Skocz do zawartości
Nerwica.com

Samotność


ixi

Rekomendowane odpowiedzi

narazie nie mam siły na podjęcie jakichkolwiek kroków. Teraz ciągle jesteśmy z mężem na zakręcie. Mam wrazenie że mąż łatwo by teraz ze mnie zrezygnowal, byle móc robić co chce ile czasu chce, i żebym niedaj Boże się go czepiała. Czuję się jak zabawka rzucona w kąt, bo znudziła się już wląscicielowi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja wcale nie chciałam żeby to wyglądało jak "pilnowanie". Chciałam, żeby w naszym małżeństwie było tak jak powinno być. Mąż ostatnio ciągle mnie zwodził, że postara się żeby miedzy nami było lepiej. A od wczoraj całkowita zmiana podejścia, stwierdził, że jednak nie chce być ze mną, że chce się poświęcić swojemu hobby.Tylko, że ciągle mamy mieszkać pod jednym dachem. Jest tak "wspaniałomyślny", że nie zostawi mnie ze względu na dzieci. Nie wiem czy na nagłą zmianę jego decyzji nie wpłyneła dziewczyna z ktorą dosyć często rozmawia przez telefon i na gg (zarzeka sie że to tylko koleżanka). Jest mi teraz ciężko, boli mnie brzuch, nie mogę zasnąć.

A jeśli chodzi o pracę, to bardzo chętnie bym ją podjęła. Tylko, że jest we mnie lęk, który mnie blokuje. Nie mam odwagi nigdzie wejść, zeby zostawić chociażby swoje cv.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zagubiona28, Przykro mi to stwierdzić, no, ale napiszę bo to moje przemyślenia w związku z tym co napisałaś.

Same chęci , też i Twoje tutaj nie wystarczą. Mąż powiedział Ci jasno,że będzie z Tobą uwagi na dzieci. Nie trzeba byc z kimś z uwagi na dzieci. Można od siebie odejść i wychowywać razem dzieci, bez zabraniania każdej ze stron i utrudniania kontaktów z dziećmi. Dzieci teraz dorastają w "takiej" atmosferze co też nie jest dobre.

Te telefony męża....można mieć koleżanki, zgadza się, ale akurat w tej kwestii kontakry męża z koleżanką są jak dla mnie podejrzane. Powstaje pytanie, czego on może szukać poprzez takie kontakty?

No i kwestia Twojego lęku, braku odwagi....wygląda na to,że Ty nie chcesz podjąć ważnych decyzji, czekasz na co? aż same się rozwiążą?

 

Będziesz tak do końca życia siedziała w domu czekając na zdanie męża, co on postanowi?

Otwórz oczy.

Napewno może się Tobie nie podobać to co napisałam, ale nie mówię tego wszystkiego by się z Tobą pokłócić. NIc z tych rzeczy.

Zacznij żyć też trochę dla siebie. Praca byłaby punktem zaczepienia się dla Ciebie-tak mi się wydaje.

Pracowałaś gdzieś kiedyś?

Jest też forma pomocy dla małżeństw-terapia małżeńska. No, ale to już wyższa szkoła jazdy....dla chcących.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie mam do Ciebie żalu, że tak piszesz. Jeśli chodzi o pracę, to byłam wolontariuszką w ośrodku pomocy społecznej przez ponad 3 lata. Sama z siebie pewnie bym tam nie poszła, ale musiałam odbyć tam praktyki, i poznałam tam 2 wspaniale kobiety i to głównie ze względu na nie zdecydowałam się na wolontariat. Była to również forma ucieczki z domu, przed przyjaciółką taty, ktorej nie za bardzo się podobałam. Ale to już stare dzieje. Zawsze miałam problem z wyjściem do ludzi. Nie lubiłam chodzić do sklepów, do urzędów. Po części wynika to pewnie z braku pewności siebie no i z nieśmialości.

A jeśli chodzi o tę koleżankę męża, to dla mnie też jest to podejrzane. Z tego co wiem to ona ma męża i dzieci. Nie potrafię zrozumieć postępowania swojego męża. Jeszcze parę dni temu chciał się starać, a teraz doszedł do wniosku, że będzie ze mną tylko dla dzieci. Chciałam mu zaproponować terapię małżeńską, ale jak słusznie napisałać tego trzeba chcieć.

