Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nieszczęśliwa, zła miłość


Rekomendowane odpowiedzi

WItam,

mam problem. Jestem żonaty, mam dzieci, na pierwszy rzut oka w mojej rodzinie wszystko ok, w małżeństwoe wszystko ok, ale mam problemy, z którymi nie umiem sobie poradzić, nie będę się tu rozpisywał, nie jest między nami dobrze, jeśli wejść w szczegóły. I z tego prawdopodobnie powodu od dłuższego czasu bujam się w koleżance z pracy. Pracę zmieniałem wiele razy, miałem z powodu pracy ogromne problemy (nerwica, terapia leki itp), wreszcie znalazłem tę wymarzoną robotę, w której czuję się jak ryba w wodzie, a której szuakłem latami.

NIe ma mowy o zmianie pracy, byłaby to tragedia dla mnei i mojej rodziny itd, itp. Widujemy się z tą koleżanką codziennie, super się dogadujemy, ona mnie bardzo lubi, jesteśmy dobrymi kumplami. Ale ja nie potrafię przestać o niej myśleć. Nie sądzę, żebym miał u niej szanse, ona ma swoje życie, swoją rodzinę. jest bardzo atrakcyjna a ja tak sobie. Nigdy nie powiedziałem jej, nie przekroczyłem nigdy żadnej granicy jeśli chodzi o naszą znajomość, wiem, że nie mogę tego zrobić, bo konflikt między nami spowoduje prawdopodobnie rozpad całego systemu (to mała firma, my dwoje i nasza dobra współpraca jesteśmy jej podporą), nie chcę być wobec mojej żony nie fair, nie chcę zniszczyć życia swoim dzieciom. Próbowałem rozmawiać z żoną ale ona marginalizuje moje problemy, rozmaiwałem z terapeutką - to super psycholog, pomogła mi wyjść z nerwicy, przy tej przypadłości wytłumaczyła mi, że źle myślę, pomogła dojść do przyczyn takiego myślenia i naprowadziła na właściwy tok rozumienia siebie i życia. Myslałem, że teraz będzie podobnie, ale tym razem nie wytłumaczyła na czym polega mój błąd i co powinieniem zmienić, wyszło z tej sesji tyle, że moje potrzbey są ważne, że nie myślę źle, że moje myślenie jest ok i mam prawo do takich uczuć i takie tam. Generalnie, wiem co powinienem robić: utrzymac staus quo, do koleżanki nie zaczynać, wziąc to na klatę, zająć się pracą i rodziną i tyle. Ok, mogę to zrobić. Tylko że strasznie cierpię. Wyję do księzyca, popijam, jestem cholernie nieszczęśliwy, najbardziej to chciałbym umrzeć, ale sam sobie życia za nic nie odbiorę, poczucie odpowiedzialności za rodzinę zabrania i wiem, że to nie jest wyjście. Nie umiem tego udźwignąć. Pomocy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cześć, 

popijanie to błąd (wiem co mówię bo też się z tym zmagałem.. zmagam), ciągnie w dół i jak przekroczysz cienką granicę to spadasz z hukiem. Zrobiłem ostatnio kilku tygodniowy detoks i energia oraz optymizm wróciły. Zauważyłem, że jak jest lepiej to depresja zaczyna mnie "uwodzić", zachęca do analizy, przemyśleń tego co było... i zaczynam spadać  

Kluczem jest to w jakich kwestiach nie jesteś w stanie dogadać się z żoną..

dobrze, że myślisz o dzieciach, ten argument również mnie stawia do pionu.

 

Ja zacząłem szukać zagadnień, które bezpiecznie odrywają od codziennej rzeczywistości.

