Skocz do zawartości
Nerwica.com

nic nie czuję


reneSK

Rekomendowane odpowiedzi

Moi rodzice też mnie kochają- w każdym razie matka rozpaczliwie,obsesyjnie i uzależnieniowo.

Tylko co z tego-pisalam już w temacie o aborcji,że milosc jest niestety niewystarczającą bazą dla rozwoju dziecka.Tyle sie mowi o tym,że wystarczy dziecko kochac,że milosc to tamto,sramto.

Gówno prawda-i wiele lat sobie wyrzucalam,że skoro mam swiadomosc,że matka mnie kochala to powinnam byc zdrowa i szczesliwa,i wieczne pretensje do siebie,że to moja wina,że jestem tak zjebana,tlumaczenie matki przed terapeutami,że inni mają gorzej.Nawet moja mama jak jej powiedzialam co mi jest to stwierdzila:przecież cie nie gwalcilam.Babcia stwierdzila,że się z sobą pieszczę,że zamiast opiekowac się matką i pomagac jej finansowo (mama jest bezrobotną alkoholiczką),to olewam rodzinę i zwiewam przed odpowiedzialnością.

Nie mam wyrodnych rodziców.Matka mnie tlukla,zamykala na klucz w domu i wmuszala żarcie do gardła,nie wypuszczala z domu i wyrywala ze snu za nieuzupelnione zeszyty,ale dzięki temu wiedzialam,że jestem kims ważnym.Nie byla typem matki alkoholiczki,ktorej zwisa i powiewa,ktora puszcza dziecko samopas.Zazwyczaj bylo co jeść.Uciekalam przed nią do łazienki,ale wymontowala zamek.

Ale nie byla wyrodna,absolutnie,kochala mnie i kocha z calą pewnością.Wydzwania,histeryzuje,grozi.Czyli jej zależy.

Ojciec zniknal,pozniej sie pojawil.Powiedzial mojej cioci,że nie zabral mnie od matki (zostawil mnie z nią samą jak mialam 3 latka,ale oddajmy mu sprawiedlizowsc-matka kazala mu spierdalać),bo to by zabilo mamę.Bo bylam wszystkim.I chyba wolalabybym byc niczym,bo strasznie ciąży mi bycie..czyims nałogiem.

Teraz sama nie wiem co myslec i kim jestem i jak sie czuje.Rodzicow nie widzialam 3 lata.Chcialabym Was tylko uczulic,że to,że rodzice Was kochają-to niekoniecznie wiele zmienia,a czasami dziala wrecz na minus.No bo ile można zyc czując sie winnym wszystkiego.

 

Co do książek-tak,tak,tak :smile: Mialam tylko je i bardzo je kochalam,pomogly przetrwac.Chyba najbardziej bylam Anią z zielonego wzgorza,a pozniej marzylam o takiej Mamusi jaką Ania byla dla swoich dzieci.Żal :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mi Kraków mój ówczesny psycholog polecił w styczniu 2009, ale było dla mnie nie do pomyslenia zyć kilka miesięcy bez swojej wanny, wc i kuchni. Latem 2009 stwierdziłam, że jakby mi to miało przywrócić uczucia do mojego lubego, to może bym wytrzymała. Pojechałam, ale jak zobaczyłam ohydne kibelki z lat 50-tych i cały budynek w tymże stylu, to stwierdziłam, że nie wytrzymam.Potem wypłynał problem diazgnoy co mi w ogóle jest i przebywałam w tym celu w innym miejscu. Tam mi też zalecili Kraków lub Komorów.Zadzwoniłam o cxw styczniu 2010 i termin konsultacji wyznaczyli mi na 27 kwietnia. Potem był koleny i jeszcze jeden 2 lipca. Wtedy zrobili mi od razu 2 konsulatcje naraz - z socjologiem i psychologiem. I na tym miało sie skończyć, ale psycholog uznała, że nie jest pewna czy dadzą radę mi pomóc i że mam przyjechać jeszcze raz. Ostatnia konsultacja była 31 lipca z Panią Ordynator. Miała watpliwosci czy mnie przyjąć, ale prosiłam ją, ze dla mnie to jedyna szansa, bo wszystko inne już przerobiłam. Zgodziła się. Termin przyjecia wyznaczyli mi na 23 września. Mogłam tez wszystkie konsultacje zagęścićlub prosić o 2-tyg pobyt diagnostyczny (zaoszczędziłabym kupę kasy na dojazdy do Krakowa), ale ja potrzebowałam dużo czasu na oswojenie się z myślą o tej terapii.

