Skocz do zawartości
Nerwica.com

Problem w malżeństwie


Rekomendowane odpowiedzi

Czy ktoś z modów mógłby usunąć ten OT? Autorka wątku opisała tu swój przypadek i już się chyba nie wypowiada, a zamiast tego jest kolejna dyskusja na temat tego jakie to kobiety są be, niedobre, lubią nieudaczników, a nas, super-facetów olewają. Już pierdyliard innych wątków jest od tego typu dyskusji :roll:

Nie wygłupiaj się - wszak to eksperci od związków z kobietami, z długoletnią praktyką. Nie czujesz głębi ich przemyśleń w temacie moralności, czyli co wolno kobiecie, czego nie? :lol:

A jacy błyskotliwi intelektualnie. :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy ktoś z modów mógłby usunąć ten OT? Autorka wątku opisała tu swój przypadek i już się chyba nie wypowiada, a zamiast tego jest kolejna dyskusja na temat tego jakie to kobiety są be, niedobre, lubią nieudaczników, a nas, super-facetów olewają. Już pierdyliard innych wątków jest od tego typu dyskusji :roll:

Wręcz przeciwnie. Wszak piszę wyraźnie, że kobiety wolą super facetów a nas - nieudaczników - omijają szerokim łukiem :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A co rozumiesz przez nieudacznika? Tego mola książkowego, z którym rzekomo kobiety nie chca być? Nieważne czy nazwiesz się super facetem czy nieudacznikiem. Strasznie tu generalizujecie, rozkładacie kobiety i ich psychikę na czynniki pierwsze. To jest krzywdzące i nieprzyjemne. Poza tym to nie jest odpowiedni dział, a wątki do pomstowania na kobiety, analizowania motywów ich działań i użalania się nad własnym losem już są. Btw denerwują mnie te wątki, ale każdy ma prawo mieć swoje poletko, ale dobrze by było gdyby ono się nie rozlewało na inne wątki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej. ostatecznie zabrałam wszystkie moje rzeczy. Dawałam mężowi dużo szans, siedziałam sama gdy on był z rodzinka, czekałam na niego... Nie przyszedł, dopiero jak przyjechałam po resztę moich rzeczy, łaskawie pan przyszedł... Oczywiście miał same pretensje do mnie... Ta rozmowa nie miała sensu, on ciagle do mnie krzyczał, w rezultacie kazał mi zostać tam na sile... Najpierw kazał mi sie wyprowadzić, a pózniej mówił ze skoro jestem jego żona to mam tam zostać...

Oczywiście nie uległam, zabrałam wszystkie rzeczy i powiedziałam, ze nie wroce tam nigdy więcej! Ze jak to przemyśli to mozemy wrócić do rozmowy, ale juz na moich warunkach...

 

Ja myśle, ze on jest ciagle pod wpływem rodziny... Oni każą mu tak robic, każą zeby mi pokazał ze to on rządzi... Ze on ma nade mną władze, a ja sie nie dam...

 

Jak wyjeżdżałam to powiedział do mnie, ze nowe życie przede mną :/

A pózniej sie popłakał...

I co ja mam myślec?

Czy on w koncu zrozumie jak posiedzi sam... Jak zobaczy, ze tym razem nie ma nadziei na to, ze tam wroce bo wzielam wszytko...

Czy rodzinka go nabuntuje, zeby sie rozwiódł?

 

Ehh... Strasznie mi cieżko :( najgorzej ze odbija sie to na naszym dziecku

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

czekolada123, skoro siedzi z rodzinka to mu dobrze, moze uzalezniony a moze nie, tylko po prostu z mamusia mu najlepiej. Ty sie skup na dziecku a nie trac zycia na faceta, jak sie rozwiedziesz to tez nie jest koniec swiata chociaz teraz tak myslisz...sama przeciez napisałas ze z nimi nie wytrzymujesz, a to tez odbija sie na dziecku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

