Skocz do zawartości
Nerwica.com

i tylko tyle...


ofkorsito

Rekomendowane odpowiedzi

witam,

 

jestem nowa tutaj, od teraz

 

muszę napisać coś, cokolwiek bo inaczej wybuchnę, kolejna noc która zamiast snu przynosi mi atak niepohamowanych pokładów złości smutku leku i irracjonalnych myśli które nie dają mi zasnąć. mam 32 lata jestem niezamężna i niedzieciata, jestem w stałym związku od 5 lat, zasadniczo szczęśliwym związku. kiedyś miałam marzenia, wydawało mi się że będąc w tym wieku w jakim jestem będę szczęśliwą mężatką z dwojgiem dzieci uroczym domkiem i kochająca się rodziną. niestety od dłuższego czasu wszystko jest nie tak. spotykają mnie same ciężkie doświadczenia, z którymi wydaje mi się-nie radzę sobie najlepiej.

rok temu zmarła moja mama. jest to dla mnie temat tabu, który zjada mnie od środka. mama zmarła na raka, który dał przerzuty do mózgu. przez pół roku patrzyłam jak niknie w oczach a przez kolejne dwa miesiące patrzyłam jak umiera, jak cofa się w rozwoju do poziomu niemowlaka, jak znika... obwiniam siebie za jej śmierć, za to że nie potrafiłam wcześniej jej pomóc, przekonać żeby przestała palić, żeby zadbała o siebie. jakiś miesiąc przed wykryciem jej choroby prosiłam aby poszła do lekarza gdyż bardzo kasłała, pokłóciłyśmy się strasznie o to, padło dużo niepotrzebnych słów. Powiedziała że wmawiam jej chorobę, że życzę jej śmierci...

tkwi mi to w głowie jakoś tak głęboko. potem już było tylko gorzej i gorzej. jej złość na mnie niestety spowodowała że odebrała mi prawo do bycia z nią w chorobie. nie mówiła mi o przebiegu leczenia wszystko trzymała w tajemnicy. w najgorszym stadium choroby nie akceptowała mojej obecności przy sobie, musiałam wychodzić i pozwalać by obcy ludzie robili przy niej to co powinnam robić ja. w dniu w którym umarła byłam w pracy. zadzwonił brat że jeśli chcę pożegnać się z mamą mam szybko przyjść.

nie zdążyłam...kiedy weszłam do domu byli tam wszyscy, tata babcia bratowa taty teściowa brata ciocia mamy...ale nie było mnie

mam wrażenie że ją zawiodłam...

nie mogę chodzić na cmentarz, nie umiem, nie rozumiem po co tam idę, dlaczego, mam wrażenie że tam tez moja obecność będzie jej przeszkadzała... głupie to jest-wiem. nie czuję potrzeby chodzenia na cmentarz-co pakuje mnie w kolejne poczucie winy, że jestem wyrodną córką. chodzę tam tylko sporadycznie i nigdy sama...w zasadzie tylko gdy trzeba coś posprzątać...

 

Z pogrzebu nic nie pamiętam. zniknął mi cały dzień, jak wyrwana kartka z kalendarza. dzień kremacji jej ciała też mam zamglony.

 

jestem dobrym człowiekiem, przynajmniej tak mi się wydaje. nie piję nie palę nie mam nałogów. zawodowo się spełniam.

tylko praca daje mi poczucie spełnienia-nic więcej. w pracy mam cele które realizuję. w życiu prywatnym nie.

w życiu prywatnym nic mi nie wychodzi. boje się wszystkiego i wszystkich i o wszystkich. boję się że jeśli raz nie zapnę pasów w samochodzie to na pewno tego dnia będę miała wypadek i wylecę przednią szybą; gdy choruję, boje się że to coś poważnego, co może zagrozić mojemu życiu. boje się że wszyscy których kocham umrą, a ja zostanę sama. boje się samotności.

 

budzę się nocami cała w strachu z przekonaniem że nigdy nie będę szczęśliwa.

 

mam kochającego partnera. sama tez go kocham.

ale coraz częściej jakieś durne myśli wyszukują dziury w całym. budzę się jak dzisiaj z głową czarnych myśli, że może mnie jednak nie kocha, że może powinnam go zostawić, bo po co mu taka szurnięta baba, która jednego dnia ratuje muchę przed utonięciem w wiadrze wody lub przeprowadza ślimaki przez ulicę a następnego wyje bez wyraźnego powodu.

która jednego dnia jest do rany przyłóż, piecze ciasto gotuje pyszny obiad, a przez kilka następnych zapomina że trzeba jeść.

której jednego dnia nie przeszkadza związek niemałżeński, a następnego dnia chce konkretnych planów na jutro a najlepiej na już.

 

a i tak to wszystko to tylko kropla w morzu .

 

nie biorę żadnych leków nasennych bo boję się że kiedyś wezmę ich za dużo i bynajmniej nie przez przypadek.

 

jednocześnie wiem, że nie byłabym w stanie ich wziąć z premedytacją bo kocham moich bliskich, bo nie chcę przysparzać im cierpienia.

jestem zmienna jak pogoda i mam tego dosyć.

zastanawiałam się nad wizytą u psychologa. ale mieszkam w małym mieście gdzie wszyscy się znają, wszyscy wszystko o sobie wiedzą. znalazłam panią psycholog w sąsiedniej miejscowości. ale brakuje mi odwagi by się do niej udać. boję się że nie zostanę zrozumiana. że będzie natrętnie grzebać w tym co chcę by zagrzebane zostało, bo boje się temu przeciwstawić.

no i nie wiem czy mnie na to stać.

