Skocz do zawartości
Nerwica.com

Co by było gdybym przestał/a ją/jego kochać....?


pikpokis

Rekomendowane odpowiedzi

Witajcie wszyscy "starzy" i "nowi" forumowicze :-)

 

Większość z ostatnio najczęściej się wypowiadających napewno mnie nie kojarzy bo zwykle są to nowe osoby, które stosunkowo niedawno dołączyły do forum i naszego Topicu, dlatego tez na starcie powiem trochę genezy, żeby dla nowych użytkowników moja późniejsza wypowiedz miała również ręce i nogi, a potem napisze "to" co chciałem Wam wszystkim stricte napisać :D

 

Do forum dołączyłem we wrześniu 2007 roku i od razu przystąpiłem do tego topicu bo był po części odpowiedzią na mój największy - jak wtedy uważałem - problem w życiu ("Kocham czy nie kocham mojej - wówczas jeszcze - narzeczonej, a dziś już od 7 miesięcy żony). W momencie kiedy napisałem pierwszy raz w tym temacie, posiadał on już ponad 50 stron, które zanim opisałem swoją historię skrupulatnie przeczytałem od tzw. "deski do deski", co nie będę ukrywał, już na starcie bardzo mi pomogło, bo utwierdziło mnie wówczas w przekonaniu, że jednak nie jestem z tym wszystkim sam i są ludzie, którzy czują bardzo podobnie - to bardzo ważne w tej przypadłości :-) Później już regularnie pisywałem co się u mnie dzieje i uczestniczyłem w całym forum, a w tym topicu w szczególności. Nie będę pisał całej historii mojej bo to bez sensu - każdy może wrócić do mojego pierwszego postu, który bez problemu można znaleźć przy pomocy funkcji "szukaj" :D Starczy powiedzieć, że wszystko zaczęło się dokładnie 3,5 roku temu - na 1,5 roku przed moim dołączeniem do tego topicu. forum było pomocne bardzo ale i tak życie zmusiło mnie do pójścia na terapie do ośrodka leczenie nerwic w Klinice Nerwic w Warszawie na Oddziale Dziennym, gdzie musiałem stawiać sie codziennie razem z cała grupą 14 osób by uczestniczyć w terapii nerwic, która była mi - z dzisiejszego punktu widzenia - bardzo pomocna, choć liczyłem na zdecydowanie lepsze wyniki. Przed terapia i w początkowej fazie leczenia brałem lek Bioxetin, który mnie totalnie dobił (nie liczcie, że go polecę :D :D ), następnie odstawiłem leki i po terapii chwile żyłem bez nich, później znów epizod masakrycznego nastroju, prawie rozstanie i powrót do leków - tym razem trafiony w 10-tkę Anafranil postawił mnie w ciągu 3 miesięcy na nogi, potem dawka podtrzymująca, a od pół roku bez leków totalnie. W trakcie z 10 wizyt w sumie u psychiatry/psychologa i to na tyle. Teraz stricte to co uważam :D

 

Niech nikt nie myśli, że pisze tu i się wymądrzam bo sie wyleczyłem i teraz jestem taki "cwany" bo tego nie odczuwam już... nic podobnego. Dolegliwość, która mi najbardziej przeszkadzała - bóle w klatce piersiowej i ścisk żołądka, występują często nadal - są już dużo słabsze ale nie raz dają mi się jeszcze we znaki i wtedy wraca również natrętne myślenie nad wszystkim znanym tematem "kocham czy jej nie kocham, podoba mi sie czy też wogóle mi się nie podoba". Myślenie natrętne (nie chcę zapeszać) ale przeszło mi w 99% i pojawia się tylko w najbardziej stresujących dniach i ustąpiło tak nieoczekiwanie, że dopiero podczas ostatniego epizodu uzmysłowiłem sobie, że kurcze to już kilka ładnych miesięcy jak wogóle nie analizuje i nie roztrząsam tego tematu nałogowo w mojej głowie - Bogu dzięki :-) Nie dam Wam lekarstwa na to dziadostwo, moge Wam dać jedynie siłe do walki bo wiem, teraz to czuje, wierze w to i jestem o tym przekonany - można to pokonać do poziomu w 100% akceptowalnego i nie przeszkadzającego w życiu codziennym. Nie ma wg. mojej skromnej opinii jednej recepty na każdego. Napewno będę Wam polecał leki ale tylko te dobrze dobrane do Waszego przypadku leki, bo one pomoga Wam w początkowej najgorszej fazie tego dziadostwa. Później trzeba bardzo dużo siły i pracy nad sobą ale jej owoce są bardzo istotne dla waszego dalszego życia i samopoczucia wewnętrznego. Jednego jestem pewny - każdy kto tu napisał choć jeden post nie ejst tu przypadkiem, wiedział co go boli, gdy szukał tego forum, wiedział dokładnie co mu dolega, tylko nie potrafił tego nazwać i kochał swoją druga połowe bardzo szczerze bo walczył o to pisnąć tu i szukając odpowiedzi - to pewne. Kluczem do powstania tego dziadostwa w naszym zyciu - ja tak uważam - jest bardzo niska samoocena i toksyczna rodzina, która miast dawać wsparcie działała destrukcyjnie i niejako negatywnie zaprogramowała nasza osobowość. Kolejną kwestią jest również brak dojrzałości w nas, brak umiejętności bycia dorosłym i brania odpowiedzialności za swoje własne czyny i życie. Najlepiej jakby inni za nas decydowali - kogo mamy kochać, ile mamy mieć dzieci i najlepiej, jak sie mamy czuc - ale tak, na cale szczęście się nie da i tego napewno trzeba się nauczyć. Warto poczytać kilka książek ale o tym aga25 - która również i mi bardzo pomogła - pisała wielokrotnie na tym forum i możecie sobie poszukać, one napewno pomoga w najważniejszych momentach. Nie odpowiem Wam na pytanie czy kochacie - bo sami wiecie...., że tak :-) Ktoś kto nie kocha nie walczy z samym sobą tylko idzie na łatwizne bo i tak nic nie traci i co mu zależy? :-) W naszym przypadku istotnie problem jest bardzo ważny i musi być przerobiony o czym najlepiej pisał z własnego "bogatego" w tej materii doświadczenia Jakub (http://www.forum.nerwica.com/co-by-by-o-gdybym-przesta-a-j-jego-kocha-t5117-450.html - tu macie jego pierwszy post). nie leczony problem napewno sam sie nie rozwiąże i będzie sie powtarzał dalej w kolejnych zwiazkach - po roztsaniu pewnie zwiazalibyscie siez nowa osoba ktora by Was zafascynowała ale już po kilku miesiącach, góra roku problem powróciłby znwou i cholera wie, za przeproszeniem, czy nie ze zdwojoną siła i co wtedy? u mnie zdecydowanie lepiej niż wtedy kiedy pisałem tu pierwszy raz, dużo mnie życie nauczyło, a najbardziej chyba akceptacji dla siebie samego i moich zmiennych uczuć, raz kocham, raz mniej ,raz wcale tego nie czuje, a zraz jestem zły wsciekły i nienawidze - czy to źle? Problem w tym, że każde uczucie i emocja są zdrowe i poprawne, nie ma tych złych uczuć a my najczęściej wpadamy w sidła nerwicy bo wyklcuzamy z siebie pewne, uznane przez ans samych za negatywne, uczucia i nie pozwalamy sobie ich czuć, a to prowadzi do blokady wszystkiego, bo blokując złosc blokujesz miłość i szczęscie i w efekcie neutralizujesz odczuwanie wszystkeigo w sobie. Nak oniec powiem Wam coś, jako mąż z niewielkim stażem i partner z dłuższym stażem :D - Miłośc to nie tylko uczucie i motylki, których Wam teraz tak brakuje, to przede wszystkim dzień powszedni i zwyczajna rzeczywistość, to moje postanowienie i wola bycia z drugą osobą - przede wszystkim... Dacie rade, wierze w Was i wierze, że mi również uda się jeszcze porpawić swoje nastawienie do życia i samopoczucie, które momentami psuje sie na kształt przeszłości...

