Skocz do zawartości
Nerwica.com

Filmy i seriale


Magnolia

Rekomendowane odpowiedzi

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

 

No Country for Old Men

To nie jest kraj dla starych ludzi (2007)

reżyseria: Joel Coen, Ethan Coen

 

No_Country_for_Old_Men_poster.jpg

 

Ocena z filmweb: 7.6

 

Recenzja z filmweb:

Ekranizacja powieści Cormaca McCarthy’ego – amerykańskiego pisarza, nazywanego następcą Williama Faulknera, to bez wątpienia wielkie wyzwanie. Joel i Ethan Coenowie podołali temu zadaniu i decyzją Akademii ich najnowszy film – "To nie jest kraj dla starych ludzi" – słusznie został uznany za najlepszy film roku.

 

Proza McCarthy’ego nacechowana jest elegijną narracją, czarnym humorem i motywem przemijania. Książka "To nie jest kraj dla starych ludzi" to okrutna opowieść o upadku wartości i tradycji, a przenosząc ją na ekran, bracia Coen stworzyli mroczy thriller, który zyskał miano dramatu egzystencjalnego.

 

Wszystko zaczyna się od tego, że gdzieś w Teksasie, na granicy z Meksykiem, pewien myśliwy – Llewelyn Moss (Josh Brolin) znajduje walizkę wypchaną dwoma milionami dolarów. Zabierając pieniądze, Moss świadomie wstępuje na ścieżkę zbrodni i uruchamia nieodwracalną machinę przemocy. Musi uciekać przed podążającym za nim psychopatycznym mordercą Chigurhem (w tej roli zdobywca Oscara za najlepszą rolę drugoplanową – Javier Bardem). Tropem obojga rusza podstarzały, praworządny szeryf Bell (Tommy Lee Jones).

 

Mroczna, rozpisana na trzy postacie historia to trzymający w napięciu kryminał, w którym raz po raz zacierają się granicę pomiędzy ofiarą a drapieżnikiem. Spokojna narracja i niespieszne tempo nie przynoszą punktu kulminacyjnego, nadając całości duszący i hermetyczny nastrój. Świat przedstawiony w najnowszym filmie braci Coen to egzystencjalne pustkowie pełne przemocy i bólu. To świat, w którym rządzi przypadek – rzut monetą decyduje o życiu i śmierci. Gdzieś jeszcze dogorywa prawo i porządek, brutalnie stłumione przez zamęt i nieodwracalność zmian. To niestety zmiany na gorsze. Odchodzi w zapomnienie dawny świat, reprezentowany jeszcze przez szeryfa Bella. Boli bezsilność starego porządku, który nie radzi już sobie z narastającą chciwością. Nie ma już miejsca na uczciwość, a wszystko zmierza ku zagładzie.

 

Zwiastunem nowego "ładu" jest demoniczny Chigurh. To zło w najczystszej postaci, pozbawione ludzkich odruchów indywiduum. Reprezentuje ono świat spłowiałych wartości i pustych ideałów. Wymierza sprawiedliwość podług własnej miary. W filmie "To nie jest kraj dla starych ludzi" nie ma jednak podziału na dobro i zło, i to z prostej przyczyny – dobra już nie ma. Triumfuje zło, które jest nieuniknione. "Nie zatrzymasz tego, co ma nadejść" głosi jedno z haseł promujących film. Llewelyn Moss wie, że nie uwolni się od przeznaczenia. On również jest przestępcą-złodziejem. Jego ucieczka z góry skazana jest na niepowodzenie.

 

Szeryf Bell pamięta stare czasy. Nie rozumie zmian, jakie zaszły i nie potrafi odnaleźć się w nowym świecie. Przez to wszyscy trzej bohaterowie nigdy się nie spotkają. Nie dojdzie między nimi do bezpośredniej konfrontacji jak w klasycznie amerykańskim westernie. W tym kryminale nie ma jednak efektownych pojedynków, brawurowych pościgów i patetycznych uniesień. Wszystko to już było. Pozostaje jedynie nostalgia za dawną Ameryką, tą sprzed dominacji okrutnego i pozbawionego zasad Zachodu. Upadł amerykański sen, a jego pozostałości skazane są na bolesną agonię.

 

"To nie jest kraj dla starych ludzi" to przejmujące i przygnębiające swą wymową dzieło. To prosta opowieść, której siła tkwi w przekazie. Bardzo współczesna i bardzo uniwersalna zarazem. Nie jest to bynajmniej film antyamerykański. Bez zbędnych emocji zmusza do refleksji nad nadwerężoną kondycją współczesnego świata. To arcydzieło godne podziwu, idealnie skonstruowane i przemyślane.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

Gran Torino (2008)

reżyseria: Clint Eastwood

 

220px-Gran_Torino_poster.jpg

 

Ocena z filmweb: 8.2

 

Recenzja z filmweb:

Większości ludziom, choćby nawet nie widzieli jego filmów (o ile jest to możliwe), nie trzeba chyba tłumaczyć, kim jest Clint Eastwood. Zagrał w kilkudziesięciu filmach i niewiele mniej wyreżyserował. I o ile Clint-aktor kojarzony jest raczej z gatunkiem filmu sensacyjnego, o tyle już Clint-reżyser znany jest z bardziej ambitnych dzieł, nawet oskarowych (jak choćby "Listy z Iwo Jimy", "Za wszelką cenę", "Rzeka tajemnic" czy "Bird"). Najnowszym filmem stary, dobry Clint powraca jako aktor i jako reżyser. Napisałem "stary", bo skończy niedługo 79 lat, a dlaczego dobry - możecie się sami przekonać, oglądając "Gran Torino".

 

"Gran Torino" to historia amerykańskiego staruszka o swojsko brzmiącym nazwisku Kowalski. Walt Kowalski jest weteranem wojny koreańskiej, który po śmierci żony samotnie zamieszkuje w swojej starej dzielnicy. Jedynym jego zajęciem są drobne prace domowe i dbanie o samochód - tytułowy Gran Torino z 1972 r. Walt żyje samotnie, bo większość jego znajomych już się wyprowadziła lub umarła, ich miejsce zajmują emigranci z południowowschodniej Azji - Hmongowie. To ciężka próba dla starca, który zawsze mówi, to co myśli, jest opryskliwy i nie znosi obcych naruszających jego teren. Musi się zmierzyć z własnymi uprzedzeniami do nowych sąsiadów, a nie przyjdzie to łatwo, bo nastoletni sąsiad próbuje ukraść mu auto...

