Skocz do zawartości
Nerwica.com

Depresja objawy


richi

Rekomendowane odpowiedzi

Axwill, karty to magia a magia to kontakt z czymś niedobrym. Nie wiem czy jesteś wierząca, jeżeli tak to informuję cię że stawianie kart jest grzechem przeciwko pierwszemu przykazaniu i oddala od Boga, który sam nam objawił prawdę. Jeżeli chcesz mieć spokój wewnętrzny to lepiej wyrzuć te karty bo inaczej będziesz się tym tylko nakręcać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję za odpowiedz!

Nawet nikomu o tym nie mogę za bardzo powiedzieć w życiu, co mnie tak naprawdę męczy. Z mama rozmawiam, mamy dobry kontakt ale to ja od czasu do czasu dostaje ataku płaczu i strachu i nie chce by to widziała. Ona i tak często juz na mnie patrzy jak na wariatkę... i to wcale nie mówię tego żartem. Jest wtedy poważna i przygląda mi się w milczeniu...

 

Może moja depresja się trochę bardziej uaktywniła bo jem mniej słodyczy niz kiedyś (staram się trzymać dietę) i nie umiem panować nad myślami. Często jak mam chwilę wolną, jak gdzieś idę pieszo sama to zaczyna się cały natłok negatywnych myśli w głowie. Rano normalnie wstaje, stroje się na uczelnię najładniej jak tylko uda mi się wymyślić i staram się być miła dla wszystkich. Jednak ja mam wrażenie że wiele ludzi traktuje mnie jak powietrze, jakbym była niewidzialna... Nie wiem czy to przez to ze mnie nie lubią, czy serio jestem totalnie nie godna uwagi :( To moje strojenie się i poprawność polityczna tego co mówię bierze się własnie z obawy przed odrzuceniem, a i tak jestem wciąż odrzucana. To wszystko jest tak porąbane... ja chyba serio muszę iść do psychologa, bo te problemy któe mam sama ze sobą gryzą mnie dość mocno. Zwłaszcza w dni, kiedy czuje się słabsza psychicznie....

Nie wiem...może to z braku chłopa? Kiedyś jak miałam chłopaka i jednocześnie robilismy TO w łózku, to świat był piekniejszy, mniej problematyczny, w ogóle jakoś głupotami z zewnątrz się nie przejmowałam. Teraz jestem totalnie sama :oops: . Nawet jak jakaś koleżanka się na mnie krzywo spojrzy przez 5 sekund to ja już łapie doła i rozmyślam co takiego ze mną nie tak... W ogóle mało ludzi mnie lubi, chociaz nikomu nie robie krzywdy, nawet nie obgaduję, staram się być fair i w porządku. To mimo wszystko czuję się dziwnie z ludzmi i nieakceptowana...

 

A co do tarota, nie stawiam codziennie kart by przewidzieć pogodne albo zobaczyc czy bede miała fajny dzien. Robie to w miarę rzadko, wiem że to wbrew chrzescijanskiej wierze... moja rodzinka to generalnie toleruje u mnie, czasem z tego jest niezły FUN. Nie mam aż tak czasu by ćwiczyc te wróżby i czytać o tym, uczyć się na pamięć rozkladów itd. Ale parę razy udało mi się dzięki nim rzeczywiście coś przewidzieć.... np. wyniki egzaminów, albo czasem nawet karty pokazywały same jakąś wróżbę/przestrogę mimo że o to nie pytałam. Co jest ironiczne, to to, ze często dopiero po tym jak wróżba się spełniła - rozumiałam znaczenie kart. Bo przed tym wydawało mi się to albo banalne, albo niemożliwe, albo głupie... Poza tym wadą wróżenia sobie i swoim bliskim jest to, że często nie chcemy widzieć tego co zle wychodzi, albo interpretujemy to inaczej. Więc taroot tylko czasem ma sens. Bo tak to w większości jest nieużyteczny..

Chociaz i tak zdaje sobie sprawę że dziwne jest to co robię..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

depresja-nie wyrabiacie we wspolczesnym swiecie,czasami nawet z powodu blachych powodow,wasz uklad nerwowy jest slaby,tendencje do zamartwiania sie z byle powodu,a tu zycie codziennie nam stawia jakies dorosle juz wymagania a jestescie na nie jeszcze niedojrzali emocjonalnie,pojawia sie lek,wycofywanie z zycia,ucieczka w glab siebie,pragnienie swietego spokoju,trzba sie leczyc,inaczej staniecie sie stalymi obywatelami szpitali psychiatrycznych a wasze cele i marzenia diabli wezma,

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam!

Piszę,bo już nie mogę ze sobą wytrzymać,już nie wiem,co ze sobą zrobić.

Wiem,że to głupie , mam w życiu wiele poważnych problemów , mam 20 lat,

zawsze miałam kompleksy na punkcie własnego wyglądu, ale zazwyczaj

nie przejmowałam się, akceptowałam to jaka jestem, nawet mi się wydawało,że

nie jest ze mną tak źle .. a ostatnio pierwszy raz mi odbija aż tak bardzo na

punkcie mojego wyglądu. Chodzi o to ,że mam drobną twarz , ale za to wielki nos:

nie dość ,że gruby i z garbkiem to jeszcze długaśny na maksa, strasznie to widać,do tej pory

wydawało mi się,że jest dużo mniejszy,ale zobaczyłam się na video i przeraziłam,że jest aż

tak duży , karykaturalnie wręcz! Odkąd żyję słyszałam na jego temat uwagi:

w podstawówce docinki: pinokio i tak dalej .. w gimnazjum było to samo : głównie

czepiali się faceci .. ale wiele osób nawet nie po chamsku,ale stwierdza,że mam przesadnie

duży nos i to się rzuca w oczy, choć ludzie to jakoś akceptuję. Ja natomiast nie mogę go ostatnio znieść.

