Skocz do zawartości
Nerwica.com

Związek autyka z osobą z małą mocą sprawczą


Rekomendowane odpowiedzi

Witam.

Zacznę od tego, że to ja jestem ten autyk (osoba z autyzmem) a moja dziewczyna jest tą osobą z małą mocą sprawczą. Ja mam 32 lata, ona 27.

Ostrzegam, że ten post jest bardzo długi.

 

Uważam, że powinienem najpierw przedstawić całokształt aby przejść do sedna sprawy.

 

Tak więc, poznaliśmy się w 2011, zaiskrzyło i od tamtej pory jesteśmy razem. Nie jest to jednak łatwy związek i nigdy nie był.

 

Zacznijmy od rodziców.

Moi rodzice jej nie akceptują z powodu niskiej mocy sprawczej (zaraz to wyjaśnię) a z kolei jej rodzice też nie mogą jej pomóc lub zaoferować wsparcia (oboje mają rentę inwalidzką, nie pracują i jeszcze jako potrafią się prawie samodzielnie sobą zająć...jeszcze). Tak więc zarówno ja jak i ona, jesteśmy skazani na samych siebie.

 

O co chodzi z tą niską mocą sprawczą u mojej dziewczyny?

Otóż, wszystko co robi zdaje się być wymuszone i idzie jak krew z nosa.

Od mniej więcej 2012 roku mówiłem jej, że może nadszedł czas aby pójść na studia (bała się tego ze strachu przed kosztami – bo w końcu rodzice jej nie pomogą, tak jak innym). Pracowała w tamtym czasie jako sprzątaczka przy osobach starszych. Praca jak najbardziej godna szacunku i podziwu, jednak nie jest to praca którą można wykonywać kiedy samemu ma się te 40,50, 60 lat. W pewnej chwili zabraknie fizycznych sił i trzeba będzie robić coś innego. Tak jej to tłumaczyłem i niby mówiła „Tak, masz rację. Zobaczę co i jak” ale w gruncie rzeczy nic z tym nie robiła, ze strachu przed kosztami i porażką na studiach.

Potem pracowała (więc lenistwa nie można jej zarzucić) w fabryce...ale po 3 miesiącach nabawiła się zespołu cieśni nadgarstka w obydwu nadgarstkach. Skończyło się operacjami i przerwą w jakichkolwiek przedsięwzięciach na ponad rok. Było to gdzieś w połowie 2014 roku. W 2015 roku przyszedł w końcu wielki moment, zdecydowała się pójść do szkoły. Niemalże natychmiast zaczęły się problemy. Niby robiła wszystko jak trzeba (z bardzo dobrymi wręcz wynikami) ale zawsze miała nos na kwintę, wszystko było wymuszone. Coś wydrukować – ciężko, coś napisać (choćby jakiś e-mail) – ciężko. Wszystko – ciężko. Jeszcze mogę zrozumieć, że ręce ją jeszcze bolą po tych operacjach i nie może pisać długich wypracowań na komputerze ale czasami mówiła mi, że musi napisać 4 maile i że to bardzo ciężkie zadanie. Potem patrzyłem na te maile i się czasami okazywało, że każdy z nich składa się z powiedzmy maksymalnie 6 w miarę prostych zdań. Czy to aż tak ciężko napisać coś takiego w ciągu, powiedzmy, godzinki? A dla niej to było zadanie na cały wieczór. Jej koledzy/koleżanki ze szkoły pracowali/ły, uczyli się, jeździli na wyjazdy a ona miała tylko szkołę i wszystko było ciężko, ciężko, ciężko i wiecznie nos na kwintę i zmęczona. I cały czas te momenty „być albo nie być” z cyklu „muszę napisać takie a takie wypracowanie bo inaczej mnie nie dopuszczą.../nie będę mogła... itd.” I wyścig z czasem bo zbliżał siętermin oddania tej czy innej pracy. A ja nie mogłem jej pomóc i siedziałem tylko i gryzłem się ze stresu i niemocy czy sobie da radę czy nie. Oczywiście wszystkie te wypracowania musiałem osobiście sprawdzić w kontekście błędów, bo ona sobie nie ufa więc lepiej jak ktoś inny sprawdzi dla pewności. Rok temu poszła na prawo jazdy. Teorię zdała bezbłędnie po jednym dniu nauki (ale oczywiście krzyczała „nie dam rady, ale to ciężkie” dzień przed). Z praktyką już jest gorzej. Mówi, że jej brak koordynacji i że jest tak zmęczona szkołą że się nie może skupić na jeździe. Tak więc prawo jazdy idzie w odstawkę (pomijam fakt, że wiele jej koleżanek i kolegów z roku też zdawało na prawo jazdy i wcześniej czy później się to im udawało). Pierwszy rok zaliczyła z trzytygodniowym poślizgiem i z dobrymi ocenami. Drugi rok zaliczyła z dwumiesięcznym poślizgiem mimo, że cały rok straszyła że będzie miała poślizg roczny bo się ze wszystkim nie wyrobi (więc był to dowód jej siły oraz miła niespodzianka, bo stresowałem się i spodziewałem się czarnego scenariusza przez cały rok a wyszło nienajgorzej). Teraz natomiast, na trzecim roku, jest tak zmęczona że tydzień temu postanowiła wziąć dziekankę z objawami wypalenia i napadami lękowymi. Tak więc znowu rok czekania na kolejny rozwój wypadków oraz walka o przetrwanie w szarej codzienności.