 

Nowy film Clinta Eastwooda zrobił w Stanach Zjednoczonych nie mniejszą furorę, niż pozostający na medialnym świeczniku "Ciekawy przypadek Benjamina Buttona". Dlaczego - spytacie? Bo to po prostu bardzo dobry film. Główne postacie są wyraziste i mimo że nieco przerysowane, od początku budzą sympatię widza. Na przykład główny bohater, który zachowuje się jak zgorzkniały, stetryczały staruch, "nie owija słów w bawełnę", zdaje się nienawidzić "kolorowych", przeklina i rzuca rasistowskie uwagi, a jednak to wszystko nie wzbudza naszego oburzenia, bo czujemy, że ten człowiek ma w głębi dobro.

Genialna gra samego Eastwooda i doskonałe prowadzenie przez niego aktorów wyciąga ten film na wyżyny, jakich nikt nie spodziewał się po historii o wrednym staruszku. Świetne zdjęcia i ujęcia Toma Sterna przypominają niemal lata młodości głównego bohatera. Film jest doskonale wyśrodkowany - momentami przypomina gangsterską historię, a momentami komedię obyczajową z dowcipnymi, choć dosadnymi dialogami. Role drugiego planu również są perełkowe (zwłaszcza świetny John Carroll Lynch jako fryzjer Martin) i doskonale współgrają w postaciami pierwszoplanowymi.

 

Przez większość seansu wybuchałem śmiechem - tak jak reszta kina, dlatego uważam, że ten film powinien zobaczyć każdy - dobry humor jest bardzo cenny, zwłaszcza w dobie kryzysu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

 

The Insider

Informator (1999)

reżyseria: Michael Mann

 

220px-The_insider_movie_poster_1999.jpg

 

Ocena z filmweb: 7.4

 

Recenzja z filmweb:

Film Michaela Manna nawiązuje do tradycji, jaką reprezentują "Wszyscy ludzie prezydenta" Alana Pakuli. Do kina poważnie traktowanych, widzianych w szerszej, politycznej perspektywie, dylematów moralnych. Film mówi o konkretnym, drastycznym przypadku, ale wskazuje na daleko ogólniejsze zagrożenia, jakie stwarza funkcjonowanie wielkich korporacji. Interes korporacji - a jej podstawowym celem jest osiągnięcie jak największych zysków - wymaga absolutnego podporządkowania pracownika obowiązującym regułom gry. Wszelkie inne zasady i wartości przestają się liczyć. Nieposłuszni tracą stanowiska i profity. Kształtuje się mentalność człowieka korporacji, który nie chce myśleć inaczej i woli nie mieć własnego zdania. System totalitarny na małą skalę. Kolejne wcielenie kafkowskiego ładu. Mann bardzo konsekwentnie buduje w swym filmie kafkowski klimat. Nieokreślone niebezpieczeństwo wisi tu w powietrzu. Od pierwszych ujęć czuje się pełne niepokoju napięcie

 

Poczucie osaczenia tkwi w samej materii filmu. W sposobie organizowania przestrzeni, światła, ruchu. W montażu, który znacząco wiąże różne miejsca i działania, sugeruje podteksty, zwraca uwagę na przypadkowe zbiegi okoliczności. W muzyce dającej filmowi tajemniczość pobudzającą wyobraźnię

 

Dwaj bohaterowie "Informatora": naukowiec Jeffrey Wigand (wielka kreacja Russella Crowe'a) oraz dziennikarz Lowell Bergman (Al Pacino) starają się być nonkonformistami, tzn. respektować wartości etyczne. Wigand - bo ma sumienie, a w dodatku nie lubi, jak się go próbuje szantażować i straszyć, Bergman - bo wierzy w misję swojego zawodu, czuje się apostołem prawdy. Obaj dokonują szalenie trudnych wyborów. Wigand właściwie wbrew sobie, jakby pod presją. Obaj mężczyźni podejmują wyzwanie, aczkolwiek na początku nie zdają sobie sprawy z ceny, jaką przyjdzie im za to zapłacić. Powraca w "Informatorze" jeden z archetypów amerykańskiego kina: imperatyw szukania prawdy. Prawda w świecie dawnych optymistycznych filmów była wartością najwyższą, świętym Graalem, tarczą, na której widniało słowo "zwycięstwo". W imię prawdy dwaj dziennikarze obalili prezydenta. Lecz w latach 90. prawda nie ma już dla nikogo znaczenia. O niczym nie przesądza, jest obiektem manipulacji. Może się nawet okazać niebezpieczna i szkodliwa - jak mówi Helen, filmowy radca prawny CBC. "Informator" jest gorzkim filmem epoki cynizmu. Nie utwierdza widza w przekonaniu, że prawda i dobro zwyciężą, nie budzi nadziei. Pokazuje jednak dwóch przyzwoitych facetów, a to już coś w tych ciężkich czasach

 

Uwaga Manna skupia się na wnikliwych portretach obydwu bohaterów. Ich decyzje i wahania, obsesje i fobie, ambicje i uczucia są treścią tego filmu. A także ich dojmująca samotność i mocno zakorzeniona w amerykańskiej tradycji, spajająca przeciwieństwa, męska przyjaźń. Wybór wykonawców akcentuje mocniej jeszcze dzielące ich różnice. Wigand, typowy yuppi, do chwili zwolnienia z pracy prowadził życie człowieka kariery i sukcesu z pięknym domem, atrakcyjną żoną, słodkimi jak z reklamy dziećmi. Skupiony, zamknięty, milczący, przyciężkawy w interpretacji Crowe'a. Zaś Bergman Ala Pacino jest nerwowy, impulsywny, w ciągłym ruchu, w ciągłym poszukiwaniu kontaktu, komunikacji. Z nieodłącznym telefonem komórkowym. Radykał z okresu lat 60., uczeń Marcusego - jak o sobie mówi - pozostał wierny ideałom młodości, żyje na przekór, nie dbając o rekwizyty społecznego prestiżu. Podobnie jak Wigand, wierzył jednak w swoją pozycję, w swoją siłę, w znaczenie swojej osoby. I tu obu ich spotyka bolesny zawód

