Skocz do zawartości
Nerwica.com

frustracja - jak sobie z nią poradzić


Gość Sabaidee

Rekomendowane odpowiedzi

Moim wiernym towarzyszem życia od zawsze jest zdziwienie. Dziwię się bardzo często i wszędzie. Potrafię dziwić się temu, że się dziwię. Może będę nieskromny, ale wydaje mi się, że tak wiele spraw i aspektów mam dogłębnie przemyślanych, gdzieś tam poukładanych w głowie, że niewiele powinno mnie już dziwić, a jednak świat nie ustaje w wysiłkach, aby mnie czymś zadziwić. W zdziwieniu nie ma nic negatywnego. Nic złego nie wynika z niego ani dla mojego otoczenia, a tym bardziej dla mnie. A wprost przeciwnie: dziwię się, więc myślę, a myślę, więc jestem. (Cogito ergo sum jak mawiał Kartezjusz.) Dla mnie zdziwienie jest niepodważalnym dowodem na to, że nie jestem jeszcze jakąś tam rośliną, lecz istotą myślącą. Nie było by więc problemu gdyby to zdziwienie nie przybierało u mnie nader często takiej ostrej i negatywnej formy. Mam tutaj na myśli frustrację. Z frustracją funkcjonuje się w społeczeństwie dużo gorzej. Człowiek staje się niemiły, nieprzyjemny, często złośliwy. Zaburzeniu ulegają relacje z ludźmi, bo przecież nikt nie lubi jak mu się udowadnia, że jest idiotą. Od frustracji do pieniactwa też jest krótka droga. Dla mnie frustracja jest wyrazem buntu przeciwko robieniu sobie bałaganu w głowie. Przepraszam bardzo, ale włożyłem bardzo wiele wysiłku, poświęciłem wiele czasu temu, aby sobie pewne rzeczy w głowie poukładać i nie życzę sobie, aby ktoś robił mi w tym bałagan. Ogólnie wiadomo, że nic nie prześcignie w takim wyrafinowanym robieniu bałaganu w głowie telewizji publicznej. Świadomie zrezygnowałem z jej oglądania. Jeśli senator, który z racji zajmowanej pozycji społecznej powinien reprezentować sobą jakiś autorytet, posiadać charyzmę usiłuje mnie przekonać, że Rosjanie wyprodukowali 500 kilometrów kwadratowych mgły pod Smoleńskiem po to, aby rozbił się samolot to ja wolę tego nie słuchać niż się nad tym zastanawiać. Z kolei bierne odbieranie dwóch stron naszej sceny politycznej mogłoby doprowadzić mnie do schozofrenii. Podziękowałem więc telewizji i jej nie oglądam. Nie od wszystkiego jednak można uciec. Frustracja jest moim ogromnym problemem.

 

Co ciekawe. Spędziłem w grudniu ubiegłego roku 3 tygodnie w szpitalu w Tworkach w zakładzie zamkniętym z powodu dystymii. Przy moich skłonnościach do tych ciągłych frustracji wydawałoby się, że tam frustracja nie będzie mnie opuszczać przez 24h na dobę. Nic takiego się nie stało. Tam do mnie mówił człowiek przewlekle chory, ja wiedziałem, że on jest przewlekle chory i miałem do tego określony stosunek. On mnie zadziwiał, ale nie frustrował. Natomiast w świecie zewnętrznym mówi do mnie człowiek wydawałoby się, że zdrowy a ja nie wiem o co mu chodzi (frustracja!). W Tworkach frustrował mnie czasem personel czyli przedstawiciele świata zewnętrznego. Na zebraniu społeczności jeden z pacjentów skarżył się, że coś mu zginęło z szafki. Pani psycholog bardzo grzecznie i bardzo rzeczowo wytłumaczyła mu, że złem nie jest to, że ktoś mu coś ukradł, lecz to, że on nie pilnował swoich rzeczy. Szok! Pomyślałem sobie: mój Boże, ale się na tym świecie pozmieniało. Nawet Dekalog, który funkcjonował w kulturze chrześciajńskiej przez tysiąclecia od Mojżesza się zmienił. Już nie ma "nie kradnij"; ktoś z dnia na dzień wykreślił z Dekalogu "nie kradnij" i zastąpił na "nie daj sobie ukraść". Zacząłem się zastanawiać czy "nie cudzołóż" też może zastąpiono na np. "pilnuj swojej żony". Zrodziło się we mnie również podejrzenie, że jakieś ziarno prawdy musi być w takim przewrotnym twierdzeniu, że ten personel w Tworkach różni się tym od pacjentów, że wychodzi na noc do domu.