Wiem, że muszę się teraz wziąć w garść, przemóc się, iść poszukać tej pracy. Ale mimo wszystko jest mi źle. Bo przecież kocham męża. Jesteśmy ze sobą kilka lat. Przyżekaliśmy sobie być ze sobą wtedy kiedy jest dobrze i źle. Wiem, że jestem naiwna. Ale chyba każda na moim miejscu teraz by cierpiała.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witam... chcialbym sie wyzalic calemu swiatu a przynajmniej ludziom z tego forum co mi nie daje normalnie zyc i cieszyc sie tym zyciem... zacznijmy od tego, ze moje problemy z depresja/nerwica zaczely sie juz jakies 3-4 lata temu... bylem u psychiatry i psychologa i "jakos to szlo" w sumie jakis czas temu bylem juz w takim stanie, ze odstawilem leki i czulem sie calkiem calkiem... do czasu kiedy to 4 miesiace temu zostawila mnie dziewczyna... pierwsze dni i tygodnie nawet to byla rozpacz bylem w takim stanie, ze myslalem, ze to koniec... przejdzmy jednak do rzeczy bo nie bede opowiadal Wam calej historii mojego zycia... mijaja 4 miesiace od rozstanie znowu biore leki znowu chodze do psychologa ale to wszystko z marnyyym skutkiem juz nie mam sily tak zyc... mam obsesyjne mysli na punkcie mojej dziewczyny, (nn czy jakos ladniej to sie teraz nazywa)... nie mam swojego zycia... mam swoj swiat zamkniety w swojej glowie... raz bywalo lepiej raz gorzej ale teraz to rownia pochyla... nie bede mowil jak bylo wczesniej ale miedzy innymi przez moje czasami "humory" tzn smutek itp ona mnie zostawila ale bylem dla niej bardzo bardzo dobry... odpychala mnie juz dluzszy czas, zeby wkoncu zadac cios teraz ona od 4 miesiecy nic nie robi tylko sie bawi, chodzi na imprezy o mnie juz praktycznie zapomniala moje uczucia sa dla niej gowno warte :((( a ja jestem warzywem nie mam nic i tak przemawia przeze mnie egoizm bo z jednej strony tak mnie to wk**** do granic wytrzymalosci, ze ja dalej ja kocham i sie sam zadreczam i sam wykanczam a ona w tym czasie spotyka sie z kims innym, niby to sobie wszystko juz tlumaczylem sam z kims nawet z psychologiem ale dalej te emocje mnie niszcza nie umiem sie na niczym innym skupic... zderzylem sie z brutalna rzeczywistoscia i nie widze dla siebie juz przyszlosci nie umiem juz rozmawiac z innymi ludzmi na normalne tematy nie wierze, ze sie zakocham bo wciaz mam ja w moim sercu nie chce tak zyc nie potrafie sie cieszyc NICZYM nie pamietam kiedy sie ostatnio szczerze usmiechnalem, mam taka silna potrzebe bycia z nia z kims milosci , ze sobie nie radze z tym... ACHA przeczytalem tzn koncze czytac ksiazke "Przebudzenie" przeczytalem rowniez wiele innych madrych ciekawych ksiazek i tak zgadzam sie z nim zdaje sobie z tego wszystkiego sprawe ale mimo to ja chyba nie chce "sie obudzic" nie wiem juz sam... jestem taki samotny i przygnebiony a z drugiej strony przepelniony gniewem i nienawiscia, ze nic nie moge zrobic a ona teraz w najlepsze sie bawi z kims kto nawet jej dobrze nie zna a co dopiero mowic o uczuciu... Prosze Was ludzie jesli ktos mial z Was podobne jazdy pogadajcie ze mna nie wiem na gg/email cokolwiek. mam 23 lata i chyba jeszcze jestem zdrowy fizycznie ale jesli mam sie tak dalej dreczyc i cierpiec to chyba wole stryczek :(

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rozumiem was właściwie wszystkich... Ja tak naprawdę oprócz psa nie mam nikogo. W takim sensie że nie mam osoby przy której mogłabym być sobą, której mogłabym się wygadać- przytulić i opowiedzieć co mi się w tej mojej głowie kotłuje. Całe moje życie to spektakl udawania silnej baby, której nic nie złamie. Ale to jest tak strasznie męczące, że coraz częściej wolę nie wychodzić nawet z własnego pokoju, a co dopiero w domu. Nie mam już siły udawać. Można powiedzieć, że w jakimś sensie wybrałam samotność. Ale wybrałam ją bo nie potrafię normalnie funkcjonować wśród ludzi. Kiedy usiłuję przy ludziach być sobą to jestem dla niech niewidzialna, przezroczysta, nieistniejąca. Widzą mnie tylko kiedy udaję, a wtedy znów to ja mam ochotę zniknąć. Wpadłam w jakieś błędne koło i nie potrafię się z niego wydostać.

