Skocz do zawartości
Nerwica.com

picalm

Użytkownik
  • Postów

    33
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez picalm

  1. picalm

    [Białystok]

    Jeśli po 6 spotkaniach trudno było Ci złapać kontakt z tą terapeutką to może warto rozejrzeć się za kimś innym, za kimś kto będzie bardziej odpowiedni dla Ciebie.
  2. picalm

    [Białystok]

    Hehe nie ma to jak zaangażowanie terapeuty.
  3. picalm

    [Białystok]

    Myślę, że dużo zależy właśnie od terapeuty. Czasem jest po prostu kiepski, a czasem trafi się na takiego nieodpowiedniego dla siebie. W Meandrze byłem na kilku spotkaniach indywidualnych - trochę być może mi pomogły, ale raczej niewiele. Czasami miałem wrażenie, że terapeuta nie jest zbytnio mną, jako pacjentem zainteresowany i się po prostu nie angażuje w ten proces terapeutyczny. Ale może to specyfika terapii na NFZ, że terapeuci mają tak dużo tych osób, że nie są w stanie podejść do każdego indywidualnie. Dla mnie najważniejszy jest kontakt człowiek-człowiek, taki autentyczny kontakt. A tego tam nie doświadczyłem (może miałem pecha). Do Meandry mam stosunek neutralny. Mi nie za bardzo pomogli, ale może jest sporo osób którym pomagają.
  4. picalm

    [Białystok]

    Dlaczego Meandra Ci zaszkodziła? Masz na myśli terapię grupową czy spotkania indywidualne?
  5. Chyba właśnie zrezygnuję z tego jednego psychologa, bo może rzeczywiście chodzenie do dwóch psychologów na raz jest bez sensu. Ogólnie byłem jakieś pół roku temu na 3 spotkaniach z psychologiem i w sumie nie miało dla mnie znaczenia czy kolejne spotkanie byłoby z tym samym psychologiem czy z innym. Nie przywiązałem się do tego psychologa ani też nie czułem się raczej coraz swobodniej na kolejnych spotkaniach. Ale być może żeby się otworzyć bardziej potrzeba po prostu więcej spotkań.
  6. A czy orientuje się ktoś czy można chodzić na wizyty do psychologów na NFZ do dwóch różnych ośrodków jednocześnie. Ja się właśnie tak zapisałem na dwie wizyty i nie wiem czy tak można. Chodzi mi o częstsze wizyty (bo na wizytę czeka się około miesiąca) ale też o to by 'dobrać' dla siebie jak najlepszego psychologa.
  7. picalm

    Fobia społeczna!

