Skocz do zawartości
Nerwica.com

nic nie czuję


reneSK

Rekomendowane odpowiedzi

Ja przestałam odczuwać strach...właściwie straciłam to jedno z ostatnich odczuć całkiem nedawno... książki jeszcze mogę czytać, ale już widzę, że jest gorzej...Topielico, a jaką Ty masz diagnozę? Mi wmawiają,że to od zaburzeń osobwości...ile masz lat jeśli mogę spytać? ja 30

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Idzie mi 23 rok.

Diagnozę już miałam niejedną. Depresja. Cyklofrenia. Dysocjacja. No i ostatnio psychoterapeuta stwierdził, że jestem DDA/DDD ;)i mój brak odczuwania wiąże się właśnie, tak jak to wmawiają Tobie, z zaburzeń osobowości. A że chwytam się wszystkiego co się da, to choć podchodzę do tego z dużym sceptycyzmem,to będę próbować to rozwiązać zgodnie z tym co poradzi mi terapeuta. A gdy to też okaże się porażką...

Ja strachu już dawno nie odczuwam, zniknął razem ze wszystkimi uczuciami. Owszem, mogą mi się trząść ręce, wzrośnie mi ciśnienie, serce przyśpieszy...i na tym koniec.

Książki... tak mi tego brakuje, teraz czytam tylko to, co w założeniu nie ma wzbudzać uczuć, co ma angażować umysł, a nie tzw. serce.

Heh, w ogóle nie wiem po co studiuję, po co robię cokolwiek, po co się do tego wszystkiego zmuszam. A wy, po co to robicie? Macie nadzieję, że będziecie zdrowi, że będziecie czuć?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mi chodzenie do psychoterapeuty nic nie dało,chodziłam do niego najpierw z innych tzn. nerwicowych powodów. W sumie nerwicy już nie odczuwam, bo nie czuję lęku. Potem chodziłam w związku z zanikiem uczcuć do 2-3 terapeutow i też mi to nic nie dało.Teraz mnie wysyłają na turnuś terapeutyczny do Krakowa...nie bardzo mam nadzieję, że to coś da, bo uważam, że problem tkwi w biochemii, anie w psychologii... czy w ogóle mam nadzieję na odzyskanie uczuć? Racjonalnie analizaująć sytuację to nie, zwł. że podejrzewam u siebie tę schizofrenię prostą, a tam z tego co czytałam, to raczej popraw nie ma... ale nie wiem, nie jestem lekarzem...w zasadzie mam jakąś nadzieję wbrew nadziei, wbre rozumowi, może sobie specjalnie wmawiam, że jest nadzieja, żeby jakoś trwać... bo w zasadzie to nie jest prawdziwe życie tylko takie trwanie... ostatnio pogorszyło mi się tak z uczuciami, że w zasadzie nie czuję już ich braku...można by to nazwać, że przedtem czułam, że nie czuję i czułam z tego powodu frustrację, a teraz jakby już tak nie czuję, że nie czuję i nie czuję frustracji...plus tego jest taki, że przestałam odczuwać to wielkie cierpienie, ale tak naprawdę to chyba krok w tył, nie w przód...poza tym do tej pory chociaż mówilam w bardzo emocjonalny sposób, a mam wrażenie, że i to zanika...w ogóle dość często czuję coś jakby nudę- może nie, że to czuję, ale po prostu nie mam co ze sobą zrobić, a jednocześnie NIC MI SIĘ NIE CHCE, trudno mi się w coś zaangażować, nie czuję w zasadzie tak naprawdę żadnych potrzeb poza jedzeniem, nawet instytnt snu mi zanikł, często nie chce mi się umyć, umyć włosówm no dosłownie nic mi się nie chce i to jest, tak mi się wydaje, takie jednak schizofreniczne...mój znajomy ze schizoferenią ma w zasazie tak samo, i też nie ma uczuć od kilku lat, ale jednoscześnie on cały czas czuje frustrację z tego powodu, mi i to zniakło...no i to pogorszenie funckji poznawczych. Teoretycznie mieszczę sie w noramch, ale jak wspomniałam kiedyś byłam dużo powyzęj średniej. Poza tym mam udokumentowany spadek inteligencji niewerbalnej o całe odchylenie standardowe. Największy problem z nauką miałabym przez to, że nic mi się nie chce i nie umiem jak kiedyś wciągnąć się w naukę...na szczęście studia skończylam już dawno...teraz nie dalabym rady, zwłaszcza, że były to cięzkie studia.Teoretycznie pracuję, ale w tym roku więcej mnie nie było niż byłam w pracy, głównie prze to cierpienie, depresję i akatyzję, która zrobiła mi się po lekach...obawiam się, że juz do pracy nie wrócę...że pozostaniemi wegetowanie na rencie... żałosne to wszystko, zwł. że w naukę i wypracowanie sobie pozycji włożyłam tyle wysiłku od podstawówki począwszy...uczyłam się, gdy inni balowali... a teraz glupsi ode mnie więcej, znacznie więcej osiągneli niż ja...bo ja nie osiągnęłam nic...ostatnio było ze mną tak źle, że przyznałam się w pracy do myśli samobójczych i teraz pewnie cale środowisko mnie obgaduje...jestem bezradna , a rodzina i mój krewny psychiatra mi nie dowierzają i wmawiają zaburzenia osobowości...uważam, że wszystkie moje problemy wyniakają z braku uczuć, że gdybym je odzyskala, to jednocześnie wróciłaby mi motywacja i poprawiłyby się funkcje poznawcze...wydaje mi się, że to jest nierozerwalnie związane i niestety obawiam si.ę, że jest to wynik tzw. procesu schizofrenicznego...tak mi się wydaje, choć lekarze wmawiają mki, że to zaburzenia osobowości, bo pamiętają mnie sprzed 2 lat gdy to wszytsko się zaczęło... najgorsze jest to, że mi się ciągle pogarsza, że to nie stanęło na jakimś poziomie... na przykład mam problemy z kontaktami społecznymi, bo mam taką pustkę w glwoie, że dużo mnei mówię...unikam znajomych, bo bym cały czas milczała...to wszystko niestety bardzo się zgadza ze schizofrenią prostą... trochę mnie racjonalnie przeraża to co conalazłam w internecie, że tam jest ciągłe pogorszenie...na jakim etapie więc eyląduję? leżąć jak roślina? Mój krewny psychiatra mówił, że niektórzy ludzie z rozwiniętymi objawami negatywnymi czasem tak kończą leżąc , nie sprzątajać, nei chodząc po zakupy, nie przygotowując sobie jedzenia...jestem ciekawa co mi powiedzą w tym Krakowie...mam nadzieję,że tam mi się uczciwie przyjrzą... nie wiem sama czy powinnam dostać jakieś neuroleptyki czy nie

 

[Dodane po edycji:]

 

Przeczytajcie to:

 

http://psychopatologia.wyklady.org/wyklad/703_schizofrenia.html

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To, że czuje brak czegoś nie znaczy, że brakuje mi tego, bo do sprawy podchodzę czysto logicznie zaobserwowałem te braki - inaczej nie potrafię.

Z tym wychowaniem to nie jestem do końca taka prosta sprawa. Mojej mamie dziękuje za wszystko co dla mnie zrobiła, za wartości moralne jakie starała mi się przekazać... święta kobieta i złego słowa nie dam powiedzieć, ale jeśli chodzi o tego człowieka, który według prawa nazwany jest moim ojcem .... nigdy nie był zdiagnozowany przy probie uciekł z zakładu... aktualnie mam 24 lata, a u mnie przemoc psychiczna zaczęła się w wieku tak 15lat +/-, każde słowo, gest czy mina mogły być użyte przeciwko mnie i w 99% przypadków tak się kończyło. Tępił mój zapał w każdej dziedzinie, wyzywał od lumpów itp. ... ogólna zasada jaka mi przekazał "okaż cień słabości, niech krew w wodzie się pojawi, a rekiny nadpłyną by Cie dobić". Nie dość, że mnie tępił przy każdej okazji to był jeszcze wampirem energetycznym (jak kogoś to zaciekawi mogę opisać sytuację w późniejszych postach). Nigdy z uczuciami mi się nie przelewało, ale po takiej 9 letniej kuracji stałem się głazem lodu i jestem bezwzględny jeśli chodzi o osiąganie zamierzonych celów. Nauczyłem się przed tym bronić, teraz długo się go już nie "boje" nigdy się nie bałem tylko nie potrafiłem się obronić, na tym etapie, już każde starcia ze mną przegrywa (jakby czuł to chyba byłby dumny...).

