Skocz do zawartości
Nerwica.com

poczucie męskości


Vilgefortz

Rekomendowane odpowiedzi

rav71 z tego co piszesz mam takie przemyślenia, że to co się z Tobą dzieje bardziej przypomina lęk uogólniony i możliwe, że jako mężczyzna nie akceptujesz w sobie tych odczuć - łączysz je z brakiem męskości, bo nie czujesz się pewny siebie, silny. Tyle, że według mnie te Twoje odczucia nie są ani męskie, ani niemęskie to po prostu lęk, który tak samo dopada i dotyczy kobiet, jak i mężczyzn. Czyli jest lęk nerwicowy.

 

Ten lęk pewnie ogranicza Cię w znaczącym dla Ciebie stopniu, jednak to nie jest według mnie problem męskosci, tylko Twoich wewnętrznych przeżyć dotyczących Ciebie jako osoby, doświadczeń, które warto by było przerobić z psychologiem.

 

Jednak piszesz też, że bardzo potrzebujesz pochwały, akceptacji ze strony mężczyzny - autorytetu. To akurat niewątpliwie wiąże się z Twoją męskością. Może masz poczucie, że nie potrafisz, do tej pory nie potrafiłeś spełnić oczekiwań kogoś dla Ciebie ważnego (np. ojca), gdzie uznanie tego kogoś byłoby dla Ciebie potwierdzeniem Twojej męskości, poczuciem "przyjęcia"?

Nie wiem jakie miałeś relacje z ojcem i czy on w ogóle był dla Ciebie jakimkolwiek autorytetem... Tak tylko mi się skojarzyło!

 

 

Tacyt to o czym piszesz, dzięki czemu czujesz się męski jest dla mnie niezrozumiałe.

Ja jako kobieta też czuje się gorsza jak cos mi nie wychodzi, kiedy widzę, że jestem bezradna wobec codzinności, kiedy doświadczam porażek w pracy itp. To powowduje, że tracę poczucie pewności siebie, czuje się beznadziejna.

I też uważam za swój sukces ukończone studia, czuje się dzięki temu dobrze, bo mam poczucie, że jednak coś potrafię.

Czuje się ogólnie super kiedy zamierzone cele udaje mi się realizować, kiedy mogę być pomocna dla innych itp.

 

 

 

Nie uważam aby robienie doktoratu świadczyło o jakiejkolwiek kobiecości, czy męskości itp?

 

Niezależnie od płci czujemy się dobrze kiedy widzimy, że odnosimy sukcesy, kiedy widzimy, że coś potrafimy dobrze zrobić - to podonosi naszą samoocenę, poczucie wartości.

I podobnie porażki, niepowodzenia, nasza bezradnośc powoduje, że czujemy się gorsi, nieporadni, zacofani i niedostosowani. To zaniża samoocenę.

Natomiast niewiele ma to z męskością, czy kobiecością.

 

Niektórzy mężczyźni chyba uważają, że bycie męskim oznacza najpierw bycie mężczyzną, a dopiero później człowiekiem - osobą.

 

rav71 ja też byłam w szkole tzw. "kozłem ofiarnym" gdzie zarówno dziewczyny, jak i chłopacy (głownie chłopacy) bardzo mi dokuczali, nabijali się ze mnie. To nie są miłe wspomnienia.

Jednak już dawno nie jestem w szkole...

Dzisiaj jestem inną osobą. Może mam problemy ale wynikają ona z jeszcze innych kwestii.

W każdym razie nie mam żadnych wątpliwości co do swojej kobiecości.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Etien, chciałbym, żebys mnie dobrze zrozumiała. Broń Boże nie twierdzę, że robienie doktoratu, radzenie sobie z problemami życia itd. jest czymś typowym dla mężczyzn a dla kobiet już nie. Daleko mi od jakiegokolwiek seksizmu. Nie twierdzę też, że kobieta nie musi sie przejmować, gdy coś jej nie wychodzi BO jest kobietą. Nie znaczy to jednak, że to o czym napisałem nie ma prawa dawać mi poczucia męskości. Jest to wszytko dla mnie dowodem mojej siły, sprawności, zaradności - tak samo jak to co czyni, że nie czuje sie męski dowodzi mi mojej słabości i bezradności.

Zwróć uwagę, że zyjemy w społeczeństwie, które wymaga od mężczyzn tych wyżej wymienionych przeze mnie pozytywnych cech. Stereotypowo też, kobieta ma społeczne przyzwolenie na więcej słabości. Rozumiem, że zawalając coś ważnago, na czym danej osobie zależało (zwłaszcza na polu kariery) osoba ta zawsze czuć się będzie fatalnie i słabo - z tym, że w przypadku kobiety nie będzie to (przynajmniej w większości sytuacji) skutkować obniżeniem poczucia jej kobiecości a u mężczyzny może poczuciem męskości zachwiać. Kobieta może, jak sądzę, osiągnąć w życiu nie mniej niż mężczyzna, jednak to społeczeństwo wymaga więcej od mężczyzny; dlatego my też, będąc mężczynzami, odczuwamy porażki życiowe bardziej z uszczerbkiem dla swej tożsamości płciowej, choć na innych polach bolą nas one tak samo jak Was.

Przykładowo:

1. Co myśli kobieta, która traci pracę?: Jestem beznadziejna, jak ja teraz utrzymam rodzinę, do niczego się nie nadaję... itd.

2. Co myśli mężczyzna, który traci pracę?: Jestem beznadziejny, jak ja teraz utrzymam rodzinę, do niczego się nie nadaję, co ze mnie za facet?... itd.

(oczywiście nie każda kobieta i nie każdy mężczyzna tak pomyśli, ale załóżmy że mamy do czynienia z osobami o takiej a nie innek kondycji psychicznej. Raczej trudno sobie wyobrazić, by sytuacja ta zachwiała poczuciem kobiecości a męśkości jak najbardziej).

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hmm..juz byłem skłonny napisać kolejnego mega długiego posta, ale to chyba niczego nie zmieni w moim życiu, ani raczej nikomu z forumowiczów nie pomoże. Fajnie jest się tak wygadac na forum, podzielić z kimś tym, co jest wstydliwym tematem i poczuc, iż nie jest się ze swoim problemem samemu..

Jednak takie poklepywanie siebie po ramieniu i mówienie " rozumiem CIę stary, mam to samo" na dłuzszą metę nie służy.