 

Kurde ale się rozpisałem...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Aga25 nie zawsze probelm tkwi w rodzinie, ja miałam cudowne dzieciństwo, kochającą rodzinę, może trochę nadopiekuńczą ale z perspektywy czasu nie mogę powiedzieć żebym była nieszczęśliwym dzieckiem. Hmmm, raczej uzależnionym od rodziców: były histerie jak szłam do przedszkola, potem do szkoły, jak jechałam na kolonie itd. Zero samodzielności - do dziś z tym walczę. Prawdę mówiąc to nie umiem powiedzieć w którym momencie zaczęły się moje problemy, zawsze byłam dzieckiej bardziej wrażliwym i emocjonalnie reagującym niż inne dzieci. Potem przestałam w siebie wierzyć, zaczęły się problemy z samoakceptacją, z pewnością siebie - to trwa do dziś. Z tego chyba wynikają moje lęki i obawy że Go nie kocham, oraz wszelkiego rodzaju inne premyślenia. Dokładnie tak jak pisze kapralis - "bardzo niska samoocena". Czasem mam wrażenie jakbym naprawdę po części była dzieckiem, że jestem niedojrzała i za grosz nie umiem być samodzielna i odpowiedzialna, choć bardzo się staram. I co dziś walentyki a ja myślę że powinnam odejść od męża bo go nie kocham. I znów zacytuję kapralisa: "Nie odpowiem Wam na pytanie czy kochacie - bo sami wiecie...., że tak :-) Ktoś kto nie kocha nie walczy z samym sobą tylko idzie na łatwizne bo i tak nic nie traci i co mu zależy? :-)". Tu pojawia się u mnie myśl: a co jeśli należę do tych które wiedzą że muszą odejść a nie mają odwagi i dlatego trwam?? Jestem już bardzo zmęczona tymi wszystkimi przemyśleniami, na jedną pozytywną pojawia się u mnie 5 negatywnych :(

 

[*EDIT*]

 

Aga25 nie zawsze probelm tkwi w rodzinie, ja miałam cudowne dzieciństwo, kochającą rodzinę, może trochę nadopiekuńczą ale z perspektywy czasu nie mogę powiedzieć żebym była nieszczęśliwym dzieckiem. Hmmm, raczej uzależnionym od rodziców: były histerie jak szłam do przedszkola, potem do szkoły, jak jechałam na kolonie itd. Zero samodzielności - do dziś z tym walczę. Prawdę mówiąc to nie umiem powiedzieć w którym momencie zaczęły się moje problemy, zawsze byłam dzieckiej bardziej wrażliwym i emocjonalnie reagującym niż inne dzieci. Potem przestałam w siebie wierzyć, zaczęły się problemy z samoakceptacją, z pewnością siebie - to trwa do dziś. Z tego chyba wynikają moje lęki i obawy że Go nie kocham, oraz wszelkiego rodzaju inne premyślenia. Dokładnie tak jak pisze kapralis - "bardzo niska samoocena". Czasem mam wrażenie jakbym naprawdę po części była dzieckiem, że jestem niedojrzała i za grosz nie umiem być samodzielna i odpowiedzialna, choć bardzo się staram. I co dziś walentyki a ja myślę że powinnam odejść od męża bo go nie kocham. I znów zacytuję kapralisa: "Nie odpowiem Wam na pytanie czy kochacie - bo sami wiecie...., że tak :-) Ktoś kto nie kocha nie walczy z samym sobą tylko idzie na łatwizne bo i tak nic nie traci i co mu zależy? :-)". Tu pojawia się u mnie myśl: a co jeśli należę do tych które wiedzą że muszą odejść a nie mają odwagi i dlatego trwam?? Jestem już bardzo zmęczona tymi wszystkimi przemyśleniami, na jedną pozytywną pojawia się u mnie 5 negatywnych :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wita was:)Bylismy razem 4 lata, wiem ze nie chce sie rozstac bo wiem ze on bedzie cierpial obchodzi mnie to bardzo,to co bedzie sie z nim dzialo.Nie wiem tez czy ja dam sobie rade bez niego..a jednak mysle ciagle czy powinnismy byc razem czy kocham, to chyba powinno sie wiedziec:(Skoro nie potrafie sie rozstac w obawie o to co bedzie dalej to mysle ze chore sa te mysli czy kocham czy nie..ale meczy mnie to.Czasem mysle ze to ten na zawsze innym razem niewiem..wydaje mi sie ze powinnam zostac sama a jemu dac mozliwosc bycia szczesliwym u boku zdecydowanej i pewnej dziewczyny co do tego czy chce byc juz z nim na zawsze

