Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nerwica a miejsce zamieszkania - czy ktoś ma z tym problem?


zjebnerwicowy

Rekomendowane odpowiedzi

Dobra, u mnie zaczyna to cholerstwo wchodzić w nową fazę. Kij z tym kiedy się zaczęło, ale już widzę pewną prawidłowość. Obstawiam koniec września 2012, a więc przed rozpoczęciem kolejnego roku studiów. Zadam zatem pytanie, czy ktoś boryka się z podobnym problemem i jeśli tak, to jak sobie poradził?

 

Przed tym okresem był spokój, problem nie występował w zasadzie, biorąc pod uwagę, iż w Koszalinie (miasto rodzinne) spędziłem wakacje (3 miesiące) było w porządku, a w czasie studiów przed wakacjami 2012 w Krakowie (miejsce studiowania) też, bez większych różnic, ot niemal brak nerwicy z paroma dziwnymi dolegliwościami bliżej nieokreślonymi, których tu opisywać nie będę.

 

W czym rzecz. Będąc w Krakowie (niemal cały październik 2012 i listopad oraz połowa grudnia 2012r.) jest w porządku, niemalże nic mi nie dolega, są tam pewne przebłyski nerwów momentami, ale nastrój w stylu: "po problemie". Będąc w Koszalinie (1,5 tygodnia na przełomie października/listopada i od paru dni obecnie) dochodzi do załamania z dnia na dzień. Pojawiają się objawy, których w Krakowie nie notuję, a w ogóle nie borykałem się od dawna. Bezsensu. Oczywiście jest coś takiego jak strefa buforowa, czyli po zmianie miejsca aktualnego pobytu przed ok 2 dni żyję rytmem poprzedniego, potem przychodzi ten przypisany do obecnego.

 

Zestawienie dla przykładu:

- Kraków: energia, chęć do życia, pozytywne nastawienie; Koszalin: ospałość, podenerwowanie, przemęczenie

- Kraków: apetyt, początkowo problem z połykaniem pokarmów, który znika, spożywanie kolacji między 20-21; Koszalin: brak apetytu, napad z dnia na dzień problemu z połykaniem, brak ochoty na kolację, ataki nudności, odbijanie treści pokarmowej, posmaki jedzenia, itd

- Kraków: wstawanie o 9 albo wcześniej, raz w tygodniu o 6:40; spać między 0:00-1:00; Koszalin: wstawanie o 9, spać ok. 0:00, po tej godzinie napad rozbicia i pseudolęków, co utrudnia siedzenie

- Kraków: funkcjonalność cały dzień, prace domowe (prawo cywilne - trudne) czy nauka (idzie dobrze) nawet po 21, prasowanie po 20, mycie, golenie nawet i 22-23; Koszalin: już od 21 czuję rozbicie i zadumę, czemu nie mogę funkcjonować, choć 3 dni temu było ok przez 6 tygodni??? więc jak nie da rady to przerzucam obowiązki na rano dnia kolejnego

- Kraków: żadnych drżeń mięśni, uczucia lęku, ataku chęci wymiotowania i innych bzdur; Koszalin: jak najbardziej

- Kraków: wyjście do kina, teatru, itd - normalka; Kraków: nerwy za dnia przed wyjściem

- itd.

 

Niezrozumiałe jest to o tyle, iż zmiany są tak diametralne i w dodatku zachodzą w przeciągu kilkunastu godzin. Chociażby jak ostatnio środa i wcześniej całkowicie normalnie, wyjeżdżałem w czwartek i tego dnia byłem nieco podenerwowany podróżą, co widoczne było przy obiedzie (lekki problem z łykaniem, odbijanie po jedzeniu). A już od piątku nawrót problemu z połykaniem jedzenia przy obiedzie, niechęć do jedzenia kolacji, brak apetytu - najbardziej ewidentny przykład. Zresztą, niedawno wróciłem ze spotkania. Jakiś atak nudności, zupełny brak apetytu, parcie na sranie, mocne drżenie rąk. Już przeszło, w Krakowie się to nie zdarza.

