Skocz do zawartości
Nerwica.com

Toksyczne związki !!!! (związki które was wykańczają)


Rekomendowane odpowiedzi

Witam wszystkich, dawno nie wchodzilem na forum, bo beznadziejnym dolku jaki mialem w zyciu moja passan sie odwrocila :( Dluuugo tu nie zagladalem bo ... bo bo sam nie wiem dlaczego... znalazlm kogos i jestem z ta osoba do dzis ale teraz juz wiem ze to nie to, a moze tylko mam paranoje ze to nie to nie wiem. Historia jest taka ze spotykamy sie od poltora roku, Ona mieszka z innym facetem chce byc ze mna a ten gosc utrudnia nam wszystko, spotkania, kontakty itp. Po zalamaniu okolo 2 lat temu myslalem ze stanolem na nogi, znalazlem milosc, bylem szczesliwy, czerpalem z zycia co najlepsze i co .... ? i wlasnie to ze jestesmy juz 1,5 roku a ja nie jestem szczesliwy, nie potrafie sie z nia dogadac, ona ciagle jakies swoje sprawy, praca itp, a ja mysle ze jednak wrocila do tego "goscia" i nie wie jak mi powiedziec ze nic d mnie nie czuje. Sam nie wiem w co mam wierzyc, jak z nia rozmawiam to zapewnia mnie ze jest ok, ze bedziemy razem i bym sie nie martwil a zarazem nie ma czasu dla mnie. Nie wiem czy jej ufac, kocham ja a ona to wykorzystje bo wie ze i tak nie odejde od nie i cierpie z tego powodu. Ciagle sie zamrtwiam ze ma lepsze zajecia jak spedzanie czasu ze mna i wogole. Boze ja to nigdy nie bede w stanie poukladac sobie zycia :((( beznadzieja

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem czy ktoś przeczyta mój post czy nie...Chodzi mi bardziej o próbę uzewnętrznienia siebie. O ile pamiętam zawsze było coś nie tak z moimi związkami, relacjami z facetami; zawsze szukałam ideału - kogoś górującego nade mną, kto rozwieje wszelkie moje wątpliwości.

W końcu trafiłam do terapeuty, mam przeniesienie:). Teraz terapeuta ma "za zadanie " być tym najważniejszym i rozwiać wszelkie moje obawy, dać coś czego nawet nie umiem określić - chyba wolność?

Poza tym zauważyłam, że religia w formie ceremonialnej też spełnia taką funkcję. No cóż, ale nie chcę bluźnić...

Najważniejsze to poczuć w sobie chyba tą moc i siłę, "stać się wielkim" poprzez zaakceptowanie własnych ograniczeń, które nie wynikają tylko z naszych myśli, ale też z niedoskonałości tego świata.

Poza tym mam wrażenie, że byłam niestety niekochanym dzieckiem, to pewnie nawet nie wina mojej matki, ale ciągle byłam krytykowana, nieakceptowana za to kim naprawdę jestem, poprawiana itd. Jakbym urodziła się kimś mało wartościowym i muszącym wszystko w sobie zmieniać, by zasłużyć na miłość rodzicielską...Nauczyło mnie to manipulowania ludźmi, otoczeniem; ale też dało ogromny lęk, że nie sprostam wszystkim wymaganiom by pokazać się z jak najlepszej strony. Nauczyłam się zniekształcać rzeczywistość, stawiać ogromne wymagania innym samemu nic nie dając...Żyłam w świecie iluzji przez 23 lata. Aktualnie przerabiam grę z psychoterapeutą pt: "jaka to ja nie jestem świetna a ty potakuj", oczywiście wstydzę się tego i wmawiam sobie, że jest inaczej, że jestem kimś dobrym, wręcz nadnaturalnym...A potem stoję w grupie ludzi i albo czuję się jak "alien", albo się boję - głównie własnych, niechcianych myśli, które nadałam innym. Najgorsze, że nie mogę pozbyć się chęci manipulowania i strachu przed własną matką. Cóż, jutro idę do terapeuty, mam nadzieję, że przerwę to, chociaż wmawiam sobie, że mój terapeuta jest zły i nie chce mnie wyleczyć......Boję się, że on zaczął grać w tą grę, którą mu narzuciłam. Wiem, jestem chora...:D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam.

