Skocz do zawartości
Nerwica.com

rav71

Użytkownik
  • Postów

    41
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez rav71

  1. Witam. Od dłuższego czasu nie potrafię czerpać przyjemności z życia i z tego co robię. Każdy dzień, tydzień, miesiąc, to pasmo szarości, monotonnych, przewidywalnych zdarzeń, które przestaly dawać napęd do działania oraz motywację, by wstawać rano z łózka. We własnym zakresie próbuję sobie jakoś ubarwić czas, ale nawet słuchanie dobrej muzyki, jazda na rowerze i cwiczenia fizyczne, nie są w stanie zaspokoić mojej wewnętrznej pustki. Z każdym kolejnym rokiem staje się coraz bardziej wycofany, aspołeczny i zdemotywowany do podejmowania prób zmian. Czuję, ze obecny stan rzeczy w jakim się znajduję nie pomaga mi w dążeniu do poprawy, ale jednocześnie brak mi sił, by wprowadzić jakieś zmiany, gdyż jestem w rozsypce. Za kilka dni skończę 30 lat, a czuję się często jak stary dziadek, zmęczony życiem, bez nadziei patrzący w przyszłość. To mnie coraz bardziej przeraża. Codzienne chodzenie do pracy i funkcjonowanie jest dla mnie nie lada wysiłkiem. Nadodatek w swojej pracy muszę często być skoncentrowany na tym co robię i myśleć, a w obecnym stanie moje zdolności koncentracji i logicznego myślenia, przewidywania, są na bardzo niskim poziomie. Widząc to, ze jakość mojej pracy jest tak marna, dołuje mnie ten fakt dodatkowo. Od razu myślę, że inni zauważają moją nieporadność, spowolniałe ruchy i myślenie i mają mnie za upośledzonego lub lesera. Ja po prostu nie wiem już co mam zrobić by mi się znów chciało chcieć. Weekendy i ogólnie wolny czas od pracy też nie jest w stanie mnie zregenerować i naładowac dostatecznie wewnętrznych akumulatorów. Dominuje też u mnie uczucie senności, bycia otępionym, nieprzytomnym. Nie tylko psychiczna, ale tez fizyczna niedyspozycja. Mam czasem dni, kiedy najchętniej bym gdzies uciekł daleko od codziennosci..juz naprawde nie wiem co robic.
  2. rav71

    Zlewne poty

    Dobrze wiedzieć, że nie borykam się sam ze swoją przypadłością. Dziś również miałem nieprzyjemną sytuację u fryzjera. Wszedłem do salonu, usiadłem na fotelu będąc całkowicie suchym, po czym dosłownie po upływie 2 minut, jakby mi ktoś przekręcił pokrętło z temperaturą ciała. Nagła fala gorąca i długo nie trzeba było czekać, jak moje ciało całkowicie pokryły grube krople potu. Dosłownie strumienie z czoła zaczęły mi kapać, aż musiałem poprosić o chusteczkę, tłumacząc się osłabieniem pochorobowym. Kur**, niby ludzie mają poważniejsze schorzenia i moje na tle ich dolegliwości jest niczym, ale skutecznie pieprzy codzienne życie i relacje miedzyludzkie. Teraz w ogóle chodzę codziennie nabuzowany i kipię często ze złości z tego powodu. Zbliżają się najlepsze miesiące roku, a dla mnie jednocześnie najgorsze, bo perspektywa wiecznie spoconej mordy, mokrych koszulek i dyskomfortu zwiazanego z nadmiernym poceniem, przyprawia mnie o dreszcze. Na domiar złego, u mnie w pracy (hala produkcyjna) jest cały czas okropnie duszno. Nawet w zimie przy minusowych temperaturach na zewnątrz, zdarza mi się byc spoconym w pracy, a co dopiero przy upałach 30+. Żadne metody zapobiegania nadmiernemu poceniu u mnie nie skutkują. W zeszłym roku uprawiałem regularne ćwiczenia fizyczne, biegałem nawet po 10km i pocilem się z taką samą intensywnością, więc straciłem już nadzieję, ze coś mi pomoże.
  3. rav71

    Zlewne poty

    Mam 29 lat i praktycznie jakoś od 18 roku życia zmagam się z dokuczliwym problemem nadmiernego pocenia. Jest to dla mnie problem o tyle uciążliwy, że nie dotyczy jedynie miejsc takich jak np pachy czy dłonie, ale praktycznie całego ciała. Nawet w chłodne dni gdy poczuję się bardziej zestresowany lub zawstydzony jakąs sytuacją, po chwili jestem zroszony potem . Jestem osobą bardzo emocjonalną i jak np kogoś spotkam na ulicy i zaczynam rozmawiać, a jest cieplejszy dzień, czuję jak robi mi się z każdą sekundą coraz bardziej gorąco i na twarz występuje pot. Dosłownie wystarczy 1 minuta, abym wyglądał jak ktoś , kto wyszedł spod prysznica. Dosłownie twarz i wlosy z tyłu głowy mam mokre, koszulka się zaczyna kleić do ciala. Jest to strasznie uciążliwy problem, znacznie ograniczający moje kontakty społeczne. Jeśli nie jestem narażony na czynniki stresogenne, to np przy wysiłku fizycznym też się pocę, ale wydaje mi się, że wtedy nie ma tragedii. Głownie emocje nakręcają to błędne koło, bo już sama świadomosc o tym, ze za chwile będę mokry , potęguje znacznie moje pocenie. Mam obawy, ze mój rozmówca pomyśli sobie o mnie coś złego, a jeśli to jest kobieta, że jestem jakimś napalonym zboczeńcem, który aż się poci na jej widok. Zachowuję się wtedy jak dzikus, nie jestem w stanie wytrwać w rozmowie z kimś, wiedząc jak wyglądam, więc wymyślam pretekst, aby od takiej osoby jak najszybciej uciec. Wczoraj i przedwczoraj dopadło mnie to w pracy i musiałem ewakuować się do toalety, by coś zrobić ze swoją twarzą.. Sa dni, kiedy odechciewa mi się życ przez te moje przypadłośći.
  4. rav71

