Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nieszczęśliwy w swojej szczęśliwości


jokrk

Rekomendowane odpowiedzi

Drodzy forumowicze,

 

Chciałbym podzielić się z Wami refleksją o moim życiu. Nie jest to nic strasznego lub co wymagałoby natychmiastowej uwagi. Prosta (może nie do końca) refleksja zwykłego dwudziestokilkuletniego chłopaka. Istnieje szansa, że część mojego wywodu może się komuś przydać (choćby do przemyślenia własnych spraw), ale zdaje sobie sprawę i w pełni zrozumiem wypowiedzi jeśli ktoś uzna niniejszy tekst za stratę czasu. Umieściłem tekst w dziale „Zaburzenia – Pozostałe zaburzenia” dlatego, że czasem ciężko zdefiniować z czym tak naprawdę ma się problem lub co jest wyzwaniem. Dlatego uprzedzam zawczasu i życzę miłej lektury osobom, które zechcą poświęcić swój cenny czas – mam nadzieję, że czas ten nie będzie stracony.

 

Jestem nieszczęśliwy w swojej szczęśliwości. Nie mogę narzekać na swoje dotychczasowe życie. W porównaniu do innych osób w moim otoczeniu można rzec, że posiadam wszelkie „atrybuty” i możliwości do rozwoju, doskonalenia się, decydowania o przyszłości i niezliczone okazje, które mogę wykorzystać i jeszcze bardziej cieszyć się z życia. Poczynając od małego dziecka. Miałem szczęśliwe dzieciństwo – nigdy niczego nie brakowało, otoczony zawsze w miłości rodziny. W swoim życiu zwiedziłem spory obszar świata, więc też i tutaj w pewnym sensie się spełniałem i nadal spełniam. Aktywnie uczestniczę w różnych organizacjach typu NGO – dzięki czemu wykształciłem pewne umiejętności, zdobyłem doświadczenie w relacjach z ludźmi różnego pokroju czy też doświadczenie zawodowe. Jestem jednak introwertykiem z cechami ekstrawertyka (przyjmując standardowe definicje). Od samego dzieciństwa obserwowałem i analizowałem swoje życie (trochę mnie to fascynowało i fascynuje) i w toku tych analiz wyszło, że w zdecydowanej większości czasu preferowałem samotność nad towarzyskością, spokój nad chaosem, kontrolę nad spontanicznością, wycofanie nad ryzykiem, usprawiedliwianie nad działaniem, altruizm nad egoizmem. Łagodne usposobienie i umiejętność wysłuchania drugiej osoby, jak i altruizm, powodował, że pomimo mojego introwertycznego podejścia ludzie mnie znali i być może w większości lubili. Wspomniany „altruizm” oczywiście nie był zawsze optymalny dla mojej osoby i odbijał się czkawką w innych dziedzinach życia. Myślę, że każdy z nas zna podobne przypadki lub zdarzenia gdzie bardziej skupiamy się na innych, niż na sobie samych. Dodatkowo wchodzi tutaj pewna wrażliwość na opinie innych (potrzeba akceptacji, bardziej istnienia w myśli grupy osób aniżeli samego bycia). Zakładam, że wynika to z pewnej „natury” introwertyków – potrzebują samotności i pewnego dystansu, jednak mimo wszystko chcą być w jakieś „formie” wśród innych ludzi. Jednak altruizm i łagodne podejście do wszystko obraca się często przeciwko. Mało osób krytykuje osoby wykazujące się altruizmem lub które zawsze poszukują rozwiązań dobrych dla wszystkich. Dlatego bardzo często brakuje „negatywnej” informacji zwrotnej od środowiska. Czasem się pojawia taka informacja, blokuje trochę myślenie (wpływa na wrażliwość) ale w konsekwencji daje pozytywny bodziec do działania, wykazania się. Przyznam, że brakuje tego – ale wynika to z pewnej ścieżki życia, która obecnie uznawana jest za tą właściwą (choć być może mylnie). Kolejna rzecz to strach przed podejmowaniem ryzyka, pojawiający się od czasu do czasu. Niestety w części przypadków spowodował, że mając szansę zrobienia czegoś dla siebie, zaprzepaściłem ją wiecznym dręczeniem się i szukaniem wymówek – typu będzie inna okazja i niekoniecznie muszę teraz brać w tym udział. Za pewne znacie ten mechanizm tłumaczenia, nie bo coś innego (ważnego!) trzeba zrobić. Niestety w wielu innych aspektach mojego życia podejmuje takie rozważania, które kończą się na moją niekorzyść. Inną kwestią jest dołowanie się lub wpadnie w emocjonalny dołek. Potrafię wytrzymać w tym dosłownie kilka dni. Wyrobiłem sobie pewien mechanizm, że cokolwiek by się nie działo i tak w końcu będzie lepiej. Na zasadzie, mamy jedno życie i szkoda tracić czasu na rozważania z góry prowadzące do niczego. Nawet w trakcie maksymalnego dołka automatycznie wyszukuje rozwiązań prowadzących do poprawy. Czasem jestem zły na siebie, że zamiast dołować się, wpaść w emocjonalną zapaść (lub coś podobnego) podstawiam drabinę i wychodzę. Proszę mnie nie zrozumieć źle. Rozumiem, że lepiej nigdy nie wpadać w przysłowiowe dołki i brnąć naprzód bez potknięcia – w moim przypadku wygląda to trochę inaczej. Można określić, że jestem do bólu pozytywny i choć miewam wahania nastroju, duże wątpliwości, uczucia totalnej rezygnacji to zawsze jednak wszystko wraca do myślenia, jak to zmienić na lepsze. Wydaje się, że jest to dobre rozwiązanie. Niestety tak nie jest. Tych potknięć jest bardzo dużo i choć od razu z nich wychodzę, to nie wydaje mi się, że