Skocz do zawartości
Nerwica.com

Ataki (jak wyglądają, jak sobie radzimy)


cicha woda

Rekomendowane odpowiedzi

Miałem coś zbliżonego kilka razy. Co prawda oprócz tego że mnie potem wytrzęsło to nie wymiotowałem itp. Raz na pewno był to paraliż przysenny. Nie miałem władzy nad ciałem po nagłym wybudzeniu i uczucie, że to koniec. Te pozostałe przypadki to szum w głowie wykrzywiona glowa i również nic nie mogłem zrobić. Mam stwierdzone zaburzenie depresyjno lękowe. Odkąd chodzę na terapie i biorę antydepresyjny lek to nie miałem już tego. Myślę że to nerwicowe ale również u mnie chyba wyczerpanie organizmu też dołożylo swoje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Macie coś takiego, że w Waszym otoczeniu są osoby, które biegają po lekarzach w celu zdiagnozowania choroby po różnych objawach i wszystkie badania wychodzą super, a człowiek czuje się tak samo źle? I macie też tak, że mówicie tej osobie delikatnie, że może to nerwica i żeby spróbować pójść z leczeniem w tę stronę, to patrzą na was jak na wariatów, bo bo wy możecie mieć jazdy, nerwicę, ale oni? Never! I nadal kolejny rok wydają kupę kasy na prywatne wizyty i diagnostykę i nadal czują się podle? Mam taką przyjaciółkę. Dla świętego spokoju mi przytakuje, że tak, pewnie to nerwica i przy najbliższej okazji galopuje do kolejnego lekarza, nakręcając się na kolejnego raka w obrębie jamy brzusznej, ucha lub nie wiem czego. A może gdyby te kasę wydała na dobrego terapeutę... Albo psychiatrę... Chciałabym jej pomóc, ale chyba nie dam rady, dopóki sama się nie podda i nie zajmie najpierw swoją psychiką. Ja przeszłam załamanie nerwowe nagle, pod wpływem okoliczności życiowych, a to co stało się potem i trwa do dziś z większym lub mniejszym natężeniem jest konsekwencją tego. Dlatego nie miałam problemu ze zdiagnozowaniem, że objawy fizyczne są pochodną psychicznych. Chociaż psychiatra mi powiedział, że objawy to ja musiałam mieć już dużo wcześniej, bo od tego załamania to się nie zaczęło, tylko jakby zakończyło ono pewien etap napięcia. I jak sobie tak uświadomię, to też miałam wcześniej przeróżne fizyczne objawy nagromadzenia stresu i nie łączyłam tego z psychiką. Szkoda, że nie można komuś pomóc, dopóki sam nie uzna prawdy o sobie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

carita, jako osoba, która WIE, że ma nerwicę a jednocześnie wydaje MAJĄTEK na lekarzy i badania powiem Ci, że to trudny temat. Można wiedzieć, racjonalne akceptować stan rzeczy, ale gdzieś tam zawsze zapala się lampka (a co, jeśli?). Z doświadczenia własnego - dopóki przyjaciółka w pewnym momencie sama nie dojdzie do oczywistych wniosków to nic nie poradzisz. Smutne, brutalne, ale nerwicowcy mają wspaniałe mechanizmy samoudręczania i wynajdywania, a czasem - uwierz mi - ciężko uwierzyć, że AŻ TAKIE OBJAWY to TYLKO NERWY

