Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nietypowa sytuacja w domu


Rekomendowane odpowiedzi

Może w skrócie. Moi rodzice rozwiedli się jak byłem mały. Matka mieszka w innym kraju, spotykamy się rzadko, ale regularnie. Chowałem się z tatą. Mieszkamy w Katowicach, a więc jak na polskie standardy mieście dużym i z jako takimi możliwościami rozwoju. Mam 21 lat, studiuje dziennie na publicznej uczelni w tymże mieście. Mieszkam z tatą, a on z kolei od czasu rozwodu (a więc z mojego punktu widzenia "od zawsze"/"odkąd pamiętam") mieszka ze swoimi rodzicami, a więc moimi dziatkami. Czyli ja, ojciec, babcia, dziadek mieszkamy w jednym mieszkaniu, które jest dwupokojowe. Z różnych względów (umeblowanie, rozmieszczenie pokojów i inne) ja dziele pokój z ojcem i babcią, dziadek w drugim.

 

Niezbyt to komfortowa sytuacja, nie tyle nawet chodzi o brak ogółem własnego pokoju (mam kolegę w moim wieku, który dzieli pokój z rodzeństwem - pewnie całkiem często spotykana typowa sytuacja, albo koleżanka mieszka w kawalerce z matką i tak dalej, nic nadzwyczajnego, komfortowo niezbyt, ale jest dach nad głową i nie jest tragicznie przecież, są osoby co mają gorzej), ale jakby nie patrzeć trzy pokolenia w jednej pokojo-"sypialni" generują bardzo dużo częstych konfliktów, zwłaszcza, że ja studiując mam dużo papierów, ojciec jeszcze się przekwalifikowuje zawodowo (też papiery:) ), brak własnego kąta no i powiedzmy niezbyt dobrane osobowości, więc czasami jest jak byczki w jednej klatce. Mam okropny bałagan, sterty papierów, książek, skakanka pod stołem, rozrzucone notatki, długopisy (wszystkie pogryzione, co tydzień nowy:)) w różnych miejscach, co ciekawe ogółem lubię ład i porządek, widzę bałagan i mi on przeszkadza, często sprzątam, ale burdelik robi się niemal błyskawicznie. Swoich znajomych to w ogóle nie przyprowadzamy do mieszkania, ja np nie przyprowadziłem ani razu swojej (owego czasu:) ) przyjaciółki i nie chodzi o jakiś "wstyd", że nie mam apartamentu (nie mam czego się wstydzić), ale po prostu każdy by się czuł w takiej sytuacji niekomfortowo (domownicy, gość, ja).

 

Staram się spojrzeć na całą sytuacje z dystansem, łagodzić patowe sytuacje, ale uczciwie trzeba przyznać, że tez jestem tylko człowiekiem, nie zawsze mam okazje wykazać się stalowymi nerwami. Często mam napady agresji, ale opanowuje się na tyle, że nie uszkadzam mebli, raczej coś kopnę, mówię do siebie, głośno wyzywam (na ogół jak jestem sam w pomieszczeniu, hm a to nie częste). Martwią mnie nie objawy, czuje że powinienem pójść po pomoc do specjalisty (psycholog, psychiatra?), ale jest jeszcze jedna rzecz, której boję się znacznie bardziej.

Mianowicie przekonania, że główna istota problemy nie leży we mnie, jak o tym myślę to czuję taką głuchą pustkę i niemal zbiera mi się na wymioty.

 

Z objawów to mam wspomniane napady agresji, pewnej frustracji (nie tak dużej jak....o tym później), coraz częściej mówię do siebie, prowadzę wewnętrzne dialogi w myślach i całe scenariusze różnych codziennych sytuacji (zaczynam się siebie bać momentami :) ), coraz częściej towarzyszy mi uczucie zmęczenia, mam problemy z zasypianiem i wczesnym wstawaniem, długo śpię a i tak jestem zmęczony, mam brak motywacji i duże problemy z koncentracją, pewnie jeszcze trochę by się znalazło. Do tego JEDNAK, jestem osobą optymistyczną, lubię pomagać innym, jestem otwarty i śmiały oraz dosyć wyrozumiały, nie oceniam pochopnie, twardo bronie swoich racji, ale lubię słuchać drugiej strony (w takim razie depresja i nerwica odpada?!?!).

 

Momentami sam już nie wiem, mam wrażenie skumulowania się wielu spraw w jednym punkcie. Ja jeszcze jestem młody, życie przede mną, ale mój ojciec emanuje dosłownie jakąś "czarną energią", gościu w okolicach ~50 lat, coraz mniej dba o swój wygląd, coraz bardziej zaniedbany, samotny (powiedzmy:)), rozwiedziony, mieszka z rodzicami, dodatkowo dzieli pokój ze swoją matką i swoim synem. (Starałem się w czuć w Jego osobę). Ciężko o wymianę zdań bez kłótni dłuższą jak jedna minuta. Prosty przykład (jakich są setki), dzwoni pani do sprzątania klatki przez domofon, idąc do domofonu marudzi pod nosem, otwiera, za chwile pani prosi o wodę, z miną w podkówkę ojciec idzie nalać wody i wyzywa pod nosem, że znowu do niego przyszła w sprawie wody. Nawet telefony odbiera niemiło. Mi też się do udziela siłą woli. Zdaję sobie sprawę, że wszystkiego nie ogarnę, wszystkich nie uleczę, każdy ma swoje ograniczenia. Pewnie się wyprowadzę niedługo mam taką nadzieję, staram się przed skończeniem studiów. Heh.

 

Jak się rozpisałem to jakoś lżej mi się zrobiło, oczywiście nie poruszyłem wszystkich wątków, ale nakreśliłem tylko ogólny obraz. Mam nadzieję, że ktoś to przeczyta i podzieli się swoimi uwagami, spostrzeżeniami.

 

1. Pozytywne myślenie i racjonalne spojrzenie na siebie i bliskich (to mam :))

2. Udać się do psychologa lub psychiatry

3...

 

Pozdrawiam wszystkich forumowiczów. Miało być krótko, wyszło długo.