Rozstalismy sie na dniach bo ja nieche byc z nim i miec w glowie mysli typu kocham czy nie?powiem tyle ze ja tak bardzo bym chciala aby bylo jak dawniej miedzy nami abym wiedzila ze kocham..chce tego naprawde.wydaje sie ze cos nas tez omineło bo on nie chcial wielu rzeczy przezywac ze mna Typ domatora?nie wiem bo na poczatku zwiazku taki niebył.Mimo to próbowałam aby bylo dobrze namówic go na to na tamto,ale czesto szedl tam dla mnie i to było widac ze go to nie cieszy wiem ze nie mozna zmusic nikogo do niczego,ale twierdzi ze kocha,ze chce wychodzic(jak tego nie robi:() to chyba normalne gdy ma sie 21 lat ze chce sie wychodzic razem razem cos przezywac.Do tego nie potrafil chyba przez ten czas sie otworzyc przedemna..ja wiedzialbym o nim tyle co zobaczylam jakbym nie zapytala go o cos.Nie czul chyba potrzeby aby sie ze mna tym dzielic..nie umiał?a gdy pytałam czemu tego niechce powiedzil ze niewie..nasze rozmowy wygladly tak ja mowilam co mi nie pasuje(dlatego ze chcilam zeby bylo dobrze,zeby to zmienic razem dla nas)on milczał i jedynie mówił ze wg niego jest ok...Najgorsze jest to ze jesli nawet cos sie skonczylo to on nie widzi winy w sobie,za kazdym razem wzlotów i upadków zwiazku to ja musialm podjac decyzje co dalej czy dalej..ale czy ma sile zeby juz teraz bylo cos dalej..w chorobie gdy sama niewiem czego chce..gdy niema współpracy miedzy nami a wieczna walka i nakłanianie kogos do czegos czego chyba powinno sie chciec bedac ze soba,bedac młoda osoba.Przeciez przyjdzie czas na ustatkowanie sie na siedzenie w domu.Ale jak dlamnie jeszcze nie teraz,dla niego chyba tak ale czemu?gdy sie poznalismy byl facetem ktorego wszedzie bylo pelno wydawalo sie ze to on bedzie przejmował inicjatywe zaskakiwał..ale tak nie było nawet nie chcial sie zgodzic abym to ja to robiła..zebym to ja organizowała cos zeby on sie z tego cieszył..on poprostu poswiecał sie dla mnie tak mi sie wydaje.A przyznac sie do tego co on robi zle nie umie,nieche niewiem juz nic niewiem...a dzis ide do lekarza,czas walczyc,czas wygrac z ta cholerna choroba..Kocha mnie a niechce zemna wychodzic na imprezy,czegos nowego robic,czegos dla nas zorganizowac,do ludzi wychodzic czasem to robił ale chyba dlatego zebym nie powiedzila kolejny raz ,,czemu niechcesz.."tak bardzo bym chciala zeby umial mowic co czuje,mowic czemu nieche,nie szukac wymówek..ale nigdy nie zrozumiem czemu tego niechce chyba w milosci o to chodzi zeby byc z kims nie tylko w domu,a wychodzic cieszyc sie zyciem razem aby miec co wspominac.To normalne chyba.A u nas kazde wyjscie owiane bylo aura wielkiego wydarzenia jak to on wychodzi porzeciez...tak tylko bo chce czy dla mnie,bo trzeba chciec razem tak mi sie wydaje..mozna zrozumiec 1,2 ze komus sie nieche ale przez te 4 lata to bylo namawianie jego na cos,tak sie nieda.Nie zabrał jeszcze wszystkich rzeczy..ja chce sobie poukładac zycie z choroba zeby moc powiedziec czego chce..i wtedy i jemu mam powiedziec czy jeszcze czegos chce.Chcial bym przy mnie ale ja wole byc teraz sama bo zadreczam sie myslami czy kocham,a jak niewiem to nieche okłamywac.Ok moze jak niewiem to juz nie kocham,ale tak bardzo bym jednoczenie chciala zeby tak nie bylo zeby okazało sie ze ta choroba sprawia ze sama stwarzam sobie problemy,wymyslam cos co bardzo mnie rani.Tak juz kiedys czułam,potem to mineło teraz znowu..nie mam juz sił.Jak napisałam ciagle o tym mysle płacze,jestem z nim a w glowie czy kocham..i rycze i cale dnie rycze .Nie umiem go zaakceptowac jakim jest,kiedys juz takie cos włsnie mnie dopadło mineło i wróciło.Nie umiem do tego tak jakby zaakceptowac go jakim jest.Ciagle mysle analizuje.Miałam tez z tego co pamietam 2 czy 3 takie stany dotyczce bzdurnych chorych rzeczy-tez ryczłam,nie moglam przestac myslec.Wszystkim tak bardzo sie przejmuje.Jak czytam te posty niektore( bo wszystkie to za duzo :P)to jakbym widziala siebie ale oprocz tego mam tez stan apati tego ze mi sie nic nieche ze niemam sily do dzilania itp..na poczatku myslalam ze to depresja ale gdy czytam to co wy macie odnosnie milosci to mam to samo..prosze niech ktos odpisze;( jutro ide do psychiatry 1 raz

 

[*EDIT*]

 

Moze on tez sie pogubił,a moze nie a moze nie pasujemy do siebie ale te mysli ze nie pasujemy ze nie kocham tak bardzo bola to chyba nie przestalam kochac mecze sie juz z tydzien z tym :roll: to niepozwala mi zyc,myslalam juz nawet o tym ze nieche zyc,ale ni mialbym odwagi zeby skonczyc z zyciem..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

polaola,

wydaje mi sie ze powinnam zostac sama a jemu dac mozliwosc bycia szczesliwym u boku zdecydowanej i pewnej dziewczyny co do tego czy chce byc juz z nim na zawsze

Błąd. Koncentrujesz się na jego szczęściu, a nie na swoim. Nie myśląc o swoim szczęściu, możesz zapomnieć o uszczęśliwianiu kogoś innego.

 

Typ domatora?nie wiem bo na poczatku zwiazku taki niebył.Mimo to próbowałam aby bylo dobrze namówic go na to na tamto,ale czesto szedl tam dla mnie i to było widac ze go to nie cieszy wiem ze nie mozna zmusic nikogo do niczego,ale twierdzi ze kocha,ze chce wychodzic(jak tego nie robi:() to chyba normalne gdy ma sie 21 lat ze chce sie wychodzic razem razem cos przezywac.

Na początku zawsze jest inaczej. Jedno stara się przypodobać drugiemu aby spełnić oczekiwania tego drugiego :smile: . Chodzi o to, że mógł na początku założyć maskę "szalonego" chłopaka żeby Ci zaimponować. Jeśli nie zaakceptujesz go tym kim jest naprawdę i będziesz go zmuszać do uczestniczenia w sytuacjach, w których nie ma ochoty być, to w końcu będzie miał dość.

 

wydawalo sie ze to on bedzie przejmował inicjatywe zaskakiwał..ale tak nie było nawet nie chcial sie zgodzic abym to ja to robiła

Zakochałaś się w swoim wyobrażeniu o nim. Pozory i iluzje ubrane w maskę "szalonego" chłopaka. Poznałaś jaki jest naprawdę. Kurtyna opadła. Właśnie wtedy, gdy powinna się zacząć prawdziwa miłość, wszystko się skończyło...

 

Nie umiem go zaakceptowac jakim jest,kiedys juz takie cos włsnie mnie dopadło mineło i wróciło.Nie umiem do tego tak jakby zaakceptowac go jakim jest.

Jeśli nie akceptujesz go tym kim naprawdę jest, to nie ma tu o mowy o miłości. Możemy tu tylko mówić o: przyzwyczajeniu, przywiązaniu, trochę nawet o uzależnieniu. Wszystko to jest ślepe. Prawdziwa miłość nie jest ślepa. To najwyraźniej widzące uczucie pod słońcem :smile:

 

Moze on tez sie pogubił,a moze nie a moze nie pasujemy do siebie ale te mysli ze nie pasujemy ze nie kocham tak bardzo bola to chyba nie przestalam kochac

On się wcale nie pogubił. On tylko próbuje być sobą. Nie patrz na zewnątrz. Wszystko na zewnątrz Ciebie jest OK. To z Tobą jest nie w porządku, to Ty masz problem !! Jedyną osobą, która się tu powinna zmienić to TY. Ta zmiana ma być następstwem uświadomienia sobie Twoich negatywnych uczuć, emocji.

