Skocz do zawartości
Nerwica.com

Moja historia - jak się wziąć w garść, jak sobie pomóc?


Rekomendowane odpowiedzi

No to chyba w końcu przyszła pora na mnie. Opowiem Wam swoją historię, może będziecie w stanie doradzić mi, czy jest mi potrzebny psycholog, czy też mam szanse, żeby poradzić sobie z tym sama…

Mam 27 lat. Do 14 roku życia wychowywałam się na wsi. Potem wraz z rodzicami przeprowadziliśmy się, odcięliśmy w zasadzie od wsi. Moi rodzice to raczej prości ludzie, plus mój ojciec jest alkoholikiem. W moim domu, nigdy nie było żadnych pozytywnych uczuć. Nie pamiętam, żeby ktokolwiek mnie przytulił, czy powiedział, że kocha. Ja skończyłam studia, bez żadnej pomocy rodziców, bardzo dobrze się zawsze uczyłam, ale nigdy nie byłam chwalona. Moja mama wręcz przez całe życie wmawiała mi, że jestem gruba, że nic nie potrafię itd. Mój ojciec, zawsze był wycofany, z racji swojego nałogu i wychowania jakie wyniósł z domu.

Po dzień dzisiejszy mieszkam ze swoimi rodzicami. Tutaj każdy ma swój świat, przy czym oczkiem w głowie mojej mamy był zawsze mój brat, z którym w zasadzie dzielą życie, mają swoje sprawy itd. Ale tak czy inaczej, każdy żyje na własną rękę. Pomimo, że moi rodzice są katolikami, nie obchodzi się tu Bożego Narodzenia, nie ma Wigilii czy wielkanocnego śniadania. Dodam tylko, że na chwilę obecną, od kilku lat moja matka dzień w dzień narzeka, że sobie życie zmarnowała z ojcem itd. Dochodzi nawet do tego, że wiązanki epitetów przetaczają się przez ten dom, dzień w dzień.

Studia skończyłam zaocznie na państwowej uczelni, od początku pracowałam. Być może dzięki temu i po części szczęściu mam dziś bardzo dobrą pracę, w której zarabiam więcej niż średnią krajową. Mam zadaniowy czas pracy (co jest w pewnym sensie też jednym z problemów), tak więc dostaję do wykonania jakieś zadanie i rozliczana jestem za efekt. W wyniku tego są takie momenty, jak właśnie teraz, że przez 2 tygodnie nie mam nic do roboty; dodam tylko, że jest to praca samodzielna, okresowo przebywam z większą grupą ludzi, ale na ogół pracuję sama.

Ponad pół roku temu rozstałam się z chłopakiem, z którym byłam 3 lata. Był to mój pierwszy związek. Rozstanie, pomimo, że przyniosło ze sobą wiele goryczy, żalu itp, dało się znieść. Byłam w tym związku zdradzana, oszukiwana, a chłopak miał dodatkowo problem z narkotykami. Dodam tylko, że on mieszkał 300km ode mnie, w związku z czym spotykaliśmy się głównie w weekendy. Po tym rozstaniu odczułam pewną ulgę, siłę i zaczęłam wierzyć w to, że jestem w stanie ułożyć sobie życie z kimś innym, że w końcu znajdę kogoś godnego mnie.

W grudniu poznałam chłopaka, z którym zaczęłam spotykać się w styczniu. Szybko zaczęliśmy być razem, było mi z nim bardzo dobrze. Po około miesiącu, on ze mną zerwał, twierdząc, że jestem niedojrzała, impulsywna, ale głównym argumentem było to, że on nie jest gotowy na żaden związek. Po tygodniu zaczął spotykać się z inną. Od tamtego czasu została mi czarna dziura, rozpacz, byłam zszokowana. Nie potrafię zrozumieć tego do tej pory, dlaczego tak krótki związek wywarł na mnie takie piętno.

Reasumując: od dłuższego czasu siedzę w hermetycznie zamkniętym świecie smutku. Nie ma tu optymizmu, nadziei. Do tego stopnia, że nawet wyjście do sklepu i spotykanie ludzi to wyzwanie. Mam bardzo niską samoocenę, podobno bezpodstawną, ale to jest tak głęboko zakorzenione w moim mózgu, że nie sposób z tym wygrać. Podobno, nie jestem brzydka, nie jestem gruba i wszyscy mi powtarzają, że szybko znajdzie się ktoś, kto mnie pokocha. Chciałabym się wyprowadzić z domu, ale nie mogę się „zebrać”. Mam możliwości i wiem, że poniekąd rozwiązałoby to część moich problemów, bo relacji w domu nie da się już poprawić. A nie umiem tego zrobić. Potrafi minąć kilka dni, kiedy nikt mnie nie widzi, ale też nikt nie przyjdzie spytać, co się dzieje, sprawdzić, czy w ogóle jeszcze żyję. Czasami dochodzi do tego, że marzę o tym, żeby już nie żyć, żeby to wszystko wreszcie się skończyło, wyobrażam sobie siebie w trumnie, chociaż oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że po śmierci, nie zobaczyłabym prawdopodobnie siebie, nie widziałabym, co czują moi „bliscy”. Mam 2 przyjaciółki, które mają swoje związki, pracę, ale nie mają raczej czasu na to, żeby próbować mnie wyciągnąć z tego doła. Porzuciłam swoje pasje, moje dni mijają na niczym.

Zdaję sobie też sprawę, że życie nie kręci się wokół związków i że ośrodkiem mojego szczęścia muszę być ja sama, że nie mogę swojego życia uzależniać od tego czy mam faceta, czy nie. Tym niemniej nie przekłada się to na praktykę.

To wszystko mnie do tego stopnia przerosło, że na chwilę obecną czuję się, jakbym była pod ścianą, ale nie próbuję już nawet jej przebić głową, tylko biernie pod nią siedzę skulona, czasami popłakując. Jest tu totalna samotność i strach przed tym co będzie jutro, przed tym, że zostanę już na zawsze w tym miejscu.

Zastanawiam się, czy jest jakaś metoda, żeby wyjść z tego samodzielnie, czy też czeka mnie tylko jakaś psychoterapia.

Przepraszam za ten elaborat, ale musiałam to w końcu z siebie wyrzucić. Wiem, że są tu ludzie na forum, którzy mają gorsze problemy niż ja, ale to jest cały mój świat, w którym jestem zamknięta i poniekąd punkt widzenia zależy od punktu siedzenia…

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nat128, psychoterapia to też pewna forma wyjścia z problemu samodzielnie :).

Myślę jednak, że najpierw skorzystaj ze zwykłej pogadanki z psychologiem. Na pewno Ci to nie zaszkodzi.

Dobrym pomysłem wydaję się też, w tym wieku, wyprowadzka na "własny grunt" (sama to zauważyłaś). Człowiek przebywając w danym środowisku, przejmuje od niego też pewne wzorce i odczucia. Resztę sama na ten temat sobie już dopowiedziałaś.

No i warto odezwać się do przyjaciółek ;).

 

Trzymaj się!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nat128,

 

zastanawiasz się w poście dlaczego tak Ci dowaliło to ostatnie rozstanie . Sądze, że było przysłowiowa kroplą, która przelała czarę goryczy. Dużo masz i miałas w życiu stresów i problemów, chociazby nieciekawa sytuacja rodzinna.Każdy ma okreslona wytrzymałość, która sie kiedyś kończy.

Na pewno warto wynieść sie z domu, sama to wiesz. No i zacząć rozkminiac ze specjalistą, co, jak i dlaczego. powodzenia ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×