 lata związku.

 

Opowiadanko krótkie nie będzie więc radzę się zaopatrzyć w popcorn..

Lecimy:

 

Wszystko zaczęło się około 3 i pół roku temu. Poznaliśmy się na koncercie rockowym (obydwoje jesteśmy silnie związani z muzyką w sensie grania, śpiewania etc.). Ja z mocno poszarpanym sercem po poprzednim związku (również 3 letnim), na skraju wyczerpania nerwowego (facet mnie pięknie sponiewierał psychicznie) M. jako singiel. Spotkałam go przy wyjściu, siedział na kamyku, sama czekałam wtedy na przyjaciółkę zapytałam czy mogę się dosiąść, zgodził się. Okazał się najwspanialszym powiernikiem pod słońcem. Dwa i pół roku zdychałam (dosłownie i w przenośni) na depresje po to żeby spotkać kogoś, kogo kompletnie nie znałam, a chętnie i bez jęczenia wysłuchał obcych żali, obcej osoby. I strasznie się na Niego nakręciłam bo nie dość, że był (jest) mega przystojny to do tego Jego umiejętność słuchania kompletnie mnie zauroczyła. Pisaliśmy ze sobą sporo na gg tzn on mnie zlewał trochę ja byłam strasznie zaangażowana, potem wyjechałam na pół roku do pracy do Holandii i sytuacja się szybko odwróciła. Przełom nastąpił gdy wybierałam się na wesele siostry. Zapytałam czy pójdzie ze mną – zgodził się. Na samym weselu ja złapałam welon On muchę i wogle było jak w bajce. O nocy już nawet nie wspomnę. Sielanka w pełni.

 

Schody się zaczęły po 2 miesiącach gdy jego znajomy opowiedział mi o tym że M. uzależniony jest od amfetaminy i żebym miała oczy otwarte. Poczułam się strasznie (wiem co to za bagno bo w czasie deprechy sama brałam) na początku nie wiedziałam jak z nim o tym rozmawiać byłam strasznie przytłoczona (po tym co powiedział jego kolega, M. tyle bierze że powinien być już wrakiem człowieka,) cały czas płakałam, nie wychodziłam z łóżka, wymiotowałam (bo tak reaguję na stres) czułam że nie podołam. Ale zawzięłam się w sobie podałam mu rękę i wydawało się że będzie dobrze. Po około pół roku sytuacja się powtórzyła. Zorientowałam się z nudów przeglądając jego telefon (szukałam smsa od przyjaciółki) o tym że znów załatwiał amfe. Poczułam się strasznie oszukana bo mieliśmy umowę, (jeszcze raz i odchodzę) że nie bierze bo wie jak na Niego i na mnie to wpływa (jestem nadopiekuńcza i za bardzo matkuje ale bardzo przejmowałam się tym żeby nie wpadł w szit bo jest naprawdę fajnym chłopakiem). Wściekła wyszłam bez słowa z domu. Po powrocie gdy mu o tym opowiedziałam robił ze mnie głupią że sobie wszystko zmyśliłam, oczywiście skasował powyższą konwersacje o tym ile, gdzie i kiedy odbierze. Ręce mi się załamały ale stwierdziłam że trzeba walczyć, nie można się poddawać, trzeba się wspierać. Potem zaczęły pojawiać się problemy w łóżku, ale to po części moja zasługa, bo mam za duży popęd i widocznie zbyt dużo od Niego wymagałam.. M. się wykręcał że mu się nie chce brakiem pracy, złym samopoczuciem, sennością ( a śpi naprawdę sporo). Rozumiem problemy dnia codziennego ale w pewnym momencie doszłam do wniosku że jestem z facetem który wykręca się bólem głowy! Dziwne nie? Ale tu sporo mojej winy bo wymuszałam na nim seks płaczem, krzykiem, fochami, scenami różnymi i wszystkim tym co zamiast go przyciągnąć tylko Go odpychało. Mimo wszystko zbliżenie 2 razy z miesiącu jak na tak krótki staż to raczej mało nie sądzicie? Po około półtora roku do mieszkania wprowadziła się jego babcia (do której mieszkanie należy, wcześniej mieszkał sam z bratem więc mogłam być u niego do woli) więc widzenia również trzeba było ograniczyć do weekendów. Akurat kończyłam zaocznie szkołę więc wszystko się uzupełniało.. I tak czas mijał problemy się pojawiały i znikały (głównie problemy dotyczyły mojej frustracji wynikającej z braku seksu bo wtedy to naprawdę bez kija nie podchodź do A.) Ale jakoś dawaliśmy radę.