    Niechęc do pracy

    Witam wszystkich. Jako założyciel tego tematu, powracam po kilkumiesięcznej przerwie, by się podzielić swoimi obecnymi doświadczeniami. Nigdy nie paliłem się do żadnej pracy i na wszelkie możliwe sposoby odwlekałem w czasie termin jej podjęcia. Jednym z powodów na pewno było lenistwo, lecz po dokładniejszych rozważaniach dochodzę do wniosków, iż bardziej przeważało szale coś innego. Mianowicie - poczucie niedopasowania społecznego, które towarzyszy mi od najmłodszych lat. Już nawet w podstawówce czułem się jakiś inny od reszty i zamiast bawić się z rówieśnikami, podpierałem ścianę i obserwowałem bawiące się dzieci. Potem zaczęły się pojawiać większe lub mniejsze traumy, które mnie skutecznie utwierdzały w moim wyalienowaniu. Nie radziłem sobie na lekcjach w-f, a najbardziej w grach zespołowych, co dla mnie jako chłopaka było upokarzające. Poczucie bycia fajtłapą, kimś mniej sprawnym, mniej bystrym, pogrążało moją samoocenę i kreowało negatywne postrzeganie własnej osoby. Kolejne lata zbytnio nie różniły się od siebie.Mając naturę osoby nadwrażliwej na krytykę i własne niepowodzenia, moje tendencje do unikania sytuacji trudnych i stresogennych nasilały się. Z takim "bogactwem" inwentarza, które wyniosłem z dzieciństwa i lat szkolnych, nie czułem w sobie siły ani umiejętności stawiania czoła wyzwaniom życia dorosłego. Przekonanie o byciu mniej inteligentnym, mniej bystrym i sprawnym od innych, znacznie rzutowało na moje decyzje, moją aktywność życiową, skutecznie mnie ograniczając w działalności na praktycznie każdym polu. Nawet jeśli na początku podejmowanych działań, widziałem w nich sens i czułem, że mogę im sprostać, to nie trzeba było długo czekać na uczucie rezygnacji i przeświadczenia o własnej nieudolności. To wszystko pozamykało mnie także na ludzi, przez co nie mam w ogóle przyjaciół. Nie licząc jakichś jednostkowych znajomości wirtualnych, w realu nie posiadam ani jednej osoby, która by mnie znała w całości takiego jaki jestem i z którą mógłbym szczerze porozmawiać o wszystkim co mnie trapi. Żeby się zbytnio nie rozwodzić, napisze jak sytuacja wygląda na dzień dzisiejszy. Otóż..od listopada zeszłego roku mam pracę w zakładzie produkcyjnym. W sumie nie wymaga ona od człowieka jakichś szczególnych umiejętności, ani bycia super inteligentnym, gdyż wykonujemy często proste, rutynowe zadania. Trzeba jednak być skoncentrowanym i myśleć..jak praktycznie w każdej pracy, a u mnie z tym jest częściej źle niż dobrze. Mam dni, gdy czuję się rześki, że tak powiem..obecny ciałem i duchem w pracy. Wtedy nie sprawia mi ona większych trudności. Niestety dominują dni, gdy towarzyszą mi nieprzyjemne uczucia. Między innymi wyobcowanie, porównywanie sie z innymi, lepszymi według mnie pracownikami. Ostatnio dołączyły do naszej linii produkcyjnej nowe osoby i odnoszę wrażenie, że one już się lepiej zaklimatyzowały po miesiącu pracy i więcej ogarniają tematu, niż ja po 13 miesiącach. Taka jest smutna prawda. Już miałem lepszy okres, ale znów nasiliły się myśli, że nic mi się nie uda, że coś zepsuje..towarzyszy mi związany z tym lęk, napięcie psychiczne. Nawet nie wychylam się poza swoje stanowisko, żeby przypadkiem ktoś nie poprosił mnie o coś. Mam trudności z rozumieniem prostych poleceń i zachowuję się często jak na haju. Zupełnie bezmyślnie i mechanicznie wykonuje swoje codzienne obowiązki. Najgorsze jest to, że inni mogą moją postawę odbierać jako zwyczajne lenistwo i olewanie ich. Nie zdają sobie sprawy, z jakimi uczuciami się zmagam i jak bardzo mnie one paraliżują. Przepraszam za tak długi wpis, ale musiałem się trochę "wypłakać".
  5. Bellatrix, dziękuję za obszerny wpis odnośnie mojego przypadku. Wiesz..co do tych moich emocji, to wszystko jest zbyt skomplikowane, ponieważ owszem..czasem nawet ja sam jestem świadom, iż coś mnie w danym czasie irytuje konkretnego, np sytuacja w pracy, przemęczenie, ewidentny stres, lub czegoś sie obawiam, co potrafię dokładnie nazwać. Wtedy siłą rzeczy moje wewnętrzne napięcie emocjonalne objawia się poprzez gniew nieproporcjonalny do sytuacji, drażliwość, wybuchowośc, itp. Natomiast są dni, kiedy te odruchy biora się jakby same z siebie. Tzn . gdy mam naprawde bardzo dobry nastrój i danego dnia czuję się wewnętrznie szczęśliwy, to trudno mnie wyprowadzic z równowagi, jednak gdy mam tzw neutralny dzień, to czasami byle jaka drobnostka może wywołać burze emocjonalną. Myślę, że aby móc dojśc do źrodeł moich obecnych zachowań, trzeba by było prześwietlić całą moją przeszłość..choć jak sięgam nawet do wieku bardzo wczesnego, to juz wtedy byłem dosc nadwrazliwym dzieckiem. Dużo płakałem, więcej niz inne dzieci, byłem histerykiem i w ogole. Zastanawiam się tylko dlaczego, skoro raczej nikt na mnie nie krzyczał, a o dostanie w skórę od mamy czy taty, to w ogole nie było mowy. Nawet nie pamiętam takiego zdarzenia. Mimo to, juz od najmłodszych lat dzieciecych przejawiałem skrajne zachowania emocjonalne. Cechowałem się nadmierną wrażliwością, lecz z tym wszystkim byłem tak naprawde sam..rodzice nie zasięgali porad psychologów, ani lekarzy w sprawie mojej nadpobudliwości.. Co do wyładowywania skumulowanych emocji..hmm, właśnie tak wracając jeszcze do tych lat młodości, nie miałem w swoim życiu obszaru, na który mogłbym się pozbyć wszystkiego, co we mnie negatywne. Byłem dzieckiem pozamykanym w sobie, nie bawiłem się z rówieśnikami , a rodzice nie robili zbyt wiele w tym kierunku, abym swoją postawę jakoś zmienił. Uznali, ze po prostu taki jestem i zostawałem w domu z dziadkiem. Przez to nie nabyłem odpowiednich umiejętności obcowania z dziećmi w swoim wieku i budowania z nimi właściwych relacji. W szkole zawsze byłem postrzegany jako bardzo grzeczny i poukładany chłopak, ale w rzeczywistości byłem skryty, zamknięty w sobie, nieśmiały, bojący się wielu rzeczy, z wieloma kompleksami na punkcie wyglądu, sprawności fizycznej, intelektu..Cała masa tego była. Później zaczęły się rózne nieprzyjemne sytuacje z kolegami ze szkoły, zaczepki, wyłudzanie pieniędzy. Kazzdy dzień w szkole był dla mnie olbrzymim stresem, a nikomu nie odważyłem się dać za przeproszeniem w mordę. Cóż..nie będę tutaj opisywał całego swojego życiorysu. Logicznym mogłoby się wydawać, że te doswiadczenia ze szkoly tak na mnie wpłynęły..na pewno w jakims stopniu tak, lecz ja już wczesniej taki byłem, dlatego nie oddano mnie do przedszkola. Rodzice się obawiali, że będę tam w kołko płakał. Mnie się nasuwa jedynie taka teoria, że jestem bardzo wrażliwą osobą i to jest akurat moja cecha indywidualna, wrodzona, na którą nie mam wpływu, a pewne sytuacje, moze nawet z okresu, którego nie jestem w stanie sobie przypomnieć, juz mnie jakoś ukształtowały negatywnie do świata. Często mam tak do dnia dzisiejszego , że gdy przebywam w towarzystwie osob lub przynajmniej jednej osoby, która zywi jakies negatywne emocje do mnie, albo nawet niekoniecznie ukierunkowane na mnie, to sam odczuwam jakiś skurcz zołądka..nie wiem jak to określic. Tak jakbym przejmował na siebie uczucia drugiego człowieka . Moze ktos juz w wieku niemowlęcym potraktował mnie źle,np się zdenerwował na mnie o coś, a ja przez swoją nadwrażliwość zacząłem postrzegać swiat jako potencjalne zagrożenie, przyjmując postawę wycofaną. W głębi serca zależało mi na kontaktach towarzyskich, przyjaźniach, na zabawie..tęskniłem gdzieś podświadomie za tym, ale uczucia strachu i nieufności zdecydowanie dominowały. Teraz majac 27 lat, dochodzę do wniosku ze tak naprawde nie miałem dzieciństwa, ze nie było ono normalne, jak u większości dzeci, które doświadczyły przygód na koloniach, obozach lub w harcerstwie, a jesli tego im zabrakło, to przynajmniej na podwórku. Ja miałem paru kolegów w podstawówce, ale zawsze jakoś wolałem trzymać sie na uboczu. W dodatku jestem jedynakiem i w domu tez nie było osób w zblizonym do mnie wieku, z którymi mógłbym się bawić. Podsumowując..moje zycie było naznaczone samotnoscią i lękiem. Te 2 słowa to praktycznie esencja mojego dotychczasowego zycia. Przez to mam tendencje do gadania sam ze sobą..a własciwie..zamienilem to na rozmowy z Bogiem. Wierzę, że gdzieś jest i ze mnie słyszy oraz wspiera. Choc nie należę do super gorliwych katolików, jakoś ta swiadomosc istnienia Boga pomaga mi przetrwac trudne chwile, lepiej rozumieć siebie i pokonywać wewnętrzne ograniczenia. Gniew jednak towarzyszy mi cały czas..Choć są okresy przerwy, to nigdy nie wiadomo kiedy wybuchnę. Myślę, ze przez porazki których doświadczałem we wczesniejszym wieku, poprzez swiadomosc bycia kims gorszym, słabszym, mniej zdolnym, itd... wpadłem w pułapkę perfekcjonizmu i źle znoszę rózne pomyłki, potknięcia. Chcę wszystko robic dobrze, a jak cos nie idzie po mojej mysli wpadam w furię, brak mi dystansu do własnych błędów. Przepraszam, za te dygresje i odbieganie od tematu, ale staram się glośno myśleć i dojść do źródeł moich obecnych reakcji. Ponoć nic nie bierze się samo z siebie.
  6. Witam. Praktycznie moje problemy z niestabilnością natrojów występowały juz we wczesnych latach młodości, lecz ostatnimi czasy zdecydowanie się nasiliły. Mam dni, kiedy dosłownie byle jaka drobnostka potrafi wyprowadzic mnie z równowagi. Zachowuję się wtedy nieadekwatnie do zaistniałej sytuacji. Przykładowo..ostatnio podczas remontu roweru wypadła mi jedna kulka i nie mogłem jej znaleźć..wpadłem w taką złość, ze zacząłem przeklinać na głos, potem rzucać z nerwow czym popadnie. Czesto podczas takich ataków jeszcze większe szkody się dzieją, niż ta przez którą jestem zdenerwowany. Kiedyś jak nie wyszły mi placki ziemniaczane, to rzuciłem patelnią a później zbiłem szybę w drzwiach. Przestaję się kontrolować, a ten przypływ gniewu jest tak silny, że wydaje mi się niemożliwy do opanowania. Długo bagatelizowałem te swoje wybuchy, ale postanowiłem teraz zawalczyc o siebie i wybrać się z tym do psychologa. To dla mojego dobra oraz ludzi, którym w przyszłości przyjdzie ze mną obcować. Głównie chodzi o rodzinę, którą jak mniemam założę i dzieci. Nie chcę, aby cierpieli przez moje przesadne reakcje. Próbuję dojśc do źródła swoich zachowań..i jedyne co mi się nasuwa, to myśl, ze przez wiele lat moja samoocena była na bardzo niskim poziomie i zbyt wiele w tej kwestii się nie zmienilo do dziś. Często czuję się gorszy od innych, mniej zdolny, mniej utalentowany, mniej męski i zaradny. To takze zalezy od dnia, ogolnego nastroju, lecz zdarza mi się reagować złościa na sukces drugiego człowieka, którego lubię i nie zycze tej osobie źle..Jest jednak jakaś zazdrość, że komus coś wyszło, a moje zycie jest takie nijakie. Przepraszam za chaotyczny post, lecz trochę piszę w pośpiechu przed pracą. Męczą mnie bardzo te huśtawki. W ciągu jednego dnia potrafię przeżywać euforię, za chwilę gniew, później smutek..nawet zdarzy się łze uronić. Ehh..Gdybym był kobietą, to jeszcze by jakoś uszło, ale facet raczej powinien być stały emocjonalnie i nie robić z igły wideł. Mam także tendencję do samooskarżania się za rózne drobne przewinienia. Często chcąc sam siebie za to ukarać, okładam się pięściami po głowie..raz aż sobie nabiłem solidnego guza. Wiem, że może pisanie o tym tu na forum nie jest najlepszym pomysłem, ponieważ nie rozwiąże moich problemów z osobowościa.Chciałem tyko zrobić jakiś mały krok do przodu i na początek ujawnić Wam, forumowiczom, to co mnie trapi, a docelowo specjaliście na wizycie. Pozdrawiam
  7. rav71