Stanąć w prawdzie wobec siebie - kim jestem, jaki jestem..

potem pytanie o sens mojego życia - o sens na chwilę obecną i czas jaki ciągle jest mi podarowany

znalazłem sens, który jest w stanie przykryć porażki przeszłości

 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

miL;) dzięki za odpowiedź. Wiem że alkohol to droga do jeszcze gorszej czarnej dziury, po prostu znieczula na trochę. Jeśli chodzi o sens życia, to mam swoje życiowe mega pasje, które zawsze były w stanie pomóc zapomnieć o wszystkim, ale jakoś ostatnio nie działają. Zrobiłem sobie już totalną pieiestrojkę w głowie, zmieniłem wyznanie, nie wiem, co jeszcze wymyślę. Najlepiej byłoby na terapię małżeńską, ale moja żona jest sceptyczna do tego, ona nie przyjmuje do wiadomości, że coś jest nie tak, też to przegadałem z terapeutką. Może faktycznie trzbe zacząć szuakć siebie- kim jestem, jaki jestem. Może to jest punkt zaczepienia... Dzięki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

41 minut temu, Dalja napisał(a):

Hmm, nic między wami nie było, podkochiwanie się w platonicznej miłości miałoby być powodem cierpienia i bycia nieszczęśliwym... jakoś chyba z wierzchu tak ci się wydaje że to jest powód a prawdziwy powód depresji leży gdzie indziej. Nie sądzisz? 

Tylko gdzie? W małżeństwie? generalnie, wydaje mi się, że byłoby super, gdyby okazało się, że przyczyna jest gdzieś innej, nie w tym gównianym idiotycznym uczuciu...

Edytowane przez Felix Lighter

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki. Może to jest właściwy trop. Ale naprawdę nie może być tak, że takie zakochanie jest powodem cierpienia? Ludzie z niespenionej miłości robią różne głupstwa...

 

Cholera, może masz rację. Jak czytam Twoją wypowiedź, to czuję, że coś we mnie pęka. Niby sam już tak pomyślałem wiele razy, ale jak ktoś inny to powie to zawsze inaczej. Może coś jest. Coś, czego nie widzę. Musze to podrążyć chyba. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

miłość to piękne uczucie... nic dziwnego, że gdy rozbudziłeś uczucie zaczynasz pękać...

tyle, że to jest najprostsza droga do swojego szczęścia, ale najczęściej w konsekwencji pojawi się nieszczęście: zdrada, rozłam, płacz dzieci... dopisz co chcesz..

 

w moim przypadku depresja wybuchła na gruncie zranień (przeszłość), uświadomienia sobie braku miłości (żyliśmy razem ale osobno..), braku nadziei na cokolwiek w przyszłości (paradoksalnie pomijając miłość - mam wszystko)

 

depresja mnie wypaliła, starła w proch i wdeptała w dno... i teraz myślę, że dobrze że tak się stało, bo stojąc na krawędzi wyboru życia lub niebytu człowiek zaczyna sobie stawiać fundamentalne pytania: co ma sens, co jest wartością życia, co powinienem zmienić w sobie, kim dla mnie jest drugi człowiek..?

 

I się zmieniam, zrezygnowałem z wielu nawyków, które mnie ograniczały, pochłaniały mnóstwo czasu (czasu, który np. powinienem poświęcać dzieciom, budowaniu relacji, budowaniu własnej świadomości, itp) 

Tylko na swoim cierpieniu możemy się przekonać jak możemy zranić innych

 

warto się zmienić, bo czas biegnie nieubłaganie a sporo możemy naprawić 🙂

to oczywiście tylko moje przemyślenia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej

Myślę że na początku jak poznałeś swoją żonę czułeś się tak samo. Zakochany. Niestety życie to nie bajka i nie ma idealnych małżeństw, jeśli ktoś tak twierdzi to sorry ale i tak nie uwierzę. W małżeństwie są problemy, sam o tym napisałeś. Z czasem tak naprawdę zaczynamy się od siebie oddalać, nie ma już tego czegoś co było na początku, nie ma już tej chemii za to pojawiają się problemy i rutyna dnia codziennego. Wypala nas to. Zapominamy nawet o takich drobnych gestach jak dotyk dłoni, pocałunek na dzień dobry czy dobranoc, przytulenie, spędzenie trochę czasu tylko we dwoje. Wtedy przeważnie czujemy się nieszczęśliwi, jest nam źle. I to właśnie może nas prowadzić do tego, że szukamy tego czegoś u kogoś innego. Często nie rozmawiamy ze współmałżonkiem, nie mówimy o tym co nas boli, czego oczekujemy. Może warto porozmawiać z żoną? Szukać tam problemu? Może warto coś zmienić?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