Z dzisiejszego punktu widzenia myślę, ze mogłam się na nią zgłosić kilka lat temu, gdy nie było tak źle.

Co do emocji to ja własnie tak czuję,jakbym się wypaliła, jakby mi już się wszystkie emocje wyczerpały.Z wyjatkiem poczucie cierpienia, które czuję ciagle.

Z tego co piszesz Krwiopij, to myślę, ze to miejsce może CI pomóc.

Twoja mama ma rację, że studia dobrze mieć. Nie jest to może warunek szczęscia, ale jedak zazwyczaj pozwala na lepszą egzystencję. Z czegoś przecież muisimy opłacać tych wszystkich psychologów i lekarzy. Brać urlopy zdrowotne czy dziekańskie bym odradzała, bo będzie naprawdę cięzko wrócic, a ja raczej nie wierzę, że jakas terapia nas cudownie uzdrowi. Może pomóc, ale że wyleczy w 100% to raczej w swoim przypadku nie wierzę...myslę, że przez długie lata będę sie męczyc ze swoją psychiką

 

[Dodane po edycji:]

 

Topielica, historia Twojego życia tak bardzo przypomina mi moją...no naprawdę. Z wyjatkiem tego, że myśli samobójcze zaczeły mi się pojawiać w zasadzie dopiero niedawno jako wynik zaniku uczuć i okrutnego cierpienia. Ale tylko myśli. Nie zamierzam tego zrobić nigdy.Choć często brak mi sił na życie. Reszta Twojej hiostorii ze szczególami przypomina moje zycie.

PS Co do lazienke to na meijscu okazało się, ze da pacjentów sa inne łazienki - ładne, nowoczesnne.Pokoje takie sobie z łozkami szpitalnymi, ale to chyba nie problem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja już miałam urlop dziekański, potem udało mi się rok zaliczyć...ale teraz nie ma szans... mi nie starcza koncentracji, żeby wysiąść na odpowiednim przystanku...Więc albo wezmę kolejny urlop, albo rzucę studia...A przecież, gdyby jakimś cudem mi się poprawiło, to te studia były dla mnie kiedyś ważne, kiedyś naprawdę czułam powołanie by być dobrym lekarzem:). Może teraz to dla mnie nic nie znaczy, i z chęcią bym je rzuciła w cholerę...ale albo wyzdrowieję, i wtedy mi się one przydadzą, albo nie wyzdrowieję.. i już nie wrócę.

Ech..brak uczuć a jak Tobie teraz? Jakakolwiek zmiana? Na lepsze, gorsze...? Czy warto tam w ogóle jechać dla osób z tym problemem jaki mamy? Bo ja powoli zaczynam się zastanawiać nad jakimś oddziałem znów... Ja bym się nawet przemęczyła w XVIII-wiecznym domu wariatów, gdyby to mnie miało uleczyć. A przynajmniej tak sobie wmawiam. Bo teraz to dbam w większości o mój własny komfort i nic ponad to...

 

[Dodane po edycji:]

 

Brak uczuć, skoro mamy tak podobne życiorysy, to może jest większa szansa, że nasz problem nie jest czysto chemiczno-organiczny. Może nam jeszcze nie zeżarło mózgu...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No w sumie może jest drobna poprawa, bo wróciło mi w jakims stopniu poczucie siebie i zmniejszyła się depersonalizacja. Ale wiem, że jakbym w tym stanie pojawiła się z powortem w domu i miała wypełniać obowiązki, to byłoby bardzo ciężko. Mam dobrą opinię o tytm oddziale, ale raczej oni są nastawieni na leczenie nadmiaru destruktywnych uczuć i uczenie poprawnych relacji z ludźmi..myślę, że nie da się terapią wypracować, żeby czuć, ale moze w skutek ogólnie pojetej terapii, zmiany miejsca czy jakichs innych niewyjasniomnychczynników , może mi uczucia wrócą...bardzo bym chciała.W sumie od kilku dni nie czuję pustki tylko się czyms tam zajmuję i koleżanka z pokoju zauwazyla, że jest lepiej, bo jestem bardziej aktywna...ale prawda jest taka, że nadal mi się NIC nie chce i robię większość rzeczy na siłę...ostatnio skłaniam sie ku teorii, że może to rzeczywiscie nie jest schizofrenia prosta i coś co się da wyleczyć lekami, tylko zaburzenia osobowosci.