 

Gniew, hmm no odczuwam, a czy chciałbym się go pozbyć raczej tak, bo gdy tracę panowanie to by komuś zrobić krzywdę i miałem 2 takie przygody, teraz jak wpadam w furie to bije pięściami w ścianę do czasu, aż nie wybije sobie palców w którejś albo nie sparaliżuje mnie ból, bezpieczniejsze jest to dla otoczenia ale grozi również połamaniem kości.

 

Książki są również lekarstwem na mój gniew, ale nie zawsze jest czas, a ten ciągle narasta... generalnie czytając książki jestem offline dopóki takowej nie pochłonę... preferuje fantastykę mam ich ponad 250... a czytając pochłania mnie świat książki, nic się dla mnie nie liczy, mam bardzo rozwinięta wyobraźnie i zależy od książki ale bywały w niektórych takie opisy, że czułem zapach łąki i ciepły letni wietrzyk na twarzy... czytanie mnie odpręża nie czuje gniewu właściwie nic nie czuje emocjonalnie tylko wewnętrzny spokój:)

 

Ekstremalne doznania np. w wieżowcu 12 piętrowym chodzenie po krawędzi dachu ( dla jasności nie mam i nigdy nie miałem myśli samobójczych zwyczajnie szukam takich doznań) wtedy zmysły mi się wyostrzają, serce zaczyna szybciej bić czuję, że żyje ale to niestety parę razy i mija, potrzeba silniejszych bodźców się pojawia wiec zająłem się skokami spadochronowymi ... po takich doznaniach jestem cały dzień miły dla ludzi tak sam z siebie sfera uczuć nadal jest dead ale przynajmniej przyzwoitość ludzka mi się załącza.

 

Czy odczuwam strach... jest to bardzo trudne pytanie jedyna sensowna odpowiedź to - nie, bo nigdy nie poznałem tego i nie wiem co przez słowo "strach" mam rozumieć, bo nic ono dla mnie nie znaczy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To Ty czujesz bardzo dużo! Możesz czytać, wciąga Cię to i masz zainteresowania! Nawet nie wiesz jak Ci zazdroszczę...poza tym czujesz gniew i czujesz emocje gdy masz ekstremalne doznania...Twój przypadek wydaje mi się całkowicie inny niż mój i Topielicy...Ty czujesz emocje, tylko zablokowałeś sobie odczuwanie delikatnych ciepłych uczuć takich jak miłość, radość itd...widzisz, my nie czujemy nic lub prawie nic...

Ja na początku zaniku uczuć też muszę przyznać specjalnie " uodparniałam się" i powiedzmy, że nawet chcialam nie czuć... u mnie w domu też były rózne awantury, które ja bardzo przeżywałam i niestety wskutek głupiej i złej ( tak to widzę z perspektywy czasu) terapii zdystanosowalam się woec mojej rodziny...ale jeszcze cały czas czułam...czułam miłość, radość, powiew wiosny, potem uczucia wobec mojego cudownego chłopaka..miałam marzenia, plany... o krok od wesela byłam...imiona dla naszych dzieci były zalanowane...sielanka..choć cały czas miałam stany depresyjno-lękowe...wyprowadziłam się z domu... stres i ból i tęsknota były przepotężne...koszmarny lęk...zabijałam to w sobie...wtedy nawet chciałam nie czuć... z chłopakiem nadal było cudownie..cudownie, mówię Wam...życzę kazemu żeby miał takiego chłopaka i doświadczył tak cudownych stanów...i po pewnym czasie coś się zaczęło dziać...zaczęłam czuć pustkę, nudę...potem wygasł mi pociąg seksualny ( nie wrócił do dziś), potem uczucia do mojego chłopaka, do rodziców... potem wpadłam w następny ekstremalny lęk związany z tym, że nic nie czułam do mojego chłopaka, a on miał plany itd...czułam wyrzuty sumienia i jakiś konflikt z którym nie umiałam sobie poradziś, bo nie wiedziałam dlaczego przestałam czuć...potem przez ponad pól roku czułam ciagle ten lęk i bół jakiś i rozpacz, a uczuć do chłopaka mi do rodziców już nie miałam...potem coraz mniej czułam... potem dowiedziałam się o schizofrenii prostej i stwierdzilam, że jakoś to mi jest bliskie...dołączył lęk przed schizofrenią... w międzyczasie były dwa szpitale z powodu bezsenności, jeden na terapię( ale nie wytzrymałam w nim długo) i jeden na diagnozę...stwierdzili tam zaburzenia osobowości - typ mieszany...potem czułam coraz mnej, zanikły mi takie zwykle codzinne emocje...następne dwa szpitale z powodu akatyzji... ogólem 6 szpitali w ciągu jednego roku ( z przedtem nigdy)...jakiś wielki dramat...ale ja bym dla mojego chłopaka zrobiła wszystko, wszystko ( co moralne) bym zrobiła, żeby przywrócić emocje...ogólnie moja diagnoza ewoluowala od zaburzeń depresyjno-lękowych do zaburzeń osobowości typ mieszany ( najczęściej), zaburzeń schizotypowych ( 1 szpital), osobowości borderline (1 lekarka, ale bez sensu moim zdniaem, bo mało to do mnie pasuje obecnie) i nawet schizofrenii ( 1 lekarka, ale mam wątpliwości czy nie za bardzo jej zasugerowalam)...mój krewny psychiatra snuje rózne wizje powodu zaniku uczuć jak właśnie dysocjację i rózne inne, ale schizofrenię odrzuca...ja sama nie wiem, ale niezaprzeczalnie toczy się we mnie jakiś proces, który powoduje coraz większą degradację mojej nosobowości, bo do zaniku emocji dołączył zanik zainteresowań, problwmy ze sponatniczną rozmową (milczę ciągle, bo nie wiem co powiedzieć, jakbym pustkę w glowie miała), pogorszenie procesów poznawczych, zamknięcie we własnym świecie, izolacja, anhedonia, zanik libido, zanik samoistnego zasypiania ( nigdy nie jestem senna)...no i ja naprawdę nie jestem pewna czy nie jest to proces schizofreniczny, bo przecież objawy się zgadzają...a u CIebie Topielico jak to się rozwijało? Czy miałaś tyakie poczucie, że Twoje uczucia są "za szybą"? Bo ja tak miałam na początku, a potem jakby zupełnie zanikły, tylko czasem coś mi się kojarzy jak za szybą...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

brak uczuć, tak mogę czytać i mam jakieś szczątkowe zainteresowania. Co do samych uczuć nic nie blokowałem bo na wstępie nic tam nie było. Wiem, że może opisywanie fizjologicznych zmian podczas stania nad krawędzią może świadczyć, że coś czuje jednak poza tymi zmianami na które po paru razach się "uodparniam" nie mam jakichś super myśli och bałem się, czy też cieszy mnie fakt, że tego dokonałem. Co do samego przypadku oczywiście, że się różni tak jak i my się od siebie różnimy, bo początkowo przybyłem tutaj z diagnozą socjopatia ale po przeczytaniu artykułu jaki podałaś już nic nie wiem bo 90% objawów tam też odhaczyłem.