4 godziny temu, Felix Lighter napisał(a):

WItam,

mam problem. Jestem żonaty, mam dzieci, na pierwszy rzut oka w mojej rodzinie wszystko ok, w małżeństwoe wszystko ok, ale mam problemy, z którymi nie umiem sobie poradzić, nie będę się tu rozpisywał, nie jest między nami dobrze, jeśli wejść w szczegóły. I z tego prawdopodobnie powodu od dłuższego czasu bujam się w koleżance z pracy. Pracę zmieniałem wiele razy, miałem z powodu pracy ogromne problemy (nerwica, terapia leki itp), wreszcie znalazłem tę wymarzoną robotę, w której czuję się jak ryba w wodzie, a której szuakłem latami.

NIe ma mowy o zmianie pracy, byłaby to tragedia dla mnei i mojej rodziny itd, itp. Widujemy się z tą koleżanką codziennie, super się dogadujemy, ona mnie bardzo lubi, jesteśmy dobrymi kumplami. Ale ja nie potrafię przestać o niej myśleć. Nie sądzę, żebym miał u niej szanse, ona ma swoje życie, swoją rodzinę. jest bardzo atrakcyjna a ja tak sobie. Nigdy nie powiedziałem jej, nie przekroczyłem nigdy żadnej granicy jeśli chodzi o naszą znajomość, wiem, że nie mogę tego zrobić, bo konflikt między nami spowoduje prawdopodobnie rozpad całego systemu (to mała firma, my dwoje i nasza dobra współpraca jesteśmy jej podporą), nie chcę być wobec mojej żony nie fair, nie chcę zniszczyć życia swoim dzieciom. Próbowałem rozmawiać z żoną ale ona marginalizuje moje problemy, rozmaiwałem z terapeutką - to super psycholog, pomogła mi wyjść z nerwicy, przy tej przypadłości wytłumaczyła mi, że źle myślę, pomogła dojść do przyczyn takiego myślenia i naprowadziła na właściwy tok rozumienia siebie i życia. Myslałem, że teraz będzie podobnie, ale tym razem nie wytłumaczyła na czym polega mój błąd i co powinieniem zmienić, wyszło z tej sesji tyle, że moje potrzbey są ważne, że nie myślę źle, że moje myślenie jest ok i mam prawo do takich uczuć i takie tam. Generalnie, wiem co powinienem robić: utrzymac staus quo, do koleżanki nie zaczynać, wziąc to na klatę, zająć się pracą i rodziną i tyle. Ok, mogę to zrobić. Tylko że strasznie cierpię. Wyję do księzyca, popijam, jestem cholernie nieszczęśliwy, najbardziej to chciałbym umrzeć, ale sam sobie życia za nic nie odbiorę, poczucie odpowiedzialności za rodzinę zabrania i wiem, że to nie jest wyjście. Nie umiem tego udźwignąć. Pomocy.

To jak Ci powiedziała, że masz mieć prawo do takich uczuć do koleżanki mając żonę, to niech Ci powie jak masz z tym żyć skoro cierpisz

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

5 godzin temu, Felix Lighter napisał(a):

Dzięki. Może to jest właściwy trop. Ale naprawdę nie może być tak, że takie zakochanie jest powodem cierpienia? Ludzie z niespenionej miłości robią różne głupstwa...

No tak, robią. Tylko że do złamanego serca chyba trzeba czegoś więcej. Czegoś więcej co tracimy.

W sumie spędzasz z nią ogrom czasu więc masz podstawę żeby się zadłużyć. Ale czy to by miała byc juz miłość bez której nie możesz zyc? W sumie czy taka miłość bez miłości nie jest pusta? Uczucie chyba musi złączyć dwóch ludzi w jakiś sposób, żeby dopiero odczuć miłość od tej drugiej osoby. 