Odkąd pamiętam wszyscy faceci odwracali się na mój widok,albo robili głupie miny,że

" ooo jaka masakra" . Przyzwyczaiłam się,że nigdy nie miałam faceta i ,że faceci nigdy nei widzą we mnie

kobiety,ale obiekt do żartów. Norma. Prócz tego,że mam ten duży nos to mam twarz w kształcie jajka, więc

wygląda trochę " pulchnie", choć jestem szczupła. Nie byłoby źle,gdyby nie to ,że mam tragiczne włosy.

Po tacie.Nie są ani proste, ani kręcone, nawet się jakoś nie falują tylko każdy kosmyk wykręca się w

inną stronę. Nie mogę ich nawet rozpuścić , ani wymodelować,bo co z nimi nie zrobię ( zetnę na krótko,

zapuszczę, postopniuję, bądź wyrównam, przefarbuję - próbowałam już z nimi wszystkiego - cały czas

są poplątane i wyglądają jakby w nie piorun strzelił - jedynym ratunkiem było kiedyś dla mnie prostowanie,

ale odpuściłam sobie jak moje włosy ze strzechy i kija od szczoty zamieniły się w obraz nędzy i rozpaczy -

zniszczone,rozdwojone końcówki- miałam włosy do pasa i musiałam je ściąć na krótko. nie prostuję ich

od dwóch lat, leczyłam je tabletkami,odżywkami,a dalej są tragiczne.. w związku z tym ciągle noszę

je związane przez ,co moja twarz wygląda tragicznie ,bo tylko w rozpuszczonych,wyprostowanych mi ładnie.

Tak ,więc nic nie mogę z nimi zrobić. TO przekleństwo .. ilekroć patrzę w lustro mam ochotę zwymiotować.

Wstaję rano ,widze siebie i mam ochotę ryczeć. Widzę jak ludzie przez mój wygląd ( nie oszukujmy się : pierwsze wrażenie

i w ogóle życie z ludźmi uroda jest bardzo wazna , nie najważniejsza,ale ważna, ludzie ładni są sympatyczniejsi,

radnośniej odbierani, bardziej zaufani- to psychologiczne ,suche fakty znane nie od dziś i żadne pierdoły typu

" wygląd jest nie ważny " , " zaakceptuj siebie" ," wydaje ci się",

" przesadzasz" nie wmówią mi,że jest inaczej). Dbam o siebie: delikatny makijaż, schludny ,modny ubiór ,czystość i w ogóle..

ale tak naprawdę próowałam już wszystko ze sobą zrobić i tak naprawdę to widzę,że nic mi nie pomoże.

Po prostu mam pecha ,taka już jestem, jako dziecko byłam brzydka i taka pozostałam.

Wcześniej tylko nie zdawałam sobie sprawy, nie przyklejałam sobie etykietki " brzydka", ale zdałam sobei sprawe,że

faktycznie taka jestem. Wiem,że jestem za stara na to ,by się takimi pierdołami przejmować ,bo w życiu

są wazniejsze i trudniejsze problemy,ale to mi ostatnio nie daje spokoju. Odechciewa mi się żyć, mam żal do Boga,że

mnie taką stworzył, najgorsza jest zazdrość i żal: widzę na ulicy ludzi, w moim otoczeniu na studiach ładne dziewqczyny,

a nawet takie przeciętne, ale nie odstający czymś takim jak wielgachny nos: większosc ludzi ma normalne nosy i

w miare proste wlosy. Ilekroc patrze wlustro i ilekroc widze jak ludzie odbieraja mnie to czuje sie zalosnie.

Patrze na siebie i widze,ze moj wyglad jest zalosny: taka biedna, brzydka 20latka ktora jak na swoj wiek

wyglada jak dziecko , zalosna, bezsilna.. ludzie tez tak mnie odbieraja , choc na codzien nie pokazuje tego

po sobie , jestem radosna, sympatyczna, smutek ,zal ,gorycz chowam w sobie ,bo inaczej ludzie by mnie

znienawidzili i zostawili.. widze,jak ludzie traktuja mnie z gory, czuja sie lepsi .. w 80% przez ten wyglad.