    Inni nie traktują mnie poważnie, przynajmniej tak mi się wydaje. Czuję się niekomfortowo w sytuacjach w których występują jakieś relacje z innymi ludźmi. Nie potrafię rozmawiać z innymi, wydaje mi się że jestem dla innych nieodpowiednim towarzyszem do rozmowy. Na studiach nie rozmawiam z nikim, nie odzywam się do nikogo, chyba że ktoś pierwszy odezwie się do mnie to wtedy odpowiadam jakimiś pojedynczymi słowami lub uśmiechem. Często nie wiem co mam mówić, jak ktoś żartuje to nie wiem jak mam na to reagować, czy też jakoś zażartować czy śmiać się tylko z tego żartu innych. Ktoś coś do mnie mówi, próbuje nawiązać jakoś kontakt ale nie da się nawiązać ze mną normalnej rozmowy. Na uczelni przed zajęciami nie wiem jak mam się zachowywać. Wstydzę się siadać przy innych, bo nie wiem czy oni chcą żebym przy nich siadał i wydaje mi się że dziwnie by to wyglądało jakbym usiadł przy kimś z kim w ogóle nie gadam. I siedziałbym tak i się nie odzywał w ogóle. W ogóle czuję się niezbyt swobodnie siadając przy kimś, chyba że ta osoba coś do mnie mówi czasami i daje mi tym poczucie że mnie nie odrzuca, że nie jest na mnie zła, że mnie akceptuje. Czuję się skrępowany i jestem mocno niepewny siebie w sytuacjach gdzie trzeba odezwać się do kogoś, porozmawiać z kimś o czymś, wyjaśnić pewną sprawę z kimś. Kiedyś jak szedłem do gimnazjum to napisałem podanie z 2 kolegami żeby być z nimi w jednej klasie. Ale później trzej inni koledzy powiedzieli że się przecież umówiliśmy żeby być razem w klasie więc napisałem z nimi podanie a z tego pierwszego się wykreśliłem. Miałem poczucie winy że nie mówiąc nic tym pierwszym 2 kolegom wypisałem się z tego podania. Chciałem im o tym powiedzieć, ale nie wiedziałem jak. Chciałem do nich zajść i wszystko wyjaśnić, ale ogarniał mnie duży lęk że ich rozzłoszczę i nie poinformowałem ich o tym co zrobiłem. Całe wakacje przejmowałem się tym bardzo, miałem poczucie winy że zrobiłem coś złego, zadręczałem się tym mocno. Ale właściwie był to błahy problem. Wystarczyło porozmawiać i wyjaśnić sobie sytuację. Ale właśnie ogarniał mnie ten paraliżujący lęk przed mówieniem, przed rozmawianiem. Ten lęk przed konfrontacją z innymi. Bałem się że inni się na mnie rozzłoszczą i już nie będą chcieli mnie znać... Odczuwam też lęk przed proszeniem innych o cokolwiek. Boję się że rozzłoszczę innych tym że ich o coś proszę, że uznają oni że mam takie duże wymagania wobec nich a sam nic im nie daję. Czuję się jak małe dziecko kiedy mam kogoś o coś poprosić. Wydaje mi się że w wielu sytuacjach czuję się jak małe dziecko którego los zależy w pełni od innych osób i które nie ma żadnego wpływu na to co się dzieje. Czuję się słaby, bezsilny. Z drugiej strony ukrywam to że czuję się jak dziecko, bo wydaje mi się że jakby inni zobaczyli jaki jestem to śmialiby się ze mnie, nie szanowaliby mnie, poniżaliby mnie. Ukrywam uczucia związane ze słabością. Wstydzę się słabości. Nie przyznaję się do tego że czuję się słaby. Zastanawiam się czy odczuwanie dużego lęku i niepewności w kontaktach z innymi to zawsze fobia społeczna? Jeśli tak to chyba mam fobię społeczną.
  8. Istnieje według niektórych osób coś takiego jak cieki wodne i związane z nimi szkodliwe promieniowanie, które negatywnie wpływa na człowieka. Podobno to promieniowanie może nasilać objawy nerwicy i ogólnie negatywnie wpływać na nastrój. Nie wiem ile w tym prawdy, ale jakiś czas temu radiesteta stwierdził że występuje u mnie w mieszkaniu bardzo silny ciek wodny (lub jakkolwiek inaczej by tego nie nazwać) i kupiłem odpromiennnik do mieszkania i wydaje mi się że pozytywnie to na mnie wpłynęło. Oczywiście nie ma jakiejś ogromnej zmiany ale jest trochę lepiej niż było (już nie boli mi tak głowa, nie jestem taki przybity, taki pozbawiony energii itp). Może to w jakimś stopniu efekt placebo, ale co z tego, grunt że pomaga :)
  9. picalm

    brzydki czlowiek?