 

1 godzinę temu, DEPERS napisał(a):

To jak Ci powiedziała, że masz mieć prawo do takich uczuć do koleżanki mając żonę, to niech Ci powie jak masz z tym żyć skoro cierpisz

Prawo do uczuć ma każdy bo uczucia są tylko nasze i nasze:) nie powiedziala że ma zostawić zone

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Miłość to przede wszystkim odpowiedzialność i decyzja, nie porywy serca (to może być w fazie zakochania co najwyżej). Kiedyś podjąłeś decyzję o ślubie z Żoną, masz dzieci - to za nich jesteś odpowiedzialny. Zauroczenie koleżanką z pracy (aczkolwiek zrozumiałe, bo wykazała Ci zrozumienie i zainteresowanie) powinno pozostać tylko zauroczeniem, jeśli przejdzie w inną fazę niż koleżaństwo, nie ma szansy na szczęście - bo szczęścia się nie buduje na zgliszczach i zranionych uczuciach innych ludzi (Ty masz rodzinę i koleżanka też), najbardziej cierpią dzieci. Odpowiedzialny facet na to nie pozwoli. Daj więc sobie czas na wypalenie się tego zauroczenia, przyjaźnijcie się, ale nie przechodź na inny etap. Z Żoną porozmawiaj, ale tak szczerze. Skoro Was kiedyś coś łączyło, powinniście takie problemy rozwiązywać razem. Może jeszcze popróbuj z tą terapią małżeńską, bo chyba coś się wypaliło, skoro szukasz pocieszenia gdzie indziej. Nie bardzo rozumiem terapeutkę - owszem, każdy ma prawo do szczęścia, ale nie po "trupach" innych

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Koleżankę sobie odpuść - ma swoje życie, być może poukładane, więc niech nim żyje. Masz swoją rodzinę, a więc wg. mnie powinieneś, razem ze swoją żoną, ustalić przyczynę tych Waszych relacji jakie teraz macie, a następnie, chociaż spróbować, naprawić to, co zaniedbaliście. Jeśli mimo Waszych wysiłków nie uda Wam się odbudować tego uczucia to być może będzie trzeba podjąć decyzję o rozstaniu, ale bez całkowitego zrywania relacji. W końcu jesteś ojcem, a dziecko tego ojca potrzebuje.

 

btw. Jest coś takiego jak samospełniająca się przepowiednia tj. jeśli wmawiasz sobie, że nic z tego to podświadomie możesz sabotować swój związek i dążyć do tego, aby faktycznie się rozpadł. Także ostrożnie z tym, co sobie wyobrażasz, tłumaczysz i ogólnie, co trafia do Twojej głowy.

 

https://pl.wikipedia.org/wiki/Samospełniająca_się_przepowiednia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

47 minut temu, Dalja napisał(a):

 

 

Prawo do uczuć ma każdy bo uczucia są tylko nasze i nasze:) nie powiedziala że ma zostawić zone

Wybacz, ale żonaty mężczyzna nie powinien dopuścić do czegoś takiego, że zradza się zadurzenie w innej kobiecie. I ja jestem mężem z szesnastoletnim stażem i trójką dzieci i nie ma takiej opcji żebym do czegoś takiego dopuścił. Ty sama masz problem w związku, także Twoje porady to wiesz. I napisałem skoro terapeutka pozwala na coś takiego to niech Mu powie jak ma z tym żyć jeśli może się zadurzać w innej kobiecie , bo to tylko uczucia do których każdy ma prawo

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, DEPERS napisał(a):

Wybacz, ale żonaty mężczyzna nie powinien dopuścić do czegoś takiego, że zradza się zadurzenie w innej kobiecie. I ja jestem mężem z szesnastoletnim stażem i trójką dzieci i nie ma takiej opcji żebym do czegoś takiego dopuścił. Ty sama masz problem w związku, także Twoje porady to wiesz. I napisałem skoro terapeutka pozwala na coś takiego to niech Mu powie jak ma z tym żyć jeśli może się zadurzać w innej kobiecie , bo to tylko uczucia do których każdy ma prawo

Bardziej chodziło mi o to że uczucia uczuciami i nie mamy na nie wpływu. A to że ktoś będąc z kimś w związku wgl dopuszcza do zrodzenia się fascynacji inną osobą jest bardzo nie na miejscu, wręcz oznacza że juz nie kochamy naszej 2 połówki bo jak to inaczej wytłumaczyć? Poza tym moje rady to wiesz, większość sobie chwali. I nie mam problemu w związku tylko związku 😂😂😂😂 ale racja, nie słuchajcie rad od niemoralnej mojej osoby. Dla waszego dobra