 

-- 13 kwi 2012, 22:00 --

 

Heh :oops:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Asembler, przez Internet nie da się postawić diagnozy - czy Twoje trudności i dolegliwości to efekt problemów psychicznych, czy to skutek trudnej sytuacji życiowej, na którą reagujesz w taki, a nie inny sposób. Napady agresji, irytacja, frustracja, gniew, zmęczenie, problemy ze snem, pesymizm, czarnowidztwo, brak motywacji, zaburzenia koncentracji uwagi mogą świadczyć o zaburzeniach nerwicowych. Być może jednak czujesz się przeciążony aktualną trudną sytuacją, w której się znalazłeś - konieczność dzielenia lokum z kilkoma osobami, z różnych pokoleń, z różnymi temperamentami i pomysłami na życie. W takich warunkach trudno o intymność, własną przestrzeń, swobodę. Możesz udać się na konsultację psychologiczną - rozmowa ze specjalistą, choćby jednorazowa, nie zaszkodzi. Nie zastanawiałeś się nad mieszkaniem w akademiku? Może udałoby Ci się go opłacić za stypendium (socjalne, naukowe...)? Można też spróbować wziąć kredyt studencki. Mieszkając niezależnie, z dala od rodziców i dziadków, można nauczyć się samodzielności, większej umiejętności gospodarowania pieniędzmi i przede wszystkim zminimalizować ilość konfliktów, jakie rodzą się podczas zajmowania wspólnie ciasnego mieszkania.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję za odpowiedzi w temacie.

 

Kiepsko... nie wyobrażam sobie nie mieć własnego kąta tak więc nie dziwię Ci się.

 

Nie no, wyobrazić to sobie można dużo gorszych rzeczy, które się zdarzają w życiu, bez przesady. Nie wiem też czy nie tyle sam brak pokoju, ale dzielenie go z tatą i babcią jest tutaj kluczowym problemem (chociaż ja wolę mówić "wyzwaniem"), który powoduje wszystkie trudności w funkcjonowaniu. Na pewno nie jest to najwygodniejsze, ale czy jest to najbardziej paląca kwestia, po której rozwiązaniu nagle stanie się wszystko w porządku? Wątpię.

 

Jak mówiłem, ze mną, jak ze mną, jakoś akceptuję status quo (co nie znaczy, że mi się podoba i temu przyklaskuję), większość przede mną, ale mój ojciec to już gorsza sytuacja, czasami mam wrażenie, że czeka na...koniec, któregoś ze swoich rodziców, może przesadzam, powiedziałem o tym głośno babci, teraz uważam, że nie powinienem, ale mleko się rozlało, jej reakcja to tylko totalna konsternacja. No, ale miałem powody bo nie pamiętam kiedy mój tata z jego tatą (czyli moim dziadkiem) spędził na rozmowie więcej jak 30 sekund, a daleko do siebie nie mają (ironia). Przykładowa sytuacja, ojciec idzie na rano do pracy, w kuchni jest też dziadek, dziadek się pyta, o której wróci, on odpowiada "tak jak zwykle", potem jeszcze dwa razy coś odburknie pod nosem co wie tylko on i tyle. Setki innych sytuacji tez w podobnym tonie.

 

A tak w ogóle to wydaje mi się, że w tym mieszkaniu to ja jestem elementem łagodzącym liczne spory.

 

Idź do tego psychologa może coś pomoże poukładać w bani

 

No można spróbować, ale mam też jakiś głęboki strach jeżeli teoretycznie przekonałbym się, że tak naprawdę te problemy nie leżą we mnie i że psychologiem dojdę do wniosku, że ja sam dobrze sobie wszystko "ułożyłem". Może to irracjonalna obawa, ale taką mam. Tak wiem, specjalista nie rozwiąże problemów, ale może tylko pomóc w ich rozwiązaniu przeze mnie samego, tak tak, tylko ja to wszystko wiem.

 

 

pisałeś coś o wyprowadzce, jak masz taką możliwość to może być klucz.

 

Dużo o tym myślałem i są dwie kwestie.

1. Załóżmy, że jestem zdecydowany na wyprowadzkę. Może powinienem myśleć przede wszystkim o sobie, a może nie, już nie wiem. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, że śpię, funkcjonuje tam, a po kopertę ze szmalem (załóżmy, że znajdę dorywczą pracę jakąś, ale jednak trochę grosza dodatkowo i tak się przyda by wyżyć) i na obiadki sumiennie, regularnie uczęszczam do mieszkania gdzie żyje mój tatuś i moi dziadkowie, od których się wyniosłem (dodajmy na to, że na przykład rower będzie w piwnicy w starym mieszkaniu i zawsze będę po niego podjeżdżał, jak będę mógł spojrzeć byłym domownikom w oczy, skoro ewentualną kawalerkę/pokój wynajmowany etc będę traktował w ich odczuciu jako sypialnie czy hotel,a wyręczał się ciągle nimi, albo możliwościami jakie daje ich mieszkanie?!) Konflikt gwarantowany, ale jestem na to przygotowany i uważam w pewien sposób za naturalną kolej rzeczy. Od dnia dzisiejszego myślę że conajniej kilkanaście miesięcy by musiało minąć zanim bym się wyprowadził, oczywiście jak będę bardzo tego chciał.

 

2. Nie jestem pewien czy chce to zrobić. Może to dziwne, ale wydaje mi się, że dużo pomagam i be ze mnie w starym mieszkaniu będzie jeszcze gorzej, mój ojciec (mogę go nie lubić, ale szanować z samej zasady jakoś wypada) nie wiem jak by to zniósł że już "nawet" syn się wyprowadził, a on tu żyje w jednym pokoju z matką. A może to on jest największym problemem? A może ciągle za dużo myślę, o innych a nie o sobie, już nie wiem.

 

Nie zastanawiałeś się nad mieszkaniem w akademiku?

 

Zastanawiałem :) Jednak sam akademik odpada bo zaczynam studia i studiuję dziennie w mieście, z którego pochodzę, a pierwszeństwo mają przyjezdni, wyższe semestry, na razie się nie łapię się na system, ale w przyszłości kto wie, jednak głównie mnie nurtuje to co napisałem w punkt 1 i 2.