Oprócz tego problemu moje cale zycie nigdy nie bylo udane: nie mialam kochajacych rodzicow,ale takich,ktorzy

krytykowali za wszystko i mieli wymagania ,ktorych nie umialam spelnic.. nigdy nie pokazali,ze mnie kochaja..

przyjaciol prawdziwych tez nigdy nie mialam, jestem z natury strasznie naiwna i strasznie wierze w ludzi ,zawsze

bylam otwarta ,wiec cale zycie ludzie mnie wykorzystywali i choc czasem protestowalam to niepotrafilam

zamknac sie na ludzi,taka mam nature ,ze ludzie widza mnie na wylot ( no moze przesadzam),ale w duzej mierze

tak jest .. w szkole od poczatku do konca zawsze bylam taka szara i ostatnia, nikt mnie nei auwazal.wiekszosc

szydzila.., do tej pory jestem sama , nikogo nie obchodze,jak powietrze.. ja juz nie zyje. ja wegetuje.

tyle we mnie bólu,przez nieudane zycie .. jestem na bylejakich studiach, poszlam,bo nie wiedzialam,czego chce

w kwestii zawodowej ,slyszlaam ,ze ludzie koncza studia ,maja 30 na karku i tez nie wiedza..

ja nie wiem. a teraz jeszcze stracilam przyjaciol i znajomych,powyjezdzali na studia...

na moim roku raczej nikogo nie obchodze,jestem powietrzem- bo niczym sie nie wyrozniam fajnym.. jak zwykle.. bo czym niby?

pasje,ktore mnie dotad cieszyly wyroslam z nich, postanowilam isc tam,gdzie sa ludzie- zaangazowalam sie w grupe ludzie,gdzie

spotkalam sie z niechecia, przez to mam wrazenie,ze nigdzie nie pasuje, niemoge znalezc swojego miejsca.

ostatni mam taki moment w zyicu ,ze czuje pustke,bo mam wrazenie ze straiclam wszystko: cel zawodowy ( niewiadoma),

przyjaciol i znajomych( samotnosc), siedza we mnie zranienia i bol przez brak milosci rodzicow i osob w otoczeniu... moja rodzina

procz rodzicow tez mnie cale zycie ignoruje albo ma problemy.... nie umiem sie pogodzic z tym ,ze moje

zycie jest do niczego, ze ja jestem do niczego, ze jestem bezsilna,samotna i wykonczona bezradnoscia i bólem,ze

patrze na innych i widze,ze niektorzy maja po prostu szczescie ,a inni cale zycie przewalone.. nie umiem sie z tym pogodzic,

pytam sie Boga :dlaczego to wlasnie ja jestem tym kozlem ofiarnym, swiadomosc,ze sie urodzilam i nigdy nie bede wiedziala

jak to jest czuc sie kobieta ( nie ma we mnie nci kobiecego juz wspomnialam na poczatku) ani nie poznam

jak to jest miec szczesliwe zycie.. byc silna, radosna, ladna.. albo chociaz przecietna , normalna..

boje sie,ze po smierci pojde do piekla ,bo to wsyzstko powoduje we mnie ból,smutek,gorycz,zal i nie dosc

ze cale zycie tu na ziemi caly czas pelne cierpienia,to pozniej takie cos na wiecznosc...

stracilam juz nadzieje i nawet nie moge nic z tym zrobic .. :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie wiem czy to depresja czy poprosu zaczelam sie tak nienawidziec ze nie moge juz wytrzymac.Stracilam lub w najblizszym czasie strace wszystko na czym mi kiedys zalezalo, nie potrafie tago zmienic bo poprostu mi sie nie chce juz walczyc.Od miesiaca siedze w domu i zmuszam sie do robienia zakupow, jedzenia, mycia...Moj chlopac ma mnie dosyc i stwierdzil ze jak tylko znajdzie inne mieszkanie to koniec :( Jest mi przykro ale juz sie z tym pogodzilam i o niego tez nie chce mi sie walczyc.Zastanawiam sie nad smiercia ale nie wiem czy nie moge tego zrobic bo wciaz mam nadzieje czy dla tego ze jestem tchorzem. Mialam nadzieje ze magiczny Deprim czy inne cholerstwo mi pomoże ale po waszych opiniach wnioskuje ze nie.Czy na tym swiecie jest sprawiedliwosc i do mnie tez usmiechnie sie szczescie?Czy juz zawsze bede miala pod gorke...Mam 22lata i od 14lat mysle nad samobujstwem...Bywalo lepiej i gorzej...Przez osatnie 2lata jakos sobie radzilam ale taraz wpadlam w wielka dziure i nie widze wyjscia. Pewnie wasza jedyna rada bedzie idz do lekarza ale to nie wchodzi w rachube.Pisze to bo nie mam komu sie wyzalic, nie mam juz rodziny, znajomych, przyjaciol a moj chlopak mnie nienawidzi...Az chce sie zyc!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie wiem czy to depresja czy poprosu zaczelam sie tak nienawidziec ze nie moge juz wytrzymac.Stracilam lub w najblizszym czasie strace wszystko na czym mi kiedys zalezalo, nie potrafie tago zmienic bo poprostu mi sie nie chce juz walczyc.Od miesiaca siedze w domu i zmuszam sie do robienia zakupow, jedzenia, mycia...Moj chlopac ma mnie dosyc i stwierdzil ze jak tylko znajdzie inne mieszkanie to koniec :( Jest mi przykro ale juz sie z tym pogodzilam i o niego tez nie chce mi sie walczyc.Zastanawiam sie nad smiercia ale nie wiem czy nie moge tego zrobic bo wciaz mam nadzieje czy dla tego ze jestem tchorzem. Mialam nadzieje ze magiczny Deprim czy inne cholerstwo mi pomoże ale po waszych opiniach wnioskuje ze nie.Czy na tym swiecie jest sprawiedliwosc i do mnie tez usmiechnie sie szczescie?Czy juz zawsze bede miala pod gorke...Mam 22lata i od 14lat mysle nad samobujstwem...Bywalo lepiej i gorzej...Przez osatnie 2lata jakos sobie radzilam ale taraz wpadlam w wielka dziure i nie widze wyjscia. Pewnie wasza jedyna rada bedzie idz do lekarza ale to nie wchodzi w rachube.Pisze to bo nie mam komu sie wyzalic, nie mam juz rodziny, znajomych, przyjaciol a moj chlopak mnie nienawidzi...Az chce sie zyc!!!