Ten cały stres tłumaczy mi tym, że zawsze musiała się opiekować swoimi rodzicami oraz tym, że już jako nastolatka wiedziała, że jej rodzice jej w niczym nie pomogą i że to wykształciło w niej z jednej strony samodzielność ale z drugiej strony nabawiła się przez to chorobliwego perfekcjonizmu i lęku przed porażką - że jak coś zawali to nie będzie nikogo, żeby ją wyciągnąć z problemów. Ponadto ja też nie jestem typowym chłopakiem z typowym charakterem i problemami – mimo tego, że potrafię funkcjonować normalnie, to nie przychodiz mi to łatwo i ona pada tego czasami ofiarą. Po części te wszystkie powody rozumiem i mogę sobie wyobrazić, że ją to stresuje.

 

A teraz o mnie. Mam (niedawno zdiagnozowany) wysokofunkcjonujący autyzm. Znaczy to, że potrafię funkcjonować w społeczeństwie ale kosztuje mnie to więcej energii niż innych. Mam też problem z radzeniem sobie z silnymi emocjami. Druga sprawa, że nawet jak nie jestem tego w danej chwili świadomy, to potrzebuję struktury i stabilizacji w moim życiu. W domu miałem spokój, koncentrowałem się na moich studiach które skończyłem w 2010 roku, potem praca i jakoś to poszło. Potem poznałem moją dziewczynę i sobie pomyślałem „no to teraz będziemy razem pracować na naszą fajną, wspólną przyszłość.” Jednak ostatnie 7 lat spędziłem na czekaniu aż ona wykona jakikolwiek krok a potem na stresie czy się z tego kroku przypadkiem nie wycofa, cały czas brak stabilizacji i silne emocje na porządku dziennym – bez chwili wytchnienia. Stagnację w latach 2012-2013 przeżyłem, stagnację związaną z operacjami też przeżyłem (w końcu każdy kiedyś choruje). Potem nadszedł stres związany ze szkołą w 2015 i trwa do dnia dzisiejszego. W 2017 roku tak się tym przejmowałem, że sam wylądowałem u psychologa bo sobie z tym nie radziłem (wtedy to przy okazji wyszedł u mnie ten cały autyzm). Wiem też, że nie jestem najlepszą partią jeśli chodzi o charakter. Zawsze staram się aby wszystko było dobrze ale jak coś nie idzie według planu to wpadam w czarną otchłań. Dlatego też zawsze starałem się unikać sytuacji stresowych oraz rozwiązywać problemy w zarodku. Pół biedy jeśli problem dotyczy mnie ale jak ktoś inny ma problem to nie zawsze ta osoba chce pomocy w takiej formie w jakiej mogęto zaoferować. Każdego dnia się więc modlę żeby w końcu przestało to wszystko iść jak krew z nosa bo mnie to fizycznie zabija.