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję wszystkim za odpowiedzi. Nie mam zamiaru nikogo zostawiać, nie chcę żadnych zgliszcz, wiem, czego nie mogę zrobić i tego nie zrobię. Dopuściłem do tego uczucia - fakt, może to moja wina. ALe wina za problemy w związku leży zazwyczaj po dwóch stronach. Owszem, może po jednej bardziej, ale znikąd się one nie biorą. Z żoną próbpowałem rozmawiać wiele razy, ale ona też ma problemy z emocjami (leki), ma ona takie podejście, że jak widzi problem, to odgradza się  od niego, bo nie dopuszcza do siebie, że cokolwiek mogłoby zmienić istniejący stan rzeczy i udaje, że problemu nie ma. Ma do tego prawo i muszę to uszanować, bo postanowiłem kiedyś przy niej być do końca i zamierzam się z tego wywiązać. Myślę, że owszem, może to moja wina że "dopuściłem" do tego, a może kto inny jednak dopuścił ignorując moje wielokrotne próby podjęcia rozmowy. W każdym razie nic nie zamierzam robić, to pewne. Moje pytanie brzmi jak się pozbyć tego cierpienia. Nie chcę tego uczucia, brzydzę się go, nawet w temacie nazwałem je złym. Dało mi bardzo do myślenia to co napisał/a Dalja: pamiętam, że jak leczyłem się z nerwicy terapeutka zadała pytanie, co to schorzenie u mnie załatwia, co ono mi daje. Z początku pomyslałem bardzo prymitywnie: daje mi większą ostrożność o moje zdrowie, więcej "troski" (EKG co tyudzień, niekończące się wizyty na sorze...) a potem doszedłem, że był problem, który sam przed sobą ukrywałem, którego rozwiązania nie dopuszczałem do siebie i ta nerwica wybuchła, żebym zwrócił na niego uwagę. Chyba jest tak samo tutaj. To nie jest jakaś poważna miłość, związek, to jakieś szczeniackie zauroczenie, które moja psychika rozdęła do granic możliwości. Pewnie po to, by znowu przez kolejne schorzenie coś mi uświadomić. Powoli zaczynam analizować swoje dotychczasowe życie i dochodze do wniosku, że chyba coś znjdę, może nawet już znalazłem. A jeśli ktoś ma problem w związku nie znaczy że jego rady są "wiesz". Ja mając 16 lat stażu małżeńskiego też byłem gotów tak o sobie powiedzieć, ze jestem super odpowiedzialny i w życiu bym do niczego takiego nie dopuścił i nigdy nie spojrzałbym nawet na inną kobietę chyba że z obrzydzeniem. A potem parę rzeczy się w życiu zmieniło. Jeszcze raz dziękuję wszystkim, którzy poświęcili swój czas, żeby coś napisać. Dalja, dzięki za zwłaszcza Tobie za to zdanie:

7 godzin temu, Dalja napisał(a):

Hmm, nic między wami nie było, podkochiwanie się w platonicznej miłości miałoby być powodem cierpienia i bycia nieszczęśliwym... jakoś chyba z wierzchu tak ci się wydaje że to jest powód a prawdziwy powód depresji leży gdzie indziej. Nie sądzisz? 

To jest chyba z wierzchu, jak piszesz. 

A oceniać uważam można za to, co się robi, a nie co się czuje i jeśli ne robi się nic mimo tak gwałtownych uczuć to chyba dobrze...

Edytowane przez Felix Lighter

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, DEPERS napisał(a):

Wybacz, ale żonaty mężczyzna nie powinien dopuścić do czegoś takiego, że zradza się zadurzenie w innej kobiecie. I ja jestem mężem z szesnastoletnim stażem i trójką dzieci i nie ma takiej opcji żebym do czegoś takiego dopuścił. Ty sama masz problem w związku, także Twoje porady to wiesz. I napisałem skoro terapeutka pozwala na coś takiego to niech Mu powie jak ma z tym żyć jeśli może się zadurzać w innej kobiecie , bo to tylko uczucia do których każdy ma prawo

Z takim stażem też jeszcze tak samo mówiłem o sobie. I uważałem wszystkich, którzy nie są tacy jak ja za złych, złych i jeszcze raz złych, a siebie uważałem za ostatniego, który do czegoś takiego by dopuścił. A po dwóch latach posypało się to i owo... 