 

Do psychologa mogę pójść, pewnie skorzystam. Jednak nie stać mnie na prywatne wizyty, a o tych w poradni studenckiej albo z NFZ się źle nasłuchałem, wystawianie "rutynowej" diagnozy po 15 minutowej rozmowie i nawet bez opowiedzenia dłużej sytuacji rodzinnej "na pewno trochę przesadzasz" "spróbuj spojrzeć na to z czyjegoś innego punktu widzenia" "jesteś przemęczony tym" - chociaż może po prostu moja przyjaciółka co tak mi przedstawiła była przewrażliwiona albo miała tylko pecha i nie należy uogólniać :)

 

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Widzisz depresji nie masz,ale nerwicę juz możesz mieć, hm nie wiem dlaczego nie przy0prowadzasz nikgo do domu, jelsi nikt nie naskakuje, nie robi jazd o to to nie rozumiemiem,chyba sie nie wstydzisz.Pamietam jak moja klezanka zyła z rodzicami i dwoma siostrami na 3 pokojach z tym z e ich metraz był mniejszy od mojego mieszkania. Jakby mieli metrazowo jeden pokoj mniej i ci pwiem ze czasem tam był straszny mły. Bo u jednje jej siostry były dwie kolezanki, u drugiej jej sistry chłopak , jeszcze babcia często przyjeżdzała z wizyta i ja z kolezanka u niej. Nawet kuchnia była zajęta bo ktoś tam siedział zeby w porozmawiać ze znajomymi i mysmy uniej godzinamii przesiadywali, zreszta jak znajomi u jje sióstr, rodzice sie nie wtrącali do nikogo i niczego, siedzieli sobie z babacia w swoim pokoju no i jeszcze pies,zołw i chomik. Fakt ,ze jak przychodziłam od niej do domu i zmaykłam sie sam w pokoju to czułam nagly przypływ spokoju, ale zagęszczenie nie jest na pewno czynnikiem, ktory wpływa na niechęc zapraszani kogoś do własnego domu, raczej podejscie do tego i jakiś wstyd bardziej i moze jednak kompleksy na tym punkcie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Asembler, nic nie wiem na pewno, bo przez Internet trudno o 100% pewność, ale wydaje mi się, że jedną nogą chciałbyś żyć już samodzielnie, a z drugiej strony - boisz się opuścić dom i żyć na własną rękę. Za dużo myślisz o innych, za mało o sobie. Relacje Twojego ojca z jego ojcem czy matką to nie Twoja sprawa. Ty nie jesteś w stanie uzdrowić tych relacji, które kształtowały się od momentu narodzin Twojego ojca. Twierdzisz, że nie możesz opuścić domu, bo jesteś tak naprawdę jedynym ogniwem w mieszkaniu, które łagodzi rodzinne konflikty. Przyjąłeś rolę mediatora, negocjatora rodzinnego i trudno pozbyć Ci się tej roli. Sam obwarowałeś się jakimiś ograniczeniami, które jak mniemasz uniemożliwiają Ci opuszczenie domu. Nie możesz żyć życiem ojca czy dziadków. Jesteś rozsądnym człowiekiem - przynajmniej sprawiasz takie wrażenie, pisząc tutaj na forum. Wiesz, że psycholog nie rozwiąże Twoich problemów, ale może pomóc, byś Ty sam je rozwiązał. Nie możesz być nadodpowiedzialny. Jeżeli czujesz, że mieszkanie z rodziną w jednym lokum sprawia, że czujesz się nieszczęśliwy, że stajesz się bardziej nerwowy czy agresywny, że powielasz wzorce zachowań po ojcu (nawet może nieświadomie), to warto pomyśleć o tym, by zmienić środowisko. Mieszkając na stancji, mógłbyś się przekonać, czy jest lepiej, czy odzyskałeś spokój ducha. Nie chodzi o to, by mieszkać samemu, a korzystać z domowych obiadków w domu rodzinnym. Zresztą jesteś dorosłym człowiekiem i rodzina nie powinna mieć do Ciebie pretensji, że chcesz spróbować życia na własny rachunek. Osobiście uważam, że to nie Ty sam jesteś problemem, co bardziej problem stanowią niezdrowe relacje w rodzinie, z której wyrosłeś - brak rozmowy, chłód emocjonalny, odburkiwanie sobie itp. Nie tyle Ty sam potrzebujesz rozmowy z psychologiem, co bardziej Twoja rodzina...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję za odpowiedzi w temacie.

 

Asembler, nic nie wiem na pewno, bo przez Internet trudno o 100% pewność,

 

Wiem, zdaję sobie z tego sprawę. Tak jest (pewnie) podczas rutynowej wizyty, że nie ma pewności, a co dopiero przez internet, gdzie czytelnik nawet jak już jest specjalista, to i tak ma szczątkowe dane.

 

le wydaje mi się, że jedną nogą chciałbyś żyć już samodzielnie, a z drugiej strony - boisz się opuścić dom i żyć na własną rękę.

 

Tak to prawda. I z czasem ta jedna noga będzie (już jest) coraz silniejsza jak druga strona. To normalne.

 

Za dużo myślisz o innych, za mało o sobie.

 

Możliwe.

 

Relacje Twojego ojca z jego ojcem czy matką to nie Twoja sprawa.

 

Czuję (może błędnie), że moja też.

 

Twierdzisz, że nie możesz opuścić domu, bo jesteś tak naprawdę jedynym ogniwem w mieszkaniu, które łagodzi rodzinne konflikty

 

Dobra, tamto twierdzenie miałem przesadzone. Czasami ja powoduje konflikty (to chyba normalne, zdarza się jak się żyje). Ale po części tak to czuję.

Zresztą jesteś dorosłym człowiekiem i rodzina nie powinna mieć do Ciebie pretensji, że chcesz spróbować życia na własny rachunek.