 

To Wigand jest w gruncie rzeczy ważniejszą dla dramatu postacią, ale reżyser - widać to wyraźnie - większą sympatią darzy Bergmana. Wręcz go idealizuje, wskazując tym samym, że tradycja lat 60. stanowi dlań wartość niepodważalną. Czyni Bergmana spiritus movens całej historii. Amerykanie zwykli się dzielić na dwie szkoły. Jedna uznaje, że lata 60. są źródłem wszelkiego zła, które się potem przydarzyło, drudzy, że wprost przeciwnie, cokolwiek jeszcze zostało dobrego, jest dziedzictwem lat 60. Nie będziemy się mieszać w ten wewnętrzny spór. Niech go sobie rozstrzygają sami. Nie ulega wszakże wątpliwości, że Mann należy do zwolenników tej drugiej szkoły.

"Informator" to dramat psychologiczno-moralny i thriller trzymający w napięciu do ostatniego kadru. Jeden z ważniejszych filmów amerykańskich ostatniej dekady

 

Tytoniowy gigant Brown & Williamson rozpatrywał możliwość wytoczenia procesu Disneyowi, zwłaszcza w przypadku, gdyby film zbyt drastycznie przedstawił próby szantażowania i zastraszania Wiganda. Z kolei Mike Wallace (w filmie gra go Christopher Plummer), gwiazda programu CBS "60 Minutes" zaniepokoił się wielce, że może źle wypaść na ekranie, poskarżył się prasie i zażądał zmian w scenariuszu. Życie dopisało epilog filmowi, który chciał powiedzieć prawdę o życiu. Ale co to jest prawda? - wypadałoby zapytać, oglądając "Informatora".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ARQ (2016)

 

Renton budzi się w domu z pozasłanianymi oknami, przez które z trudem przechodzi światło. Patrzy na futurystyczny zegarek i na kobietę, która śpi obok niego. Nagle zostaje zaatakowany, próbuje uciec ale zepchnięty ze schodów uderza tyłem głowy w ścianę i umiera. Renton budzi się po raz kolejny. Znalazł się w pętli czasowej i ma szanse na zmianę swojego losu. Fabuła jest pełna tajemnic i twistów, zakończę więc jej opis na tym wstępie. Polecam też nie oglądanie zwiastuna, bo zdradza on stanowczo zbyt wiele.

 

http://www.filmweb.pl/film/ARQ-2016-772257

 

Klimaty Na skraju jutra, Dnia świstaka, czyli pętla czasowa, niskobudżetowy sci-fi, nie jest to jakaś rewelacja, ale warto obejrzeć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

"Wodny świat"(1995 r.) Wizja przyszłości, w której po stopnieniu lodowców Ziemia zamieniła się w wielki ocean. Tak będzie wyglądał świat gdy lodowce na biegunach stopią się i stan wody podniesie się kilkadziesiąt metrów. Troje bohaterów wyrusza na poszukiwanie legendarnego stałego lądu. Bardzo dobry i ciekawy film, świetna muzyka i Kevin Costner, który bardzo dobrze gra, podczas oglądania ma się wrażenie jakby się płynęło statkiem, chciałabym sobie popłynąć statkiem gdzieś, ale nie żyć na statku, na morzu. Ocena 10/10

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

A Clockwork Orange

Mechaniczna pomarańcza (1971)

reżyseria: Stanley Kubrick

 

MV5BMTY3MjM1Mzc4N15BMl5BanBnXkFtZTgwODM0NzAxMDE@._V1_SY1000_CR0,0,675,1000_AL_.jpg

 

Ocena z filmweb: 7.9

 

Recenzja z filmweb:

19 grudnia 1971 roku. Na ekrany kin wchodzi "Mechaniczna Pomarańcza", film Stanleya Kubricka, reżysera znanego ze swej kontrowersyjności. Ludzie tłumnie zjawiają się w salach kinowych. Ale po seansie zaczyna się prawdziwe piekło, walka z cenzurą i dyskusje na temat prowokacji i propagowania przemocy w kinie. Wszystko jednak jest odebrane nie tak jak trzeba - Kubrick nie filmował przemocy dla zabawy. Miała ona kluczową rolę w tej precyzyjnej układance...

 

Gdzieś w dalekiej przyszłości, w nieznanym mieście, banda mordujących i gwałcących wyrostków pod przewodnictwem Alexa DeLarge'a (znakomity Malcolm McDowell) zakłóca spokój mieszkańców. Pewnego dnia Alex zostaje zgarnięty przez policję. Po odsiedzeniu 2 lat w więzieniu zgadza się poddać eksperymentowi, który ma "wyplenić" z niego przestępcze skłonności. Ostatecznie Alex z bezlitosnego chuligana staje się prawym obywatelem. Można powiedzieć, że to błaha historia, jakich pełno w kioskowych czytadłach. Jednak w przeciwieństwie do nich po obejrzeniu "Pomarańczy" przychodzi refleksja. Kubrick w swoim obrazie zdaje się cicho, prawie niedostrzegalnie pytać: czy człowiek, który jest pozbawiony wyboru, który czyni dobro z przymusu, jest dobry? Odpowiedź nie przychodzi łatwo.

 

Reżyserowi zarzucono nadmiar brutalności. Ale przemoc w "Mechanicznej Pomarańczy" jest sfilmowana w sposób wysmakowany i niemalże poetycki. Bójki, gwałty czy napaści oglądamy, słysząc w tle muzykę Beethovena. Alex w scenach rozróbek śpiewa i tańczy walczyka. Dzięki takiemu zestawieniu brutalność nabiera innego wymiaru.

 

Film Kubricka to wspaniały popis gry aktorskiej Malcolma McDowella. Aktor w idealny sposób ukazał graną przez siebie postać w trzech światłach: jako twardego i bezlitosnego przywódcę bandy, jako lizusa i ulubieńca księdza w więzieniu, aż po prawego obywatela, który cierpi z powodu swojej "dobroci". Kreacja słusznie nagrodzona nominacją do Złotego Globu.

