Skocz do zawartości
Nerwica.com

Zaburzenia odżywiania (anoreksja, bulimia)


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

Zrobiłam to, czego robić nie powinnam. Zważyłam się.

Prawie 46 kg (przy 153 cm wzrostu). Usmiechnęłam się, bo był przy tym brat i moja Kinga, ale poczułam się... strasznie. Nie wiem, jak opisać to uczucie - obrzydzenie, ogromne obrzydzenie połączone z rozczarowaniem i odrobiną lęku?

Wszędzie słyszę "teraz to wygladasz super" (bo ubrania na mnie nie wiszą, bo mam trochę okrąglejszą twarz, bo brzuch mi się nie zapada, bo żebra tak nie wystają...). A ja się czuję ze soba źle. Od paru tygodni w sumie, kiedy okazało się, że dupa mi się tak jakby nie mieści w spodenki kupione w zeszłe wakacje (to wtedy ważyłam 38 kg).

Wieczorem, a właściwie w nocy, zrobiłam sobie kanapki. I to cholerne poczucie winy za to, że je zjadłam... i to w nocy(!).

Eeeee... eee...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cheiloskopia, od jednych kanapek nie utyjesz. To po pierwsze. Po drugie, pomyśl, co jest zdrowsze dla Twojego organizmu? Niedowaga, czy waga rozsądna, w granicach normy? Zbilansuj dietę, utrzymaj małe porcje i regularne częste posiłki. Jedz dużo warzyw i owoców. Myślę, że na dłuższą metę nie sprawi to, że przytyjesz, może nawet trochę polecisz na wadze, ale na pewno Twój organizm odczuje różnicę...

Sęk w tym, że nie potrafię tak jeść; przede wszystkim ja jeść zwyczajnie nie lubię...

Kiedy się denerwuję albo załapię "doła" - nie pamiętam o tym, że trzeba; nie odczuwam głodu jako takiego i wiem, że jestem głodna dopiero wtedy, kiedy żołądek boleśnie się o porcję strawy dopomina (zdarzało mi się być na tzw. gastro, kiedy zapaliłam zioło - wtedy czułam po prostu ochotę na jedzenie; normalnie nigdy czegoś takiego nie czuję).

Nie mogę mieć w domu większej ilości jedzenia, bo i tak pochłonę wszystko na raz; kiedy już zacznę tak żreć, przestanę wtedy, gdy opróżnię lodówkę do cna. Mówiąc wprost - wiem, że powinnam coś zarzucić na ząb (bo dbam o to, żeby jednak w miarę przyzwoicie się odżywiać jeśli o częstotliwość posiłków chodzi), robię sobie np. kanapki, a gdy je już zjem - idę zrobić następne, i następne... aż do całkowitego wyczerpania zapasów. Najlepiej to widać, kiedy jestem u brata, bo tam zazwyczaj w lodówce jest dużo - będę żreć wtedy non stop, prawie do porzygu, choć czuję, że już nie mogę.

Nie muszę chyba dodawać, że potem czuję się jak świnia, która wessie wszystko, co ma w korycie.

 

Wiem, że jestem szczupła, a mimo wszystko kiedy patrzę na swoje uda, widzę dwa ogromne kloce...

Wiem, że waga 46 kg przy moim wzroście jest jak najbardziej w porządku, a mimo wszystko łapię się na myśli "tak z cztery kilo mniej byłoby optymalnie".

Wiem, że nie chcę chudnąć, bo sama nie jestem entuzjastką mody na "skórę i kość", a mimo wszystko okropnie czuję się we własnym ciele, w mojej ułomnej świadomości ociekającym tłuszczem.

Mało tego - cały czas wydaje mi się, że śmierdzę potem (o Boże, Boże - znowu), przez co sama dla siebie jestem obrzydliwa.

Szlag by to trafił wszystko...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dekadę temu ważyłam prawie 53 kg i wcale nie było mi z tym faktem źle. Przez nawrót depresji i poziom adrenaliny ekstremalnie wysoki w trzy miesiące schudłam do 45/46 kg i mniej więcej taka waga utrzymywała się przez następnych lat kilka.

Gdy pewnego dnia zobaczyłam, że z przodu skali wskakuje magiczna "5" - wpadłam w popłoch. Dosłownie: w popłoch.

Nie, nie zaczęłam się odchudzać, a przynajmniej nie na poziomie świadomym. Nie byłam na żadnej diecie, potrafiłam opychać się jak zawsze w KFC, nawet nie wchodziłam na wagę. I chudłam. Chudłam, chudłam...

Gdy byłam w towarzystwie i wszyscy jedli - jadłam razem z nimi. A oprócz tego żywiłam się jedynie waflami ryżowymi i marchewkowym sokiem; raz w tygodniu obiad u teściów (byłych-niedoszłych na chwilę obecną), czasem grill ze znajomymi czy wypad na "fastfooda", albo lody z koleżankami w pracy, a poza tym wafle i sok. Nie, nie dlatego, że się odchudzałam. Dlatego, że nie byłam głodna - tak mi się przynajmniej wydawało.

Rok na tych cholernych waflach mimo wszystko był fajny - ja czułam się fajna. Wszystko na mnie wisiało, cycki mi zmalały, ale jak ktoś pytał ile ważę - mówiłam, że 50 kg, bo tyle waga pokazała ostatnim razem, gdy na nią weszłam. Kanapki w pracy chowałam pod podszewkę torebki, żeby mój chłopak (który pracował w hali obok) nie widział, że ich nie zjadłam. Czemu nie jadłam? Bo nie byłam głodna.

I nagle okazało się że ważę kilogramów 38.

