Skocz do zawartości
Nerwica.com

kapralis

Użytkownik
  • Postów

    74
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez kapralis

  1. Witajcie nerwuski Od dłuższego czasu Was obserwuję bo nie byłem aktywny na forum kupę czasu już powrót pikpokis skłonił mnie do złamania zasady, którą sobie kiedyś obrałem i napisania posta w tym temacie, który kiedyś był moim codziennym "chlebem powszednim" i trzymał mnie wśród żywych tego świata Ci co przestudiowali ten wątek od początku napewno pamiętają moją postać, a już z pewnością zna mnie sama założycielka tematu pikpokis i mieciu, który niedawno ponownie zabrał głos w dyskusji - mógłbym wymieniać jeszcze agę25 i wielu wielu innych, z którymi byłem przed długi czas mojej "przygody" z nerwicą, lękiem i ciągłym niepokojem, w ciągłym kontakcie tu na forum. Bardzo dobrze znam problematykę tego wątku i potrafię idealnie wczuć się w Wasze obecne położenie. Sam wiem dobrze jak to jest czuć ciągły lęk i niepokój związany z tak bardzo potrzebnym nam do życia poczuciem bezpieczeństwa i pewności swoich uczuć do naszych partnerów. Jaz chorobą męczę się już blisko 4 lata - na forum trafiłem dopiero po roku samodzielnej walk iz tym paskudnym "żywiołem". Ale mniejsza o to co było - ci, którzy będą mieli ochotę wrócą postami w czasie i dowiedzą się o mnie i mojej historii wszystkiego. Dzisiaj jestem szczęśliwym mężem z 2 letnim już prawie stażem małżeńskim. W szczycie choroby, po pobycie 3 miesięcznym w klinice nerwic na oddziale dziennym podjąłem decyzje, że nie zrezygnuje ze ślubu i się ożenię z moją ukochaną. Dzisiaj ani trochę nie żałuje tej decyzji - co więcej nie żałuje tych ciężkich momentów w chorobie - to ona mi pokazała, że zawsze mogę liczyć na moją narzeczoną, dziś już żonę. Dzięki nerwicy zrozumiałem trochę bardziej kim jestem naprawdę - kim naprawdę jestem w środku. To ona pokazała mi czego zawsze m iw życiu brakowało i jak to zastępowałem innymi "przyziemnymi" przyjemnościami i nałogami. Wbrew pozorom nerwica jest zaburzeniem, na które pracowaliśmy latami, a sam moment "początku", który najbardziej pamiętamy nie jest najważniejszy - jest to po prostu chwila, w której nałożyło się to nad czym pracowaliśmy często całe życie (tak jak ja w domu rodzinnym, gdzie nie było nigdy miłości, a w jej miejsce była przemoc psychiczna, wyzwiska, bicie i wiele innych) z innymi czynnikami, których połączenie wyzwoliło w nas taką reakcje i zapoczątkowało kołowrotek lęku, paniki i niepokoju w zakotwiczonym temacie. U mnie było to silne zmęczenie dwoma delegacjami służbowymi pod rząd, niesamowita tęsknota za żoną, problemy z sennością i dwukrotne upojenie alkoholowe, które później odchorowywałem kilka dni... Przez ten cały czas radziłem sobie raz lepiej, a raz gorzej ale zawsze mimo wielu problemów szedłem do przodu, zawsze się podnosiłem po upadku i dzisiaj z tego jestem niesamowicie dumny. Jeśli ktoś myśli, że napisze Wam jakąś złota rade albo chociaż napiszę, że jestem w pełni zdrowy to niestety rozczaruje Was - dzisiaj wiem, że nerwica w mniejszym lub większym stopniu będzie ze mną zawsze. Wiem jednak też, że to co się działo przez ponad 3 lata mojej walki niesamowicie umocniło moją osobowość i pozwoliło mi na dostrzeżenie w życiu rzeczy, na które dotychczas wogóle nie zwracałem uwagi. Dziś często cieszą mnie najdrobniejsze rzeczy i wiem, że to w zdecydowanej większości tylko i wyłącznie moja zasługa - zasługa moich decyzji o leczeniu (3-krotnie leczyłem się z odstępami różnymi lekami - Bioxetin, Anafranil, Seroxat) i o pójściu na terapię do Kliniki Nerwic w Warszawie. O ile sama terapia w klinice nie dala mi za wiele, o tyle ostatnie dwa leki bardzo mi pomogły - zniwelowały moje problemy z bezsennością i budzeniem się kilka razy w nocy oraz zmniejszyły bóle somatyczne w klatce piersiowej i brzuchu. Od ok. 8 miesięcy jestem bez leków i czuje się bardzo dobrze. Często jeszcze łapią mnie jakieś dolegliwości somatyczne ale nie są już tak silne jak kiedyś, myśli są ale nie mogą mi już nic zrobić. Zmieniłem tryb życia - dzisiaj staram się dużo ćwiczyć i przebywać więcej na świeżym powietrzu, nadal biorę Magnez MG+B6 oraz OMEGA-3. Znalazłem swoją pasję - dzisiaj cały czas