Skocz do zawartości
Nerwica.com

Potrzebuję wsparcia!


Lexie

Rekomendowane odpowiedzi

Witajcie!

Nie będę mydlić oczu sobie i Wam – zakładam ten temat, bo potrzebuję wsparcia. Chcę się wyżalić ludziom, którzy mnie zrozumieją, bo na co dzień toczą zaciętą walkę z tym samym co ja – z własnymi lękami. Może źle robię, ale mam dosyć bycia twardą, chcę żeby wreszcie ktoś pogłaskał mnie po głowie, niczym dziecko i powiedział, że mam prawo źle się czuć, że to nic złego chorować na nerwicę i że będzie lepiej. Moje poczucie własnej wartości jest tak niskie, że nie wiem nawet czy wygłaszając własne zdanie na jakiś temat mogę mieć rację. Zwłaszcza wysiadam psychicznie, kiedy jako jedyna muszę bronić swojego zdania, swoich odczuć, a wszyscy są przeciwko. Potrzebuję chociaż jednego głosu wśród tłumu, by nabrać tej przeklętej pewności siebie.

Nie będę opisywać objawów, bo pewnie je doskonale znacie – od stanu podgorączkowego, poprzez problemy sercowe na sensacjach żołądkowych i omdleniach skończywszy. Kilkanaście praktycznie nie mających ze sobą związku dolegliwości + wyniki badań w normie = zdiagnozowanie nerwicy lękowej.

Żeby uleczyć ciało muszę zacząć od duszy. Boję się wszystkiego. Śmierci swojej lub bliskich, trwania w tym stanie przez wiele lat, tego, że ta sytuacja doprowadzi mnie do granic możliwości i zrobię coś głupiego. Moi rodzice chorują – nadciśnienie, cukrzyca, problemy z sercem, jednak zaciągnięcie ich do lekarza niemal graniczy z cudem! Owszem, mama jeździ na wizyty kontrolne, ale namówić się na np. cytologię już nie da, bo to nie ma związku z jej dolegliwościami. A o ojcu nie wspomnę – obrzęk kolana na pewno sam przejdzie, podobnie jak problemy z płucami. I paradoksalnie moja obawa o ich zdrowie czy życie nie jest wyssana z palca – i to jest chyba najgorsze. Moja mama choruje także na nerwicę lękową i chyba jako jedyna mnie rozumie, a na pewno zawsze wysłucha. Przebywała przez jakiś czas w szpitalu psychiatrycznym i prawdę mówiąc odwiedzenie jej tam było dla mnie ogromnym szokiem. Świetlica była praktycznie na izbie przyjęć – i chyba to wywołało też w pewnym stopniu moją traumę – niedoszli samobójcy, paranoicy, obsesjonaci. Widziałam ciężkie przypadki w momencie kiedy sama byłam niejako bezbronna i zszokowana tym, co przeżywa moja matka. Wszyscy wiemy jakie stereotypy krążą o ludziach poddanych leczeniu psychiatrycznemu w takich placówkach – ciężkie było dla mnie zestawienie go z obrazem mojej mamy, wcześniej zawsze radosnej, pogodnej, uśmiechniętej.

Mój tata natomiast jest uzależniony od hazardu. Od dzieciństwa pamiętam nieprzespane noce, które razem z mamą spędzałyśmy przed oknem czekając na jego powrót i modląc się, żeby nic mu się nie stało, bo kilkakrotnie został napadnięty. Borykam się z tym do dzisiaj – teraz jest łatwiej, są chociażby telefonu komórkowe. Ciężko mi pogodzić się trochę z faktem, że nadejdzie czas, w którym będę musiała zostawić rodziców samych, a ze względu na chorobę mamy, chciałabym, żeby coś się zmieniło. Do tej pory byłam między młotem a kowadłem – jak mama była w szpitalu to chroniłam tatę, przemilczając złe samopoczucie mamy i odwrotnie, nie mówiłam o wyskokach ojca. Czuję się obciążona ich relacjami. Zostałam wychowana w taki sposób, aby najpierw troszczyć się o innych, nieważne czy coś mnie nie odpowiada, przyjmować pokornie to, co daje los i pamiętać o szacunku. I pokutuję przez to. Ciągle mnie ktoś wykorzystuje, a ja jak głupia zawsze biegnę pierwsza, żeby pomóc. Boli mnie to. Jest mi strasznie przykro, że ktoś nie chce utrzymywać ze mną kontaktów z powodu mojej osobowości, ale tylko dlatego, że mnie potrzebuje. W rodzinie zawsze traktowano mnie jako tą najgorszą, wiecznie porównywano z kuzynką, która na każdym polu obiektywnie patrząc mi nie dorównywała. Zamiast jednak mnie pochwalić za osiągnięcia ciągle wytykano wady lub zwyczajnie całą sprawę przemilczano. Teraz, kiedy musiałam przerwać studia jest to dopiero sensacja – można bezkarnie się na mnie uwziąć. Nikt z ciotek czy wujków nie zapytał mnie, w ciągu tych 2 lat choroby o moje zdrowie. Nikt. Pewnie napiszecie, że nie powinnam się tym przejmować – ja to wiem, ale jestem jedynaczką i wychowywałam się praktycznie wśród tych ludzi. Moje kuzynki, które traktowałam jak siostry od ponad roku się do mnie słowem nie odezwały. Jestem rozczarowana, i to strasznie.