Z selegiliną i innymi lekami neurologicznymi bym uważała, żeby nei dostać psychozy lub innych powikłan

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gorzej, jeśli zaczęłabyś czuc cos strasznego...jeśli na przyład zrobiłyby Ci się urojenia nihilistyczne i chciałabyś umrzeć...mój kumpel chory na schizofrenię miał takie coś i przez miesiąc leżal w koszmarnym cierpieniu na podłodze...lub zrobiłyby Ci sie jakieś głosy, które by Ci bez przerwy mówiły,ze masz się zabić, co jest chyba dość częste... psychoza nie jest fajnym stanem tylko nieszczęściem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hm....Nigdy nie slyszalam żadnych glosów,ani nie mialam omamow czy chęci nawracania świata,jakiś religinych obsesji,etc.

Natomiast jestem prawie pewna,że w epizodzie depresyjnym pojawily się urojenia cotarda.

Wymyslilam sobie,że moj narzeczonyy ma zespol Munchausena i podtruwa mnie rtęcią,żeby sie móc mną opiekować.

Opowiedzialam mu o tym i razem (mimo straszliwego bólu psychicznego) zaczęliśmy się z tego śmiać,w koncu jakos udalo mu się mnie przekonac,że nie zatruwa żywności.

Trzeba mi też oddac,że odstawialam benzo i fizycznie czulam się jakbym umierala.

 

Marzenia,fantazje,pragnienia śmierci...codziennie po godzinie 17-20,chcę zdechnąć natychmiast.Nie ma czegos takiego,że jakies glosy mnie do tego namawiają,poprostu chce natychmiast przestac cierpiec,bo cierpienie mnie rozrywa i jestem na absolutnym pograniczu.

 

Topie-lico na ten oddzial,na ktorym jest Brak Uczuc?

Ja w piątek będę dzwonila,chcialam zaczac studia,ale widocznie nie bedzie mi to dane :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mi chodziło o to, żeby nie dostać psychozy po tych lekach neurologicznych.

Ja nie miałam nigdy żadnych urojeń, ale czasmi lęk był tak silny, że graniczył z jakimś absurdem, np. jako że mam problemy z bezsennoscią, to kiedyś sobie wmówiłam, że cierpię na "sporadyczną śmiertelną bezsenność" - rzadką chorobę neurologiczną, na którą cierpi tylko kilkadziesiat osób na całym świecie. Uwierzyłam, że ja też to mam i miałam ataki histerii i paniki.

Ja też ciągle czuję cierpienie, Krwiopij, choć nie sądzę, żeby Cie to pocieszyło...jeśli codzień się to nasila wieczorem, to może ma to też jakieś podłoże biologiczne? Ja mam akurat odwrotnie, pod wieczór czuję się stosunkowo najlepiej. Moje samopoczucie nie bardzo ma związek z jakimis wydarzeniami tylko zależy głównie od pory dnia, więc podejrzewam jednak jaskieś przyczyny biologiczne? Jeśli nie jest ton schizofrenia prosta, to sądzę, że mam cechy dystmii, tylko, że akurat w dystmii podobno najgorzej jest po poludniu, a u mnie najgorxej jest rano. No i zadne leki p/depresyjne na mnie nie dzialają.

Też jestem ciekawa, Topielico, na jaki oddzial się wybierasz? Leczenie zaburzeń osobowosci jest jeszcze w Warszawie w IPInie, w Komorowie pdo Wa-wą ipodobno w Sosnowcu.

 

[Dodane po edycji:]

 

Krwiopij, a jakiego powodu Ty czujesz cierpienie codzien po 17? Z jakiegos logicznego powodu, czy po prostu codzien po 17-tej Ci się to uruchamia niezaleznie od okolicznosci? Bo ja mam tak, ze codzien rano niezaleznie od okolicznosci uruchami mi sie cierpienie i tak to czuje gdzzies do 20.00, potem czuje sie tak nijako, ale lepiej, po czym rano wszystko zaczyna sie od nowa...i tak juz 2 lata, tylko ze wcxesniej byly po temu powody, a teraz to jest bez sensu.