 

Wielokrotnie słyszę (od tej części rodziny), że "samodzielny" to taki, który jest w stanie założyć rodzinę i być w pełni samowystarczalnym finansowo. No cóż, mam trochę inne zdanie na ten temat. Oczywiście to prawda, ale samodzielność nie jest wartością gdzie jest 0 i 1 tylko, ale jest stopniowalna.

 

***

 

Oczywiście trzeba mieć na uwadze, że to tylko relacja z mojej strony, widziana moimi oczami, bywają też miłe chwile. Jednak czuję i czasami słyszę od innych osób (jestem otwarty, niektórym mówię jasno jak jest), że rzeczywiście nie ma jakiejś mega tragedii, ale jest źle.

 

Samo założenie tematu na forum mi już dużo pomogło, wbrew pozorom. Proces werbalizacji / opisania przemyśleń jest mi bardzo pomocny. Mała rzecz a cieszy. Dziękuję :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Asembler, nie masz za co dziękować. Cieszę się jednak, że cokolwiek mogłam pomóc, przynajmniej wysłuchałam (a raczej przeczytałam) ;) Napisałeś w odpowiedzi na moje słowa "Relacje Twojego ojca z jego ojcem czy matką to nie Twoja sprawa", że jednak czujesz, że też Twoja sprawa. W tym momencie znowu dałeś wyraz tego, że czujesz się odpowiedzialny za coś, za co odpowiedzialny być nie powinieneś. Wiadomo, że w każdej rodzinie bywa różnie - są kłótnie, łzy, raz jeden domownik inicjuje konflikt, raz drugi bardziej przyczynia się do kłótni. W tej materii Twoja rodzina nie różni się od każdej pozostałej rodziny na świecie :) Wydaje mi się, że Twoja potrzeba samodzielnego życia to nawet nie konsekwencja tego, jak jest u Ciebie w domu rodzinnym (choć to też w pewnym sensie też ma na pewno jakiś wpływ), co wieku, w jakim jesteś. Masz 21 lat i to całkiem normalne i rozwojowe, że chcesz spróbować żyć według własnego planu na życie. Życzę powodzenia i trzymam kciuki! :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej, od kwietnia minęło ponad pół roku. Zgłosiłem się gdzie trzeba, bywałem u psychologa, mam tam kolejny termin, niedługo też pierwsza wizyta u psychiatry. Czy coś się zmieniło? Hm, wzrosło niewyspanie i znacznie powiększyły się problemy na studiach, wyniki w nauce znowu oddalają w czasie perspektywę ukończenia ich przez co zastanawiam się nad słusznością ich kontynuacji, przynajmniej teraz, w takiej formie, w domu (stety?/niestety?) bez zmian. Mimo wszystko czuję się jakoś inaczej, trochę bardziej spokojnie, trochę, chociaż uczucie braku widocznego rozwiązania narosło.

Skończyłem 22 lata i dalej mieszkam jak mieszkałem, a każdy rok to dla mnie dużo się wydaje. Chciałem przejść na zadaniowy tryb pracy, małymi kroczkami, skrupulatnie się rozliczać i dążyć do małych stawianych sobie krótko i średnio terminowych celów. Nic z tego nie wyszło. Znowu pewnie rok na studiach do powtórki.

 

Plusem jest, że spotkałem bardzo fajną dziewczynę, która podtrzymuje mnie na duchu. Ale jeśli tak jest... to aż strach pomyśleć co by było jak bym jej nie spotkał - i jej rodziców też.

 

Studia traktowałem (traktuję?) po zastanowieniu się na spokojnie, przemyśleniu wielu rzeczy nie jako przedłużenie dzieciństwa (co jest częstym błędem wielu młodych ludzi), ale jako środek (nie cel sam w sobie) do kariery, lepszej pracy, samorealizacji, a w krótszym czasie jako klucz do samodzielności, dorosłości... jednak ta droga całkiem się przedłużyła...nie wiem już co robić, oczywiście będę pilnie chodził do tych specjalistów...

 

No cóż, napisałem co mi leżało na klawiaturze, miło jak ktoś napisze co o tym uważa... ja mimo wielu zmian w moim sposobie rozumowania czuje się identycznie, a niektóre rzeczy się pogłębiły :(

 

Psycholog powiedział, że nikt przecież nie może oczekiwać od 21/22 latka, że już będzie całkiem samodzielny...no tak, a moja odpowiedź, od 22 nie? a to dlaczego? a co się różni jak będę miał 25 lat, 27? Gdzie jest granica.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Asembler, cieszę się, że zdecydowałeś się na skorzystanie z pomocy psychologa i psychiatry. Pół roku to bardzo krótko, by mówić o jakichś widocznych zmianach. Najważniejsze, że czujesz się spokojniejszy, mimo iż zbyt wiele w Twoim życiu się nie zmieniło. Nadal mieszkasz z rodziną. Cieszę się też, że spotkałeś na swoje drodze dziewczynę, która Cię rozumie i wspiera. Ufam, że dalsza współpraca z psychologiem/psychiatrą da wymierne korzyści i że odważysz się, by pomyśleć o samodzielnym życiu. Pozdrawiam!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Asembler, cieszę się, że zdecydowałeś się na skorzystanie z pomocy psychologa i psychiatry. Pół roku to bardzo krótko, by mówić o jakichś widocznych zmianach.

 

Pół roku minęło od założenia tego tematu (w sumie to więcej jak pół roku) i uważam, że to wystarczająco dużo by zauważyć widoczne różnicę w moim zachowaniu i tym podobne. Plusem jest, że bardziej ogarnąłem tą sytuacje domowo-rodzinną swoim rozumiem, zaakceptowałem ją, nie znaczy to, że ją popieram, ale uświadomiłem sobie brak mojej winy i że nie mogę mieć o to do siebie pretensji (w ogóle nie należało by uważam tej sytuacji przedstawiać w kategoriach: winy, winnych, pretensji).