czekolada123, ja byłam z facetem zareczona i tez długo sie łudziłam ze sie zmieni, zacznie zalezec itd. normalka. Tyle, ze jak ktos uzalezniony od rodzinki, nie kocha to nic z tym nie zrobisz, to długa i bolesna nauka. Nadzieja umiera ostatnia, mi zrozumiene tego zajeło kilkanascie dobrych mcy, patrzac wstecz mysle ze bylam koncertowa idiotka, taka prawda. Teraz mam meza, dziecko ale gdyby mi wykrecił jakis numer to bez wahania wystawiam mu manatki za drzwi, zyje z dzieckiem. Lepiej zyc samej z dzieckiem niz w byle jakim zwiazku w ponizeniu. U Ciebie trudno powiedziec, ale skoro sie wyprowadzilas a facet olał, dał odejsc itd to widocznie mu raczej nie zalezy. Nie napisze ze wroci/nie wroci bo sa rozne zyciowe rozwiazania i niewiadomo, ale raczej to dobrze nie rokuje, skoro zyczył powodzenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy ktoś z modów mógłby usunąć ten OT? Autorka wątku opisała tu swój przypadek i już się chyba nie wypowiada, a zamiast tego jest kolejna dyskusja na temat tego jakie to kobiety są be, niedobre, lubią nieudaczników, a nas, super-facetów olewają. Już pierdyliard innych wątków jest od tego typu dyskusji :roll:

Nie wygłupiaj się - wszak to eksperci od związków z kobietami, z długoletnią praktyką. Nie czujesz głębi ich przemyśleń w temacie moralności, czyli co wolno kobiecie, czego nie? :lol:

A jacy błyskotliwi intelektualnie. :mrgreen:

 

A mnie interesuje zupełnie coś innego.

Ten brak zaufania w związku, to gadanie (w małżeństwie!!!), że jakby coś to niech spier....., wystawię mu walizki, tego mu nie wolno, to mu wolno, a co ci zrobię jak mnie zdradzisz itd.

Może ja jestem już niemłoda, ale naprawdę nie wiem, jak można funkcjonować w takiej atmosferze. I czytam takie wypowiedzi dość często.

Zawsze myślałam, że związek opiera się na wzajemnym zaufaniu, a nie na przypominaniu, co będzie, jak coś przeskrobiesz. Bo w dobrym związku ludzie się nie zdradzają. I zawsze myślałam, że przecież ślubowaliśmy sobie, że zrobimy wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe, to coś ta przysięga znaczy. Jako że jesteśmy niewierzący to przysięgaliśmy sobie, a nie abstrakcyjnemu bytowi. Sobie wzajemnie i sobie samym wewnątrz również. Ale - po co niektórzy przysięgali, jeśli nawet nie chcą dbać o to małżeństwo? Przecież mąż/żona i udane małżeństwo to najcenniejsza rzecz, jaką można mieć w życiu.

Gdyby mi mąż powiedział (np. przed służbowym wyjazdem), że jak go zdradzę to coś tam, albo że mam nie oglądać się za innymi mężczyznami, to - choć nigdy nie podniosłam na nikogo ręki, ani tym bardziej na męża i uważam że to złe - dostałby w twarz. Tak samo ja nie wyobrażam sobie upominać go w ten sposób, zwłaszcza prewencyjnie. To obraża drugą osobę. Jak w ogóle zaakceptować drugą osobę i siebie samego w tym związku, skoro zakłada się, że możecie sobie coś "wywinąć". Owszem, ludzie popełniają błędy, ale nie potrafiłabym zakładać, że mąż mnie może zdradzić albo że ja mogę zdradzić jego. I mąż ma do tego podobne podejście - zdrada to nie jest błąd, jest to w pełni umyślne działanie. Zawsze się śmieje, kiedy ktoś kto zdradził mówi, że popełnił "błąd" - bo błąd sam w sobie zakłada pewną błędną diagnozę oraz nieprawidłową prognozę, o czym tu w ogóle nie może być mowy, więc to jest zwyczajne działanie w złej wierze.

Po co się wiązać, jeśli zakładamy, że to może się w każdej chwili rozpaść?

Naprawdę nie wiem, jak można tak funkcjonować. Ja bym się wykończyła psychicznie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A mnie interesuje zupełnie coś innego.

Ten brak zaufania w związku, to gadanie (w małżeństwie!!!), że jakby coś to niech spier....., wystawię mu walizki, tego mu nie wolno, to mu wolno, a co ci zrobię jak mnie zdradzisz itd.

Może ja jestem już niemłoda, ale naprawdę nie wiem, jak można funkcjonować w takiej atmosferze. I czytam takie wypowiedzi dość często.