Poza tym jestem trochę przerazona moją pamiecią...nie pamietam o czym byl film, ktory ogladalam 2 tyg. temu. Nie potrafie tez powiedziec co bylo w ksaizce, ktorą czytalam z wielkim zainteresowaniem w lipcu. Pozapominalam ( naraz ?? jak mi sie wydaje) mnostwo wiedzy ze szkoly

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Biologiczne chyba nie,bo placzę z tęsknoty i zabić chce się z tęsknoty i ze strachu,że Adam umrze i nie wróci.

Że zostanę sama na świecie.

 

Jak bylam mlodsza i mieszkalam z mamą to też plakalam zawsze wieczorami.Straszliwie.

Zbierala sie rozpacz z calego dnia.

W depresji klasycznej jest tak,że każdemu sie wieczorami poprawia,u mnie jest odwrotnie.

 

A wieczorem jest ciemno.I mniej realnie,moje wyobrazęnia o samotnosci,o byciu niekochaną i na śmietnik nasilają się.

 

Pogarsza mi się wieczorami,popoludniami,ale jak Adam wraca do domu,albo z kims rozmawiam to momentalnie się polepsza.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hmm, a nie mozesz zmienic troche myslenia? Zacząć mysleć pozytywnie, że dlaczego Adam ma nagle zginąć? Nie mozesz sobie wyobrazac, nawet na sile, ze On nie umrze, tylko przeciwnie, bedziecie razem do konca zycia, az po późną starość? Jak tu przyjedziesz to oni pewnie będą zgłębiać ten wątek, że przenosisz tęsknotę z dziecinswta za matką w swój związek - tak przsypuszczam. Tak czy siak bedą dązyli do tego, żebym zmienila myslenie io przezywanie. I az się boję, żeby Ci uczucia nie zanikły całkiem tak jak mi. Ja też się staralam zmienic moje myslenie, wylucowac, poprzedni psycholog tez nad tym pracowal i co mam? Jestem jeszcxe mniej szczesliwa. Z drugiej strony widze tu w Kraowie ludzi, ktorym uczuccia wcale nie zanikly z powodu terapii, tylko bardziej nad nimi panują.

CO do mnie to jednak nie umiem nie myśleć o przyczynie biologicznej, bo moje cierpienie nie ma żadnych podstaw.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I az się boję, żeby Ci uczucia nie zanikły całkiem tak jak mi

 

Dlaczego? :-|

 

Nie umiem zmienic myślenia,związek z matką jest ewidentny,bo za nią też wylam,i rzucalam się na ziemie i siadalam na parapecie,żeby mnie z niego ściągala.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zastanawiam sie czy jakbys Kriopij straciła nagle to całe cierpienie, to czy nie przestałabys być sobą? Bo u mnie się chyba tak stało... odkąd sie wyprowadziłam i nie musiałam się obawiać awantur w domu, odkąd nie musiałam marzyć o własnym kącie, bo go miałam i odkąd okazało się, że mamm faceta, ktróy mnie kocha - to moje zycie jakby straciło sens...tak jakby sensem mojego zycia było cierpienie z powodu awantur w domu i braku faceta...tak jakby sensem było to umieranie z tesknoty, a nie cieszenie sie, ze ten facte jest...nie wiem..może to bez sensu, ale teraz tak pomyślałam.Do tego w pewnym momencie zdalam sobie sprawę z irracjonalnosci mojego cierpieni, dowiedzialam sie, ze mam zaburzenia osobowsci i to wszystko kompletnie zdezorhganizowalo moja psychikę - straciłam swoją tożsamość...a że do tego dołączyła się anhedonia, to sie okazało, że nie potrafie sie cieszyć tym co dostałam od losu - tym mieszkaniem, facetem, pracą, perpsektywami...ale to juz traktuję raczej bilogicznie - tę anhedonię.

Czy myślisz, że jakbys straciła nagle cale to straszne cierpienie, to czy umiałabys w ogóle zyć?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

brak uczuć, tak.U mnie bylo odwrotnie niż u Ciebie.

Wyprowadzilam sie od matki,ktora zgotowala mi straszne życie.Zanim sie wyprowadzilam przez 3 lata nie czulam nic oprocz cierpienia.Bylo mi wszystko jedno.