    Często wygląd łączy się z samooceną. Jak ktoś ma niską i o siebie nie dba to nawet jakby miał ładną urodę, ładne rysy twarzy to i tak mógłby być nieatrakcyjny dla otoczenia. Często jest tak że: podobam się sobie = podobam się innym. Niestety działa to też w przeciwnym kierunku. A co do 'brzydkich ludzi' (do których sam się chyba zaliczam ) to zdarza się że w pierwszym wrażeniu ich oceniam z powodu wyglądu ale później zwracam uwagę raczej na to jakimi są osobami a wygląd przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.
  10. Nie wiem czy twój tato wszystko mówi na serio, ale jeśli tak to ta sprawa z facetem który jakoś was skrzywdził jest trochę niepokojąca. Nie znam twojego taty i nie wiem jak daleko może posunąć się w chęci zemsty, jednak trochę to niepokojące co mówił. Czy same działania bez szczerej i otwartej rozmowy mogą jakoś wpłynąć na poprawę sytuacji? Czy jest to raczej 'zamiatanie brudów po dywan'? Nastawienie: zrobię coś dobrego, miłego i już znikną wszystkie problemy jest nieskuteczne i nie działa. Ale dlaczego wy macie sobie radzić z rozwodem? Jeśliby w najgorszym wypadku już do niego doszło to byłaby to decyzja twoich rodziców i ich problem. Jesteś już chyba pełnoletni i dorosły, podobnie jak twoja siostra, nie macie po 6 czy 10 lat i rozwód rodziców to na pewno nieprzyjemne przeżycie, ale pozwól im samym o tym decydować i ponosić odpowiedzialność swoich decyzji. Dlaczego masz ciągać swego tatę po specjalistach? Pozwól mu samemu zdecydować co chce robić. Nawet jeśli udałoby ci się jakoś go zaprowadzić do psychologa, a on by tego nie chciał to podejrzewam że na niewiele by się to zdało. Twój tato sam musi chcieć naprawić sytuację. Musi zrozumieć że 'czyny' nie zawsze są wystarczającym środkiem na wszystko, że czasami potrzebna jest szczera i otwarta rozmowa. A jeśli on nie potrafi tak się komunikować to mógłby spróbować zmienić to z pomocą specjalisty. Ale bez jego decyzji o tym żeby coś zmienić w sobie i spokornieć, nic samo się nie zmieni.
  11. To że twój mąż miał nieszczęśliwe dzieciństwo nie zwalnia go z odpowiedzialności za to jaki jest, co robi, jak się zachowuje. Nie daje mu to prawa do ignorowania i lekceważenia ciebie. Być może awans w pracy i wyższe stanowisko dały mu większe poczucie władzy i teraz wydaje mu się że może więcej. Być może wydaje mu się że teraz już nie musi spełniać pewnych obowiązków, bo przecież 'osiągnął tak wiele' i 'jest taki ważny w pracy'. Może w dzieciństwie doświadczał poczucia że inni (np rodzice) nad nim panują i mają nad nim władzę a on jest słabszy a teraz wyższe stanowisko w pracy pozwoliło mu na doświadczenie 'odwrócenia ról' i teraz to on jest tym co panuje nad innymi. Bez względu na to czego doświadczył kiedyś, nie musisz godzić się na przedmiotowe traktowanie. Z twojego opisu wygląda to tak jakby dla twojego męża nie zależało już na niczym oprócz pracy. Olewa rodzinę, relacje z ludźmi a