Zawsze myślałam, że związek opiera się na wzajemnym zaufaniu, a nie na przypominaniu, co będzie, jak coś przeskrobiesz. Bo w dobrym związku ludzie się nie zdradzają. I zawsze myślałam, że przecież ślubowaliśmy sobie, że zrobimy wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe, to coś ta przysięga znaczy. Jako że jesteśmy niewierzący to przysięgaliśmy sobie, a nie abstrakcyjnemu bytowi. Sobie wzajemnie i sobie samym wewnątrz również. Ale - po co niektórzy przysięgali, jeśli nawet nie chcą dbać o to małżeństwo? Przecież mąż/żona i udane małżeństwo to najcenniejsza rzecz, jaką można mieć w życiu.

Gdyby mi mąż powiedział (np. przed służbowym wyjazdem), że jak go zdradzę to coś tam, albo że mam nie oglądać się za innymi mężczyznami, to - choć nigdy nie podniosłam na nikogo ręki, ani tym bardziej na męża i uważam że to złe - dostałby w twarz. Tak samo ja nie wyobrażam sobie upominać go w ten sposób, zwłaszcza prewencyjnie. To obraża drugą osobę. Jak w ogóle zaakceptować drugą osobę i siebie samego w tym związku, skoro zakłada się, że możecie sobie coś "wywinąć".

Ogólnie to się zgadzam. Tylko drobna uwaga:

 

Jako że jesteśmy niewierzący to przysięgaliśmy sobie, a nie abstrakcyjnemu bytowi.

Wierzący też przysięgają sobie (w końcu "ślubuję Ci", a nie Bogu), mało tego nawet sami udzielają sobie nawzajem ślubu (ksiądz jest od potwierdzenia jego ważności).

 

Zawsze się śmieje, kiedy ktoś kto zdradził mówi, że popełnił "błąd" - bo błąd sam w sobie zakłada pewną błędną diagnozę oraz nieprawidłową prognozę, o czym tu w ogóle nie może być mowy, więc to jest zwyczajne działanie w złej wierze.

Myślę, że wtedy chodzi o błąd w znaczeniu czegoś, co się zrobiło, czego się żałuje, co przyniosło złe skutki, takie niewłaściwe postępowanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślicie, ze on moze w końcu zrozumie ze tak sie nie da skoro kategorycznie zabrałam wszystkie moje rzeczy?

Czy już teraz odpuści ? Bedzie myslal, ze to moja decyzja o rozejsciu?

Ale ja próbowałam... Probowalam z nim rozmawiać ;(

 

Znam podobny przyklad moich znajomych...ona uciekla z malutkim dzieckiem z domu tesciow ...przez okolo 2 miesiace zadnego kontaktu miedzy nimi nie bylo.. ona byla twarda i on tez do pewnego momentu...az przyszedl i powiedzial, ze wynajal mieszkanie i to ponad 100 km od tesciow...znalazl tam prace i zyja juz tak ponad 10 lat...mozna...zycze tego i Tobie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A mnie interesuje zupełnie coś innego.

Ten brak zaufania w związku, to gadanie (w małżeństwie!!!), że jakby coś to niech spier....., wystawię mu walizki, tego mu nie wolno, to mu wolno, a co ci zrobię jak mnie zdradzisz itd.

Może ja jestem już niemłoda, ale naprawdę nie wiem, jak można funkcjonować w takiej atmosferze. I czytam takie wypowiedzi dość często.

Zawsze myślałam, że związek opiera się na wzajemnym zaufaniu, a nie na przypominaniu, co będzie, jak coś przeskrobiesz. Bo w dobrym związku ludzie się nie zdradzają. I zawsze myślałam, że przecież ślubowaliśmy sobie, że zrobimy wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe, to coś ta przysięga znaczy. Jako że jesteśmy niewierzący to przysięgaliśmy sobie, a nie abstrakcyjnemu bytowi. Sobie wzajemnie i sobie samym wewnątrz również. Ale - po co niektórzy przysięgali, jeśli nawet nie chcą dbać o to małżeństwo? Przecież mąż/żona i udane małżeństwo to najcenniejsza rzecz, jaką można mieć w życiu.

Gdyby mi mąż powiedział (np. przed służbowym wyjazdem), że jak go zdradzę to coś tam, albo że mam nie oglądać się za innymi mężczyznami, to - choć nigdy nie podniosłam na nikogo ręki, ani tym bardziej na męża i uważam że to złe - dostałby w twarz. Tak samo ja nie wyobrażam sobie upominać go w ten sposób, zwłaszcza prewencyjnie. To obraża drugą osobę. Jak w ogóle zaakceptować drugą osobę i siebie samego w tym związku, skoro zakłada się, że możecie sobie coś "wywinąć".

