Skocz do zawartości
Nerwica.com

Hipochondria - jakie choroby sobie przypisywaliście..?


LINA

Rekomendowane odpowiedzi

Witajcie

jestem tu nowa, ale podczytuję Was już od jakiegoś czasu. Zaglądam wtedy gdy mam pogorszenie, gdy się boję i czuję się chora. Z nerwicą zmagam się już bardzo, bardzo długo. Kilkakrotnie byłam leczona antydepresantami ale gdy odstawiałam leki po jakimś czasie TO zawsze wraca. Nie wiem - albo mam tak kruchą konstrukcje psychiczną albo dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze gdy wydaje mi się, że już mocno stoję na nogach - w moim życiu wydarza się zawsze coś, co znów ściąga mnie na samo dno ...

Na początku to były stany nerwicowo - depresyjne, potem dołączyła hipochondria.

Poczucie bycia chorym i paraliżujący lęk z tym związany NISZCZY MOJE ŻYCIE i niestety chyba tak już pozostanie. Nie pomogły nawet psychoterapie ( w sumie jakieś ponad 2 lata, nawet nie chcę myśleć ile kasy w to władowałam i nic ) znów wróciło !!! W tej chwili po prostu mnie już na to nie stać finansowo, zresztą już nie wierzę w możliwość wyleczenia. Chyba tak już mam. Czuję się z tym fatalnie bo jakbym się nie starała nie jestem w stanie tego pokonać. Wogóle ostatnio czuję się fatalnie. Już sama nie wiem czy to wogóle mozliwe mieć jednoczesnie nerwicę lękową, depresje i hipochondrie. Ale tak właśnie się czuje ... Mam poczucie tkwienia w sytuacji bez wyjścia. Niestety sama nie potrafię nic zrobić. Mam przeraźliwie niskie poczucie własnej wartości, czuję się bezradna i żałosna. Nikt nie traktuje mnie już poważnie. Mój mąż ma mnie, moich problemów i chorób poprostu dosyć. Chociaż moim zdaniem niewiele zrobił aby mi pomóc. Reszta rodziny ma mnie głęboko w dupie.

co Nie pracuję, siedzę z najmłodszym dzieckiem w domu i myślę, że trwa to już zdecydowanie za długo i pogarsza tylko mój stan. Być może możliwość wyjścia z domu, kontaktów z innymi ludźmi, zajęcie się czymkolwiek mogłoby mi pomóc ale . No właśnie zawsze znajdę jakieś ALE. Po prostu jestem święcie przekonana, że nie znajdę pracy bo nie mam studiów i nikt mnie nie zatrudni, że zostane wyśmiana, poniżona bo zbyt długo siedziałam w domu i nic nie potrafię. Mieszkam w takim miejscu, że wszędzie jest daleko a ja nie mam prawa jazdy ( chociaż bardzo się starałam i próbowałam je zdać wiele razy ). Ale ja nie wierzę w siebie i z roku na rok jest coraz gorzej. Wciąż porównuję się do innych i wypadam fatalnie. Ludziom jakoś się udaje i u mnie wciąż NIC. Miałam kilka zrywów, gdy próbowałam COŚ zrobić i zmienić swoje życie ale nigdy mi się nic nie udało. Wciąż jest tak samo - siedzę z dziećmi w domu i wyję .Czuję się jak w pułapce.

W tej chwili jestem na etapie zakrzepicy i chorób kobiecych. Gdy tylko zaboli mnie noga, panikuję, że mam zakrzep. Późnym wieczorem oglądam sobie po kilka raz w lustrze i porównuję czy nie jest grubsza i spuchnięta. Oglądam żyły i ciągle pytam męża czy coś widać - a on reaguje złością o odsuwa się się coraz bardziej. Wogóle zauważyłam, że to chyba nasila się gdy czuję się własnie ODRZUCONA I KOŁO SIĘ ZAMYKA ....

U ginekologa bywa, że jestem co miesiąc, a nawet częściej. Dokucza mi uczucie dyskomfortu, chociaż lekarz twierdzi, że wszystko jest w porządku - infekcji nie widać. Cytologie i posiewy wychodzą prawidłowo a ja cierpię. Ostatnio gdy po raz kolejny moja gin. powiedziała, że ginekologicznie nie ma się do czego przyczepić - co zrobiłam - poszłam szukać innego lekarza i tylko sobie zaszkodziłam. Nowa lekarka gdy usłyszała o wszystkich prawidłowych badaniach i moich narzekaniach, że boli, ze cos jest nie tak chciała w szpitalu porobić mi wycinki sluzówki i szukac przyczyny. Wymysliła jakąś chorobę, która po przeczytaniu w necie wpędziła mnie w jeszcze większe lęki i paranoję. Na całe szczęście nie dałam sobie nic zrobić i wróciłam do swojej gin. która uspokoiła mnie, że zna mnie tyle lat, i jest pewna, że nie jestem na tamto chora. A to co czuję niestety jest w 99% na tle psychicznym. Uwierzyłam jej, wróciłam do domu i poczułam się lepiej - objawy zniknęły... do następnego dnia - po nieporozumieniu z męzem WRÓCIŁY bo POCZUŁAM SIĘ ODRZUCONA.

NIE WIEM CO DALEJ. Chociaż od kilku dni noga nie boli wczoraj wieczorem tyle naczytałam się o zakrzepicy, że znów umieram ze strachu. Siedzę tu i piszę a moje dziecko musi się zająć w tym czasie same sobą - taka ze mnie matka - zresztą i tak wszystko jest bez sensu.