Nikogo nie kochalam (choc tak mi sie zdawalo),nic mną nie szarpalo,nie rozrywalo.Cielam sie czasami,ale to byl lajcik w porownaniu do tego co jest teraz.Cos jakby dystymia,wieczne znużenie,brak motywacji.

Kiedy zamieszkalam z Adamem,ktory pokochal mnie szalenczo i bezwarunkowo,odeszlam z domu,w ktorym byla wieczna przemoc i syf-cos jakby pęklo,ale Kochanie to byl koszmar.Wylam calymi dniami.Calutkimi.Wszystkich mi bylo szkoda-mamusi,babci,tatusia,wszyscy wydawali mi sie tak przerazliwie biedni.Nie wstawalam z lozka,zmuszlalam się do kąpieli i czasem makijażu-bo jako histrioniczka ciagle mi sie wydaje,że wszyscy sie na mnie gapią i twierdzą,że jestem obrzydliwa-za to co zabawne-sama nie jadlam i nie ubieralam sie do lekarza.Adam mnie pielęgnowal,zajmowwal,czytal książki,karmil gerberkami,potem jak mamusia dzwonila to wymiotowalam z nerwow i mdlalam.A pozniej-otoczona milością,bezpieczna,po wielu miesiącach-stanelam na nogi.Przestalam cierpiec.I bylam szczesliwa.

Do czasu.Po dwoch latach-zmarla przyjaciolka,w Adasiowym i moim nowym domku pojawil sie agresywny wrzaskliwy alkoholik,znowu zaczelam sie wszystkiego bac,wszystko zrobilo sie wstretne,obce,zaczelo wirowac.Rzucilam prace,szkole,prawko z dnia na dzien.Adam cierppliwie przy mnie trwal,opiekowal sie,ale ile można?

 

I teraz moim glownym problemem jest to,że tak strasznie,strasznie sie boję,że zostanę pozbawiona tej milosci,tego wszystkiego co mam.Niby gówno,ale ból upadlający.

Adam jest po ludzku zmęczony.Nie ma sily już biegac za mną kiedy sprawdzam,a sprawdzam bez przerwy,bo jest mi malo,bo jest inaczej.

Dlatego chcialabym przestac czuc.Tylko dlatego.Żeby mi zwisalo i powiewalo czy ktos mnie chce czy nie chce,czy ktos mnie poglaszcze czy kopnie w dupę.Adam zrobi krzywą minę,histeria,tępy ból,straszliwy,jakby mi ktos matkę zabil.

 

Dlatego też uważam,że to co sie z Tobą dzieje jest wtorne do z.o.Bo ja sie czulam podobnie do Ciebie.Cierpienie,zero motywacji,zero chęci,zero przyjemnosci,tylko bez szarpaniny.Takie niedojebane znieczulenie.A potem przeszlo i ewoluowalo ww nadmiar,potem normalnosc i znowu nadmiar.I wszyscy tępo powtarzają : osobowosc impulsywna typ borderline plus histrio.

 

A mialam sporo objawow takich jak Ty i nikt mi żadnej schizofrenii nie wystawil,choc nawet sie probowalam wyklocac.Żadnego CHAD,zadnego nic.Tylko to-nadmiar i brak uczuc w innych momentach.

Mózg wariuje z bólu,wiec sie znieczula,potem jakis bodziec i znowu lawina.