towarzyszy mi aparat, a fotografia to moje drugie ja choć jeszcze do pełni radochy w tym temacie brakuje mi pozbycia się mojego lenistwa, którego nabawiłem się przez ciągłe rozpaczanie, wyłączanie się ze społeczeństwa oraz ciągłe przebywanie w domu, w którym najczęściej spałem cały dzień... Ważne jest by wierzyć, że będzie dobrze, by to po prostu w pewnym momencie wiedzieć. Mam dzisiaj najwspanialszą żonę na świecie, przyjaciela który mnie niesamowicie rozumie w każdej sytuacji i pomyśleć, że jeszcze kiedyś myślałem, że tylko jak się z nią rozstanę będę naprawdę szczęśliwy i będzie "jak kiedyś". Jakież to było zgubne myślenie... NIGDY JUŻ NIE BĘDZIE JAK KIEDYŚ! I DOBRZE! Po cholerę ma być jak kiedyś, skoro to "kiedyś" mnie doprowadziło w końcu do tych 3 lat ciężkiego cierpienia i mordowania się z samym sobą - tego chcecie?! Będzie inaczej niż "kiedyś", będzie LEPIEJ! PRAWDZIWIEJ! Bardziej SPONTANICZNIE i UCZCIWIE! Cały czas nad tym pracuje, to ciężka praca ale dzisiaj chyba już wiem, że to ja mam problem, a nie cały świat jest zły i przeciwko mnie, a wszyscy na około mają lepiej ode mnie. Nie prawda! Każdy ma swoje problemy i często mogą być większe od moich. To w Was jest to "coś" co wpędziło Was w ten stan i to Wy macie w sobie siłę by to zmienić, jedno jedyne pytanie tylko: czy chcecie?? Ja chcę. Nic nigdy nikogo tak nie ogranicza jak on sam.
  2. Chłopie wyobraź sobie jakie emocje wzbudził we mnie Twój post skoro zdecydowałem sie na niego odpisać po kilkumiesięcznej przerwie od aktywności na forum... wiem, że nie potrzebujesz litości ale jest mi Ciebei szkoda trochę bo z moich doświadczeń wnioskuję niestety, że choćbyś chciał to i tak jesteś na straconej pozycji. Przepraszam Cię za zbytnią szczerość ale jedyne słowo jakie przyszło mi na myśl po przeczytaniu Twojego posta to EWAKUACJA! Moim skromnym zdaniem z tego nic nie będzie - przeczytaj sobie swój post, zobacz ile tam bezsilności i żalu, ile tam cierpienia i agresji psychicznej ze strony Twojej żony i jej rodziny. Wydaje mi się, że musisz spokojnie stanąć z boku tej całej sytuacji i spojrzeć prawdzie w oczy - ona chyba już nie chce Was i chyba do końca nigdy nie chciała skoro tak mocno trzyma się "pępowiny" swoich rodziców. Żeby dojrzeć do małżeństwa trzeba najpierw dojrzeć do bycia "samemu" - nie samotnemu ale samemu. Bez bycia szczęśliwym i zadowolonym z samym sobą nie można być szczęśliwym i dawać szczęście w małżeństwie. Podążając za postami kolegów i koleżanek z forum, zgadzam się w zupełności, że trochę to wszystko w Waszym życiu nastąpiło za szybko - te poszczególne etapy Waszego związku - ślub, zamieszkanie razem itd nastąpiły zdecydowanie za szybko po sobie i może teraz trzeba będzie zapłacić cenę tego pospiechu. Jestem z Tobą bo znam z doświadczenia własnego podobne sytuacje dwie i wiem jak to jest być w takim młynie emocji. Pamiętaj by walczyć o siebie - rozwód nie jest przyjemny i nie jest niczym fajnym w życiu ale nie powinno się wg. mnie traktować go jak jakiś stygmat na całe życie. Walcz o swoje szczęście. Przejdziesz przez to tak jak przechodzi chmura deszczowa po niebie i znowu wyjższy słońce nad Twoją głową :-) Nie może być ciągle źle - nie ma po prostu takiej opcji :-) :-)
  3. Witajcie wszyscy "starzy" i "nowi" forumowicze :-) Większość z ostatnio najczęściej się wypowiadających napewno mnie nie kojarzy bo zwykle są to nowe osoby, które stosunkowo niedawno dołączyły do forum i naszego Topicu, dlatego tez na starcie powiem trochę genezy, żeby dla nowych użytkowników moja późniejsza wypowiedz miała również ręce i nogi, a potem napisze "to" co chciałem Wam wszystkim stricte napisać Do forum dołączyłem we wrześniu 2007 roku i od razu przystąpiłem do tego topicu bo był po części odpowiedzią na mój największy - jak wtedy uważałem - problem w życiu ("Kocham czy nie kocham mojej - wówczas jeszcze - narzeczonej, a dziś już od 7 miesięcy żony). W momencie kiedy napisałem pierwszy raz w tym temacie, posiadał on już ponad 50 stron, które zanim opisałem swoją historię skrupulatnie przeczytałem od tzw. "deski do deski", co nie będę ukrywał, już na starcie bardzo mi pomogło, bo utwierdziło mnie wówczas w przekonaniu, że jednak nie jestem z tym