W ogóle jaki jest sens chodzenia na terapie skoro one nic nie dają albo trafia się na takiego przysłowiowego buca, który wszystkich jedną miarą traktuje...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oj no wiem Sassic, mi terapia póki co nic dobrego nie dała, a złego owszem, bo się dystansowalam wobec rodziny i jeszcze bardziej zbuntowana byłam i terapeuta mnie jeszcze wręcz do tego zachęcał, zamiast pielęgnować i popierać moje dobre uczucia, moją wielką wrażliwość jaką wtedy miałam itd... ale nie kwestionuję samego sensu terapii, byle trafić na dobrego terapeutę...no i terapia nie jest dla wszystkich, np. na schizofrenię nic nie da... co do tego artykułu to skoro TY nigdy nie czułeś więcej, to raczej mi się wydaje, że swiadczy o takiej osobowości, a nie o schizofrenii, bo w schizofrenii jednak jest jakaś zmiana w stosunku do wczęsniejszego funkcjonowania...

Mam nadzieję, że jednak CI terapia pomoże, może terapeuta nie trafiony? Może masz w sobie gdzieś jednak tę dobre uczucia, skoro masz mamę, która przekazała CI dobre wartości... mi kiedyś jedna pani psycholog powiedziała, że przecież jesteśmy czymś więcej niż wypadkową naszych rodziców i tego się trzymaj - nie jesteś do końca zdeterminowany tym, co odziedziczyłeś po rodzicach... nie wiem czy kiedyś poczujesz coś więcej, bardzo CI tego życzę, ale nawet jeśli nie, to masz jeszcze rozum i wolną wolę i nie musisz, a nawet nie możesz być taki jak Twój ojciec... to Cię w żaden sposób nie determinuje... rodziców sobie nie wybieramy, ale przecież nie musimy iść w ich ślady...co mają powiedzieć ludzie, których rodzicem był jakiś ss-man albo gestapowiec...mogliby sie poddać myśli, że skoro ich ojciec był taki, to z nich tez już nic dobrego nie będzie, tymczasem na pewno jest wsród nich wiele pięknych postaci... żywym przykładem jest syn Hansa Franka, który się publicznie odcina od nazistowskiej działalności swego ojca

Sassic, Twój ojciec jest jaki jest, ale Ty możesz byc wielkim człowiekiem, nawet jeśli nie czujesz uczuć. Jak to napisał Pascal "człowiek jest tylko trzciną, najwątlejszą w przyrodzie, ale trzciną myślącą" - wskazał, że to rozum odróżnia nas od reszty stworzeń, że na rozumie polega wielkość człowieka.Na rozumie, nie na uczuciach, choć oczywiście nie można deprecjonować wartości uczuć ...sama chciałabym je czuć...i nie myśl o sobie źle...ja też miałam okres, że czułam się jak zwierzę bez uczuć, ale tak nie można...nie nasza wina, że nie czujemy...sam fakt, że chciałbyś czuć jakoś mi nie pasuje do określenia "socjopata". Gdybyś był takim naprawdę socjopatą, to chyba by Ci było obojetne, że nim jesteś, że nie masz uczuć itd... jedyne co bym Ci radziła, to popracować nad wyrażaniem gniewu, żeby faktycznie nie zrobić krzywdy sobie lub innym...dobrze by było żebyś znalazł jakiś sensowny sposób wyrzucania z siebie tego gniewu...nie wiem, moze sobie jakiś worek treningowy kup czy coś..sama nie wiem...żebyś nie wdał się w jakaś bójkę czy coś...żebyś nie zwątpił w siebie i nie dal się zwieść, że jesteś złym człowiekiem, przestępcą, czy coś...bo jak w to uwierzysz, to mozesz to faktycznie podświadomie realizować..a to by było naprawdę okropne...więc myśl o sobie dobrze i realizuj się w robieniu dorbych rzeczy nawet jak nie czujesz...tak ja CI radzę

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

brak uczuć, naprawdę pięknie to napisałaś dałaś przykład swoim słowom, że emocje to nie wszystko liczy się rozum, a mądrość bije z tego posta...

 

Wiem, że nie mamy wpływu na to kto jest naszymi rodzicami i jak najbardziej nie chce być taki jak ojciec, już i tak nie utrzymujemy kontaktu jest mi on obojętny przekazał mi to co mógł i wiedział, a teraz nasze drogi się rozeszły i nigdy się już nie zejdą. Moja mama próbowała mi przekazać wartości moralne niestety przy wyborze: porażka ale czyste sumienie wobec samego siebie i innych czy też sukces ale poruszanie się jak czołg po trupach, bez zastanowienia wybrałem 2 opcje bo wyszedłem z założenia, że czyste sumienie nie zapewni mi bytu, ani nie opłaci bieżących rachunków... może czegoś nie rozumiem, co jest bardzo prawdopodobne.

Ja niestety nigdzie nie napisałem, że chce czuć, bo tak naprawdę nie wiem co tracę/straciłem i sam fakt ewentualnego bycia socjopatą mnie jakoś nie poruszył. Moje posty kręciły się głównie wkoło faktu, iż wiem jak to jest nic nie czuć no i również dlatego napisałem tutaj, gdyż niejednokrotnie zdarzało mi się być wyalienowanym stałem z boku patrząc jak znajomi wykształcają skomplikowane emocjonalne zachowania, a ja mogę się posłużyć jedynie logicznym rozumowaniem i rozsądkiem... co swoją drogą czyni ze mnie wspaniałego i cierpliwego słuchacza... działam na znajomych i ludzi jak konfesjonał - wszyscy mi się zwierzają, proszą o radę ale jestem w stanie im dać tylko logiczne rozwiązanie problemu, co jak zauważyłem czasami jest nie wystarczające... może właśnie tutaj znajdę odpowiedzi

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hmm, atmosfera wiecznej niepewności i nieprzewidywalności reakcji drugiej osoby...skądś to znam. I to świetne uczucie, gdy tryumfujesz nad nim, swoim opanowaniem, (które nawiasem mówiąc jeszcze bardziej wyprowadza go z równowagi). A tak przynajmniej było u mnie. Może coś w tym jest? (a jak u was, mieliście "normalne" rodziny?)

Chociaż ja gniewu nie odczuwam. Nawet się zirytować nie mogę. A wiem jaką bym odczuwała frustrację i złość, gdybym tylko mogła- monstrualną.

A książek mi niezmiernie brakuje. A dokładniej, uczuć jakie we mnie wzbudzały. Uwielbiałam je czytać. Swoją drogą jakieś 6 lat temu, też zaczytywałam się w fantastyce. Czytałam, prawie wszystko co wyszło spod pióra słowiańskich pisarzy fantastyki, choć nie tylko; ).

 

Ładnie to wyraziłaś brak uczuć, chociaż ja nie umiem na siebie tak patrzeć. I nie dam rady z sobą taką żyć. Bo mnie w tej chwili po prostu nie ma. Są jakieś resztki i co najgorsze nawet nie wiem czego resztki. Nie pamiętam już jak to było czuć.A ja na uczuciach opierałam moje życie. A może nie, i tylko tak mi się teraz wydaje? Bo już utraciłam większość wspomnień. Po prostu jakby coś zżerało mi mózg. Na szczęście pamiętam jeszcze, co było dla mnie ważne, gdy czułam i tym staram się teraz kierować. I tylko to sprawia, że jeszcze się tu męczę, to i mój luby. A za zwierzę się nie uważam. Oj nie, myślę, że zwierzęta potrafią więcej czuć niż ja. Porównałabym się do wadliwego komputera, który coraz częściej się zacina, coraz bardziej się psuje, rdzewieje, niszczeje, rozpada.

Jakiś plus z bycia w naszej sytuacji... cóż myślę, że gdy robimy coś dobrego, to jest to prawdziwy altruizm. Bo nawet nie poczujemy ani przyjemności ani satysfakcji z danego uczynku. Oczywiście w przypadku, gdy nie robimy tego, by coś uzyskać w zamian; ). Chociaż, czy to plus..? A właśnie... wy też się jednak staracie cały czas mimo wszystko nie ranić innych, próbować ich rozumieć, pomagać? I dlaczego, po co? Przyzwyczajenie? Bo tak należy? Bo uważacie to za słuszne?