Przepraszam, że Wam zawracam głowe

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pralinka... Jakbyś pisała o mnie... :/

 

Z tym, że u mnie jest już teraz dużo lepiej, ale stany i sytuacja jaką opisujesz jest mi bardzo dobrze znana...

 

Też walczę wiele lat, też mam nawroty, też zjadłam zęby na psychoterapiach...

 

Ja wiem jedno - jeśli sama sobie nie pomogę to nie pomoże mi nikt. Ostatni rok poświęciłam na samodokształcanie się, ale nie w dziedzinach zakrzepicy i innej wiedzy medycznej, a w rozwoju osobowości. Kupowałam książki o nerwicy, słuchałam wykładów w necie, studiowałam strony filozofii wschodu. Teraz, choć nadal pewnie jestem na początku drogi, widzę pewną różnicę. Pomagam sobie SAMA. Myślę i mam nadzieję, że to może być klucz do uleczenia ostatecznego.

 

Gdybyś chciała pogadać z kimś w bardzo podobnej sytuacji, to napisz mi prywatną wiadomość. Chętnie wysłucham Cię na przykład poprzez skype...

 

Trzymaj się ciepło.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

. [...] Ostatnio gdy po raz kolejny moja gin. powiedziała, że ginekologicznie nie ma się do czego przyczepić - co zrobiłam - poszłam szukać innego lekarza i tylko sobie zaszkodziłam. Nowa lekarka gdy usłyszała o wszystkich prawidłowych badaniach i moich narzekaniach, że boli, ze cos jest nie tak chciała w szpitalu porobić mi wycinki sluzówki i szukac przyczyny. Wymysliła jakąś chorobę, która po przeczytaniu w necie wpędziła mnie w jeszcze większe lęki i paranoję. Na całe szczęście nie dałam sobie nic zrobić i wróciłam do swojej gin. która uspokoiła mnie, że zna mnie tyle lat, i jest pewna, że nie jestem na tamto chora. [...] Przepraszam, że Wam zawracam głowe

 

:great: I to jest doskonały przykład tego, jak działa hipochondria. Jak wszystkie wyniki było ok, to stwierdziłaś, że dalej trzeba brnąć i wymyślać sobie choroby a nawet zmienić lekarza. Typowy mechanizm. Jak zmieniłaś lekarza a nowy zasiał w Tobie niepokój, że jednak jesteś na coś chora, to momentalnie to wyparłaś.. A dlaczego? Skąd wiesz, że ten drugi lekarz się nie mylił? I nagle poleciałaś do swojej lekarki, by usłyszeć od niej, ŻE JESTEŚ ZDROWA. Cha!!

 

Z jednej strony szukamy ciągle chorób. Kiedy wykluczają jedną, brniemy dalej w drugą, ale jak tylko ktos zasieje w nas niepokój to lecimy tam, gdzie usłyszeliśmy, że jesteśmy zdrowi.

 

Polecam Ci Pralinko przeczytanie bloga o życiu. Tylko w całości. Powyżej zamieściłam link. Jest tak napisany, że mozna łatwo wywnioskować co jest ważne i na czym powinnismy się skupić. Mówię Ci to ja, hipochondryczka numer jeden :yeah:

 

Mi też żaden psycholog nie pomógł. Po odstawieniu leków delikatne ataki wracają. To już jedenasty rok. Usłyszałam, że nerwica nie zawsze jest uleczalna. W czasie terapii miałam często wrażenie, że przerastam tych psychologów. Poza tym ich metody były dla mnie przewidywalne. Próba udowodnienia mi, że to wszystko trauma z dzieciństwa, dążenie do grzebania w mojej przeszłości, by mieć punkt zaczepienia, nie przekonują mnie. Przeszłość sama sobie przerobiłam i ją zamknęłam. Nic traumatycznego mnie nie spotkało w dzieciństwie. Dobrze je wspominam. Oczywiście każdy psycholog coś by pewnie wygrzebał, żeby się bronić, ale j nie dam sobie wmówić bzdur.

 

Myslę, że wyleczyć mnie z nerwicy to jak próbować wyleczyć geja czy lesbijkę z homoseksualizmu. Teoria, że gejami stają się gwałceni w dzieciństwie chłopcy lub ofiary przemocy i inne teorie, nie przekonują mnie, bo życie pokazuje coś innego. A najgorsze jest wmawianie komuś, że ma nerwicę bo sam ją sobie wywołał a gej jest gejem bo też sobie coś ubzdurał..

 

-- 02 lis 2012, 17:34 --

 

[...]

 

Ja wiem jedno - jeśli sama sobie nie pomogę to nie pomoże mi nikt. Ostatni rok poświęciłam na samodokształcanie się, ale nie w dziedzinach zakrzepicy i innej wiedzy medycznej, a w rozwoju osobowości. Kupowałam książki o nerwicy, słuchałam wykładów w necie, studiowałam strony filozofii wschodu. Teraz, choć nadal pewnie jestem na początku drogi, widzę pewną różnicę. Pomagam sobie SAMA. Myślę i mam nadzieję, że to może być klucz do uleczenia ostatecznego. [...]

 

:brawo:

 

Ja też doszłam do wniosku, że sama sobie muszę pomóc w jakiś sposób. Coraz rzadziej czytam o swoich wyimaginowanych chorobach. Stwierdziłam że jak będę chora, to dowiem się o tym w swoim czasie.