 

W "Mechanicznej Pomarańczy" niektóre sceny umyślnie są przejaskrawione. Reżyser podkreśla je kolorami i absurdalnymi, a nawet śmiesznymi dialogami. I właśnie to w filmie jest najbardziej interesujące - obraz w dramatyczny sposób opowiada o sensie istnienia człowieka i jego wartościach, a zaraz potem zmienia drogę i parodiuje władze, polityczne zatargi, a nawet normalne sytuacje, które przytrafiają się każdemu z nas.

 

Mimo tego że film Kubricka został wyprodukowany już jakiś czas temu, a niektóre sceny już nie bulwersują, a śmieszą, to "Mechaniczna Pomarańcza" jest filmem, który warto zobaczyć. Bo przecież nie można przejść obojętnie obok obrazu, który łączy w sobie mistrzostwo reżyserii i genialne aktorstwo ze wzruszającym dramatem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

 

Requiem for a Dream

Requiem dla snu (2000)

reżyseria: Darren Aronofsky

 

Requiem_for_a_dream.jpg

 

Ocena z filmweb: 7.9

 

Recenzja z filmweb:

Być może wielu z Was w tytule mojej recenzji znajdzie analogię do dzieła Krzysztofa Kieślowskiego, zatytułowanego "Krótki film o zabijaniu". I wcale nie będzie to skojarzenie bezpodstawne. Pamiętamy przecież z jak wielką zawziętością i niespotykanym realizmem polski reżyser przedstawił, krok po kroku, problem kary śmierci, wydobywając z widza emocje prosto z serca. Podobnego zabiegu dokonuje Darren Aronofsky, jednak na warsztat bierze zupełnie inną tematykę. W swym dziele "Requiem dla snu" dokonuje przerażającego studium ludzkiego upadku spowodowanego błahymi w istocie marzeniami.

 

Akcja filmu skupia się na czworgu bohaterach z Nowego Jorku. Sara Goldfarb to zapalona fanka telewizji, dzięki której ucieka przed samotnością, charakterystyczną dla ludzi w podeszłym wieku. Jej syn, Harry, odwiedza ją bardzo rzadko, w całości poświęcając czas swojej dziewczynie, Marion. Pełni młodzieńczej werwy planują, wraz z dobrym przyjacielem - mającym już nie raz kłopoty z prawem - Tyrone'em, otworzyć sklep z ubraniami. Sara w tym samym czasie otrzymuje wiadomość, na którą czekała od lat - wystąpi w programie telewizyjnym. I kiedy każdy z bohaterów realizuje swoje marzenia, pojawia się pewien problem, który całkowicie je rozwieje - uzależnienie.

 

Filmów na temat narkotyków było doprawdy mnóstwo. Jednakże dopiero "Requiem dla snu" niejako obnażyło ten problem. Wielu pyta, skąd ten zachwyt nad produkcją Aronofsky'ego, bo przecież temat stał się już oklepany i nudny, słowem - nic nowego. Chyba żaden inny film w tak dosłowny, przepełniony realizmem, a zarazem brutalny i psychodeliczny sposób nie pokazał, do czego prowadzą narkotyki. Reżyser, gdy wydaje nam się, że już więcej nie może pokazać, dopiero zaczyna 'zabawę', która u nie jednego widza wywołała szok, wprowadziła w osłupienie bądź po prostu spowodowała płacz.

 

Aronofsky, oprócz uzależnień, porusza w swym filmie więcej problemów. Przede wszystkim obala mit o popularnym 'amerykańskim śnie', który tak wyraźnie widać w hollywoodzkich produkcjach. W jego filmie każdy z bohaterów widzi przyszłość w różowych okularach, szczególnie ci młodzi, ale życie bardzo szybko weryfikuje ich optymizm. Można zadać sobie pytanie, co w tej głównej czwórce robi Sara Goldfarb? Aronofsky mógł przecież zrobić film z młodymi ludźmi, dla młodych ludzi, bo przecież to głównie ich dotyczy problem narkotyków. Jednakże dzięki tej postaci całość jest bardziej uniwersalna i nie skupia się tylko i wyłącznie na 'braniu' głównych bohaterów (jak to nie raz już było). Sara to postać niesamowicie symboliczna, przemawia przez nią samotność, odrzucenie przez społeczeństwo, brak jakichkolwiek przyjaciół, czy wreszcie zwykła ludzka niemoc. To też jedyna osoba, która nie ze swojej winy popadła w piekło uzależnień.

 

Sama fabuła filmu to jedynie niewielki procent z całości, na którą składa się świetne aktorstwo, bardzo oryginalne i wymowne zdjęcia oraz muzyka. Zacznijmy od tego pierwszego - gra aktorów w dziele Aronofsky'ego to prawdziwy majstersztyk. Wszyscy mieli do zagrania, mniej lub bardziej, skomplikowane postaci, bowiem każda z nich przechodziła swoistą metamorfozę, zarówno fizyczną jak i, przede wszystkim, duchową. Szczególny geniusz pokazała Ellen Burstyn, o jej roli powiedziana już dosłownie wszystko, prawie zawsze w samych superlatywach. Swoje przełomowe i, chyba, życiowe kreacje stworzyli Jared Leto, Jennifer Connelly i Marlon Wayans. Mieli spore pole do popisu. Na dość niekonwencjonalne rozwiązanie, jeśli chodzi o ujęcia, zdecydował się Matthew Libatique - autor zdjęć. Podzielenie ekranu na dwie części, charakterystyczne wstawki podczas zażywania, przyspieszenie bądź spowolnienie obrazu - to wszystko buduje nastrój filmu, jest pewnym smaczkiem, dodaje żywiołowości i realizmu, sprawia, że widz w pewien sposób 'czuje' to, co dzieje się na ekranie. Główny motyw muzyczny filmu - popularna, jak świat długi i szeroki, "Lux aeterna", to już prawdziwa poezja. Tragizm i emocje, jakie niesie ze sobą ten utwór, nierozerwalnie łączy się z dziełem Aronofsky'ego i nadaje pewnego wyraźnego kształtu całemu filmowi.