Właściwie nie wiem co pisać, czuję się strasznie rozbita i miotam się w uczuciach. Chyba tkwię w toksycznym małżeństwie. Mój mąż jest chorobliwie zazdrosny, ciągle mi zarzuca, że kłamię, robi insynuacje albo mówi wprost, że go zdradzam, sprawdza moje rozmowy na gg, jak wyszłam raz z koleżanką, to zadzwonił i chciał żeby ją dać do telefonu, bo myślał, że jestem z jakimś facetem. W ogóle nie wychodzę z domu, nie spotykam się z ludźmi, bo boję się że zrobi taką atmosferę, że mi się wszystkiego odechce. Poza tym wciąż mnie krytykuje, że mam zły ton głosu, że użyłam złego słowa w rozmowie itp. Rozmawiać się z nim nie da, nic nie rozumie, moje uczucia muszę mu tłumaczyć jak 5 letniemu dziecku, po czym i tak albo się kłócimy, albo on zaraz zapomina co mówiłam. Jak powiem, że coś jest źle, to się obraża, albo traktuje to jak atak.Potrafi tak odwrócić kota ogonem, że zawsze to ja czuję się winna, że to przeze mnie się kłócimy, że jestem tą najgorszą. Wiele razy próbowałam rozmawiać, tłumaczyć, prosić i ciągle jest tak samo, jestem już potwornie zmęczona tkwieniem w tym związku i kolejnymi próbami ratowania go. Odeszłam raz. Chciał żebym wróciła. Postawiłam warunek. Zgodził się. Wróciłam. Po tygodniu już nawet nie pamiętał, że go o coś prosiłam, że postawiłam jakiś warunek, nie wiedział o czym mówię, gdy próbowałam z nim o tym pogadać. Zrobiłam się do tego stopnia odrętwiała, że przestawało mnie już obchodzić co on mówi itd. W tamtym tygodniu czara się przelała. Wyprowadziłam się. Jesteśmy w nieformalnej separacji. Ale rozmawialiśmy i on chce, żebym wróciła. Mówi, że postara się mi zaufać, że możemy iść na terapię małżeńską (ja to zaproponowałam), tylko że ja nie wiem czy jeszcze tego chcę. Nie wiem, czy jeszcze go kocham. Nie wiem, czy wystarczy mi sił, żeby jeszcze próbować to ratować. Tyle czasu próbowałam. Nie bardzo wierzę, że on się zmieni. Kiedy mówi, że będzie się starał itd. to czuję jakiś wewnętrzny bunt, jakby coś w moim wnętrzu krzyczało "nie chcę, żeby się udało, nie chcę już jego". A może to wszystko to moja wina rzeczywiście? Może to przez moją depresję? Może to ja jestem toksyczna? Chyba boję się zostać sama. W końcu jest, jaki jest, ale zna już moje schizy i jazdy. Nie umie sobie z nimi radzić, ale może nikt by nie umiał. Czuję się brzydka, nudna i beznadziejna. A jak nikt mnie już nie pokocha? Jeśli na to nie zasługuję? Jak nikt ze mną nie wytrzyma? Może mój mąż się stara, a ja tego nie umiem albo nie chcę zobaczyć? Nie mam pojęcia co robić, nie wiem nic. Nie wiem co czuję, oprócz rozbicia wewnętrznego. Wykańczam się tkwiąc w takim zawieszeniu, wrócić do niego i próbować, czy skończyć to na dobre?