Możemy siebie tylko zachęcać nawzajem do podjęcia konkretnych kroków w kierunku wyjścia z tego stanu. Ja postanowiłem zapisać się do specjalisty i omówić z nim to wszystko, co poruszyłem tutaj.

Zyczę Wam wszystkim zdecydowanych działań na polu walki o swoją męską tożsamość.

Obiecuję, że podzielę się postępami. Może to będzie dla kogoś jakąś wskazówką.

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja chodzę do psychologa i wałkujemy mnie pod różnymi kątami. Wiem, że wszystkich moich problemów nie można podpiąć pod nikłe poczucie męskości, jak i być może nie wszystkie pasują do tego tematu, ale trudno postawić konkretną granice między problemami, to nie nauka ścisła, wszystko się zazębia. Spróbuję ograniczyć się do aspektów, które, według mnie najlepiej pasują do tematu.

Nie czuję się mężczyzną, czuję się chłopcem. Bardzo boję się odpowiedzialności i dorosłości, jestem tragicznie niesamodzielny i niezmotywowany. Z całym szacunkiem dla nich, bo staram się uzdrowić nasze relacje, uważam, że duża w tym zasługa moich rodziców. Taty w naszym życiu za dużo nie było, wyjeżdżał do Stanów przez 10 lat, zazwyczaj na rok, półtora, ale nawet wcześniej nie pamiętam, żeby było dużo wspólnych momentów. Pamiętam "biegunowe" sytuacje, tzn. albo beztroskie zabawy, albo totalny wkurw, ojciec ma poważne problemy z kontrolowaniem złości. Do niedawna jeszcze odczuwałem strach przed tymi napadami, a żeby ich nie wywoływać, obrałem "strategię" siedzenia cicho jak trusia. Niestety, widzę to dopiero teraz, przeniosłem to też na płaszczyznę kontaktów z innymi ludźmi, przez co generalnie jestem ciepłą kluchą. Perspektywa kłótni lub choćby wymiany zdań z kimś paraliżuje mnie, samo odezwanie się w dużej grupie "wysysa" ze mnie całą energię, więc moje interakcje wyglądają tak, że czasem odważę się rzucić słowo czy dwa, po czym się wycofuję.

Co do mamy, to jest nadopiekuńcza. Właściwie wszystko miałem podane na tacy, jedynym moim obowiązkiem była nauka. Mama robiła za mnie i braci wszystko. Do dziś towarzyszy mi uczucie, że zawsze mogę się wycofać, albo coś może mi nie wyjść, bo zawsze będzie ktoś, kto mnie wyręczy. Chyba stąd moja kompletna nieumiejętność przejęcia inicjatywy, obawiam się, że na walę, bo nie mam żadnego przygotowania. Widzę teraz, jak mama rozpieszcza swojego siostrzeńca, mały dostaje jakiś prezent praktycznie za każdym razem, kiedy ciocia przychodzi, a bywa i tak, że jest tak co drugi dzień. Ja miałem tak samo, jestem cholernie rozpuszczony i do tego tak naprawdę dopiero teraz to widzę.

Jest cholernie ciężko zdać sobie z tych rzeczy sprawę, bo w środku nada siedzi zahukany, zgorzkniały, rozpieszczony bachor, który krzyczy, że miało przecież być inaczej, a trzeba z nim walczyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

vintage, Ja też wałkuję temat z psychoterapeutką i nic tylko się frustruję bo z jednej strony wszystko rozumiem a czuję swoje.

 

samo odezwanie się w dużej grupie "wysysa" ze mnie całą energię, więc moje interakcje wyglądają tak, że czasem odważę się rzucić słowo czy dwa, po czym się wycofuję

 

Dokładnie tak samo mam, czego próbkę doświadczyłem wczoraj na zlocie osób z forum. Plus był taki, że nie katowałem się dodatkowo za to jaki jestem i teraz zastanawiam się nad tym dochodząc do wniosku, że muszę próbować tak długo aż się uda mi przełamać - choć to jest strasznie frustrujące i strasznie podcina mi skrzydła.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Vintage to co napisałeś o sobie w tym ostatnim poście w ogóle nie lączę z męskością tylko z byciem dorosłym i tym wszytskim co oznacza być dorosłym zarówno w odniesieniu do kobiet, jak i mężczyzn.

 

W zasadzie niektóre opisane przez Ciebie sytaucje są bardzo podobne do moich. Też z jednej strony nadopiekuńczy rodzice, a z drugiej wymagający, zmienne nastroje itp. (nie będę wchodzić w szczegóły).

 

Ja w każdym razie na dzień dzisiejszy już nie mam problemu aby udzielać się w grupie, dyskutować. Ale jeśli zaczynam kogoś lubić, zaczyna mi na kimś zależeć to wówczas robię się brena i uległa. Perspektywa kłótni, konfliktów starsznie mnie przeraża i dla dobra relacji często rezygnuję z własnych potrzeb, ustępuje. Jestem potulna, nijaka. Natomiast całą frustarcję i złość ukrywam w sobie.

 

 

 

W kontaktach z nowymi osobami myslę, że ważne jest sobie uświadomić, że nie wszyscy muszą nas lubić. My też nie wszystkich lubimy. Jełśi ktoś podczas pierwszego spotkania z nami sobie coś "dziwnego", złego o nas pomyśli to w zasadzie to tego kogoś jest problem, że ocenia powierzchownie, stereotypowo itp. ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co do mamy, to jest nadopiekuńcza. Właściwie wszystko miałem podane na tacy, jedynym moim obowiązkiem była nauka. Mama robiła za mnie i braci wszystko.
też tak miałem i mam po części nadal a jestem po 30-ce już. Jestem dzieckiem uwięzionym w ciele dorosłego nie lubię, nie chcę i nie potrafię decydować za siebie. Podjęcie jakichkolwiek decyzji sprawia mi mnóstwo trudu wole żeby kto inny decydował za mnie choć wkurza mnie to poniekąd. Mój brat jest w podobnej sytuacji jak ja ale on se z tego sprawy nie zdaje albo nie chce tylko siostra potrafiła się usamodzielnić może dlatego że najstarsza i najbardziej odpowiedzialna z nas była.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mnie również wyręczano..Nie poszedłem do przedszkola, ponieważ rodzice uznali, że jestem zbyt lękliwym dzieckiem, dlatego opiekę nade mną sprawował dziadek. Z racji tego, że dla swojego syna, czyli mojego ojca, nie był najlepszym rodzicem, gdy ja pojawiłem się na świecie, swoje ojcowskie uczucia przelał na mnie. Był dla mnie bardzo dobry, ale też często nadopiekuńczy i właśnie wiele rzeczy robił za mnie, nawet pomagał wiązać sznurówki.