 

Ja też się do wszystkiego zmuszam... Też chcę umrzeć, ale wiem jaką krzywdę zrobiłabym bliskim (już nawet próbowałam, ale stchórzyłam w ostatnim momencie) Jak to pójście do lekarza nie wchodzi w rachubę? Ja też się bałam ale poszłam. Boję się, co powiedzą ludzie, ale to moje życie i nie chcę już dłużej wegetować. Strasznie się z tym żyje, ale jakoś trzeba. Nikomu tutaj nie jest łatwo... Wogóle jak nie masz z kim pogadać to pisz na pw. Pozdrawiam :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przeczytałam kilka ostatnich postów i...Pozwolę sobie zacytować przepiękny wiersz Prof. Kazimierza Dąbrowskiego, który często utrzymuje mnie jeszcze w jakichkolwiek siłach i nadaje trochę optymizmu, że ot - nie jestem sama na świecie...Pomaga walczyć ( jeszcze nie wiem z czym, bo czekam sobie na te wyniki, ale pomaga - przybitemu umysłowi :) ). Zastanawiam się, ilu z Was po jego przeczytaniu pomyśli: To o mnie. Chyba wielu... Na pewno wielu. Taka to nasza przypadłość, ta wrażliwość.

 

Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi

za waszą czułość w nieczułości świata, za niepewność - wśród jego pewności

za to, że odczuwacie innych tak jak siebie samych zarażając się każdym bólem

za lęk przed światem, jego ślepą pewnością, która nie ma dna

za potrzebę oczyszczania rąk z niewidzialnego nawet brudu ziemi

bądźcie pozdrowieni.

 

Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi

za wasz lęk przed absurdem istnienia

i delikatność niemówienia innym tego co w nich widzicie

za niezaradność w rzeczach zwykłych i umiejętność obcowania z niezwykłością

za realizm transcendentalny i brak realizmu życiowego,

za nieprzystosowanie do tego co jest a

przystosowanie do tego co być powinno

za to co nieskończone - nieznane - niewypowiedziane

ukryte w was.

 

Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi

za waszą twórczość i ekstazę

za wasze zachłanne przyjaźnie, miłość i lęk

że miłość mogłaby umrzeć jeszcze przed wami.

 

Bądźcie pozdrowieni

za wasze uzdolnienia - nigdy nie wykorzystane -

(niedocenianie waszej wielkości nie pozwoli

poznać wielkości tych, co przyjdą po was)

za to, że chcą was zmieniać zamiast naśladować

że jesteście leczeni zamiast leczyć świat

za waszą boską moc niszczoną przez zwierzęcą siłę

za niezwykłość i samotność waszych dróg

bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi.

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przeczytałam kilka ostatnich postów i...Pozwolę sobie zacytować przepiękny wiersz Prof. Kazimierza Dąbrowskiego, który często utrzymuje mnie jeszcze w jakichkolwiek siłach i nadaje trochę optymizmu, że ot - nie jestem sama na świecie...Pomaga walczyć ( jeszcze nie wiem z czym, bo czekam sobie na te wyniki, ale pomaga - przybitemu umysłowi :) ). Zastanawiam się, ilu z Was po jego przeczytaniu pomyśli: To o mnie. Chyba wielu... Na pewno wielu. Taka to nasza przypadłość, ta wrażliwość.

 

Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi

za waszą czułość w nieczułości świata, za niepewność - wśród jego pewności

za to, że odczuwacie innych tak jak siebie samych zarażając się każdym bólem

za lęk przed światem, jego ślepą pewnością, która nie ma dna

za potrzebę oczyszczania rąk z niewidzialnego nawet brudu ziemi

bądźcie pozdrowieni.

 

Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi

za wasz lęk przed absurdem istnienia

i delikatność niemówienia innym tego co w nich widzicie

za niezaradność w rzeczach zwykłych i umiejętność obcowania z niezwykłością

za realizm transcendentalny i brak realizmu życiowego,

za nieprzystosowanie do tego co jest a

przystosowanie do tego co być powinno

za to co nieskończone - nieznane - niewypowiedziane

ukryte w was.

 

Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi

za waszą twórczość i ekstazę

za wasze zachłanne przyjaźnie, miłość i lęk

że miłość mogłaby umrzeć jeszcze przed wami.

 

Bądźcie pozdrowieni

za wasze uzdolnienia - nigdy nie wykorzystane -

(niedocenianie waszej wielkości nie pozwoli

poznać wielkości tych, co przyjdą po was)

za to, że chcą was zmieniać zamiast naśladować

że jesteście leczeni zamiast leczyć świat

za waszą boską moc niszczoną przez zwierzęcą siłę

za niezwykłość i samotność waszych dróg

bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi.