 

"Requiem dla snu" jest dla kinomaniaka jak ludzkie cierpienie. Nie jest z pewnością miłym doświadczeniem, ale prędzej czy później musimy poznać jego smak.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

 

Edward Scissorhands

Edward Nożycoręki (1990)

reżyseria: Tim Burton

 

large_aK5Giop6mfyXhv3sFGgMZwVZqdh.jpg

 

Ocena z filmweb: 7.7

 

Recenzja z filmweb:

Może zacznę mało oryginalnie, ale czy zastanawiało was kiedyś, skąd bierze się samotność? Czy jest to następstwo złych wyborów podjętych w życiu, czy też jest ona nam pisana już wtedy, gdy się rodzimy? Mógłbym się rozpisywać dniami i nocami, dywagować, strzępić język (no w tym przypadku raczej palce łamać), ale czy doszedłbym do istoty zagadnienia? Problem tkwi w tym, że samotność jest odczuciem, stanem abstrakcyjnym - oznacza to, iż każdy odczuwa ją indywidualnie, na swój sposób.

 

Zastanawiające jest tylko jedno: przypuśćmy, że stan ów jest jednostką chorobową i teraz - na jak szeroką skalę jest zakrojona? Jaka jest zachorowalność na nią? Czy możemy powiedzieć o epidemii? Odpowiadam z całą stanowczością: tak!

 

Ale co ma piernik do wiatraka, dlaczego piszę o tym, a nie o filmie? Powód jest bardzo banalny, "Edward Nożycoręki" jest po prostu filmem o nas. Każdy z nas jest Edwardem w mniejszym lub większym stopniu, każdy z nas zaznał, bądź też zazna, samotności (czego nikomu nie życzę). Dlaczego? Bo świat jest tak zbudowany. Musimy wszystkiego spróbować w życiu, aby dopełnić, a raczej dowieść swego człowieczeństwa, by u kresu życia rzec: "Nic, co ludzkie nie jest mi obce, wszystkiego w życiu spróbowałem". Samotność jest po prostu integralną częścią naszego życia, musimy jej zaznać, aby wiedzieć, czym jest miłość, przyjaźń itp. Samotność intensyfikuje te uczucia, sprawia, że są one jeszcze silniejsze.

Samotność jest również (jak wcześniej wspominałem) szeroko zakrojoną chorobą współczesnego społeczeństwa, pomimo iż żyjemy wszyscy razem, większość z nas

ma mnóstwo przyjaciół, to jednak czegoś nam brakuje. Nieraz spotykamy się ze znajomymi, nawiązujemy nowe znajomości, mimo to wracając do

domu, czujemy pustkę, której nikt nie jest nam w stanie zapełnić. Oto cena za nasze cudowne nowoczesne życie. Goniąc za karierą i pieniędzmi, tracimy prawdziwych przyjaciół na rzecz fałszywych bogów i znajomości.

 

Burton (wielkim reżyserem był, jest i będzie) z genialnym Deppem starają się nam właśnie to udowodnić wraz z akompaniamentem Elfmana w tle.

 

Może teraz nieco o fabule, która jest bardzo oryginalna. Mamy tu do czynienia z reedycją "Frankensteina" w trochę odmiennym wydaniu: pewien genialny naukowiec powołuje do życia robota, który posiada uczucia oraz ludzką formę, pozostaje jedynie jeden detal - zamiast rąk ma nożyce. Na skutek sędziwego wieku oraz wybicia godziny zero przez zegar biologiczny, wynalazca umiera, nie dokończywszy swego dzieła. Edward jako byt nieśmiertelny pozostaje w odosobnieniu (w starym, ponurym zamczysku) po to, by pewnego dnia dociekliwa konsultantka Avonu go odkryła i ze sobą zabrała. Tutaj rozpoczyna się akcja i perypetie bohatera. Edward, niewiedzący nic o "wielkim świecie", musi się uczyć wszystkiego od podstaw...

 

Na brawa zasługuję charakterystyczna dla Burtona wizja świata, ja nazwałem go światem po drugiej stronie lustra – nie dlatego, że jest identyczny z tym z opowiadań Lewisa, lecz dlatego że jest równie surrealistyczny. Baśniowa kraina, jaką stworzył autor, wszystko widziane jakby przez palce, kontrasty (ciemny zamek na ponurym wzgórzu i osiedle pełne kolorowych domków z soczyście zielonymi trawnikami) - pod pozorną idyllą ukryte jest drugie dno, czyli mieszkańcy.

Edward jest traktowany przez nich przedmiotowo, wykorzystują jego zdolności dla własnych korzyści, Burton wyłożył w bardzo przejrzysty sposób obraz naszego społeczeństwa (jak to ładnie mówią: "człowiek człowiekowi wilkiem").

Główny bohater, pomimo licznej grupy "przyjaciół", tak naprawdę nie może odnaleźć się w społeczeństwie, i tutaj znowu proszę o brawa dla pana reżysera, który ponownie ukazuję nam, iż, mimo że Edward opuścił zamek, dalej był samotny (choć nie do końca). Powiecie pewnie: "Po kiego grzyba gość opuszczał zamek, jeśli nic z tego nie miał?", odpowiedź jest bardzo prosta: na potrzeby filmu...

A tak na serio, to po to, aby poznać na nowo smak szczęścia, które zostało mu odebrane.

 

Film piętnuje jeszcze wiele innych zachowań, o których to już nie będę się rozpisywał, ponieważ Burton ukazuje je w bardzo przejrzysty sposób i nie trzeba tęgiego umysłu, aby to z filmu wyciągnąć.

 

Teraz chciałbym przejść do samej roli Deppa, którą uważam za jedną z najlepszych w kinematografii, jego gra była perfekcyjna. Johnny doskonale wczuł się w klimat (może to wina tego, że sam jest samotnikiem). Szczególną uwagę należy zwrócić na grę oczami oraz na to, w jaki sposób udało się Deppowi oddać autyzm postaci. Pomimo baśniowości utworzył bardzo wiarygodny obraz Edwarda, rzec by można, że powołał go do życia. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko jeszcze raz podkreślić wielki talent aktora, bo po cóż miałbym pisać pół strony o tym, co wszyscy wiedzą.

