Skocz do zawartości
Nerwica.com

zbyt duze przywiazanie do terapeuty


malgos33

Rekomendowane odpowiedzi

To smutne, że zechciałam dziś zajrzeć w ten temat. Smutne, że chcę tu dziś napisać o swoich aktualnych odczuciach. Smutne ponieważ ja już od dawna nie powinnam myśleć o tym co było dawno temu. Przez długi okres, "nie było tematu", aż do dziś. Czy ja w ogóle się z tym kiedyś pogodzę, że zbyt MOCNO się kiedyś przywiązałam do terapeuty? Być może gdy zacznę żyć na własny rachunek, z dala stąd gdzie się teraz znajduję, "opuści" mnie ta... nie jestem w stanie dokończyć. Ta tęsknota.

Przywiązałam się, chociaż to w zasadzie nie powinno było mi się w ogóle przytrafić. Podczas terapii nie potrafiłam się otworzyć, nie potrafiłam tak zupełnie w świecie, normalnie z nią rozmawiać, istna blokada chyba nie do przejścia. Żeby tego było mało, już na samym wstępie niesprawiedliwie i pochopnie zarzuciła mi dziwne intencje. Poczucie przywiązania przyszło trochę później, ew. kiełkowało. Były jakieś małe nieporozumienia między mną, a nią które nie pomagały mi zaufać. Nie znam się na tych wszystkich zawiłościach pt. przeniesienie, ale przeczyć nie będę, że było coś "na lini" matka-ona, w mojej głowie. Było coś, i w takim tylko rozmiarze. Byłam zupełnie zagubiona i nie dość ufna, a ona w końcu spróbowała moją nieufność do siebie werbalnie... zneutralizować chyba nie, może zmniejszyć, stworzyć (jakąś) więź? No tak, to ostatnie się udało... trzyma do dziś. Dla mnie to był moment kulminacyjny terapii, dotyk mnie r o z b r o i ł . Inną rzeczą było, że była wymagająca, starała się, ale któregoś razu (zanim zaczęło się wszystko sypać) przyśniło mi się, że zupełnie mnie olewa, że ma mnie gdzieś, że przestało jej zależeć, nie chciała już pomóc, była obojętna, nieczuła. (Zupełnie jak moja matka (z przerwami)). Byłam przekonana, że to teraźniejszość, frustracja była murowana. Sen odniosłam do życia tu i teraz:/ Ja z kolei nie zawsze się przykładałam, blokady blokadami, ale nie byłam dla siebie wymagająca. Dobijało mnie gdy pytała mnie ot tak, jakby mechanicznie, a nie tak po prostu, a innym razem właśnie w sposób ciepły, po ludzku. Nie nadążałam za tym mixem.

Wyobrażam sobie po części jak trudna jest praca psychoterapeuty. Mój podziw dla kogokolwiek kto odnosi sukcesy, kto ma odpowiedzialną pracę, kto pomaga innym chyba jest zbędny, nie wiem czy ktokolwiek taki zechciałby przyjąć mój podziw i szacunek jako komplement.

Smutne jest jeszcze jedno. To że się tak rozpisałam. Czy ja naprawdę powinnam przeciąć w końcu pępowinę by uwolnić samą siebie? Muszę, a czy potrafię? Czy to spowoduje także opuszczenie opisanej tęsknoty? Czy ja tego chcę?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

madlen92, Ciekawe w tym przypadku czy terapia zostala prawidlowo zakonczona, a nie np. przerwana przez Ciebie? Moze to tez po prostu tak jak wraca sie z sentymentem do jakis milych wspomnien np. jakis wakacji, kolezanek ze szkoly, bliskich ktorych juz nie ma....bo przeciez zyja w naszych wspomnieniach :105: , pamieci i to jest OK

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz, o zakończeniu terapii zdecydowała ona (dałam jej się we znaki, po za tym terapia obróciła się chyba w całkowity bezsens) o czym wspomniałam wyżej gdy napisałam:

ale któregoś razu (zanim zaczęło się wszystko sypać) przyśniło mi się, że zupełnie mnie olewa, że ma mnie gdzieś, że przestało jej zależeć, nie chciała już pomóc, była obojętna, nieczuła.
i dalej:
Sen odniosłam do życia tu i teraz:/
A sen był proroczy, jak się później okazało. Tak to widzę. Ja nie chciałam kończyć terapii