Ja już nie wiem kim jestem, nie pamiętam kim byłam, i nie wiem czy jeszcze będę kimś.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja z zasady nie robię nic co mi nie przyniesie później korzyści... przy zawieraniu znajomości moja pierwsza myśl to czy mi się opłaca poznawać tą osobę i co dzięki temu zyskam... ale to tylko w realnym życiu, no i staram się to kontrolować co nie jest proste... na forach jestem otwarty można by rzec, że gadatliwy tyle co tutaj się napisałem ilościowo nie powiedziałem przez cały rok...

A wracając do pytania czy staramy się nie ranić ludzi - jak najbardziej tak, tylko u mnie to wychodzi nie z przyzwoitości tylko, że kodeks prawa mnie ogranicza myślę o konsekwencjach swoich działań i to mnie jeszcze hamuje... ja hmmm chyba pomagam innym przez to, że pozwalam im się mi wyżalić, wypłakać w rękaw ze swoich problemów i tajemnic skrywanych... to chyba jest pomoc w jakimś stopniu, chociaż nie jestem pewien ale jeśli tak to mimo, że pamiętam rzeczy jakie mi powiedziano nic z tym nie robię wiec chyba to jest bezinteresowne zachowanie...

Jak wam się udaje wtopić w otoczenie z takim deficytem uczuć? Jakie są wasze recepty na przejście niezauważonym obok społeczeństwa/znajomych/bliskich by nie wyczuli, że coś z nami jest nie tak...? Recepta na przyzwoite wartościowe życie mimo braku emocji...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja się czuję podobnie jak Ty Topielico...też nie umiem się pogodzić z brakiem uczuć, choć już nie za bardzo pamiętam jak to było czuć...dokladnie tak...też mi się coś dziwnego z pamięcią stało...pamiętam rózne rzeczy z przeszłości, ale całkowicie bezemocjonalnie... też coraz bardziej niedomagam na róznych polach...Twój przypadek imój wydają mi się bliźniaczo podobne, zwłaszcze, że obie byłyśmy, mz tego co piszesz wcześniej bardzo wrażliwe i osiągałyśmy wysokie wyniki w nauce...ech...moja wrażliwość była ogromna, to był mój największy skarb...

Co z tematem schizofrenii? Czy była ona kiedyś u Ciebie rozważana? Wydaje mi się, że coś pisałaś, że brałaś leki antypsychotyczne? Ja się pocieszam, że niebawem jadę na ten oddział leczenia zaburzeń osobowości, może tam mi sie przyjrzą czy to na pewno zaburzenia osobowości...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No brałam pernazynę, mój psychiatra dał mi na próbę, mówił, że to przeciwlękowo( mimo że ja nie miałam nawet najmniejszych lęków...). Ale tylko mnie bardziej zmuliły, bez żadnych innych efektów. Psychiatra nigdy nic mi nie wspominał o schizofrenii. Dopiero tu, na tym forum, spotkałam się z taką diagnozą naszego przypadku. I kiedy tak się nad tym zastanowiłam, to doszłam do wniosku, że jest taka możliwość. Jednak, rzecz jasna, wolałabym aby było to coś wyleczalnego...Bo jak mi ktoś powie, że na 90% mam schizofrenię prostą, i że w moją przyszłość jest wpisane powolne zamienianie się w roślinę ( że moja przyszłość wygląda "kwitnąco" ; ) )to ja się wtedy poddam, lepiej teraz, póki jeszcze mam jakąkolwiek świadomość i możliwość wyboru, podjęcia decyzji...

Chociaż, istnieje ta druga możliwość, że to może jednak jest jakieś zaburzenie osobowości, jakiś patologicznie utrwalony mechanizm obronny. Może nie mogłyśmy wytrzymać tych ciosów od życia, bo byłyśmy za bardzo nadwrażliwe, za słabe na to wszystko? Tylko jak to teraz odwrócić? Ech, terapia..? Spróbuję i tego. Ty też próbuj brak uczuć. To jedna z ostatnich naszych szans na w miarę normalne życie. Jak umiesz mieć nadzieję, to ją miej. Zauważ, że jednak sporo wskazuje, i na tą drugą możliwość.

 

Sassic, jak dla mnie większość ludzi jest tak zapatrzonych w siebie, że nie trzeba zbyt wiele wysiłku by ich zmylić. Cały czas udaję. Najlepiej udawać w miarę radosną osobę, wtedy nawet nikt Ciebie nie zapyta np: Co ty taki smutny, Na co się złościsz, i inne tego rodzaju głupie pytania, na które trzeba by coś wymyślać. Chociaż z drugiej strony, ja długo nie wytrzymuję udawania radosnej, strasznie mnie to męczy. Większość ludzi z grupy ma mnie chyba za wiecznie przysypiającą anemiczkę, wiecznie zmęczoną, izolującą się itd... Taki dystans ma swoje plusy. A jak się zachowuję przed moimi bliskimi... to też dosyć zabawne, nawet przed nimi markuję uczucia. Chyba po to, żeby się nie czuli źle w moim towarzystwie. Bo nie odczuwanie uczuć, zbija ludzi z tropu. Wtedy chyba odczuwają jakiś niepokój, czują, że coś jest nie tak. Więc cóż, wysilam się. Czasem to przychodzi łatwiej, czasem trudniej, a czasem wcale; ] Czyli jak dla mnie receptą na to by inni nie zauważyli.. jest po prostu utrzymywanie dystansu. Jak już pisałam, ludzie gdy ich odpychać, zazwyczaj dają sobie spokój, po pewnym czasie przestają się interesować, póki nie robisz czegoś rażąco dziwnego; ). Chociaż mi się wydaje, że o wiele dziwniejsza byłam, kiedy czułam. I z pewnością byłam większą atrakcją i sposobem do plotek, niż w tej chwili.

Co do ranienia ludzi, miałam raczej na myśli nie sprawiania im przykrości, a nie ich fizyczne uszkodzenie; ). Ale sam mówisz, że dajesz im się wypłakiwać na własnym ramieniu, poświęcasz im swój czas, wysłuchujesz ich, myślę, że to dla ludzi jednak coś znaczy. W końcu na czym zarabia wielu psychoanalityków; ).

Brak uczuć informuj mnie proszę na bieżąco o swoim stanie, czy coś Ci się będzie zmieniało w trakcie terapii, leków, no i co Ci zdiagnozują...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Na objawy negatywne schizofrenii takie jak zanik uczuć czy anhedonia (zakładająć, ze to jednak wynika ze schizofrenii) pomagają atypowe neuroleptyki takie jak risperidon czy solian...pernazyna jest, tak mi się wydaje, starym neuroleptykiem i nie wydaje mi się, żeby mogła na to pomóc

 

[Dodane po edycji:]

 

Schizofrenia prosta - to jedna z postaci klinicznych schizofrenii. Mimo niewielkiej ilości objawów charakteryzuje się przewlekłością procesu psychotycznego, który rozwija się wolno i dlatego tak ciężko rozpoznać tę postać schizofrenii. Objawy autyzmu, chłodu uczuciowego i rozszczepienia osobowości pozostają długo w ukryciu. W trakcie rozmowy czy nawet podczas zmiany tematów można zauważyć brak zainteresowania chorego. Widoczny jest również brak harmonijności ruchów ciała. Z kolei brak aktywności i bezczynność chorzy tłumaczą dolegliwościami hipochondrycznymi. Na przestrzeni lat człowiek zmienia swój sposób bycia, reakcje a przede wszystkim ulega degradacji społecznej i życiowej.

 

Schizofrenia prosta - jeden z typów schizofrenii charakteryzujący się brakiem występowania objawów wytwórczych i występowanie jedynie objawów negatywnych[1].

 

Przebieg schizofrenii prostej rozpoczyna się od coraz bardziej zwiększającego się zobojętnienia, obniżenia nastroju i brakiem zainteresowania własnym losem i otoczeniem. Stosunek chorego do otoczenia staje się coraz bardziej pozbawiony emocji a sama osoba staje się wyalienowana.