 

W tej chwili wiem, że powinienem ją wspierać (szczególnie, że ona wspierała mnie w moich problemach z rodzicami oraz, rok temu, zaliczając stracony zdawałoby się rok akademicki oraz wspierała mnie w psychicznym dołku).

Z tych powodów chciałbym ją teraz objąć i powiedzieć że wszystko będzie dobrze...ale ostanio nie mam już siły bo przestałem już wierzyć, że wszystko będzie kiedykolwiek u nas dobrze. Chyba przestałem w nią (w nas) wierzyć. Sam dopiero co wygrzebałem się ze swojego psychicznego dołka a już muszę, dla odmiany, wchodzić z nią do jej głębokiej psychicznej pieczary. Boję się i mam wrażenie że jak to zrobię, to ze mną samym stanie się coś strasznego. Jak na nią patrzę to czuję gniew, bezsilność i poczucie straty ostatnich 7 lat życia. Mam 32 lata a czuję się na 70 (źle śpię, zadyszka po wejściu na pierwsze piętro, itp.) Wiem, że powinienem dla niej być teraz tym silnym i dającym oparcie mężczyzną ale wiem, że taki w tej chwili nie jestem. Jak napisałem wcześniej, z uwagi na mój autyzm, potrzeba mi stabilizacji w życiu a tej stabilizacji (nawet emocjonalnej) nie miałem od przynajmniej 7 lat. Do rodziców nie mam się nawet co wypłakiwać bo mnie wyśmieją i powiedzą „a nie mówiliśmy” a jej rodzicom też nie ma co mówić bo oni też zawsze wynajdą 1000 powodów aby się nad sobą lub nami użalać i, koniec końców, nie mówią/robią nigdy nic konstruktywnego aby zmienić zaistniałą sytuację. Ich rada to zawsze „trzeba przeczekać” nawet jeśli chodzi o taką błahostkę jak np. naprawa drzwi w łazience (autentyczny przykład).

 

Tak więc czuję się samotny, słaby i bezbronny oraz że życie mi ucieka przez palce. Chciałem mieć rodzinę i normalne życie bez zbędnych luksusów a skończyłem bez rodziców, z nieporadnymi „teściami” oraz „chcącą ale niemogącą” dziewczyną. Mam 32 lata i pomimo wysiłków, nic nie ma sensu. Odechciewa mi się powoli żyć. To trochę takie uczucie jak ten opisywany moment Jezusa w Ogrodzie Oliwnym, gdy bał się tego co go miało spotkać a jednocześnie wiedział, że jest to nieuchronne.

 

Dla uściślenia: Nie chciałem aby ten długi wywód brzmiał jako tylko i wyłącznie oskarżenie względem mojej dziewczyny. Wiem że każdy kij ma dwa końce. Ja mam swój autyzm ale ona miała z kolei stresujące dzieciństwo z rodzicami kalekami więc zarówno ona jak i ja mamy powody aby być tacy jakimi jesteśmy. Ona nie wie jak to jest mieć autyzm a ja nie wiem jak to jest mieć oboje rodziców inwalidów. Od pewnego czasu jednak, pomimo dobrych chęci z obydwu stron, oboje sobie już z tym nie radzimy – ani z naszym związkiem ani z samymi sobą. Już wiele razy próbowaliśmy oboje zerwać z niemocy i frustracji ale zawsze dochodziliśmy do wniosku, że nie chcemy się wzajemnie zostawiać bo ani ja ani ona nie mamy nikogo innego kto nam pomoże w biedzie. Zawsze się ponadto szanowaliśmy i szanujemy oraz jesteśmy dla siebie najlepszymi przyjaciółmi (oboje to tak widzimy) a przyjaciół nie zostawia się w potrzebie...nawet jeśli to nas zabija, chciałoby się rzec.