jakiekolwiek znaczenie ma tylko praca dająca mu poczucie władzy i pozwalająca na zapomnienie o niskiej samoocenie. Wydaje mi się że awans mógł wpłynąć na wykształcenie się (powiększenie się) u niego cech narcystycznych. O narcyzmie: http://chomikuj.pl/burydom/E-BOOKI/Ksi*c4*85*c5*bcki+warte+przeczytania/W+sid*c5*82ach+motyla,1955555909.doc http://motyl.wordpress.com/spis/narcyzm/ Nie wiem na ile 'trafiłem w rzeczywistość' z tym co napisałem bo to tylko moja interpretacja sytuacji :)
  12. To jest problem twoich rodziców a nie twój. Wydaje się że jesteś bardziej zaangażowany od nich w ratowanie ich związku. Oczywiście trudno tak po prostu odciąć się od ich problemów, to naturalne że się tym przejmujesz. Ale to jest ich związek i tylko oni są za niego odpowiedzialni. Jeśli twój tato nie chce iść do specjalisty, ani nie interesuje się żadnymi psychologicznymi aspektami opisywanego problemu, to ciężko coś doradzić. Być może twój tato postrzega przyznanie się do słabości jako porażkę i jako coś co nie przystoi mężczyźnie ('bo mężczyzna musi być silny'). Być może był tak wychowywany, że jako chłopiec nie mógł pozwalać sobie na bycie słabym i potrzebującym pomocy. A do psychologa można przecież jeździć do innego miasta, jeśli tych w swoim mieście podejrzewa się o nie przestrzeganie pewnych zasad prywatności.
  13. Może postaraj się mu wytłumaczyć jak się czujesz i że ci nie odpowiada taka sytuacja. Pisałaś że zastanawiałaś się nad odejściem do niego, więc sytuacja jest poważna. Ale odejście to ostateczność, najpierw trzeba spróbować wszystkiego co mogłoby 'naprawić' sytuacje w związku. Jeśli twój mąż nie chce brać udziału w terapii to może sama pójdź na jakąś indywidualną. Zainteresuj się sobą, bądź ważna dla samej siebie.
  14. Napisałaś że nie rozmawiasz z rodzicami. Nie wiem jak to było kiedyś ale zakładam że jako dziecko też z nimi za wiele nie rozmawiałaś (oni nie rozmawiali z tobą). I być może po prostu nie nauczyli cię, że rozmowa to może być coś ciekawego i przyjemnego. Być może nie doświadczyłaś nigdy tego że inni są szczerze zainteresowani tym co masz do powiedzenia i teraz nie chce ci się nic mówić, bo i po co skoro 'nikt cię nie słucha'? Oczywiście to są tylko moje domysły i nie muszą mieć wiele wspólnego z rzeczywistością. Ale ja też mam problem z motywacją do mówienia i chyba ma on źródło w sytuacji którą opisałem powyżej.
  15. Technika EFT pomaga w uwalnianiu emocji i jest w tym naprawdę skuteczna. I może stanowić ważny element terapii. Nie ważne czy przyjmiemy że działamy na czakry, meridiany, układ nerwowy (neurony) - to nie ważne, ważna jest skuteczność. A żeby ustalić skuteczność tej techniki, trzeba najpierw ją na sobie przetestować, podchodząc do niej bez uprzedzeń, z obiektywnym i neutralnym podejściem. Jeśli nie pomoże to znaczy że nie jest to technika dla nas i powinniśmy porozglądać się za czymś co będzie do nas bardziej trafiało :)
  16. picalm