Inna rzecz to, że ja się panicznie boję oceniania przez innych mojego wyglądu. Jestem koszmarnie zakompleksiona i koszmarnie wyglądająca rzecz jasna. Z twarzy jeszcze by uszło ale reszta... Nie lubię lata bo wtedy nie można się schować pod grubą kurtką. Latem szczególnie nie chce mi się wychodzić do ludzi.

Nie zgadzam się że kobietom jest łatwiej kogoś poznać i zaprzyjaźnić się lub stworzyć związek. Jest łatwiej o ile są ładne... Ja niestety nie mam talentu do zawierania przyjaźni bo... bo nie. Nie wiem sama czemu. Mam jakieś tam grono stałych znajomych ale oni maja przecież swoje życie- partnerów, dzieci, pracę, pasje. Przecież nie będę im wiecznie gitary zawracać bo czuję się samotna. Stwierdziłam że muszę sobie radzić sama. Toteż mam psa, który mówiąc szczerze w chwili obecnej jest jedyną istotą trzymającą mnie przy życiu.

Wiem że nigdy nie założę rodziny bo nikt mnie nigdy nie pokocha z takich wyglądem a nawet jeśli ktoś by zaakceptował to, to ja już nie uwierzę i i tak nic z tego nie wyjdzie. Przykre ale prawdziwe niestety. Nie nadaję się do tego świata

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

LADY_BEZNADZIEJA. JA mam rodzine a i tak jestem samotna. Oni mnie widzą jak coś chcą albo trzeba coś zrobić. A i pies do mnie przychodzi tylko wtedy jak jest głodny,bo przecież nie ma kto dać mu jeść. Ty masz jakichś tam znajomych,ja zero nawet nie mam do kogo się odezwać. Jestem jak ten kopciuch, przynieś, wynieś, pozamiataj. :why:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

adumbet, ja też mam rodzinę (mamę, brata i bratową) ale tak jak mówisz... widzą mnie jak trzeba coś zrobić albo jak coś sknocę to wtedy mnie widzą i mi to wytykają latami. Jeśli chodzi o znajomych to... hmmm mają swoje życie i rzadko znajdują dla mnie czas a i ja od kilku lat się od nich izoluję i dopuszczam do siebie tylko w te "lepsze" dni, kiedy w ogóle chce mi się rozmawiać z kimkolwiek. A bywa też tak że ja ich potrzebuję jak powietrza, a oni nie mają dla mnie czasu... Wszystko dlatego że ja im nie potrafię wyjaśnić co się ze mną dzieje i dlaczego jestem taka jaka jestem, bo sama tego do końca nie rozumiem.

Pies... Zawsze lepiej czułam się wśród zwierząt niż wśród ludzi bo nie oceniały mnie za wygląd tylko za serce. Poprzednia moja psinka i najlepsza przyjaciółka niestety bardzo zachorowała i musiałam ją uśpić bo się już straszliwie męczyła. Żałowałam wtedy że nie mogę iść razem z nią za tęczowy most. Nie mogłam dojść do siebie bez niej, ciągle myślałam o tym czy jest jej teraz dobrze, czy się nie boi (bo to był taki mały tchórzyk), czy już jej nie boli. Czułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce. Miesiąc później dostałam maleńką labradorkę (od mojego wtedy obecnego chłopaka). Trochę ukoiła ból. Też się zaprzyjaźniłyśmy. Czasem wydaje mi się, ze gdybym jej nie miała to naprawdę nie miałabym po co oddychać, a już na pewno nie wstawałabym z łóżka dość często. Wiem niestety że przyjdzie też taki dzień, że i z nią będę musiała się pożegnać ale wtedy to już raczej pożegnamy się na krótko....

 

Wiesz ja myślę że do samotności można przywyknąć. Ja jestem paradoksalnie spokojna w objęciach samotności. Może Tobie też się uda.