 

Ktoś się zapyta o mój dzień w obydwu miejscach:

- Kraków: stres (głównie pośpiech i punktualność czyli mało ważne rzeczy; mnie tam zajęcia, kolokwia miało denerwują, jestem już uodporniony), mocno zorganizowany czas zarówno w skali dnia, jak i miesiąca, dużo zajęć (studia, prace porządkowe), umiarkowane kontakty towarzyskie (jestem raczej typem samotnika, więc głownie na uczelni przy zajęciach, ludzie na ulicy, itd), całkowita samodzielność (sam robię śniadania/kolacje; sprzątam, piorę, prasuję, itd), raczej mało czasu niezorganizowanego (wolnego w sporo - 3dniowy weekend, ale idzie o taki zupełny brak zajęć), raczej mało zdrowa żywność

- Koszalin: zupełny brak stresu, poza tym wywoływanym nerwami i będącymi ich pochodnymi; całkowity brak organizacji, mam wolne 24/7; jestem wybitnie rozpieszczony (rodzice robią jedzenie, sprzątają, pranie, prasowanie, itd); zwykle z rana jeżdzę z ojcem, robi się zakupy, załatwia się sprawy zawodowe, powiedzmy że to surogat zajęć na uczelni; niemalże brak kontaktów towarzyskich (rodzice + parę spotkań ze znajomymi jak się zjadą w końcu); zdrowe odżywianie; częsty problem z zagospodarowaniem czasu wolnego

 

Słowem, bezsens. W typowych przypadkach ludzi jest na odwrót.

 

Nie bardzo rozumiem, w czym tkwi problem, mam parę pomysłów:

1. Jakieś powiązanie złych zdarzeń (pierwsze ataki nerwicy w Koszalinie, zeszłego roku, wmówienie sobie, iż tu jest to na porządku dziennym) z Koszalinem.

2. Odmienny klimat (Koszalin: wysoka wilgotność, częste wiatry i opady deszczu, czego brak w Krakowie).

3. Może obecność jakiś drożdżaków, grzybów wydzielających toksyny w Koszalinie w domu? Wątpliwe.

4. Rozbicie ambicjonalne: lubię swoje miasto rodzinne, mógłbym tu wrócić po studiach, ale jest za małe na moje ambicje, choć mam też tu pewne powiązania biznesowe. Z drugiej strony więzi z tym miastem się rozluźniły, choć mam silne sentymenty. Kraków: lepsze perspektywy, dobrze się żyje, ale brak korzeni, będą problemy z działalnością biznesową z racji odległości między miastami. Chcę działać politycznie, społecznie, ale nie wiem gdzie.

 

Czy kogoś coś tak dziwnego dotyczy?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Istnieje według niektórych osób coś takiego jak cieki wodne i związane z nimi szkodliwe promieniowanie, które negatywnie wpływa na człowieka. Podobno to promieniowanie może nasilać objawy nerwicy i ogólnie negatywnie wpływać na nastrój. Nie wiem ile w tym prawdy, ale jakiś czas temu radiesteta stwierdził że występuje u mnie w mieszkaniu bardzo silny ciek wodny (lub jakkolwiek inaczej by tego nie nazwać) i kupiłem odpromiennnik do mieszkania i wydaje mi się że pozytywnie to na mnie wpłynęło. Oczywiście nie ma jakiejś ogromnej zmiany ale jest trochę lepiej niż było (już nie boli mi tak głowa, nie jestem taki przybity, taki pozbawiony energii itp). Może to w jakimś stopniu efekt placebo, ale co z tego, grunt że pomaga :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie, ciek wodny u mnie definitywnie odpada.

W Koszalinie w tym domu żyję od dziecka. A w Krakowie w tym mieszkaniu przez rok, przed wystąpieniem problemów. Było tak samo. Dopiero od 14 miesięcy się uskarżam. Stąd siłą rzeczy, należy brać czynniki dynamiczne. Dlatego palnąłem o grzybie (ot mógł się pojawić u mnie za łóżkiem, tam akurat idzie komin, a z racji zimna wisi "dywanik", teoretycznie warunki miałby do wzrostu, ale sprawdziłem, ściana w porządku).

