Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nat128

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Nat128

  1. trzeba się pogodzić ze swoją aktualną sytuacją i na tej podstawie odnajdywać krok po kroku drobne przyjemności z codziennego życia. ja mam 27 lat, mieszkam w popieprzonym domu z rodzicami, jestem po 3 letnim związku, potem po bardzo krótkim (zresztą pisałam o tym w temacie "moja historia, jak sobie poradzić, jak sobie pomóc"). chcesz być szczęśliwy w życiu. chcesz to szczęście uzależniać tylko od tego, czy jesteś z kimś w związku czy nie? no własnie. musisz starać się być szczęśliwym przez to jaki jesteś, co robisz, itd itp. chyba nie chcesz, żeby Twoje życie było sinusoidą kształtowaną tylko przez związki. ja związałam się ponad 3 lata temu z narkomanem, oszustem, zdrajcą i też żyje. ale teraz już wiem, że nigdy nie dam nikomu kredytu zaufania, jak ktoś będzie mieć problem z narkotykami itp to od razu go przekreślę. jest ciężko, tez czuję się samotna, też mam dobrą pracę i też wydaje mi się, że to jest mój jedyny życiowy sukces. staram się nie poddawać, bo życie, to jedyna wartościowa rzecz jaką mam. inni mają gorzej - zobacz z jakich powodów cierpimy my, a z jakich cierpią ludzie w afryce, po wypadkach, po różnych życiowych tragediach. czasami sama siebie karcę za to, że nie doceniam tego czego mam.
  2. No to chyba w końcu przyszła pora na mnie. Opowiem Wam swoją historię, może będziecie w stanie doradzić mi, czy jest mi potrzebny psycholog, czy też mam szanse, żeby poradzić sobie z tym sama… Mam 27 lat. Do 14 roku życia wychowywałam się na wsi. Potem wraz z rodzicami przeprowadziliśmy się, odcięliśmy w zasadzie od wsi. Moi rodzice to raczej prości ludzie, plus mój ojciec jest alkoholikiem. W moim domu, nigdy nie było żadnych pozytywnych uczuć. Nie pamiętam, żeby ktokolwiek mnie przytulił, czy powiedział, że kocha. Ja skończyłam studia, bez żadnej pomocy rodziców, bardzo dobrze się zawsze uczyłam, ale nigdy nie byłam chwalona. Moja mama wręcz przez całe życie wmawiała mi, że jestem gruba, że nic nie potrafię itd. Mój ojciec, zawsze był wycofany, z racji swojego nałogu i wychowania jakie wyniósł z domu. Po dzień dzisiejszy mieszkam ze swoimi rodzicami. Tutaj każdy ma swój świat, przy czym oczkiem w głowie mojej mamy był zawsze mój brat, z którym w zasadzie dzielą życie, mają swoje sprawy itd. Ale tak czy inaczej, każdy żyje na własną rękę. Pomimo, że moi rodzice są katolikami, nie obchodzi się tu Bożego Narodzenia, nie ma Wigilii czy wielkanocnego śniadania. Dodam tylko, że na chwilę obecną, od kilku lat moja matka dzień w dzień narzeka, że sobie życie zmarnowała z ojcem itd. Dochodzi nawet do tego, że wiązanki epitetów przetaczają się przez ten dom, dzień w dzień. Studia skończyłam zaocznie na państwowej uczelni, od początku pracowałam. Być może dzięki temu i po części szczęściu mam dziś bardzo dobrą pracę, w której zarabiam więcej niż średnią krajową. Mam zadaniowy czas pracy (co jest w pewnym sensie też jednym z problemów), tak więc dostaję do wykonania jakieś zadanie i rozliczana jestem za efekt. W wyniku tego są takie momenty, jak właśnie teraz, że przez 2 tygodnie nie mam nic do roboty; dodam tylko, że jest to praca samodzielna, okresowo przebywam z większą grupą ludzi, ale na ogół pracuję sama. Ponad pół roku temu rozstałam się z chłopakiem, z którym byłam 3 lata. Był to mój pierwszy związek. Rozstanie, pomimo, że przyniosło ze sobą wiele goryczy, żalu itp, dało się znieść. Byłam w tym związku zdradzana, oszukiwana, a chłopak miał dodatkowo problem z narkotykami. Dodam tylko, że on mieszkał 300km ode mnie, w związku z czym spotykaliśmy się głównie w weekendy. Po tym rozstaniu odczułam pewną ulgę, siłę i zaczęłam wierzyć w to, że jestem w stanie ułożyć sobie życie z