    Niechęc do pracy

    Carlosbueno Ja wszystko rozumiem. Sam mam za sobą właśnie taki okres w poprzedniej pracy, kiedy już po prostu psycha mi siadała na maxa i w ostateczności na własne życzenie zwolniłem się z tej pracy. We wczorajszym poście zaznaczyłem, że jeśli czujemy, iż nasza praca przysparza nam zmartwien, czujemy się poniżani, wykorzystywani, itd, to nie ma sensu się męczyc w takim miejscu. W przeciwnym razie możemy rzeczywiście pogłębić nasze fobie i nabrac totalnego zniechęcenia do pracy zawodowej na reszte życia. Dodając ostatnie wpisy miałem na myśli bardziej to, aby nie wpadać w pułapkę wyszukiwania sobie urojonych chorób, przypadłości..w stylu prokrastynacja, ergofobia, etc. Napisałem również, że nie mnie osądzać Wasz stan i jestem daleki od wyrokowania kto tutaj sobie wmawia ograniczenia psychiczne przed pracą, a kto rzeczywiście je posiada i potrzebuje specjalistycznej pomocy. Ala1983 Ok, może robiłem z igły widły, ale kto wie ile osób piszących w tym temacie nie robi podobnie jak ja przed paroma miesiącami? Zgodze się z Toba, dla prawdziwie zaburzonych moje rady są niewykonalne, lecz rolą mojego wpisu było wpłynięcie na tych, którzy swoje opory przed pracą wykreowali na podstawie wcześniejszych złych doświadczeń i pielegnują je do dnia dzisiejszego. Czytając wpisy większości , stwierdzam iż są to osoby inteligentne, oczytane, z potencjałem. Siedząc w domu na pewno nie wykorzystają go, tylko utwierdzą się jeszcze bardziej w swojej beznadziejnej sytuacji. Podobnie jak Carlosbueno miałem styczność z budowlanką i wiem, ze za Chiny juz bym nie wrócił do tej branży. Zwyczajnie się do tego nie nadaję, więc siłą rzeczy taki typ zajęcia będzie u mnie rodził frustrację i zniechęcenie. Uważam, że każdy z nas posiada predyspozycje ukierunkowane na konkretną niszę zawodową i musimy jej po prostu szukać, a nie zamykać się w 4 scianach przypisując co dzien nowe zaburzenia. To nas do niczego dobrego nie zaprowadzi. Obudzimy się pewnego dnia z ręką w nocniku uznając, że jest juz za późno na cokolwiek, bo najlepsze lata wieku produkcyjnego przebimbaliśmy przed kompem. Pogrzebiemy w ten sposób coś znacznie bardziej cennego niż praca - pogrzebiemy swoje powołanie, poczucie spełnienia i szanse na stabilizację życiową. Musimy też pamiętać, że im dłuzej zwlekamy i odkładamy na później nasze zawodowe poczynania, narazamy się na coraz większe problemy ze znalezieniem zatrudnienia w przyszłości. Mało który szanujący się pracodawca chce przyjąć kogoś z paroletnią luką w życiorysie lub stażem max 3 miesiące w poprzednich zakładach. Gdybym był na jego miejscu też obawiałbym się, czy mi taka osoba nie zwieje po tygodniu. Nie oczekuję, że każdy będzie w stanie moje rady wdrożyć w życie, ale może ktoś przemyśli sobie to co napisałem i wyniesie coś dla siebie.
  8. rav71