 

Reasumując, "Edward Nożycoręki" to dzieło ponadczasowe, które przekazuje nam prawdy życiowe w bardzo przystępny sposób, jest to również pewna sugestia Burtona (wiem, wiem to się nazywa nadinterpretacja), że każdy może zrozumieć istotę człowieczeństwa, bo wszyscy jesteśmy ludźmi. Film piętnuje głupotę oraz histeryczny strach przed nieznanym i przed innymi od nas, uczy (przynajmniej z założenia) tolerancji. A przede wszystkim ukazuje, że każdy ma prawo do szczęścia, bez względu na wszelkie przeciwności losu. Życie jest po to, aby żyć, a nie wegetować i biadolić. Następna ważną kwestią jest ukazanie bólu, jaki towarzyszy samotności, jest on najgorszy i nie da się go porównać z żadnym innym.

Ponoć te uczucia uszlachetniają, ale do jakiego stopnia?

 

Świat nie jest zły, źli są ludzie, którzy na nim żyją i jeżeli nic nie zrobimy z tym, to tak pozostanie. Starajmy się (chociaż) być dla siebie dobrzy, być dla kogoś, nie dla siebie, być po prostu ludźmi, a świat będzie o wiele lepszy.

Film jest właśnie o tym. A wracając do Edwarda, to tak na zakończenie, jeżeli komuś się wydaje, że nasz nożycoręki przyjaciel był nieszczęśliwy cały czas, to jest w wielkim błędzie. Główny bohater zaznał szczęścia w bardzo niewielkim stopniu (scena z rękami, miłość do córki konsultantki oraz rzeźby lodowe dla niej), ale dzięki temu uzyskał bardzo cenną cechę - potrafił docenić to, co ma: „Bo jak pięknie smakuje szczęście, jeżeli nie ma się go w nadmiarze”…

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy s-f z motywem utraty zmysłów przez ludzkość. Ostatnia miłość na Ziemi - wspaniały film, wysoka ocena na filmweb, wydaje się być najmocniejszym tytułem z tego zestawienia. Embers też mi się podobał, nie każdemu podejdzie takie kino ;)

 

 

Ostatnia miłość na Ziemi (2011)

W wyniku tajemniczej epidemii ludzkość traci po kolei wszystkie zmysły. Susan i Michael mimo braku smaku, słuchu i wzroku walczą o swoją miłość.

http://www.filmweb.pl/film/Ostatnia+mi%C5%82o%C5%9B%C4%87+na+Ziemi-2011-540501

 

Miasto ślepców (2008)

W mieście wybucha epidemia ślepoty. Chorzy są zamykani w szpitalu, gdzie panują nieludzkie warunki życia.

http://www.filmweb.pl/film/Miasto+%C5%9Blepc%C3%B3w-2008-385852

 

Embers (2015)

„Embers” nie skusi was rozmachem, ani galopującą lub trzymającą w szczególnym napięciu akcją. Jego siłą jest zbudowanie w pełni wiarygodnej rzeczywistości pozbawionej pamięci, kreowanie przygnębiającej wizji świata, która zmusza do zastanowienia się nad istotą człowieczeństwa i nad tym, co definiuje każdego z Was oraz sprawia, że jesteście tym, kim jesteście.

http://www.alienhive.pl/film-embers/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

"Constantine" to bardzo dobry film, w moim guście, gatunek fantasy/thriller. Keanu Reeves w roli głównej. Główny bohater, John Constantine, to cyniczny egzorcysta, nie stroniący od alkoholu i papierosów, posiadający specyficzne poczucie humoru, zawodowo zajmuje się tępieniem demonów, pragnie tylko dostąpić zbawienia duszy, aby po śmierci podążyć do nieba, bowiem swego czasu spędził w piekle dwie minuty (niedoszły samobójca) i zdecydowanie mu tam niespieszno. Tym razem przyjdzie mu zmierzyć się z demonami pragnącymi przy pomocy śmiertelnych przedostać się na ziemski padół. Wsparciem będą mu policjantka o paranormalnych zdolnościach, neutralny czarownik, ksiądz-alkoholik, początkujący egzorcysta oraz znawca demonologii. Miejscem akcji jest Los Angeles. Constantine jest brunetem o twarzy Keanu Reevesa. Pozostał jednak klimat: duszny, mroczny, jak przystało na opowieść o diabłach, aniołach i panoszących się wszędzie po ulicach demonach. Ciekawa jest wizja piekła, wyraźnie sugerująca, gdzie ono dokładnie się znajduje. Ocena filmu 10/10.

 

8eb570aa89b32.jpg

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj obejrzałem "Zupełnie Nowy Testament" o śmiesznym, ułomnym Bogu oraz jego córce szukającej apostołów. Żarliwi katolicy pewnie tego filmu nie przełkną, mnie śmieszyły te żarty z Boga i jego krzyki. Najlepsza była scena, jak wziął siekierę i rąbał drzwi, żeby się dostać do środka. Ten pomysł z deportacją do Uzbekistanu też był dobry. Może niektóre sceny były trochę za absurdalne, ale podobało mi się takie inne kino. Lubię takie niesztampowe historie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

 

La vita è bella

Życie jest piękne (1997)

reżyseria: Roberto Benigni

 

Life_Is_Beautiful_cd.jpg

 

Ocena z filmweb: 8.4

 

Recenzja z filmweb:

Holocaust to niewątpliwie temat trudny. Fala zła i nienawiści, z jaką zetknęli się Żydzi w czasie II wojny światowej, jest nie do pojęcia dla współczesnego człowieka. Żeby choć w części zrozumieć to, co się wtedy działo, czytamy wstrząsające wspomnienia osób, którym udało się przetrwać to piekło. Również kinematografia nieraz sięgała po ten trudny temat, aby w jakiś sposób rozliczyć się z trudną przeszłością (jak choćby "Lista Schindlera" czy "Wybór Zofii"). Jednak to film Roberto Benigniego "Życie jest piękne"opowiedział tę straszną historię w sposób najoryginalniejszy. Choć bez patetycznych i brutalnych scen, to i tak chwyta za serce i wzrusza do łez.