 

Ja znowu od ponad roku czytałam blog mojej umierającej na raka koleżanki. Siłą rzeczy wchodziłam też na inne blogi o podobnej tematyce. Złapałam się za głowę: jak mogę być taką egoistką i myśleć ciągle tylko o sobie, o swoich chorobach, o swoim ciele, o swojej niedoskonałości, o swojej śmierci..

Odwołałam jedna wizytę u specjalisty. I jakoś "objawy" ustąpiły a pieniądze zaoszczędzone przekazałam na rzecz osób naprawdę potrzebującym. Pomogło.

Ktoś mi może napisać, że czytanie blogów pisanych przez osoby chore na raka jest dołujące, dobijające i nie powinnam tego robić. Pytam: dlaczego? Skoro jestem taka odważna i grzebię w necie szukając właśnie nowotworów i innych świństw, to znaczy, że mam na to siły, tak? To czytanie o ludziach naprawdę walczących z chorobą i cieszących się każdym dniem, może tylko pomóc, a na pewno nie zaszkodzić.

 

Ty znalazłaś sobie taką metodę. Super, że działa. Zrobiłaś po prostu jakiś wielki krok do przodu, by wyjść z tego cholerstwa. Gratuluję Ci :brawo:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja Tobie również gratuluję. Każda metoda jest dobra, jeśli tylko działa.

 

Moja nerwica wzięła się z zaniżonego poczucia własnej wartości i wiem to doskonale. Niestety niczego sensownego z tą wiedzą zrobić mi się nie udało. Nic praktycznego... :/

 

Bloga przejrzę, choć nie sądzę, żeby w jakiś znaczący sposób mógł mi pomóc. Ja zmagam, się z kompleksem mojej silnej jak tur i twardej jak skała matki. Od dzieciństwa słyszałam " jeśli ja umiem, to ty też" . Wpędziło mnie to w przekonanie, że nigdy nie będę równie silna. Jej udało się wyjść z zaawansowanego i złośliwego raka piersi. Efekt u niej jest taki, że zbiera pieniądze i jeździ po świecie na hardkorowe wycieczki. Aktualnie jest w Afryce, po raz trzeci. Kenia, Tanzania, Zanzibar. Ma gdzieś malarie, lwy i latanie samolotem. I tak sobie myślę... Czy ja reagowałabym tak samo? Czy może z moją Zdzisławą Nerwicą siedziałabym w czterech ścianach i czekala na nawrót? Nie wiem i nie chcę się dowiedzieć.

 

Wiem natomiast, że im więcej dowiaduję się o sobie, tym łatwiej mi przychodzi dogadywanie się z nerwicą. Nawet jeśli jestem tym przypadkiem, którego nie da się wyleczyć raz na zawsze, mam zamiar nauczyć się żyć z moją chorobą normalnie. Choćbym miała walczyć do końca życia. Wiem, że póki walczę mam szansę wygrać. Przegram, jeżeli się poddam.

 

I jeszcze o hipochondrii. W innym wątku pisałam, że w zeszłym roku na jesień miałam problem z nerką. Zrobił mi się kamlot i zlazł skubany do moczowodu i tam sobie utknął. Zatkał mi nerkę, zrobiło się zapalenie, ale na początku objawiało się zupełnie inaczej niż mogłabym się spodziewać. Początkiem była biegunka i potworny ból brzucha. Sądziłam, że mam skręt jelit. I tak jak ja zwykle panicznie boję się lekarzy i szpitala, tak wtedy leciałam do doktora galopem.

 

Piszę o tym, bo nie wiem jak ma reszta hipochondryków, ale ja w atakach mam zwykle tak, że bardziej niż objawów boję się, czy jestem w stanie odróżnić prawdziwą chorobę od nerwicy. I bardziej niż nieprzyjemnych objawów boję się tego, że jeśli autentycznie będzie się działo z moim ciałem coś poważnego, pomyślę sobie, że to nerwica i na przykład wezmę tabletkę uspokajającą na zawał. Kiedy jednak przypomnę sobie ten atak kamicy, mam pewność, że jedank tak, że dam radę. Prawdziwa choroba objawia się zupełnie inaczej niż nerwica. Totalnie inaczej. Lekarz wiedział co mi jest po pięciu minutach rozmowy i badania palpacyjnego. Polscy lekarze są naprawdę dobrzy i sądzę, że powinniśmy mieć do nich więcej zaufania.

 

Chyba należy też pracować nad zaufaniem do własnego ciała, nauczyć się go słuchać, aby wiedzieć kiedy lęk jest tylko lękiem, a kiedy prawdziwym objawem choroby. Myślę, że walka z lękiem nic nie daje. Sądzę, że duże lepsze efekty daje zaakceptowanie go i nazwanie. Wtedy traci power.

 

No ale... Ja tu piszę i piszę, a pewnie większość z was już to słyszała tysiąc razy. Sama wiedza o czymś niestety nic nie daje. Ja na to stosuję metodę małych kroczków. Każde opanowanie napadu lęku i każde ujarzmienie własnych wymysłów dotyczących coraz to dziwniejszych chorób odnotowuję sobie w zeszycie. Dzięki temu mam dobitną świadomość ile razy już mi się udało i to mi daje kopa. Pozytywnego.

 

Staram się koncentrować tylko i wyłącznie na sukcesach, nawet tych malutkich...