 

 

Przepiękne i na prawdę wzruszające... dzięki za ten wpis. Pozdrawiam :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witam,

wczoraj byłam pierwszy raz u psychiatry i niestety zawiodłam się, byłam tam 7 minut, nie zdążyłam powiedzieć wszystkich objawów a on skasował 100zł i przepisał mi Asentre. Dziś wzięłam 1 tabletkę i czuję się fatalnie, jestem strasznie senna a serce mi wali jak oszalałe, wydaje mi się że to dziwne, że mi tak serce wali bo ja chciałam lek na nerwice i napady furii (mam straszne napady furii nad którymi wcale nie panuje) wydaje mi się że powinnam dostać coś wyciszającego, na uspokojenie. Mam jeszcze straszne wahania nastrojów i moje libido jest na -100. Doradźcie coś bardzo proszę, sądzicie że ta asentra jest lekiem dla mnie? czytałam że ona jeszcze obniża libido?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej. Mam 21 lat od 1,5 roku mam napady lęku, po głowie krążą mi mysli o śmierci, boje sie co będzie ze mną dalej, nie widze perspektyw na przyszłość bo wszystko wydaje mi się bez sensu, czuje się jak bym była zawieszona w czasie i przestrzeni albo jak bym funkcjonowała w jakiejś bajce lub filmie. Ciężko mi się skupić i mam problemy z zapamietywaniem. Często mam też napady złości i wtedy mam ochotę krzyczeć albo uderzyć kogoś lub coś. Boje się czy to nie jakaś poważniejsza choroba psychiczna , bardzo chce wyzdrowieć i funkcjonować jak dawniej ale nie wiem jak mam to zrobić. Pomóżcie!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej. Mam 21 lat od 1,5 roku mam napady lęku, po głowie krążą mi mysli o śmierci, boje sie co będzie ze mną dalej, nie widze perspektyw na przyszłość bo wszystko wydaje mi się bez sensu, czuje się jak bym była zawieszona w czasie i przestrzeni albo jak bym funkcjonowała w jakiejś bajce lub filmie. Ciężko mi się skupić i mam problemy z zapamietywaniem. Często mam też napady złości i wtedy mam ochotę krzyczeć albo uderzyć kogoś lub coś. Boje się czy to nie jakaś poważniejsza choroba psychiczna , bardzo chce wyzdrowieć i funkcjonować jak dawniej ale nie wiem jak mam to zrobić. Pomóżcie!!!

 

lekarz ci pomoże my nie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam. W zasadzie to piszę ty tylko po to, żeby się 'zdiagnozować'. Moja historia jest długa i skomplikowana, więc przejdę do sedna. Od 8 miesięcy co jakiś czas mam epizody załamań - siedzę, płaczę, wypominam błędy z przeszłości, które spowodowały te stany. Jednak ostatnio dzieje się źle, gorzej. Wstaję - nie mam na nic siły, prawie każdy dzień kończy się płaczem, cały tydzień 'wegetuję' i czekam na weekend, kiedy najczęściej uciekam w alkohol. Kiedyś przebywanie z ludźmi i picie pomagało, teraz ludzie mnie denerwują, bo są weseli, picie jeszcze bardziej mnie pogrążą. Mam kogoś, ale boje się, że przeze mnie to się rozpadnie, chociaż ta osoba zapewnia, że mnie kocha i chce mi pomóc. Jednak ja nie umiem nawet sama sobie pomóc. Strach przed zepsuciem tego jest okropny, wiem, że jak tak się stanie, to kompletnie się załamię. Właściwie tylko ten ktoś wie o moich problemach. Moja samoocena legła w gruzach, nie lubię siebie min. za to, że nie umiem rozmawiać o sobie i o uczuciach, a to wszystko przez to, że nigdy nie miałam osoby, z którą mogłabym szczerze pogadać. Moje marzenia na przyszłość runęły, kompletnie nie wiem co ze sobą zrobić. Zaczyna mnie to już męczyć, czasem już mi brakuje sił i trudno mi się powstrzymać od płaczu w nietypowych momentach, np. podczas jazdy autobusem, zwykłej rozmowy z kimś. Myślę, że może tu już kończą się pojedyncze załamania, a zaczyna depresja. Mam rację, czy się mylę?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam

 

Parę dni temu,napisałem w innym temacie o moim "problemie".Ale jest coraz gorzej.Mam brak apetytu,chodzę poddenerwowany(czasem wcale,czasem bardzo) ,wszyscy mnie wkurza.Zacząłem dość nałogowo uciekać z lekcji(wcześniej mi się to nie zdarzał),po prostu nie mogę wytrzymać dłużej w szkole.W domu nie mam chęci nic robić-nie uczyłem się już od paru tygodni,moje zainteresowania jak gdyby uciekają.Mam obawy przed przyszłością(ale tylko te,związane ze szkołą),czuję smutek i przygnębienie(dość często).Zawsze byłem typowym narcyzem,teraz w wielu przydatkach czuję się gorszy od innych.Często chce mi się płakać :P

A oto moje "słowa" z innego tematu :D

Od czego by tu zacząć? Pewnie nie raz spotykaliście się z takimi problemami jak mój,ale niestety-taki to już jest nasz wiek.Jest nim szkoła.Ale zacznę od "początku"

 

Koledzy,jak i rodzice zawsze uważają mnie za radosnego,niczym nie przejmującego się człowieka. Kipiącego optymizmem i podchodzącego do wszystkiego na ludzie.Ale(niestety) zmienia mnie jedna rzecz-SZKOŁA.