 

jakby o mnie :(:(:(:(:(

 

[Dodane po edycji:]

 

ale mój krewny psychiatra twierdzi, że schizofrenia prosta w praktyce nie istnieje... a moja lekarka twierdzi, że istnieje, ale do jej stwierdzenia konieczne są formalne zaburzenia myślenia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jakby o mnie-mogę to samo powiedzieć po przeczytaniu. A co to znaczy niby, że taka schizofrenia nie istnieje? Można po prostu dane objawy nie nazywać schizofrenią, można je nazwać np. Syndromem śniętej ryby, co za różnica jaka nazwa...

A właśnie mam takie pytanie. Co robicie w tzw. wolnym czasie? Robicie coś w ogóle? Wy też najchętniej to byście leżeli w łóżku, o niczym nie myśleli, i tak sobie najlepiej trwali po cichutku? Ech, i zrobienie czegokolwiek to taki wysiłek. Ja muszę się zmuszać do przeczytania nawet jakiegoś artykułu, kilku stron książki, do nakarmienia kota ( o swoim karmieniu nie będę wspominać już nawet;) )

Macie jakieś sposoby na wypełnianie czasu? Bo co niby robić dla rozrywki, skoro nic nie sprawia przyjemności? Na siłę się rozrywać?; )

I jak z waszym poczuciem humoru? Rozśmiesza was coś czasem?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bylem u psycholozki i mowie jej o swoich problemach, ze nic mnie nie motywuje, a ona to co wszyscy, probuj, na poczatku nikomu nic sie nie chce, po jakims czasie coraz wiecej i wiecej bedziesz czul i bardziej sie motywowal. kurde przez 4 lata sie motywuje, ale do kobiety nic nie trafia. z tego co widze to psycholodzy wytwarzaja projekcje na nasze zycie. im sie wydaje, ze jakby byli na naszym miejscu to zrobiliby to co teraz uwazaja za stosowne i to by pomoglo. ludzie. im sie wydaje, ze tylko oni maja taka sekretna wiedze, ze nikt inny nie potrafi sie zmotywowac. wszystkim ludziom sie tak wydaje. wiecie w pojedynke, jeden na jednego psycholog zawsze wygra, bo sie dobrze czuje i jest w pelni przekonany, jest pewny tego co mowi. niestety jest to stosunek emocjonalny do tego co mowi. jakby usiadl w grupie ludzi o tym samym problemie czyli brak emocji, motywacji i uslyszalby co ludzie robia, zeby sie zmotywowac to by chyba po ktoryms spotkaniu zrozumial, ze ludzie robili absolutnie wszystko, zeby sie zmotywowac. zazwyczaj psycholog to czlowiek, ktory mial dobre dziecinstwo wiec o czym my tu mowimy. nie widzial patologii, nie rozumie prostych problemow z jakimi ludzie sie w zyciu stykaja. dla mnie to jest dziwne, ze ludzie nie wiedza co to jest czlowiek wrazliwy. takiego czlowieka tylko zgniesc, bo frajer, bo nie ma sily przebicia. i tyle. teraz nie wiem czy to psycholog czy spycholog. jedynie upor daje mi sily, zeby walczyc do konca. co ide do lekarza, do psychologa to slysze, ze to jednak schizofrenia prosta.

 

[Dodane po edycji:]

 

jak widzialem mine swojej psycholog, to wiedzialem od razu, zeby jej nie mowic, ze biore requip czyli lek na parkinsona. co to za psycholog, ktory z gory ocenia czlowieka, po jego czynach. powinna sie wstrzymac, a nie mowic mi co mam robic. widze, ze tylko ponad 15-letnia praktyka uczy ludzi, pokory, bo mlodym psychologom wydaje sie, ze jak juz przeczytali 100 ksiazek, ze cala wiedze posiedli. ze jak jak mieli 1000 rozmow, ze wszystkiego sie nauczyli.

 

[Dodane po edycji:]

 

jak mozna nie skumac, ze nawet krzywy grymas twarzy czlowiek wrazliwy postrzeze, jako ocenianie go z gory. ludzie nie potrafia sie powstrzymac od oceny. ja z reszta tez :P , no ale ja jak juz mowie to wale z grubej rury, zeby czlowieka doslownie scielo po mojej uwadze. bo to chyba jedyny moment, kiedy moge sie wyladowac.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Heh, pełno jest wujków-dobra-rada. Ludziom nie związanym z psychologią/psychiatrią można to jeszcze wybaczyć, bo są po prostu nic nie rozumiejącymi, bezmyślnymi egoistami, którzy swoimi "dobrymi" radami chcą nakarmić swoje ego...Ale po psychologach? Oni chyba powinni być bardziej otwarci na inne punkty widzenia... Zwłaszcza, że wielu psychologów właśnie ma lub miało jakieś problemy ze sobą, choć rzadko aż tak poważne jak ludzie na tym forum. Tylko, że oni jak już są wrażliwi, to są wrażliwi na siebie, tak jak większość ludzi zresztą. I im się wydaje chyba, że ta wrażliwość na siebie się przekłada na innych. I tak jak mówisz, Zawilinski, mają jakieś bezpodstawne, dziwne przekonanie, że gdyby byli na naszym miejscu, to by pewnie sami sobie z tym poradzili, bo och, są tacy mądrzy po tych studiach; ]. Swoją drogą znam sporo studentów psychologii. Co ciekawe, odbija im już po pierwszym roku ( przynajmniej tym, z którymi miałam kontakt). Nagle stają się znawcami ludzkiej natury. A ich wielka spostrzegawczość, bystrość i wiedza o psychice ludzkiej wygląda mniej więcej tak:

Ulica, człowiek oparty o ścianę , skulony,drżący, blady, rozbiegane oczy,pot spływa po twarzy, hiperwentyluje się, itd...Zbiera się grupka osób. Jeden z nich to student psychologii. Gdy inni zastanawiają się jak mu pomóc.

Student przemądrzałym tonem: On ma napad paniki!

Wszyscy patrzą na niego jak na idiotę, który powiadamia wszystkich, którzy właśnie mokną, że pada deszcz, jakby to była wielka rewelacja...

(Powyższa sytuacja jest jedynie hipotetyczna, ale moim zdaniem nieźle ich obrazuje; )

Bez urazy dla dobrych psychologów. Bo tacy jak najbardziej się zdarzają. I uważam ich za wielkich ludzi, i cenię to co robią dla innych.

A historia z życia wzięta. Osoba, z którą dyskutowałam jeszcze w liceum, na temat samobójstw ludzi z depresją, uważała, że to jest całkowicie ich wina, a depresja to tylko taka wymówka, że to nie choroba nimi powoduje, ale ich przemyślana w pełni świadoma decyzja i że samobójstwo jest niczym więcej jak tchórzostwem. Zupełnie nie mogła przyjąć do wiadomości, że w ciężkiej depresji człowiek nie jest sobą, nie myśli jasno... Ta osoba studiuje oczywiście teraz psychologię i słuchając jak wyraża z pewnością Delfickiej Wyroczni swoje sądy na temat innych ludzi ( rzecz jasna sądy te są truizmami do potęgi, które ona chyba uważa za wynik pracy swojego błyskotliwego umysłu), to człowiek naprawdę nie wie, nad kim bardziej się litować, nad nią, czy nad sobą, bo jest zmuszony tego słuchać...