 

Niestety z pogłębiających się objawów:

 

-zmęczenie, senność, problemy ze wstawaniem pomimo często snu trwającego od 8 do nawet 10 godzin

-pod wpływem chwili, aktualnego stanu coraz częściej nie jestem obecny na zajęciach (dotyczy przeważnie tych w rannych godzinach) pomimo tego, że dzień wcześniej wszystko sobie zaplanowałem, nawet ze spisywaniem na karteczce przedziałów czasowych kiedy wstać ( i iść spać) , kiedy jakie zajęcia, kiedy się uczyć i czego. Na ogół niestety zero realizacji wcześniejszych założeń.

-teraz się na przykład rozchorowałem, nic nadzwyczajnego, ale jestem przekonany, że to tylko prosta konsekwencja wcześniejszego ciągłego zmęczenia, które obniżyło odporność organizmu

-większe problemy na uczelni i o ile wcześniejsze wynikały z często złego mojego podejścia, liczyłem, że jakoś się uda (no i na ogół udawało się :) ), to teraz poświęcam na naukę więcej czasu, ale jest on zupełnie, zupełnie nieefektywny, gubię wszystko, nie mam żadnych notatek w jednym miejscu, nie oddaje sprawozdań, nad którymi bezowocnie siedzę wiele godzin, wiele dni i nie dochodzę dalej jak do początkowej fazy, a poziom trudności z pewnością nie przekracza moich możliwości

-bywa wręcz, że komuś coś wytłumaczę z jakiegoś przedmiotu, objaśnię, zademonstruję, a sam nie jestem potem w stanie (?) napisać z tego sprawozdania i nie oddaje na czas, w przeciwieństwie do osoby, której to tłumaczyłem.

-mam problem z takimi rzeczami jak oddanie przetrzymanej książki do biblioteki, a kara rośnie :), wczoraj nawet przed zaśnięciem o tym myślałem, że jutro muszę, mam czas...a i tak wstałem na ostatnią chwilę i oczywiście zapomniałem, a przypomniałem sobie na uczelni o tym.

 

Niestety uważam, że w tej obecnej sytuacji, nie jestem w stanie rozwijać się na studiach, a być ciągle na starcie jest bez sensu. Nie widzę alternatywy, co nie znaczy, że jej nie ma. W ogóle za dużo chyba rozmyślam o różnych wariantach, a konkretnie nic nie robię, albo prawie nic.

 

i i że odważysz się, by pomyśleć o samodzielnym życiu.

 

"Odważyć" "pomyśleć" - od dawna odważam się o tym pomyśleć :) niestety na razie nie widzę dla siebie żadnego rozwiązania, co gdzie jak, nie mam na razie możliwości się usamodzielnić finansowo i to jest myślę główny problem, psychicznie uważam, że bym był na to gotowy.

 

Myślałem, co chciał bym w życiu robić, nie jestem przekonany, ale na pewno rozmyślania nie był bezowocne.

 

Chciałbym być wykładowcą na uczelni (niestety na razie zupełnie kiepsko mi idzie realizacja tego celu, rozważam w ogóle zasadność studiowania, skoro nie radzę sobie z wyżej wymienionych powodów).

 

Albo chciałbym być Stewardem na samolocie, spełniam większość wymagań, niestety oprócz psychicznych w tej chwili, chociaż jeszcze nic włącznie z depresją u mnie nie zdiagnozowano :(

 

Może się rozpisuję, mam nadzieję, że nikt nie będzie miał za złe, że ten temat potraktowałem trochę jako formę dziennika.

 

-- 14 gru 2012, 10:50 --

 

pamiętaj, że nie możesz brać na siebie zbyt dużo :( jesteś tylko człowiekiem i masz prawo żeby nie mieć siły :)

 

Nie poddaje się, ale też nie zarzucam się pretensjami :) Mimo wszystko czuję się coraz gorzej, myślę, że to w związku z tym, że jestem coraz starszy, ale tak do np 30 roku życia być nie może, że w praktyce "nic" nie robię.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Plusem jest, że bardziej ogarnąłem tą sytuacje domowo-rodzinną swoim rozumiem, zaakceptowałem ją, nie znaczy to, że ją popieram, ale uświadomiłem sobie brak mojej winy i że nie mogę mieć o to do siebie pretensji

Asembler, to już bardzo dużo. Inni nie potrafią zdjąć z siebie odpowiedzialności i często czują się "winni" za coś, na co kompletnie nie mieli wpływu.

Myślę, że jeżeli z dnia na dzień czujesz się gorzej, masz problemy z koncentracją uwagi, pamięcią i motywacją, czujesz się niewyspany, mimo że długo śpisz, spada Ci odporność, to może mieć coś wspólnego z neurastenią, chociaż po diagnozę najlepiej, byś udał się do lekarza.

od dawna odważam się o tym pomyśleć :) niestety na razie nie widzę dla siebie żadnego rozwiązania, co gdzie jak, nie mam na razie możliwości się usamodzielnić finansowo i to jest myślę główny problem, psychicznie uważam, że bym był na to gotowy.

Zdaję sobie, że masz "gotowość psychiczną", by mieszkać samodzielnie, ale życzę Ci tej "gotowości finansowej". Wiadomo, że bez środków do życia nie będziesz w stanie zrealizować swojej potrzeby bycia "na swoim", chociażby wynajęcia jakiegoś pokoju.

 

Trzymam kciuki za realizację Twoich marzeń zawodowych. Pamiętaj jednak, by najpierw uporać się ze swoimi problemami psychicznymi. Pozdrawiam!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam dziwne obawy, że psychiatra po pierwszej 30 minutowej wizycie przypisze mi jakieś antydepresanty z uśmiechem, oczywiście decyzja czy je wezmę zależy ode mnie, ale budzi to jakieś obawy - może nieuzasadnione. Być może to wszystko teraz piszę pod wpływem aktualnego złego samopoczucia.