W gimnazjum strasznie się nią przejmowałem.Jako uczeń podstawówki byłem jednym z lepszych w szkole,potem jakby wszystko się zmieniło,z piątek,dwójki itd.Trochę się tym zdołowałem,ale to raczej wchodziło jednym,a wychodziło drugim...Nauczyciele raczej mnie nie lubili.Byłym szczery do bolu.Nigdy nie preferowałem podlizywania itd Jeśli z czymś się z nimi nie zgadzałem,w "łagodnych" słowach mówiłem to nim.Każdy mówił,przesiedź te 3 lata,potem będzie już dobrze,i właśnie tutaj zaczyna sie mój problem.Każda sekunda w szkole była moja zmarnowaną sekundą.Na lekcjach(jak i przerwach) pękałem z nudów.Cały czas liczyłem sekundy.Gdy miałem iść do szkoły chciało mi sie płakać.Patrząc w przyszłość,trzy lata wydawały mi się 300.Trudno mi to tutaj opisać,ale każdy mi mówił,że jestem jednym z nielicznych którzy tak jej nienawidzili.Ale proszę nie robić ze mnie niełuka.W domu uwielbiałem czytać pisma naukowe,psychologiczne.Ogólnie,nauka w domu mi odpowiadała

 

I teraz przechodzę do sedna sprawy-LICEUM

Właśnie się do jednego dostałem,jednego z lepszych w mieście.Szkołę przeżywam jeszcze gorzej.Wyżej opisywałem,jak straszliwie nudzę się w szkolę,ale tutaj jest gorzej/inaczej.Wracają ze szkoły do domu myśle sobie ,,kurde,jutro znowu do tej przeklętej szkoły".W weekendy mówię sobie ,,kurde,w poniedziałek znowu..." w dłuższe święta to samo.Normalnie nie daje mi to żyć.Ale oczywiście t nie wszystko,na lekcjach nudzę sie jeszcze bardziej,nie mam humoru.Zaraz ktoś napiszę ,,ucz się,słuchaj nauczyciela" Żeby było to takie proste

Dalej-inni uczniowie w klasie.Jako,że chodziłem do szkoły we wsi,jakoś wszystko było ok,ba,nawet byłem najbardziej lubiany w klasie.Bez problemu zostawałem przewodniczącym klasy.tutaj jest inaczej,wszyscy strasznie mnie denerwują.Nie mam z nimi najlepszych kontaktów.

Większosć zamiast mózgu ma hormony.Gadają o siłowni i mięśniach-aby podobać się dziewczyną.Plotkują na wszystkich ,,ten wg. mnie jest taki,ten taki".Ubawiłem się,gdy paru weszło w kółko i ,,no to teraz powiedzcie co inni sądza o mnie" ,tak się wymienili parę minut.Ktoś zaczął do jednego,od razu chcą się nawalać.Jakos to wszystko do mnie nie pasuje.Oczywiście o absolutnej ciszy na lekcji nie wspomnę...

A więc siedzę sam na przerwie i oczekuje na dzwonek.Lekcja mija bardzo długo.Gdy wychodzę ze szkoły,aż się wzruszam.Ale oczywiście myślę ,,jutro znowu"

 

Dodane po paru minutach

No dobrze,już ochłonąłem.Przepraszam za chaos,zacząłem paplać bez opamiętania i jakoś tak wyszło.A teraz w skrócie:

Myśli,że czekają mnie jeszcze 3 lata w szkole,dobijają mnie.Lekcja(jak i przerwy) są nadzwyczaj długe,jakby trwały pół dnia.Powracając do domu myślę tylko o tej przeklętej szkole.W domu zdarza mi się płakać(widzicie co szkoła robi z ludźmi? )

Ale przebywając z kolegami zawsze jestem tym najzabawniejszym i najbardziej optymistycznym(kolegami,ale nie w tej klasie).Jedynkami się nigdy nie przejmuje.Sam nie wiem...Nigdy się niczym nie przejmowałem,zawsze każdy mówił ,,XXX,tym to masz na wszystko wyjeb*".Ale ta szkoła mnie dobija.jestem z tego powody często bardzo smutny,przytłoczony,chcę mi się płakać...

Pytanie na koniec

Czy to jakieś oznaki depresji? Może czegoś innego?

 

No,wreszcie się wypłakałem i to anonimowo Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