wszystkim sam i są ludzie, którzy czują bardzo podobnie - to bardzo ważne w tej przypadłości :-) Później już regularnie pisywałem co się u mnie dzieje i uczestniczyłem w całym forum, a w tym topicu w szczególności. Nie będę pisał całej historii mojej bo to bez sensu - każdy może wrócić do mojego pierwszego postu, który bez problemu można znaleźć przy pomocy funkcji "szukaj" Starczy powiedzieć, że wszystko zaczęło się dokładnie 3,5 roku temu - na 1,5 roku przed moim dołączeniem do tego topicu. forum było pomocne bardzo ale i tak życie zmusiło mnie do pójścia na terapie do ośrodka leczenie nerwic w Klinice Nerwic w Warszawie na Oddziale Dziennym, gdzie musiałem stawiać sie codziennie razem z cała grupą 14 osób by uczestniczyć w terapii nerwic, która była mi - z dzisiejszego punktu widzenia - bardzo pomocna, choć liczyłem na zdecydowanie lepsze wyniki. Przed terapia i w początkowej fazie leczenia brałem lek Bioxetin, który mnie totalnie dobił (nie liczcie, że go polecę :D ), następnie odstawiłem leki i po terapii chwile żyłem bez nich, później znów epizod masakrycznego nastroju, prawie rozstanie i powrót do leków - tym razem trafiony w 10-tkę Anafranil postawił mnie w ciągu 3 miesięcy na nogi, potem dawka podtrzymująca, a od pół roku bez leków totalnie. W trakcie z 10 wizyt w sumie u psychiatry/psychologa i to na tyle. Teraz stricte to co uważam Niech nikt nie myśli, że pisze tu i się wymądrzam bo sie wyleczyłem i teraz jestem taki "cwany" bo tego nie odczuwam już... nic podobnego. Dolegliwość, która mi najbardziej przeszkadzała - bóle w klatce piersiowej i ścisk żołądka, występują często nadal - są już dużo słabsze ale nie raz dają mi się jeszcze we znaki i wtedy wraca również natrętne myślenie nad wszystkim znanym tematem "kocham czy jej nie kocham, podoba mi sie czy też wogóle mi się nie podoba". Myślenie natrętne (nie chcę zapeszać) ale przeszło mi w 99% i pojawia się tylko w najbardziej stresujących dniach i ustąpiło tak nieoczekiwanie, że dopiero podczas ostatniego epizodu uzmysłowiłem sobie, że kurcze to już kilka ładnych miesięcy jak wogóle nie analizuje i nie roztrząsam tego tematu nałogowo w mojej głowie - Bogu dzięki :-) Nie dam Wam lekarstwa na to dziadostwo, moge Wam dać jedynie siłe do walki bo wiem, teraz to czuje, wierze w to i jestem o tym przekonany - można to pokonać do poziomu w 100% akceptowalnego i nie przeszkadzającego w życiu codziennym. Nie ma wg. mojej skromnej opinii jednej recepty na każdego. Napewno będę Wam polecał leki ale tylko te dobrze dobrane do Waszego przypadku leki, bo one pomoga Wam w początkowej najgorszej fazie tego dziadostwa. Później trzeba bardzo dużo siły i pracy nad sobą ale jej owoce są bardzo istotne dla waszego dalszego życia i samopoczucia wewnętrznego. Jednego jestem pewny - każdy kto tu napisał choć jeden post nie ejst tu przypadkiem, wiedział co go boli, gdy szukał tego forum, wiedział dokładnie co mu dolega, tylko nie potrafił tego nazwać i kochał swoją druga połowe bardzo szczerze bo walczył o to pisnąć tu i szukając odpowiedzi - to pewne. Kluczem do powstania tego dziadostwa w naszym zyciu - ja tak uważam - jest bardzo niska samoocena i toksyczna rodzina, która miast dawać wsparcie działała destrukcyjnie i niejako negatywnie zaprogramowała nasza osobowość. Kolejną kwestią jest również brak dojrzałości w nas, brak umiejętności bycia dorosłym i brania odpowiedzialności za swoje własne czyny i życie. Najlepiej jakby inni za nas decydowali - kogo mamy kochać, ile mamy mieć dzieci i najlepiej, jak sie mamy czuc - ale tak, na cale szczęście się nie da i tego napewno trzeba się nauczyć. Warto poczytać kilka książek ale o tym aga25 - która również i mi bardzo pomogła - pisała wielokrotnie na tym forum i możecie sobie poszukać, one napewno pomoga w najważniejszych momentach. Nie odpowiem Wam na pytanie czy kochacie - bo sami wiecie...., że tak :-) Ktoś kto nie kocha nie walczy z samym sobą tylko idzie na łatwizne bo i tak nic nie traci i co mu zależy? :-) W naszym przypadku istotnie problem jest bardzo ważny i musi być przerobiony o czym najlepiej pisał z własnego "bogatego" w tej materii doświadczenia Jakub (http://www.forum.nerwica.com/co-by-by-o-gdybym-przesta-a-j-jego-kocha-t5117-450.html - tu macie jego pierwszy post). nie leczony problem napewno sam sie nie rozwiąże i będzie sie powtarzał dalej w kolejnych zwiazkach - po roztsaniu pewnie zwiazalibyscie siez nowa osoba ktora by Was zafascynowała ale już po kilku miesiącach, góra roku problem powróciłby znwou i cholera wie, za przeproszeniem, czy nie ze zdwojoną siła i co wtedy? u mnie zdecydowanie lepiej niż wtedy kiedy pisałem tu pierwszy raz, dużo mnie życie nauczyło, a najbardziej chyba akceptacji dla siebie samego i moich zmiennych uczuć, raz kocham, raz mniej ,raz wcale tego nie czuje, a zraz jestem zły wsciekły i nienawidze - czy to źle? Problem w tym, że każde uczucie i emocja są zdrowe i poprawne, nie ma tych złych uczuć a my najczęściej wpadamy w sidła nerwicy bo wyklcuzamy z siebie pewne, uznane przez ans samych za negatywne, uczucia i nie pozwalamy sobie ich czuć, a to prowadzi do blokady wszystkiego, bo blokując złosc blokujesz miłość i szczęscie i w efekcie neutralizujesz odczuwanie wszystkeigo w sobie. Nak oniec powiem Wam coś, jako mąż z niewielkim stażem i partner z dłuższym stażem - Miłośc to nie tylko uczucie i motylki, których Wam teraz tak brakuje, to przede wszystkim dzień powszedni i zwyczajna rzeczywistość, to moje postanowienie i wola bycia z drugą osobą - przede wszystkim... Dacie rade, wierze w Was i wierze, że mi również uda się jeszcze porpawić swoje nastawienie do życia i samopoczucie, które momentami psuje sie na kształt przeszłości... Kurde ale się rozpisałem...
  4. Nie martw się - skoro miesiąc temu byłaś pewna to idź dalej tą drogą. Nie martw się! :) Myślę, że namiestnik ma pełną rację :-) Im więcej się zastanawiamy tym mniej nas prawdziwych - spontanicznych. Ci co czytali forum od dłuższego czasu i stali bywalcy doskonale znają moją historię. Też zaczęła się nagle podczas pobytu na delegacji służbowej prawie dokładnie miesiąc po zaręczynach z moją obecną żoną. Dziś jestem juz okrągłe 3 miesiące po ślubie i naprawdę jestem szcześliwy. Życie nie jest lukrowe ani cukierkowe, ma wzloty i upadki, dni radosne i smutne - jak u każdego, tylko że kiedyś ta normalność i zwyczajność mi strasznie przeszkadzała i doprowadzała do tego co pewnie teraz przezywają "nowi" forumowicze w temacie - obłę, panika, szloch, płacz i poczucie beznadziejnosci i bezsensu zycia. Przeszedłem wiele: natrętne myśli samobójcze, wycofanie ze społeczeństwa, długotrwałe stany depresyjne, nieudane leczenie farmakologiczne i terapie grupowa w klinice nerwic na oddziale dziennym w Warszawie ze średnią poprawą mojego stanu. Obecnie po 2 latach zmagania się i poszukiwania odpowiedzi na to samo pytanie: "czy kocham, jak kocham, a co jesli nie kocham?", doszedłęm do jednego wniosku - jesli mi dobrze to po co to nazywac? Jesli czuje sie kochany i czuje sie nie skrepowany przy mojej kobiecie, to po co to nazywac? Jesli zareczajac sie bylem swojej decyzji to po co po jakims czasie zmieniac decyzje, skro o dziewczyna nie dostarcza mi do tego "realnych" powodow? Jedno wiem napewno - myslenie nam nie słuzy ;-) Musimy wprowadzic jak najwiecej spontaniczosci ale takiej spontanicznosci odpowiedzialnej, ktora swiadoma jest odpowiedzialnosci za podjete decyzje. Kiedy bralem slub mysalem, ze to juz koniec, ze juz nie wyjde z tego, nie dam rady i nie bedzie juz nigdy lepiej, bylem zalamany, a z perspektywy czasu, uwazam dzis, ze to byl normalny zwyczajny stres, ktory ma kazdy "najzdrowszy" nawet czlowiek w tak przelomowym momencie swojego życia... Tylko, że dla nas to jets tragedia, bóle somatyczne, itp.. Przygladajac sie swojej 2 letiej ponad walce stwierdzam - JESTEM SZCZĘSLIWY - ZAWSZE BYŁEM tylko tego nie widziałem i nie doceniałem codzienności życia - tej zwykłej bez motyli i innych takich dodatków hormonalnych ;-) Życie naprawde jest fajne, jest kolorowe więć siłą rzeczy musi również posiadać tą ciemniejszą paletę barw... Dacie rade! Wierze w Was wszystkich i w każdego z osobna! Ja tu byłem w takim samym stanie przed Wami i dałem rade choc wspominajac nie raz lęk gości w moim sercu i obawa o nawrót. Pewnie jeszcze nie raz bedzie zle ale KOCHAM i będe Kochał bo na tym etapie mojego zwiazku po tylu latach miłość to przede