Ech, ale to tylko jeden przypadek, miałam ten wielki zaszczyt obcować z jeszcze wieloma innymi studentami psychologii i psychologami...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

powiem jedno. niech wam mowia, ze to schizofrenia prosta, ale jak to przyjmiecie do siebie to tak jakby wyrok smierci. ludzie przeciez wiecie, ze z schizofrenii prostej sie nie wychodzi. idziesz i nie wracasz. nalezy dokladnie przeanalizowac cale swoje zycie. dlaczego tak a nie inaczej zachorowalem. ja nie wiem jak mozna z taka gorliwoscia zdiagnozowac kogos ze w ogole ma schizofrenie. jesli ktos ewidentnie szajby odstawia i nie potrafi sie powstrzymac to tak. bo w gosciu az kipi od energii. a nie ze inny typek powiedzial lekarzowi ze bardziej woli swiat fantazji niz swiat rzeczywisty. ludzie, ludzie uciekaja w swiat fantazji, bo nie moga juz tego zniesc, ale to nie znaczy od razu, ze maja schizofrenie. to jest po prostu mechanizm obronny. ale skad taki psycholog moze to wiedziec? jak on nigdy tego nie przezyl. zastanawiam sie po co psychologowie studiuja psychologie? po to zeby lepiej poznac siebie, rozwiazac swoje problemy? ale, nie narzekajmy sa rzeczywiscie tacy, ktorzy maja powowlanie i dobrze odwalaja swoja robote. a moze niektore choroby psychiczne to mechanizmy radzenia sobie z nieakceptacja rzeczywistosci, ktora przytlacza ludzi. no, ale sa tez czysto biologiczno-chemiczne.

Psychologia kliniczna szczególnie interesuje się zdrowiem psychicznym, jego normą i patologią, a więc psychopatologią, sposobami określania i diagnozowania takiej normy i patologii, jak też czynnikami wpływającymi na ten proces diagnostyczny. Psychologia kliniczna zajmuje się także stresem i sytuacjami kryzysowymi, które nie mieszczą się w obszarze klasycznie rozumianej psychopatologii. Bada wpływ czynników psychologicznych na powstawanie i przebieg chorób (zarówno psychicznych, jak i somatycznych), a także wpływ choroby na stan psychologiczny. Również zgłębia psychospołeczne uwarunkowania procesu leczenia (także farmakologicznego) i zdrowienia, czy problematykę jakości kontaktu między lekarzem a pacjentem. Interesuje się wreszcie sposobami wykorzystania wiedzy psychologicznej do usprawnienia przebiegu leczenia, do poradnictwa i pomocy osobom zdrowym i chorym w sferze zachowania się i psyche, a zwłaszcza specyficznymi formami takich oddziaływań, jakimi są psychoterapia, interwencja kryzysowa, rehabilitacja, psychoedukacja itp., co łącznie określa się obecnie mianem pomocy psychologicznej. W stosunku do innych działów nauk psychologicznych, oprócz obszarów tutaj już wspomnianych, psychologia kliniczna znajduje się blisko psychometrii, psychologii zdrowia, psychologii osobowości, oraz psychologii rozwojowej - zarówno w zakresie rozwoju dziecka, jak i rozwoju człowieka dorosłego, oraz starzenia się.

wiec sie pytam co taki zwykly psycholog moze wiedziec co to jest depresja, nerwica, schizofrenia, jesli on nie zajmuje sie psychopatologia.

Psychopatologia (patopsychologia, psychologia zaburzeń; ang. psychopathology) - dziedzina psychologii klinicznej, dotycząca definiowania i opisu zaburzeń psychicznych i zachowania jednostki[1].

nie wiem, chyba oleje jednego psychologa, do ktorego chodze, bo jak mi mowi, zebym sie motywowal np. jazda na rowerze, a wiem ze kiedys lubilem na rowerze jezdzic, to mnie szlag trafia, bo wiem, ze probowalem przez 4 lata sie zmuszac, a nic z tego nie wychodzi. chodze jeszcze do psychologa klinicznego, ale ja gadam, a ona sie patrzy, palnie 3 zdania, a ja znowu nawijam. widze, ze kobieta jakas taka spokojna, nie wiem przymulona, cielece oczy, cichy glosik. psycholog to taki ktos kto sie nie boi chorych ludzi, mowie tez o psychiatrze. no bo co to za specjalista, ktory boi sie chorych psychicznie. niech on skuma, ze ci ludzie kiedys byli zdrowi. przeciez jakby taki chory smigal z nozem to by dostawal zastrzyk w dupe z haloperidolu 2 razy na dobe i nawet by nie wiedzial, ze istnieje bo by caly czas spal. jesli juz chodzic do psychologa to klinicznego, bo on przynajmniej ma jakies wyobrazenie, wiedze co to jest choroba psychiczna. a poza tym czym sie rozni gabinet prywatny od nfz-owskiego? niczym. bo trafisz na chama, ktory ma prywatny gabinet, zapyta sie po cos przylazl, ty odpowiesz, potem cie zgasi, bo taki ma akurat humor, skasuje cie 100zl i powie zebys przyszedl za miesiac. tu nie chodzi o to, ze prywatne jest lepsze, a panstwowe gorsze. tu chodzi o psychologa, lekarza. a ludzie slysza prywatny i od razu mysla "lepszy". zazwyczaj u prywaciarza jest wyzysk czy to pracownika czy pacjenta. marudze. w ogole nie widze roznicy w tym co mowi, moja mloda psycholog a tym co mowi mi rodzina. probuj, motywuj sie stopniowo. na logike po co dawac choremu na schizofrenie prosta neuroleptyki skoro, czlowiek jest juz tak znieczulony przez chorobe. to co dobic go jeszcze neuroleptykami, zeby w ogole zesztywnial? nadgorliwy psychiatra jest gorszy od faszysty, bo faszysta dowali ci tak, ze bedziesz czul przez tydzien, a psychiatra jak ci dowali to bedziesz to czul przez lata. na serio warto znalezc dobrego specjaliste i trzymac sie go. ludziom po prostu brakuje wyobrazni, a wyobraznia to domena ludzi wrazliwych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie jest odwrotnie...ja uważam,ze to schiofrenia prosta...mój krewny psychiatra, że taka postać schziofrenii w praktyce się nie zdarza i są to zaburzenia osobowości, a moja lekarka uważa, że schziofrenia prosta owszem występuje w praktyce, ale u mnie tego nie widzi. Nie mam w nikim oparcia, próbowałam rozmawiać z moimi rodzicami, ale oni mnie wyszydzają i wyzywają, gdy im się zwierzam ze swoich obaw... też czytałam, że schizofrenia prosta postępuja powoli, ale stale...to wszystko razem spowodowało, że mialam silne myśli samobójcze, tak naprawdę bardzo pragnęłam umrzeć, ale śmiercią naturalną, nie chciałam sie zabić, ale chciałam jak najprędzej umrzeć z przyczyn naturalnych...cierpienie, które wtedy czułam było czymś niewyobrażalnym...czułam tylko to cierpienie, reszty uczuć nie mialam..po amitryptylinie myśli samobójcze zniknęły i zobojetniałam nawet na kwestię schizofrenii prostej...ale tym razem się cieszyłam z tego zobojetnienia, bo tamto cierpienie bylo naprawdę straszne... widzicie, ja podjerzewam u siebie tę schizofrenię prostą, ale nie mam w nikim oparcia..nikogo, kto by powiedział "tak, zajmę się tobą na wypadek gdybyś stała się rośliną i będe CI pomagał teraz i nie będę oczekiwał, ze wreszcie zaczniesz normalnie zyć, bo wiem, ze nie mozesz." Nie mam nikogo takiego...sytuacja jest naprawdę tragiczna, bo mój krewny psychiatra wmówil moim rodzicom, że ja to robię podświadomie SPECJALNIE żeby nie dorosnąć...Boże Najsłodszy co za bzdury...ale moi rodzice w to wierzą...i wymagają ode mnie rzeczy niemożliwych...i moja mama często płacze z mojego powodu, ale nie dlatego,że cierpię na straszną chorobę, tylko dlatego "że nie chcę się zmienić i przewartościować swojego życia"... jak tu nie mieć myśli samobójczych.. w tym kontekście właściwie zobojętnienie działa na moją korzyść.

Co do śmiania sie, to ja przestałam się śmiać właściwie zupełniem, choć przedtem często miałam wielkie głupawki...mam ogromne problemy z prowadzeniem rozmowy, choć przedtem byłam gadułą...

Nie robię prawie nic...wegetuję...coś tam staram sie rodzicom pomóc, ale to jest bardzo mało...dziś była awantura bo mama jest przemęczona i by chciała żebym zrobiła to, to i tamto...a dla mnie np. wypielenie ogródka związane byłoby z tak koszmarnym przymuszeniem się, że jest to dla mnie wręcz nieosiągalne...