tralalala?, chyba wiele osób ma problem ze szkołą, jest przytłaczająca, przygnębiająca... kolegów w tej nowej szkole masz chyba dość nieciekawych, cóż może lepiej szukaj sobie osób które ci bardziej odpowiadają. Okres dojrzewania - wtedy zaczynają się zmiany hormonalne, czasem humory różne nas opanowują, zmiany nastroju. Może dlatego też masz takie depresyjne nastroje, może to minie za jakiś czas. Ale brak zainteresowania lekcjami, opuszczanie szkoły to już niedobrze. Wiesz pewnie o tym że tu na forum nikt ci nie da diagnozy bo nie jest to takie oczywiste, ale zanim sobie narobisz kłopotów przez niechodzenie do szkoły, to możesz spróbować pójść do jakiegoś szkolnego psychologa, jak uważasz?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jest etat w szkole który nazwany jest "pedagog szkolny"! Jest to człowiek który zajmuje się problemami dzieci w szkole i tylko to robi nie uczy na lekcjach. Ale może jeszcze nie jesteś rodzicem i o tym nie wiesz ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie wiem co sie ze mna dzieje nie czuje radości z życia a świat nigdy nie był dla mnie kolorowy... mam 19 lat w wieku 9 lat zostałam brutalnie zgwałcona... nikt się o tym nie dowiedział nie potrafiłam o tym powiedzieć rozmawiać teraz wiem ze to był bład cały okres dojrzewania borykałam sie z tym sama szukałam pomocu ale nie potrafiłam tego powiedzieć duzo razy miałam mysli samobójcze lecz za kazdym razem w ostatniej chwili tchórzyłam ... tak naprawde nie wiem czemu pisze chyba po prostu musze... nie zycze nawet największemu wrogowi tego co przezyłam czuje sie upokozona i brudna mimo ze minęło kilka lat cały czas tamten dzień gdzieś w myślach wraca... tak wygląda każdy nowy dzień mojego zycia...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Od dawna wiedziałem, że coś jest ze mną nie tak, ale wydawało mi się, że taki już jestem, że tak już mam. Dwa dni temu trafiłem na artykuł na Wirtualnej Polsce o depresji, przeczytałem o objawach i wszystko wydało mi się aż nadto oczywiste. Sprawdziłem później jeszcze wiele innych stron o depresji żeby sprawdzić czy nie ma gdzieś więcej objawów podanych, chciałem być pewny, że sobie nie wmawiam tego tylko rzeczywiście coś może być na temacie, opiszę Wam co i jak i może Wy będziecie w stanie mi powiedzieć, czy ma to coś wspólnego z depresją?

 

Odkąd pamiętam mam niską samoocenę, nigdy nie uważałem się za szczególnie przystojnego czy atrakcyjnego. Do tego jakiś czas temu myślałem sobie dużo o różnych sprawach i doszedłem do wniosku, że tak naprawdę to ja nie jestem stworzony do kochania, nie potrafię kochać drugiej osoby, moje serce obumarło już dawno temu. Potrafię się kimś zachwycić, potrafię kogoś zainteresować sobą czasami, ale nie potrafię kochać, dzielić się uczuciami. Tak porównuję to sobie do samochodu rajdowego, 400-500 koni mocy, może rozwijać potężne prędkości, ale jak padnie mu akumulator, to nie ruszy się nigdzie. Czasami właśnie się tak czuję, jakbym miał w sobie więcej miłości i uczuć niż ktokolwiek inny na świecie, a w tym samym czasie nie potrafiłbym z nimi nic zrobić, ruszyć z miejsca, 'odpalić'. Od jakiś pięciu miesięcy straciłem zupełnie kontakt ze światem zewnętrznym, rozstałem się ze swoję eX, nie mam znajomych, nie mam rodziny (mieszkam w Wielkiej Brytanii), jedynie kiedy widzę ludzi, to w pracy. A tak poza tym? Siedzę zamknięty w domu, w czterech ścianach, jedynie co mnie łączy ze światem zewnętrznym to komputer i parę znajomych osób na necie. Potrafię przesiedzieć cały dzień gapiąc się w ścianę tępo, albo patrząc zupełnie bez zrozumienia w telewizor. Mam problemy z najprostszymi czynnościami domowymi, wiem, że muszę coś zrobić, chcę to zrobić, ale panuje we mnie jakaś wielka niemoc. I zawsze ta sama odpowiedź się we mnie pojawia - jaka różnica? Czy pozmywam teraz czy wcale, jaka różnica? Czy zjem coś teraz czy nie będę jadł dwa dni, jaka różnica? A propos, jadam zazwyczaj jeden posiłek dziennie, czasami nic dwa dni, bo po co. Nie chce mi się, nie odczuwam głodu, jedynie zmęczenie przychodzi. Tak samo z zimnem, w pracy pootwierane bramy, 5 stopni a ja w koszulce latam. Nie czuję zimna, no nie, czuję, ale nie zależy mi na nim, ignoruję je. Nie potrafię się zmusić do niczego, do jakiś działań, zainteresować. Jedynie co robię to piszę bloga, mój sposób na radzenie sobie ze światem.

Zacząłem jakiś czas temu myśleć o swojej śmierci, stwierdziłem, że może zamiast się tak męczyć to może po prostu wybiorę jakieś ładne miejsce i po prostu odejdę tam spokojnie. Mam obsesję na punkcie Alaski, znaleźć odludne miejsce i czekać aż zabraknie sił. Nie chcę już walczyć, nie mam o co i dla kogo. To czy żyję czy nie nie ma tak naprawdę znaczenia dla nikogo, nie będzie różnicy jak zniknę. Słucham jedynie przygnębiającej muzyki, nastroje zmieniają mi się czasami kilkanaście razy dziennie, sam ze sobą nie mogę wytrzymać. Raz jest okej, baterie naładowane, chce mi się działać, coś zmieniać, ale szybko to przechodzi, zawijam się w koc, zapalam świeczkę, włączam muzykę i leżę gapiąc się w sufit. Czasami popiszę z kimś na gadu-gadu, ale coraz częściej się od tego odcinam, powoli odłączam się od odstatnich ośób, którym jeszcze na mnie zależy w jakikolwiek sposób. Staram się dawać czasami znaki, żeby może ktoś zauważył, że coś jest ze mną nie tak, ale to złudne... Jak się uśmiechasz to wszystkim się wydaje, że jest u Ciebie okej...