    TERAPIA grupowa

    Czy może chodził ktoś z Was na intensywną terapię grupową w której spotkania odbywają się od pon. do pt i trwają około 6 godzin (8.00-14.00)? Jak to wygląda? Co robi się przez te 6 godzin? Psycholog zaproponował mi coś takiego, ale ja nie wiem jak bym się tam odnalazł. Nie wiem czy dobrze wpłynęłoby na mnie takie długie i częste przebywanie z innymi. Może pomogłoby oswoić się bardziej z ludźmi i poczuć się bezpieczniej. Ma ktoś doświadczenia z taką terapią?
  17. Zauważyłem że moje relacje wyglądają tak że zawsze jedna strona jest 'słaba' a druga jest 'silna'. Ta silniejsza osoba 'panuje' nad tą słabszą, a sama czuje się zupełnie nietykalna. To wiąże się z ukrywaniem (wypieraniem się) swojej słabości przez tą 'silną' osobę a wyrażaniem jej przez tą 'słabą'. Chyba właśnie tak wyglądają relacje w mojej rodzinie. Kiedyś zawsze byłem tą słabą stroną ale po nieprzyjemnych doświadczeniach i po tym jak nagromadziło się we mnie mnóstwo gniewu (który tłumiłem), postanowiłem się zmienić i stać się 'silny'. I teraz właśnie bliżej mi do tej roli silnej strony, już nie odczuwam takiego lęku jak kiedyś, nie przejmuję się tak bardzo wszystkim, nie czuję się taki niewartościowy... Ale niekomfortowo czuję się z tą swoją 'siłą' bo teraz to ja jestem tą osobą wykorzystującą, która czuje się dobrze kosztem innych. A pod tą moją maską jest lęk że jak ujawnię jakąś swoją słabość to zostanę wyśmiany, poniżony, że zostanie to wykorzystane przeciwko mnie. Że inni wykorzystają moją słabość do tego by poczuć się silnymi... Czy ta sytuacja pasuje do DDD? Czy to 'tylko' nerwica? W mojej rodzinie nie ujawnia się swoich uczuć, emocji. Nie ma prawdziwego emocjonalnego kontaktu. Nie ma rozmów o tym jak się czujemy, o naszych potrzebach, o naszych pragnieniach. Relacje są raczej niezbyt głębokie. W ogóle mało się raczej rozmawia. Nikt nie jest szczerze zainteresowany drugą osobą. W ogóle nie ma rozmów o sobie. Nikt nie ujawnia prawdziwego siebie (brak zaufania?). Mam wrażenie że moi rodzice są emocjonalnie na poziomie dzieci. Mama pragnie 'zlewać się' z innymi w jedno, w ogóle nie zależy jej na sobie, inni zawsze są dla niej ważniejsi. Tak naprawdę pragnie by inni dostrzegali jej potrzeby, by 'zgadywali' czego ona potrzebuje, co czuje (okres niemowlęcy?). Przejmuje się tym co przeżywają inni, przejmuje się tym że bliscy cierpią (tak jakby to ona tego doświadczała). Zależy jej bardzo na tym by inni ją akceptowali, boi się dezaprobaty innych, boi się że nie spodoba się innym. Poza tym jest uległa. Jakaś zwykła relacja z sąsiadem jest dla niej bardzo ważna, tak jakby ten sąsiad był kimś ważnym w jej życiu (a to zwyczajna znajomość). Tata z kolei jest raczej władczy. Zdarza mu się krzyczeć, być agresywnym. Łatwo go zdenerwować. Często krytykuje innych, trochę tak jakby miał do innych pretensje o to jacy są. Raczej nie interesuje się innymi, tym czego inni chcą a wręcz ignoruje to. Tak jakby to czego on chce było ważniejsze. Jak mówi to często krzyczy tak jakby chciał na siłę zwrócić na siebie uwagę innych. Tak jakby inni w ogóle go nie słuchali jakby mówił normalnie. Pragnie by inni poświęcali mu swoją uwagę, ale denerwuje go jak ma poświęcać swoją uwagę innym (okres 2-3 lat?). Często dostosowuje się do innych by osiągnąć jakieś własne cele, staje się uległy wobec innych po to by inni 'dali' mu to czego potrzebuje. Wydaje mi się że moi rodzice nie byli w stanie zapewnić mi normalnego dzieciństwa (zaspokoić moich potrzeb rozwojowych z różnych okresów dzieciństwa) bo sami tego nie doświadczyli. Rodzice moich rodziców (moi dziadkowie) również nie byli w stanie zapewnić im normalnego dzieciństwa bo sami go nie doświadczyli. I tak samo mogło być z moimi pradziadkami i dalszymi przodkami...