 

Ja bardzo przepraszam za ten złośliwo-humorystyczno-zgryźliwy ton posta, ale ta ciągła frustracja jest dla mnie ogromnym problemem utrudniającym mi funkcjonowanie w społeczeństwie. Sam sobie nie umiem z nią poradzić i czekam na jakieś podpowiedzi.

 

S.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Według mnie powodem ten frustracji jest zbytnie przywiązanie do swoich poglądów.

 

Może będę nieskromny, ale wydaje mi się, że tak wiele spraw i aspektów mam dogłębnie przemyślanych, gdzieś tam poukładanych w głowie, że niewiele powinno mnie już dziwić, a jednak świat nie ustaje w wysiłkach, aby mnie czymś zadziwić.

Czy uważasz, że zjadłeś wszystkie rozumy, że posiadasz jedyny słuczny pogląd na świat? Według mnie nie jest to mądre myślenie. Mądrym człowiekiem był np Sokrates, który zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę nie wiedział nic. Zamiast więc usiłować nawracać wszystkich na swoje poglądy, które zawsze są subiektywne, nietrwałę, zmienne i uwarunkowane tysiącami przyczyn, ograniczał się do zadawania pytań ludziom i sobie, co prowadzilo do uzyskiwania mądrości. Im więcej dowiadywał się o świecie, im więcej poznawał różnych poglądów, tym bardziej rozumiał ich nietrwałość i konieczność nieprzywiązywania się do nich.

 

Brak zrozumienia siebie samego prowadzi do niezdolności zrozumienia innych ludzi. Jeśli zauważam nietrwałość i uwarunkowanie poglądów i akceptuję to, że nie jestem w stanie wiedzieć wszystkiego, że mogę sie mylić, oraz że moje opinię są uwarunkowanę (wieloma, wieloma czynnikami, jak np kultura, rodzina, całe życiowe doświadczenie, status społeczny, religia, osobowość, geny itd), to wtedy zdaję sobię sprawę, że inni ludzie również mogą się mylić (mają do tego pełne prawo) i że ich opinie są uwarunkowane równie dużą ilością czynników co moje. Jeśli widzę, że ludzie ci prezentują postawę wszystko wiedzących i nieomylnych, rodzi się we mnie współczucie dla nich, ponieważ wiem że taka postawa przynosi frustrację, cierpienie i jest przeszkodą dla mądrości.

 

Na zebraniu społeczności jeden z pacjentów skarżył się, że coś mu zginęło z szafki. Pani psycholog bardzo grzecznie i bardzo rzeczowo wytłumaczyła mu, że złem nie jest to, że ktoś mu coś ukradł, lecz to, że on nie pilnował swoich rzeczy. Szok! Pomyślałem sobie: mój Boże, ale się na tym świecie pozmieniało. Nawet Dekalog, który funkcjonował w kulturze chrześciajńskiej przez tysiąclecia od Mojżesza się zmienił. Już nie ma "nie kradnij"; ktoś z dnia na dzień wykreślił z Dekalogu "nie kradnij" i zastąpił na "nie daj sobie ukraść". Zacząłem się zastanawiać czy "nie cudzołóż" też może zastąpiono na np. "pilnuj swojej żony". Zrodziło się we mnie również podejrzenie, że jakieś ziarno prawdy musi być w takim przewrotnym twierdzeniu, że ten personel w Tworkach różni się tym od pacjentów, że wychodzi na noc do domu.

A czy pani psycholog ma obowiązek mieć taki sam pogląd jak mój? Jeśli słyszę jakąkolwiek opinię zdaję sobie sprawę, że jest ona uwarunkowana, nie trwała, nie pewna NIE PRZYWIĄZUJĘ się do niej. Jest to po prostu czyjaś uwarunkowana opinia. Stwierdzam ten fakt i oceniam na ile jest zgodna/lub nie z moją uwarunkowaną opinią.