    Niechęc do pracy

    Carlosbueno, ja wychowywałem się jako jedynak i również w wielu czynnościach byłem wyręczany. Nie odpowiadamy za to, że tak nas traktowano w dzieciństwie. Ten czas już dawno minął . Dobrze jest oczywiście znać źródło swoich obecnych zachowań i mieć świadomość, że pewne cechy, w tym także brak zaradności i motywacji do pracy wynika z utrwalonych w dzieciństwie nawyków. Natomiast błędem jest pozostanie tylko na tym etapie stwierdzenia, że rodzice popełnili błąd, tak mnie wychowali i taki już jestem. Teraz mamy tyle lat ile mamy i tylko od nas zależy nasz teraźniejszy oraz przyszły los. Szkoda czasu na analizowanie przeszłości. Póki jesteśmy jeszcze młodzi i pełni sił, musimy jakoś przerwać ten błędny ciąg bezczynności i naprawde sumiennie zabrac się za poszukiwanie pracy. Z każdym rokiem będzie coraz gorzej, bo człowiek bezrobotny dziczeje - przynajmniej ja tak miałem. Może ktoś potrafi prowadzić aktywne życie mimo braku zatrudnienia, lecz w moim przypadku to nie zdawało egzaminu. Czasem gdzieś sobie pojechałem rowerem lub znalazłem zajęcie w domu, lecz nie prowadziłem prawdziwie aktywnego trybu zycia, stroniłem od ludzi. Brało się to też ze zwyczajnego wstydu. Ciezko mi było się przyznać, zwłaszcza w gronie osób, które rozwijają się na bieżąco, czy to na studiach, czy w pracy, że ja nic nie robię. W związku z tym wolałem unikać kontaktów społecznych. Nie muszę mówić, jak negatywnie wpływa taka izolacja na psychikę ludzką. Traci się sens życia, popada w depresje lub inne gorsze stany. Duzym komfortem, takim czysto przyziemnym posiadania pracy, jest po prostu mozliwosc dysponowania własnymi zasobami gotówki, bez proszenia rodziców o kase na piwo czy inne przyjemności. Poza tym zupełnie innej wartosci nabiera coś, co kupimy za swoje cięzko zarobione pieniądze. Większość z Was pewnie pracowała dłuzej lub krócej, wiec wiecie o czym mówię. Na koniec tylko chciałbym dodać, że niewarto życ w iluzji iż życie bez pracy może byc lepsze, bo to jest bzdura totalna. Człowiek jest stworzony do słuzby innym i nic nie zmieni naturalnych potrzeb wpisanych w ludzką naturę. My nie tyle musimy pracować, co po prostu potrzebujemy tego jak tlenu do życia w pełni, lecz zbyt wiele decyzji podejmowaliśmy lub podejmujemy nadal , podyktowanych przez nasze fobie, obawy. One uniemożliwiają trzeźwą ocenę tego, co jest istotne, wypaczają prawdziwy obraz siebie, a my słuchając sie tego głosu kreujemy chore teorie, przyjmując je po pewnym czasie za motto życiowe. Trzeba udaremnić swoje fałszywe JA, budowane na fobii. Mając tę przypadłośc nie jestem zwolniony z pracy, nauki, ani aktywnego zycia społecznego. Jestem do niego tak samo wezwany jak i mój zdrowy kolega, koleżanka. Musimy nauczyc się dystansować do własnych niedociągnięć. Ja sam bardzo często reaguję zbyt emocjonalnie na błahostki, lecz po to mamy własnie rozum i wiedzę na ten temat, aby nie dac się złamac pod wpływem podszeptów ze strony fobicznej natury, która może nadawać do końca naszego bytowania na tym ziemskim padole. Tutaj żadne sesje psychoterapeutyczne, czy najlepsze psychotropy na swiecie nie uwolnią nas od problemu z podjęciem pracy. Może to mało pocieszające dla tych, którzy liczyli na tego typu cud. Niestety, w tym przypadku, jak i w wielu innych musimy sami się przełamać wbrew wszelkim głosom w głowie i po prostu iść..wbrew wszystkiemu. Początki mogą byc nieco cięzkie, ale później jak wpadniemy w rytm, będzie coraz lepiej..choć na tendencje spadkowe też trzeba się przygotować. Życie jest jak sinusoida i w pracy również nigdy nie jest cały czas pod górkę lub cały czas z górki. Żałuję, ze tak późno się otrząsnąłem ze swojego letargu, ale jak to mawiają - lepiej późno niż wcale. Pozdrawiam i życzę tego otrząśnięcia każdemu z Was :)
  9. rav71