 

Pozdrawiam 8)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To znaczy ze jednak nie kocham go;( sama myśl o tym tak bardzo boli;(

 

[*EDIT*]

 

Tak bardzo bym chciła zeby było jak kiedyś...bo ja naprawde nie widze siebie bez niego..naprawde,nie wyobrazam sobie nigdy juz z nim nie porozmawiac,nie przebywać..Jestem beznadziejna,zmarnowałam mu 4 lata.Ja nieche zeby o cierpiał nie chce;(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

polaola, masz potężny konflikt. Z jednej strony chcesz z nim być, nie chcesz go zranić, a z drugiej nie czujesz miłości do niego. Masz wyrzuty sumienia. Piszesz, że nie chcesz aby on cierpiał .. hmmm.. Cierpieć to będziesz Ty, jeśli ten konflikt narośnie i spowoduje inne problemy.

Spróbuj po kolei wykonać następujące kroki:

  • 1. Popatrz na siebie z góry, tak jakbyś patrzyła na inną osobę. Postaraj się uświadomić skąd biorą się w Tobie negatywne odczucia, emocje. Zastanów się, z jakiego powodu tak naprawdę cierpisz. Czy z powodu zmiany jaka Cię czeka, czy może z innego..
    2. Proponuję totalnie, prawdziwie szczerą rozmowę z chłopakiem. Powiedz mu o wszystkim co czujesz, a także co nie czujesz.
    3. Jeśli nie będziesz mogła sobie z tym poradzić, polecam wizytę u psychologa.

 

Więcej nie potrafię pomóc.

 

Pozdrawiam 8)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zrozum ja niewie czy to nie jest miłośc..i tak bardzo nie che zeby tak było,tak bardzo che zeby było jak dawniej..przeciez nawet gdy ktos sie z kims rozstaje bo nie kocha to nie placze całe dnie chyba bojac sie ze konczac cos zle robi,ze straci kogos na zawsze i juz nieda sie tego naprawić..konczy i juz a zresztom niewiem.Myslałam sobie ze z nim na zawsze, ze z nim slub i całe zycie a tu takie poppaprane cos..;( Jutro ide do psychiatry.

 

[*EDIT*]

 

Poco ta miłośc bo nikt mi nie powie ze jej nie było gdy sie konczy gdy tak cierpie..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam, jestem tu nowa. I tak naprawde to chcialabym powiedziec, ze zaczynam wam wszystkim ktorzy mowia ze nie kochaja, nie czuja, zazdroscic. Wygodne to nie powiem. Jestem ta dziewczyna o ktorej gregor kilka postow wczesniej pisal. Nie wiem po co mi to dal do przeczytania, zeby bardziej jeszcze sie poznecac? bardziej dokopac? nie wiem. Wiecie, wam nieczujacym jest bardzo wygodnie. bo po prostu siedzicie sobie i powiecie, a to nie byla milosc, tak nie mialo byc, z nastepnym bedzie juz lepiej. wygodne to. ale wiecie jak sie czuje ta druga strona, osoba? gdy nagle bez ostrzezenia przylazi sie do niej i gada ze nic nie czuje i beczy na na kolanie i tak przez miesiac, dzien w dzien przychodzi i placze? no to stwierdzasz ze cos tu nie tak, ze to nie to ze nie czuje, tylko jakis inny problem. wiec zaczynasz szukac, pytac, sama idzies do swojej psychoterepeutki i pytasz co to sie dzieje. i ona tlumaczy, ze dziecinstwo, rodzina. matka ktora tylko choddzi i mowi mu jakim jej syn jest smieciem, ojciec ktory woli alkohol nad wszystko inne. gdzie on nie mial zadnego znaczenia w rodzinie, gdzie jego uczucia wogole sie nie liczyly, wiec nauczyl sie nie czuc, bo tak bylo latwiej. no wiec, zaczynasz rozumiec, nawet te przykre slowa jak mowi ze inne mu sie podobaja, ze mam brzydka twarz...z racji milosci rozumiesz tego czlowieka i starasz sie wspierac, jezdzisz do szpitala, a on traktuje cie jak smierdzace gowno, ale jezdzisz, w koncu sie z nim zareczylas, czyli na dobre i na zle, ale on dalej swoje. zaczyna terapie, tam mu terapeutka mowi to samo co moja. ze rodzina itp. i tak mija czas, czekam i czekam az zechce zrozumiec. ale on nie chce. on nie chce ujrzec ze rodzina sprawila to nieszczescie. ze rodzina go nie nauczyla milosci, ze musial nauczyc sie tam nieczucia. ze tak naprawde musial zamknac sie w szklanej kuli, bo inaczej by nie wytrzymal w domu. woli spedzic swoje urodziny z rodzicami, tymi ludzmi ktorzy go "kochali". i w tym momencie juz wysiadam. on zwyczajnie nie chce, woli wierzyc ze rodzice go kochali, nie byli egoistami i mysleli tylko o sobie, wiec zasluguja na potepienie, tylko ze to byli kochajacy rodzice, ktorzy zasluguja na odwiedziny, telefony kontakt dobry. wolal z nimi urodziny niz ze mna. wiecie, wy nie czujacy macie sie dobrrze, bo powiecie ze nie kochaliscie. ale ci czujacy niestety... wiedza ze to byla milosc, tylko niestety, przeszlosc wygrala. ze wolicie byc bezpieczni w tej swojej szklanej kuli bez uczuc, anizeli narazic sie na kolejne zranienie, takie jakie was spotkalo w domu rodzinnym, czyli pelna ignorancja uczuc waszych, waszych potrzeb, pragnieni i marzen. poddaje sie. kocham tego czlowieka, ale nie zmusze go do wyjscia z kuli, uwierzenia w siebie, ze jest wartym milosci czlowiekiem, i ze sam tez potrafi kochac. nie zmusze go. wiec musze sie pozegnac z ta miloscia do niego, zaczynam byc juz stara dupa, a mam marzenia o rodzinie, dzieciach i musze teraz pomyslec o swoich marzeniach i postarac sobie je spelnic. chcialam z nim, ale do tego trzeba dwoch. musialam sie wyzalic, bo to troche nei fair ze dla takich jak wy sa fora, grupy wsparcia, a dla tych pozostawionych samych i opuszczonych nie za bardzo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cereb, Nie wiem dlaczego nazywasz nas "nieczującymi" skoro akurat właśnie my za dużo czujemy, tylko w niewłaściwy sposób. Ale cóż, znerwicowanego może zrozumieć tylko znerwicowany. W Twoim poście da się odczuć sporą zazdrość, że niby my brak kochania usprawiedliwiamy chorobą. Tak jest, tyle że to jest bardzo błędne i naprawdę nie ma co zazdrościć ...

ale nie zmusze go do wyjscia z kuli
Oczywiście, że go nie zmusisz. Próbujesz zmienić człowieka. Pobudka! Nie da się zmienić nikogo, on musi sam się uświadomić, to wymaga czasu.