Wrócą Ci uczucia,nie mam co do tego watpliwosci.Oby tylko te normalne,prawidlowe..proporcjonalne do tego co sie dzieje..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No Haniu, ja Cie kocham;) tak bezemocjonalnie co prawda, ale kocham. To co piszesz coraz bardziej rozumiem. U mnie było inaczej niż u CIebie, ale dużo rzeczy się zgadza. Też przechodzilam strach przed brakiem miłosci. Już jak miałam 17 lat, to sobie ubzduralam, ze umrę na raka jak mój wujek i NIE ZAZNAM MIŁOŚCI FACETA. Wpadłam w depresję. Na studiach też miałam stany depresyjne z powodu tęsknoty za chłopakiem i miłoscią w ogólności, a takim jednym konkretnym w szczególności. Ciągle się balam, że wydarzy się coś, przez co nie zaznam ani miłości ani seksu. Szczególnie się bałam chorób zakaźnych.I potrzebowałam bliskosci, fizycznej bliskości, przytulani i głaskania jak niedopieszczone dziecko. Gotowało sie we mnie od miłości i namiętności, która pragnełam dawać. I ten strach, ze tego nie zaznam. Co do moich facetów to też się bałam, aby sie nie rozmyślili, aby nie opuścili. Z tym ze studiów - wyczekanym -ciągle sie kłóciliśmy. On co drugi dzień zmieniał zdanie - raz chciał byc ze mną, po czym nastepnego dnia mówił mi okrutne słowa, że nie akceptuje mojego wyglądu, zachowania czy usmiechu. A ja Go tak kochałam. Ale zacżął też narastać żal i gniew, że On mnie tak traktuje. Zaczęłam Mu dogryzać. Codzien rozmawialiśmy na gg i od tego gg rodziło sie coraz więcej nieporozumień. Jak się widzielismy twarzą w twarz było ok. Ale musieliśmy pisać prace mgr i widzielismy się coraz rzadziej. Nieporozumienia na gg narastały, w miare jak narsatala we mnie złóść i frustracja. Nie umiałam odpuścić. Czepiałam się. Dolgryzałam.Wkółko roztrząsałam spory.Kochalam i nienawidziłam. Moja złość była coraz większa.Darłam sie na Niego przez telefon. W koncu On niw wytrzymał i zerwał ze mną na zawsze. Przez telefon. Nie chciał mnie znać.Jak to nazwałam - popsułam związek własnymi rękami. Choć myslę, że On i tak nie chciał ze mną być. Tęskniłam i kochałam Go przez następne lata, choć nie mielismy już nigdy więcej kontaktu. Razem kochałam go z 6-7 lat, choć razem bylismy może ze 2-3 miesiące i to z przerwą. Sentyment został - jak mi sę wydawało - na zawsze, choc zanik uczuc sprawił, ze jest mi to doskonale obojetne. W każdym razie tego faceta też zameczalam ciagłym strachem, czy nie powiedziałam czegos źle, czy sie nie rozmyslił itd. Podobnie mojego następnego faceta, czyli tego, za którego zamierzałam wyjść za mąż.

 

[Dodane po edycji:]

 

Też się ciągłe balam, ze mnie zostawi, że się rozmysli, balam się, że bede wobec Niego agresywna jak wobec poprzedniego. Ale nic takiego nie miało miejsca. Związek był szczęśliwy i poukładany generalnie, choc parę razy się zagotowałam np. wtedy gdy On umowił sie gdzieś ze swoimi znajomymi BEZE MNIE i nie uzgadaniając tego ze mną. No ale to chyba i zdorwy człowiek by się zagotował. Chodzi mi tylko o to, że wówczxas jeszcze miałam silne meocje skoro się gotowałam. Nie mogłam sie za to powstrzymać przed - jak to sama nazwałam - kontrolowaniem Jego emocji - ciągle szukałam potwierdzenia, że jest wszystko ok, że chce nadal ze mna być itd. Nie znosiłam cienia wątpliwości. Gdy się wyprowadziłam wpadłam w stan podobny do Twojego Haniu po wyprowadzce z domu i wówczas On stwierdził, że nie jest pewny czy do siebie pasujemy i że potrzebuje trochę czasu. Ta niepewność była dla mnie nie do zniesienia.Czyli nadal byłam emocjonalna. A potem uczucia zaczeły mi zanikać. a ja zaczęłam szaleć. Choć czułam się wtedy generalnie szczęsliwa nawet sama, to nie przyjęłam tego faktu i zamiast cieszyć się najlepszym okresem swojego życia, gdy tak wiele miałam mozliwości prowadząc niezalezne zycia i w koncu czując się w miare dobrze - ja nie mogłam sie pogodzić z tym, że się odkochałam i zaczelam szaleć i jeździć po szpitalach psychiatrycznych. A uczucia zanikały mi coraz bardziej do wszystkich i wszystkiego i efekt jest taki, że chyba zniszczyłam swoją psychikę strasznie.