 

Wczoraj mi mocno w nocy dowaliło, ten sam zespół dolegliwości, które wystąpiły dnia pierwszego nerwicy, acz dzień był bardzo spokojny, nawet więcej miałem apetyt i napad głodu, co już pokazuje, iż czułem się dobrze, więc nie rozumiem skąd to odbicie. Co ciekawe ostatni raz wystąpiło to też w tym samym mieście - 28.X, a w międzyczasie w drugim mieście, ani razu. Zauważam, iż w ostatnich dniach będąc w Koszalinie czuję się spięty, co prawda po dwóch dniach picia melisy przed snem znikły problemy z jedzeniem, snem, rozbiciem pod wieczór, itd., ale mimo wszystko czuję coś podświadomie. I chyba w tym problem, w jakimś wyimaginowanym uczuciu strachu/przekonania, że w mieście A dolegliwości są częścią dnia codziennego. Jeśli to rozbiję, problem powinien zniknąć i ostatecznie doprowadzić do wyjścia z nerwicy.

 

Ba, ale niektóre rzeczy są wybitnie bzdurne. W modelowym przykładzie powinno być na odwrót. Podam przykład:

- w Krakowie piję dużo soków (ok. 750 mil dziennie), jem raczej tłuste i ostre, pewnie trochę przesolone (czas najwyższy zacząć gotować :D ) - nic

- w Koszalinie, z 200 ml soku dziennie, jem zdrowo (rodzice zrobią) i co? - od paru dni zacząłem puszczać gazy i nawet (szczególnie wczoraj w nocy) jakieś objawy refluksopodobne (ciężar za mostkiem, czy odbijanie wewnętrzne)

 

-- 28 gru 2012, 22:52 --

 

Cóż, z tego co zaobserwowałem w ostatnim czasie, to te nasilające się problemy w czasie pobytu w jednym miejscu wiążą się najwyraźniej z jakąś podświadomą fobią społeczną. Tzn. w sytuacji, gdy mam się spotkać ze znajomymi, czy tam osobami uważanymi za ważne w moim mniemaniu, pojawia się nie tyle głupawy lęk, ile uczucie spięcia wespół z dolegliwościami somatycznymi (głównie: ścisk w śródbrzuszu, większe parcie na kał, takie tam). Działa jednak to wybiórczo, tzn. nie dla przykładu gdy widzę się z rodziną, ludźmi obcymi (ludzie na ulicy, usługodawcy i wszelcy inni przypadkowo napotkani), tak samo, gdy np. wychodzę na osiedle, co by pogadać ze znajomymi (jako, że jest to proces dynamiczny, dzwonię, 15 min i się widzimy). Rzecz sprowadza się do spotkania oddalonych w terminie, choćby na drugi dzień.

 

Nie rozumiem tylko, co stanowi clue problemu, jakaś wyimaginowana reakcja stresowa (nie mam wątpliwości, po tym, jak zaraz po rozmowie telefonicznej i ustawce na dzień kolejny, po raz trzeci zacząłem notować nagłe pogorszenie nastroju i stopniowe ujawnianie się problemów żołądkowych), która w zasadzie mija w momencie spotkania? I dlaczego tak bardzo się to nasila w miejscu A, a w miejscu B w zasadzie ogranicza się do lekkiego stresu?

 

-- 28 gru 2012, 22:53 --

 

Cóż, z tego co zaobserwowałem w ostatnim czasie, to te nasilające się problemy w czasie pobytu w jednym miejscu wiążą się najwyraźniej z jakąś podświadomą fobią społeczną. Tzn. w sytuacji, gdy mam się spotkać ze znajomymi, czy tam osobami uważanymi za ważne w moim mniemaniu, pojawia się nie tyle głupawy lęk, ile uczucie spięcia wespół z dolegliwościami somatycznymi (głównie: ścisk w śródbrzuszu, większe parcie na kał, takie tam). Działa jednak to wybiórczo, tzn. nie dla przykładu gdy widzę się z rodziną, ludźmi obcymi (ludzie na ulicy, usługodawcy i wszelcy inni przypadkowo napotkani), tak samo, gdy np. wychodzę na osiedle, co by pogadać ze znajomymi (jako, że jest to proces dynamiczny, dzwonię, 15 min i się widzimy). Rzecz sprowadza się do spotkania oddalonych w terminie, choćby na drugi dzień.