 

Do Gregor80

Widzę, że dobrze Ci idzie terapia. Kontynuuj ją, bo to Twoja jedyna szansa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

polaola LucidMan dobrze gada. Najczęściej problem leży w nas samych: zbyt wysokie wymagania - często kompleks ojca (szczególnie u jedynaczek), nadopiekuńczość rodziców albo wręcz przeciwnie brak miłości w domu rodzinnym, co za tym idzie zerowa samoocena itd powodów jest wiele, wszystko do przeczytania w tym wątku ;)

Nikt Ci nie powie czy to jest miłość czy nie, nie dowiesz się też czy gdyby to był inny chłopak nie miałabyś takich samych uczuć. Powiem ci jedno, ja staram się nie zadawać sobie tego pytania: czy kocham, czy to miłość? Wyszłam za mąż za mojego obecnego, i chcę wierzyć że jest między nami uczucie, ba, po prostu chcę z nim być, chcę go zaakceptować, chcę spróbować i się przekonać. Staram się skupić na tym czy jestem szczęśliwa, a nie czy kocham. I uwierz mi, jak czytam o tym że ty nie wiesz, że on nie robi czegoś co chciałabyś by robił, że nie chcesz go zranić itd to tak jakbym czytała o sobie. Nie jest łatwo, ale czy się rozstaniecie, czy będziecie razem to zależy tylko i wyłącznie od was.

Cereb, ja miałam super dzieciństwo, wiec twoja teoria że wszystko jest wynikiem jakichś przeżyć w domu rodzinnym jest nie trafiona. I naprawdę, wiele bym dała żeby wiedzieć, żeby umieć kochać, żeby o tym nie myśleć, żeby wyjść z tej swojej 'skorupy' i okazać uczucie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak dla mnie ta gatka o wygodności w niekochaniu to bzdura.Ja nie chce sobie zmienic,i ot tak ok nie ten to inny.Ja bardzo chce zeby było jak dawniej.Zebym czuła co dawniej tz nie zastanawiała sie co czuje,wiem ze bez niego jest ciezej daltego rozmawiamy ze soba.Jemu tez było cholernie zle jak mi.Okazało sie ze mam depresje i prawdopodobnie do tego nerwice natretstw własnie.Ja nie moge,nie potrafie dopuscic do siebie mysli ze moje zycie miało by teraz byc bez niego;( biore leki oby było dobrze i nikt mi nie powie ze z tym wszystkim mi wygodnie.Nikomu nie zycze tego nigdy

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

Ostatnio napisałem że się poddałem cóż to nie takie proste, jak każdy z was chciałbym wkoncu poczuć szczęście, ulgę, poprostu zacząć normalnie żyć, z normalnymi problemami dnia codziennego. Myślę że znowu wracam do pracy nad sobą widzę że pomału wszystkie klocki z mojej układanki pasują do siebie. Tak mam nerwicę natręctw choć główne jej nasilenie wygasa nie wiem jak to się stało może czas możę terapia widzę tu poprawę. Nie wiem jak u was ale u mnie zaczeło się to wszystko tzn nn nerwicą wegetatywną i co do tego jestem w 100 % pewien. A tą nerwicę mam napewno przez rodziców, przez dom w którym była patologia dysfunkcja, zbyt wielkie wymagania stawiane przez ojca, którym musiałem sprostać kosztem zabawy, spotkań z kolegami, brzmi prosto ale ja wszystko robiłem aby być przez niego akceptowanym. Jedyną swoją wartość widziałem w ocenach co doprowadziło do sytuacji że kontakty z ludzmi ograniczyłem do minimum ale nie dla siebie ale dla ojca. Czynnik cholernie stresogenny. Zyłem dla ojca a nie dla siebie...to musiało wkoncu się załamać. Nerwica natręctw może powstać w ciągu chwili, naprawdę poprzez silne przeżycie czegoś i wówczas nerwica wegetatywna znika bo powstaje coś gorszego co ją zastępuje czyli nerwica natręctw. Konflikt emocji, pragnień to co my chcemy podświadomie a mysli jaki podsuwa nam nerwica. Jak sobie z tym poradzić... Ja jeszcze nie wiem choć w ciągu ostatnich czterech miesięcy zrobiłem postępy, wyeliminowałem lęk, pogodziłem się z faktem ze mam problem i coś trzeba z nim zrobić, co dało mi wiele bo nie rozczulam się nad sobą mówię sobie to nic że inni mają się lepiej są przecież ludzie którzy mają się o wiele gorzej. I przestałem analizować to chyba od tego momentu jest lepiej, przestałem myśleć, przestałem zadawać sobie pytanie CO BY BYŁO GDYBY, tak zdrowy człowiek nie robi a skoro ja chcę nim być to na logike nie mogę tego robić. I przyznałem się wobec siebie że nic nie czuję, nie zastanawiam się czy kocham czy nie zastanawiam się co spowodowało że ztałem się człowiekiem bez uczuć skoro zawsze byłem wyjątkowo wrażliwy. I widzę że na pewno muszę pokochać siebie. siebie dowartościować i widzę że to na dzien dzisiejszy jest największy problem mój. Myslę i zgadzam się z moją psychoterapeutką że kochając siebie można otworzyć się na uczucia do innych. I jedna rzecz bardzo ważna pomimo że słyszałem ją w ciągu roku wielokrotnie to do mnie nie docierała dlaczego bo ciągle analizowałem czy kocham czy nie czy mi się podoba czy nie, ale nie robię tego nie myślę tak bo to do niczego nie prowadzi TĄ rzeczą jest jesli kogoś kochasz to nie zwracasz na wygląd, więc jesli uda mi się na nowo odblokować uczucia to wiem że problem czy mi się podoba czy nie sam zniknie.

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

LucidMan miales racje, probowalam zmienic czlowkieka. Kiedys pokochalam go, zdecydowalam sie na malzenstwo, a on zachorowal. Zaczal dzien w dzien plakac z rozpaczy ze nic do mnie nie czuje. Wiec nie uwierzylam tym slowom, tylko pomyslalam ze to choroba. Poszedl do psychiatry, to samo stwierdzil. Poszlam do mojej psychoterapeutki i uznala tez ze zaburzenie lekowe, wynikajace z rodziny. No ale coz, dzis przekonal mnie ze sie pomylilam. Calkowicie. Mialam najwidoczniej jakis jego obraz w swojej glowie, i probowalam go do niego dopasowac. A on po prostu nigdy mnie nie kochal. teraz tym bardziej. Nigdy tez najwidoczniej nie byl tym czulym, kochajacym mnie, w jakim sie zakochalam. Widze ze sie pomylilam. Pomylilam sie rowniez bo zaufalam mojej psycholozce... Dlatego tak przy nim trwalam, bo jesli to choroba i trudny okres dla niego, to przeciez jako narzeczona nie moge go opuscic... ale on po prostu nigdy mnie nie kochal i tylko ja glupia uczepilam sie jak rzep psiego ogona i... przepraszam, wiem ze to nie na temat, no ale coz. Dzis mnie przekonal ze to juz koniec, a ja gonilam tylko za wspomnieniem... bylam glupia strasznie glupia.... mam nadzieje ze sobie teraz jakos poradze. przepraszam musialam sie wyzalic...