wszystkim decyzja, bliskosc, odpowiedzialnosc i towarzyszace temu uczucia, na które nie mam wpływu ale dzięki bogu ślubowałęm MIŁOŚĆ,a nie zakochanie czy fascynacje aż do końca zycia. Z tym trzeba sie pogodzic albo dorosnąć ja na swojej drodze przeszedlem i jedno i drugie. Dziś wpełi akceptuje to, że życia się zmienia, ewoluuje i nie chce już by było tak jak przedtem. Przedtem moje zycie było szare i pół-pełne. Teraz znam o wiele wiecej smaków, barw i zapachów zuycia niz wtedy, dzieki czemu moge bardziej wczuc sie w postawe innych i zrozumiec samego siebie. Spontaniczna decyzja serca, która podjąłem 2,5 roku temu jest moim błogosławienstwem, a nie przeklenstwem. Wierze, że i Wam się uda. Pozdrawiam Was wszystkich, a w szczególności MartęF, która szczególnie bliska jest memu sercu tu na forum bo przechodzila szereg podobnych etapów do mojej scieżki tu na forum, na końcu której pełna wiary i nadziei podjęła taką samą decyzje i wierze i jestem przekonany, że nie będzie jej załowała kiedy dorośnie do tego by dostrzec to co ja zobaczyłem ;-) Zwykłe ludzkie życie ;-) Trzymajcie się cieplutko ;-) P.S.: Gorące buziaczki dla tych, których posty, przemyslenia i postawy tu na forum były mi motywacją i kompasem w najtrudniejszych momentach mojego zycia. Dziekuje WAM aga25, apsik84, piko, mieciu, Jakubie, Hanusia, Lucy86 :-)
  5. Witaj dina, Mysle, ze ten daice sobie rade Ty, tak samo Marta. Kiedy ja dolaczalem do tego forum, a byl oto juz spory czas temu zmagalem sie juz ponad rok z tym "czyms" - wtedy jeszcze nazywalem to "to" bo nie wiedziale mz czym dokladnie przyszlo i przyjdzie mi sie jeszcze zmierzyc. To nie jest latwe - sami o tym wiecie, to trudne i bardzo bolesne gdy chce sie konicznie w danym momencie czuc to co sie chce a czuje sie na odwrot, a jeszcze gorzej gdy czuje sie cos czego nie mozna zaakceptowac. Mysle ze pierwszym i niiezbednym krokiem jest akceptacja tego faktu i proba nie walczenia z tym. Gdy juz sie zaakceptuje i niejako pogodzi z tym stanem mozna spojrzec bardziej trzezwym i niemocjonalnym spojrzeniem na cala sprawe i zamieszanie z tym zwiazen. Nalezy racjonalizowac mysli i nazywac to co sie czuje nawet te zle emocje - te chyba szczegolnie. Trzeba dac sobei mozliwosc odczuwania takze negatywnych emocji bo ich nigdy nie unikniemy w zyciu. Wiem, ze to sie pisze latwo - ja sam jeszcze do konca sie tego nie pozbylem i nadal bywaja okropnie ciezkie dni i chwile w moim zyciu kiedy to powraca i kaze mi sie zastanawiac nad rzeczami ktorych nie da sie zdefiniowac w czarno-bialej palecie barw. Mimo, ze ja juz bardzo wazny w zyciu krok - slub - mam juz od kilku miesiecy za soba to nadal mnie to martwi i mimo, ze sytuacja w moim zyciu niejako sie ustabilizowala i teraz "decyzja zostala podjeta", to nadal czasem mnie to podcina i zmusza do klekniecia... To trudne wiem.. ale wierze, ze Wam i mi sie w koncu uda w zadowalajacy sposob pokonac te trudnosci. Pozdrawiam was serdecznie i trzymam za Was mocno kciuki ;-)
  6. Witam wszystkich, Lucy sama widzisz, że są dobre momenty ale jak u każdego przychodzą i gorsze chwile, tylko że w naszym przypadku to oznacza kolejne nakrecanie sie i dalsze pogorszenie nastroju. Mam nadzieje, że wizyta u psychiatry pomoze i moze dostaniesz jakies leki. Ja narazie jestem 3-ci miesiac na anafranilu - niore teraz 2x75mg SR i czuje poprawe choc do doskonalosci jeszcze daleko ;-) Ponadto niedlugo minie 2 misieac jak jestrem żonaty i dobrze mi z tym bardzo :-) Mam wspaniala zone i czesto mysle ostatnio o dzieciach - problemem jest tylko lokum wieksze ale mysle ze w niedalekiej przyszlosci dam rade i z tym sobie poradzic. aga25 napisala bardzo madre slowa, ze na ta chorobe potrzeba sporo czasu i ja będać juz po slubie zgadzam sie z tym bo czasem jest mi ciezko, ale nie przestane walczyc bo widze, ze moge, ze potrafie i ze choc jest ciezko to daje rade i moge zawsze liczyc na moja zone ;-) Kocham ja bardzo :-) Z nerwica predzej czy pozniej dam sobie rade - nie wiem jeszcze kiedy to nastapi ale wierze ze nastapi :-) A zycie po slubie... hmm... coz jest po prostu normalne ;-) Trzeba to zaakceptowac inaczej mozna tylko skakac po kwiatkach zeby na chwile byc zakochanym i znowu zmiana....