  18. Takie podejście wydaje się być słuszne. U takich osób doświadczenia mogą być bardzo różne ale jednak czują się one bardzo podobnie.
  19. W sumie to czuję się trochę podobnie jak ty. Też mam problemy z patrzeniem w oczy innych. U mnie też było coś takiego że nagle stałem się jakby innym człowiekiem, zacząłem się inaczej czuć. Wcześniej ciągle się wszystkim przejmowałem, moje kompleksy mnie dobijały i uniemożliwiały mi funkcjonowanie, byłem bardzo zestresowany. Cały czas się przejmowałem się tym co inni o mnie myślą, ciągle miałem poczucie że jestem niewłaściwy. A później coś się we mnie zmieniło. Coś we mnie pękło. I się tak jakby 'odciąłem' od swoich emocji, bo chciałem uciec od tego całego cierpienia, nie potrafiłem tak żyć. I stałem się wtedy mniej wrażliwy. Już mnie mój lęk i moja niepewność tak nie dobijały ale stałem się mocno otępiały. Już wcześniej z powodu lęku miałem problemy z koncentracją i z pamięcią ale teraz jeszcze bardziej się pogorszyło. Stałem się taki jakby obcy dla siebie, miałem poczucie że wszystko jest nierealne (derealizacja?). Wydaje mi się że już po prostu nie byłem w stanie wytrzymać tego stresu którego doświadczałem i musiałem uciec w taki stan otępienia i odrealnienia by móc jakoś funkcjonować. Bo już nie przejmowałem się tak bardzo tym co inni mogliby o mnie pomyśleć, a jak zdarzyła się jakaś stresująca, zawstydzająca sytuacja to szybko o tym zapominałem. Stałem się takim trochę robotem bez uczuć, bez wrażliwości. To był dla mnie mechanizm obronny który pozwolił mi żyć. Ja te swoje wszystkie lęki 'usunąłem' ze swojej świadomości. Zacząłem wierzyć że już nie mam tych wszystkich problemów. Zacząłem wierzyć że jestem teraz innym człowiekiem. To chyba pasuje do mechanizmu wyparcia. A co było u mnie przyczyną tych problemów? Chyba najbardziej brakowało mi wsparcia ze strony innych. W dzieciństwie bałem się że jak nie będę grzeczny, jak nie będę dobrze się uczył to rodzice przestaną mnie akceptować i że nie będą już mnie chcieli. Moi rodzice mają swoje problemy, które w znaczny sposób na mnie wpłynęły. Brak mi było takiej szczerej, autentycznej relacji w której mógłbym zaufać drugiej osobie i otworzyć się przed nią. Rodzice w ogóle nie rozmawiali ze mną o tym jak się czuję. W przedszkolu (4 lata) doświadczałem stresującej sytuacji i bardzo chciałem porozmawiać o tym z rodzicami, chciałem żeby oni zainteresowali się moim problemem. Ale oni to bagatelizowali, żartowali sobie z tego. A ja miałem poczucie winy że sam nie otwieram się przed nimi i że nie mówię im o tym co mnie dręczy. Doświadczałem jeszcze wielu innych sytuacji w których miałem poczucie że rodzice mnie nie rozumieją, nie liczą się z tym co czuję, z tym jaki jestem. Byłem odcięty od swoich emocji, bo nikt się nimi nigdy nie interesował i istniały one tak jakby poza mną, nie doświadczałem ich. Zachowywałem się często w sposób niezgodny z tym co czułem, jaki byłem. A rodzice w ogóle nie dostrzegali tego jak się czuję, nie dostrzegali mojego lęku, mojej niepewności, tego że ciągle się zamartwiam i że jestem smutny. To 'odcięcie się' od siebie miało u mnie związek z silnym stresem, który narastał u mnie przez większość życia i kiedy był już tak duży że nie potrafiłem sobie z nim poradzić to musiałem się go 'pozbyć'. I pozbyłem się tego stresu, odcinając się od niego, co doprowadziło mnie do tego że zacząłem czuć się dziwnie, tak jakbym nie był sobą. Tak jakbym był kimś innym. W Twoim przypadku też być może zadziałało to podobnie. Stresowałeś się sytuacją z tamtym chłopakiem i kiedy już ten stres przekroczył pewne granice których nie byłeś w stanie wytrzymać, odciąłeś się od niego. I zacząłeś czuć się otępiały itp. A może jednak było trochę inaczej ale to już sam musisz do tego dojść w terapii. Najważniejsze to chcieć siebie zrozumieć. Twój tata ewidentnie przenosił swoje