Ogólnie to się zgadzam. Tylko drobna uwaga:

 

Jako że jesteśmy niewierzący to przysięgaliśmy sobie, a nie abstrakcyjnemu bytowi.

Wierzący też przysięgają sobie (w końcu "ślubuję Ci", a nie Bogu), mało tego nawet sami udzielają sobie nawzajem ślubu (ksiądz jest od potwierdzenia jego ważności).

 

Zawsze się śmieje, kiedy ktoś kto zdradził mówi, że popełnił "błąd" - bo błąd sam w sobie zakłada pewną błędną diagnozę oraz nieprawidłową prognozę, o czym tu w ogóle nie może być mowy, więc to jest zwyczajne działanie w złej wierze.

Myślę, że wtedy chodzi o błąd w znaczeniu czegoś, co się zrobiło, czego się żałuje, co przyniosło złe skutki, takie niewłaściwe postępowanie.

 

Ok ;) nie brałam ślubu kościelnego, więc się nie wypowiadam. Co do niego interesuje mnie głównie tylko zasada podwójnego skutku ;)

My mamy na błąd trochę inny ogląd niż błąd ujmowany w znaczeniu powszechnym i potocznym ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A mnie interesuje zupełnie coś innego.

Ten brak zaufania w związku, to gadanie (w małżeństwie!!!), że jakby coś to niech spier....., wystawię mu walizki, tego mu nie wolno, to mu wolno, a co ci zrobię jak mnie zdradzisz itd.

Może ja jestem już niemłoda, ale naprawdę nie wiem, jak można funkcjonować w takiej atmosferze. I czytam takie wypowiedzi dość często.

Zawsze myślałam, że związek opiera się na wzajemnym zaufaniu, a nie na przypominaniu, co będzie, jak coś przeskrobiesz. Bo w dobrym związku ludzie się nie zdradzają. I zawsze myślałam, że przecież ślubowaliśmy sobie, że zrobimy wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe, to coś ta przysięga znaczy. Jako że jesteśmy niewierzący to przysięgaliśmy sobie, a nie abstrakcyjnemu bytowi. Sobie wzajemnie i sobie samym wewnątrz również. Ale - po co niektórzy przysięgali, jeśli nawet nie chcą dbać o to małżeństwo? Przecież mąż/żona i udane małżeństwo to najcenniejsza rzecz, jaką można mieć w życiu.

Gdyby mi mąż powiedział (np. przed służbowym wyjazdem), że jak go zdradzę to coś tam, albo że mam nie oglądać się za innymi mężczyznami, to - choć nigdy nie podniosłam na nikogo ręki, ani tym bardziej na męża i uważam że to złe - dostałby w twarz. Tak samo ja nie wyobrażam sobie upominać go w ten sposób, zwłaszcza prewencyjnie. To obraża drugą osobę. Jak w ogóle zaakceptować drugą osobę i siebie samego w tym związku, skoro zakłada się, że możecie sobie coś "wywinąć".

Ogólnie to się zgadzam. Tylko drobna uwaga:

 

Jako że jesteśmy niewierzący to przysięgaliśmy sobie, a nie abstrakcyjnemu bytowi.

Wierzący też przysięgają sobie (w końcu "ślubuję Ci", a nie Bogu), mało tego nawet sami udzielają sobie nawzajem ślubu (ksiądz jest od potwierdzenia jego ważności).

 

Zawsze się śmieje, kiedy ktoś kto zdradził mówi, że popełnił "błąd" - bo błąd sam w sobie zakłada pewną błędną diagnozę oraz nieprawidłową prognozę, o czym tu w ogóle nie może być mowy, więc to jest zwyczajne działanie w złej wierze.

Myślę, że wtedy chodzi o błąd w znaczeniu czegoś, co się zrobiło, czego się żałuje, co przyniosło złe skutki, takie niewłaściwe postępowanie.

 

Ok ;) nie brałam ślubu kościelnego, więc się nie wypowiadam. Co do niego interesuje mnie głównie tylko zasada podwójnego skutku ;)

My mamy na błąd trochę inny ogląd niż błąd ujmowany w znaczeniu powszechnym i potocznym ;)

I jeszcze pytanie - bardzo ciekawe, czy żałują ze względu na skutek, czy ze względu na swoje niewłaściwe zachowanie samo w sobie. Jak ze względu na skutek, to trochę mało wartościowy ten ich żal.