 

Dla Guida Orefice (Roberto Benigni) życie jest niekończącą się, radosną przygodą. Jego przyjazne usposobienie i nieodłączny uśmiech są sposobem na życie. A otaczająca go rzeczywistość wcale do najciekawszych nie należy. W faszystowskich Włoszech Mussoliniego właśnie zaczynają się pierwsze prześladowania osób żydowskiego pochodzenia, do których Guido również się zalicza. Jednak dla niego najważniejsi są: jego ukochana żona Dora (Nicoletta Braschi) i synek Giosue. Pewnego dnia ojciec i syn zostają wysłani transportem do obozu koncentracyjnego. Guido postanawia za wszelką cenę ochronić nie tylko życie swego dziecka, lecz również ustrzec jego świadomość i niewinność przed brutalną prawdą.

 

Według mnie film nie ma żadnego słabego punktu. Roberto Benigni pokusił się o naprawdę trudną rzecz. Postanowił opowiedzieć koszmarną historię Holocaustu w formie niemal komediowej. Nie oglądamy tu żadnych brutalnych scen, możemy sobie tylko wyobrażać, co się tam naprawdę działo na podstawie rozmów bohaterów. Reżyser skupił się przede wszystkim na tym, by pokazać nam piękną historię o wielkim poświęceniu i ogromnej afirmacji życia. Dla Guida (jak dla wszystkich) ogrom zbrodni przekracza wszelką zdolność pojmowania. Jedynym motywem do walki o przetrwanie jest chęć ocalenia bliskich bez względu na koszty. Iluzja, jaką buduje wokół swojego synka, chroni biedne dziecko przed uświadomieniem sobie skali otaczającego go zła i zamienia traumatyczny pobyt w obozie w przedziwne zadania, za wykonanie których czeka nagroda.

 

Piękne zdjęcia, znakomita muzyka i wspaniałe aktorstwo dopełniają całości. Wszystkie te elementy złożyły się na dzieło kompletne. Film, który powstał, łączy w sobie elementy komediowe z prawdziwie tragicznymi. Pewnie dlatego całość daje tak wstrząsający efekt. W świecie pełnym bezsensownego okrucieństwa tylko jedna siła może mu się przeciwstawić i obrócić wniwecz wszelkie podłe działania. Jest to miłość. Miłość do drugiej osoby. Umiłowanie życia. Być może dla wielu "Życie jest piękne" pozostaje kontrowersyjnym filmem o Holocauście. Dla mnie to przede wszystkim przepiękny obraz, który udowadnia, że życie ludzkie we wszystkich jego przejawach zawsze pozostanie najwyższą wartością, której należy się szacunek.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

 

Carlito's Way

Życie Carlita (1993)

reżyseria: Brian De Palma

 

Carlito

 

Ocena z filmweb: 8.0

 

Recenzja z filmweb:

Brian De Palma to jedna z największych ikon kina gangsterskiego. Zrealizowany przez niego w 1983 r. "Człowiek z blizną" to film, który fani gatunku stawiają na równi z "Ojcem chrzestnym" czy "Chłopcami z ferajny". Wielka w tym zasługa Ala Pacino, twórcy postaci Tony'ego Montany - bezwzględnego gangstera, który jest obecnie jednym z symboli amerykańskiej kinematografii.

 

10 lat po premierze wspomnianego filmu, duet De Palma-Pacino zaprezentował swój kolejny wspólny projekt. Historia Carlita Brigante (Al Pacino), byłego handlarza narkotyków, który dzięki pomocy zdolnego, choć pozbawionego zasad moralnych prawnika Davida Kleinfelda (Sean Penn) po wielu latach odsiadki wraca na wolność. Pod względem osobowości, nastawienia do życia i postawionych sobie celów jest całkowitym przeciwieństwem Tony'go Montany. To człowiek szukający spokoju ducha, miejsca w którym mógłby bezpiecznie dożyć starości, nie myśląc o błędach minionych lat. Spotyka swoją dawną miłość Gail (Penelope Ann Miller), wchodzi w legalny biznes, dzięki któremu wyjedzie z miasta i ucieknie od złych wspomnień.

 

Jednak przeszłość da o sobie znać, będzie ścigać Carlita gdziekolwiek ten się pojawi. Będzie musiał wybierać pomiędzy lojalnością wobec przyjaciela a prośbami swojej kobiety, która chce odciągnąć go od świata przestępczego.

 

Nie tylko charakterystyka głównego bohatera odróżnia tę produkcję od "Człowieka z blizną". Tym razem reżyser nigdzie się nie spieszy, opowiada historię powoli i z rozmysłem. Liczy się nastrój i refleksja, niezwykle istotny staje się również watek obyczajowy. Goniąca za marzeniami tancerka Gail oraz chciwy i nie znający litości David zmuszają Carlita do rozważań nad jego priorytetami. Al Pacino wspaniale ukazuje konflikt, który rozgrywa się w umyśle granej przez niego postaci. Sean Penn prezentuje nam wiarygodny obraz upadku człowieka.

 

Wspomnieć należy również o sporej dawce muzyki lat siedemdziesiątych, klimatycznych zdjęciach oraz ciekawym epizodzie z udziałem Viggo Mortensena, który na ekranie pojawia się w roli zdesperowanego, przegranego kryminalisty.

 

"Życie Carlita", pomimo tego że zalicza się do kina gangsterskiego, pod kilkoma względami odróżnia się od sztampowych produkcji. Tutaj nie liczy się zawrotne tempo, charyzma bohaterów, ilość przelanej krwi. Ważne jest to, że po seansie gotowi jesteśmy zadać sobie kilka pytań - o lojalność, marzenia i konsekwencje naszych czynów które mogą ciągnąć się za nami do końca życia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Filmy warte obejrzenia i przeze mnie polecane.

 

 

American Beauty (1999)

reżyseria: Sam Mendes

 

American_Beauty_poster.jpg

 

Ocena z filmweb: 7.6

 

Recenzja z filmweb:

Oto film nieprzeciętny: smutny i zarazem wesoły, ironiczny, pełen symboli mających zobrazować proste, pozbawione większych emocji życie. Pełen uczuć. Film o braku wolności i o zależnościach, w jakie uwikłany jest każdy z nas. Obraz miejscami ostry i dobitny, miejscami sielankowy. Arcydzieło, którego tematem jest codzienne życie. Życie i śmierć.