 

3 minuty temu, Dryagan napisał(a):

Myślę, że Twój problem wynika głównie z deficytów jakich doświadczasz. Zauroczenie jest tu problemem zastępczym

Tak, to chyba to. Właśnie powyżej o tym napisałem. Dzięki. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, DEPERS napisał(a):

Wybacz, ale żonaty mężczyzna nie powinien dopuścić do czegoś takiego, że zradza się zadurzenie w innej kobiecie. I ja jestem mężem z szesnastoletnim stażem i trójką dzieci i nie ma takiej opcji żebym do czegoś takiego dopuścił. Ty sama masz problem w związku, także Twoje porady to wiesz. I napisałem skoro terapeutka pozwala na coś takiego to niech Mu powie jak ma z tym żyć jeśli może się zadurzać w innej kobiecie , bo to tylko uczucia do których każdy ma prawo

Ale dodam jeszcze, że dało mi to do myślenia. Może po prostu jestem gnojem, może po prostu jestem zły. Może na tym powinienem się skupić, dlaczego jestem taki głupi. Na pewno w tej materii mam jakiś defekt. Dzięki jeszcze raz. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Felix Lighter nie jesteś zły, bo już w pierwszym poście wyraziłeś wątpliwość co do moralnej strony ewentualnego związku z koleżanką. I sam napisałeś, że wiesz co powinieneś zrobić. Gdybyś był z natury zły, nie zastanawiałbyś się, tylko zrobił wszystko, żeby zdobyć i wykorzystać tę dziewczynę. Bo tak. Moim zdaniem powinieneś po prostu skupić się na swoim problemie, żeby dotrzeć do sedna - jaki masz deficyt w związku

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

19 minut temu, Dryagan napisał(a):

@Felix Lighter nie jesteś zły, bo już w pierwszym poście wyraziłeś wątpliwość co do moralnej strony ewentualnego związku z koleżanką. I sam napisałeś, że wiesz co powinieneś zrobić. Gdybyś był z natury zły, nie zastanawiałbyś się, tylko zrobił wszystko, żeby zdobyć i wykorzystać tę dziewczynę. Bo tak. Moim zdaniem powinieneś po prostu skupić się na swoim problemie, żeby dotrzeć do sedna - jaki masz deficyt w związku

Dzięki. Do tego właśnie zaczynam dochodzić po dyskusji tutaj (ciekawe dlaczego nie po psychoterapii?!). To jest coś zastępczego. Moja żona też wiele lat temu w kimś się zakochała i też było to na szczęście tylko platoniczne. Tylko że wtedy, gdy przez przypadek się o tym dowiedziałem, uznałem że to moja wina bo jestem nie taki jak trzeba i stawałem na głowie żeby ją odzyskać aż się udało, choć płaciłem wysoką cenę. A  teraz ja próbowałem zwrócić uwagę, że mam jakiś problem, a właściwie nie tylko ja, ale również nasze dziecko, które nie odpowiada jej standardom i dlatego ona traktuje je jak jakiegoś odrodka (dziecko miało, po części przez konflikt z matką, myśli samobójcze, na szczęście to już przeszłość, jest po terapii i wszystko się uspokoiło). I w takiej sytuacji słysze tylko, że rozmawiać nie będziemy bo według niej jest ok, i to ona wie lepiej, JAK powinno być, nie ja, moimi problemami nie należy się zajmować, bo inne sprawy i osoby (nie, nie dzieci wcale) są ważniejsze, a jak mi się coś nie podoba, "to droga wolna". Może jakoś tak z hmm... zemsty za to wszystko to poszło... Przez długi czas musiałem chronić córkę przed jej apodyktycznym charakterem i agresywnym urabianiem wg własnego widzimisię, terapeutka dziecka doszła do wniosku, że ja trochę lepiej córkę rozumiem niż matka, a wtedy żonę, sorry, szlag trafił. Pani psycholog dotąd była super, a teraz nagle zauważone zostały tysiące kwestii które ją dyskwalifikują jako psycholożkę.  