  7. Witaj mieciu, Fajnie Cię znowu widzieć na forum. Trzymam za Ciebie kciuki. Napewno Ci się uda. Wierze w to głęboko. Marto mieciu ma racje. Jeśli nie masz pewności to lepiej nie pisz tak bo to prawda, że wierzymy w same negatywne rzeczy - te przeczytane i usłyszane. U mnie jako tako - raz lepiej, raz gorzej. Zgodzę się z aga25, że na tę chorobę trzeba dużo czasu i cierpliwości ale w mojej opinii warto się starać o swoje szczęście. Ja jeszcze nie wyzdrowałęm - raczej w połowie drogi jestem i czasem ciężko isc pod wiatr ale sluchajcie zanim tu dołaczyłem do waszego grona męczyłem się juz póltora roku z tym, teraz jest poltora roku od momentu kiedy pierwszy raz napisalem na forum, jestem juz miesiac po slubie i daje rade:-) Wierze, ze i wam sie uda wytrwac i zobaczyc pierwsze dobre efekty ciezkiej pracy nad soba. Sam jeszcze zostawiam wiele do zyczenia sobie jesli chodzi o kwestie "omawianego" problemu ale patrze juz niejako z innej perspektywy na ten temat. Daje sobie rade z nim jakos. Od 2,5 miesiaca jestem na terapii anafranilem sr 75 i widze juz pierwsze dobre efekty. Nie namawiam do tego leku ale jesli sie bardzo meczycie tak jak ja sie meczylem to warto sobie pomoc tym lekiem. Ja go przyjalem bez rzadnych efektow ubocznych. Trzymam za Was kciuki! Pozdrawiam.
  8. Święta prawda - odpowiedź chyba czarno na białym masz... miedzy wierszami nie trzeba czytac. IMO ona sie chłopie nie zmieni pod wplywem żadnego uczucia bo predzej czy pozniej wszystko delikatnie powszednieje, a na anture nikt nie ma sposobu - jak ma to we krwi i to lubi... ehh sam sobie odpowiedz... Trzymam mocno kciuki i życze trafnych wyborów.
  9. Hmmm trudne pytanie... Gdzie sie zaczyna, a gdzie konczy milosc? Wydaje mi sie , ze mylisz zakochanie z miłośćią - coś co mozna latwo zmierzyc po objawach (znane wszystkim motylki w brzuchu, bezsenne noce i wielkie szczescie, ktore nie pozwala myslec o nikim innym), z czyms co jest bardzo dojrzale i subtelne - prawdziwa milosc. Milosc ma wiele "skladnikow" - bardzo silne jest przywiazanie i to widac bez watpienia u Ciebie, porozumienie to rowniez wazna rzecz i napewno jest zalezne od charakterow i wspolnie przezytych problemow. Milosc to bardzo delikatna sprawa i mysle, ze bez wiekszej krzywdy lub powazniejszego powodu ( i tu moze byc np. m.in dperesja, nerwica i inne zaburzenia, ktore odbieraja nam radosc z zycia i mieszaja w naszych uczuciach na tyle, ze sami nie wiemy co jest co), nie moze raczej tak z dnia na dzien minac... Problem polega na tym ze szczesliwi ludzie nei mysla o swoim szczesciu - i tu znow usa wyjatki, bo mozna przeciez byc szczesliwym majac nerwice, ale to ona niestety powoduje, ze to szczescie jest zupelnie inaczej odbierane przez ciagle analizy i lek, ktory nei pozwala nam byc konsekwentnymi w naszych dzialaniach i podjetych decyzjach. Hmm ja powiem za agą25 tylko tyle, ze u mnie tez jest roznie. 3 tygodnie temu ożeniłem się z moją najdroższą, a od 1,5 miesiaca biorę anafranil iduze dawki magnezu. Jest zdecydowanie lepiej niz wtedy kiedy tu trafilem. Zaluje, ze wczesniej nie zaczalem brac lekow i magnezu. Sa jeszcze momenty i jest ich wiele, ze mam dolka i jest mi ciezko z tym dziwnym uczuciem i lekiem w sercu ale wiem, ze dam rade, bo kocham moja żonkę ;-) Wierze, ze to jest miłość, a zresztą może to być młotek, albo bułka z masłęm - po co mam to nazywać? po co mi pewnosć co do nazewnictwa? Chce z nia byc i tyle, bez nazw, bez definicji;-) Tu chyba cały pies pogrzebany... nie sadzisz?...
  10. Topic powoli umiera... mam nadzieje, że to oznaka Waszego lepszego samopoczucia ;-) Trzymam za Was mocno kciuki ;-) Pozdrawiam
  11. A nie rozmawialiście przypadkiem Lucy o jakiś planach na przyszłość? Może były rozmowy o ślubie? Przypomnij sobie czy o czyms ważnym wtedy nie rozmawialiście.
  12. Ja nigdy nie współżyłem z kobietą dla samej przyjemności bez uczuć ale może ja jestem staromodny, a kurcze mam dopiero 24 lata.... A ty Lucy? Uprawiałaś kiedyś sex dla zabawy? IMO jeśli ktoś ma takie podejście do seksu to nie można być pewnym czy nas też tak nie traktuje na zasadzie związku 4 fun ;-) Pozdrawiam serdecznie.