 

Być może mój tok myślenia może wydawać się dziwny dla chrześcijanina z tego względu, że w kulturze chrześcijańskiej zasady moralne objawione są przez boga. Ja natomiast uważam, że człowiek jest zdolny działać "dobrze" bez narzuconych reguł, ponieważ zawsze dąży on do szczęścia i chce uniknąć cierpienia. W tym celu mózg człowieka wykształcił ego, którego funkcją jest badanie przyczynowości naszych działań i dzięki temu rozeznanie, które z nich przynoszą szczęście (są dobre) a które cierpienie (złe).

 

Tak ja to rozumiem, pozdrawiam serdecznie.

 

PS

 

A wprost przeciwnie: dziwię się, więc myślę, a myślę, więc jestem. (Cogito ergo sum jak mawiał Kartezjusz.)

Np z tym poglądem niezdadzam się zupełnie, chociaż sam kiedyś byłem do niego przywiązany :) . Myślenie, świadomość są mechanizmami mózgu, poczucie "ja" (czy inaczej iluzja "ja"), wszystko są to odrębne konstrukcje mentalne działające w mechaniźmie percepcji. Z tym wyjątkiem że poczucie "ja" NIE jest w tym procesie konieczne. Ale nie przywiązuje się do tych poglądów, bo sens życia sprowadza się dla mnie tylko do eliminowania czynów przynoszących cierpienie.

 

PS 2

Jestem buddystą :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki Smerek76. Mam do Ciebie tylko jedno pytanie. Czy Twoja filozofia życiowa sprawia, że czujesz się szczęśliwy, spełniony, z dużym poczuciem bezpieczeństwa? A może wręcz przeciwnie... może to co masz w głowie wymaga gruntownego poukładania? Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy Twoja filozofia życiowa sprawia, że czujesz się szczęśliwy, spełniony, z dużym poczuciem bezpieczeństwa?

Gdybym powiedział tak, zapytałbyś - to co w takim razie robie na terapi :D . Wg mnie nie ma czegoś takiego jak szczęście. To szczęście, które jest w naszym rozumieniu przeciwieństwem cierpienia, jest nietrwałe, niepewne, dla mnie tak naprawde jest ono odmianą tego samego - cierpienia. Ta filozofia to zaprzestanie dążenia do tego szczęścia i zaprzestanie ucieczki przed cierpieniem.

A może wręcz przeciwnie... może to co masz w głowie wymaga gruntownego poukładania?

To nie jest przeciwieństwem pierwszego i właśnie ta filozofia sprowadza się do uświadomienia sobie tego :). Mam w głowie bardzo dużo do poukładania, jestem tego świadomy, ale nie cierpię z tego powodu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mamy bardzo różne osobowości, Smerek76. Nad osobowością można popracować, ale zmienić jej gruntownie raczej się nie da. Ja jestem idealistą i choćbym pękł tego nie zmienię. Mogę tylko próbować nauczyć się z tym żyć. Pozostaję z szacunkiem. S.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie bardzo rozumiem do czego jest ci potrzebne to "układanie sobie w głowie". Co to znaczy? Co ty sobie układasz? Swiatopogląd? Własne priorytety zyciowe? Nie rozumiem tego. Jesli jednak jest to wynik lęku, to twoje "ułozenie" sobie rzeczy jest sztywne. Jest w zasadzie przeciwienstwem tego czym ma byc dla ciebie. Jesli coś co robisz robisz pod dyktando lęku, to więzisz siebie i jestes swoim własnym wrogiem. Pewnie spontanicznośc intelektualna, emocjonalna nie istnieją.