Proszę, niech ktoś mi pomoże

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

to w takim razie terapia małżeńska może ci dostarczyc odpowiedzi...ja tez miałam taki moment że nie wiedzialam czy w ogóle chce iśc na terapie ale spróbuj! nie masz nic wiecej do stracenia, bo gorzej byc nie moze. a sama mówisz ze własnymi silami nie dojdziesz do rozwiązania tej sprawy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może i masz rację, tylko ja się boję, że on tak tylko mówi, że pójdzie na terapię, żebym tylko wróciła do niego. A jak już wrócę, to wtedy tak nakombinuje, że nie pójdziemy. W końcu jak chodziłam do psychologa, gdy bardzo źle się czułam (depresji kolejny nawrót), to on nawet nie chciał słyszeć, żeby iść porozmawiać z panią psycholog.

Myślę o tym, żeby sama pójść do psychologa, pogadać, może coś mi to pomoże.

A możesz mi powiedzieć, jak to skończyło się u Ciebie? Pomogła w czymś terapia? I jak to w ogóle wygląda, taka małżeńska terapia?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

to nie wracaj do niego na razie! przeciez mozecie na terapie przychodzic razem nie mieszkajac ze sobą. to moze nawet zdrowsze w twojej sytuacji. a jak mąż nie przyjdzie to będziesz miała jasnosc - że tylko taka gadal i że mu wcale nie zalezy albo sie boi albo cokolwiek. ale na pewno to posunie cała sprawe do przodu.

 

w sumie to nie moge wiele powiedziec o tej terapii, byłam dopiero na 2 spotkaniach (odbywaja sie co 2 tygodnie) i wydaje mi sie ze wygladają podobnie jak terapia indywidualna, choc na pewno trudniej jest tam dojsc do jakichs wnioskow bo jest wiecej punktów widzenia niz na indywidualnej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję, nie pomyślałam o tym. Rzeczywiście pewnie tak zrobię, przynajmniej będę wiedzieć. Ech, tylko żeby nie zrobił z siebie ofiary psychopatycznej żony, że on niby taki cudowny, tak się stara a ja to ta zła. A zresztą może i tak jest. Nie wiem już nic. Może psycholog coś pomoże. Moja ostatnia nadzieja na normalne życie. Czy z nim czy bez niego.

Dziękuję jeszcze raz za pomoc :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

oto_ja, nie można tak żyć bo wpędzisz się w większą depresję , musi on poczuć że może cię stracić to może skończy cię kontrolować z zazdrości,wiem coś o tym bo mój mąż też jest chory z zazdrości , jak ty go nie zdradzasz to czemu miałabyś czuć się winna ,że nawet z koleżanką wyjdziesz na kawę a i tak będziesz się bała czy nie będzie za to kłótni ,zamiast się zrelaksować to będzie tylko stres , pewnie myślisz poco wcale wychodzić. Nie pozwól żeby cię ograniczał i zamknął w "klatce" ,mój by tak najlepiej zrobił . Niech idzie z tobą na terapię i nie wracaj do niego , niech trochę potęskni to może być dobry czas na przemyślenia sensu waszego małżeństwa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiem, że nie można tak żyć, masz rację, w ogóle przestałam wychodzić z domu, dla świętego spokoju po prostu. A winna czuję się praktycznie w każdej sprawie. Jak się pokłócimy, niezależnie o co, to czasem nie wytrzymuję i idę płakać do kuchni, on mnie wtedy zostawia samą i idzie spać. Następnego dnia sprawdza tylko czy nie nie pociełam, bo miewałam takie epizody. Prawie zawsze dochodzę do wniosku, że to moja wina, że się pokłóciliśmy i przepraszam. A on potrafi naprawdę długo się gniewać, nie odzywa się do mnie prawie wcale, a że ja nie potrafię tego znieść, to wyciągam rękę pierwsza, robię wszystko żeby go udobruchać.