 

Naprawdę śpię +9 godzin na dobę (chociaż budzę się koło 7 rano czyli dla mnie naturalnie, a potem i tak zasypiam dalej i...) czuję się ciągle zmęczony. Może błahostka, ale książki do biblioteki nie oddałem dalej ... nie wiem dlaczego, wystarczyło by, żebym ją znalazł, a nie jest pewnie głęboko schowana, wziął, zapakował, pojechał i miał parę złoty przy sobie w ramach kary za przetrzymanie... . A nie mogę tego. Musiałbym przeszukać teraz kilka toreb, które mam rozrzucone po różnych kątach (a i tak co pewien czas wyciągam nowe-stare torby, plecaki, nie chcąc wcześniej uporządkować poprzednich), w każdej po jakimś zeszycie i luźnych kartkach z notatkami, porozrzucane, pogniecione, wyrwane z kontekstu, fragmenty notatek z różnych przedmiotów na jednej kartce ... jak zaczynałem w kwietniu pisać ten temat to tak źle nie było.

 

Wiem co powinienem zrobić, zgromadzić wszystkie rzeczy na jednej kupie, wszystko wyrzucić w jedno miejsce, usiąść przy tym i skrupulatnie pogrupować wg przedmiotów, uporządkować chronologicznie, wiedzieć chociaż gdzie mam braki w notatkach, dzięki temu będę wiedział co od kogoś pożyczyć, gdzie wiedzę uzupełnić, wiedzieć na czym stoję, co umiem, co nie... następnie starać się jakiś porządek i rygor zachować. I systematyczność w tym - to ważne. Super, wszystko wiem, albo prawie wszystko, innym bym mógł dawać dziesiątki rad i pocieszać i podtrzymywać na duchu, pomagać a z praktyką i wykonaniem u siebie idzie mi strasznie ciężko, opornie. Na przykład dzisiaj... od wstania nic nie zrobiłem, jest godzina 14, wstałem o 10 00. Pójdę na uczelnie, spróbuję się uczyć, przez ostatnie trzy tygodnie tak próbowałem, a 99% rzeczy mi nie wyszło, nie zrobiłem, nie oddałem, nie nauczyłem się, ostatnio coraz częściej nawet nie byłem obecny na zajęciach. Dlaczego nie byłem na zajęciach? W tym samym czasie byłem obok w pracowni starając się przez parę godzin zrobić chociaż jedno zaległe sprawozdanie, nawet jak już tego prowadzący nie przyjmie, to by coś sobie udowodnić, dla lepszego samopoczucia, dla wprawy, dla przyjemności wykonania zadania, z ciekawości wyników, z radości pisania wniosków o obserwacji... nawet nie zrobiłem tego w połowie, coś mam, "coś". Znacznie za mało.

 

A to tylko mały promil tego co mi siedzi na duszy, problemy na uczelni, z nauką...a są inne, sprawy rodzinne, mieszkaniowe. Jedyne z czym chyba nie mam problemów to sprawy towarzyskie i w planowaniu, wynajdywaniu recept, o tak to idzie mi łatwo, szkoda, że na znalezieniu rozwiązania się kończy i za nic nie wychodzi mi wprowadzić tego chociaż w 1%.

 

Np. bardzo dobrze pamiętam wczorajszą sytuacje, tata czytał z nieciekawą miną gazetę przy biurku, "moim" (podobno). Ja się szykowałem na uczelnie. W ciągu 2 minut parę razy w butach przechodziłem koło biurka, raz spakowałem jakiś zeszyt, potem poszedłem się napić do kuchni, potem szukałem słuchawek do muzyki i jakiejś baterii, potem jeszcze chciałem sprawdzić czy komórka mi się naładowała, a gniazdko mam przy biurku. Wtedy ze złością zapytał: ile razy jeszcze będę się kręcił w kółko, raz byłem, znowu czegoś szukam, latam i nic nie robię. Nie chciało mi się kłócić, a na udawanie miłego i logiczną odpowiedź opanowanym głosem wytykającą, że nie powinien tak się odzywać ponieważ.... po prostu nie miałem ochoty i siły, dałem sobie spokój. Ubrałem się i świadomie wyszedłem bez skompletowanych całkiem materiałów na zajęcia no i oczywiście jeszcze bez tej książki do biblioteki (kolejny raz). Nie wiem już co o tym sądzić, ale wiem, że czuję się coraz gorzej, ale się nie poddaje.

 

No jakoś się wypisałem i trochę lżej się zrobiło.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Asembler, może zachowania, o jakich piszesz, wkomponowują się w depresję? Mam tu na myśli brak motywacji do działania i problemy z koncentracją uwagi. Niby wszystko potrafisz sobie rozsądnie zaplanować i przemyśleć, ale z realizacją planu idzie już gorzej. Nie wiem, czy to przejaw jakiejś apatii, poczucia bezradności, ale bardzo dezorganizuje Ci to życie. Jak czytam Twoje posty, to odnoszę wrażenie wielkiego nieporządku nie tylko wokół Ciebie (trudność w znalezieniu potrzebnych rzeczy, nieład w notatkach itp.), ale też braku porządku w Twojej głowie. Miotasz się, nie wiesz, co masz robić i czujesz się tym wszystkim przytłoczony. Antydepresanty i łykanie jakichkolwiek tabletek mogą złagodzić objawy zaburzeń, ale nie pomogą rozpracować Ci przyczyn. Dobrze, że zdecydowałeś się na skorzystanie z pomocy terapeuty. Ufam, że psychoterapia pomoże Ci w uporaniu się ze swoimi problemami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Asembler, lek, który przepisał Ci psychiatra, wykazuje działanie przeciwdepresyjne i przeciwlękowe. Być może wpłynie to korzystnie na Twój nastrój i ogólne samopoczucie, ale na pewno nie rozwiąże Twoich problemów, np. tych dotyczących relacji z domownikami (z ojcem). Trzymam jednak kciuki!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja mam podobnie. Tzn dziele pokoj z bratem i dostaje przyslowiowej kurwicy. 0 ciszy. Wieczorami przenosze laptopa do kuchni i mam chwile spokoju. Moment w ktorym sie wyprowadze bedzie błogosławiony. Chociazby do kawalerki z pająkami po 5 kilo sztuka. Czy to nerwica?

 

A ile masz lat i jakie perspektywy na wyprowadzenie się?