Pan senator i pani psycholog robią z ludzi idiotów. Ty sobie siedzisz i w miare obiektywnie, rozsądnie możesz sprawy oceniać. Pan senator cynicznie kłamie. On nie mowi tego co myśli. On mowi to co mu pasuje i wpisuje sie w jego interesy. Oni ludzi uważają za głupców i plasteline do urobienia. Pani psycholog tez ma delikwenta w dupie. Nie znam jej itd... ale to stwierdzenie o tym swiadczy. Może to był ktoś kto specjalnie rzeczy gubi i ona tak do sprawy podeszła. Nie wiem. Ale jesli uwierzyła mu, że ktoś mu coś ukradł i powiedziala to co powiedziała powaznie, to chyba jedyny rozsądny wniosek jaki mozna wyciągnąc, to to że jej ta kwestia nie interesuje. Pewnie własnego samochodu bedąc z wami nie pilnowała. Dekalog nie ma nic do rzeczy.

Tutaj frustracja jest w miare zrozumiała. Tylko kwestia czy ty sie frustrujesz bo oni kłamia itd...czy sie frustrujesz że rozbijaja ci twoja skostniałą, poukładną wizje świata,która ... powstała przeciw tobie. To umysł użył ciebie do stworzenia intelektualnie statycznego stosunku/wizji swiata, w ktorym masz sie poczuc bezpiecznie(jesli dobrze wydedukowałem). Problem w tym, że jesli stosunek masz lękowy to lek wykorzystuje intelekt. Czujesz sie zfrustrowany, bo rozbija sie obraz swiata przewidywalnego. Pojawiaja sie osoby skłonne wyrazać niezrozumiałe opinie i sie frustrujesz. Tylko że taki jest swiat.Nie trzeba go nadmiernie układać. Jest nieprzejrzysty, jest niepoukładany, jest niepprzewidywalny. Twoje uporzadkowanie swiata to pewnie ułuda. Nie trzeba sobie swiata porzadkować, tylko nauczyć sie w nim zyć. Podkreslam słowo żyć, bo wiąze sie ono ścisle z kwestią gotowości funkcjonowania w swiecie jako czesc wiecznie zywej nieprzewidywalnej konstrukcji. Czy nie jest tak, że zycie w sobie niszczysz na rzecz przewidywalności?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czujesz sie zfrustrowany, bo rozbija sie obraz swiata przewidywalnego. Pojawiaja sie osoby skłonne wyrazać niezrozumiałe opinie i sie frustrujesz. Tylko że taki jest swiat. Nie trzeba go nadmiernie układać. Jest nieprzejrzysty, jest niepoukładany, jest niepprzewidywalny. Twoje uporzadkowanie swiata to pewnie ułuda. Nie trzeba sobie swiata porzadkować, tylko nauczyć sie w nim zyć.

Nasunęła mi się myśl na temat tych dwóch różnych ideałów do których dążymy. Nie wiem czy mam w Twoim przypadku rację.

 

Sabaidee ten fragment nasunął mi myśl że może Twój idealizm polega właśnie na zbytnim lgnięciu do tej poukładanej wizji świata. Tzn opierasz swoje szczęście na potrzebie istnienia w pewnym idealnym wg Ciebie świecie, gdzie wszyscy dostosowują się do Twoich przekonań. Jeśli ktoś w realnym świecie tego nie robi, to dziwisz mu się, ponieważ robi on coś, co wg ciebie nie pasuje do tej wizji i burzy przynoszący szczęście porządek. <- sorry jeśli zbytnio powtórzyłem to co powiedział juz :P

 

W buddyzmie ideałem jest puszczenie tych wszystkich niemożliwych do zrealizowania zapędów do porządkowania świata i tworzenia utopi wg swoich uwarunkowanych poglądów. Zamiast kłaść nacisk na przyglądanie się temu co powoduje frustracje, patrzysz na to dlaczego to coś powoduje frustracje. Innymi słowy problem nie tkwi w złym świecie, który jest jaki jest, tylko w nas samych i naszym podejściu. Jeśli w ten sposób wyeliminujemy całkowicie frustrację stajemy się oświeceni, reagujemy tylko spokojem i współczuciem. Na to samo próbowałem zwrócić uwagę na naszej pierwszej grupowej terapii, co spotkało się z masowym sprzeciwem terapeutów i grupy, no bo stajemy się wtedy niepodatni na żadne emocje :P

 

Pytanie jakie teraz się rodzi to: Czy chcesz zlikwidować tą frustrację, ja już sobie na nie odpowiedziałem