Ojciec miał dość bierny stosunek do mojego wychowania, ponieważ również często pracował na wyjazdach i bywał gościem w domu..do tego pewnie zauwazył, że jestem bardziej zżyty z dziadkiem i trochę wycofał się ze swoich rodzicielskich obowiązków.

Ja natomiast zawsze dorastałem w poczuciu jakiegoś niedosytu, ale nie umialem tego nazwać słowami. Nawet nie wiem, czy dziś potrafię, ale mając już nieco więcej wiedzy o życiu, ludzkiej psychice, potrzebach, itd, dochodzę do wniosku, iż brakowało mi po prostu takiego prawdziwego dzieciństwa.

Szaleństw z kolegami, zabaw, wspomnień z kolonii..ja tego nie doświadczyłem w swoim życiu. Czasem jak oglądam jakiś film, przedstawiający młodzież, przygody jakie przeżywają, przyjaźnie, pierwsze miłości..wszystko to, co raczej stanowi norme dla dorastającego człowieka, budzi się we mnie silna tęsknota..za czymś, co już nie wróci, co straciłem bezpowrotnie.

Wtedy jednak nie myślałem entuzjastycznie na myśl o wyjeździe z rówieśnikami na obóz. Byłem taką dupą wołową, uczepioną spódnicy mamy i bojącą się wszystkiego. Teraz, mając 27 lat, chciałbym mieć czasem możliwość przeżycia przynajmniej namiastki tego, czego nie było mi dane doświadczyć w dzieciństwie i okresie nastoletnim.

Mam jakieś dziwne wrażenie, że jeśli pewnych spraw z tamtego okresu nie przepracuje, to lata mogą mi lecieć, a ja dalej będę dzieciakiem z niespełnionymi marzeniami.

Może kluczem do ruszenia naprzód, jest właśnie przynajmniej częściowe spełnienie pragnień z tamtego okresu, nawet tych, z których sobie wtedy nie zdawałem sprawy, bo były zdominowane przez lęk. Myślę, że jesli mi się to uda teraz, w życiu dorosłym, bedę mógł jakoś łatwiej pogodzić się ze swoją przeszłościa i z samym sobą.

W przeciwnym razie moja dalsza egzystencja jawi mi się jako kontynuacja obecnej wegetacji i pogłębiające się uczucie beznadziei, zgorzknienia i żalu do wszystkich.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czesc wszystkim. To moj 1 post na tym forum. Przegladam je juz jakis czas. Ale dopiero po przeczytaniu tego tematu zdecydowalem sie napisac.

Strasznie wspolczuje osobom opisujacym problemy w tym temacie, zwlaszcze wpis "rav71" jest mi bliski. Ze mna jest podobnie. Do tego wydaje mi sie ze cierpie na depresje, nerwice, perfekcjonizm i wiele innych... przypadlosci? Tak psychicznych jak i somatycznych wzajemnie powiazanych. Patrzac na moich znajomych/bliskich mam wrazenie, ze wiekszosc ma problemy/choroby psychiczne (mniejsze badz wieksze). Potrafie rozroznic kobiety bardzo zdrowie psychiczne od tych z "odchylami".

Jestem osoba wierzaca.

 

Reasumujac i piszac o sobie (nie chce innym odbierac nadziei) nie widze lekarstwa na "az tyle" "chorob", a przypadlosc "brak poczucia meskosci" wydaje mi sie nieuleczalna. Za duzo mnie ominelo, za duzo bylo nieprawidlowosci swiadomych badz nie. Czesto zalecacie terapie czy psychologa, ja tego nie widze. Za duzo, po prostu za duzo... ile trzeba by bylo lat sie leczyc i ton lekow wziac? Nie mowiac o braku pewnosci powodzenia i jawnosci mojego leczenia czy to wsrod rodziny czy znajomych/w pracy.

Nie wiem co czeka mnie w przyszlosci, ale musze przetrwac. Chcialbym rowniez smakowac zycie, ale wydaje mi sie ze to juz nigdy nie nastapi.

Fajnie by bylo jakby ktos napisal, moze ktos mial podobnie i jednak zycie sie nagle odwrocilo o 360 stopni na lepsze?

Pozdrawiam wszystkich z problemami, bardzo Wam wspolczuje. Ale trzeba zyc!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

carlosbueno, Jeszcze raz przeczytałem wszystko co pisałeś w tym wątku i aż mi oczy na wierzch wyszły ze zdumienia. Nigdy w życiu nie pomyślałbym, że tak się wewnątrz czujesz. Nie chcę, żebyś odebrał mnie źle, czujesz się jak czujesz i tak na razie jest. Zmierzam do tego, że poznając Ciebie w życiu nie pomyślałbym o Tobie w kategoriach w jakich ty myślisz o sobie. Sprawiasz wrażenie rozgarniętego, pewnego siebie faceta.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mysle, rav71, że miałeś racje pisząc, iż dzielenie się swoimi doswiadczeniami raczej nie uwolni nas od problemu, ale mimo wszystko dobrze sie wygadać i poczuć, że nie jest się samemu z problemem ;)

Powiem Wam, że wiele z tego o czym piszecie dotknęło również mnie w dzieciństwie. Nadopiekuńczy (choć wspaniali) mama, babcia i dziadek; rónież bardzo dobry choć nieco mrukliwy ojciec (do którego jak już pisałem byłem z reguły w opozycji), załatwianie za mnie wielu spraw. W domu miałem jednak zawsze bardzo dobrą atmosferę i dobrze się tam czułem - nigdy nie było przemocy - co najwyżej kłutnie, czasem częstsze ale w granicach normy. Już w przedszkolu za to trzymałem sie raczej na uboczu. Bardziej niż z dziećmi lubiłem rozmawiać z dorosłymi, uchodziłem nawet za gadułę i dalej tak jest jednak tylko w towarzystwie, gdzie czuje się zupełnie pewnie. W kontaktach z innymi dziećmi byłem wycofany i nie miałem wielu kolegów. Miałem za to brata i świetnego kumpla poza przedszkolem i szkołą (do dziś jest moim najlepszym kumplem). W podstawówce było lepiej, nawiązałem kilka przyjaźni, spotykałem się z kolegami po szkole poza tym miałem tego ww. kumpla. czasami jednak dokuczano mi bo byłem gruby i raczej niesprawny na wf-ie, ale wtedy jeszcze nie przejmowałem sie tym zbytnio i nawet umiałem odpyskować.