  13. W jakich dawkach bierzesz cicha ten magnez? Moze i ja zaczne suplementować :-) Czy oprocz tego zmiana diety byla czy tylko sama suplementacja magnezu?
  14. witaj cicha, To fantastycznie, ze nie meczy Cie juz to dziadostwo :-) Powiedz jak sobie z tym dalas rade? Pytam tak z ciekawosci:-) bralas leki czy sama psychoterapia? A moze poradzilas sobie z tym sama? :-) Trzymam kciuki za Ciebei by wiecej nie wrocilo ci to co bylo, nie daj sie:-) Mieciu nie przejmuj sie, tak moze byc przy odstawianiu lekow, niestety moze bedziesz musial jeszcze troche brac mniejsze dawki zeby bylo ok. Mam nadzieje, ze dasz sobie rade. trzymajcie za mnie kciuki bo za 3 tygodnie mam slub. U mnie juz jest lepiej, zaluje teraz ze wczesniej nie zaczalem brac lekow. Biore od trzech tygodni Anafranil 25mg w dawce 100mg (1 rano 1 w poludnie i 2 wieczorem). Poczatek kuracji byl zaskakujacy - duzo mi sie poprawilo, mysl izniknely prawie w 100%, a te ktore sie pojawialy wogole mi nei przeszkadzaly. teraz jest ciut slabiej bo mysli czasem mnie drecza - mam nadzieje, ze to efekt przygotowan do slubu i stresu z tym zwiazanego. Licze, ze kiedys bede mogl szczerze i bez wyrzutow sumienia napisac ze wyzdrowialem w dziale Kroki do Wolnosci. Pozdrawiam
  15. MartaF a jak wygląda teraz wasza relacja? Z tego co pamietam nie najlepiej... Daliście sobie jeszcze jedna szanse czy poki co nie widujecie sie? Nie wiem, moze potrzebujecie od siebie odpoczac zeby zrozumiec, ze TO jest TO. MartaF a powiedz mi co rozumiesz przez słowo Kocham i czym jest dla Ciebie miłość? By dać Ci trochę do myslenia poczytaj sobie to--> http://www.forum.nerwica.com/co-by-by-o-gdybym-przesta-a-j-jego-kocha-t5117-420.html post apsik84 jest w połowie stawki, a także to--> http://www.forum.nerwica.com/co-by-by-o-gdybym-przesta-a-j-jego-kocha-t5117-468.html post Jakuba jest również w połowie stawki (facet trochę w życiu przeżył i wie to i owo). Na koniec odpowiedz sobie na pytanie czy musisz coś czuć do swojego wybranka 24h na dobę by z nim być w stałym i szczęśliwym związku? A potem zastanów się czy to wogóle jest mozliwe ;-)
  16. Heh, nie chce nic mówić ale mnie się też zaczęło po pół roku i trwa do dziś - 2,5 roku w tym 2 lata narzeczeństwa i wspólnego mieszkania no i w lipcu ślub :-) Teraz wiem, ze to choroba choc nie raz bywalo bardzo ciezko - nawet dzis po klotni mialem ochote wyjsc i nie wrocic bo znowu mysli daly mi sie we znaki. Napewno pomaga rozmwoa z psychiatra/psychologiem, terapia (ja bylem na grupowej w klinice nerwic - nie wiele pomogla ale zawsze cos ) no i leki - brałem bioxetin i bylo jeszcze gorzej - od dwóch tygodni biore anafranil w dawce 3x25mg dziennie i jest jakby mniej tych mysli i czuje sie lzejszy, spokojuniejszy i pewniejszy siebie - juz nie trzese sie z nerwow jak tylko posprzeczam sie z moja narzeczona i sie do siebie nie dozywamy dluzsza chwile. W sumie to musialem przejsc naprawde dluga droge a i tak nie jest jak przed tem, tylko, ze ja juz chyba nie chce by bylo jak przedtem - przedtem zylem zakochaniem, wlasnie ta magia, o ktora tak wiele osob walczy - tylko, ze to juz w takim natezeniu nie wroci, teraz zaczyna sie odpowiedzialnosc, obowiazki i nromalne zwyczajne zycie i dbanie o milosc i pielegnowanie zwiazku. To trudne przestawic sie na ten tor myslenia, jeszcze do konca tego nie dokonalem - swoje robi rozbita rodzina, z ktorej pochodze, a w ktorej panowaly non-stop klotnie, awantury i przemoc psychiczna (rodzice od 10 lat nie sa razem i kazde ich spotkanie zazwyczaj konczy sie na klotni). Do tego moja narzeczona tez pochodzi z rodziny dysfunkcyjnej w ktorej z kolei alkohol zrobil swoje i ojciec nie najlepiej sie zachowje. Pelen obaw i watpliwosci ide dalej przed siebie bo kto nie ryzkuje ten nie ma ;-) A tak na powaznie boje sie bardzo, ze moge nei podolac, ze moge stac sie w przyszlosci taki jak ojciec (to moja najwieksza obawa) ale z drugiej strony nie wyobrazam sobie przy mnie innej kobiety od mojej Marty, po prostu nie widze siebie idacego za reke z inna kobieta. Fakt ostatnio troche mniej ze soba rozmawiamy i daje sie odczuc oddech codziennego zycia na plecach - troche rutynki, ale nie jest zle - jest normalnie i da sie zyc. Pozatym kmoge na nia zawsze liczyc i jestem very happy, ze bede mial taka zonke ;-) Zycze Ci z calego serca powodzenia i przede wszystkim wytrwalosci w dazeniu do celu i zwalczenia tego dziadostwa - uda sie napewno :-) Pozdrawiam
  17. Bethi piszesz w czasie przeszłym, czy to znaczy, że już nie jestescie razem? A moze juz Cie nie dotyczy ta "choroba" bo dalas sobie z nia rade?