Zresztą podobna sytuacja miała miejsce z przyjaciółmi, a w zasadzie powinnam napisać „przyjaciółmi”. Potraktowano mnie jak histeryczkę, tak słabą psychicznie, że nie potrafi sobie poradzić z najmniejszymi drobiazgami – śmiano się ze mnie, że udaję. Została ich dosłownie garstka, za to wiem, że mogę na nich liczyć.

Tęsknię za tym, co było wcześniej. Mam wrażenie, że życie mi przecieka między palcami. Boję się przyszłości. Boję się, że za rok, za dwa, wciąż będę w tym samym miejscu – zamknięta w czterech ścianach „bezpiecznego” domu. Studia, które były dla mnie ważne nie sprawiają mi już radości. Prawdę mówiąc zaczęłam się zastanawiać czy dobrze zrobiłam wybierając ten kierunek, teraz wydają mi się takie mało istotne, z perspektywami pracy, która nie do końca mnie zadowoli. Chciałabym w przyszłości pomagać ludziom, nieważne w jaki sposób. To daje mi satysfakcję. Chcę czuć się potrzebna.

Czasami boję się własnych zachowań. Patrząc na nadjeżdżający tramwaj obawiam się, że nie zapanuję nad sobą i wskoczę pod niego. Nie mam myśli samobójczych, ale boję się, że mogę takie mieć. Boję się tylko i boję. Wszystkiego dosłownie.

I paradoksalnie mam wrażenie, że prowokuję niektóre sytuacje specjalnie. Stałam się strasznie kłótliwa. Wdaję się w dyskusję z rodzicami, przypadkowymi ludźmi w Internecie. Kiedy widzę jak ktoś wypisuje głupoty albo wypowiada się na temat, na który nie ma zielonego pojęcia od razu się wtrącam, a jak jakaś grupa się uweźmie na jakąś osobę np. na forum to mój udział gwarantowany. Nie potrafię nad tym zapanować, nie mogę przejść koło tego obojętnie. Chociaż, może wbrew pozorom służy mi to. Kiedyś zamartwiałabym się, co Ci ludzie o mnie pomyślą, teraz czuję tylko adrenalinę przez moment – aż nie usłyszę/przeczytam kontrargumentów.

Nie do końca jeszcze oswoiłam się z tą diagnozą. Tak bardzo chciałam, żeby moja choroba okazała się fizyczna, bo takich się przecież nie wybiera – ot, ślepy los. A nerwica jest moją winą, bo to ja okazałam się za słaba, żeby wytrzymać.

Wciąż jednak na przekór wszystkiemu trzymam się i wierzę, że przyszłość nie będzie taka czarna, że w końcu dam radę wyjść z tego.

 

Wybaczcie za to wypracowanie, nawet nie myślałam, że tyle tego wyjdzie. Dziękuję cierpliwym za dotrwanie do końca ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj,

 

potrzebujesz pomocy. Fachowej. Gorąco polecam psychoterapię. Bez niej raczej nie rozwiążesz problemów związanych ze swoją psychiką. A psychoterapia często pomaga i to nierzadko już po pierwszych spotkaniach. Przyjemną rzeczą w niej - szczególnie dla nerwicowców, jedną z których jak zakładam jesteś - jest to, że często dość szybko zaczynasz czuć spokój oraz satysfakcję. Zaczynasz czuć, że nareszcie robisz coś wartościowego ze swoim życiem. Spróbuj. To jest najlepsza pomoc, jaką sobie sama możesz udzielić. W rozmowie z psychoterapeutą jest miejsce na przedyskutowanie własnych słabości, kłopotów, tego że jesteś zmęczona wiecznym rozwiązywaniem kłopotów psychicznych własnych rodziców...

 

Powodzenia, Lexie!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zaczęłam psychoterapię indywidualną jakoś latem. Chciałam wrócić na uczelnię w październiku, niestety wytrzymałam 2 tygodnie, bo czułam się jak na torturach;) Jest poprawa, bo wcześniej bałam się nawet kąpać (musiał ktoś pod drzwiami stać i ze mną rozmawiać), a o wyjściu samodzielnie do sklepu czy z psem to można było zapomnieć. Była poprawa - dla osób trzecich może i mała - dla każdego nerwicowca naprawdę duża. Niestety z przyczyn finansowych musiałam ją przerwać w grudniu. Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu będę mogła już ją kontynuować. Prawdę mówiąc czuję skutki jej przerwania - ostatnio codziennie mam stan podgorączkowy, a miałam już od dłuższego czasu spokój z tym objawem.