Najgorszy okres był w gimnazjum i podejrzewam, że to właśnie wtedy moja psychika została najpoważniej uszkodzona. W mojej nowej klasie pojawiły się trzy osoby które stosowały wobec mnie przemoc psychiczną. Jako, że byłem osobą dumną i taką, która wówczas jeszcze nie przejmowała się opinią ogółu, zdradziłem się kilka razy z moimi "nietypowymi" zainteresowaniami. Bardzo lubiłem telenowele :P co nie jest chyba typowo "męskie" a jako że miałem opinie innych literalnie w d*** to i się z tym nie kryłem. Z czasem stałem się pośmiewiskiem tych trzech osób, które ciągle mi coś dogadywały (reszta klasy - muszę to przyznać była w większości w porządku i nie byłem wyalnienowany, miałem z kim gadać i siedzieć - przynajmniej w szkole, bo poza szkołą raczej się z nie spotykalismy (poza kilkoma imprezami) - fakt, że i ja nie nalegałem). Najgorsze było, że ta banda debili (mowa o tych trzech) zaczęła nazywać mnie pedałem, co było dla mnie bardzo upokarzające (nie jestem broż Boże homofobem, ale gejem też nie jestem, dlatego było to dla mnie szczególnie bolesne). Cierpiałem sam, nikomu o tym nie mówiłem, z kolegamiz klasy, którzy to widzieli, nie rozmawiałem na ten temat. Wstydziłem sie tego jak cholera. Chyba wtedy poczułem się poraz pierwszy gorszy od innych, to też obniżyło najbardziej moje poczucie męskości. Myslę, że ten czas gimnazjum miał najbardziej zgubienny wpływ na moją psychikę. Co więcej skład klasy w liceum był bardzo podobny (byli w nim też ci trzej moi prześladowcy), ale już się mnie tak nie czepiali. Mimo to czułem się jak ktoś splamiony, jak ktoś, kogo nikt nie zechce polubić. Może nawet było inaczej bo ludzie w klasie byli ok, ale i tak nikt nigdy nie zaprosił mnie na żadną imprezę; ja też się jednak nie wpraszałem i nie zabiegałem specjalnie o wielkie przyjaźnie (miałem świetnych kumpli poza domem, choć tylko dwóch). Wiele z osób w liceum widziało jak byłem traktowany w gimnazjum przez co wstyd za te upokorzenia trwał we mnie przez cały czas. Często zastanawiałem się co oni o mnie myslą. Nawet nie starałem się o względy żadnej dziewczyny, bo bałem się że żadna nie bedzie chciała być z taką ofiarą jak ja (choć bardzo lubiłem kontakt z dziewczynami, a koleżanki miałem ok). Sądzę, że w gimnazjum właśnie straciłem wiele z poczucia własnej wartości, ten czas zawarzył także na moim postrzeganiu samego siebie. Spowodował wstyd za swą bierność i niemoc, wstyd przed każdym kogo mogę poznać, wstyd przed kobietą, którą mógłbym pokochać.

Jeszcze nigdy nikomu o tym nie mówiłem, nawet osobom, które widziały moje cierpienia. Na studiach miałęm znajomych, ale raczej nie spotykaliśmy się prywatnie (no... bardzo rzadko) - studiowałem zaocznie, nie imprezowałem, mam poczucie, że zmarnowałem wiele czasu. Mogłem mieszakć tam gdzie studiowałem i pracować, albo studiować dziennie, wtedy miałbym inne życie, może bardziej bym się zsocjalizował. Teraz mam już 24 lata, tytół mgr, prawie zerowe doświadczenie zawodowe, słabe perspektywy (no chyba, że wypali z doktoratem, ale nie wiem jak uda mi się robić doktorat w innym miescie i opiekować się chorą mamą, podczas gdy ojciec(na zmianę ze mną) pracuje od 6:00 do 20:00, a raczej ciężko będzie mu zatrudnić kogoś do pomocy ze względu na ciężką sytuację materialną), brak dziewczyny, brak pieniędzy...

Ale, dość tego użalania się nad sobą, czasami są chwile gdy czuje się szczęśliwy. Mam wspaniałych rodziców, sam jestem zdrowy, mam zainteresowania...

Chyba czas kończyc tego posta bo zaczynam odbiegać od tematu... Cieszę się jednak bardzo, że udało mi się wkońcu (poraz pierwszy) podzielić z kims moimi ciężkimi doświadczeniami z gimnazjum...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

NoFutureEver, A mi wydaje się, że warto zając się sobą i zawalczyć o siebie- zawalczyć z samym sobą. To się łatwo pisze ale w działaniu jest bardzo trudne bo burzy wiele wyobrażeń o sobie. A jak się doda do tego emocje - to zostaje mały bezbronny chłopiec - czasem rozwydrzony, czasem zapłakany. Słabe poczucie męskości to jeden z moich problemów - dla mnie znaczący i zniekształcający rzeczywistość. Nie akceptuję własnej agresji tak bardzo, że boję się jej - to źródło wewnętrznego lęku bo on ciągle jest. Czasem jest zniechęcony też, ale to dlatego, że się cały czas wewnętrznie katuję i oskarżam - nikt tak doskonale nie potrafi mnie dobić jak ja siebie ale to temat na kolejny wątek, żeby nie offtopować.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie zdążyłam dziś doczytać wątku do końca, trochę już za późna godzina, ale póki co pozwolę sobie na mały offtop.

 

Przeraziło mnie trochę to, że większość nicków, które przewijają się w rozmowie, doskonale kojarzę. Ale chyba nie ma się czemu dziwić, jeśli moją pierwszą miłością był Piotruś Pan ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

carlosbueno, Jeszcze raz przeczytałem wszystko co pisałeś w tym wątku i aż mi oczy na wierzch wyszły ze zdumienia. Nigdy w życiu nie pomyślałbym, że tak się wewnątrz czujesz. Nie chcę, żebyś odebrał mnie źle, czujesz się jak czujesz i tak na razie jest. Zmierzam do tego, że poznając Ciebie w życiu nie pomyślałbym o Tobie w kategoriach w jakich ty myślisz o sobie. Sprawiasz wrażenie rozgarniętego, pewnego siebie faceta.