 

Co mamy więc robić ?!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Aby jeszcze bardziej uściślić, chciałbym dodać, że mojej dziewczyny nie cierpię z powodu tych jej ciągłych upadków (to tak jakby ciągle musieć zmieniać w samochodzie te same koło, każdego poranka i każdego wieczoru wiedzieć, że "jutro rano znowu te pieprzone koło trzeba będzie zmienić") ale z drugiej strony chciałbym jej jakoś pomóc bo żal mi jej gdyż widzę w niej elementy perfekcjonizmu połączonego z pracoholizmem. Wiele wieczorów ze mną poświęciła bo chciała nadrobić zaległości w szkole i do tej pory się jej to udawało. Nie cierpię jej za te wieczne narzekanie i czasami bezradność ale ogromnie ją szanuję za to, że tak się poświęcała.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

indianer, podoba mi się jak piszesz - ładnie, składnie i rzeczowo.

 

Pominę tu Ciebie i może kilka słów o Twojej dziewczynie, ale to słowa wariata - pamiętaj.

 

Jest zablokowana i bez jej chęci zmian nic nie zrobisz. Ona musi chcieć chcieć po prostu.

Pomijam różne czynniki zewnętrzne na które nie mamy praktycznie żadnego wpływu, ale zostają te wewnętrzne - fizyczne i umysłowe. Umysł to nie tylko intelekt, ale i psychika właśnie. Przy braku wiary, wytrwałości, braku wizji, planów i celów ciężko jest determinować jakieś wybory, po prostu w sukces się nie wierzy i z góry zakłada, że wszystko będzie porażką. Nastawianie na mnogość porażek i ten jeden sukces jest czymś dobrym, ale nie bez optymizmu, determinacji, ochoczego działania. U niej tylko sam pesymizm i jedna wielka wymówka. Czyli podejmuje te złe i nic nie wnoszące do życia wybory.

 

Na początku powinna zdefiniować czym jest dla niej szczęście, następnie czego oczekuje od życia. Kolejne pytanie to jak to osiągnąć i czy chce tego. Musi wyjaskrawić cele. Mieć plan na życie. Niech wszystko rozpisze sobie na papierze.

 

Kolejna rzecz to wejrzenie w siebie. Odpowiedzenie sobie na pytanie jaka jest sama. Dlaczego nie próbuje. Dlaczego rezygnuje, wycofuje się zbyt wcześnie, poddaje się. Czy powodem jest też i lenistwo. Co ją rozprasza. Skąd te wymówki. Dlaczego brakuje jej pewności siebie. Czy otoczenie w którym obecnie żyje jest dla niej dobre. Czy boi się bardziej tego, że się uda, czy nie uda. Ile tak naprawdę jest w niej cierpliwości. Czy awans społeczny, dobrobyt nie tylko materialny, ale i duchowy jak i umysłowy, pozytywne osiągnięcia - to dla niej coś złego. Czy jej strach to nie w istocie niemal same negatywne fantazje. Czy zamiast czynów, czyni tylko słowa. Czy chce zmian, czy woli trwać w zawieszeniu. Czy jest na tyle pokorna, aby przyznać, że nie wie wszystkiego. Czy jest uczciwa z samą sobą i zgodna. Niech sobie zada te i inne pytania. Niech sobie odpowie czym jest dla niej spełnianie się i czy chce iść ku temu. Czy jest na tyle silna, aby zdyscyplinować siebie.

 

Następnie niech zapyta siebie, czy dążenie do perfekcjonizmu to nie jest strata czasu i zasobów własnych. Czy podejmując wyzwanie zawsze porównuje siebie z innymi. Czy myślenie o przeszłości przeszkadza właśnie myśleć o przyszłości. Czy tragizuje, panikuje bez żadnej przyczyny. Czy tylko i wyłącznie narzeka, skupia się na negatywach i zupełnie nie dostrzega jakichkolwiek pozytywów. Czy ma własne poglądy, czy tylko i wyłącznie kieruje się zdaniem innych. Czy chce się zmienić, swoje myślenie, postrzeganie spraw, charakter, osobowość. Czy tylko dostrzega skrajności, gdzie wszystko albo nic. Czy przejmuje się tym jak inni o niej myślą. Czy "wróży przyszłość z kart" bez jakichkolwiek prób, faktycznej wiedzy praktycznej i doświadczenia.