 

[*EDIT*]

 

Jeszcze raz ja. ma ktos jakies pocieszajace slowa, dla osoby, ktorej dopiero dzis uswiadomiono, ze kochala za bardzo i ze sei uzaleznila od faceta? ktora przez ostatni rok robila z siebie idiote i wstretnego pasozyta ktorego probowano przegonic, ale on sie nie dawal? macie jakies pocieszajace slowa, zebym az tak soba nie gardzila za to wszystko? prosze...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

a i wracam do starego loginu czyli konewkaa. czyli drugie 'a' na koncu powrocilo:) takze jakby coś to piszcie do mnie na tą wlasnie nazwe. kod aktywujący wreszcie ruszyl:) jescze raz pozdrawiam i sciskam wszystkich ;*

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziekuje Ci Konewka za mile slowa. Ale miedzy nami zostalo juz wszystko powiedziane. Najwidoczniej to ja jestem przyczyna jego wszelkich neiszczesc oraz jego nerwicy. Pewnie gdyby mnie nie spotkal bylby szczesliwym cczlowiekiem, nie wyladowalby w szpitalu. Ale ja go unieszczesliwilam i wpedzilam w chorobe... wiec juz wszystko zostalo powiedziane. Pozbyl sie mnie, wiec bedzie teraz szczesliwy, a moja w tym glowa zebym i i ja teraz byla szczesliwa po tym wszystkim. Bo kiedys naprawde wierzylam ze to tylko zaburzenia emocjonalne z powodu doswiadczen rodzinnych i nieumiejetnosci wyrazania zlosci, czyli calkowitej blokady na wszelkie uczucia. Sama w koncu kiedys myslalam ze nie jestem zdolna kochac, az poszlam na terapie, i mnie moja terapeutka nauczyla sie wsciakac, glownie na matke, robic jej awantury, i przeszlosc i terazniejszosc, i dzieki temu pokochalam bylego... no coz. nauczylam sie kochac, ale jeszcze nie nauczylam sie wybieraz wlasciwej osoby, ktora z mojego powodu nie bedzie chorowac na nerwice.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

tak sobie dzisiaj pomyslalam ze Wy wszyscy normalnie weszliscie w zwiazki, zakochaliscie się a ja kochac nie umiem :( ze po prostu potrzebuję zeby ktos mnie kochal, niewazne kto. mam przeciez za sobą takie historie ze utrzymywalam blizsze znajomosci z facetami ktorzy byli zrodlem komplementu, nic wiecej. nie chcialabym zeby okazalo sie ze tak bylo z Andrzejem tylko ze naprawde go kocham... :( a jesli nie, to czy moge pokochac na nowo? po raz pierwszy naprawde?

 

ehh,marne to moje zycie... gdyby Andrzej wiedzial o tym jak ja mysle naprawde to by się zalamal... :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Konewkaa, nie wierze w to ze istnieje ktokolwiek na tym swiecie kto nie umie kochac. Mialam swoja teorie na temat tego braku uczucia ( w mojego eksa przypadku nietrafna teoria, ale moze w twoim). Milosc jest uczuciem najglebszym. Zeby moc odczuwac milosc, trzeba najpierw czuc wszystkie inne uczucia. Zeby moc kogos kochac, trzeba najpierw siebie pokochac. A to oznacza, ze trzeba najpierw zaakceptowac siebie takiego jakim sie jest. Trzeba zaakceptowac wszystkie uczucia jakie sie ma w sobie, nawet te ktore sie uwaza nie powinny sie znajdowac w sercu. Trzeba pozwolic sobie na to, zeby miec zlosc do kogos, kto zranil, zal do kogos, kto nie spelnil oczekiwan, smutek gdy nie dzieje sie tak jak by sie chcialo. Zeby moc kochac, nalezy najpierw uszanowac siebie samego, i ustawic pewne reguly gry z innymi ludzmi. Tzn, nie pozwalac aby inni traktowali mnie w zly sposob, przezemnie nie do zaakceptowania. Ze inni musza nauczyc mnie szanowac, i jesli chca miec ze mna kontakt, to musza dostosowac sie do moich regul gry, czyli musza mnie traktowac tak, zebym sie czula dobrze w ich towarzystwie, a nie tak jak sie im zywnie podoba. Ze nie maja inni prawa ranic, krzywdzic. Jesli to robia, ja mam prawo sie wsciec, miec zal, pretensje, mam prawo nie chciec miec wiecej z tymi ludzmi do czynienia jesli nie beda widziec tego ze zranili. zeby moc kochac, trzeba nauczyc sie, ze tez nie wszystkich ludzi sie kocha i nie wszystkich ludzi sie lubi, i nie wszyscy ludzi musza mnie lubiec. Ze jestem taka jaka jestem, i bede sie otaczac ludzmi ktorzy cos dobrego do mojego zycia wnosza, w ktorych towarzystwie czuje sie swobodnie i dobrze, i ktorzy licza sie z moimi uczuciami. Zeby moc kochac kogos, musisz najpierw pokochac siebie sama. Ze wszystkimi dobrymi cechami oraz tymi ktore mniej lubisz. I zeby moc umiec kochac, trzeba sie nauczyc, ze kto chce byc przyjacielem, bliska osoba, musi liczyc sie z twoimi uczuciami, z twoimi potrzebami, pragnieniami, marzeniami. Inaczej nie jest to bliska osoba.

To jest moja teoria jaka mialam, ze moj eks nie czul zadnych uczuc. Ze on sam siebie wogole nie akceptowal. Chcial zeby wszyscy go lubili, i robil wszystko dla innych, zeby inni byli zadowoleni z niego (inni czyli glownie rodzina, ale ludzie w pracy rowniez, i chyba przez ostatnie 3 lata ja). Nie pozwalal sobie na zlosc do innych, gdy go ranili. Najwidoczniej myslal ze maja prawo ranic, albo ze gdyby powiedzial ze to go wkurza, ze wtedy przestanie sie go lubic. I w takiej sytuacji zapomnial o sobie. On sam zniknal gdzies. Jego uczucia, jego potrzeby. Skupial sie tylko na zadawalaniu innych a nie na zadawalaniu samego siebie. tego jego psychika nie wytrzymala. Musial przestac czuc, bo nie mogl zniesc tego, ze on sam jest nie wazny. Taka byla moja teoria. Jak mi ostatnio powiedzial bledna. Ze jego psycho inaczej twierdzi. No wiec. Ona wie lepiej. Ale moze moja teoria troche Ci konekwaa pomoze. Moze cos z niej jest prawdziwe dla ciebie. Bo dla mnie samej sie sprawdzila. Dluga to byla droga... 3 lata terapii... lata czytania ksiazek, w sumie idiotycznych (np. "co zrobic zeby byc lubianym"), uczacych wlasnie ze trzeba byc usmiechnietym zeby inni cie lubili... i to tylko poglebialo moje problemy. Do dzis mi zostalo, ze jak z kims gadam mam zawsze banan na twarzy, mimo iz najchetniej bym ta osoba walnela piescia w pysk, to tylko sie usmiecham. I nie powiem w mojej pracy jest to uciazliwe, bo niektorzy ludzie b. zle odbieraja ten usmiech, jakbym sie z nich smiala, z ich cierpienia i ich problemow... a mi przeciez zawsze tak zal tych wszystkich ludzi, ktorzy mi opowiadaja swoja historie. (troche nie na temat sorki)