Inna rzecz, że mówisz, że pies do Ciebie przychodzi tylko, kiedy czegoś chce. A kiedy Ty przychodzisz do swojego psa?? Bo ja dosyć często nawet kładę się koło mojego psa na jego posłaniu, przytulam go, głaszczę itd. Ona to lubi i nieraz sama przychodzi i się domaga miziania ale właśnie dlatego, że wie, gdzie to ciepło dostanie. Spróbuj - pies Cię nie wyśmieje i nie odepchnie na pewno :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Samotność to moja "przyjaciółka". Zawsze była samotna.

Znajomi mnie opuścili, wyjechali, nie rozumieli albo uznali za dziwaka. Do tego mam fobię społeczną i jest mi ciężko poznawać nowych ludzi i przebywać wśród nich.

Ale już się przyzwyczaiłam i chyba nawet to lubię - czasami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Znam opuszczenie. Wiecie co, ja tak patrzę dookoła, rozglądam się i widzę każdego dnia smutnych ludzi, widzę ból dookoła. Codziennie odczuwam lęk i żal odnośnie tego jak mało dla siebie znaczymy zostając sami. Jest mi przez to strasznie przykro.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z tą samotnością,tak ostatnio sobie myślę.To trochę iluzja.Każdy samotny ma złudzenie że jego zycie nabrało by barw gdyby przestał być sam.Wydaję mi się że nie do końca tak jest.Tak sobie myślę że nawet gdybym znalazł sobie dziewczynę i przyjaciół to wciąż czułbym się samotny to nie wypełniłoby pustki.Tak naprawdę jeśli człowiek nie umiem cieszyć się życiem będąc sam to będąc z kimś tez się tego nie nauczy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bo brak towarzystwa nie ma nic wspólnego z samotnością ;) Ja wierzę, że chociaż jednak osoba, która naprawdę rozumie i z którą można porozmawiać rozprasza samotność. Człowiek chyba jest istotą społeczną, sam nigdy nie będzie w stanie tak wiele zdziałać, jak z kimś.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zgadzam się że człowiek jest "zwierzęciem" stadnym i potrzebujemy innych ale możemy sobie również radzić bez nich. Może samotnicy mają nieco trudniej.

Jednak moim zdaniem nie możemy, a wręcz nie mamy prawa oczekiwać od innych tego, że nas uszczęśliwią. To nierealne, bo ktoś kto nie czuje się dobrze sam ze sobą, nie będzie się czul dobrze z innymi. Nie mamy prawa obciążać innych odpowiedzialnością za nasze poczucie szczęścia, bo możemy tym tylko wpędzić ich w dołek. Dołem można się zarazić, szczęście trzeba sobie zbudować.

ależ się wymądrzyłam... :blabla:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja jestem typem tak jak większość was -byli kiedyś przyjaciele ,znajomi a teraz pustka. Czasem się z nimi widujecie ale to nie to samo, oni mają swoje sprawy a widzenie się z nimi to tak jak pójście do sklepu i kupienie dla odmiany nie tego ,co zawsze kupujemy..

No i tak zauwazylam ,że od zawsze bylam indywidualistką ,która lubi towarzystwo .Ale i zawsze jest obok niego ,jak Wlóczykij z Muminków. No i generalnie wszędzie chodzę sama ,nawer poszlam na koncert kiedyś sama . I na ogól mi to nie przeszkadza .Tylko że są takie dni ,miesiące ,nawet lata w których czuje że nie mam żywcem do kogo się odezwać a rozmowy z rodziną są takie zdawkowe i ich nie znosze ( takie pospolite ,że aż niedobrze) I to żalosne szukanie znajomych starych po portalach by na chwile móc z kim pogadać. A nie mam tez z kim wychodzić więc musem siedzę w domu i czasem sobie zabijam ten czas serialem ,czasem się jakoś inaczej wyzyję.

To jest potrzeba ,potrzeba bycia akceptowanym potrzeba spoleczna. Można żyć bez ludzi ale i potrzeba czasem porozmawiać z kimś.

Jeśli ktoś chcialby ze mną to jasnę ,zapraszam na priva :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z tą samotnością,tak ostatnio sobie myślę.To trochę iluzja.Każdy samotny ma złudzenie że jego zycie nabrało by barw gdyby przestał być sam.Wydaję mi się że nie do końca tak jest.Tak sobie myślę że nawet gdybym znalazł sobie dziewczynę i przyjaciół to wciąż czułbym się samotny to nie wypełniłoby pustki.Tak naprawdę jeśli człowiek nie umiem cieszyć się życiem będąc sam to będąc z kimś tez się tego nie nauczy.