 

[Dodane po edycji:]

 

I myślę jeszcze Krwiopij, myślę, jak Ci pomóc, bo fajny ten Wasz związek i szkoda by było, zeby się rozpadł...jak tak będziesz wariować, to możesz wykończyć człowieka..Kraków mógłby CI pomóc, problem w tym, że łatwiej by było, gdybys była sama. Bo jak jesteś z kimś w związku, to długa rozłąka nie jest dobra. Do tego trzeba wziąć pod uwagę, że ty bedziesz się tu ZMIENIAĆ. Oni będą raczej pracować nad pewnym odwrażliwieniem CIebie ( tak mi sie wydaje). Więc Adam bedzie Cię widywać bardzo rzadko i do tego ZMIENIONĄ. Niedawno jedna dziewczyna opowiadała tu na zebraniu społecznosci, że ma kłopoty z męzem, bo on się nie może odnależć w tym, ze ona się ZMIENIA. Jest INNA niż gdy ja poznał z nia był. To trzeba wziąc pod uwagę. Ale z drugiej strony w takim stanie wiecznie nie możecie żyć. Takiej hustawki też Wasz związke moze nie wytrzymać. A nawet jesli wytrzyma i założycie rodzinę, to Wasze dzieci bedą mieć koszmar. Sorki za mocne słowa, ale staram się jakos ogarnąć Twoją sytuację.Chodzenie do zwykłego terapeuty moze nie przynieść spodziewanych rezultatów.Nie słyszałam o żadnym odziale zaburzeń osobowści na północy. Chociaż. Wiesz co, mam myśl. W Bydgoszczy, moim rodzinnym mieście, W Szpitalu Uniwersyteckim im. Jurasza jest Klinika Psychiatrii, a wniej Oddział Nerwic. Organizują tam 3-miesięczna terapię zaburzeń olsobowości, nerwic i depresji. Nie jest to moze jakis super znany odział, ale ma jeden atut - swietnego terapeutę. Facet nazywa się Maślankowski i z wielu źródel słyszałam, ze jest swietny. Mojej koleżance z CHadem i borderem bardzo pomógł. Jesli się dziwisz że sama tam nie poszłam - to powód jest tylko jeden - nie chciałam się leczyć w Bydgoszczy, chciałam z dystansu. Nie wiem, rozważ wszystko co napisałam. Polecam KRaków, ale myslę tez o Waszym związku, który wydaje się bardzo fajny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Urojenia nihilistyczne... cóż ja chcę umrzeć, cały czas. Ale żyję, dla jednej osoby, jedynej osoby, która mnie naprawdę kocha, która zawsze jest przy mnie, gdy jej potrzebuję, a wiem, że moja śmierć zabiłaby i jego. Mimo, że nie mogę czuć, że go kocham, to ja WIEM, że go kocham, i nie zrobię mu czegoś takiego. Ale moją chęć śmierci, nie nazwałabym urojeniem. Jak dla mnie to tylko logiczny efekt mojego stanu.

Krwiopij, nie wiem na jaki oddział, jeszcze się łudzę, że może na żaden... Ale źle to wygląda... Wizytę u psychiatry mam jednak dopiero w poniedziałek, może on zdecyduje, co byłoby dla mnie najlepsze... Wolałabym nie wyjeżdżać z Warszawy, bo tu jest mój luby... Może znów na Sobieskiego...

Argh, ale ja mam tego dość.

Przepraszam Cię Krwiopij, za moje przeszłe złośliwe posty...

I bardzo Cię proszę, nie doprowadź się do tego stanu. Twój Adam Cię kocha... chyba nie chciałabyś mu zrobić czegoś takiego...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja jestem w Krakowie prawie miesiąc i niewiele się zmieniło. Może jestem ociupinkę bardziej aktywna. A jak czułam cierpienie, tak czuję. Nie ma ono związk z żadnymi realnymi wydarzeniami. Pojawia się codziennie rano, a zanika późnym wieczorem. Rozmawialam z moją krewną psychiatrą. Potwierdziła, że to wygląda na mechznim biologiczny, na który teoretycznie powinny działać jakieś leki. Tylko, że nie działają.Zaleciła kontynuiowanie psychoterapii ze względu na "pozostałe problemy". Tylko, że ja nei mam pozostalych problemów. Mam tylko ten jeden, ze zanikły mi normalne uczucia, zwl. uczucia wyższe, więzi z ludźmi, a pozostało uczucie cierpienie...ile lat można ciągle czuć cierpienie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

brak uczuć, nie chcesz poznac odpowiedzi na to pytanie.Zresztą to nie jest ważne.Byl czas,że chodzilam do mojego psychiatry i robilam mu awantury-że znam inne dda (moi wszyscy dawni przyjaciele to narkomani,dzieci z rozbitych,smutnych rodzin itp) i jakos żyją,radzą sobie lepiej.