O dziwo - tutaj napisałam o sprawach, których nie byłam jeszcze gotowa powiedzieć terapeutce. Te 2 miesiące spędziłam na zastanawianiu się nad tą całą chorobą. Dużym problemem w moim życiu są teraz studia. Powinnam być na 5 roku spadłam na 2, bo wprowadzono tryb 3+2. I mam straszny kłopot z wbiciem się znów w rytm - część wykładowców zgodziła się na zaliczanie indywidualne na dyżurach. Mało tego, doszłam do wniosku, że to, co kiedyś było moją pasją nie budzi już we mnie takich emocji. Zwyczajnie mnie to już nie interesuje. Czy pasja może przemijać?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

grun to nie zalamac sie do konca p[sychoterapia dobrze ci zrobi a napewno nie zaszkodzi wkoncu po to mamay specjalistow zeby pomagali i jakos wspolnie znami rozwiazali problem ktory mamay. Dobro zawsze powraca tylko musimy byc cierpliwi i wierzyc ze nam sie uda ale jesli czegos bardzo pragniemy to zawsze to dostajemy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Lexie ja jestem w trakcie rocznego urlopu zdrowotnego na studia. Pod koniec lutego wracam i strasznie sie boje..

Wiem co czuejsz , ale wiem rowniez ze siedzenie w domu na dluzsza mete nie pomaga. I taki maly cell do osiagniecia jak skonczenie studiow w naszej chorobie jest potrezbne.

Stanowi motywacje do tego zeby wyjsc z domU!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może źle robię, ale mam dosyć bycia twardą, chcę żeby wreszcie ktoś pogłaskał mnie po głowie, niczym dziecko i powiedział, że mam prawo źle się czuć, że to nic złego chorować na nerwicę i że będzie lepiej.

Lexie, ja bym chciała pogłaskać cię po głowie i pocieszyć :D wiadomo że nerwica nie bierze się znikąd, a twoje doświadczenia o których piszesz, o nerwowej matce, ojcu hazardziście, o tym jak rodzina cię traktowała, o tym że nie chcą chodzić do lekarza a w ogóle reszta rodziny i wielu przyjaciół się od ciebie odwróciło, cóż nie dziwię się że musi ci być ciężko!! Nie obiecam ci że będzie lepiej, będzie lepiej jeśli będziesz ty sama szukać rozwiązania, szukać drogi... chyba każdy z nas ma jakieś trudności do pokonania. Mimo tego że mówi się że pomaga psychoterapia, to myślę że na psychoterapeutę nie można zrzucać odpowiedzialności za wyleczenie, mam takie poczucie że to ja muszę rozwiązać docelowo moje problemy, a dobrze jeśli ktoś mi w tym pomoże... życzę ci więc powodzenia i odnalezienia drogi przez te problemy!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może źle robię, ale mam dosyć bycia twardą, chcę żeby wreszcie ktoś pogłaskał mnie po głowie, niczym dziecko i powiedział, że mam prawo źle się czuć, że to nic złego chorować na nerwicę i że będzie lepiej.

 

Ja też z chęcią mogę pogłaskać po główce, ale wiesz... chwilę później zagoniłbym do roboty ;p