 

***

 

Z Servenonu zrezygnowaliśmy, bez większych zmian, miał być tylko stosowany "doraźnie", jednak nie było dalszej zasadności. Psychiatra po trzech spotkaniach ocenił moją sytuacje na "trudną", polecił chodzić do psychologa, zaznaczył, że jeżeli coś niepokojącego by się działo, albo czuł bym taką potrzebę to bym przyszedł i do niego (psychiatry), ale na razie nie widzi konieczności następnego spotkania, zgodziłem się z tym. Wykluczył depresje i inne tego typu, większość moich "niepokojących" zachowań jest uwarunkowana czynnikami "zewnętrznymi".

 

Studia poszły się na razie rąbać w takim razie w marcu kończy mi się ubezpieczenie i legitymacja.

 

W domu od ostatniego wpisu dużo się działo i to niestety raczej nie pozytywnego, ogólnie nic przełomowego, ale sytuacja w czasie się powoli jeszcze coraz niewygodniej zaciska.

 

U psychologa mam niedługo kolejne spotkanie, zobaczymy co będzie jak mi się skończy ubezpieczenie.

 

Z dziewczyną jest mi dobrze, jest jednym z niewielu stałych pozytywnych punktów, ale czuję wobec niej pewną niezręczność. Z moimi problemami czasami zdaję się sam sobie być dla niej garbem i kimś z bardzo niepewną, niestabilną przyszłością. W tym wieku powinienem mieć jasno określoną ścieżkę rozwoju, rozpoczynać karierę. Oczywiście nie jest to tak, że nieustannie się porównuję, zadręczam...tylko po prostu analiza moich dotychczasowych osiągnięć nie wypada pozytywnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja mam podobnie. Tzn dziele pokoj z bratem i dostaje przyslowiowej kurwicy. 0 ciszy. Wieczorami przenosze laptopa do kuchni i mam chwile spokoju. Moment w ktorym sie wyprowadze bedzie błogosławiony. Chociazby do kawalerki z pająkami po 5 kilo sztuka. Czy to nerwica?

 

A ile masz lat i jakie perspektywy na wyprowadzenie się?

 

***

 

Z Servenonu zrezygnowaliśmy, bez większych zmian, miał być tylko stosowany "doraźnie", jednak nie było dalszej zasadności. Psychiatra po trzech spotkaniach ocenił moją sytuacje na "trudną", polecił chodzić do psychologa, zaznaczył, że jeżeli coś niepokojącego by się działo, albo czuł bym taką potrzebę to bym przyszedł i do niego (psychiatry), ale na razie nie widzi konieczności następnego spotkania, zgodziłem się z tym. Wykluczył depresje i inne tego typu, większość moich "niepokojących" zachowań jest uwarunkowana czynnikami "zewnętrznymi".

 

Studia poszły się na razie rąbać w takim razie w marcu kończy mi się ubezpieczenie i legitymacja.

 

W domu od ostatniego wpisu dużo się działo i to niestety raczej nie pozytywnego, ogólnie nic przełomowego, ale sytuacja w czasie się powoli jeszcze coraz niewygodniej zaciska.

 

U psychologa mam niedługo kolejne spotkanie, zobaczymy co będzie jak mi się skończy ubezpieczenie.

 

Z dziewczyną jest mi dobrze, jest jednym z niewielu stałych pozytywnych punktów, ale czuję wobec niej pewną niezręczność. Z moimi problemami czasami zdaję się sam sobie być dla niej garbem i kimś z bardzo niepewną, niestabilną przyszłością. W tym wieku powinienem mieć jasno określoną ścieżkę rozwoju, rozpoczynać karierę. Oczywiście nie jest to tak, że nieustannie się porównuję, zadręczam...tylko po prostu analiza moich dotychczasowych osiągnięć nie wypada pozytywnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Asembler, dobrze, że kontynuujesz spotkania z psychologiem. Mam nadzieję, że ubezpieczenie będziesz miał jak najdłużej i nie będziesz musiał rezygnować z sesji. Rozmowa ze specjalistą pozwoli Ci spojrzyć na Twoją sytuację z innej perspektywy i ufam, że pozwoli znaleźć siły, by się usamodzielnić i wyprowadzić z domu. Na pewno sytuacja rodzinna ma na Ciebie negatywny wpływ i odbija się na Twoim zdrowiu psychicznym. Bardzo dobrze, że psychiatra wykluczył depresję. Jednak ze względu na niesprzyjające czynniki zewnętrzne spada Twoja odporność psychiczna i zdolności radzenia sobie ze stresem. Fajnie, że możesz szukać wsparcia u swojej dziewczyny. Trzymam za Was kciuki i wierzę, że wszystko z czasem ułoży się po Waszej myśli!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Asembler, dobrze, że kontynuujesz spotkania z psychologiem. Mam nadzieję, że ubezpieczenie będziesz miał jak najdłużej i nie będziesz musiał rezygnować z sesji. Rozmowa ze specjalistą pozwoli Ci spojrzyć na Twoją sytuację z innej perspektywy i ufam, że pozwoli znaleźć siły, by się usamodzielnić i wyprowadzić z domu. Na pewno sytuacja rodzinna ma na Ciebie negatywny wpływ i odbija się na Twoim zdrowiu psychicznym. Bardzo dobrze, że psychiatra wykluczył depresję. Jednak ze względu na niesprzyjające czynniki zewnętrzne spada Twoja odporność psychiczna i zdolności radzenia sobie ze stresem. Fajnie, że możesz szukać wsparcia u swojej dziewczyny. Trzymam za Was kciuki i wierzę, że wszystko z czasem ułoży się po Waszej myśli!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak jak pisałem wcześniej - u psychiatry nie byłem od ostatniego razu. Byłem za to kolejny raz u tego samego psychologa. Spotkanie było krótkie i po opowiedzeniu przeze mnie kilku wydarzeń od ostatniej wizyty wyglądało na coś w rodzaju podsumowania. Padło stwierdzenie, że nie wygląda bym miał zaburzenia osobowości, dostałem informacje o jakiejś terapii i numery by się zarejestrować gdzie indziej na spotkanie wstępne, które mnie ewentualnie zakwalifikuje do jakiegoś programu, który jednak nawet jeśli to odbędzie się na wiosnę / lato . Jeszcze tam nie zadzwoniłem. A szkoda.