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pewnego dnia, gdy córka przechodziła przez ten swój czarny okres, po kolejnym opierdzielu żony wobec córki, znalazłem w rzeczach młodej kartkę zapisaną z obu stron mnóstwo razy drobnymi literkami słowami: "zabiję się". Pokazałem żonie. Powiedziałem: chyba powinniśmy być wobec niej (córki) trochę mniej wymagający. To nie pierwszy ani drugi taki sygnał. Co jeśli ona naprawdę to zrobi? Odpowiedź żony spokojnym tonem: jak zrobi to trudno, to jest córki życie i córka sama bierze za nie odpowiedzialność.  Tak powiedziała, a ja uważam, że to nie do końca tak. Stworzyliśmy to małe, w wieku (wówczas) 12 lat jeszcze nie do końca rozgarnięte życie i to my powinniśmy wziąć za nie odpowiedzialność. To nie jej życie. To nasze życie. Jesteśmy, /cenzura/, rodziną. Matka nie powinna nad czymś takim przechodzić z taką łatwością do porządku dziennego. Nie wiem, co byłoby dalej, gdybym przerażony sytuacją wtedy nie wziął spraw w swoje ręce i nadal ulegał żonie, uważąjąc, że skoro ona coś zdecydowała, to na pewno jest dobre, bo ona zawsze jest taka pewna, że wie lepiej, a ja mam "złe podejście", "nie rozumiem", "nie wiem co jest ważne" i w ogóle wszystko robię nie tak. Musiałem zacząć się jej sprzeciwiać, chyba pierwszy raz w życiu. Dopiero myśl o groźbie śmierci dziecka zdopingowała mnie do tego. A potem słyszałem wiele razy "prosze bradzo, wychowuj po swojemu skoro ja nie umiem" wypowiedziane tonem focha. NIgdy nie powiedziała, że owszem, faktycznie, może zrobiła coś źle. Raczej była to zawsze pretensja, że ośmielam się wiedzieć czy robić coś lepiej od niej. Ze ośmieliłem się tak postępować, żeby terapeutka dziecka tyo mi a nie jej przyznała rację. Pewnego dnia powiedziałem żonie rano dzień dobry, a ona jaki dobry, jak nie mam w tobie oparcia (bo poprzedniego wieczora rozmawiałem z córką spokojnym tonem zamiast, jak mnie przed tą rozmową poinstruowała żona, nawrzeszczeć). A wydaje mi się teraz, że gdyby nie moje oparcie w najgorszych chwilach, byłoby naprawdę źle. W tym momencie myślę sobie, że może to jest tak, że jak coś idzie nie tak w naszej rodzinie, to ja muszę dźwigać za to odpowiedzialność, bo ona "nie da rady nic zmienić, ona już taka jest i przykro jej, ale tak zostanie". Tak było, gdy cierpiała nasza córka, tak było, gdy ja przez kilka lat zaharowywałem się na dwa akłady pracy rano/wieczór i w weekendy bo ona ie pracowała i wzdychała do jakiegoś typa, bo ja "miałem zmęczony wyraz twarzy że nie można wytrzymać". A zawsze, /cenzura/, mam wyrzuty, że to ona wszystko dźwiga, że to ona jest silna, że na niej spoczywa ciężar bycia mądrzejszą i trzymania wszystkich w ryzach. Że to ja jestem niewdzięczny, słaby i nic nie umiem, daję tak amło a dostaję tak dużo. Zawsze miałem wyrzuty sumienia, że nie jestem dla niej wystarczająco dobry. I to w kółko poczucie winy. Zawsze, /cenzura/, zawsze, dopiero teraz to widzę i chyba powinienem tych wyrzutów sumienia przez te lata nie mieć. Chce mi się wyjśc teraz w nocy na balkon i wrzeszczeć. Nie, nie jestem zły. Nie jestem zły, nie jestem zły, jestem po prostu tym zmęczony. Ja też mogę miec do jasnej cholery czasem rację. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×