Kwestia czy schizofrenia prosta istnieje, ma znaczenie kolosalne...bo jeśli nie istnieje, to mamy zaburzenia osobowości, które leczy się psychoterapią...a jeśli istnieje, to nie wiem co ma nam pomóc, bo jakoś niegdie nie czytałam żeby leki w tej chorobie dużo działały...ja byłam się skonsultować u sławnego profesora w Warszawie i on powiedział, że nie wyglądam na schizofrenię a po drugie, że on też nie wierzy w istnienie schizofrenii prostej... ale na przykład gdańska szkoła psychiatrii ma akurat przeciwne zdanie i raczej komuś zdiagnozują schizofrenię niż zaburzenia osobowosci, bo mają bardziej biologiczne zdanie... ja osobiście uważam, że mam schizofrenię prostą i się zastnawiam czy jakbym brała np. rispolept to czy nie zahamowałby on postępu choroby...bo u mnie choroba nabrala kolosalnego przyspiesznie i jest o wiele gorzej niż np. pól roku temu...co dziwne, do moich rodziców nie trafiają nawet takie objawy jak pogorszenie procesów poznawczych, bo wszystko potarfią sobie wytłumaczyć, a krewny psychiatra ich w tym utwierdza dziesięciokrotnie...mam tragiczna sytuację i jestem w niej sama...i nie mam pojęcia co ze mną będzie jak rodzice nie daj Boże umrą, bo nie sądzę, zebym sobie poradziła sama...a Wy mieszkacie sami?

 

[Dodane po edycji:]

 

Zawiliński, a jak CI służy ten requip? Czujesz jakąś poprawę?

Dodam, że dziś przez dużą część dnia ryczalam jak bóbr i się cieszyłam, że mogę się wyryczeć, bo zazwyczaj nie mogę plakać, tak jak i nie mogę się śmiać...co dziwne, to ryczałam, bo mnie rodzina potraktowała jak psa, ale czy coś czułam przy tym? Sama nie byłam pewna czy coś czuję, czy tylko płaczę

 

[Dodane po edycji:]

 

W ogóle coraz bardziej się utwierdzam w diagnozie schizofrenii prostej i nie powiem, dołuje mnie to bardzo...bardzo...aż boję sie pisać jak bardzo...bo skoro nic na to nie pomaga... a Was to dołuje? Czy jesteście do końca zobojętniali? Czy ktoś z Was sie orientuje jakie zdanie na temat schizofrenii prostej, tzn. czy taka choroba istnieje - mają w Europie i USA?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wszystko zależy od ludzi w rodzinie czy dominuje typowe zaściankowe myślenie czy mają otwarte umysły... z doświadczenia wiem, że nie należy angażować w swoje bolączki rodziny... przede wszystkim psychiczne bolączki bo fizyczny ból to każdy tępak zrozumie i potrafi jakoś zaradzić (tak jak wczoraj ręka mi trachneła odrazu było wiadomo co należy zrobić i jak pomóc)... sztuka polega na tym by zrozumieć ból psychiczny.... rodzinnych psychologów według mnie należy unikać jak ognia bo zawsze bagatelizują sprawę i jak rodzina jeszcze zna sytuacje to pomagają rodzicom takiego "dziecka", a faktycznego pacjenta zbywają umniejszając jego odczucia i sprowadzając do pozycji rozwydrzonego i leniwego bachora, który zwyczajnie potrzebuje więcej ruchu i to załatwi całą sprawę. a jak się wydarzy jakaś tragedia to zazwyczaj rodzina rozkłada ręce i mówi "my o niczym nie wiedzieliśmy, to takie grzeczne i ciche dziecko"... prawda jest okrutna, ale lepiej zrozumie nas partner niż nie jedna kochająca rodzina... ale teraz pytanie gdzie znaleźć taka osobę, która chciałaby się wiązać z nami i doświadczyć całego pakietu wrażeń jaki mamy do zaserwowania...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jedno co mnie wkurza w tych specjalistach to to, ze pierdykna ci diagnoze schizofrenia prosta, a potem wypad, a ty nie wiesz co masz dalej z soba zrobic. wkurza mnie to, ze mi lekarz nie powiedzial jak przebiegal proces chorobowy. a ja co? mam sie utwierdzac w przekonaniu, ze stalo co sie stalo i juz. tak sie zabija wole przetrwania. rodzice chca, zebym nagle od razu powstal i jak gdyby nigdy nic zaczal sobie zyc, ze niby choroby nie bylo. stawia sie diagnoze schizofrenia prosta, a potem rece rozkladaja, ze niby nic z tym sie nie da zrobic i moze byc tylko gorzej. kurde to przeciez czekanie na smierc w najczystszej postaci. nie wiem, ale wg mnie nie powinno sie "zabijac" pacjenta prawda o tym, ze ktos jest chory na schizofrenie prosta. to tak jakby ojcu Pio prac mozg, ze Bog nie istnieje. przeciez jak pacjent umrze lekarzowi na stole operacyjnym to nie mowia rodzinie, ze lekarz sie walnal i pacjent tylko dlatego zmarl, ze meczyl sie w potwornym bolu przez 20 minut. zamiast tego mowia, ze robili wszystko co bylo w ich mocy, ze umarl w spokoju nie czujac bolu. niby oklamywanie ludzi, ale liczy sie jaki efekt moze miec dana informacja na odbiorce. nie wiem, na schizofrenie prosta chyba nie mozna od tak sobie zachorowac. trzeba sobie "zapracowac" na to gowno. jesli zdrowie nie jest najwazniejsza rzecza dla czlowieka to nie wiem co nia jest. wole trzeba wzmacniac, a nie oslabiac taka diagnoza. moze to jest obsesja na punkcie zdrowia, ale przeciez kazdy ma swoja pasje. a taki lekarz powie ci z gory, ze twoja obsesja/pasja jest chora i nalezy sie pogodzic z prawda, ktora jest okrutna, ale ten lekarz skurczysyn bije kase i nikt mu nie powie zlego slowa, ze chciwosc, ktora tez jest pasja na pieniadze, jest chora. normy spoleczne. nie mowie, ze zabijanie ludzi jest ok. trzeba wiedziec jakie sa skutki takich, a takich przyzwolen, ale oczywiscie w granicach zdrowego rozsadku. najgorsze co moze byc dla kazdej istniejacej materii, zwierzat, roslin, ludzi to brak ruchu czy to fizycznego czy mentalnego. bez ruchu, obiegu organizm umiera, mozg umiera i nie ma kto zarzadzac organizmem. wola umiera, swiadomosc umiera to umiera i czlowiek.

 

[Dodane po edycji:]

 

ale teraz pytanie gdzie znaleźć taka osobę, która chciałaby się wiązać z nami i doświadczyć całego pakietu wrażeń jaki mamy do zaserwowania...

jesli masz zone, no bo jak juz macie akt malzenski to powiedzmy, ze w teorii zostanie z toba dluzej, to moze bedzie w stanie zrozumiec bol psychiczny, ale nie lodzmy sie, ona sie moze przy tym wykonczyc tak samo jak nas to wykancza. taka druga osoba moze byc drugi chory. ale szczerze nie polecam zwiazkow chorych ludzi, bo kto ich wtedy bedzie utrzymywal - jak zwykle problem kasy.