 

Już pierwsze minuty zdradzają widzowi zakończenie: Główny bohater, narrator opowieści przekazujący nam historię swojego życia - umrze. Taki zabieg każe nam do końca śledzić wydarzenia, które zmierzają do nieuchronnego końca. 42-letni Lester (Kevin Spacey), ojciec i mąż, jest zmęczony swoją bezbarwną i nudną egzystencją. Jego żona Caroline (Annette Bening) to typ bizneswoman, dla której liczy się tylko kariera i pieniądze i która swojego męża traktuje jak niezbyt przydatny dodatek do domu, którym można się czasami pochwalić na bankiecie. Córka Jenny (Thora Birch) to typowa nastolatka z typowymi problemami swojego wieku, zagubiona, niedoceniona i otwarcie gardząca swoim ojcem. Wszystko zmienia się, gdy Lester poznaje najbliższą przyjaciółkę Jenny - Angelę (Mena Suvari) - i zakochuje się w niej. To dziwne uczucie stanie się dla niego nowym wyzwaniem i przywróci chęć do życia.

 

Jaki jest cel ludzkiego życia? Czy istnieje przeznaczenie, które zaprowadzi nas do wcześniej obranego celu bez naszej ingerencji? Czy można dostrzec piękno w świecie, który nas otacza, który jest (z pozoru) nudny i bezuczuciowy? "American Beauty" stawia te pytania i każe widzowi znaleźć odpowiedź. Film pokazuje, jak zepsute, monotonne i bezuczuciowe może być życie na pozór idealnej rodziny. Ukazuje też, że akurat tej rodzinie w ogóle to nie przeszkadza i sili się ona na utrzymanie tej zakłamanej, zewnętrznej powłoki. Do czasu... Ogrom symbolicznego przesłania oraz dobitne stwierdzenia kryją w sobie prawdę o życiu i pozwalają na wyciągnięcie wielu wniosków. Oto każdy z nas jest niewolnikiem: Caroline była niewolnikiem swojej pracy i pieniędzy, które w rzeczywistości ją ograniczały i zamknęły jej oczy na rodzinę. Jenny była niewolnikiem swojego wieku, ogromu uczuć, chęci bycia kimś i ciała, które bez względu na wszystko chciała zmienić. Angela była zniewolona przez własną przeciętność i brak miłości, jak również przez niedocenienie i wewnętrzną pustkę. Jednak największym niewolnikiem świata i więźniem własnego wnętrza był Lester: traktowany jak śmieć, całkowicie poddany zdaniu żony, niewidzący celu we własnym życiu, brzydzący się wiecznym udawaniem przed innymi, że jest szczęśliwy. Miłość i chęć zaistnienia pomagają mu zmienić własny los i cieszyć się chwilą - chwilą w pojęciu dosłownym.

 

"American Beauty" przedstawia losy zaledwie kilku bohaterów, z których każdy symbolizuje jedną z postaw człowieka dzisiejszych czasów. Znajdziemy tu człowieka sukcesu w pogoni za karierą, młodą dziewczynę borykającą się ze zwykłymi problemami, chłopaka, który pragnie dojrzeć piękno w świecie za wszelką cenę, mimo otaczającego go zła i niesprawiedliwości, dorosłego mężczyznę, który frustrację za nieudane życie i brak miłości wyładowuje na rodzinie i w końcu doszczętnie ją niszczy. Oraz Lestera, człowieka, któremu udało się wyrwać z tego bagna, człowieka, który chociaż przez krótki moment swojego życia poczuł się szczęśliwy. To kreacje, z jakimi wielu z nas może się utożsamiać i które są nam doskonale znane. Płatki róż, przewijające się przez cały film, symbolizujące miłość i piękno, ale też przemijanie, stały się ikoną tego dzieła. Sam Mendes dokładnie wszystko dopracował - w filmie nie ma zbędnych scen, każda niesie ze sobą przesłanie, jest ważna, ukazuje jakiś fakt, jest elementem układanki, zawiera odpowiedzi na pytania. Reżyser gra z widzem w otwarte karty, na początku zdradza zakończenie, ale mimo to po obejrzeniu film dalej pozostaje tajemnicą.

 

Na uwagę zasługuje też gra Spacey'ego, który słusznie został uhonorowany za nią Oscarem. Przekonujący, naturalny, idealnie dobrany do roli. Gra tak, jakby rozumiał swoją postać, jakby to on ją kreował i nie potrzebował do tego żadnych wskazówek. Przyciąga widza i zachęca do poznania jego pasjonującej historii. To on sprawia, że Lester staje się dla nas kimś bliskim, godnym zaufania, w pewien sposób znanym. I dlatego tym bardziej interesujemy się jego historią.

 

Moim zdaniem "American Beauty" zasługuje na miano arcydzieła - wyśmienita gra aktorska, sposób przedstawienia wydarzeń, symboliczne przesłanie pod woalką prostej i, zdawałoby się, banalnej historyjki, muzyka i dosłowne wbicie w fotel po seansie. Film dla ludzi wrażliwych, którzy potrafią dostrzec piękno w martwym gołębiu albo unoszonej przez wiatr foliowej torebce. Ale też dla wszystkich ceniących ambitne kino. Polecam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zwierzęta nocy - wybitnie nużący film, a sama zemsta na kobiecie to totalna mizerność. Głębia tegoż "dzieła" jest tożsama kolejnej warstwie mułu.

Film pretenduje do odznaczenia się jako kino artystyczne i patrząc po wysokich notach tako predestynuje, lecz osobiście nie polecam!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Liber8, jeżeli nie widziałeś to zobacz Interstellar (2014) - myślę, że film spodoba Ci się.

Widziałem, 9/10, film roku.

Z s-f mam taki problem, że widziałem praktycznie wszystkie filmy :lol: Jeśli przyjąć, że rocznie wychodzi około 1000 filmów, to z tej liczby warto obejrzeć zaledwie 20 - 30, pozostałe to chłam klasy B, bajki, animacje, krótkometrażowe, czasem coś niskobudżetowego się przebije, ale na resztę szkoda czasu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×