emocje na ciebie, kiedy wyładowywał na tobie gniew z pracy. Kiedyś jego rodzice (jego ojciec?) traktowali go prawdopodobnie tak jak on ciebie. Tzn za swój zły nastrój, za swoje złe emocje obwiniali swoje dziecko i wyładowywali się na nim. Każdy człowiek jest odpowiedzialny za swoje własne emocje i nie ma prawa obarczać nimi innych a tym bardziej swoich dzieci bo to jest przekroczenie zdrowych granic (wewnętrznych). Być może twój tata nie potrafił odnaleźć się w te sytuacji po śmierci twojej mamy i było mu bardzo ciężko i to wyładowywanie się na tobie pozwalało mu zachować pewną równowagę emocjonalną. Nie ważne z resztą dlaczego twój tata cię tak traktował, dla ciebie ważne jest że miało to na ciebie negatywny wpływ. Nie wiem czy hipnoza czy inne metody skupiające się na zmianie zachowań by ci pomogły. Wydaje mi się że jednak lepiej by było żebyś zaczął dążyć do zrozumienia tego jak się czujesz. Żebyś powoli zaczął otwierać się na swoją emocjonalość. Bo wydaje mi się że właśnie w tym jest problem - w odcięciu od własnych emocji.
  20. W tym nowym wydaniu ksiązki "Integracja emocjonalna" pisze że już raczej nie używa się określenia 'nerwica deprywacyjna' a raczej 'zespół niezaspokojenia emocjonalnego'. Książkę można poczytać w internecie: http://www.scribd.com/doc/39739253/Baars-C-W-Terruwe-A-A-Integracja-Emocjonalna-jak-uwierzyc-ze-jestes-kochany-i-potrafisz-kochac? Wydaje mi się że mnie to dotyczy.
  21. U mnie jest podobnie, z jedną osobą to jeszcze jakoś mi idzie ale jak jest więcej osób to nic nie mówię. No i bardzo przejmuję się tym co inni o mnie myślą kiedy w ogóle nie uczestniczę w rozmowie. Czuje się wtedy taki trochę niepotrzebny bo po co niby mam przebywać z innymi skoro w ogóle się nie odzywam, w ogóle nie uczestniczę w rozmowie. Od dłuższego czasu w ogóle unikam ludzi. uciekam od własnych kompleksów...
  22. Ja mam podobnie. Czuje się zupełnie bezwartościowy, ciągle czuję się niepewnie. Ukrywam swój lęk, swoją niepewność pod maską obojętności, powagi. Wydaje mi się że inni by mnie odrzucili jakby zobaczyli prawdę o mnie. Mam ogromne kompleksy, przy innych ludziach zupełnie nic nie mówię, najwyżej jakieś pojedyncze zdania bo wydaje mi się że czego bym nie powiedział to i tak będzie głupie i bez sensu. Czuję się niepotrzebny, zupełnie zbędny innym ludziom. Teraz to jestem zupełnie odizolowany i siedzę tylko w domu bo po prostu nie dałem rady tak funkcjonować. Nawet nie potrafię dobrze opisać tego jak się czuję... Żeby to zmienić to chyba potrzebna będzie psychoterapia. Można próbować samemu coś robić, stosować afirmacje lub jakieś inne techniki pracy z emocjami. Ważne żeby niczego nie robić na siłę (żeby nie wpędzić się w nerwicę, lub jej nie pogłębić). Ale sprawa nie jest prosta bo praca z poczuciem własnej wartości to zajęcie na długi okres czasu. Czym jest ono niższe tym więcej czasu trzeba będzie poświęcić by to 'naprawić'. Ja to właśnie robię coś w rodzaju autopsychoterapii - sam jestem dla siebie terapeutą :) Bo do prawdziwego terapeuty to boję się jeszcze iść ale czuję że pomoc specjalisty bardzo by mi się przydała i że kiedyś będę musiał z niej skorzystać. Być może niebawem. Terapia jest potrzebna byś uwierzyła w to że bez względu na to jaka jesteś - jesteś w porządku. Nie ważne jak wyglądasz, co mówisz, jak się zachowujesz. Zawsze jesteś w porządku. Ale jesteś też odpowiedzialna za to jaka jesteś czyli np jak będziesz niemiła dla innych to inni też będą prawdopodobnie niemili dla Ciebie. A jak bedziesz miła to i inni będą mili :) Wszystko co czujesz także jest w porządku. Te twoje uczucia odrzucenia, smutku, wstydu prawdopodobnie pochodzą z dzieciństwa i wynikają z tego jak byłaś traktowana. Być może Twoi rodzice nie byli w stanie zaspokoić Twoich potrzeb emocjonalnych lub Cię w jakiś sposób krzywdzili - sprawiali że cierpiałaś przez to co robili. Rodzice z własnym nieprzepracowanym bagażem emocjonalnym są toksyczni dla własnych dzieci (tym bardziej im bardziej uciekają od swoich problemów). Być może nie miałaś poczucia że Twoja mama (lub ogólnie rodzice) w pełni Cię akceptują i kochają taką jaka jesteś. Przyczyn tego jak się czujesz może być wiele. Nie wiem jak bardzo zdeterminowana jesteś by zmienić swoją sytuację ale myślę że dobrze by było żebyś zaczęła się interesować psychologią i dociekać tego dlaczego tak się czujesz. Dzięki temu mogłabyś powoli docierać do sedna problemu i go coraz bardziej rozwiązywać. Pamiętaj że nigdy nie uciekniesz przed sobą i przed tym jak się czujesz. Możesz na jakiś czas 'zagłuszyć' swoje emocje lekami i zapomnieć o nich jednak one ciągle w Tobie będą. Emocje są 'zapisane' w ciele i będą dopóki się ich nie dopuści do świadomości i dopóki się ich nie doświadczy. A w tym mogą pomóc miedzy innymi psychoterapia. Polecam Ci książkę 'Powrót do swego wewnętrznego domu' J.Bradshaw'a jak i inne książki tego autora. Oprócz tego może zainteresowało by Cię '6 filarów poczucia własnej wartości' Branden'a Mam nadzieję że znajdziesz najlepsze z możliwych rozwiązanie dla swojego problemu (problemów). Trzymam za Ciebie kciuki :) Nie wiem ile z tego co napisałem Tobie się przyda a ile się nie przyda bo 'nie trafiłem' w Twój problem a raczej pisałem to co by mi pomogło. I w ogóle nie wiem czy był sens tyle tego pisać bo może i tak nawet nie będzie się chciało Tobie ani nikomu tego czytać. Nie wiem czy w ogóle to co pisałem jest przydatne w jakiś sposób. Ale mniejsza z tym. :) To tylko takie moje wątpliwości i szukanie potwierdzenia w innych. Dzisiaj zrozumiałem że brak poczucia własnej wartości to mój duży problem. Moi rodzice nie byli w stanie zapewnić mi warunków do wykształcenia się poczucia własnej wartości bo sami takich warunków w dziecińswie nie mieli.
  23. Zgadzam się. Dokladnie tama myśl naszła mnie wczoraj. Warto wybaczać dla siebie, by sobie ulżyć. By uwolnić się od żalu, urazów wobec innych bo tylko nas to blokuje w rozwoju.
  24. Dziękuję za te słowa. No właśnie brak mi tego wsparcia. Nie chcę obwiniać rodziców że nie potrafią mnie wesprzeć, bo oni po prostu tego nie potrafią, nikt ich tego nie nauczył, nikt ich nie wspierał. Ja właśnie teraz próbuję walczyć o siebie, bo nie chcę już trwać w mocno niezdrowej dla siebie sytuacji. Ale jest ciężko. Mama zbyt mocno się mną przejmuje (współuzależnienie?) i krzyczy na mnie bo po prostu inaczej nie potrafi. Boję się... Czuję że czeka mnie konfrontacja z rodzicami (mamą) żeby wyjaśnić całą sytuację. Bo ja w ogóle nie rozmawialem nigdy z rodzicami o sobie. I tak nagle wygarnąć prawdę o tym jak się czuję jest ciężko. Chyba nawet nie potrafilbym tego powiedzieć. Napisałem list, tak będzie mi łatwiej i uniknę zbędnych emocji. Tylko ten lęk... Wszystko się zmieni...
  25. Nie wiem czy mam osobowość schizoidalną czy schizotypową ale objawy po części do mnie pasują... I mi właśnie się wydaje że jestem taką ofiarą swojej rodziny. No i właśnie u mnie największy problem to nieumiejętność porozumienia się z innymi. (a może to problem wszystkich zaburzeń) Nie potrafię powiedzieć rodzinie jak się czuję, w sumie nigdy ich to nie interesowało. I teraz boję się że jak powiem co czuję i jak cierpię to zburzę ten przyjęty obraz siebie i rodziny. Boję się niezrozumienia, odrzucenia. W sumie u mnie w rodzinie wszscy udają że jest w porządku że nie mają żadnych problemów... Wszyscy są niedojrzali, jak dzieci. Po co takie osoby zakładają rodzine, mają dzieci i tylko przenoszą swoje cierpienie dalej. I tworzą się kolejne pokolenia nieudaczników nieprzystosowanych do życia którzy nie są zdolni do samodzielnego życia w którym mogliby się rozwijać (piszę tu o sobie).
×