 

Takie pytania ma sobie zadawać sama i sama odpowiadać na nie.

Jeśli będzie chciała zmian, nakreśli zarys dalszego życia na kartce papieru i będzie działać i wykreślać punkt za punktem, a przy tym zmieniać się to z każdym dniem będzie lepiej. Z każdym dniem - nie od razu.

 

Ewentualnie psychiatra, psycholog, terapia, ale tu też musi chcieć się zmieniać, bo tylko siąść i wysłuchiwać jak ktoś coś mówi i po godzinie zapomnieć i wrócić do tego co było to skutek będzie i żaden.

 

Rozmawiajcie i poprzez rozmowę odkrywajcie siebie na nowo. Ludzie zwykle tylko ułamek siebie przekazują innym, a reszta jest skryta, gdzieś głęboko w wewnętrznej otchłani.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Droga/drogi Emikado,

 

Bardzo dziękuję za tę rzeczową odpowiedź (oraz za komplement na temat mojej pisaniny. Temat nie jest łatwy więc postanowiłem przemyśleć kolejność oraz sposób opisywania poszczególnych wydarzeń, aby ewentualnemu czytelnikowi było łatwiej. Cieszę się, że odniosło to skutek.)

Przepraszam jednocześnie za tak opóźnioną odpowiedź z mojej strony.

 

Od czasu napisania mojego oryginalnego postu sytuacja zdążyła się trochę rozwinąć. Oczywiście, przeprowadziłem z moją dziewczyną kilka poważnych rozmów, podczas których padało wiele pytań i odpowiedzi. Tak się złożyło, że padło również bardzo wiele pytań które zaproponowałaś/eś.

 

Moja dziewczyna jest w tej chwili rzeczywiście zablokowana. Nawet wizyta w sklepie przyprawia ją dosłownie o zawroty głowy z powodu hałasów, nadmiaru ludzi i kolorów (czego wcześniej nigdy nie miała - z nas obojga, ona zawsze była tą aktywną osobą która chciała spacerować, jeździć i spotykać ludzi). Mówi mi, że w tej chwili nie ma siły na nic co wymaga wysiłku...Jednakże, gdy mówię jej że sam pójdę do sklepu i że ona nie musi to od razu odpowiada "idę z tobą, bo nie mam zamiaru unikać tych trudnych sytuacji. Muszę im stawić czoła."

 

Jej głównym problemem jest to, że często ma problem z rozwiązywaniem problemów dnia codziennego (czego nie rozumiem, bo widziałem wiele razy jak w 3 minuty potrafi dograć jakąś ważną sprawę w szkole. W zeszłym roku musiała nagle napisać pracę badawczą na ponad 100 stron w ciągu 2 tygodni, bo szkoła zmieniła zdanie co do ostatecznego terminu oddania pracy. Jak się o tym dowiedziała to płakała cały dzień...a potem kolejne 14 dni spędziła od rana do nocy na pisaniu. Pracę oddała na czas i dostała 4- .

 

Z drugiej jednak strony, weźmy np. muzykę na odtwarzaczu MP3. Ja mam wszystko posegregowane w folderach, z podziałem na zespoły i/lub nastrój muzyki. Jeśli chcę słuchać muzyki japońskiej - mam folder, chcę posłuchać Dżemu - mam folder, chcę posłuchać dźwięków ptaków i szumu lasu - mam cały folder. U niej natomiast wszystko jest wrzucone do jednego worka. W jednej chwili leci Mozart, w drugiej chwili Green Day a potem znowu coś innego. Ostatnio powiedziała mi, że zamierza te utwory posegregować w folderach. Brawo, w końcu wpadła na ten pomysł...ale najpierw męczyła się przez ponad 5 lat w tym chaosie i nigdy nie zrobiła nic żeby to zmienić, mimo, że ją to wkurzało od dłuższego czasu. To tylko taki przykład. Wiele energii traci właśnie przez ten brak porządku głowie.