prowadzą w dłuższym okresie do czegoś konkretnego. Oczywiście okresy między potknięciami bywają bardzo różne, raz jest ich mnóstwo, a raz w ogóle ich nie ma przez dłuższy okres czasu. Moje introwertyczne podejście do życia spowodowało także, że nie mam przyjaciół i nikomu nie zwierzam się z mojego życia (choć oczywiście bywały takie momenty w historii i nie były związane z pijackim dialogiem). W większości sytuacji nie wykazuje także emocji gdzie zdecydowana większość osób by okazała (dotyczy to zarówno pozytywnych jak i negatywnych emocji). Brak przyjaciół wynika z prostego powodu – nigdy nie traktowałem tej więzi emocjonalnej za coś wskazanego w moim życiu i dobrze sobie z tym radziłem, może i nadal sobie z tym radzę. W konsekwencji wykształciło to pewną umiejętność nawiązywania niemalże codziennie nowych kontaktów, choć nie tak silnych jak w przypadku przyjaciół. Chęć bycia niezwiązanym z niczym (może i nikim?), a także wolnym (w decydowaniu) zawsze była silniejsza niż wszystko inne. Trochę inaczej było w przypadku związków. Tutaj prawie zawsze wygrywała chęć bycia z kimś nad chęcią tworzenia czegoś więcej – w skrócie długotrwałego związku (choć zawsze się łudziłem, że to robię). Związki trwały zwykle do kilku miesięcy – wyglądały jak typowe związki między kobietą a mężczyzną – wspólne wyjścia, przebywanie ze sobą, dzielenie się uczuciem itp. W zdecydowanej większości związki kończyły się z mojej winy i egoistycznego podejścia. Wmawiałem sobie, że uczucie, zauroczenie, to „coś”, jest prawdziwe i stworzę udaną relację. W ten sposób tworzyłem silną więź emocjonalna z drugą połówką, później jednak chęć kroczenia własną ścieżką przeważała nad potrzebą bycia z drugą osobą, co w konsekwencji prowadziło do zranienia uczuć. Może się wydawać, że jest to typowe dla mężczyzn, że rozkochują i później porzucają – zgadzam się z tym. Tak to robiłem i dlatego postanowiłem nie mieszać się w sfery uczuciowe – z racji tego, że nie jestem w stanie budować emocjonalnego związku. Jednak zdarzyło się kilka razy, że pomimo całego mojego doświadczenia w relacjach, podejmowałem, mówić kolokwialnie „próby” stworzenia związku – wynik był jednak zawsze taki sam. Od jakiegoś czasu zupełnie pomijam ten temat. Cała ta sytuacja wynika poniekąd z tego, że nigdy nie budowałem dłuższych i poważnych relacji emocjonalnych. Teraz nadal nie chce się angażować, choć oczywiście poczucie bliskości i chęć bycia z kimś i dzielenia się życiem jest nadal silna, ale mam w zanadrzu jednak bogate i smutne doświadczenie w budowaniu związków. Owszem, można rzec, że zrozumiałem swoje błędy i nie powinienem zamykać się, tylko próbować i dać sobie więcej zaufania – jest to zawsze to rozważenia, jednak trzeba mieć na uwadze, że mamy pewną naturę, która w pewnym momencie może postąpić inaczej od naszych planów. Próbować zawsze warto ale nie kosztem uczuć innych. Tutaj na razie sprawę pozostawiam zamkniętą. Konsekwencją mojego życiowej ścieżki jest chęć zagłębiania się w pracę lub dążenia w pewnych dziedzinach do perfekcyjności. Praca jest pewnym substytutem części towarzyskiej życia – zdaje sobie z tego sprawę, pozwala jednakowoż na realizowanie innych zainteresowań. Perfekcyjność jest czasem bardziej hamulcem, a nie przyspieszaniem. Na pewno znacie przykłady osób, które dążą ponad miarę do czegoś, czego i tak nie osiągną pomijając przy tym wiele innych ciekawych rozwiązań. I mojej osobie udziela się perfekcyjność w różnych aspektach życia, nawet w tych uczuciowych sprawach dążyłem do bycia z kimś, kto w moich oczach spełniał pewne oczekiwania. Zwykle mimo moich starań zawsze zwracam uwagę na wygląd i zawsze poszukuje to „coś”. Nie jestem w stanie zdefiniować co jest tym „coś” – po prostu wiem, kiedy poznaje taką osobę. Tak w skrócie wygląda moje życie i dylematy, z którymi się spotykam na co dzień. Wiadomo, że w przypadku wahań nastrojów czasem poszukuje się substytutów przyjemności w celu zapomnienia o problemach (na pewno nie ich rozwiązaniu). Zdarzało mi się napić większej ilości alkoholu (nigdy jednak nie do spojenia, nie preferuje znalezienia się w takim stanie). Po kilku próbach uznałem (zważywszy na moją chęć wychodzenia z dołka), że jest to rozwiązanie bardzo nie praktyczne, zanieczyszcza umysł i w tym momencie nie mogę skoncentrować się na tym jak wyjść z danego problemu. Dlatego uważam, pomimo całej „przyjemności” z korzystania różnych używek, że nie tędy droga. Może się wydawać, że moje życie wcale nie jest takie złe – to prawda. Nie mam poważnych powodów do zmartwień jak niektórzy i w pełni jestem tego świadom. W skrócie można powiedzieć, że jestem szczęśliwy – ale patrząc na moje życie widzę ile wody przelatuje przez dziurawe palce. Wiecie, codziennie otaczam się grupą ludzi i lubię to, nie neguje i nie uciekam, realizuje się w pewnej części, tylko unikam tych więzi oraz w pewnym momentach bardzo blokuje się przed różnymi inicjatywami i wyzwaniami.