 

Czy to są sentyment i wspomnienia do których się czasem wraca, mam nadzieję, że tak jest, chciałabym, żeby tak było. Ale mój "powrót" tym razem na grupową mówi chyba wszystko, nie-stety.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

madlen92, jeśli jest tak, jak mówisz, to moim zdaniem terapia nie została prawidłowo domknięta. Bo koniec terapii związany z poczuciem opuszczenia i tęsknoty mnie się kojarzy z przerwaniem terapii, a nie zamknięciem. Zwłaszcza, że z tego, co widzę, Twoje problemy nie są rozwiązane - skoro chodzisz na kolejną terapię.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

namastej, Kwestia stwierdzeń "zakończenie" czy "przerwanie" terapii nie jest jako suchy fakt dla mnie tak znaczący, nie rozkminiam tego jakoś emocjonalnie, to tylko terminy. Mam zdanie nt. który termin jest prawdziwy (mam ochotę napisać najprawdziwszy, ech), ale jakie to ma teraz znaczenie, żadne. Jedno jest pewne, ciągnie się to za mną, czyli chyba się zgadzamy. Ok przyznałam to. Dalej. Jednym z celów jakie sobie wyznaczyłam wtedy była poprawa relacji z innymi ludźmi, i tu moje zachowanie było gówniane bo nie chciałam do tego grona zaliczyć matki, tzn. chciałam, ale nie chciałam zacząć od niej (nie pamiętam dokładnie kontekstu) ale to już był chyba poważny powód do "zakończenia"/"przerwania"->"kontunuowania" u kogoś innego...

kuźwa wychodzi na to, że ona miała rację, i to moja wina. Czyli to było zakończenie. ??? Nie wiem już.

 

Zupełnie inaczej bo uczuciowo traktuję następstwo terapii: przywiązanie, które nie minęło. Z tym już nie umiem dojść do porządku dziennego, ot tak za pstryknięciem palcami się nie da.

 

Apropos mojego bycia na kolejnej terapii, byłam tylko na dwóch. Kolejna terapia to chyba przyszłość. Myślę o tym od kilku tygodni. I tu się rodzi pytanie czy u kogoś innego jest sens w ogóle zaczynać. Mam na myśli kolejnego terapeutę płci żeńskiej (facet nie wchodzi w grę, niestety). Moje problemy są nierozwiązane i aktualne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

namastej, gdyby rozum mówił jedno, a serce mówiło drugie, mogłabym obojga pogodzić, wypośrodkować ich zdania i dać odpowiedź szacunkowo. W momencie gdy mojemu sercu zachciewa się nagle racjonalizować, wyrywa się po to by powczuwać się w rolę profesora matematyki, a rozum tymczasem oznajmia, że udaje się na urlop na żądanie, zaszywa się w górach i kontempluje (z naciskiem na -pluje), ja nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie czy

 

masz możliwość powrotu do terapeutki, za którą tęsknisz?

 

Na wstępie zapytam lekarza, czy na NFZ miałabym możliwość, innej opcji dla mnie nie ma i na pewno nie będzie. Jedno wiem na pewno, tylko do niej mogę się zwrócić. Nikt inny do mnie nie dotrze i nie będzie w stanie pomóc. Gdyby chodziło tylko o przywiązanie, zniosłabym to, dalej bym prowadziła monologi, ale ja mam potrzebę porozmawiać o konkretnych problemach z konkretną duszą.