kimś innym, że w końcu znajdę kogoś godnego mnie. W grudniu poznałam chłopaka, z którym zaczęłam spotykać się w styczniu. Szybko zaczęliśmy być razem, było mi z nim bardzo dobrze. Po około miesiącu, on ze mną zerwał, twierdząc, że jestem niedojrzała, impulsywna, ale głównym argumentem było to, że on nie jest gotowy na żaden związek. Po tygodniu zaczął spotykać się z inną. Od tamtego czasu została mi czarna dziura, rozpacz, byłam zszokowana. Nie potrafię zrozumieć tego do tej pory, dlaczego tak krótki związek wywarł na mnie takie piętno. Reasumując: od dłuższego czasu siedzę w hermetycznie zamkniętym świecie smutku. Nie ma tu optymizmu, nadziei. Do tego stopnia, że nawet wyjście do sklepu i spotykanie ludzi to wyzwanie. Mam bardzo niską samoocenę, podobno bezpodstawną, ale to jest tak głęboko zakorzenione w moim mózgu, że nie sposób z tym wygrać. Podobno, nie jestem brzydka, nie jestem gruba i wszyscy mi powtarzają, że szybko znajdzie się ktoś, kto mnie pokocha. Chciałabym się wyprowadzić z domu, ale nie mogę się „zebrać”. Mam możliwości i wiem, że poniekąd rozwiązałoby to część moich problemów, bo relacji w domu nie da się już poprawić. A nie umiem tego zrobić. Potrafi minąć kilka dni, kiedy nikt mnie nie widzi, ale też nikt nie przyjdzie spytać, co się dzieje, sprawdzić, czy w ogóle jeszcze żyję. Czasami dochodzi do tego, że marzę o tym, żeby już nie żyć, żeby to wszystko wreszcie się skończyło, wyobrażam sobie siebie w trumnie, chociaż oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że po śmierci, nie zobaczyłabym prawdopodobnie siebie, nie widziałabym, co czują moi „bliscy”. Mam 2 przyjaciółki, które mają swoje związki, pracę, ale nie mają raczej czasu na to, żeby próbować mnie wyciągnąć z tego doła. Porzuciłam swoje pasje, moje dni mijają na niczym. Zdaję sobie też sprawę, że życie nie kręci się wokół związków i że ośrodkiem mojego szczęścia muszę być ja sama, że nie mogę swojego życia uzależniać od tego czy mam faceta, czy nie. Tym niemniej nie przekłada się to na praktykę. To wszystko mnie do tego stopnia przerosło, że na chwilę obecną czuję się, jakbym była pod ścianą, ale nie próbuję już nawet jej przebić głową, tylko biernie pod nią siedzę skulona, czasami popłakując. Jest tu totalna samotność i strach przed tym co będzie jutro, przed tym, że zostanę już na zawsze w tym miejscu. Zastanawiam się, czy jest jakaś metoda, żeby wyjść z tego samodzielnie, czy też czeka mnie tylko jakaś psychoterapia. Przepraszam za ten elaborat, ale musiałam to w końcu z siebie wyrzucić. Wiem, że są tu ludzie na forum, którzy mają gorsze problemy niż ja, ale to jest cały mój świat, w którym jestem zamknięta i poniekąd punkt widzenia zależy od punktu siedzenia…
  3. Po pierwsze, przestań w ogóle myśleć o jakichkolwiek związkach. Nie możesz do tego nikogo zmusić, wydaje mi się, że za bardzo uczepiłeś się tej kwestii. Potrzebujesz "oczyszczenia" i uspokojenia. Nie wchodź na żadne profile swoich byłych, nie interesuj się tym. Zmuś się do tego, a wszelkie takie myśli, przepędzaj. Jak nachodzą Cię wspomnienia i pomysły "jakby to mogło być" to od razu uciekaj. Przeganiaj takie myśli, choćby nawet na rzecz najbardziej banalnych. To jest przeszłość, tego nie ma. To książka, która napisałeś sam i sam skończyłeś. Koniec, zamykasz ją w szafie. Ale teraz masz nową, czystą. Wyciągnij wnioski. I zacznij ją pisać na nowo. Nie wyssałam sobie tego z palca. Jestem w podobnej sytuacji jak Ty. Przeżyłam 3 intensywne tygodnie, myślałam, że w końcu znalazłam. Wiem co czujesz. Naprawdę. Mam 27 lat, wszyscy dookoła układają sobie życie, laski wychodzą za mąż, zakładają rodziny. Tylko nie ja A mimo to, jeszcze się nie poddałam. Nie szukam na siłę, choć bardzo mi brakuje drugiej osoby. Na tą chwilę, związki dla mnie nie istnieją....