 

-- 02 lis 2012, 18:53 --

 

Jeszcze do pralinki...

 

Sądzę, że Tobie potrzebne jest zainteresowanie i zaopiekowanie się Tobą. Mój chłop, też jest typowym jaskiniowcem, który choćby nie wiem jak się starał nijak moich jazd pojąć nie może.

 

Mi pomaga przytulanie. Może to głupio zabrzmi, ale postanowiłam, że codziennie, przynajmniej raz przytulam się, tak po prostu, do każdej istoty żywej w moim domu. Zaczynam od kota, później są dwa psy, szczur córki( fajnie jest kiedy ma się go na ramieniu pod włosami, tuż przy uchu, jest cieplutki i słychać jak mu bije mikroskopijne serduszko) , później przytulam się z córką, to trwa zwykle nieco dłużej, ale działa świetnie. No i na końcu z moim jaskiniowcem. Pomaga, a przynajmniej doraźnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

[...] ja w atakach mam zwykle tak, że bardziej niż objawów boję się, czy jestem w stanie odróżnić prawdziwą chorobę od nerwicy. I bardziej niż nieprzyjemnych objawów boję się tego, że jeśli autentycznie będzie się działo z moim ciałem coś poważnego, pomyślę sobie, że to nerwica i na przykład wezmę tabletkę uspokajającą na zawał. Kiedy jednak przypomnę sobie ten atak kamicy, mam pewność, że jedank tak, że dam radę. Prawdziwa choroba objawia się zupełnie inaczej niż nerwica.

 

Chyba należy też pracować nad zaufaniem do własnego ciała, nauczyć się go słuchać, aby wiedzieć kiedy lęk jest tylko lękiem, a kiedy prawdziwym objawem choroby. Myślę, że walka z lękiem nic nie daje. Sądzę, że duże lepsze efekty daje zaakceptowanie go i nazwanie. Wtedy traci power.

 

:uklon:

 

Napisałaś to bardzo trafnie i ukłon Ci za to..

Tak, to prawda. Nerwica objawia się inaczej niż "prawdziwa" choroba. Mimo wszystko.

 

Gratuluję Ci walki i tych małych sukcesów. Być może nie wyleczysz do końca nerwicy, ale przestanie ona zakłócać rytm Twojego codziennego życia.

 

Mnie wciąż przekonuje myśl, że hipochondria to przejaw egoizmu. Mówię tu o sobie. To myślenie o swojej osobie, chorobach i zatruwanie życia innym. I to wyraz braku szacunku wobec osób naprawdę chorych. Wstyd mi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak, to przesadne koncentrowanie się na sobie. Ja bym chyba nawet nazwała to egocentryzmem niż egoizmem. Egoizm może być zdrowy, egocentryzm, skrajny, prowadzi do choroby. Wieczne wsłuchiwanie się w siebie powoduje, że nawet zwykłe i prawidłowe odgłosy pracy jelit urastają do rangi objawów zapalenia otrzewnej ;) To durne jak cholera... Jak to piszę to śmiać mi się chce, chociaż wielokrotnie zdarzało mi się wkręcać sobie takie brednie... :/

 

Tylko, że... Taki niezdrowy egocentryzm też musi mieć swoje źródło. U mnie jest nim problem z dzieciństwa. Rodzice nagminnie bagatelizowali moje problemy, przez co czułam odrzucenie i teraz moja durna podświadomość wymyśla sobie kretyńskie sztuczki, żeby poczuć się wreszcie zaopiekowaną.

 

Tu znów dochodzę do tego martwego punktu, w którym wiedza o problemie nie pomaga w jego rozwiązaniu. No, ale... Wszystko przede mną :)

 

Zauważyłam też, że na moje wymysły pomaga mi pomaganie innym. Pewnie nie powinnam tego tu pisać, ale właśnie na forum, pisząc iczytając mogę poczuć się w niektórych przynajmniej dziedzinach silniejsza niż inni i to też mi daje kopa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak, to przesadne koncentrowanie się na sobie. Ja bym chyba nawet nazwała to egocentryzmem niż egoizmem. Egoizm może być zdrowy, egocentryzm, skrajny, prowadzi do choroby. Wieczne wsłuchiwanie się w siebie powoduje, że nawet zwykłe i prawidłowe odgłosy pracy jelit urastają do rangi objawów zapalenia otrzewnej ;) To durne jak cholera... Jak to piszę to śmiać mi się chce, chociaż wielokrotnie zdarzało mi się wkręcać sobie takie brednie... :/

 

Zauważyłam też, że na moje wymysły pomaga mi pomaganie innym. Pewnie nie powinnam tego tu pisać, ale właśnie na forum, pisząc iczytając mogę poczuć się w niektórych przynajmniej dziedzinach silniejsza niż inni i to też mi daje kopa.

 

To możemy sobie podać rękę. :great: Ja również od dłuższego czasu zaczęłam dostrzegać problemy innych. Moje wymyślone choroby zaczęły mi się objawiać jako śmieszne i błahe, a co najgorsze, właśnie egocentryczne czy egoistyczne w negatywnym tego słowa znaczeniu. Dostrzegłam ludzi śmiertelnie chorych. Do hospicjum pracować nie pójdę, ale pomóc w inny sposób mogę. Znalazłam też wielodzietną rodzinę, mieszkającą w drewnianym domku z dziurawymi oknami, gdzie bieda piszczy. Mają siedmioro dzieci, z czego piątkę na utrzymaniu. Nie ma tam krztyny patologii, ale jest wielka miłość i troska o dzieci. Otworzyłam swoje serce na tę rodzinę. Znalazłam też kilka innych celów pomocy. Nie będę już o tym pisać. Jednak stwierdzę z pełną odpowiedzialnością, że skierowanie się na innych i spojrzenie dalej niż czubek własnego nosa, potrafi zadziałać jak wiadro lodowatej wody.