 

To teraz nie wiem za bardzo co robić, ubezpieczenie i status studenta chyba niedługo mi się skończy. Ja czuję się źle. Nie mam jakiś skrajnych myśli czy zachowań, ale to co opisywałem czy rok temu czy pół roku temu jest niemalże aktualne. Często jest mi zimno, mam katar, jakaś trochę obniżona odporność, częste niewyspanie. Nie jest to aż tak bardzo dokuczliwe i uniemożliwiające normalne funkcjonowanie. Mam pewne uczucie pustki, nie jest to pustka absolutna i poczucie beznadziei, raczej rezygnacji, braku motywacji i braku konkretnych celów krótkoterminowych czy średnioterminowych.

Na przykład to, że nie zadzwoniłem jeszcze na proponowany mi numer a minął z tydzień lub dwa, nie wiem z czego wynika. Chciałem, a to zapomniałem. Na pewno uciążliwa jest tu sytuacja, że nie mam swojego pokoju, gdzie mogę w spokoju zadzwonić nie krępując się. Ale nie jest to przecież przeszkoda nie do ominięcia. Nie muszę być u siebie w mieszkaniu akurat. A to jestem gdzie indziej, ale zapomniałem kartki z namiarami, a to akurat nie miałem naładowanej karty na telefonie. Niby same malutkie rzeczy, a jednak bardzo uciążliwe.

 

Jeszcze mogę się zarejestrować na wizytę do psycholog czy psychiatry gdzie chodziłem, na pewno mi nie zaszkodzi, ale teraz to już nie mam do tego jakiegoś entuzjazmu. Oczywiście pretensji do nikogo nie mam nie wiadomo o co. Od pierwszego postu minął prawie rok - to dużo, a ja czuję że stoję w miejscu. Jasne, że coś zrobiłem, rok temu nie byłem zdecydowany pójść do psychologa czy psychiatry, ale i tak czuję się obecnie identycznie.

 

Nie dzieję się u mnie w sumie nic nowego, nawet to demotywujące, że właściwie NIC się nie dzieje. Miałem pełno nie miłych sytuacji, głónie w domu, ale to nie są rzeczy nowe.

 

Nie mam pojęcia co robić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak jak pisałem wcześniej - u psychiatry nie byłem od ostatniego razu. Byłem za to kolejny raz u tego samego psychologa. Spotkanie było krótkie i po opowiedzeniu przeze mnie kilku wydarzeń od ostatniej wizyty wyglądało na coś w rodzaju podsumowania. Padło stwierdzenie, że nie wygląda bym miał zaburzenia osobowości, dostałem informacje o jakiejś terapii i numery by się zarejestrować gdzie indziej na spotkanie wstępne, które mnie ewentualnie zakwalifikuje do jakiegoś programu, który jednak nawet jeśli to odbędzie się na wiosnę / lato . Jeszcze tam nie zadzwoniłem. A szkoda.

 

To teraz nie wiem za bardzo co robić, ubezpieczenie i status studenta chyba niedługo mi się skończy. Ja czuję się źle. Nie mam jakiś skrajnych myśli czy zachowań, ale to co opisywałem czy rok temu czy pół roku temu jest niemalże aktualne. Często jest mi zimno, mam katar, jakaś trochę obniżona odporność, częste niewyspanie. Nie jest to aż tak bardzo dokuczliwe i uniemożliwiające normalne funkcjonowanie. Mam pewne uczucie pustki, nie jest to pustka absolutna i poczucie beznadziei, raczej rezygnacji, braku motywacji i braku konkretnych celów krótkoterminowych czy średnioterminowych.

Na przykład to, że nie zadzwoniłem jeszcze na proponowany mi numer a minął z tydzień lub dwa, nie wiem z czego wynika. Chciałem, a to zapomniałem. Na pewno uciążliwa jest tu sytuacja, że nie mam swojego pokoju, gdzie mogę w spokoju zadzwonić nie krępując się. Ale nie jest to przecież przeszkoda nie do ominięcia. Nie muszę być u siebie w mieszkaniu akurat. A to jestem gdzie indziej, ale zapomniałem kartki z namiarami, a to akurat nie miałem naładowanej karty na telefonie. Niby same malutkie rzeczy, a jednak bardzo uciążliwe.

 

Jeszcze mogę się zarejestrować na wizytę do psycholog czy psychiatry gdzie chodziłem, na pewno mi nie zaszkodzi, ale teraz to już nie mam do tego jakiegoś entuzjazmu. Oczywiście pretensji do nikogo nie mam nie wiadomo o co. Od pierwszego postu minął prawie rok - to dużo, a ja czuję że stoję w miejscu. Jasne, że coś zrobiłem, rok temu nie byłem zdecydowany pójść do psychologa czy psychiatry, ale i tak czuję się obecnie identycznie.

 

Nie dzieję się u mnie w sumie nic nowego, nawet to demotywujące, że właściwie NIC się nie dzieje. Miałem pełno nie miłych sytuacji, głónie w domu, ale to nie są rzeczy nowe.

 

Nie mam pojęcia co robić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Asembler, przede wszystkim nie możesz się poddawać. Naładuj telefon, znajdź namiary, które dostałeś na spotkaniu z psychologiem i spróbuj się zarejestrować na terapię, choćby miała odbyć się ona dopiero w lecie. Sam zauważyłeś, że jeszcze rok temu nie pomyślałbyś o wizycie u psychiatry czy psychologa. Coś się jednak zmienia, choć tego nie dostrzegasz. Nie rezygnuj, by walczyć o siebie. Choć nie ukrywam, że znaczącą poprawę mogłaby przynieść przeprowadzka i konieczność samodzielnego życia. Bez wątpienia sytuacja rodzinna niekorzystnie wpływa na Twój stan psychiczny. Przeżywasz jakiś kryzys demotywacyjny...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×