    Niechęc do pracy

    Jako autor tego wątku postanowiłem tu powrócić po dłuższej przerwie. Na dzisiejszy dzień moja sytuacja wygląda tak, że upływa 5 miesiąc mojej pracy w zakładzie produkcyjnym. Zajęcia, które tam wykonuję nie należą raczej do kreatywnych ani wielce rozwojowych, jednak ze względu na normalną atmosferę utrzymałem się tam już tyle czasu i nie mam zamiaru rezygnować. Pocieszający jest też dla mnie fakt, że na 18 osób z naboru, w którym byłem równiez ja, zostały tylko 4..i jestem wśród nich :) Pisząc "normalną atmosferę" nie mam zamiaru idealizować moich współpracowników i przełożonych, lecz w porównaniu z wczesniejszymi epizodami, dłuzsymi lub krótszymi, jakie miałem w swojej przeszłości, tutaj czuje się najlepiej. Pracuję po 8 godzin od poniedziałku do piątku na 2 zmiany (6-14. 14-22) i chociaż nie idę do pracy w podskokach - praktycznie nie znam takich osób, to wpadłem już w ten rytm i nie wyobrazam sobie ponownego znalezienia się na bezrobociu. Mam nieco inne spojrzenie na swoją niechęć, która jest nieodłącznym elementem prawie każdego pracującego człowieka. Jeszcze nie spotkałem osoby, która by się cieszyła ze musi o 4 wstawać do pracy i siedziec tam 8 godzin. Ludzka natura już tak ma, że ciągnie nas do wygody, ale odpoczynek i radość z wolnego czasu nie może mieć miejsca u kogos, kto nie zaznaje trudu obowiązków. Piszę to z własnego doświadczenia. Gdy nie pracowałem, nie potrafiłem odpoczywać, bo niby po czym? Taka egzystencja szybko zaczyna wymykac się spod kontroli, ponieważ nadmiar wolnego czasu sprzyja głupim myślom, złym nastrojom i poczuciu wewnętrznej pustki. Teraz nie czuję się idealnie i super spełniony, lecz jakis spokojniejszy wewnętrznie, bardziej dowartościowany. Borykam się nadal z wieloma problemami natury psychicznej, które towarzyszą mi od najmłodszych lat i wiem, ze niektore z nich mogę mieć do konca zycia, jednak wiem też, iż siedząc w domu pogłębiłyby się jeszcze bardziej. Już sam obowiązek wstawania o określonej porze i wychodzenie do ludzi na te pare godzin wyrabia w nas samodyscypline i zapobiega nadmiernej koncentracji na sobie . Nie chcę tu prawić morałów, ani zostać odebrany jako przemądrzały koles, który jeszcze pare miesięcy wcześniej sam zmagał się z tym co Wy, jednak chciałbym zwrócić uwagę na pewien ważny aspekt. Bardzo łatwo jest sobie wmówić coś, lub wyolbrzymić dla własnego samousprawiedliwienia. Nie znam Was osobiście i jestem daleki od wyrokowania. Może są tu rzeczywiście osoby z autentyczną fobią i poważnymi zahamowaniami. Piszę jedynie z własnych obserwacji dotyczących mojej osoby . Mianowicie szukając przeróżnych chorób psychicznych i fobii, próbowałem znaleźć wytłumaczenie dla mojego unikania pracy i odraczania momentu jej rozpoczęcia. To jest błędne koło, ponieważ nic nas lepiej nie wyleczy od lęku przed pracą jak właśnie jej podjęcie i próba utrzymania się przez jak najdłuższy czas. Oczywiście nie mam tu na myśli miejsc, w których duchodzi do ewidentnego naruszenia naszych praw, mobbingu, znęcania się w różnej formie. W takich sytuacjach rzeczywiście lepiej dla własnego zdrowia psychicznego uciekać gdzie pieprz rośnie, ale nie powinniśmy uogólniać i uprawiać czarnowidztwa, oceniając z góry daną pracę przez pryzmat wcześniejszych. To jest chory mechanizm i musimy mieć jego pełną swiadomość. Czytając wpisy niektórych osób w tym wątku, stwierdzam ze skoro potraficie się składnie wysławiać i prowadzić poważne dyskusje, to nie jesteście jakimiś bezmózgimi tłukami, którzy nie dadza sobie rady w pracy. Owszem, nie kazdy się nadaje np na budowę, czy na marketingowca, ale jakies predyspozycje na pewno posiadacie. Musicie tylko dać sami sobie szansę na wykazanie sięi aby inni mogli dostrzec Wasze zalety. Nie chcę, aby ten wątek pełnił rolę pocieszacza, gdzie kazdy Was poklepie po ramieniu i powie "nie łam się stary, mam to samo co Ty". Wolałbym, bysmy się tutaj wzajemnie motywowali do ruszenia 4 liter i zrobienia czegos ze swoim życiem. Nie marnujcie potencjału, który jest w Was !! Pozdrawiam i zyczę powodzenia
  10. Ja czasem uwazam, ze mam jakieś zaburzenia w funkcjonowaniu mózgu, układu nerwowego..hmm, nie wiem jak to określić , ale chcąc samemu zacząć dzialac trzeba najpierw poczuc jakis zapał wewnętrzny do tego..Nie wiem, moze własnie powinienem się przełamac i robic cos nawet wbrew sobie, a moze z czasem uaktywnią się jakieś enzymy w mózgu, które mnie obudzą do życia i zacznę byc normalnym człowiekiem, aktywnie uczestniczącym w życiu. NIe mam na myśli wyręczania mnie w wyborze drogi życiowej. Bardziej przeszkadza mi niestabilność pragnień, celów, nastrojów, popadanie z jednej skrajności w drugą - od fascynacji danym tematem do totalnej obojętności w przeciągu krótkiego okresu czasu. Takim sposobem nikt do niczego nie zaszedł .
  11. Witam Nawet nie wiem jak sensownie opisać to , co mnie najbardziej dręczy, ale spróbuję w miarę krótko i zwięźle przedstawić mój problem. Mianowicie, pomimo swoich 27 lat życia nie potrafię określić co tak naprawdę mnie w życiu kręci, w jakim zawodzie chciałbym się realizować w przyszłości, jak ukierunkować siebie, aby nie obudzić się kiedyś z ręką w nocniku i uznać, ze przegrałem życie. Na dzień dzisiejszy nie potrafię powiedzieć co mnie interesuje..Dawniej miałem hobby, a teraz trudno jest mi się w cokolwiek zaangażować całym sercem. Tracę do tego natchnienie po paru dniach i później nie potrafię wykrzesać z siebie żadnej iskry zapału, aby ową czynność kontynuować. Pryska cały czar i entuzjazm, który jeszcze pare dni temu mi towarzyszył. Otaczający mnie świat nigdy mnie jakoś zbytnio nie interesował, ale od pewnego czasu to się jeszcze bardziej zaostrzyło i dosłownie mam daleko gdzieś, co się dzieje dookoła mnie. Przez to jestem takim dziwakiem, który nie ma bladego pojęcia na temat wydarzeń w Polsce i na świecie. Nawet jeśli włączę tv i lecą wiadomości, to nic z nich nie zapamietuje, bo zwyczajnie nie słucham. Słyszę słowa, ale totalnie do mnie nie trafiają, nie mam nawyku wytężania uwagi na słuchanie i przyswajanie tresci. Przez to jestem człowiekiem z bardzo sporymi brakami wiedzy, niedoinformowanym, który zwyczajnie nie ma o czym pogadac w grupie ludzi. Z tego powodu uważam się za osobę ograniczoną umysłowo, nawet głupią. Mam pełną swiadomosc, jak szkodliwe to jest dla mnie..bo chociaz mozna się obejsc bez niektórych informacji, które nic nie wnoszą konstruktywnego do życia, tak myślę, iż każdy powinien posiadac przynajmniej jakąś jedną lub kilka pasji, którę będą dla niego przysłowiowym "konikiem", na temat których będzie potrafił opowiadać godzinami i zachłystywać się z wrażenia. Ja, przez swoja wszechogarniającą obojętność nie potrafię sprecyzować tego, kim tak własciwie jestem, co lubię, czego oczekuję od życia. Czy uwazacie, że wizyta u specjalisty pomogłaby mi jakoś ustalić przyczyny tego stanu i ewentualnie wyjść z niego?
  12. Agasaya, może i masz rację. Problem z rozkojarzeniem nie musi oznaczać zaburzenia psychicznego, jednak u siebie obserwuje szereg innych objawów, które bardzo mi utrudniają normalną , wydajną egzystencję, a w dodatku przez nie uważam się za osobę gorszą, niepełnosprawną umysłowo. Mam często dni, kiedy nie potrafię się porządnie wysłowić..coś chce powiedzieć na jakiś temat, ale nie umiem dobrać odpowiednich słów, zaczynam się jąkać, zacinać, mówić jakieś głupoty. Do tego dochodzą problemy emocjonalne, nerwowość lub brak uczuć..jakby mi kompletnie wszystko i wszyscy zwisali. Dawne zainteresowania przestały sprawiać przyjemność..zycie stało się jakieś jałowe, pozbawione barw i sensu. Zdarzaja mi się jakieś krótkotrwałe przebłyski, epizody poprawy samopoczucia, kiedy budzą się w mojej głowie plany, marzenia..lecz zwykle nie trzeba długo czekać, aby prysnęły niczym bańka mydlana. Następnego dnia mogę wstać i już mieć w 4 literach to wszystko, na czym mi jeszcze bardzo zależalo dnia poprzedniego. Niestety ta chwiejność uczuciowa, czy jak to nazwać, dotyczy nie tylko zainteresowań i planów na zycie, ale również ludzi. Z jednej strony czuję się cholernie samotny, brakuje mi bratniej duszy . Już nawet nie mówię o dziewczynie, ale dobrym koledze, kolezance.. Nie mam wokół siebie takich osób..i wiem, ze nie mam na własne życzenie, przez swój cholernie skomplikowany charakter. Potrzebuje ludzi, a jednocześnie ich odtrącam od siebie przez poczucie niegodności. Uważam się za osobę tak nudną i nieciekawą społecznie, że trudno mi uwierzyć iż ktoś chciałby ze mną stworzyć trwalszą relację, nawet na poziomie koleżeńskim. Heh..w sumie jak ja mogę być atrakcyjnym rozmówcą, jeśli mój tryb życia dla mnie samego jest na maxa nudny. Nic mnie prawie nie interesuje, nawet typowo męskie zainteresowania jak sport, motoryzacja, czy chociazby sytuacja na swiecie totalnie jest mi obojętna. Przez to siłą rzeczy nie mam z nikim tematów do rozmów, ale z drugiej strony nie chce niczego robić na siłę. Poza tym mnie męczy ta zmienność uczuć wobec ludzi. Jednego dnia potrafię pałać do kogoś wielką sympatią, mieć chęć na poznanie jej, a wkrótce przestaje mi zupełnie na tym zależec, usuwam się w cień. Troche offtop mi wyszedł, ale tak jakoś miałem potrzebę zwierzania z tego, co mi nie daje spokoju od dłuższego czasu.
  13. Mam ogromny problem, otóż praktycznie towarzyszy mi on odkąd sięgam pamięcią, jednak w ostatnim czasie chyba nasilił się bardziej..albo po prostu jest więcej okazji do jego ujawnienia. Potrafię zapominać o najbardziej oczywistych rzeczach i powielać te same błędy. pomimo tego, ze mi się wiele razy powtarza abym tak nie robił. Nie ma żadnej premedytacji z mojej strony, tylko zwyczajna bezmyślność, rozkojarzenie. Często nawet nie potrafie powiedzieć o czym myślę, bo odczuwam coś w stylu pustki, czarnej dziury w mózgu. Mam problemy z logicznym myśleniem, kojarzeniem faktów..rozumieniem poleceń innych ludzi. To jest bardzo uciążliwe w życiu, a zwłaszcza w pracy, gdzie trzeba się wykazywac jakimś poziomem koncentracji i bystrości. Ja mam dni, kiedy lepiej mi to wychodzi, jednak jest ich bardzo niewiele w porównaniu z okresami totalnego zakręcenia. Zastanawiam sie, czy nie pójść do psychiatry ze swoim problelem,ponieważ bardzo utrudnia mi to normalne funkcjonowanie . DO tego zaczynam się później zlościć sam na siebie, że o czymś tak oczywistym kolejny raz zapomniałem, lub inni się na mnie denerwują.
  14. rav71