Czy zatęskni to nie wiem, chyba już zaczął, szuka czasem kontaktu ze mną pod jakimś pretekstem. Tylko nie wiem czy to tęsknota, czy może strach, że stracił nade mną kontrolę. A ja nie tęsknię. Czuję się lepiej odkąd się wyprowadziłam, zaczynam wychodzić z domu, spotykam się z ludźmi, czuję się swobodniej, nie muszę się wciąż kontrolować, uważać na każdy gest czy słowo, żeby nie zostać skrytykowaną, żeby nie powiedział znowu, że przynoszę mu wstyd.

Tylko dobija mnie to życie w zawieszeniu, niepewność co dalej, i takie poczucie winy że rozwalam małżeństwo, że to moja wina, że może on wcale nie jest taki zły, tylko ja :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

na podstawie tego co piszesz wydaje mi sie ze bardzo łatwo dasz sie wpedzac w poczucie winy! zmien to, zacznij dbac o swoje potrzeby i zajmowac sie soba. zawalcz o swoje! skoro czujesz ze jestes w porzadku dlaczego zastanawiasz sie ze moze to ty jestes ta złą?

 

to my pozwalamy męzom (partnerom) wpedzac sie w poczucie winy i same ponosimy tego konsekwencje!

 

a to że tylko sprawdza czy sie nie pocięłaś... powinno mu zależec na tym zebys dobrze sie czuła z nim i w domu a nie na ukryciu zewnetrznych objawów tego!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję, że mi odpisujecie, to dla mnie bardzo ważne.

To, że można mnie bardzo łatwo wpędzić w poczucie winy, to prawda. Chyba wynika to z mojej przeszłości, też zresztą niełatwej. Nie tak łatwo jest to zmienić, niestety. Czasem wolę nie zrobić czegoś na co mam ochotę, niż mieć potem w domu atmosferę nie do wytrzymania. Tak wiele razy słyszałam, że to ja wszystko znowu schrzaniłam, że zaczęłam w to wierzyć. A walczyć z nim już mi się po prostu nie chce. Co z tego, że będę próbować rozmawiać, tłumaczyć itd. skoro on i tak tego nie zapamięta, a nawet jak zapamięta, to nie zrozumie. Ileż razy można powtarzać to samo?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

oto_ja betty_boo ma racje, same pozwalamy na takie traktowanie, nie walcząc o swoje. Pokazałaś mu że może Cie ograniczać więc to robi. Ja swojego partnera uważałam za guru to co powiedział było święte on zawsze ma racje powtarzałam. I właśnie wtedy powoli pozbywałam się siebie. To, że mnie krytykował było częstym zjawiskiem. Ja się wtedy cała kuliłam i wymyślałam sobie w duchu Boże jaka ja jestem beznadziejna powinnam myśleń tak jak on przecież to takie dojrzałe. I tym sposobem i maja samoocena i poczucie własnej wartości sięgnęło dna. Usprawiedliwiałam go dosłownie we wszystkim gubiąc się coraz bardziej ... w pewnym momencie myślałam że już zwariowałam ...

 

Teraz staram się odnaleźć siebie, poczuć nową siebie bo pod wpływem tych wydarzeń pewne rzeczy zobaczyłam. Powiem szczerze, że ta znajomość pomimo, ze tak bardzo boli otworzyła mi horyzonty pozwoliła pokazać inny punkt widzenia. Moim błędem było jedynie to, że tak łatwo wchłonęłam to co jego a tak mało uwierzyłam we własną intuicję i własne emocje. Jednym słowem nie zaufałam sobie i stałam się sobie obca.

 

Zawalcz o swoje szczęście, zaufaj swojemu odczuciu. Skoro czujesz ze robisz dobrze (tak podpowiada Ci kobieca intuicja) to jest to zgodne z Tobą, zaufaj jej, podpierając się dodatkowo argumentami racjonalnymi. Siebie nie oszukasz nawet nie próbuj bo organizm od razu Ci to wypomni.