 

ps. nie mow za wiele swojemu Andrzejowi. To naprawde strasznie boli uslyszec te wszystkie rzeczy. Powiedz mu to tylko, jesli zdecydujesz sie odejsc.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zeby moc odczuwac milosc, trzeba najpierw czuc wszystkie inne uczucia. Zeby moc kogos kochac, trzeba najpierw siebie pokochac. A to oznacza, ze trzeba najpierw zaakceptowac siebie takiego jakim sie jest.

 

Dokładnie to samo powiedziała mi moja poprzednia psycholog :) Niestety brak samoakceptacji, pewności siebie, kompleksy niezwykle utrudniają życie. Jedni są nieśmiali, a inni są na tyle tym zdołowani, że nie odczuwają wobec siebie żadnych pozytywnych uczuć. Obwiniają się o wszystko, mają natrętne myśli, które moim zdaniem nasze głowy same generują w celach autodestrukcyjnych, coby sobie udowodnić że jesteśmy okropni, beznadziejni, żeby jeszcze bardziej się zdołować. Wiem że taka osoba ma jakąś blokadę przed tym by myśleć pozytywnie, by odczuwać pozytywne uczucia, może czasem tego nie umie okazać innym, skoro nie potrafi być dobra dla siebie? W sumie większość z nas zaznała miłości od kogoś (rodzic, rodzeństwo, partner), ale co z tego jak w tym wszystkim nie umie jej dać innym, choć przecież wie na czym ta miłośc powinna polegać, jak wyglądać, i czujemy się jeszcze bardziej zdołowani, bo nie umiemy tych uczuć odwzajemniać, a przynajminiej nazwać. Bo tak naprawdę może nieświadomie, ale okazujemy uczucia, objawiające się w drobnych gestach, myśleniu o drugiej osobie, zainteresowniau nią i jej życiem, ale w swoim destrukcyjnym szale nie dostrzegamy takich drobiazgów. Oczekujemy wielkiego 'filmowego' uczucia, chcemy by nasze związki były takie jak związki naszych bliskich, przyjaciół, a jak nie są, jak nie pasują do konkretnych ram to wydaje nam się, że nie kochamy, że to nie miłość i czujemy się coraz bardziej sfrustrowani, odosobnieni i niezrozumiani. Rośnie to w nas coraz bardziej, coraz bardziej nakręcamy się że jesteśmy do niczego, i krąg się zamyka. Ja nie umiem go przerwać, nie umiem pozbyć się destrukcyjnych myśli, nie umiem powiedzieć DOŚĆ natręctwom, a przede wszystkim nie umiem uwierzyć w siebie.

Cereb, nie chcę tłumaczyć osób z NN, napewno trudno żyć z kimś takim. Najgorsze jest to że ja wiem o tym że ranię męża, wiem że jest mu przykro, wiem też jak cudownie jest żyć i cieszyć się życiem (bo jednak rzadko bo rzadko, ale mam chwile kiedy zapominam o NN, kiedy jestem tak zajęta że nie myślę i nie analizuję), ale po prostu nie potrafię, tak jak napisałam, nie mam siły by wytrwać, by polubić siebie, by myśleć pozytywnie. Myślę że gdyby nie silna psychika mojego męża już dawno byśmy się rozstali. Bo jestem nie do zniesienia, huśtawki nastrojów, niezdecydowanie, kłótnie o byle co, aż czasem myślę że powinnam umrzeć, po prostu sądzę, że on chcąc ze mną być nigdy nie uwolni się ode mnie, czuję że moja śmierć przywróciłaby mu wolność, bo ani nie umiem odejść, ani nie umiem kochać - jestem okropną osobą. Wciąż boję się że zmarnuję mu życie, myślę że mógłby być z normalną kobietą, z którą mógłby być szczęśliwy. I patrzcie znów tajemniczy krąg, ja myślę że marnuję mu życie, więc się dołuję i z moją psychiką jest coraz gorzej, co za tym idzie znów myśle że go nie kocham, i go ranię. A wiem przecież, znam mechanizm, może po prostu zamiast myśleć o tym jak go unieszcześliwiam, zrobić coś by był szczęśliwy. Tylko czy wtedy i ja będę szczęśliwa, czy będę miała siłę by żyć normalnie i nie dołować się? Mam nadzieję że rozumiecie o co chodzi, niby wszyscy wiemy jak to działa, doskonale zdajemy sobie sprawę co powiniśmy robić by było lepiej, ale co z tego jak nadal stoimy w miejscu. Z jednej strony wiesz że życie bez NN jest piękniejsze, a z drugiej nie umiesz się NN pozbyć. A podobno tylko od nas samych zależy o czym będziemy myśleć i co czuć, nic się nie dzieje poza naszym umysłem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

amandia, caly czas piszesz ze ty go unieszczesliwiasz, i co zrobic aby on byl szczesliwy.a gdzie ty??? czy on ciebie uszczesliwia? czy on sprawia ze sie dobrze czujesz, czy on spelnia wiekszosc twoich oczekiwan? i co ty mozesz zrobic abys ty byla szczesliwa?

 

i mam taka prosbe, czy zna ktos jakies strony, fora, czy jak sobie pomoc, dla osob porzuconych przez bliskich? dla tych ktorzy rozpaczaja po stracie? gdzie by mnie zrozumieli, a nie czytali jak teksty wariatki, ze trwalam przez rok w zwiazku, gdzie facet gadal ze nie kocha. tutaj wolalabym juz jednak nie pisac, bo jednak moj byly pewnie tu zaglada i nie koniecznie musi wiedziec co sie ze mna dzieje. jesli ktos moze mi cos doradzic, to prosze o prywatna wiadomosc.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cereb on stara się bym była szczęśliwa, jesteśmy razem już prawie 6 lat i to jest naprawdę dobry człowiek. Ma swoje wady, wiele rzeczy mnie drażni, ale kto z nas jest bez wad? Widzisz ja chodziłam do wielu psychologów, do psychiatry również, opowiadając w kółko każdemu od nowa swoją historię sama doszłam do pewnych wniosków. Otóż unieszczęśliwam samą siebie, przez te myśli, przez wyrzuty sumienia, przez to że zamiast żyć i się cieszyć wciąż myślę co by było gdyby, wciąż żałuję jakichś rzeczy, wciąż uważam że jestem złym człowiekiem. Ponadto ja bardzo idealizuję mojego ojca, widzę u siebie że czasem jakby nieświadomie próbuję sprawić żeby mój mąż był podobny do mojego ojca, mąż to widzi i to normalne że się buntuje, i stąd się bierze wiele naszych problemów. Ja to wiem, ale nie umiem nad tym panować, choć bardzo się staram. Chwilami czuję że jestem z nim naprawdę szczęśliwa, że go kocham, ale najczęściej zaprzątam sobie głowę przemyśleniami i coraz to nowymi pytaniami. Czy jestem szczęśliwa? Myślę że to się również mocno wiąże z samooceną i samoakceptacją. Uważam że nasze kompleksy oddziwłowują na całe nasze życie, a nie wybrane dziedziny.