 

Zamiast czytać o domniemanych chorobach, lepiej wejść na konkretne fora i blogi osób cierpiących, umierających i o nich pomyśleć, nie powiem, porozmawiać.

Ciekawa jestem ileż hipochondryków z tego wątku i nie tylko miałoby odwagę spojrzeć w oczy osobie chorej na raka i powiedzieć, że umiera będąc i tak świadomym, że cierpi na urojone przez siebie choroby..

Bo ja nie. A zapewniam że gadane mam i nieśmiałością ani zakompleksieniem nie grzeszę.

Wstydzę się :oops::oops::oops:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Trochę mnie tu nie było, to temu ze moje leki NIECO ustały , odkad nie czytam dr google czuje sie lepiej choc nadal gdzies tam czasem pomysle o moim gardle... Prawda jest tez taka że po przeczytaniu włąsnie bloga Chustki ( dzieki Czapla) zmieniłam trochę sposób myslenia.. Ta dziewczyna była i jest dla mnie wzorem WOLI ŻYCIA. Ona UMIERAŁA, a miała więcej chęci i więcej radości w sobie niż my! Ona wiedząc że jest nieuleczlnie chora: odrabiała z dzieckiem zadania, gotowała, prała, sprzatała, cieszyła się każdym oddechem, każdym promieniem słońca, każdym słowem zamienionym z osobami które kocha...a my ZDROWE siedzimy przed komputerami zamiast pojsc na spacer z mężem czy z dzieckiem, i czytamy o chorobach!

 

Wiem, że trudno tak od razu wyleczyć się z hipochondrii, ale pomyślcie ile osob nie ma tego szczescia co my i nie sa wstanie usiasc, pojsc do pracy czy już nawet spojrzec na świat. Ja też czasami jeszcze miewam lęki. Gardło dalej nie jest idealne, prawdopodobnie mam refluks, a teraz też boli mnie reka i myśle oczywiście - zakrzep, ale staram się nie popadać w paranoje.

 

Otóż życie i tak jest tak krótkie, że może lepiej przeczytać dobrą książkę, porozmawiać z synem, przytulić się do męża niż wyobrażać sobie własny pogrzeb.

Przy okazji bloga Chustki przeczytałam bloga Jacka Romańczuka ( jest w blogach obserwowanych u Chustki ), ryczałam jak głupia i podziwiałam jego żonę za miłość, a Jego za wiarę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jeraha,

tak na mnie działał ten blog i inne podane z boku. Wyciągnęłam te same wnioski, co Ty: moja chora koleżanka, naprawdę chora na raka, świadoma swojej przegranej, potrafiła wstać z łóżka, ugotować synowi obiad, odrabiać z nim lekcje, wyjść z nim na spacer, spędzać całe godziny na wspólnych zbawach, a wiele razy było jej naprawdę ciężko. A ja, zdrowa na ciele a chora na umyśle, nie raz miałam czelność kłaść się z urojeniem, że mam raka albo inną miertelną chorobę. Żenada i wstyd.

 

Siłę do życia czerpie się z mózgownicy, nie z ciała. Stąd Joanna miała siłę by żyć jak najdłużej. Nie dała rady wstać już tylko wówczas gdy ciało było naprawdę chore. Wtedy i silna wola nie pomoże.

 

jeraha, cieszę się, że chociaż odrobinę pomogło Ci.

Ja wiem, że z hipochondrii nie jest tak łatwo wyjść. Też jeszcze nie mogę. Ale nie mogę też siedzieć tutaj i codziennie wymieniać urojone choroby, czytać innych, tak samo nakręcających się i brnąć w to dalej. To wolę czytać blogi ludzi walczących z chorobami. Czytając je uważnie można się wyleczyć. Tylko trzeba je rzeczywiście przeczytać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hej, dawno mnie tu nie było..ostatnio jakoś radziłam sobie z lękami o zdrowie..przynajmniej na tyle by nie myśleć o tym non stop..do wczoraj. Mój pies zaczął się bardzo dziwnie zachowywać, skakać na mnie, lizać, dyszeć, nie dawał mi spokoju..2 razy tak było. Dziś znowu stękała i lizała i się patrzyła na mnie smutnym wzrokiem..a ja się naczytałam jak to psy wykrywają raka, nieszczęścia i inne choroby i od wczoraj panikuję, że na pewno coś mi jest albo coś mi się stanie. Mam tego wszystkiego dość, mam dość wiecznego strachu o swoje zdrowie z byle powodu :why::why:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Najgorsze jest tylko to, że nigdy nie wiadomo czy choroba jest urojona czy nie, dlatego ta ciagla gonitwa od lekarza do lekarza, a tu trzeba dac na wstrzymanie jezeli to nerwica to wystarczy zajac sie czyms a objawy przejda, i nie czytac stron internetowych, tam sa wybiorcze inf. pisane czesto na wyrost dla osób które np. bagatelizuja guza wielkosci jabłka! Nikt nie pomyśli, że hipochondryk poleci do lekarza ze zwykła krostką...