 

PS. Nie wiem jak to się stało, ale miałam zamiar napisać w tym wątku tylko jeden wpis i na nim zakończyć, nie pomyślałam, że ktokolwiek się zainteresuje i mi odpowie. A z tego co pamiętam, odpowiedziały, aż trzy osoby, za co dziękuję. Chociażby dlatego potrzebuję wrócić na terapię. Bo jak nie monolog to owe forum.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zabawne. U mnie jest dokładnie odwrotnie. Zupełnie nie czuję przywiązania ani do terapii, ani do terapeuty. Nie mam pojęcia z czego to wynika. Może z tego, że nigdy z nikim nie dzieliłem się swoimi problemami. Na poczatku owszem czułem pewną ciekawość, ekscytację - dlatego nie mogłem się doczekać kolejnych sesji. Ale teraz, gdy ciekawość i motywacja znikły, nie czuję żadnego "przywiązania". Chodzę, bo chodzę, i coś tam mówię.

 

Nie mówię, że to dobrze. Wręcz przeciwnie. Problem polega na tym, że nie umiem się przywiązywać do ludzi, łatwo się odcinam i psuję relacje. I widać to teraz na przykładzie terapii.

 

Czy ktoś jeszcze ma podobnie jak ja? :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

samotny76, ja mam chyba troszkę podobnie...nie mogę się doczekać spotkań ale tylko dlatego, ze są rzeczy które mnie meczą i które muszę po prostu zrozumieć...a terapia mi w tym pomaga, jestem wymagająca dla siebie i w stosunku do mojej terapeutki , jeżeli nie będę widziała czy czuła ze mi to pomaga to nic nie jest w stanie mnie zatrzymać na takiej terapii...szczególnie, ze nie płace za to małych pieniędzy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej. Ja tez mam z tym problem, chodze bo chodzę. Czekam na sesje, ale tylko dla tego, że chciałabym wiele rzeczy zrozumiec dlaczego zrobiłam tak a nie inaczej. Terapeutka najlepiej żeby znikła, nic kompletnie nie czuje, żadnego przywiązana do niej.

Przychodzę, siedze gadam po 50 minutach wstaje płace i wychodze....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja tak samo chodze bo chodze bo musze się komus wygadać o roznych rzeczach a czasami jak opowiadam to jakies zdziewienia zauważam u psychoterapeutki dziwne to jest ponieważ jak opowiadam ze u mnie tak jest a ona mowi ze u ludzi którzy do nie przychodzą to inaczej mowia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja znalazłam taki oto artykuł http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53664,5072913.html?as=1 ,gdzie jeden wątek bardzo mnie zaciekawił a raczej sposób w jaki terapeutka rozwiązała problem z uzależnieniem swojego pacjenta:

 

"Czy od terapii można się uzależnić?

 

Pewnie. Ale dobry psychoterapeuta jest w stanie to uprzedzić, porozmawiać o tym na bieżąco. Będzie dociekać, dlaczego tak się dzieje. Być może zaproponuje np. zmniejszenie częstotliwości spotkań albo zmianę rodzaju kontaktu, a nawet terapeuty. Jedną z moich pierwszych pacjentek była czarna Amerykanka. Mieszkałam wtedy w Stanach. Przyszła do mnie w ciężkiej depresji i po półtorarocznej terapii zaczęła z niej wychodzić. Bardzo się w tym czasie do mnie przywiązała. Ponieważ wracałam do Polski, zaproponowałam jej skończenie terapii u mojego kolegi, a nam zmianę formuły naszej relacji, bo ona nie wyobrażała sobie zupełnego zerwania kontaktów. Od 30 lat pisujemy do siebie listy."

 

Co wy na to? ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ojej to ja chyba też mogę powiedzieć, że jestem przywiązana do swojego T, bo od spotkania do spotkania, po spotkaniu zastrzyk energii, dzień po totalny chaos w głowie ;S naprawdę podziwiam terapeutów, że potrafią tak twardo być przy kliencie kiedy np. płaczą jak dziecko dosłownie na całą buzię...mi by chyba nie wiem serce pękło i musiałabym przytulić taką osobę, nie z litości, ale z otuchy takiej ludzkiej..wiem że terapeuta nie może sobie na to pozwolić dlatego strasznie podziwiam ich " zadania do wykonania " . Ale bez zaufania też terapia udana nie będzie...a zaufanie trochę jest takim przywiązaniem :zonk:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×