A on z uporem powtarzal,że każdy jest inny.Nieważne jak to, co sobie piszemy sie pokrywa,jak zdaje sie nam pokrewne.Każdej z nas przydarzylo sie tyle incydentow,pojedynczych traum,szokow,zalaman,rozczarowan,że ogolnie to wszyscy wygladamy niemal identycznie,ale tak naprawde....jest wiecej rożnic niż powiazan.

Nie wiem jak z Waszą dawną wrażliwością Dziewczyny (tą totalnie przedchorobową),ale np ja urodzilam się hypersensitive do sześcianu.I podejrzewam,że nawet gdyby moje życie bylo wzglednie przyzwoite,to i tak mialabym problem z nadmiernym przezywaniem wszystkiego.A tak jak mowilam,organizm sie buntuje,nie można byc nonstop beez skorupy,bo sama rozpacz by nas zabila.

Na pocieszenie przypomnę,że ja cierpilalam strasznie dlugo i minęło.Minęło,haju nie bylo,ale wstawalam rano i myslalam sobie-fajnie,że jestem sobą,że jestem tutaj.

A teraz znowu wydaje mi sie to nie do pomyslenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja też byłam hipersensitive do sześcianu. Od dziecka. A teraz żadnych emocji i zupełny brak przeżywania uczuć wyższych. I poczucie ciągłego cierpienia psychicznego - od rana do wieczora każdego dnia. Ostatnią prawdziwą radość czułam chyba 2 lata temu. Chociaż jeszcze potem zdarzały się szczęśliwe chwile i poczucie czegoś dobrego. A od roku to już nic. Tylko cierpienie i nic poza tym. Nie jestem w stanie w żaden sposób wywołać, przywołać dobrych uczuć, emocji, nastrojów nic.Nigdy nie przypuszczałam, ze przyjdzie mi żyć w poczucie ciągłego cierpienia, które nie ma końca...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja mam czasem uczucie jakbym chciała wyskoczyć ze swojego ciała, uciec od mojego mózgu, który sprawia mi tylko cierpienie..a jednak nie można uciec od siebie samego, nawet jeśli to cierpienie nie ma żadnego powodu w życiu i zależy tylko od schrzanionej biologii mózgu...nie wytrzymuję już...jak można ciągle czuć cierpienie...wyplakałam się tacie do kamerki:(

Topielico, daj znać co CI lekarz zapisze - nie wiem czy idziesz po te leki neurologiczne czy jakieś antydepresanty czy cokolwiek, to daj znać

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie, od roku leczę się na depresję.

Czy leki pomogły? Wszyscy na około mnie mówią, że tak. Tak, mam już siłę by udawać,że wszystko jest w porządku. Uczę się,chodzę na zajęcia, śpię, jem. Przeczekuję czas w nieczuciu. I czasem udaje mi się okłamać nawet siebie, że żyję. Ale to nieprawda, jestem tak daleko od świata, obojętna na wszystko co się dzieje. Nie denerwuję się, nie smucę, nawet się nie boję, ale też nie odczuwam prawdziwej radości, ani miłości. Nie martwię się o bliskich. Straciłam najpiękniejszą ludzką właściwość. Esencję człowieczeństwa. Jestem podczłowiekiem, wadliwym komputerem obleczonym białkowy skafander ludzkiego ciała. Czy ktoś z Was przechodzi przez coś podobnego? Sterujecie swoim ciałem jak szmacianą kukiełką, sami będąc tak daleko,że prawie nic do was nie dociera? Nie mogę nawet cierpieć z tego powodu, bo nie czuję. Tylko od czasu do czasu mam przebłyski w których czuję. Zazwyczaj jest to wtedy mieszanina lęku przed kolejnym okresem nieczucia, szczęścia( bo w końcu mogę się martwić, odczuwać piękno i miłość) mnóstwa innych uczuć. Mój mail to dark_nixie@w p.p l, jeżeli ktoś rozumie...byłabym wdzięczna za kontakt..

 

Lepiej nie czuc nic niz czuć sam ból i smutek

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×