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z medytacją, buddyzmem jest pewien problem. Może nie z samymi w sobie, ale jak zaczyna sie próba rozumienia i interpretacja. Najprostszym intelektualnie sposobem pojmowania tych kwestii jest depersonalizacja. Ja sie na tym nie znam, ale jestem pewien że tak samo jak sa wypaczane nauki katolickich autorytetów, tak samo moga byc wypaczane i zole rozumiane nauki innych. Swego czasu trafiłem przypadkowo na forum osób przebudzonych LOL. To forum nazywa sie przebudzenie. Nie bede sie zagłebiał, ale był wątek o kobiecie która popelniła samobujstwo. Była nauczycielką czegoś, chyba medytacji. Nie mogli dojśc jak to możliwe, że osoba na takim poziomie robi taką rzecz. Jednak po kilku postach wszystko sie wyjasniło. Została zaatakowana przez "istoty o biegunie negatyw" i została zmuszona do samobujstwa. Czemu jednak sie powiesiła? Oczywiscie winne są tez istoty.

Przejawiała sie też kwestia, że znudziła jej sie inkarnacja LOL i postanowiła ją zmienić. Ani jednego słowa o człowieku, ani jednego słowa o zyciu, ani jednego o emocjach.

To całe forum pieje w zachwytach jak to kochaja swiat i zycie, ale rozwój rozumieją jako odciecie sie od emocji. Jesli do tego dochodzisz poprzez ego, a przecież inaczej nie mogą to wynik jest taki że oni od swiata sie odwracają. Od swiata w którym jest smutek, ból, itd... Rozwoj dla nich to umiejestnośc nieodczuwania tych emocji. To nie tak.

Tu jest troche o tym jak KGB widziało ten rozwoj. Złe rozumienie dobrych nauk moim zdaniem http://www.youtube.com/watch?v=BBxjPCuxrlQ&playnext=1&list=PL10FAB32130915569&index=53

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zgadza się, problem istnienia/nieistnienia "ja" jest to najtrudniejsza rzecz, z którą trzeba się zmierzyć prędzej czy później. A istota problemu tkwi w tym, że próbujemy się z nią zmierzyć. Nauki Buddy w tej kwesti są jasne, ale ludzie albo ich nie zauważają, albo je olewają. Budda nie zajmował się wyjaśnianiem tego czy istnieje ja. Zajmował się badaniem przyczyny cierpienia/frustracji i na tym oparł całą swą naukę (cztery szlachetne prawdy). Tą przyczyną, o której mowa, jest właśnie lgnięcie (również lgnięcie do poglądów). Pytany o to czy "ja" istnieje, czy nie, budda odpowiadał milczeniem. Robił tak specjalnie, ponieważ samo spekulowanie na temat istnienia lub nie istnienia "ja" to nic innego jak własnie tworzenie iluzorycznego "siebie" i lgnięcie do tego przekonania. Pytanie to zawarte jest w pewnym układzie pojęć, bytów, poza który umysł nigdy nie wyszedł. Z punktu widzenia oświeconego buddy, to pytanie nie ma sensu, a każda odpowiedź jest zła i przyniesie lgnięcie/cierpienie pytającemu. Nie można na bazie pojęć określić czegoś co jest nieuwarunkowane. W buddyźmie postrzeganie rzeczy jakimi są, ma wymiar tylko i wyłącznie fenomenologiczny, nie ontologiczny - praktyka buddyjska skupia się na badaniu percepcji i istnieniu ja w tym procesie, nie na wyjaśnianiu natury jakiegoś tam "ja". To tu zawarty jest problem cierpienia, reszta to tylko poglądy - jest nie ważna.

 

Krótko mówiąc, te wszystkie koncepcje istnieją tylko gdy w naszym procesie postrzegania występuje "ja". Samo istnienie poglądu na to czy ja jest, czy go nie ma jest pokarmem dla istnienia tego ja w naszej percepcji.