 

Grr, zacytowałam sama siebie :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

My mamy na błąd trochę inny ogląd niż błąd ujmowany w znaczeniu powszechnym i potocznym ;)

Ok. Ale trzeba brać pod uwagę co rozumieją dane osoby przez błąd kiedy o nim mówią. Ja też np. przez obsesję rozumiem co innego niż większość ludzi ;)

 

I jeszcze pytanie - bardzo ciekawe, czy żałują ze względu na skutek, czy ze względu na swoje niewłaściwe zachowanie samo w sobie. Jak ze względu na skutek, to trochę mało wartościowy ten ich żal.

Jedni pewnie ze względu na skutek, bo np. tracą żonę, która się domem zajmuje albo dochodzi do rozwodu i muszą dzielić majątek. A inni pewnie głównie żałują tego, że zranili tą drugą osobę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

iiwaa, nie kazdy jest podprzadkowany mezowi jak Ty. Sa silne babki ktore umieja zmienic swoje zycie i isc do przodu :)

 

Mam nadzieję, że owe silne babki mają również na tyle silnej woli, żeby nie jechać na alimentach i świadczeniach z naszego skromnego państwowego i skromnych samorządowych budżetów ;) I żeby nie ciągnęły z tego, co np. takie słabe babki jak podporządkowana ja zarobią i zapłacą w podatkach ;)

Nie znasz mnie, a tak fantazjujesz. Podporządkowana? Cóż, życzę Ci takiego męża. Życzę Ci tego, żebyś mogła zajmować się pracą zawodową właśnie i niczym innym. Żeby nie podnosił na Ciebie głosu, żebyś nie musiała zajmować się domem, żeby Cię szanował, żeby nie przeklinał w Twojej obecności, żebyś po 20 latach małżeństwa dostawała kwiaty bez okazji i żeby zabierał Cię po tych 20 latach do teatru/filharmonii/opery (a przepraszam, pewnie nie chodzicie, bo Tobie sztuka kojarzy się z kijem).

Wtedy zobaczysz może, że związek to NIE JEST walka o przetrwanie i licytacja, kto komu pierwszy wystawi walizki za drzwi.... I że związek to NIE JEST ring, moja droga. Swoją drogą - współczuję Ci.

 

Daruj sobie uszczypliwości, dziecko drogie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej. Moja sprawa wyglada następująco: mój mąż dał mi spokój, nie odzywa sie do mnie... Za to dręczy moja rodzine... Najpierw wydzwaniał do mojej babci z pretensjami, pózniej z przerażeniem pytał sie czy złożyłam już pozew o separacje... Po czym sie rozłączył...

Kilka dni pózniej przyjechał do mojego ojca i pytał sie czy mogą pogadac... Po tym wszystkim mój ojciec stwierdził ze nie maja o czym gadac... On wieczorem pod wpływem matki napisał smsa, ze bedzie sie modlił zeby dziecko nigdy nie musiało cierpieć za błędy rodziców itp...

Do mnie nadal sie nie odzywa...

Nie wiem co on kombinuje. Skoro chciałby sie pogodzić to przyjechał by do mnie i ze mna by rozmawiał... Nie wiem, czy on sie boi konfrontacji ze mna, czy w końcu zrozumiał ze zabrałam wszystkie rzeczy i nie zamierzam wrócić do tego toksycznego domu... Czy jego matka ma teraz wyrzuty sumienia ze rozwaliła malzenstwo i teraz nie wiedza czego maja sie złapać i szukać ratunku...

Czy po prostu to jest prowokacja... Moze on chce sie do mnie zbliżyć tylko po to, zeby zebrać jakieś dowody na mnie... Przecież mowil mi, ze mi dziecko zabierze :/

Nie kumam... Moze ktoś coś od siebie doda, jakieś swoje spostrzeżenia...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cóż, życzę Ci takiego męża. Życzę Ci tego, żebyś mogła zajmować się pracą zawodową właśnie i niczym innym. Żeby nie podnosił na Ciebie głosu, żebyś nie musiała zajmować się domem, żeby Cię szanował, żeby nie przeklinał w Twojej obecności, żebyś po 20 latach małżeństwa dostawała kwiaty bez okazji i żeby zabierał Cię po tych 20 latach do teatru/filharmonii/opery (a przepraszam, pewnie nie chodzicie, bo Tobie sztuka kojarzy się z kijem).

Wtedy zobaczysz może, że związek to NIE JEST walka o przetrwanie i licytacja, kto komu pierwszy wystawi walizki za drzwi.... I że związek to NIE JEST ring, moja droga.

.

 

Pięknie napisane :great:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×