 

Polecam wszystkim tym, ktorzy za bardzo uzalaja się nad soba przecztanie właśnie bloga osoby, która naprawde walczy lub walczyłą o życie i nie ma wpływu na to co się dzieje z jej ciałem. Doskonała jest Chustka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziewczyny

ostatnio padło tu bardzo wiele mądrych słów. Podziawiam Was za odwagę, samokrytyke i wydaje mi się, że jesteście na najlepszej drodze do wyzdrowienia. Tylko pozazdrościć.M Myślę jednak, ze każdy z nas jest na innym etapie, w różnych sytuacjach swego zycia ...

Wiem, że użalam się się nad sobą, ale jest mi ostatnio wyjątkowo trudno. Próbowałam w piątek czytać bloga Chustki ale nie jestem w stanie ... może dlatego, ze zaczęłam od końca, ale po przeczytaniu kilku wpisów załamałam się ... nie potrafiłam czytać dalej.

Mam kłopoty ze zdrowiem najmłodszego dziecka i umieram ze strachu. Tak bardzo chciałam coś zmienić w swoim zyciu i zapisałam małego do przedszkola. Spędził tam całe 5 dni i od 3 tyg jest chory. Wiem, że nie ma w tym nic dziwnego, ale zaczęło się od zwykłej infekcji a w sobotę dostalismy skierowanie do szptala bo lekarz nie potrafił pomóc naszemu dziecku.

Najpierw leczyłam go domowymi sposobami, potem był antybiotyk, kontrola - poprawa i kontynuacja leczenia. W piątek kiedy skończyliśmy leki i już miało byc wszystko dobrze zaczęło się dziać coś dziwnego. Małemu wyskoczyła na pleckach w miejscu, w którym od urodzenia miał małe znamie mega krosta. Następnego dnia rano dziecko miało już więcej różnych króst, plam i dodatkowo obrzęk stawów kolanowych. Młoda lekarka w przychodni powiedziała, że objawy są dziwne i z podejrzeniem zapalenia stawów wypisała skierowanie do szpitala. Ja - wiadomo, mało nie zemdlałam z nerw. Wezwaliśmy jednak jeszcze prywatnie lekarza do domu, który dokladnie zbadał dziecko i pozwolił wstrzymać się ze szpitalem. Zalecił natomiast wykonanie na cito badania moczu, podawanie maksymalnej dawki ibuprofenu, zakaz chodzenia na nóżkach i badanie krwi w poniedzialek. Na szczęście badanie moczu wyszłoprawidlowe - brak białka - co podobno wykluczyło najgorsze ale mnie i tak to nie uspokoiło. Całą noc nie spałam tylko czuwałam przerażona przy jego łożeczku. Sama czułam się jak chora, dreszcze ,ból brzucha , mdłości i ogromny lęk. Rano dostalam jescze wiadomośc, że w nocy zmarła moja ciocia ... Cały wczorajszy dzien był koszmarny, nie byłam fizycznie zdolna do czegokolwiek - czułam się mega fatalnie, dostałam nawet goraczki.

Teraz czekamy na wyniki i wizyte u lekarza. Przeraża mnie fakt, ze być może szpital nas nie ominie. 2 miesiące temu mój synek maił operacje i doprowadziło mnie to prawie do załamania nerwowego. Od tamtej pory czuje sie fatalnie, boję się że nie dam znowu rady przez to przechodzić. Od śmierci mojej córeczki panicznie boję się o zdrowie swoich pozostałych dzieci.

 

-- 05 lis 2012, 12:16 --

 

Mam jeszcze tyle innych problemów, że chyba nie ma sfery w moim zyciu, w której było ok. Ze wszystkich stron jestem przygnieciona i właściwie to już się załamałam. Najgorsze, ze nawet nie mam z kim pogadać. Moja babcia kilka dni temu przeszła powazną operacje i nie powinna sie denerwować, a wczoraj zmarła jej córka i nikt nie wie jak jej o tym powiedzieć ze starchu o jej zdrowie i zycie. Mój tata ma nawrót raka i operacje w najblizszy poniedziałek a mama jest tak bardzo tym wszystkim przytłoczona że sama potzrebuje wsparcia. Mąż stara się mi fizycznie pomóc ale psychicznie nie potrafi. Widze, że jego tez już zaczęło to wszystko powoli przerastać i jest miedzy nami coraz gorzej ...

Potrzebuje dobrego słowa

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dwa tygodnie temu zapisałam się na rezonans g łowy,codziennnie o tym myślałam, a dziś podjęłam decyzję, że odwołam to badanie i odwołałam...boję się, wiem, że jestem egoistką przez to że ciągle drążę temat swojego zdrowia, boję się raka kości, kilka stron temu pisałam o wynikach scyntygrafii, która rozpoznaje raka kości, że mi coś tam wyszło na kości udowej, pobolewa mnie ta kośc, jednak gdy poszlam do onkologów onni to jakby zignorowali, a ja się tak boję raka kości...noga ta jest jakby obrzęknięta w kostce, jednak opuchlizne tą zauwazylam trzy lata temu, a może zawsze tak mialam....

taki atak strachu mialam wczoraj.ze myslalam ze zwariuję....juz planowalam kolejne rtg nogi....

wiecie ja juz jestem naprawdę nienormalna na punkcie raka, nie boje sie zawału, i innych chorob, ale rak wzbudza we mnie taki strach, ze niejestem sklonna o niczym innym myslec, dzieci moje musza bawic sie same, bo ja siedze i wertuje internet...czytam fora internetowe onkologiczne...