To przez to że mam męski wygląd, powierzchowność przy bliższym poznaniu moja rzekoma męskość pryska i staje się zagubiony prawie 2- metrowym chłopcem który nie wie czego chce od życia o czym parę kobiet się już przekonało :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nawet nie wiem, czy dziś potrafię, ale mając już nieco więcej wiedzy o życiu, ludzkiej psychice, potrzebach, itd, dochodzę do wniosku, iż brakowało mi po prostu takiego prawdziwego dzieciństwa.

Szaleństw z kolegami, zabaw, wspomnień z kolonii..ja tego nie doświadczyłem w swoim życiu. Czasem jak oglądam jakiś film, przedstawiający młodzież, przygody jakie przeżywają, przyjaźnie, pierwsze miłości..wszystko to, co raczej stanowi norme dla dorastającego człowieka, budzi się we mnie silna tęsknota..za czymś, co już nie wróci, co straciłem bezpowrotnie.

Wtedy jednak nie myślałem entuzjastycznie na myśl o wyjeździe z rówieśnikami na obóz. Byłem taką dupą wołową, uczepioną spódnicy mamy i bojącą się wszystkiego. Teraz, mając 27 lat, chciałbym mieć czasem możliwość przeżycia przynajmniej namiastki tego, czego nie było mi dane doświadczyć w dzieciństwie i okresie nastoletnim.

Mam jakieś dziwne wrażenie, że jeśli pewnych spraw z tamtego okresu nie przepracuje, to lata mogą mi lecieć, a ja dalej będę dzieciakiem z niespełnionymi marzeniami.

Rekord Świata, człowieku, jakbyś wyjął mi to z głowy. Podobne myśli towarzyszą mi podczas rozmowy ze znajomymi o dzieciństwie, ja zazwyczaj nawet nie mam o czym opowiadać, nie mam nawet żadnych blizn.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

carlosbueno napisałeś, że czujesz się jak mały chłopiec uwięziony w ciele dorosłego. To mnie zastanowiło, bo to pokazuje, że wolisz w gruncie rzeczy być chłopcem? A dorosłośc traktujesz jak karę, której chcesz uniknąć. Co faktycznie jest gorsze: być chłopcem uwięzionym w ciele dorosłego, czy niemozność bycia dorosłym?

 

Nie twierdzę, że rozumiem wszystkie Wasze rozterki bo tak nie jest. Wiele opisywanych tu rzeczy jest dla mnie odległa pomimo, że sama też doświadczyłam wielu trudności przeżywanych w szkole, wśród równieśników itp. Myślę, że wiele razy w życiu się zmieniałam, ta każda zmiana to krok do przodu ku lepszemu. Kiedy wspominam czasy szkoły to muszę przyznać, że dzisiaj jestem zupełnie inną osobą... Wszystkie te bolączki już przeżyłam w sobie, przerobiłam. Czuje siię wolna od tamtych momentów. Pomimo, że pamiętam to co było, to jednak ma to dzisiaj mniejsze znaczenie.

 

Dzisiaj wiem, że borykam się z osobowością zależną, a co za tym idzie podobnie do innych wypowiadajacych się tu osób mam problemy z decydowaniem, z dokonywaniem wyborów, z tym aby nadać kierunek swojemu życiu bez czekania na to co poradzą mi inni. Jednak ja wiem czego chcę, czego pragnę jednak nie potrafię po to sięgnąć. Wydaje mi się, że wszyscy inni potrafią lepiej, wiedzą jak coś zrobić, tylko nie ja.

 

Zawsze moi bliscy nadawali mi kierunek, wiedzieli co będzie dla mnie dobre itp, teraz ja powinnam sama to wiedzieć, jednak ogrom wyborów mnie przytłacza, czuje się bezradna w tym wielkim świecie. Boje się, że popełnię błąd. Nie ufam sobie, że potrafię dobrze zadecydować i to mnie zatrzymuje.

 

Jednak to czego obecnie najbardziej pragnę to móc być dorosła, samodzielna i mieć wpływ na swoje życie. Chcę tą swoją niemożność zmienić, pokonać swoje słabości.

 

Wydaje mi się, że to co Was boli z przeszłości wymaga "przeżycia", "przerzucia", bo tylko wówczas jest mozliwe aby to zostawić za sobą. Dlatego myślę, że warto uczestniczyć w terapii nawet jesłi to miałoby potrwać z 5 lat. Lepiej te 5 lat "poświęcić" niż zmarnować sobie 10 kolejnych, czy całe zycie!

 

Pytanie jest czy chcecie dorosnąć (pokonać problemy)? Czy chcecie jedynie poczuć się inaczej, lepiej?

Myślę, że bez uporania się z zaburzobą osobowoscią nie da sie poczuć lepiej. Najpierw trzeba zmienić sposob myślenia.

Jednak wiem jakie to trudne...

Jednak wiem jakie to trudne...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Etien sam nie wiem co chce, niby chce dorosnąć ale niewiele robię w tym kierunku. Lęk i lenistwo są z reguły silniejsze od chęci stania się dorosłym i decydowania za siebie. Wiele osób jako dziecko chciało dorosnąć usamodzielnić się ja tak nigdy nie miałem, przez moje decyzje życiowe chciałem możliwie długo nim być.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Vintage mam w sumie na to wszystko pewien pomysł. Wiadomo, że nierealne jest cofnięcie się w czasie i przeżycie ponownie podstawówki, tych wszystkich utraconych lat, ale w moim mieście jest coś takiego jak ścianka wspinaczkowa. Chciałbym spróbować w tym swoich sił. Jest to zawsze jakiś sposób na przezwyciężenie swoich lęków no i całkiem ciekawa przygoda, a także okazja do poznania nowych ludzi.

Na samą myśl o tym mam cykora, ale róznica między teraźniejszością , a okresem dziecinstwa jest taka, iż obecnie wiem, że nie należy uciekać od swoich lęków, lecz stawiać im czoła. Wtedy dezerterowałem z pola walki, a teraz nie mam zamiaru dawać tak łatwo za wygraną.