A co do zmiany forum, to chyba masz rację, ja absolutnie nie uważam Cię za wariatkę, nie oceniam, ale uwierz mi ktoś kto nie ma NN nie jest w stanie nawet zrozumieć naszych myśli oraz schematu działania nerwicy. Można próbować zaakceptować życie z nerwicowcem, można starać się mu pomóc, ale wymaga to chęci z obydwu stron. Ja niestety nie znam forum dla porzuconych, ale napewno takie istnieją. Tylko z forum trzeba ostrożnie, ja niestety mam tak że mogę zaglądać tu co jakiś czas, zwykle kiedy mi 'źle', bo bardzo łatwo przejmuję na siebie problemy innych, tzn. zaczynam sie zastanawiać czy ze mną nie dzieję się to co z inną osobą. Jedno jest pewne: czas leczy rany. Trzymaj się :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A szczerze, to mysle ze kazdy czlowiek w pewien sposob jest znerwicowany. Choc musze przyznac ze NN to juz wyzsza jazda.. ;) ale tak szczerze, to kazdy czlowiek sie zastanawia czy jest szczesliwy z ta druga osoba, czy to jest ta wlasciwa. Mysle ze nawet po 20, 50 latach malzenstwa zadaja sobie ludzie pytanie, czy aby napewno... co by bylo gdyby to byl ktos inny. To chyba w naszej ludzkiej naturze. Ale fakt, ze to wam z NN uniemozliwia wszelkie funkcjonowanie i podejmowanie decyzji i cieszenie sie z tych dobrych chwil i skupianie sie tylko na tych zlych myslach sprawia ze jestescie z NN. Ja tez lubie zajmowac sie problemami innych. moze dlatego tak dlugo bylam przy moim bylym. teraz zaczynam rozumiec ze to koniec. Ze musze zamknac ten rozdzial... ze niestety, on sie kiedys wyleczy i jakas inna kobieta z tego skorzysta, z calego mojego wysilku wlozonego w ten zwiazek. I masz racje, czas leczy rany, i kiedys moje uleczy. A wtedy mam nadzieje ze spotkam kogos juz bez takich wielkich problemow. Kogos, kto bedzie wstanie mi odwzajemnic wszystko co mu ofiaruje...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cereb, oczywiscie ze spotkasz. Szkoda, ze to tak sie u Ciebie skonczylo, no ale musisz zacząć myslec o przyszlosci, a przeszlosc z czasem sie w Tobie zagoi. Na pewno wyniesiesz z tego dużo.

Zgadzam się z Tobą, Amandio że kompleksy oddziałują na nasze życie. Tworzy się jakby taki łancuszek wynikający z chorych potrzeb osoby o niskiej samoocenie (wiadomo, ze u neurotykow ta samoocena bywa skrajnie niska..) i chore dążenie do zaspokajania ich. Wydaje mi się ze nasze mysli odnosnie kochania są smutnym skutkiem ubocznym. Nerwica to mnostwo lancuszkow, a raczej zamknietych kół ktore swietnie znamy. I to jest najgorsze, bo gubimy sie co jest prawda a co nie a tych "kół" tworzy się coraz wiecej. Ja widze juz z perspektywy czasu ze na poczatku choroby byla tylko mysl "ojej, przeciez jak go nie kocham, to prawda?" a potem powstawaly inne, np czy nie kocham innego kolegi, czy andrzej mi się fizycznie podoba. Bylo i jest tego mnostwo. I coraz wiecej.

To co jest pewne to to, ze moj Andrzej bardzo mnie kocha. Mimo ze ma 20 lat, powaznie mysli o zyciu i zdaje się ze to bedzie moj mąż. Czuje sie troche jak wariatka bo niemal na 100% jestem pewna ze nie kocham tego czlowieka a chce zeby byl moim mezem. No ale jak juz wiele razy mówiłam, chcialabym go kochac, wlasnie jego. Wiem po prostu ze z nim byloby mi dobrze i gdybym czula tę milosc - bylabym szczesliwa i nie brakowaloby mi niczego.

Wiem ze nie moge byc pewna jutra, z pewnoscią wiele lez przede mną, watpliwosci no ale... po prostu chcialabym kochac, bez koniecznosci rozstania.

trzymajcie się ;***:))

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cereb, oczywiscie ze spotkasz. Szkoda, ze to tak sie u Ciebie skonczylo, no ale musisz zacząć myslec o przyszlosci, a przeszlosc z czasem sie w Tobie zagoi. Na pewno wyniesiesz z tego dużo.

Zgadzam się z Tobą, Amandio że kompleksy oddziałują na nasze życie. Tworzy się jakby taki łancuszek wynikający z chorych potrzeb osoby o niskiej samoocenie (wiadomo, ze u neurotykow ta samoocena bywa skrajnie niska..) i chore dążenie do zaspokajania ich. Wydaje mi się ze nasze mysli odnosnie kochania są smutnym skutkiem ubocznym. Nerwica to mnostwo lancuszkow, a raczej zamknietych kół ktore swietnie znamy. I to jest najgorsze, bo gubimy sie co jest prawda a co nie a tych "kół" tworzy się coraz wiecej. Ja widze juz z perspektywy czasu ze na poczatku choroby byla tylko mysl "ojej, przeciez jak go nie kocham, to prawda?" a potem powstawaly inne, np czy nie kocham innego kolegi, czy andrzej mi się fizycznie podoba. Bylo i jest tego mnostwo. I coraz wiecej.

To co jest pewne to to, ze moj Andrzej bardzo mnie kocha. Mimo ze ma 20 lat, powaznie mysli o zyciu i zdaje się ze to bedzie moj mąż. Czuje sie troche jak wariatka bo niemal na 100% jestem pewna ze nie kocham tego czlowieka a chce zeby byl moim mezem. No ale jak juz wiele razy mówiłam, chcialabym go kochac, wlasnie jego. Wiem po prostu ze z nim byloby mi dobrze i gdybym czula tę milosc - bylabym szczesliwa i nie brakowaloby mi niczego.

Wiem ze nie moge byc pewna jutra, z pewnoscią wiele lez przede mną, watpliwosci no ale... po prostu chcialabym kochac, bez koniecznosci rozstania.

trzymajcie się ;***:))

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×