gdy mialam wczoraj takiego dola o raku kosci w nodze, chcialam sie uspokoic, i w ramach tego poczytalam jakąs gazetę...a tam artykul identyczny jak o mnie, o kobiecie 27 letniej chorej na raka kosci z amputowana noga, miala takie same bole jak ja i na poczatku lekarze tez to bagatelizowali....jak to przeczytalam to poprostu najchetniej polozylabym sie i czekala na koniec, wszystko bylo mi obojetne...

boje sie....w ramach tego aby nie myslec o bolu postanowilam upiec dzis ciasto, ale i tak wyszedl mi zakalec...

podziwiam ludzi choryvch na raka, jak walcza, ile sil mają, ja ich niemam wogóle, jestem tak znerwicowana, moje mysli 1000 razy dziennie krązą wokól raka

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

pralinka, masz trudną sytuację, nie dziwię się, że czasem odchodzisz od zmysłów, ale Ty ani Twój mąż nie możecie pozwolić na to aby choroba i Twoja hipochondria zawładnęła Waszym życiem. Nie możesz zakładać najgorszego - szpital, nie wiadomo jaka choroba... Jak to mowi moj znajomy "a po co się martwić na zapas", stres Twój nic tu nie pomoże, tylko jeszcze będzie gorzej. Rozumiem, ze masz więcej dzieci, każde potrzebuje mamy, która się UŚMIECHA daje im RADOŚĆ I POCZUCIE BEZPIECZEŃSTWA, nie możesz ciągle chodzić smutna:( Głowa do góry, po każdej burzy przychodzi słonce:) ale musisz cos zrobić w tym kierunku. Ja wiem, ze łatwo się pisze, kiedy mnie to niedotyczy, ale pomyśl, że są ludzie którzy mają jeszcze gorzej. Idź na jakieś zakupy, zajmij się sobą, idź do fryzjera, spotkaj się z przyjaciółką zrób cokolwiek DLA SIEBIE, może dla męża skoro się oddalacie, to zrób cos dla niego:) Owszem od problemów się nie ucieknie, ale choć na moment można o nich zapomnieć:)

I nie martw sie na zapas, nic Ci to nie da, a trzeba wierzyć, że będzie dobrze:) Przeczytaj blog - ale od początku!!:)

 

-- 05 lis 2012, 14:04 --

 

paulag24 - ja tez sie boję raka..:((( ale myślę że Twój ból to nerwy, postaraj się choć przez pare godzin o tym nie myśleć:) nie będzie bolało:)

 

-- 05 lis 2012, 14:09 --

 

a tak przy okazji, to myślę że nasz strach bierze się z lęku przed smiercią, przed tym co nas po tym spotka, co z tymi co zostaną, kto się zaopiekuje naszymi dziećmi, czy nasza ukochana osoba się z kimś zwiąże, czy o nas zapomną, czy tam bedzie lepiej itp itd., i tu pomógł mi blok Jacka i jego żony;)

jest jeszcze książka Życie po Życiu, któraopowiada o osobach, które przezyły smierć kliniczną... też daje do myślenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Strachu przed strachem.

To brzmi kretyńsko, ale zastanów się nad tym głębiej.

Boję się, że będę odczuwać strach. Nie chodzi o to przed czym. To nieistotne. Najistotniejsza jest tu trudna emocja, jakiej się boję. Jest nią właśnie strach sam w sobie.

 

-- 05 lis 2012, 14:51 --

 

W sumie cała nerwica lękowa polega na lęku przed lękiem. Kiedy już rozumowo medycznie udowodnimy sobie, że nic nam nie jest, to nie pomaga? Dlaczego? Bo boimy się już nie samych objawów tylko tego, że wystąpią i znów będziemy się bać.

 

Spędziłam wiele dni układając sobie to w mózgownicy, więc proszę się nie śmiać :nono: tylko przeanalizować.

 

-- 05 lis 2012, 14:55 --

 

Jeszcze coś mi się przypomniało...

 

Nigdy nie bałam się i nadal się nie boje latania. Myślę sobie, że jeśli miałoby się coś stać, to jak taka kupa żelastwa pierdyknie o ziemie, raczej już nic ze mnie nie zostanie. Czyli... Nie będzie trudnych emocji, w tym strachu.

 

Natomiast boję się autostrad, chorób, dentysty i tak dalej.... Dlaczego? Bo im zawsze towarzyszy strach.

 

Jak sama siebie czytam , podejrzewam, że chyba pwonnam wrócić do leków :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jesteśmy już po wizycie u lekarza. Nie znam się na wynikach a dodatkowo zawsze podczas jakiejkolwiek wizyty jestem tak bardzo zdenerwowana, że potem nie pamiętam dokładnie co do mnie mowił. Badania wyszły troche dziwnie bo CRP i ASO ( podobno to te mówiące o stanach zapalnych ) wyszly w normie - natomiast w morfologii jest za dużo WBC krwinek bialych. Norma 4,5 - 12,0 - nam wyszlo 19,0

Jak to zobaczyłam przy odbieraniu wyników wpadłam w panike, od razu pomyslałam o białaczce ... Ale lekarz był spokojny, nie wysyłał nas do szpitala tylko powiedział, że troche dziwnie bo badania wzajemnie się wykluczają, jedne wskazują na brak stanu zapalnego a ten wynik WBC to właśnie stan zapalny. Nie wiem nawet czy dobrze zrozumiałam. Mamy nadal podawać ibuprofen i w czwartek powtórzyć badania. Kolejna wizyta w piatek. Powinnam się chyba uspokoić, przecież nic złego lekarz nie powiedział. Ale ja oczywiście już mam domysły, ze może coś ukrywa, nie chce nas na razie straszyć i teraz znów bede do piątku panikować ...