Jeśli nie rozprawię się z demonami przeszłości, one mnie będą gnębić do konca zycia. Moze mi stuknąc 40-stka, mogę miec fortunę, piękną żonę, willę z basenem, a i tak czuć się jak ostatnia oferma.

Wypierałem długo tę prawdę, ale nie da się ukryć..potrzebuję przyjaciela..kogoś, kto będzie wiedział o mnie wszystko, a mimo tego nie odwróci się ode mnie, nie uzna za życiową kalekę. Przez lata tłumiłem w sobie te pragnienia, lecz to było jak większość mojego postępowania, podyktowane wstydem, lękiem. Wolałem uciec w świat wirtualny lub bohaterów seriali telewizyjnych, by poczuć choć przez chwilę zycie w sobie, które w rzeczywistości było tak jałowe, że nie dostarczało mi pozytywnych wrażeń.

Obawiam się, że tylko na gadaniu moge poprzestać (mam problemy z motywacją). a chcę swój plan doprowadzić do końca, stopniowo, powoli wprowadzając zmiany. Trzymajcie za mnie kciuki :)

 

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

rav71, Trzymam kciuki bardzo mocno - Też postanowiłem, sobie, że otworzę się, ze swoimi wszystkimi ranami i przeżyję żałobę po tym co straciłem jakby to miło boleć i trwać. Też potrzebuje przyjaciela, który mnie nie odrzuci - choć wiem, że drugiego ojca już nie będę miał ale z tym przyjdzie mi się godzić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wreszcie trafiłem na topik, który idealnie oddaje to, co mi dolega, z wpisami ludzi jakże podobnych wewnętrznie do mnie. Ostatnimi czasy tylko obserwowałem to forum, dzisiaj w końcu zarejestrowałem się tu pod nowym nickiem, specjalnie aby wypowiedzieć się w tym temacie. Miałem tu wcześniej inny nick, jednak przez lata zmieniłem się na tyle, iż nie chcę, żeby mnie kojarzono z wcześniejszymi moimi wypowiedziami. Wcześniej wyłaził ze mnie jedynie rozwydrzony dzieciak, błagający by ktoś mu pomógł, dał mu cudowną receptę na jego walkę z samym sobą i jego demonami, który jednocześnie nie zamierzał dać nic od siebie.

Przez ostatnie półtora roku udało mi się zmienić i dojrzeć w pewien sposób. Ten niezaradny, bezbronny dzieciak we mnie wciąż daje mi się we znaki, ale potrafię stłumić jego jęki i płacz. Stało się tak dlatego, że po prostu, drobnymi krokami, zacząłem wychodzić z bezpiecznego, znanego terenu, zapuszczając się wreszcie w samodzielną, odpowiedzialną dorosłość. W wieku dopiero 23 lat, ale zawsze.

Dolegało mi, i nadal dolega, sporo. Poprzez kontakt z ludźmi, pracę i satysfakcjonujący mnie w końcu związek, dużą część tego udało mi się zaleczyć. Zacząłem rozumieć, że to na sobie i swoich wyborach mam polegać, a nie czepiać się kurczowo innych ludzi, choć w praktyce wdrażanie takiego podejścia średnio mi jeszcze wychodzi.

Cierpię od lat na PTSD po przemocy psychicznej i fizycznej na pewnym etapie mojego życia. Nigdy nie układało mi się specjalnie z moimi rówieśnikami, miałem mało kolegów. A gdy jeszcze kilku tych rówieśników w okresie dojrzewania przez pewien czas stosowało na mnie przemoc, wobec której okazałem się na dłuższą metę bezbronny - załamałem się. Nie miałem nigdy właściwego wzoru ojca, bo jego prawie nigdy nie było w domu, a jak już był, to robił większość rzeczy za mnie, itd.

Z PTSD rozwinęła mi się depresja i nerwica natręctw, o niezwykłej sile i bogactwie objawów, z którą przez pierwsze lata nawet nie próbowałem walczyć. Obecnie jej objawy znacznie ustąpiły. Nasilają się w pracy i sytuacjach stresowych, aczkolwiek to też nie jest regułą. Miałem i mam jeszcze różne inne zaburzenia, ale ostatnio czuję, jak ustępują one i słabną, kiedy próbuję konfrontować się z realnym, codziennym życiem, nieważne, jak mocno miałoby ono dawać mi w kość, zamiast siedzieć w domu i użalać się nad sobą.

Zaburzenia emocji, lęk i różne zaburzenia psychologiczne musiały u mnie znaleźć jakieś ujście. Znalazły je w kompulsywnej masturbacji i oglądaniu pornografii. Musiałem to czasem robić, nadal muszę zresztą, mimo tego, że mam dziewczynę, w której jestem szalenie zakochany i która w zupełności satysfakcjonuje mnie erotycznie. Ot, taki nabyty i utrwalony w podświadomości sposób radzenia sobie z lękiem. Wentyl. Aczkolwiek ograniczyłem sobie to wszystko, umiem obecnie spojrzeć na tą kwestię z dystansem i często już mówię sobie "nie", albo przynajmniej odkładam na później.

Mógłbym napisać tu o sobie książkę, ale nikt by jej nie przeczytał w całości:) W skrócie, również odczuwam w sobie dojmujący brak męskości, jak reszta wypowiadających się tu Panów. Od dziecka miałem mało kolegów. Właściwie, do 11 roku życia, ani jednego bliższego. Mam tylko siostry, więc do 10 roku życia na co dzień miałem kontakty głównie z dziewczynami, z kolegami kontaktowałem się sporadycznie, jak udało nam się gdzieś przypadkiem spotkać. W piłkę nie grałem, w sportach ogólnie byłem kiepski, poza paroma wyjątkami, dlatego tutaj też nie mogłem nawiązać bliższej więzi z rówieśnikami. Jak dostałem w szkole w twarz, na ogół nie oddawałem. Bałem się bójek. Później charakter mi się zmienił nieco, gdy już nabyłem kilku kolegów. Raz stoczyłem regularną bójkę, potrafiłem już ogólnie kogoś uderzyć. Zacząłem wyczuwać słabszych psychicznie od siebie i wyżywać się na nich, ku uciesze pseudokolegów. Później, gdy mnie pobito i przetyrano psychicznie, ta niby-śmiałość mi minęła, na lata zacząłem się bać większości obcych facetów, a nawet tych, których znałem. Bałem się, że kiedyś może wrócić ta sytuacja, że znów dostanę w mordę i będą się ze mnie śmiać naokoło, i cały mechanizm ogólnej szydery ruszy od nowa, tak jak miało to miejsce przez dwa miesiące mojego życia, w szkole.