 

nie wiem też po co to wszystko piszę i dlaczego tutaj. wiem tylko że mi to pomoże zasnąć, że mnie to wycisza i uspokaja.

 

dziękuję

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ofkorsito, Witaj

Wydaje mi się ,że mama zostawiła Ci niechciany "spadek". Ludzie ciężko chorzy, umierający szukają winnego za ten stan. Najwyraźniej padło na Ciebie :eviil: Być może nie potrafiła przyjąć do wiadomości ,że jest sama sobie winna, tak było jej łatwiej- obarczyć winą kogoś innego. Podejrzewam ,że nie zdawała sobie sprawy jak wielką krzywdę wyrządza Tobie, takim zachowaniem.

Wg mnie powinnaś szukać pomocy psychologa, który pomoże Ci zwalczyć poczucie winy i wyrzuty sumienia. To przecież nie Twoja wina ,że zachorowała, nie mogłaś temu zapobiec, ani zmienić. To było jej życie. Rozumiem ,że jest Ci bardzo przykro ,że tak Cię potraktowała, ale spójrz na to inaczej. Być może ta złość i zrzucenie winy pomogło jej znieść to co ją spotkało, bardziej skupiła się na złości i niechęci do Ciebie niż na tym co przeżywała.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Trudne to ...

 

Intelektualnie wszystko potrafisz sobie wytłumaczyć/zrozumieć ... natomiast emocje nie dają ci spokoju .... i myślę, że tak będzie dopóki się z tym nie zmierszysz - ot, choćby u psychologa.

 

Jedynie Ci tylko napiszę, że gros osób woli opiekę/pomoc (przy cięzkim stanie fiz.) właśnie osób obcych a nie bliskich ... właśnie z powodu owej bliskości.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

spadek otrzymujemy czy chcemy czy nie, ewentualnie możemy go nie przyjąć. tego spadku niestety się nie da ot tak pozbyć.

staram się tłumaczyć sobie, że przecież ogniska nowotworowe w głowie chorego sieją spustoszenie, skoro mama cofnęła się do etapu niemowlęcego, potem wróciła do zachowań osoby dorosłej, jednak nie do końca świadomej, to może też nieświadomie mnie odsunęła od siebie. skoro nie wiedziała że widelec to widelec, skoro nie pamiętała że położyła się spać w sobotę wieczorem, a odzyskała przytomność po 2 tygodniach, jakby po prostu wstała następnego dnia rano...staram się racjonalnie tłumaczyć to wszystko...i niby to przyjmuję do świadomości. ale raz, dwa w tygodniu, czasem raz w miesiącu a czasem prawie co noc- albo nie mogę zasnąć albo budzę się w środku nocy zlana bladym strachem, lękiem, atakiem paniki bez konkretnej przyczyny, płaczę wyjąc w poduszkę by nikogo nie obudzić...a wszystko to przez natrętne myśli...czuję się jakby wszystkie problemy, które mnie nurtują, postanowiły przepuścić na mnie atak. nie mogę oddychać, serce wali mi jak oszalałe, trzęsę się ze strachu i boję się...cholernie się boję

 

czego?

 

w tej jednej konkretnej chwili wszystkiego

że rozstanę się z chłopakiem bo na pewno mnie nie kocha, że rano nie usłyszę jak moja 80letnia babcia strofuje psa za to, że leży w przejściu...strachy zupełnie nie znajdujące potwierdzenia w rzeczywistości...

 

przechodzę od złości po nienawiść, mam przed oczami ludzi w czarnych garniturach, pakujących zwłoki mamy do czarnego wora

z rutyną na twarzy, z żenującym głupkowatym uśmiechem na ustach...

 

w gruncie rzeczy mam wrażenie, że moja mama wyjechała i że niedługo wróci.

 

w salonie na stoliku tata postawił zdjęcie mamy przepasane czarną wstążką.

nie wchodzę tam gdy nie muszę. umarła w tym miejscu, na zdjęcie nie umiem nawet patrzeć...

 

wydaje mi się, że otoczenie oczekuje od mnie, że przejdę nad tym wszystkim do porządku dziennego.

"dzielna bądź", "życie toczy się dalej" , "wszystkich nas to czeka"...

ludzie nie zastanawiają się nad życiem póki nie zaczyna im uciekać między palcami.

i dają takie mądre rady, tylko po co? w niczym mi to nie pomaga, a wręcz przeciwnie...

 

piszę co czuję, a w gruncie rzeczy jestem tchórzem. tylko anonimowość dodaje odwagi do wylania z siebie tego całego żalu, który napełnia się sam niczym czarodziejski stoliczek z bajki.

 

czytałam o żałobie, o jej etapach i takich tam ...

teoretycznie powinnam zaczynać widzieć światełko w tunelu...teoretycznie

tymczasem im dalej w czas tym bardziej dociera do mnie że jej nie ma... że umarła...

 

nie wiem jak pogodzić się z tym, że moje potencjalne dzieci nie poznają babci, że nie będzie jej na moim ślubie i weselu,

że nie pobłogosławi mnie w domu jak nakazuje tradycja.

 

duperele...ale wciskają łzy do serca

a ono jak na złość...bije i walczy i chce żyć i się uśmiechać jak kiedyś...

 

ech...

 

spokojnej nocy życzę...

sobie również

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×