 

JERAHA

 

bardzo bym chciała gdzieś wyjść ale to niemozliwe bo nie mam z kim zostawić małego. Mój mąż pracuje od rana do wieczora i nigdy nie wiadomo kiedy wróci do domu, a potem zwykle kest już zbyt późno, zebym mogła wyjść. Zresztą mieszkam na uboczu przy lesie z dala od komunikacji i sama bym się nawet bała ...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No to na pocieszenie...

Ja mialam najpierw katar, teraz mam kaszel, najpierw był suchy, teraz jest mokry. I tak już tydzień czasu. najgorsze jest zasypianie, i bez kaszlu mam z tym problem, a teraz to już masakra. dziś spałam 4 godziny, wczoraj 3... słaniam się na nogach, alo cóż...Taka pora roku, nie ma co wymyslać ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niby powinnam, zaczęłam lexapro w sierpniu, ale minimalną dawkę, doraźnie zomiren. Ale teraz doszłam do wniosku, że wyjdę z tego bez lekarstw, więc odstawiam lexapro stopniowo i bardzo ograniczam zomiren.

 

Pomyślałam, że może jeśli uda mi się bez leków, to będę miała większą satysfakcję i może efekt będzie trwalszy. To mój drugi rzut nerwicy. Pierwszy był 4 lata temu. Brałam wtedy leki przez 1,5 roku. Psychoterapia pomogła mi na tyle, że je odstawiłam i miałam 2 lata totalnego spokoju.

Drugi, sierpniowy rzut zaczął się z zaskoczenia i przywalił tak, że pierwszy raz w życiu przyjechało do mnie pogotowie. Oczywiście teraz również chodzę na psychoterapię.

 

Lęki udało mi się opanować, nie mam już napadów paniki, natomiast prawie codziennie towarzyszy mi lekki niepokój, ale z tym jakoś sobie daję radę. Najgorsze dla mnie są objawy somatyczne. To teraz wygląda tak, jakby moje lęki pozostały głównie w ciele. Miewam ciężką i napiętą głowę, atakujące obrazy ( ciężko mi skupić wzrok na przykład na szybko zmieniających się ujęciach w tv) i czasami waciane nogi. Udało mi się uwierzyć, że to jedynie nerwica, więc te objawy nie wywołują już lęku. Mam nadzieję, że z czasem miną, ponieważ przestałam się na nich koncentrować. Teraz jest tak, że im bardziej intensywny mam dzień tym mniej dokucza mi nerwica. Dałam sobie luz, dużo odpoczywam, czytam, leżę w łóżku i relaksuję się.

 

Jedyne z czego jestem jeszcze niezadowolona to niechęć i napięcie jakie powodują u mnie wyjścia. Co ciekawe, przed planowanym wyjściem strasznie się nakręcam i stresuję, ale jak już jestem na miejscu, okazuje się, że czuję się dużo lepiej niż w domu. No i bardzo relaksuje mnie samochód. To ciekawe, bo czytając forum zauważyłam, że większość z nas prowadząc auto czuje się dobrze....

 

No w każdym razie pozdrawiam z pola walki, i trzymam kciuki, za wszystkich towarzyszy broni :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dwa tygodnie temu zapisałam się na rezonans g łowy,codziennnie o tym myślałam, a dziś podjęłam decyzję, że odwołam to badanie i odwołałam...

:yeah::yeah::yeah:

:brawo:

 

-- 06 lis 2012, 20:25 --

 

podziwiam ludzi choryvch na raka, jak walcza, ile sil mają, ja ich niemam wogóle, jestem tak znerwicowana, moje mysli 1000 razy dziennie krązą wokól raka

 

Oni mają siłę, bo mają i raka i chcą z nim walczyć, chcą żyć, bo wiedzą że zdiagnozowany rak jest ostrym przeciwnikiem i może prowadzić do śmierci, a Ty raka nie masz więc nie możesz z nim walczyć. Możesz walczyć tylko z urojonym rakiem albo w ogóle z urojonymi chorobami. A to jest trudne, bo rak jest chorobą namacalną, leczoną konkretnie, a hipochondria jest chorobą nie tyle głowy co w głowie, wymyśloną przez nas samych. Uwierz mi, ja też się boję, ale powtarzam sobie zawsze słowa Aśki (Chustki): "jak przyjdzie wam użalać się nad sobą, to pomyślcie, że zawsze może być gorzej". Chyba miała na myśli swój namacalny przykład.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pomocy :why:

Od jakiegoś czasu nad chorym zębem(górnym) mam jakąs bulwe :why: t boli jak dotykam i nie raz ten ząb boli wyczytałam o jakims zebodole szczęki że tak może być guz Boze ja nie dam rady :why:

 

Zapraszam do poczytania moich kilku ostatnich wpisów, a także wpisów nenneke, jeraha i decyzji Paulag24 powyżej.

 

Poczytaj sobie blogi ludzi, u których naprawdę zdiagnozowano guzy szczęki i mózgu, o ich walce i chęci do życia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×