Zawsze uczepiałem się kogoś. Musiała być choć jedna taka osoba, żebym nie czuł tej doskwierającej, obezwładniającej mnie samotności i pustki wewnętrznej. Więc najpierw byli kolejni nieliczni koledzy, później partnerki. Bez nich nie wyobrażałem sobie życia. I bez wsparcia rodziców, do których zawsze mógłbym ewentualnie wrócić na garnuszek. Wewnętrznie, taki mały chłopiec, zawsze mu ktoś pomoże, przytuli. Sam by zginął na tym strasznym świecie.

Od półtora roku jestem z dziewczyną, za którą wręcz szaleję. Zamieszkaliśmy u jej rodziców. Faktem jest, że nadal, w stosunku do niej, odczuwam moją słabość - mianowicie mój świat kręci się wokół niej. Kiedy czuję, że mógłbym ją stracić, paraliżuje mnie lęk i poczucie pustki. Oczywiście, tak jak przez całe moje dorosłe życie, nie daję tego po sobie poznać. Z tym walczę, chcę, żeby to była świadoma miłość z wyboru, a nie patologiczne przywiązanie. Ale poza tym, podczas trwania tego związku moje życie zmieniło się diametralnie. To nie jest kwestia tylko partnerki, ale także pracy, do której poszedłem i przeniesienia się do innego, wielkiego, miasta. Zająłem się pracą i związkiem; chcąc nie chcąc, przez te półtora roku kręciłem się wokół wielu obcych ludzi, facetów. Miewałem z nimi różne przejścia, nieraz czułem się zdruzgotany, czasami odnosiłem drobne zwycięstwa.

Ostatnio zacząłem wierzyć, czuć, że dam sobie jakoś radę sam, w razie gdyby nie wyszło mi jednak z tą partnerką. Odkryłem bowiem, że koniec końców umiem jakoś lawirować pośród tych wszystkich innych facetów. Mam problem z poczuciem akceptacji, ciężko mi idzie nawiązywanie bliższych znajomości, często odczuwam silny stres w pracy i różnych sytuacjach społecznych, ale jednak jakoś udaje mi się ciągnąć ten wózek. Zauważam w sobie wiele zmian na lepsze.

Ostatnio pokłóciliśmy się z dziewczyną, były wyzwiska, szarpanina, wróciłem do moich rodziców. Do tego straciłem parę dni wcześniej pracę. Czekam na zaległą wypłatę, bo jestem spłukany.

Do czego zmierzam - kiedyś rozpaczałbym nad swoim losem, pogrążył się w alkoholu i masturbacji. Teraz jednak mam wyważony, spokojny stosunek do tej sytuacji. Kiedy wpłyną mi zaległe pieniądze, chcę zacząć od nowa, w razie gdyby nam się nie ułożyło z partnerką jednak. Chcę wynająć sobie pokój w jej mieście i znaleźć sobie nową robotę. Będę sam, nastawiam się na to. Bez kumpli, bez dziewczyny. Jednakże nastawiam się też na poznanie nowych ludzi. Po raz pierwszy w życiu chcę poczuć, jak to jest nie być zależnym od nikogo.

To pewnie brzmi zbyt idealistycznie, sam obawiam się, czy podołam psychicznie czemuś takiemu. Jednocześnie po raz pierwszy w życiu czuję w sobie jakąś wewnętrzną siłę. Zawsze polegałem na innych, czemu by nie spróbować zacząć raz polegać na sobie samemu?

Dawniej brałem różne SSRI, łykałem benzo, byłem u różnych psychiatrów, psychologa i w końcu psychoterapeutki. Ale ona była kobietą i nie była w stanie zrozumieć mojego punktu widzenia, mimo z pewnością dużej wiedzy, certyfikatów i ponoć wyleczonych przypadków. Musiałem dojść do pewnych rzeczy sam.

Ciągle nie widzę w sobie takiego faceta, jakiego bym chciał widzieć. Wciąż zbyt często czuję się gorszy od innych. Przejawia się to głównie w nerwicy natręctw, bo do świadomości pewne rzeczy nie chcą dotrzeć. Trudno mi uwierzyć, że mógłbym pokonać w konfrontacji słownej, czy fizycznej innego mężczyznę. Mam wrażenie, że każdy z nich jest bardziej pewny siebie, niż ja, przystojniejszy, silniejszy, itd. Aczkolwiek, jak już wspomniałem, dłuższy kontakt z pracą (bo wcześniej pracowałem tylko dorywczo i na ogół męska część ekipy w większości mną pogardzała i nie lubiła mnie) i udany, do czasu, związek dały mi wiele.

Teraz łaknę do odnowienia aktywności zawodowej, bo czy będę samotny, czy nie, codzienny kontakt z innymi ludźmi naprawdę jest dla mnie lekarstwem, nieraz bardzo gorzkim, ale zawsze. Pozdrawiam wszystkich wpisujących się tu facetów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

LonelyWolf wprawdzie jestem kobietą ale muszę przyznać, że podoba mi sie Twoja wewnętrzna dojrzałość, którą udało Ci się wypracować. Sam wiesz, że nie wszystko jest jeszcze OK, ale masz dużą świadomość siebie. Ważne jest to, że teraz rozumiesz, że to Ty decydujesz o swoim życiu. Wiesz, że są rzeczy, sprawy, które musisz sam przerobić i nikt tak naprawdę nie jest w stanie tego zrobić za Ciebie jeśłi Ty nie zrobisz tego sam.

 

Mam tylko jedną uwagę! A mianowice chcesz mieć to poczucie, że jesteś w stanie całkowicie zająć się sam sobą, że już nie musisz być zależny od innych. I to jest jak najbardziej słuszne!

Tylko małe ostrzeżenie abyś nie popadł w skrajności, gdyż nikt z nas nie jest samowystarczalny. Co innego być zależnym, a co innego otaczać się bliskimi ludźmi. Chodzi mi o to abyś nie rezygnował zbyt łatwo ze swojej dziewczyny tylko dlatego, że teraz dla odmiany boisz się, że Twoja miłość może być zależnością. Tym bardziej, że może to być prawdziwe uczucie i szkoda byłoby to stracić.