 

Czy otoczenie w którym żyje jest dla niej dobre? Odpowiedź brzmi "Nie!"

Jej rodzice to dobrzy ludzie, bardzo życzliwi...ale z jeszcze mniejszą mocą sprawczą. Pomijając ich inwalidztwo, są to ludzie którzy dużo marzą i mało robią. Liczy się przyjemność a jak coś jest trudne to rzucają to w kąt. Moja dziewczyna wyrosła w takim właśnie środowisku. Jest tego świadoma, próbuje z tym walczyć. Często się jej udaje ale czasem też nie. No ale próbuje, i chwała jej za to. Nawet teraz, to ona wyciąga mnie na spacery "bo to dobre na psychikę." Więc wola walki jest.

Ostatnio powiedziała mi, że wszystko to co robiła w życiu, co osiągnęła, było dlatego, że ktoś jej kiedyś powiedział "to czy tamto ci się nie uda." I na przekór, starała się udowodnić, że jednak umie. Kiedyś nauczyciel jej powiedział w gimnazjum, że się do zawodówki tylko nadaje...Wzięła to na ambicję, poszła do liceum, zaliczyła pierwszy rok z dobrymi ocenami i zaniosła te świadectwo tamtemu nauczycielowi aby się nim wypchał.

 

Czy jest szczera za samą sobą. Od jakiegoś czasu chyba coraz bardziej tak. Już rok temu nauczyciele na studiach namawiali ją do wzięcia przerwy bo była zestresowana. Odmówiła jednak i parła do przodu. Dzięki temu zaliczyła drugi rok...ale teraz i tak musi za to zapłacić. Ponadto, profil jej studiów to coś co faktycznie chce robić w przyszłości więc motywacja jest. Jedyne co mnie zastanawia to to, że ta motywacja zostaje spacyfikowana przez częste negatywne myślenie. No ale każdy z nas czasami myśli negatywnie. Ja również.

 

Co do perfekcjonizmu, to też tego nie rozumiem. Nieraz pisała jakieś wypracowanie, e-mail itp. Ja to potem czytałem - bezbłędnie, logicznie, treściwie...a ona potem to brała, kasowała i zaczynała od nowa. Mimo, że stara wersja była dobra. Czasami aż krzyczałem "Nie patrz na litość boską już na tę poprzednią stronę bo jest dobrze jak jest. Dobrze to napisałaś. Teraz pisz dalej. Poprawki zrobisz potem." Było wiele takich chwil.

 

 

Piszesz: "Rozmawiajcie i poprzez rozmowę odkrywajcie siebie na nowo. Ludzie zwykle tylko ułamek siebie przekazują innym, a reszta jest skryta, gdzieś głęboko w wewnętrznej otchłani."

 

Nie robiliśmy nic innego w czasie ostatnich dwóch tygodni. Dzięki tym rozmowom jest mi teraz trochę łatwiej mierzyć się z tym wszystkim. Ona też miewa teraz lepsze i gorsze dni. Za tydzień będzie mieć wizytę u psychologa. Póki co, lekarz zalecił jej robienie tych rzeczy na które nie miała czasu przez szkołę. Tak więc w tej chwili siedzi w domu i maluje oraz słucha muzyki...ale widziałem też wczoraj że czytała książkę na temat wypalenia/medytacji, więc widzę, że nie ucieka od tematu i stara się zmienić sytuację. Ja też zacząłem o wiele więcej robić w domu aby jej pomóc (o wiele częściej gotuję i sprzątam) i zapowiedziałem jej, że tak już zostanie - nawet gdy wróci do szkoły i poczuje się lepiej. Jej szkoła jest o wiele bardziej wymagająca od mojej pracy więc nie mam nic przeciwko dodatkowym obowiązkom.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

indianer, kiepskie wzorce rodzinne, którymi mocno przesiąkła, więc aby zmienić myślenie, potrzebuje mnóstwo samozaparcia i dyscypliny. A Ty cóż.. jeśli chcesz z nią być to wychowuj jak dziecko. Nic innego, lepszego nie przychodzi mi do głowy.