Od wczoraj biorę tabletki uspokajające, jest trochę lepiej, nie czuję się tak przytłoczony. Do lekarza nie chcę iść, wydaje mi się, że pewne jednostki nie powinny funkcjonować, nie powinno się ich ratować. Bo po co? Przecież i tak nie mam nikogo, to czy jestem czy nie nie sprawia nikomu różnicy.

Zapomniałem dodać o zaburzeniach snu. Zaczęły się ponad trzy miesiące temu, kładłem się o 12, budziłem od trzeciej nad ranem. Właśnie podczas jednej z takich nocy zacząłem pisać bloga, niedługo później znalazłem sobie pracę na nocki. Kiedy wracam, śpię po 4-5 godzin, zamęczam swoje ciało świadomie i patrzę jak długo wytrzyma. Na razie wytrzymuje. Nie sypiam w swoim łożku, smutno mi tam, za duże jest, tak cholernie puste, zwijam się w kłębek na kanapie i tak śpię...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A powiedz mi malahai jakie leki uspokajające bierzesz ??

Na pewno coś jest nie tak!!! i powinienes jak najszybciej m udac sie do lekarza a najlepiej do psychiatry... ja nie zartuje!!! Bo to powazna sprawa... w zeszłą zime moje zycie wygladalo niemal identycznie jak Ty opisujesz swoje... pojawila sie jednak osoba, ktora mnie z tego wyciaga... Troche szkoda, ze nie ma przy Tobie kogos, kto mógłby Ciebie zmobilizowac i nadać Ci sens zycia... Ale jesli nie teraz to za jakis czas taka osoba się pojawi... bo człwiek jest stworzony by kochac i byc kochanym ;) tez w to kiedys wątpiłam, a teraz..?? - jest bajka :D Jesli nie masz dla kogo, to pojdz do lekarza DLA SIEBIE!!! Wiem, ze sie nie chce, ale jesli chcesz kochac i byc kochany to pomysl sobie ze nie masz innego wyjscia, bo kto niby ma Cie zauwazyc, jak uciekasz od świata i ciagle masz ponurą minę??!! Niech przestanie dla Ciebie istniec to pytanie 'po co?' bo to najggorsze co moze byc... zastanawiasz sie po co i nic nie wymyslasz... a to doluje jeszcze bardziej i wciaz myslisz 'po co i po co'... Pomyśl, ze TAK TRZEBA i po prostu TO ZRÓB a nie zastanawiaj sie!!!!

Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nazywają się Kalms, nic specjalnego, to co można u nas w sklepie kupić, nie wiem jak silne czy słabe są, ciężko powiedzieć, ale wydają się przynajmniej w jakiś sposób działać. A jak przestaną, to zacznę brać więcej po prostu.

Ja problemy z sobą mam od lat tak naprawdę, jak miałem 16-17 lat chwytałem za nóż, pamiątka po tym na ramieniu zostanie mi do końca życia.

Gdyby miał kogoś komu by na mnie zależało to pewnie i łatwiej by było, ale tak naprawdę to mi cholernie ciężko nawiązywać kontakty z innymi a jak już to robię, jak już z kimś jestem to... jakoś nigdy się nie układa, nie potrafię się zaangażować jakoś bardziej, nawet kiedy wszystko z dziewczyną jest jak najbardziej okej. Ciężko mnie zrozumieć i jeszcze ciężej ze mną żyć. Wiem, że mam więcej cierpliwości i ciepła niż niejeden, ale co z tego...

Nie spieszy mi się do lekarza, nie chcę się leczyć... Po prostu strasznie mnie uderzyło to, że to może nie być tylko to, że 'ja taki już jestem' tylko coś większego, choroba. A z chorobą nie mam motywacji walczyć, nie chcę walczyć. Niekórzy są skazani na porażkę i ja jestem jedną z takich osób, jestem z tym pogodzony, po prostu... przestraszyłem się, pierwszy raz poczułem lęk, że mam coś z czym sobie mogę nie poradzić. Zawsze starałem się wszystko bagatelizować, wmawiałem sobie, że 'ten model tak ma', teraz okazuje się, że może chodzi o coś więcej. Wiem, że nie wszystko co piszę ma sens, że czasami sam sobie zaprzeczam, ale nie jest łatwo jakoś te wszystkie uczucia opisać, chociażby dlatego, że do większości z nich nie chcę się nawet sam przed sobą przyznawać.

Dzięki za dobre słow i porady, doceniam to.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

. A z chorobą nie mam motywacji walczyć, nie chcę walczyć. Niekórzy są skazani na porażkę i ja jestem jedną z takich osób, jestem z tym pogodzony, po prostu... przestraszyłem się, pierwszy raz poczułem lęk, że mam coś z czym sobie mogę nie poradzić.

 

Sam sobie tu odpowiadasz ze nie nie mozesz ale nie chcesz sobie poradzic nie chcesz nic z tym zrobic a szkoda bo mógłbyś czuc sie o wiele lepiej ale tego nie chcesz ale ja wierze ze to sie zmieni i zaczniesz o siebie walczyc

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×