 

Najgorszy czas pojawił się w maju tego roku, jedna kłótnia zaczynała drugą. Miałam już dość mieszkania z Jego babcią, (wystarczało że pojawiałam się na weekendy) tego że nie mamy prywatności, że nie możemy się nawet pokłócić w spokoju bo zaraz wpada jego babcia i ma do Nas pretensje że ‘dać Nam palec to weźmiemy całą rękę’. Zaczęła mieć pretensje do mnie że jestem za często że jej to nie odpowiada.. Więc tak kursowaliśmy czasem on przyjeżdżał do mnie (dzieli nas około 22km), ja przyjeżdżałam do Niego potem już tylko wtedy gdy Jego babcia była np. w szpitalu, żeby nie psuć nerwów sobie i jej. I pewnego dnia na początku czerwca M. jak zawsze wyszedł do pracy na 9 ja miałam na 12 więc się chwile poleniłam. Po 11 godzinie słyszę że ktoś wchodzi do mieszkania (drzwi zostawiłam otwarte bo parędziesiąt minut wcześniej był listonosz) wychodzę z pokoju, patrzę.. Przyszła-niedoszła Teściowa.. Z wielkimi pretensjami do mnie że co ja tam robię, dlaczego ja w ogóle jestem na tym mieszkaniu?! Dlaczego my nie pytamy o zgodę czy mogę tam przebywać?! (a byłam tylko do 12 przyjechałam dzień wcześniej wracając ze szkoły. Szłam do pracy i miałam wracać do siebie do domu. Babci w tym czasie nie było - była w szpitalu). Możecie sobie tylko wyobrazić moją spanikowaną minę.. I w międzyczasie wygadała się czy wiem że M. nadal nie ma podpisanej umowy w pracy, na co ja zrobiłam wielkie oczy, że jak to tak, że przecież od kwietnia mi mówi że wszystkie formalności są pozałatwiane. Poczułam się strasznie upokorzona tym że Jego matka patrzyła na mnie jak na niedojdę jak sobie myślała ‘oo fajny macie związek oparty na kłamstwie’ czego On nie potrafił zrozumieć. W międzyczasie do domu ze szpitala wróciła babcia, a ja spanikowałam i żeby uniknąć. większych upokorzeń po prostu uciekłam.. wymknęłam się bez słowa. Zadzwoniłam do M. mówiąc o całej sytuacji i o tym że (jakby wszystkiego było mało) straciłam pracę że ten dzień jest okropny i dlaczego mnie okłamał ZNOWU?! M stwierdził że robię z igły widły że powinnam się teraz zając swoim brakiem pracy bo on mnie nie będzie utrzymywał (po powrocie z NL wydałam na Niego, na Nas większość z tego co zarobiłam, ok 4 z 6 tyś... żeby miał poprane ugotowane wszystko jak w normalnym domu.. chciałam się sprawdzić jako być może przyszła kandydatka na żonę..bo sam wtedy nie mógł znaleźć pracy) W tym momencie szala goryczy się przelała po prostu już nie wytrzymałam psychicznie ciągłych kłamstw które co chwile wychodziły (aaa zapomniałam dopisać że na początku maja również przyłapałam go na braniu kryształków, czego podwójnie nie mogłam sobie wybaczyć bo spędził cały dzień ze mną a ja głupia nic! Zupełnie nic nie zauważyłam!!) Stwierdziłam że mam dość że wysiadam, że już po prostu psychicznie nie potrafię być z osobą której nie mogę ani uwierzyć ani zaufać, że też mam prawo do szczęścia. Zrobiłam tylko za duży błąd w tym wszystkim - zbyt często go szantażowałam że odejdę, (prawie cały maj) za bardzo grałam mu tym na emocjach.. Ale naprawdę chciałam tylko żeby się obudził, przejrzał na oczy że może mnie stracić! Chciałam tylko się wyprowadzić wyjść na swoje.. Nastało parę dni ciszy. W międzyczasie byłam u Niego po rzeczy które zostały, na co jego babcia zrobiła wielki cyrk że w ogóle nie powinna nas (byłam z przyjaciółką bo za bardzo bałam się przyjść sama) wpuszczać bo jesteśmy obce. Było to bardzo miłe szczególnie że wcześniej mówiła że traktuje mnie jak wnuczkę.. Wytrwałam w milczeniu parę dni, cały czas zastanawiając się czy to zrozumie czy wie dlaczego to zrobiłam. I oczywiście jak to ja po paru dniach zadzwoniłam do Niego, bo już nie wytrzymałam.. już