    Niechęc do pracy

    Mija kilka miesięcy odkąd napisałem pierwszego posta w tym temacie. Gromki odzew i aktywność forumowiczów świadczy o tym, że nie jestem odosobniony ze swoim problemem. Na obecną chwilę mam pracę od dobrych 3 miesięcy, w której o dziwo utrzymuję się do dziś i nawet nie mam zamiaru rezygnować z niej. Nie robię tam w sumie nic nadzwyczajnego - zwykła linia produkacyjna, praca od pon do piątku po 8 godzin na 2 zmiany. Jednak dla osoby takiej jak ja, która właściwie nie posiada żadnych marzeń, planów, aspiracji dotyczących przyszłego zawodu, jest to praca w sam raz, ponieważ nie wymaga od człowieka zbyt wiele. Wykonuje w niej powtarzające sie czynności, choc czasem trzeba o czymś pomyslec, ruszyc głową bardziej i tu łąpię się na tym, że mam spore problemy z myśleniem. Ta praca równiez czasem przysparza mi kłopotów, ale raczej nie sama praca, co bardziej ja sam sobie. Potrafię popełniac rózne głupkowate błędy, zapominać się, zachowywac jak stary sklerotyk. Niestety, ale tak mam. Czasem jest to wynik świadomego bujania w obłokach, kiedy to po prostu odlatuje myślami gdzieś daleko, a przez to tracę skupienie na przedmiocie zadania. Jednak miewam dni, gdy pomimo szczerych chęci wykonania czegos dobrze, odczuwam coś w stylu zamulenia mózgu..jakąś taką ociężałość psychofizyczną, spowolnienie kojarzenia, motoryki, pamięci, rozumienia czegokolwiek. Nawet najprostsze polecenie w takim czasie wydaje sie być czymś nadmiernie trudnym do wykonania..Często nawet muszę poprosić o powtórzenie polecenia, aby zaskoczyc o co chodzi. jest to bardzo męczące dla mnie i dla osób , które muszą ze mna pracować. Na szczęście nie mam takich dni codziennie i nikt wprost nie powiedział mi, ze jestem głupi, to ja sam ze sobą tak się czuje i do tego mam wrażenie iż wszyscy o mnie również w ten sam sposób myślą, tylko z grzeczności nie mówią mi tego. Postanowiłem nie przejmować się tym, co kto sobie o mnie pomyśli, ponieważ jestem w sytucji, w ktorej najwazniejsze jest, abym wytrwał i pracował. Nie zmienia to faktu, ze jest mi z powodu tych moich dziwnych stanów psychicznych bardzo ciężko, zwłaszcza w okresach nasilenia objawów, kiedy praktycznie do nikogo się nie odzywam w pracy, bo czuję niewytłumaczalną blokadę. Mam wówczas przekonanie, ze wszystko co powiem będzie brzmiało głupio, nieskładnie, więc wolę milczeć. Mógłbym długo tak wymieniać, jednak to juz temat na osobny post :) Staram się trwać jakoś resztkami sił woli w tej pracy, mając świadomość, ze dla takiej osoby jak ja na obecny czas nie ma lepszej posady. Poza tym jak już wczesniej wspomniałem..trudno mi określić swoją tożsamość zawodową..własne cele i dążenia w tej kwestii. Jestem człowiekiem bez ambicji, który cieszy się tylko z tego, ze jakos zyje i 10-go kazdego miesiąca wpadnie te 1300zł na konto za które pare drobiazgów sobie mogę kupić. Nadal mieszkam z rodzicami pomimo 27 lat na karku, lecz nie wiem czy to się prędko zmieni. Planuję zapisać się na psychoterapię i uporac z pewnymi ograniczeniami psychiki, przez które nie mogę życ w pełni jak na moje lata przystało.
  15. Witam wszystkich. Od dłuższego czasu nasilił się u mnie problem niestabilności psychicznej, emocjonalnej oraz w sferze upodobań. Potrafię jednego dnia tryskać entuzjazmem wykonując jakąś czynność, czerpać z niej radość, natomiast dnia następnego dziwie się, jak to coś wczoraj jeszcze mogło mi sprawiać taką frajdę, skoro teraz czuję do tego niechęć lub zobojętnienie. To samo tyczy się ludzi. Raz jestem kimś zachwycony, a poźniej ta osoba staje sie mi obojetna lub nawet mnie drażni jej obecność. Nie wiem z czego może ten problem wynikać, ale na dłuzszą metę jest to bardzo męcząca przypadłość, utrudniająca odkrycie własnej tożsamości. Ja pomimo 27 lat zycia, nadal nie wiem dokąd zmierzam w tym zyciu. Jak już wydaje mi się, ze zaczynam to odkrywac, wkrótce stwierdzam, ze sie do tego nie nadaję i znów wracam do punktu wyjścia, kiedy wiem, ze nic nie wiem :)
  16. LonelyWolf Zazdroszczę CI tej wewnętrznej siły i determinacji do zmian. Moim największym problemem jest słomiany zapał, choc zdaje sobię sprawę z własnych wad i potrafię o nich długie elaboraty pisać, niewiele się to wszystko ma do praktyki. Czasem myślę, że cierpię na zaburzenia osobowości. Zaobserwowałem u siebie chwiejność emocjonalną, zmienność upodobań, potrafie także jednego dnia kogoś lubić, a następnego ta sama osoba jest mi zupełnie obojętna. Raz gadam jak nakręcony i tryskam humorem, a nazajutrz jestem totalnie wyłączony, bez najmniejszej ochoty na jakikolwiek dialog. W te dni, gdy towarzyszy mi wewnętrzny entuzjazm do działania i chęć kontaktów z ludźmi, czuję się jak normalny człowiek. Nawet moja męskość idzie w górę i nie myśle o sobie w negatywnych kategoriach dziwaka, wyrzutka społecznego, itp. Niestety stosunek tych dobrych dni do złych jest mniej wiecej jak 1:10, albo i jeszcze mniejszy. Kryzys może nadejść zupełnie nieoczekiwanie i to bez widocznych przyczyn. Owszem, czasami złą passę uruchamiają pewne nieprzyjemne zdarzenia, lecz zazwyczaj nie potrafię określić co było powodem spadku formy. Przykładowo w poniedziałek i wtorek tryskałem w pracy pozytywną energią, a od srody stopniowo zaczęło mi się pogarszać i dzis już odliczałem minuty do fajrantu,aby wreszcie znaleźć się w miejscu, w którym czuję się najlepiej - czyli w domu przed ekranem komputera. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że w takich trudniejszych okresach chcę uciec..w swój wyimaginowany świat. Mianowicie, pisałem w jednym ze swoich postów, że kręci mnie podszywanie sie za kobiety na czatach. Piszę wtedy zmyślone historyjki, które nigdy nie miały miejsca i samo to pisanie rozbudza mój popęd płciowy. Wiem, ze to wielu osobom może się wydawać śmieszne i głupie, ale nie potrafię sobie poradzić z własnymi chorymi fantazjami.
  17. O stary, jakbym czytał o sobie, chociaż u mnie to wszystko jest bardzo skomplikowane. Jednego dnia potrafię ogarniać wszystko w mig, byc naprawde wydajnym pracownikiem i mieć otwarty umysł na wszelkie polecenia, a nastepnego juz od początku czuję, ze mi nie wyjdzie. Tak jakbym z góry przeczuwał, ze mój stan psychiczny danego dnia nie pozwoli mi na ogarnięcie obowiązków i zazwyczaj to się sprawdza. Nawet najprostsze polecenia stają się wtedy dla mnie niewykonalne. ktoś np mnie wola i cos do mnie mówi, a ja zachowuje się jak kosmita, który nie rozumie języka ani nic.. Strasznie mnie to wk**wia u siebie, nie lubię tego stanu, ale nie wiem czy moge mieć na to jakikolwiek wpływ. Niestety te gorsze dni dominują, dlatego obawiam się, iż osoby z którymi pracuje uwazają mnie za niezbyt rozgarniętego gościa. Najgorsze jest to uczucie zamulenia umysłu, jakby zamyślenie, ale o niczym konkretnym wtedy nie myślę, tylko zwyczajnie wszystko pracuje u mnie na zwolnionych obrotach. Jestem, ale jakby mnie nie było. Do tego niecierpie sytuacji nowych, nieznanych w pracy..Zwykle wykonuję czynności, o których mam pojęcie z racji czasu ich wykonywania, poniekąd weszły mi już w krew. Gdy zostanę poproszony o zrobienie czegos, z czym wczesniej nie miałem kontaktu, ogarnia mnie lęk i niepewność, ze pewnie to zepsuję, itp. Ja naprawde chciałbym wiele rzeczy inaczej zrobić, ale tego co siedzi w mojej głowie nie jestem w stanie przeskoczyć. Jestem też bardzo wrażliwy na wszelkie słowa krytyki pod moim adresem, nawet najdrobniejsze.
  18. rav71