tu nie chodzi o to, ze sie boje diagnozy schizofrenia prosta, ze niby jest to rownoznaczne z trądem, ale to jest jakby przyzwolenie na nic nie robienie, usmiercanie sie za zycia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Braku uczuć, naprawdę przeżywałam to samo, myślałam, że mam schizofrenię prostą, a wszyscy tłumaczyli mi, że to nieprawda. Czytając Twoje posty nie widać śladu schizofrenii, bo ludzie ze schizofrenią nie wypowiadają się w taki logiczny, przejrzysty i racjonalny sposób chyba i na takim poziomie językowym, przynajmniej ja, jak czytałam w jakichś gazetkach szpitalnych wypowiedzi ludzi ze schizofrenią, nawet w czasie remisji, to mieli problem ze sformułowaniem wypowiedzi i panowaniem nad językiem. Do mnie takie argumenty nie docierały, byłam studentką polonistyki i uważałam, że skoro wcześniej miałam bardzo dobrze rozwinięte zdolności wypowiadania się, to teraz po prostu nie widać tego spadku, który czuję, bo myślało mi się bardzo trudno i tak samo było z pisaniem. Ale depresja też zaburza sprawność intelektualną, wielu naukowców, którzy mieli depresję, najbardziej na to się właśnie skarżyło. W tym linku o schizofrenii, co dałaś, jest takie zdanie: "Przebieg schizofrenii prostej rozpoczyna się od coraz bardziej zwiększającego się zobojętnienia, obniżenia nastroju i brakiem zainteresowania własnym losem i otoczeniem." To nie jest o Tobie, to jest Twoje przeciwieństwo, bo Ty wydajesz się zrozpaczona swoim losem, a nie obojętna. Wydaje mi się, że ktoś ze schizofrenią prostą nie zdaje sobie do końca sprawy, co się z nim dzieje i nie ma jasnej świadomości, że coś z nim jest nie tak, tylko wycofuje się, ale go to nie interesuje właśnie, bo tego nie widzi. Natomiast przerażona jest głównie rodzina, że się zmienił, a u Ciebie jest tak, że Ty bardziej widzisz swoją zmianę "od środka" niż otoczenie z zewnątrz. Schizofrenia działa dokładnie odwrotnie, więcej widzi otoczenie niż chory.

Jak u Ciebie zaczęła się choroba? Możesz coś o tym napisać?

Zapewniam Cię, że są powody, żebyś nie czuła się dobrze, sam niepokój o to, czy nie masz nieuleczalnej i postępującej wg Ciebie choroby jest nie do zniesienia. Ja wspominam te myśli jako jeden z czarniejszych momentów w życiu, nie dałabym tak rady dłużej. To nie jest sprzyjający stan, żeby odzyskać normalne samopoczucie.

Też miałam takie diagnozy: zaburzenia osobowości, epizod depresji, podejrzenie border line i raz schizotypowe. Z tego wszystkiego zostały tylko zaburzenia osobowości, a przez ostatnie pół roku czułam się normalnie, na tyle, ile można po tych wszystkich przejściach. A ładowanie w siebie neuroleptyków i częste zmiany leków też niestety blokują i zaburzają równowagę w odczuwaniu, np po dużych dawkach pernazyny nie czułam nic i nie mogłam czytać książek, wróciłam do nich, jak mi ją odstawili i dali niewielkie dawki czegoś innego. Lekarze mówią, że leki nie blokują, ale kiedy zmniejszali mi drastycznie dawki, to słyszałam, że nie mogę być tak zablokowana, bo muszę być spontaniczna, bo jestem młoda itd... :)

Niemniej najlepsze efekty daje stabilizacja leczenia, upływ czasu i nasz wysiłek, żeby się przebić z powrotem. Terapia pomaga wykryć złodzieja, który ukradł i być może kradnie ciągle dobrą energię i emocje i wywalić go za drzwi. A złodziej siedzi w nas samych.

 

[Dodane po edycji:]

 

Nie chodzi mi o to, żeby zniechęcać do pernazyny, bo na małych dawkach z kolei miałam wyraźniejsze odczuwanie, a każdy reaguje indywidualnie. Ale ja brałam w porywach 600mg, nie wierzę, że na takich dawkach jakichkolwiek leków, a już na pewno starego typu neuroleptyków, można nie być zmulonym i zablokowanym.

Dobrze reaguję natomiast na kwetiapinę (jedyny taki neuroleptyk) i na anafranil i antydepresanty SNRI.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Brak uczuć, płaczesz, dołujesz się... to chyba nie jest z Tobą aż tak źle... Bo wiesz, na mnie te diagnozy nie robią tak naprawdę żadnego wrażenia. Owszem, niby intelektualnie pojmuję, że jeżeli to schizofrenia prosta, to jest to wyrok szybkiej śmierci, bo nie dam z siebie zrobić rośliny. Ale nie przejmuję się tym. Nie dociera to do mnie, jak wszystko inne. Też macie cały czas tę derealizację, z której nie można się wydostać, cokolwiek by się robiło? Wszystko takie odległe, więc niby jak się czymkolwiek przejmować? Refrenja nie rozpaczam, tak naprawdę to się bym tym nawet nie przejmowała. Nie pamiętam już nawet jaka byłam wcześniej. Ale są ludzie, którym nie jestem obojętna, którzy cierpią, gdy widzą co się ze mną stało. Tym też się nie martwię, a jednak...jest we mnie coś, co każe m i spróbować wszystkiego zanim dam sobie spokój.

Zawilinski, a ja wolałabym znać prawdę, co sądzą o moim przypadku psychiatrzy/psycholodzy itd. Wolę znać prawdę , niż się łudzić. Tak jak wolałabym wiedzieć, że np choruje na raka mózgu i niedługo umrę. Wolę być świadoma.-trochę to śmiesznie brzmi z ust kogoś kto w obecnej chwili nawet nie myśli jasno...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Szczerze mówiąc, to diagnoza "schizofrnia prosta" jest tak traumatyczna, że w ogóle nie powinno jej się stawiać, zwłaszcza, że psychiatria nie ma tu jasnego stanowiska ani koncepcji leczenia, więc jej postawienie niczemu nie służy, tylko wzmaga myśli samobójcze. A lekarze wcale nie mają pewnej wiedzy, jak to będzie przebiegać. A już na pewno dopóki nie stwierdzą tego lekarze, absolutnie nie wolno tego u siebie zakładać, bo prawdopodobieństwo jest minimalne, o ile w ogóle ta choroba istnieje. Przecież to jest stare pojęcie i powstało kiedy nie było całej gamy nowoczesnych leków!

Myślenie, że się to ma, tylko może przedłużyć na wiele miesięcy objawy depresyjne i przez mechanizm błędnego koła bardziej utwierdzać nas w poczuciu, że to mamy, bo przez depresję nadal nic nie czujemy. A potem okaże się, że się nacierpieliśmy z powodu nieprawdziwego lęku i że można było tego uniknąć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem już co myśleć...prawda jest taka, że mocno mi się sypią ostatnio procesy poznawcze, już nie mogłabym studiować czy uczyć się..może podstawówkę bym skończyła...co do przejmowani się, to też mam trudność z emocjonalnym przejęciem się schizofrenią prostą.... ale na moją podświadomość to jednak jakoś oddziaływuje...

W ogóle w ciągu ostatniego czasu tak mi się NIC NIE CHCE, że nie chce mi się nawet myć, umycie naczyń to dla mnie osiagnięcie, umycie podłogi jest nie do wykonania...jest tak pomimo dobrego nastroju nawet, więc nie uważam, że to z depresji... zainteresowań nie mam żadnych, wczoraj trochę się zmusilam do poczytania książki do historii do liceum i nie bardzo mogłam się w to wciągnąć...to jeden z najwięszych problemów, że nic mnie nie interesuje ani nie angażuje.

Co do diagnozy to ja sobie sama ją postawiłam, ale wydaje mi się, że się nie mylę.ZObaczymy co powiedzą na tym oddziale leczenie zaburzeń osobowości...u mnie zmiana jest kolosalna, ja jestem inżynierem z wykształcenia, skończyłam bardzo trudne studia, miałam do czynienia z naprawdę skomplikowanymi projektami. DO tego porgram studiów był taki, że nie było miejsca na odsapnięcie, wiecznie nad czyms pracowałam...teraz nie robię właściwie nic, wegetuję...przeczytanie artykułu jest dla mnie kłopotem, choćby był to artykuł z kolorowej gazety - nic mnie nie interesuje. Musiałam zrezygnować z mieszkania samemu, koczuję u rodziców wykańczając ich swoim stanem. Dramat. A jednak żyć trzeba, nawet bez uczuć, bez zainteresowań:(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×