Długa i ciężka praca przed Tobą, co prawda ja nie mam takich problemów rodzinnych ja Ty, jednak mam to samo poczucie, że życie przecieka mi między palcami. Dodatkowo niepewna przyszłość również wpływała niekorzystnie na moje zdrowie. Podejdź do wszystkeigo z dystansem i zacznij coś zmieniać. Boisz się, że za dwa lata będziesz w tym samym miejscu? No to trzeba się ruszyć i zacząć coś zmieniać. Nie jest to łatwe, ale gwarantuję Ci, że jak już zaczniesz małymi kroczkami i zobaczysz pozytywne rezultaty dalej pójdzie już łatwiej. Życzę powodzenia :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Każdy człowiek ma prawo do smutku i do tego, żeby wyrzucić negatywne emocje z siebie. Napisałaś, że zostałaś tak wychowana aby najpierw troszczyć się o innych, a później o siebie i robisz tak nawet jak jest to nie po twojej myśli. Jak masz czuć się dobrze robiąc coś wbrew sobie? Zatroszcz się o siebie. To Ty musisz być dla siebie najważniejsza, spróbuj być taką małą egoistką, bo zdrowy egoizm nie jest wcale zły. Owszem pomagaj innym, ale nie rób tego wbrew sobie. Tak mi się coś wydaje, że to Twoje niskie poczucie wartości wzięło się z tego, że nie otrzymywałaś pochwał w dzieciństwie za to co zrobiłaś dobrze. Mam podobnie do Ciebie w tej kwestii :smile: Ogólnie opisałaś sytuację rodzinną. Tutaj też widzę analogię do mojej sytuacji, bo jako dzieciak często nie spałem w nocy czekając aż ojciec wróci do domu. U Ciebie ojciec hazardzista, u mnie alkoholik. Bałem się wtedy, że nie wróci do domu i stąd wziął się jeden z moich lęków. Ty jesteś ich dzieckiem, nie powinnaś być pomiędzy nimi, angażować się w to. Oni powinni dawać Tobie wsparcie, a nie Ty im. Oni są dorośli, pobrali się, stworzyli Ciebie i powinni się o Ciebie troszczyć, wspierać cię w twoich działaniach i świecić przykładem. Tymczasem jak sama piszesz cała rodzina zrobiła sobie z Ciebie kozła ofiarnego, którego ciągle kopie w tyłek. To wygląda tak jakbyś Ty na swoje barki brała wszystkie problemy tego świata, żeby tylko ktoś Ciebie pochwalił, żebyś czuła się potrzebna. W końcu nie otrzymałaś tego w domu, chociaż ciągle się starasz im pomóc, ciągle próbujesz. I to nie Ty jesteś winna swojej chorobie, wcale nie jesteś słaba. Wręcz przeciwnie: zauważ ile Ty cudzych problemów masz w sobie? Jesteś silna tylko nikt Ci o tym nie powiedział, więc ja Ci to mówię :D A z tym, że pasja nie sprawia Ci radości, to albo Tobie przeszła, bo to się zdarza; albo przez nerwicę tak na nią reagujesz.

Podsumowując moją przydługawą wypowiedź: masz prawo do smutku i masz prawo do szczęścia :smile: walcz o siebie i bądź dla siebie najważniejsza :D

pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję wszystkim za odpowiedzi, naprawdę wiele dla mnie znaczą;)

Wbrew pozorom nie powiedziałabym tak do końca, że wciąż jestem w tym samym miejscu - zewnętrznie byc może, ale mimo wszystko nastąpiły przemiany wewnątrz mnie - czuję, że jestem zupełnie innym człowiekiem. Kiedyś wszystkie emocje odbierałam podświadomie, teraz moje reakcje nie są już tak zagadkowe, aczkolwiek złoszczę się, że tak wolno postępuję. Kiedy tylko wmówię sobie, że dany objaw powoduje nerwica ten ustępuje i pojawia się nowy. Obecnie mam właśnie z tym problem. Boli i piecze mnie prawa strona ciała. Boję się, że to może byc coś poważnego. Zaczęło się od kłucia w prawej piersi - dosłownie jakby ktoś we mnie igłę wbijał. A teraz piecze mnie prawa strona głowy - w ogóle mam wrażenie, że moje czucie jest osłabione w tym miejscu. Czy ktoś miał podobne objawy? Trudno jest wyzbyc mi się myśli, że to może jednak byc coś innego (przekleństwo nerwicowców;))

Znów powrócił strach przed tramwajami - 2 tygodnie temu mnie zemdliło podczas jazdy (prawdopodobnie związane to było z grypą żołądkową, nie z nerwami). Ciężko mi się jednak ponownie oswoic,wiem, że w końcu to nastąpi, ale obecnie podczas takiej podróży wciąż myślę, że za chwilę zwymiotuję. Dwa kroki w przód, jeden w tył:/

Aczkolwiek pojawiają się i dobre dni, cieszą mnie wtedy najdrobniejsze rzeczy - rozmowa, spacer, cokolwiek. Jestem strasznie spragniona normalności, ale paradoksalnie boję się też jak wyzdrowienie może na mnie wpłynąc. Boję się, że mi "obije", że będę chciała zrekompensowac sobie te stracone lata i popełnię głupoty, np. że zostawię chłopaka dla pierwszego lepszego gdziekolwiek poznanego, tylko dla tego powiewu "nowości". Gdzieś tam w podświadomości tkwi taka myśl, że mi z tą nerwicą wygodnie - wyrzekłam się czegoś, po to by zamknąc się we własnym świecie, gdzie nie muszę wysłuchiwac bzdurnych problemów o plamie na spódnicy moich "przyjaciółek". Może w ten sposób chciałam się od nich odciąc, bo do asertywnych to ja nie należę? Zgłębiam wciąż tajniki własnej psychiki, bo czuję, że tam, gdzieś głęboko ukryta jest myśl, której znalezienie i przyjęcie do świadomości jest kluczem do mojego zdrowia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×