Trzeba zachować właściwe proporcje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

LonelyWolf, Przeczytałem twój wpis od początku do końca. Zwróciłem uwagę na dwie rzeczy. Pierwsza to taka, że dużo w Tobie szczerych i pozytywnych odczuć związanych z początkiem czegoś nowego i fajnego. Nowe mieszkanie, rozpoczęcie nowej pracy, itd - jednym słowem zmiany - z doświadczenia wiem, że na mnie działają zawsze mobilizująco i nastrajają optymizmem. Druga rzecz, to kontekst - jak piszesz o Twoich kolegach, mężczyznach, których spotykasz. Skojarzyło mi się z konfrontacją, przemocą i poniżeniem, czyli czymś czego panicznie się boję a jednocześnie tym, do czego nieświadomie dążę, żeby się 'sprawdzić' jako facet. Czuję ze gdzieś zatrzymałem się emocjonalnie we wczesnym dzieciństwie pod tym względem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Etien - jeśli chodzi o moją dziewczynę, rozważam rozstanie z powodu intensywności ostatnich kłótni między nami. Tak w największym skrócie - jej miłość to schemat "kocham Cię - spier...laj". Najpierw próbuje mnie upodlić w kłótni, obraża, szarpie, prowokuje, żebym ją uderzył. Później chodzi obrażona i milczy, jak kamień. Nie docierają do niej moje próby pogodzenia się. Dopiero później, drugiego trzeciego dnia sama przychodzi do mnie i obdarza mnie w końcu ciepłem. Zmienia się w zupełnie inną osobę, po tym, jak już narzucała się najgorszym mięsem w moją stronę, po czym była głucha na próby łagodzenia tego. Ma ona ze sobą poważne problemy, a to mnie wyzywa od czubków i puka się w głowę, że brałem kiedyś leki. Problem jest w tym, że bardzo mi się ona podoba i, gdy jest normalnie, naprawdę czuję do niej coś głębszego. I myślę, że ona wtedy do mnie też. W łóżku rozpala się totalny ogień między nami, itd. Moja partnerka wypomina mi nieraz różne moje potknięcia i słabości, pyta się mnie retorycznie "co z ciebie za facet", itd. Często robi aluzje do moich 'ubytków' męskości. Wychowała się ze starszymi braćmi i jest zahartowana w różnych szarpaninach i agresji, zarówno słownej jak i fizycznej. Czasem wręcz prosi mnie niewerbalnie, żebym w końcu porządnie jej przyłożył, czego oczywiście nie robię. Boję się, że kiedyś ją uderzę, bo nie wytrzymam. Nie wiem, czy jest sens, żebyśmy dalej byli razem. Kocham ją, ale i nieraz silnie nienawidzę. Boję się, że to wszystko się w końcu zamieni w moje patologiczne przywiązanie do niej, jeśli się od niej nie odetnę we właściwym momencie. To będzie najtrudniejszy mój życiowy krok, jaki dotąd zrobiłem, bo zostanę całkiem sam. Nie mam obecnie kontaktu z innymi dziewczynami, nie mam kolegów. Być może to była by moja ostateczna próba w staniu się samodzielnym. Jeśli bym to przetrwał, zahartowałoby mnie to. Nie chcę stać się samowystarczalny, bo wiem, że to niemożliwe. Dążę do kontaktu z innymi ludźmi, liczę że jakichś poznam. Mam z tym ogromne problemy i musze nad nimi popracować.

Vilgefortz - tak właśnie widzę, czuję w podświadomości moje kontakty z innymi mężczyznami, głównie obcymi - jako ewentualną konfrontację, przemoc i poniżenie. Też panicznie się tego boję i też dążę do tego, żeby się sprawdzić, kiedy tylko mam najbardziej lichą okazję, co nieraz naprawdę daje mi się we znaki, psychosomatycznie. Boję się najlżejszej krytyki, czy kpiny ze strony innego mężczyzny. Aczkolwiek czasami, gdy taka nastąpi, działa to na mnie mobilizująco. Najczęściej jednak mnie to tylko niszczy od środka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

LonelyWolf Zazdroszczę CI tej wewnętrznej siły i determinacji do zmian. Moim największym problemem jest słomiany zapał, choc zdaje sobię sprawę z własnych wad i potrafię o nich długie elaboraty pisać, niewiele się to wszystko ma do praktyki.

Czasem myślę, że cierpię na zaburzenia osobowości. Zaobserwowałem u siebie chwiejność emocjonalną, zmienność upodobań, potrafie także jednego dnia kogoś lubić, a następnego ta sama osoba jest mi zupełnie obojętna. Raz gadam jak nakręcony i tryskam humorem, a nazajutrz jestem totalnie wyłączony, bez najmniejszej ochoty na jakikolwiek dialog.

W te dni, gdy towarzyszy mi wewnętrzny entuzjazm do działania i chęć kontaktów z ludźmi, czuję się jak normalny człowiek. Nawet moja męskość idzie w górę i nie myśle o sobie w negatywnych kategoriach dziwaka, wyrzutka społecznego, itp.

Niestety stosunek tych dobrych dni do złych jest mniej wiecej jak 1:10, albo i jeszcze mniejszy.

Kryzys może nadejść zupełnie nieoczekiwanie i to bez widocznych przyczyn. Owszem, czasami złą passę uruchamiają pewne nieprzyjemne zdarzenia, lecz zazwyczaj nie potrafię określić co było powodem spadku formy.

Przykładowo w poniedziałek i wtorek tryskałem w pracy pozytywną energią, a od srody stopniowo zaczęło mi się pogarszać i dzis już odliczałem minuty do fajrantu,aby wreszcie znaleźć się w miejscu, w którym czuję się najlepiej - czyli w domu przed ekranem komputera.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że w takich trudniejszych okresach chcę uciec..w swój wyimaginowany świat. Mianowicie, pisałem w jednym ze swoich postów, że kręci mnie podszywanie sie za kobiety na czatach. Piszę wtedy zmyślone historyjki, które nigdy nie miały miejsca i samo to pisanie rozbudza mój popęd płciowy. Wiem, ze to wielu osobom może się wydawać śmieszne i głupie, ale nie potrafię sobie poradzić z własnymi chorymi fantazjami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×