 

Nie rozumiem tylko, co stanowi clue problemu, jakaś wyimaginowana reakcja stresowa (nie mam wątpliwości, po tym, jak zaraz po rozmowie telefonicznej i ustawce na dzień kolejny, po raz trzeci zacząłem notować nagłe pogorszenie nastroju i stopniowe ujawnianie się problemów żołądkowych), która w zasadzie mija w momencie spotkania? I dlaczego tak bardzo się to nasila w miejscu A, a w miejscu B w zasadzie ogranicza się do lekkiego stresu?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja powiem coś od siebie. Od 1,5 roku uczę się i de facto mieszkam w pewnej odległości od rodzinnych stron w mieście średniej wielkości, 70 km od domu. Wybór nie był przypadkowy. 8 lat znęcania się w szkole wystarczyło by dostać fobię społeczną. Ja ponoć od zawsze byłem typem człowieka z mentalnością "po co znajomi". Dodatkowo z powodu znęcania się w szkole mam w okolicy (nazwijmy to tak) zepsutą metrykę. Pochodzę z niedużej wsi, każdy każdego zna. Dawni oprawcy porozjeżdżali się po okolicznych miasteczkach i zdążyli też sprzedać w swoich szkołach trochę informacji o mnie. Oznaczałoby to dla mnie kontynuację koszmaru. Jak wracam do siebie to praktycznie cały weekend, większe części ferii czy wakacji spędzam w domu bo 1) nie ma gdzie wychodzić, 2) nie ma do kogo wychodzić, 3) ryzyko spotkania kogoś kto mógłby mnie zwyzwać lub zaatakować w inny sposób. Ja jak zajeżdżam na dworzec PKS do ostatniego miasta po drodze, gdzie jest sporo osób z mojego dawnego gimnazjum i podstawówki już jestem zdenerwowany. Autobus się zatrzymuje, ja wychodzę za budynek dworcowy i tam czekam na swój autobus. Powód - wysokie prawdopodobieństwo spotkania z oprawcami.

 

A w tym mieście gdzie przebywam?

 

Swobodnie jeżdzę tramwajami, busami etc., chodzę do sklepów, potrafię nawet kogoś zaczepić, mam paru znajomych. Co prawda jak jestem w mieście to odczuwam objawy somatycznie z jakimi się nie stykam u siebie w domu (większe zagęszczenie ludzi i te sprawy) to czuję się swobodniej aniżeli w swojej wiosce. Jak mam podjechać do sklepu u siebie to jestem zawsze spięty ze strachu prawdę powiedziawszy przed ludźmi. Fobia społeczna jak się patrzy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja miałem podobny problem w gimnazjum przez 1,5 roku (czarny rasizm, o to do czego prowadzi propaganda tolerastów), ale w moim wypadku nigdy nie wpłynął on jakoś znacznie negatywnie na życie, dość szybko się uporałem z pamięcią i tylko zmotywowało mnie do samodoskonalenia. Ot twarda lekcja życia. Inna sprawa, że pewne szkody poczyniło: brak ufności do ludzi, niechęć do murzynów, trudniejsze nawiązywanie kontaktów międzyludzkich, ale nigdy mi to nie doskwierało. O problemie zapomniałem dość szybko, fakt, że raz na jakiś czas się coś tam przypomni, ale cóż, nic to nie zmienia. Stąd wątpię, by tego typu problem był bezpośrednią przyczyną nawrotu dolegliwości w mieście A, skoro ujawniły się dopiero ok 5 lat po wydarzeniach z gimnazjum. Chociaż nie wykluczam, że to one mogły zbudować podwaliny.

 

Chociaż u mnie też musi zachodzić kumulacja z innymi bzdurami. W mieście A zaczęły się problemy, więc obok tej kwestii społecznej poruszonej w poście poprzednim, pojawia się lekki stres przed nocą (na początku nerwicy mnie to prześladowało) i inne głupoty nieobecne w mieście B, które zwyczajnie mogłem sobie do miasta A przypisać w pamięci. Niedługo wyjeżdżam do miasta B, więc ciekaw jestem czy wszystko zniknie, zgodnie z praktyką tego roku akademickiego, tak być powinno.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×