  4. moim zdaniem kwestia dopasowania wynika z miłości; ważne jest, żeby się szczerze, wzajemnie pokochać, a wtedy i dopasowanie przyjdzie z czasem, oczywiście, jeśli obie strony będą dojrzałe i na to gotowe. można diametralnie się różnić, ale wypracować między sobą pewne kompromisy, dla wspólnego dobra i obie strony to rozumieją. zawsze powtarzam, że związek to praca od podstaw; jak się chce i kocha to można wszystko :) wiem, bo sprawdziłam na własnej skórze :)
  5. zaufanie to bardzo ważny aspekt każdego związku. chcesz już zawsze żyć ze świadomością, że w każdej chwili może się cos stać? a jeśli w końcu kiedyś będziecie chcieli wziąć ślub, mieć dzieci, jeśli to wtedy się powtórzy? warto się nad tym zastanowić. wiem, że to niełatwe, bo go mimo wszystko kochasz. musisz sama zdecydować, czy masz na tyle siły, żeby o niego powalczyć. a swoją drogą, zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz, a mianowicie - skąd takie zachowania się biorą, co jest ich źródłem? bo jeśli piszesz, że przez 4 lata było ok, a zaczęło się coś dziać dopiero od jakiegoś czasu, to jest to strasznie niepokojące...
  6. no to może ja przytoczę swoją historię, w ramach "pocieszenia". byłam 3 lata z chłopakiem, którego po tych 3 latach zostawiłam, z różnych przyczyn, dosyć poważnych. przez ostatni rok nie układało nam się, także rozstanie "poszło", może nie bezboleśnie, ale było znośne, jakoś dało się z tym żyć. po jakimś czasie, spotkałam chłopaka, który odpowiadał mi w zasadzie w całości - owszem, miał swoje wady, ale go zaakceptowałam. zaczęliśmy się intensywnie spotykać, zaczęłam się mocno angażować. byłam w niebie. zresztą, on twierdził to samo. po niedługim czasie, zostawił mnie, tłumacząc się tym, że "nie jest gotowy", po czym po tygodniu zaczął się spotykać z następną laską. wpadłam w histerię, załamanie, szok, próbowałam zrozumieć. to rozstanie przeżyłam 100 razy bardziej, niż tamto, po długim związku. I było to dla mnie strasznie trudne, a w zasadzie dalej jest. ograniczyłam z nim kontakt, nie chciałam patrzeć na jego "nowe szczęście". zrozumiałam, że to co zrobił, było niedojrzałe i absurdalne. mimo całego zła, jakiego doświadczyłam, gdybym znów miała możliwość spotykać się z nim, nie wahałabym się. poniżyłam się, błagałam, prosiłam o czas, o cokolwiek, o zrozumienie, o wytłumaczenie, nie dostałam nic. a jaka jest tego puenta? ano taka, że idealizujemy to, czego nie mamy/ nie możemy mieć. on był egoistą, liczyło się dla niego, tylko jego szczęście, więc wiem, że nie byłabym szczęśliwa, będąc z nim. mimo to, wracam myślami do momentów z naszego związku - oczywiście tych najlepszych. byłam jakby w pierwszej fazie zakochania, a wiadomo jak to wygląda; wszystko co dobrego zostało mi zabrane, jednym cięciem. więc pewnie po dłuższym czasie, pewne jego wady i cechy zaczęły by mnie mocno uwierać, bo skoro już na tym etapie to wiedziałam, to co by było w przyszłości? Zdaję sobie sprawę z tego, że pewne rzeczy najlepiej potraktować, jak zamknięty rozdział, to niełatwe, ale nie można się poniżać, bo wtedy w oczach drugiej strony, traci się na wartości. I być może on to kiedyś zrozumie, może doświadczy tego samego na własnej skórze i dopiero wtedy przyjdzie refleksja. Nikt nas kolego nie goni, zajmijmy się sobą, żyjmy tak jak do tej pory dalej i czekajmy. Może on, może ona wróci, może się coś zmieni. Na siłę, tak jak tu już ktoś napisał, nie da się. Nie da się też zbudować na tej podstawie związku. Trzeba cierpliwości, zajmijmy się sobą. Za jakiś czas poznamy kogoś godnego nas. Może się zakochamy, może on/ona wtedy wrócą. I może wtedy będzie za późno, bo będziemy dzielić swoje radości i troski z kimś, kogo one naprawdę obchodzą. To najpiękniejsze, co w życiu może być. Szczera wzajemność.
×