  18. Witajcie, Ponowie pytanie do Agi bo niestety mi nie odpowiedziała Pewnie nie zauważyła na 128 stronie "Aga witaj, Fajnie, że jesteś :-) A powiedz mi czy jak walczyłaś z tymi myślami to miałaś w głębi siebie tez w związku z tym jakieś takie dziwne uczucie, odczucie, nie wiem jak to nazwać, w głębi Ciebie w środku, że musisz się z nim rozstać bo nie wytrzymasz? Czy było coś takiego, że np. złapał cię lęk albo panika i chciałaś już zadzwonić do swojego chłopaka i się z nim rozstać? Pytam z ciekawości bo nie pamiętam początku twoich postów na forum ;-) Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę dużo szczęścia." P.S.: Wieczorkiem napisze co u mnie i podziele się nowymi przemyśleniami - może komuś to pomoże.
  19. Aga witaj, Fajnie, że jesteś :-) A powiedz mi czy jak walczyłaś z tymi myślami to miałaś w głębi siebie tez w zwiazku z tym jakies takie dziwne uczucie, odczucie, nie wiem jak to nazwac, w głębi Ciebie w środku, że musisz się sz nim rozstać bo nie wytrzymasz? Czy było coś takiego, że np. złapał cię lęk albo panika i chciałaś już zadzwonić do swojego chłopaka i się z nim rozstać? Pytam z ciekawości bo nie pamiętam początku twoich postów na forum ;-) Pozdrawiam Cię serdecznie i życze dużo szczęścia.
  20. Witaj, Cieszę się, że znowu jesteście razem. Po pierwsze nie wpadaj w panikę - wiem, że to trudne ale to naprawde tylko twoje myśli, one za Ciebie nei mogą zdecydować. Nie pozwól tym razem by znowu nerwica popsuła Ci życie i Wasz związek. Mówisz, że Ci na nim tak bardzo zależy - sam ten fakt już o czymś swiadczy. W życiu nei można być non-stop szcześliwym nei wiadomo jak bo zycie jest normalne. Przezyliscie probe waszej milosci i daliscie rade - nie wystawiaj jej kolejny raz na probe bo nastepnej szansy mozesz nie dostac. Wydaje mi sie za najlepszym wyjsciem na ten zas jest twoja szybka wizyta u psychiatry, leki ktore wycisza twoje lęki i ew. objawy somatyczne, a następnie terapia z naciskiem na DDA/DDD - wydaje mi się, że tam tkwi sedno naszych problemów. Trzymam za Ciebie i za Was kciuki - dasz rade. Już wiesz, że bez niego życ nie mozesz wiec walcz. Nie bedzie latwo ale da sie :-)
  21. Motylq a u ciebie tez o to chodzilo? Pytam z ciekawosci.
  22. Cieszę się Aga, że Ci się układa :-) Mam nadzieje, że nie wpadniesz znowu w pułapkę tej 100% pewności :-) Mam nadzieje, że nie będziesz na siłę się sprawdzała w chwilach słabości bo stąd już niedaleka droga do remisji i błędnego koła nerwicy... motylek ma dużo racji i wydaje mi sie, że sedno sprawy lezy u nas w pojmowaniu i idealizowaniu miłości jako czegos magicznego. Jak zwykle bywa życie ostro weryfikuje nasze wyobrazenia i marzenia, a sama milosc tak jak kazdy zwiazek na ziemi nie jest idealna bo tworza ja dwie nie-idealne osoby wiec z zalozneia nie moze byc idealna i miedzy tymi dwiema odrebnymi osobowosciami nie moze byc zawsze rozowo, a same "motylki" za ktorymi wiekszosc z ans w tym temacie tak teskni tez sie koncza predzej czy pozniej. Potem moga sie jeszcze pojawiac w pewnych sytuacjach ale nalezy byc swiadom tego dlaczego z dana osoba jestesmy i co w niej jest takiego "fajnego" ze ans do niej ciagnie. Wtedy nei trzeba bedzie sprawdzac uczuc non-stop bo po prostu bedzie sie miec ta "pewnosc" ;-) Mysle, ze motylek29 ma duzo racj iw tym jak rzetelnie oceniac swoj zwiazek ;-) Tak trzeba robic chyba i tu lezy sedno sprawy ;-)
×