 

Samobójstwo to kolejny temat wynikający z próbowania interpretacji nauk buddy na poziomie ontologicznym. Chęć ustania lgnięcia (które jest przyczyną cierpienia) jest sensem naszej egzystencji. Każdy dąży do szczęścia i to napędza nasze życie i działanie (karmę którą tworzymy). Dążenie do oświecenia to karma podjęta w celu zakończenia karmy, czyli zakonczenie lgnięcia. Śmierć samobójcza była by iluzorycznym zakończeniem lgnięcia poprzez lgnięcie do poglądu że "ja istnieję, więc mogę zakończyć swą egzystencję kiedy chcę" - karma nie zostaje zatrzymana. Osiągnięcie nirwany to zdanie sobie sprawy że śmierć i nietrwałość to trwała cecha każdego momentu egzystencji. W związku z tym ustaje lgnięcie zarówno do życia jak i śmierci - chodzi o ustanie lgnięcia, nie unicestwienie czegoś co nigdy nie istniało.

 

-- 04 lut 2011, 20:51 --

 

To całe forum pieje w zachwytach jak to kochaja swiat i zycie, ale rozwój rozumieją jako odciecie sie od emocji. Jesli do tego dochodzisz poprzez ego, a przecież inaczej nie mogą to wynik jest taki że oni od swiata sie odwracają. Od swiata w którym jest smutek, ból, itd... Rozwoj dla nich to umiejestnośc nieodczuwania tych emocji. To nie tak.

Tu jest troche o tym jak KGB widziało ten rozwoj. Złe rozumienie dobrych nauk moim zdaniem http://www.youtube.com/watch?v=BBxjPCuxrlQ&playnext=1&list=PL10FAB32130915569&index=53

Jeszcze odniosę się do tej części postu. Medytacja jest pojęciem bardzo szerokim, w którym zawiera się tysiące różnych metod. Zwykłą modlitwę na różańcu można zakwalifikować jako rodzaj medytacji. Nauczana przez tego Hindusa z filmu medytacja to musiałbyć jakiś rodzaj samadhi, medytacji wchłonięcia, maksymalnie głębokiej koncentracji. Medytacja nauczana przez Buddę oprócz koncentracji zwiera także vipassanę - nieprzerwane patrzenie na rzeczywistość taką jaka jest, w chwili obecnej. Jeśli praktykujemy czystą samadhi stajemy się nieczuli jak kamień. Jeśli czystą vipassanę bez odpowiedniej ilości spokoju-koncentracji nie uda nam się utrzymać świadomości w chwili obecnej. Dlatego potrzebny jest mix tych dwóch składników, np metoda anapanasati.

 

Medytacja uczona przez Buddę nie polega na zatrzymywaniu uczuć i emocji. Zupełnie odwrotnie. Polega ona na doświadczeniu w pełni tych uczuć i pozwoleniu na ich swobodny przepływ, w celu pełnego ich zbadania. Jeśli czuje rozpacz to koncentruje sie na tym odczuciu, obserwuje mysli które w związku z tym przepływają, poznaje ich przyczyny i skutki, doświadczam wszyskich powiązanymi z nimi odczuć w ciele. Na tym polega medytacja.

 

Istnieje więc bardzo mylący pogląd który mówi że buddyjska medytacja to odcięcie się od emocji. Chodzi o pełne otworzenie się na te emocje, zrozumienie jaki mają udział w procesie percepcji i poprzez samo to zrozumienie automatyczne wyeliminowanie powstającego z tego powodu cierpienia. W miejsce emocji znanej nam jako np przyjaźń, lub miłość (np do matki, żony, psa) powstaje inna emocja w której nie uczestniczy już "ja" czyli egoizm. Nie potrafimy wtedy kochać jednej osoby, bardziej od innej, tylko wszysktie istoty tak samo. Mam nadzieje że mniej więcej to przybliżyłem :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Choc ja sam medytacja sie nie zajmuje, to postrzegam ją jako własnie dąrzenie do odczuwania całego spektrum emocji. Co jednak z tego? Przecież wiele osób postrzega ją własnie jako "depersonalizacje". "Smutek to tylko twoje subiektywne postrzeganie siebie w świecie świecie" "smutek złość to twoje rakcje, którym dajesz sie ponieśc w myśl skryptów myślowych" itd itp... Ergo walcz ze smutkiem bo jest zły. Tylko że smutek i inne emocje to nie jest trójwymiarowa rzeczywistośc i matematyka. Ja czuje smutek, a nie jestem używany do odczuwania smutku. Ten sam ja czuje radość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×