    Przeczytajcie

    Splat, a w więzieniu chcesz gnić? Nie chcę demonizować sprawy, ale wnioskując z tego co napisałes, nie masz kontroli nad pewnymi zachowaniami, dlatego radziłbym to co moi poprzednicy - udać się do specjalisty i przedstawić mu dokładnie swój problem. Forumowicze nie wyciągną Cię z czegoś, co się ciągnie od dzieciństwa i najprawdopodobniej wymaga specjalistycznej terapii. Podejdz poważnie do tego problemu, bo w przeciwnym razie możesz mieć gorsze kłopoty, spaprać zycie komuś i sobie. Przemyśl to Pozdrawiam
  19. Vintage mam w sumie na to wszystko pewien pomysł. Wiadomo, że nierealne jest cofnięcie się w czasie i przeżycie ponownie podstawówki, tych wszystkich utraconych lat, ale w moim mieście jest coś takiego jak ścianka wspinaczkowa. Chciałbym spróbować w tym swoich sił. Jest to zawsze jakiś sposób na przezwyciężenie swoich lęków no i całkiem ciekawa przygoda, a także okazja do poznania nowych ludzi. Na samą myśl o tym mam cykora, ale róznica między teraźniejszością , a okresem dziecinstwa jest taka, iż obecnie wiem, że nie należy uciekać od swoich lęków, lecz stawiać im czoła. Wtedy dezerterowałem z pola walki, a teraz nie mam zamiaru dawać tak łatwo za wygraną. Jeśli nie rozprawię się z demonami przeszłości, one mnie będą gnębić do konca zycia. Moze mi stuknąc 40-stka, mogę miec fortunę, piękną żonę, willę z basenem, a i tak czuć się jak ostatnia oferma. Wypierałem długo tę prawdę, ale nie da się ukryć..potrzebuję przyjaciela..kogoś, kto będzie wiedział o mnie wszystko, a mimo tego nie odwróci się ode mnie, nie uzna za życiową kalekę. Przez lata tłumiłem w sobie te pragnienia, lecz to było jak większość mojego postępowania, podyktowane wstydem, lękiem. Wolałem uciec w świat wirtualny lub bohaterów seriali telewizyjnych, by poczuć choć przez chwilę zycie w sobie, które w rzeczywistości było tak jałowe, że nie dostarczało mi pozytywnych wrażeń. Obawiam się, że tylko na gadaniu moge poprzestać (mam problemy z motywacją). a chcę swój plan doprowadzić do końca, stopniowo, powoli wprowadzając zmiany. Trzymajcie za mnie kciuki :) Pozdrawiam
  20. Mnie również wyręczano..Nie poszedłem do przedszkola, ponieważ rodzice uznali, że jestem zbyt lękliwym dzieckiem, dlatego opiekę nade mną sprawował dziadek. Z racji tego, że dla swojego syna, czyli mojego ojca, nie był najlepszym rodzicem, gdy ja pojawiłem się na świecie, swoje ojcowskie uczucia przelał na mnie. Był dla mnie bardzo dobry, ale też często nadopiekuńczy i właśnie wiele rzeczy robił za mnie, nawet pomagał wiązać sznurówki. Ojciec miał dość bierny stosunek do mojego wychowania, ponieważ również często pracował na wyjazdach i bywał gościem w domu..do tego pewnie zauwazył, że jestem bardziej zżyty z dziadkiem i trochę wycofał się ze swoich rodzicielskich obowiązków. Ja natomiast zawsze dorastałem w poczuciu jakiegoś niedosytu, ale nie umialem tego nazwać słowami. Nawet nie wiem, czy dziś potrafię, ale mając już nieco więcej wiedzy o życiu, ludzkiej psychice, potrzebach, itd, dochodzę do wniosku, iż brakowało mi po prostu takiego prawdziwego dzieciństwa. Szaleństw z kolegami, zabaw, wspomnień z kolonii..ja tego nie doświadczyłem w swoim życiu. Czasem jak oglądam jakiś film, przedstawiający młodzież, przygody jakie przeżywają, przyjaźnie, pierwsze miłości..wszystko to, co raczej stanowi norme dla dorastającego człowieka, budzi się we mnie silna tęsknota..za czymś, co już nie wróci, co straciłem bezpowrotnie. Wtedy jednak nie myślałem entuzjastycznie na myśl o wyjeździe z rówieśnikami na obóz. Byłem taką dupą wołową, uczepioną spódnicy mamy i bojącą się wszystkiego. Teraz, mając 27 lat, chciałbym mieć czasem możliwość przeżycia przynajmniej namiastki tego, czego nie było mi dane doświadczyć w dzieciństwie i okresie nastoletnim. Mam jakieś dziwne wrażenie, że jeśli pewnych spraw z tamtego okresu nie przepracuje, to lata mogą mi lecieć, a ja dalej będę dzieciakiem z niespełnionymi marzeniami. Może kluczem do ruszenia naprzód, jest właśnie przynajmniej częściowe spełnienie pragnień z tamtego okresu, nawet tych, z których sobie wtedy nie zdawałem sprawy, bo były zdominowane przez lęk. Myślę, że jesli mi się to uda teraz, w życiu dorosłym, bedę mógł jakoś łatwiej pogodzić się ze swoją przeszłościa i z samym sobą. W przeciwnym razie moja dalsza egzystencja jawi mi się jako kontynuacja obecnej wegetacji i pogłębiające się uczucie beznadziei, zgorzknienia i żalu do wszystkich.
  21. Hmm..juz byłem skłonny napisać kolejnego mega długiego posta, ale to chyba niczego nie zmieni w moim życiu, ani raczej nikomu z forumowiczów nie pomoże. Fajnie jest się tak wygadac na forum, podzielić z kimś tym, co jest wstydliwym tematem i poczuc, iż nie jest się ze swoim problemem samemu.. Jednak takie poklepywanie siebie po ramieniu i mówienie " rozumiem CIę stary, mam to samo" na dłuzszą metę nie służy. Możemy siebie tylko zachęcać nawzajem do podjęcia konkretnych kroków w kierunku wyjścia z tego stanu. Ja postanowiłem zapisać się do specjalisty i omówić z nim to wszystko, co poruszyłem tutaj. Zyczę Wam wszystkim zdecydowanych działań na polu walki o swoją męską tożsamość. Obiecuję, że podzielę się postępami. Może to będzie dla kogoś jakąś wskazówką. Pozdrawiam
  22. Ja mam chwile, choć sporadycznie one występują, gdy tryskam energią i wręcz ludzie postrzegają mnie jako pozytywnego kolesia. Nie ukrywam, że tego typu komentarze bardzo pozytywnie wpływają na moje ego, lecz zwykle były to komplementy ze strony kobiet. Mnie, człowieka z kryzysem męskości najbardziej podbudowałoby uznanie drugiego mężczyzny ..i to najlepiej takiego, który w moich oczach jest prawdziwym facetem. Trudno mi nawet odpowiedzieć sobie na pytanie, co dla mnie oznacza być prawdziwym facetem, jednak rozmawiając z kimś, obserwując..mogę stwierdzic kto te cechy posiada, a komu ich brakuje. I nie jest to bynajmniej opinia na podstawie weryfikacji męskich zainteresowań u danego osobnika, lecz sposób zachowania, odwaga, nawet niekoniecznie smiałość w kontaktach, bo małomównych facetów jest sporo i według mnie to nie swiadczy o kryzysie męskości. Ja jednak przez większość czasu czuję sie po prostu spięty, a najgorzej jesli stoję przed wykonaniem jakiegoś zadania po raz pierwszy. Od razu w mojej głowie rysuje się najczarniejszy z możliwych scenariusz. To pewnie wynika w znacznej mierze z tych lekcji w-f . Nie wiem, może to trochę nadinterpretacja z mojej strony, że tak wiele swoich niepowodzeń przypisuję temu, iż nie radziłem sobie na tych lekcjach w szkole, jednak pamiętam chwile, a było ich niewiele, gdy udało mi się wyprowadzic dobrze jakieś zagranie. Koledzy bili mi wtedy brawo, a ja czułem się tak, jakby mi urosły skrzydła. Nie zapomnę jaki entuzjazm mi wtedy towarzyszył..Zauwazylem tez, ze po udanej jednej akcji, zaczynałem lepiej grać i tego dnia jeszcze kilka dobrych zagrywek wchodziło. Niestety nie działało to długoterminowo. Idąć na kolejną lekcję w-f czułem znów to samo co wcześniej. Skurcz zolądka, telepanie serca, suchość w ustach i wszelkie inne objawy silnego stresu. Stojąc na boisku i widząc piłkę, często czułem sie jak w jakiejs innej rzeczywistości, odrealniony zupełnie. Ile razy było tak, ze np jak gralismy w kosza, łapałem piłkę i rzucałem do złego kosza lub podawałem osobie z przeciwnej druzyny. U mnie problemem nie był brak sprawności fizycznej, ponieważ w indywidualnych ćwiczeniach radziłem sobie dość przyzwoicie. Problem od początku leżał