dłużej nie mogłam.. Rozmawialiśmy bezmała 3 godziny, że gdy w końcu się rozłączyłam to miałam całe zdrętwiałe palce, nieświadoma tak mocno ściskałam telefon. Padło dużo słów i łez ale myślałam że coś ruszyło że jednak damy radę. To był wtorek, do piątku telefonowałam do niego codziennie i codziennie rozmawialiśmy jak nigdy nic. Sam zaproponował że w sobotę się spotkamy że przyjedzie, porozmawiamy.. W sobotę rano dostałam smsa ze nie może, że ojciec przywiózł mu psa, babcia z psem nie wyjdzie, że musi zostać. I wszystko byłoby tak naprawdę zrozumiałe gdyby nie fakt że pies jest wielkości maleńkiego mopa (maltańczyk) i gdyby tak naprawdę chciał, wsiadłby do pociągu, wziął kundla pod pachę i przyjechałby. Powiedział że nie może gadać żebym odezwała się później. Później nie nastało.. Dzwoniłam co godzinę po 3 razy przez całą sobotę i całą niedzielę, a że jestem panikarą zaraz miałam w głowie miliardy czarnych scenariuszy. W poniedziałek i wtorek pisałam bardzo ważne egzaminy ze szkoły, na przygotowaniu do których oczywiście nie mogłam się skupić bo w mojej głowie cały czas tylko huczało ‘co się stało z panem M.?!’ Nagle, nagle bez powodu kompletna wyj**ka że tak brzydko napiszę. Oczywiście wyskoczyłam z pretensjami że mógł chociaż napisać że to dla Niego za wcześnie że cokolwiek a nie tak nagle się odkleić, zlać kogoś w tak ważnym momencie. Na co on stwierdził że po tym jak z nim zerwałam nie wie czy to co do mnie czuje to miłość czy nienawiść, że nie chce wracać z litości, że mam mu dać spokój.. W zeszłym tygodniu trafiłam na pogotowie kompletnie odwodniona i słaniająca się na nogach (jak pisałam wcześniej na stres reaguję wymiotami), pech chciał że był to dzień Jego urodzin.. Podłączona do trzech kroplówek pisze Mu smsa żeby do mnie przyszedł, bo strasznie Go potrzebuje (bo jakby nie było odpowiedzialność za sytuacje ponosimy obydwoje) na co On stwierdził że jest w pracy, co nie wiem akurat czy było prawdą czy nie, bo nigdy wcześniej w soboty nie pracował.. i nie przyszedł. Więc ja się zebrałam po wszystkim i poszłam do Niego, chcąc naprawdę tylko porozmawiać, złożyć mu życzenia jak to robią normalni ludzie. Miał otwarte okno zawołałam Go, kazał mi iść do domu, po czym je zamknął i odłożył domofon, a ja jako zodiakalny byk jak się uprę to nie ma dla mnie rzeczy nie do zrobienia zadzwoniłam do sąsiada weszłam do klatki i chciałam z nim stanąć twarzą w twarz. Co zrodziło trochę psychodeliczną scenkę rodem z „Lśnienia” ale nie zagłębiajmy się w szczegóły, koniec końców i tak nie udało mi się Go wyciągnąć. Ostatnie co dolało oliwy do ognia to fakt że przede mną uciekł.. Pewnego ranka wracałam z badań krwi (choruję na tarczycę) i przechodziłam załatwić jeszcze parę spraw w okolicy jego domu, pech chciał że sam szedł wtedy do pracy, gdy tylko mnie zobaczył uciekł w zupełnie przeciwnym kierunku.. Po prostu ręce, cycki opadają.. Jedynym światełkiem w tunelu było dla mnie wesele Jego kuzynki które jest już niedługo w połowie lipca, wcześniej sam napisał że obydwoje wiemy że to nie koniec tylko On potrzebuje czasu, że nie potrafi zaczął ze mną byle rozmowy bez palpitacji serca. I cały czas myślałam że skoro minął już miesiąc (baaaardzo długi i męczący miesiąc) samotności to coś ruszy, skoro raz zaczęliśmy od wesela to może i tym razem spróbujemy.. To się przeliczyłam bo właśnie napisał mi że idzie z jakąś koleżanką z liceum (co pewnie też jest ściemą i robi to tylko po to żeby skoczył mi gul, bo z żadną z koleżanek kontaktu nie utrzymuje) i na pytanie czy kogoś już ma odpowiedział że ‘nie ma JUŻ nikogo.. ‘ Gdzie jeszcze wczoraj pisał do mnie że często o mnie myśli..