 

A o zazdrości też coś wiem. Przechodziłam ją na własnej skórze i ze swojej strony :( Chyba dalej odczuwam jej niewyraźne kształty co też męczy. Twój mężczyzna ma najprawdopodobniej duży problem skoro męczy go chorobliwa zazdrość. Ja naczytałam się setki artykułów o zazdrości przeczytałam książkę o zaborczości i zazdrości włącznie. Starałam się ją zrozumieć z każdej strony by nie męczyć siebie i mojego mężczyzny. Mówiłam o niej na terapii chociaż samo wspominanie wywoływało ostre gorzkie emocje. Twój partner Cię obwinia, krytykuje i jest chorobliwie zazdrosny i chce byś wróciła. Co Ci mówi ten obraz? Bo do mnie aż krzyczy, ze ten człowiek ma duże problemy z poczuciem własnej wartości i ma problemy z agresją słowną a do tego drastycznie obawia się Twojego odejścia, boi się i to bardzo ale w żaden sposób Ci tego nie pokaże, atak jest jego obroną. Może to kwestia stereotypu, ze mężczyzna nie przyznaje się do "słabości" a może chowa się za zbroją chroniącą go przed poczuciem odrzucenia. To jest moja interpretacja tym razem nie ze strony poszkodowanej ale ze strony sprawcy. Uwierz mi Ty się męczysz wierzę Ci, ale On także i to bardzo. I rzeczywiście jest Wam potrzebna terapia. Bez niej Wasze małżeństwo może ulec unicestwieniu.

 

pozdrawiam ciepło

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Prawie 2 lata temu zakończyłm swój zwiazek.

Zwiazek ktory mial byc tym na calym zycie.

Padaly miedzy namie takie slowa, takie wyznania - prawdziwa milosc.

 

Jednoczesnie ciagle cos bylo nie tak, a to zle sie ubieram , a to wlosy nie takie, a to nie mam ambicji.

Ciagle cos. On Pan idealny. I tak go traktowalam.

Robiilam wszystko jak on chcial,kiedy on chcial.

 

 

Po 1,5 roku zostawil mnie jak popsuta zabawke.

Ja nie moge dojsc do siebie.

Ciagle mysle, zaluje, placze.

I uwazam ze jestem beznadziejna skoro on mnie nie chcial :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Robiilam wszystko jak on chcial,kiedy on chcial.

 

:( to smutne ... ja tez obrałam taka ścieżkę ... ale staram się z niej zboczyć tak szybko jak to tylko możliwe.

 

Donkey czy uważasz, ze jakbyś nie była tak bardzo zaangażowana w jego potrzeby albo że nie byłabyś tak wrażliwa na jego przykre słowa ta miłość przetrwałaby??

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie umiem odpowiedziec na to pytanie.

Wierz mi ze ja robilam wszytsko by ten zwizek uratowac. Tylko ja.

I teraz tak mi wstyd. Jak sie osmieszalam, prosilam o spotrkanie, plakalam.

 

 

A wiesz petunia co uslyszalam na koncu?

Ze jetsem wspaniala dziewczyna, i ze on pragnie mojego szczescia.

 

A wydaje mi sie ze dzieki niemu czuje sie teraz jak czuje.

Zniszczona.

Beznadziejna:(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Donkey ja też mam takie sytuacje za sobą :( Ile razy podczas jego napaści słownej czułam się poniżona, czułam się nikim ale trwałam i jeszcze go przepraszałam !!!!!!!!!!!!!!!! Wszystko po to by ten związek przetrwał. Tak mi zależało. Zdeptałam samą siebie. I to jest najsmutniejsze.

 

Masz poczucie, że tak jest też w Twoim przypadku?