w psychice i dotyczył nie tylko samej lekcji w-f, ale nawet przeróznych zabaw grupowych. Nawet będąc na jakimś wyjeździe - choć miało to miejsce bardzo rzadko, robiłem wszelkie możliwe uniki zeby wymigać się od tego typu rozrywek, jednak na jednej zostalem prawie siłą zmuszony do wzięcia udziału i nie wypadło najgorzej..a co więcej, czułem się po tym duzo lepiej.. Wniosek z tego taki, że przez utrwalone i głęboko zakorzenione lęki, mogę nawet mylnie twierdzic, że danej czynności nie lubię..to przesłania sporą część mojego prawdziwego JA. Wracając do dawnych lat..nie doświadczyłem nigdy takiej prawdziwej jedności między kolegami.. Juz nie chodzi tutaj o jakies super zażyłe przyjaźnie, bo trudno o tym mówić gdy się jest w podstawówce, ale rzadko bylo tak zebym gdzies wychodził z kolegami. Miałem co prawda kilku, jednak z tego co pamiętam, wolałem siedziec w domu i ogladac tv lub siedziec na kompie. Czasami nawet sami przyjezdzali do mnie i chcieli bym wyszedl z nimi na rower, ale juz wtedy miałem poczucie bycia kimś słabszym, gorszym, dlatego najbezpieczniej było mi we własnym pokoju. W liceum natomiast tez zacząłem byc traktowany jak oferma..w pierwszej klasie na poczatku koledzy zaczęli mi dogryzać, obrzucali papierkami, itd..Wyczuli, ze jestem dupa wołowa i chcieli mnie zgnoić. Wiedziałem, ze brak mi wystarczająco siły, aby się im przeciwstawic, więc załozyłem maskę. Zeby nie reagować smutkiem lub gniewem na ich zaczepki, przybralem postawe swira, ktory smieje się z tego , choc naprawde nie bylo mi do smiechu. Tym oto sposobem stalem się maskotką klasową, takim błaznem z ktorego się mozna pośmiać. Poźniej się sytuacja uspokoiła i pod koniec liceum nikt mnie nie zaczepiał, jednak to nie zmienia faktu, ze przeszłość odcisneła piętno na mojej psychice.
  23. Nie byłem..w ogóle dopiero od 2 miesięcy z kawałkiem mam pracę w której się jakos utrzymuję i nawet chce utrzymac. Wczesniej miałem straszną niechęć do pracy i robiłem masę uników. Był to lęk połączony z niechęcią i poczuciem totalnego niedopasowania, zarówno do miejsca, ludzi jak i charakteru wykonywanych zadań. Często wydawało mi się, ze ludzie mnie postrzegają jak totalnego idiotę, któremu najprostsze zadania sprawiają trudności. Aby się nie skompromitować jeszcze bardziej, wybierałem najprostszą metodę, czyli ucieczkę. Na szczęście w obecnym miejscu pracy idzie mi w miarę dobrze i nawet jestem lubiany, więc tyle dobrego. Tak czy siak, nie czuję się psychicznie silny. Gdy mi się jako tako układa, to jest znośnie, lecz małe niedogodności powodują u mnie straszną frustrację. Wystarczy jeden niepochlebny komentarz skierowany w moją stronę, aby mi popsuł humor na cały dzień. Jestem osobą dość wrażliwą, której trudno jest zachować dystans do pewnych spraw i odgrodzić się od aury innych ludzi. Często muszę czuć akceptację ze strony innych, bo w przeciwnym razie tracę grunt pod nogami.
  24. Już sam fakt, że uznałaś swoje zachowania za niewłaściwe i stanowią one dla CIebie problem, swiadczy o Twojej dojrzałości. Musisz zaryzykować i dać sobie pomóc. Nie zrażać się pierwszymi niepowodzeniami, bo na tej drodze do stabilizacji emocjonalnej możesz się potknąć nie raz. Jednym z najtrudniejszych zadań jest wyrozumiałość dla samej siebie i pewien dystans do własnych błędów. Zmiany nie nastąpią jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ale to będzie proces trwający miesiące, może nawet lata. Ważna jest Twoja świadomosć istniejącego problemu i chęć walki z nim. Nawet jeśli jeden terapeuta zawiedzie, nie poddawaj się, tylko walcz dalej o siebie i swoją przyszłość. Rodziców nie zmienisz, czasu nie cofniesz, lecz to nie jest dla Ciebie wyrok, że cała przyszłość ma upłynąć pod znakiem takich skrajnych zachowań, jakie obecnie prezentujesz. Sądząc po Twoim ostatnim poście, największym utrapieniem jest dla Ciebie samotność. Ja to doskonale rozumiem, ale musisz uważać, by nie dac się złapać w pułapkę desperackiego szukania kogoś. Nie jest też dobre myślenie, że tylko drugi człowiek może uczynić moje zycie wartościowym i nadać mu prawdziwy sens. To jest mówiąc obrazowo budowanie domu na piasku, ponieważ na świecie nie ma ideałów i uzależnianie swojego być albo nie być od innych na dłuzszą metę nie służy. Masz jakieś zainteresowania, pasje? Wiem, że przy słomianym zapale trudno o ich rozwój, ale może jak się lepiej poczujesz po wizytach u terapeuty spróbuj się zaangażować w coś..może wolontariat. Nie gwarantuję , ze to pomoże, jednak dzieki temu poczujesz się potrzebna innym. Same spotkania z psychologiem mogą nie wystarczyć, dlatego warto opracować jakiś sensowny plan, wprowadzić zmiany, które utrwalą pozytywny stan. Jak się domyślam po loginie, masz 21 lat, więc jesteś jeszcze młodą osobą i masz bardzo duże szanse na szczęśliwe życie. Nie potrafię Ci niczego sensownego poradzić, ponieważ mam część Twoich problemów i także trudno mi jest się z nimi uporać. Wciąż szukam swojego miejsca na ziemi, a właściwie to własnej tożsamości. Czuję się czasami totalnie przytłoczony moim życiem, brakiem osiągnięć, perspektyw na przyszłość i monotonią dnia codziennego. Moja egzystencja obraca się wokół pracy, domu i komputera. Praktycznie nie mam życia prywatnego, choć staram się od jakiegoś czasu wychodzić do ludzi i nie zaszywać we własnej samotni, jest to dla mnie nie lada wyzwanie. Mam skłonności do porównywania się z innymi, oczywiście takiego, w którym wypadam najgorzej na tle innych. No cóż..nie chcę robić offtopa wypisując swój własny pokręcony przypadek :) Trzymaj się tam i walcz !
  25. Bardzo dobrze, że podjęłaś pierwsze kroki w kierunku wyjscia z obecnego stanu i zgłosiłaś się do specjalisty. Ja sam mógłbym się popisać pod paroma cechami wymienionymi przez Ciebie i również czasem myślę o zgłoszeniu się do jakiejś poradni, lecz zwykle moje plany spełzają na niczym. Tobie radzę też zastanowić się na temat realnych źródeł powstania tego typu zaburzeń. W jakiej atmosferze dorastałaś w domu rodzinnym, czy czułaś się kochana, akceptowana? Jak wyglądały stosunki między rówieśnikami, itd, etc. Twoje zachowanie wskazuje na to, że jednak brakowało CI uwagi ze strony najbliższych (chęć bycia zauważoną, samookaleczanie). Chorobliwa zazdrośc to też często paniczny lęk przed odrzuceniem. Gdy mamy niskie poczucie własnej wartości, kazda osoba stanowi dla nas potencjalne zagrożenie . Radzę Ci zadać sobie szczerze powyższe pytania i równie szczerze na nie odpowiedzieć, ponieważ w większości przypadków takie stany jak Twój nie biorą się z powietrza, ale mają swoją przyczynę głęboko zakorzenioną w przeszłości. Dopóki otwarcie nie przyznamy się przed sobą, że zostaliśmy skrzywdzeni, odrzuceni, niesprawiedliwie potraktowani, to nasze próby wychodzenia z tego staną się dla nas syzyfową pracą. Tu silna wola nie wystarczy. Dopiero nazwanie po imieniu konkretnych wydarzeń i uznanie poniesionej krzywdy, braku pogodzenia się z tym lub przebaczenia innym , moze otworzyć nam furtkę do stopniowego uzdrowienia. W Tobie drzemie naturalna, ludzka potrzeba bliskości z drugim człowiekiem, ale też masz zakodowany mechanizm obronnego reagowania na tę bliskość. Mozesz krzywdzic, bo podswiadomie obawiasz się zostac skrzywdzona pierwsza. Ja teraz fantazjuję, bo znam Cię jedynie z tego krótkiego postu, więc mogłem się zagalopować w swoich przypuszczeniach :) Zyczę Ci jednak dojścia do sedna problemu i powodzenia na drodze powrotu do wewnętrznej harmonii. Pozdrawiam
×