 

On.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@emikado

Na szczęście, nie muszę jej jako tako wychowywać.

Tak jak pisałem, jest świadoma wad swojego środowiska.

Czasem, w różnych sytuacjach, mówi mi "...jeśli postąpię w sposób A, to będę taka jak moi rodzice. Dlatego zrobię to na sposób B." Niestety, chyba każdy z nas, popada czasami we wzorce zachowań które są nam najlepiej znane - nawet bezwiednie i niekoniecznie celowo.

 

Jeśli chodzi o samozaparcie, to ma go momentami więcej ode mnie. Ja miałem te szczęście, że rzeczy przychodzą mi łatwo jeśli się za coś naprawdę wezmę. U niej, mimo wysiłków, czasami nie widać rezultatów.

 

Jedyne co tak naprawdę nas różni to to, że ja (będąc paradokslanie dużym pesymistą) mogę płakać i rwać włosy z głowy ale koniec końców, jakoś sobie jednak radzę i potrafię zwolnić/przystopować jak czuję, że coś nie gra. Parę dni przerwy a potem wracam do obowiązków z nowąenergią. Moja dziewczyna, natomiast, nie pokazuje żadnych emocji, prze do przodu jak lodołamacz bez przerwy i zastanowienia...a potem kończy się paliwo i silnik staje. No ale na szczęście już nad tym pracuje, aby polepszyć sytuację.

 

Raz jeszcze bardzo dziękuję za odpowiedź :)

 

 

@neon

Jeszcze nie. W przyszłym tygodniu idzie jednak do psychologa i sama się już zaczyna wczytywać w te sprawy. Poza tym, studiuje ona kierunek związany ściśle z psychologią więc te wszystkie terapie są jej z grubsza znane. Ja też w zeszłym roku przeszedłem terapię poznawczo-behawioralną. Nasze rozmowy teraz w dużej mierze polegają na tym, że staram się ją zmusić do opisywania tego co czuje i co powoduje u niej problemy, a potem zadaję jej pytanie "a właściwie dlaczego tak czujesz?" Sam tak musiałem robić rok temu z psychologiem i baaaardzo mi to pomogło.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziennika nie prowadzi ale, kto wie, może jest to jakaś myśl. Mam wrażenie, że głównym winowajcą jest u niej w tym momencie przemęczenie/wypalenie. Kiedyś była bardzo aktywna a ostatnio, po zakupach lub po spacerze pada na twarz. Poza tym zdarzają się jej nagłe, kilkuminutowe, "resety systemu," podczas których nie jest w stanie nic zrobić ani pomyśleć. Mówi, że nie jest to spowodowane żadnymi negatywnymi myślami. Byłem świadkiem jednego jakieś dwa miesiące temu (jescze zanim wyszło te całe wypalenie). Byliśmy na urlopie w Anglii, chodziliśmy po ulicach, zwiedzaliśmy, poszliśmy do metra a ona do mnie nagle "niedobrze mi, zaraz chyba zemdleję. Chyba będę wymiotować." Posiedzieliśmy jakieś 30 minut na ławce i trochę się jej poprawiło. Następnego dnia wszystko zdawało się być w miarę normalnie. Była zmęczona, ale dalej zwiedzaliśmy i się jej podobało. Potem niestety, po powrocie, coś takiego zdarzyło się jej jeszcze ze 3 razy, w drodze z praktyk oraz raz na samych praktykach. W tamtym czasie jeszcze próbowała to ignorować.

 

Na szczęście, po tych dwóch tygodniach przerwy które teraz miała, te ataki nie są już tak częste.

Uprzedzam pytanie - przebadała już krew i wyniki były dobre.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×