 

[Dodane po edycji:]

 

To juz dwa lata ... czujesz moze ulgę ... to sporo czasu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

betty_boo, nie, nie jestem DDA, już prędzej DDD, ale to już inna historia

Donkey, moim zdaniem, to tylko lepiej dla Ciebie że odszedł, wiem że nie czujesz tak teraz, ale czy naprawdę chciałabyś być z kimś, kto tobą poniewiera? Mówisz, że tylko Ty robiłaś wszystko żeby ratować ten związek, skąd ja to znam... jak druga osoba nie chce współpracować, starać się, to nie ma sensu walczyć samemu. Będzie Ci coraz łatwiej, zobaczysz. Trzymam kciuki.

petunia, ja myślę, że gdybym była mniej wrażliwa na to co on mówi to byłoby lepiej. Ale nie potrafię i chyba nawet nie chcę. Chcę, żeby moja wrażliwość była doceniona, a nie wykorzystywana przeciwko mnie.

Ja wiem, mądra się znalazła co to sama sobie nie radzi. Ale mnie otwarcie oczu na pewne sprawy zajeło 7 lat. A 3 ostatnie były naprawdę ciężkie. Czasem żałuję, że wtedy nie odeszłam na dobre, że zmarnowałam tyle czasu. I właściwie to nie wiem, czy chcę żeby się zmienił. Nie wiem czy go jeszcze kocham po tym wszystkim. I chyba wolałabym żeby to on powiedział, że koniec. Nie czułabym się znowu winna.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

2 lata mineły i nic.... Ja cały czas czuje pustke i tak cholernie przykro mi.

Jestem zła bo wiem że on szczesliwy jest , w nowym zwiazku..

A ja siedze w domu i sie uzalam nad soba :(

I boje sie ze juz nigdy nikogo tak nie pokocham, bo już 2 razy próbowałam wejść w nowy zwiazek i za kazdym razem myśałam o nim :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Donkey, to niedobrze, trzeba żyć dalej, nie oglądając się na przeszłość. Co było, już nie wróci. Ja wiem, że to się tak łatwo mówi, doskonale wiem. Ale po trzech latach związku, który praktycznie wykończył mnie psychicznie wiem co mówię. Walczyłam o nas te trzy lata. Praktycznie samotnie. Walczyłam o to, żeby chciało mi się żyć, walczyłam z depresją, walczyłam z samą sobą. Wciąż sama, ciągle sama. Musiało upłynąć tyle czasu i ja nadal nie wiem czy robię dobrze zostawiając go. Ale uwierz mi, proszę, nie warto tkwić w pochrzanionym związku. Za żadną cenę. Wykończyłabyś tylko samą siebie, a raczej on by Cię wykończył. Ja już wiem - lepiej nie mieć faceta, niż mieć takiego, który sprawia, że nie chce Ci się żyć. Trzymam kciuki za Ciebie, na pewno Ci się uda. Będzie dobrze (choć wiem, że pewnie w to nie wierzysz). Wiesz, co mi pomogło? wzbudzanie w sobie złości na niego. Wściekłości wręcz. Przypominanie sobie, jak mnie gnoił, jak źle się czułam przez niego, jaka byłam żałosna błagając o miłość. I poznanie nowych ludzi. Nie faceta w sensie ewentualnego związku, ale nowych ludzi, przy których mogłam być wreszcie sobą. Warto wyjść do ludzi, pomimo że to trudne. Ale opłaca się. Wierz mi. Trzymaj się Donkey :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

oto_ja ma rację,żeby nie patrzyć w przeszłość. zamknąć ten etap życia jako skończony i zacząć nowy.

ale myślę,że wzbudzanie w sobie złości na drugiego człowieka nigdy niczego dobrego nie przyniesie. bo ta złość będzie ciągle wracać i nas rozdrażniać. myślę,że lepiej jest wybaczyć i zapomnieć. bo PRZEBACZENIE JEST AKTEM MIŁOŚCI SAMEGO SIEBIE. gdy wybaczysz to sama czujesz się lepiej i nie rozdrażniasz sama siebie wspomnieniami o tym złym co przeszłaś. pomyśl o tym Donkey

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×