 

Błagam Was jeśli przebrnęliście przez ten tasiemiec, pomóżcie! Bo ja już nie potrafię zrozumieć tych sprzecznych sygnałów jakie On wysyła.. Tak naprawdę nic się nie stało, bo tak mógłby się zachowywać gdybym go jakoś strasznie maltretowała, biła, poniżała, zdradzała na każdym kroku, a ja chciałam po prostu zrobić radykalny krok żeby to On trochę o mnie powalczył, żeby tez Go zmotywować do działania, kopniaka jakiegoś dać.. A dla mnie był tylko M. i jego potrzeby. Dla Niego byłam/jestem ja o każdej porze dnia i nocy. Na *pstryk* . Tylko On - moje 32letnie humorzaste i zmienne oczko w głowie.. Teraz się strasznie boję bo zaczął obracać się w towarzystwie w którym się dużo wciąga, nie chce żeby kompletnie się wykoleił.. Boże dlaczego nie potrafię odpuścić, dlaczego nie potrafię zresetować myśli tylko cały czas gdzieś tam w środku każdy atom mojego ciała krzyczy M.! M.! M.!

 

 

Dlaczego nie chce w ogóle spróbować, podjąć jakiejkolwiek próby rozmowy tylko się zamyka, za drzwiami, za narkotykami, za dziwnym kolczastym pancerzem który przybrał.. To nagłe tchórzostwo jest dla mnie bardzo dziwne, bo nie spodziewałabym się takiego braku przysłowiowych jaj po osobie, która była w wojsku.. Mój mózg już jest wyprany kompletnie, nie przetwarza tego co się dzieje, o sercu nie wspominając.. Powiedzcie jak mam do Niego podejść, żeby porozmawiać z Nim, wyjaśnić tak jak to robią normalni ludzie, a nie zasłaniać się ścianą smsów i nieodebranych połączeń, pocałowanych klamek i złamanych serc..

 

 

Z góry dziękuje za odpowiedzi.. Wybaczcie że tyle to zajęło i tak wszystko zamknęłam w wielkim skrócie..

 

Hej, miłego dnia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

...licz na siebie.

To stare powiedzenie,jest dziś jak najbardziej aktualne.Moja mama,zawsze musiała liczyć na siebie sama.Rodzice biedni rolnicy nie mieli z czego pomagać.Potem została,tylko babcia.Która żyła za niewielką rentę.Siostry mamy,miały dzieci i swoje finansowe zobowiązania.Ojciec po rozwodzie,bywało nie płacić nawet przez pół roku alimentów.

A żadnego bogatego wujka nie było.Ja też,widzę że zostało na tym świecie nie wielu ludzi,którzy komuś pomogą.

A szczególnie śmieszą mnie ludzie,którzy liczą że im pomorze:Jakaś partia polityczna, pan Duda z Solidarność i pan Guz z OPZZ.O Klerze nie chcę wspominać.Może są ludzie,którym pomógł kościół,związek zawodowy czy jakaś partia polityczna.Bo nam nie.

 

A co ma pomorze do tego co piszesz? Jeszcze śląsk może? :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

...licz na siebie.

To stare powiedzenie,jest dziś jak najbardziej aktualne.Moja mama,zawsze musiała liczyć na siebie sama.Rodzice biedni rolnicy nie mieli z czego pomagać.Potem została,tylko babcia.Która żyła za niewielką rentę.Siostry mamy,miały dzieci i swoje finansowe zobowiązania.Ojciec po rozwodzie,bywało nie płacić nawet przez pół roku alimentów.

A żadnego bogatego wujka nie było.Ja też,widzę że zostało na tym świecie nie wielu ludzi,którzy komuś pomogą.

A szczególnie śmieszą mnie ludzie,którzy liczą że im pomorze:Jakaś partia polityczna, pan Duda z Solidarność i pan Guz z OPZZ.O Klerze nie chcę wspominać.Może są ludzie,którym pomógł kościół,związek zawodowy czy jakaś partia polityczna.Bo nam nie.

 

A co ma pomorze do tego co piszesz? Jeszcze śląsk może? :mrgreen:

 

albo małopolska :lol:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oświadczam, że to tak naprawdę ja jestem am.fce, jestem pederastą, dewiantem seksualnym, niepoprawnym gawędziarzem, utrzymuję kontakty z drzewami, jestem w związku partnerskim z fazim, oddaję cześć szatanowi, wyprawiam czarne msze, składam dziewice w ofierze, jem czarne koty, nie stronię od używek, jestem zdeklarowanym lewakiem i trzymam z czerwonymi, teraz skieruję słowa do Czarnego Pana: akfhaofhajfolajfalabdull-ah-akbar-allabhba!!!!!! ooo, meskalinka zaczęlą działać...!!!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ogłoszenie!

Jeśli chcesz się przyczynić do rozwoju nauki, możesz to zrobić !

 

Kto jest poszukiwany?

Osoby, które korzystały lub korzystają z pomocy psychologicznej online (terapia online).

 

Co muszą zrobić?

 

Wypełnić krótki kwestionariusz i na końcu wcisnąć prześlij formularz, który jest całkowicie anonimowy.

https://docs.google.com/forms/d/19J84K4gpN0MVReove4uQQyIDYjTzkBAGtr1EnUjvslY/viewform?usp=send_form

 

W razie jakichkolwiek pytań lub chęci uzyskania wyników badania proszę pisać na adres: kwestionariusz.dla.epacjenta@gmail.com

 

Z góry bardzo dziękuję za wzięcie udziału w badaniu !

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

×