 

 

U mnie ten smutek spowodowany został głównie opuszczeniem i pozostawieniem samej sobie. Moją chorobę nasiliło opuszczenie i poczucie odrzucenia. To mnie utwierdziło jeszcze bardziej w tym, że niewiele sobą reprezentuję i popchnęło w jeszcze gorszy stan.

 

Czasem mam wrażenie, że ten koszmar, że to jest jakiś żart. No i jak to się mówi zasypiam z nadzieją na lepsze jutro, a wstając wciąż jest dzisiaj.

 

Lariana2 Dlaczego ludzie odchodzą?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

uczucie samotności potężnieje, kiedy próbujemy mu się sprzeciwiać, a słabnie, kiedy najzwyczajniej w świecie je ignorujemy..........

ale czy umiecie je ignorować? bo ja niestety nie:(i jak czuje,że otacza mnie ten stan,nie potrafie z nim walczyć,poddaje się i przegrywam;( moja siostra samotność znów wygrywa!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

uczucie samotności potężnieje, kiedy próbujemy mu się sprzeciwiać, a słabnie, kiedy najzwyczajniej w świecie je ignorujemy..........

ale czy umiecie je ignorować? bo ja niestety nie:(i jak czuje,że otacza mnie ten stan,nie potrafie z nim walczyć,poddaje się i przegrywam;( moja siostra samotność znów wygrywa!

Szczerze to ja codziennie probuje ignorowac samotność i to jest to co wcześniej pisałem.Człowiek nie odczuwa mocno samotności jeśli jego życie jest pełne.Głęboka samotną mozliwa jest tylko wtedy gdy w życiu panuje pustka,nie ma marzeń ,pasji,aspiracji.Wtedy samotnośc staję się tak naprawdę dotkliwa.

Ja żeby "ignorowac "samotność staram się wypęłnic swoje życie treścią,mozolnie zaczynam uprawiac sport,straram się dbac o swój wygląd,staram się też ,choć mi nie wychodzi ,znowu znaleśc zainteresowanie studiami.Próbuje się uczyć i takie tam.Na razie to wszystko idzie jak po grudzie ale odkąd dbam o swoje życie,robie cos,to czuję sie mniej samotny choc ludzi wokół mnie nie przybywa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

( Dean )^2 masz racje,zgadzam się z tym ,by walczyć z samotnością za pomocą zainteresowań,pasji!zazdroszcze ludzią,którzy mogą się pochwalić swoim sposobem na spędzanie wolnego czasu,którzy walczą z samotnością uciekając w wir swoich pasji.ja niestety nie mam takiego szczęścia.nie posiadam tego skarbu jakim jest pasja,hobby.czuje się przez to pusta i taka bezwartościowa.dlatego samotność tak często u mnie przesiaduje!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

a ja nadal będę obstawać przy tym że świetnym panaceum na samotność są zwierzęta. Mi pomaga towarzystwo mojego zwariowanego psa- czasem nawet do niej gadam (freak). Wróć... Ciągle do niej gadam. Poza tym faktycznie trzeba strać się czymś zająć. Ja uciekam w pisanie różnych rzeczy i pielęgnację roślin- to mnie troszkę wycisza i daje radość można powiedzieć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy jestem nienormalny, ze mam caly czas mysli o tym, ze moja byla dziewczyna, ktora kocham uprawia seks z kims innym, wyobrazam to sobie dokladnie w myslach jakbym to obserwowal i czuje nienawisc zal i nie wiem jak to okreslic to ze to ja powinienem byc mnie po prostu rozrywa tak od srodka i sam sie tak nakrecam i wykanczam boze mam tego dosc... co moze byc powodem takich mysli ? odpychala mnie od siebie juz dluzszy czas nawet nie chciala calowac potem sie kochac ze mna wydawalo mi sie, ze wszyscy sa ode mnie lepsi czy to moze wynikac faktycznie z tak niskiej samooceny ? mam dosc zadreczania sie takimi myslami nie dosc ze za nia tesknie to jeszcze sam sie nakrecam i doslownie dobijam nie moge zniesc tej mysli, ze ona to robi i czerpie z tego radosc z kims obcym a ja w tym czasie zdycham jak pies z cierpienia :((( CO ROBIC, poradzcie cos prosze Was....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×