 

A teraz +8. Kurcze, gdy dotarło do mnie, jak naprawdę wyglądam, marzyłam o takim "+8", o krągłościach, o cyckach...

 

Przepraszam, że zaśmiecam wątek swoimi wypocinami. Jestem po prostu na siebie strasznie zła.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cheiloskopia, ja w sumie też najczęściej nie mam apetytu, nieraz się czuję przejedzona nawet wiele godzin po posiłku, a jak mam za dużo przekąsek (nawet zdrowych) zgromadzonych, to też mogę wciągnąć na raz.

 

Sęk w tym, że ja nie mogę mieć czegoś "zgromadzonego". Jak zacznę jeść - wepcham w siebie wszystko, co mam pod ręką, choćbym miała pęknąć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie waga się nie przekłada na cycki :bezradny:

Ponieważ w dzieciństwie wszyscy się mnie czepiali, że jestem za chuda, obrażali mnie i wyolbrzymiali całą sytuację, dalej sądzę, że jeżeli będę ważyć więcej, będę akceptowana. Dlatego wagą się obecnie nie martwię. Martwię się jedynie brzuchem, który jest wydęty. Nie przeraża mnie kaloryczność jedzenia, lecz jego objętość. Jak można jeść kolejny posiłek, skoro poprzedni jest cały czas w środku?

 

Powiem, że problemem jest dla mnie opisać swoje ciało, ponieważ dostałam tyle błędnych ocen.

 

Tyle co wiem, że ani proporcji modelki mieć nie będę, ani małej dziewczynki, ani dużych cycków. Jedyny wpływ jaki mogę mieć na to ciało, to siłownia, dlatego planuję od przyszłego roku. Wolę być silna, bo nie lubię, kiedy ktoś sugeruje, że jestem słaba. Jeśli to będzie mało kobiece według czyichś tam standardów, to mam to gdzieś.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli to będzie mało kobiece według czyichś tam standardów, to mam to gdzieś.

 

o tym samym pomyślałam, gdy nie mogłam zmieścić dupy w spodenki z zeszłego roku - a walić ludzi, walić wszystko, chcę wyglądać jak przedtem

tyle, że u mnie to nie zmierza w dobrym kierunku....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja kiedy przytyję, kilogramy idą mi w cycki, ale też w znienawidzony ! brzuch i biodra. Wszyscy mi mówią, że kobieta powinna mieć biodra i być zaokrąglona tu i tam, ale jak patrzę na siebie, myślę, że jestem niewymiarowa. Nie ćwiczę już tak regularnie, jak ostatnio. Chyba się zaniedbałam, nie wiem. Co prawda przez leki zmniejszył mi się apetyt, ale albo znowu wzięła mnie obsesja na punkcie wyglądu, albo na nowo mi się miesza w głowie, bo odkąd przyjmuję leki (dwa tygodnie) jadłam regularne posiłki w małych ilościach. A dziś rzuciłam się co miałam pod ręką; drożdżówka, ciastko czekoladowe, twaróg, chipsy. I całe te dwa tygodnie poszły się jeb***. Zwymiotowałam, chociaż od dawna tego nie robiłam i bardziej zmęczyło mnie wywołanie tych wymiotów niż samo wymiotowanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zaczęłam jeść regularne posiłki i nie rzucam się jak niegdyś (czasami) na jedzenie odkąd biorę moje pierwsze leki. Cieszę się z takich "skutków ubocznych", z drugiej zaś strony boję się, że po dłuższym stosowaniu przestaną działać pod tym względem i znów powrócą niezdrowe nawyki żywieniowe, takie skoki w bok ze słodyczami, albo napady głodu. Czuję że schudłam - chociaż nie mam okazji i jak się zważyć, bo waga mi całkowicie padła - i boję się teraz przybrać dodatkowe kilogramy. Samo wymiotowanie i próby były męczące, ale potem zrobiło mi się lżej. Jak niegdyś. Już zapomniałam jakie to uczucie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ale potem zrobiło mi się lżej. Jak niegdyś. Już zapomniałam jakie to uczucie.

u mnie podobnie - wiem, że 38 kg to było samo zło, ale już zapomniałam, jak cudnie się wtedy czułam i wiem, że teraz każde 50 dag mniej uczyniłoby mnie bardziej szczęsliwą (!) i zadowolona z życia (!)

i wiem, że podświadomie będę do tego dążyć - teoretycznie pilnując, by jeść normalnie, a w praktyce zapychając się błonnikiem

i wiem, że schudnę

i wiem, że tak mnie przeraziły chroniczne napady obżarstwa, że teraz wszystko będę sobie poczytywac jako odchył i zacznę jeść tak mało, że aż strach

i wiem, że ta wiedza jest o kant dupy robić, bo to jest silniejsze ode mnie - czuje sie jak potwor i tak bardzo tesknie za poczuciem lekkosci

 

i wiem, ze pisze teraz od rzeczy. świadomość własnej niedorzeczności jest chyba gorsza niż w/w autodestrukcja

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja 2 lata ćwiczyłem siłowo, zbierałem wiedzę o metabolizmie, mięśniach, odżywianiu. A teraz z tym kończę i wlatuję na głodówę, kawa, fajki i coś dla utrzymania się przy życiu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja 2 lata ćwiczyłem siłowo, zbierałem wiedzę o metabolizmie, mięśniach, odżywianiu. A teraz z tym kończę i wlatuję na głodówę, kawa, fajki i coś dla utrzymania się przy życiu.

i cheiloskopia oraz TruchłoBoga, jak dwie gęsi wyścigowe, przestają w końcu rzucać cień :twisted:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×