 

Tak jak wspomniałem na początku, chciałem podzielić się z Wami moimi myślami, bo raz na jakiś czas jest taka potrzeba. Czy tłumię emocje? Na pewno. Czy radzę sobie z tym? Według mnie po części tak (taki już mam nawyk). Czy szukam rozwiązania mojej nieszczęśliwości? Zawsze. Jednak jest to błędne koło trwające od wielu lat. Proszę nie zrozumieć mnie źle. Nie traktuje mojej nieszczęśliwości jako coś co destabilizuje moje życie i koniecznie muszę się w tej chwili zmienić (próbowałem i nadal próbuje małymi kroczkami coś zmieniać). Staram się na bieżąco zmieniać coś na lepsze, zaczynając od prostych spraw (nawet zmiana porządku wykonywanych czynności po przebudzeniu daje jakiś bodziec do dalszego poszukiwania nowych rozwiązań) i rzeczywiście sprawdza się często. Jest to jednak proces długotrwały. Ścieżka, którą podążam ma swoje plusy i minusy. Pytanie brzmi - czy inna droga okazałaby się w moim przypadku lepsza – zawsze można powiedzieć, że tak, że powinienem budować więzi emocjonalne, ryzykować – choć wiemy, że nie zawsze to co wydaje się dobre, w efekcie będzie dobre. Codziennie staram się budować pewne narzędzia co pozwolą trochę wychodzić z tej „nieszczęśliwości” i mam nadzieję, że w końcu to się uda. Lubię swojej życie, choć przyznaje, że w pewnym momentach jest nadzwyczaj męczące. Bardzo dziękuje tym osobom, które przeczytały mój wywód. Doceniam to. Życzę przy okazji by pomimo różnych przeciwności starać się zbierać pozytywne okruszki życia – a przynajmniej te neutralne – zawsze jest to jakiś początek.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×