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No, to szukanie i wynajdywanie chorób może jej paradoksalnie sprawiać przyjemność, zwraca uwagę innych na siebie, wydaje się sama sobie godna współczucia. Tak naprawdę nie zacznie leczyć się na nerwicę dopóki sama nie odczuje, że jest źle i potrzebuje pomocy. Ale tak naprawdę źle.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Aurora88, ja sobie wynajduję choroby, analizuje dolegliwości, ale nigdy w życiu nie kierowałam się zwracaniem na siebie uwagi czy budzeniem współczucia. Raczej naprawdę wierzę w to, że coś mi może być dlatego biorę sprawy w swoje ręce. Kierowanie się zwracaniem na siebie uwagi wg mnie ma niewiele wspólnego z nerwicą, a więcej ze zwykłą manipulacją.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Alu, ja tak napisałam bo tym próbuję uzasadnić tę jej niechęć do powzięcia terapii i pracy nad tym. To jest chyba różnica między Wami - sama piszesz, że czujesz się parszywie, wiesz że to z winy nerwicy i chcesz to zmienić. A tamta dziewczyna nie chce, bagatelizuje to. Więc próbuję zgadnąć dlaczego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam takiego kolegę :) bieganie po lekarzach bez powodu, bo tu coś zakuje, tam zaszczypie i już prześwietlenia płuc, łażenie na specjalistyczne badania...i tak co parę miesięcy, bo niemożliwe, żeby to nie była jakaś nieuleczalna, egzotyczna choroba :P lekarze pewnie się mylą. życie to umieranie :D każdego dnia jesteśmy bliżej śmierci :), a co, jeśli nasze dni są policzone? :P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ludzie czasem doszukuja sie chorob ze strachu, ze uznaja, ze to wszystko wina nerwicy a moze sie po czasie okazac, ze ktos faktycznie jakies schorzenia ma. U mnie tak jest, natretnie wkrecano mi, ze moje problemy ze zdrowiem wynikaja z nerwicy a nic bardziej mylnego bo okazalo sie faktycznie mam problemy ze zdrowiem. Gdybym uwierzyla, ze to nerwica, to nie wiadome jak by sie to dalej rozwinelo ale na pewno bym nie wyzdrowiala tylko krecila sie w kolko I tak na prawde tylko I wylacznie moja determinacja I samoswidomosc doprowadzily mni do odnalezienia zrodla problemow zdrowotnych. Oczywiscie, na pewna sa osoby, ktore podswiadomie staraja sie po prostu zwrocic na siebie uwage poprzez takie dzialania. Inne z kolei nie chca wierzyc, ze maja problemy mentalne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja dzisiaj mialam klasyczny atak, stojąc w korku. Nie bylo lekko, bo stalam na srodku wielkiego skrzyzowania, nie moglam w zaden sposob zjechac (bo wszedzie byly samochody dookola). Myslalam, zeby wysiasc z samochodu, ale co... zostawic samochod na srodku ulicy? Tez bez sensu :) Tym bardziej, ze zaraz by bylo "przedstawienie". Wiec siedzialam, juz nic nieogarnialam co sie dzieje dookola, i jakos po minucie chyba zaczelo przechodzi. Juz drugi raz w ostatnim czasie mialam atak w takiej styuacji, i powiem wam, ze to jest dosyc niekomfortowa sytuacja. Bo o ile z kolejki, z marketu mozna uciec, to tutaj nie da rady nic zrobic...

 

No ale, bylo minelo i po wszystkim :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A u mnie dziś nastąpiło coś dziwnego ... malowałam Pannę Młodą, czułam się dobrze, wszystko spoko i nagle bach - wrażenie omdlenia, mroczki, słabość, nogi z waty, potężne nudności. Mój stan zmienił się dosłownie w ciągu 30 sekund! Możliwe to? Szybko skończyłam robotę, nie zemdlałam, nie zwymiotowałam choć było BLISKO, i teraz w domu dalej słabość, cała się trzęsę, mdli, jakbym miała paść :shock: Prawdopodobne, że to atak?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja sie boje chodzić do miejsc gdzie moge spotkać dużo ludzi ktorych znam, np galerie handlowe, unikam lini komunikacji miejskiej ktora jezdzi przez cale miasto i moge spotkac tam kogos znajomego. najbardziej sie boje spotykac ludzi ktorych znam, nieznajomych mam zwykle gdzieś

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hej wam. jestem tu nową osobą, i pisze po to by w skrocie opisać wam moją historie i tak jak w temacie moje ataki jak wyglądały (których już ne mam), więc moje lęki zaczęły się około 2 lata temu, szło to wszstko małymi krokami, najpierw bałam się pojsc do kościoła, pote komunikacja balam się jezdzic ..sami wiecie. W sumi utrudniało mi to moje zycie ale nie tak bardzo w sumie większej uwagi do tego nie przwiązywałam , az o stycznia tego roku kiedy wyszłam z moją prawie roczną córcia na spacer i poczułam ...że umieram.....zawroty głowy, oddech szybki, gorąco, szok :o, nie byłam w stani sama wrocic do domu, zawiozł mnie znajomy męza... i własni od teg momentu bałam się, czego??? wszystkiego, być sama w domu, iść do sklepu (nawet z kims) generanie wszystkiego, nawet iść na uczelnie na wykłady (studiuje prawo). Nie wiedziałam co robic... lekarz internista doradził PSYCHOLOGA. i tak właśnie trafiłam do Pani psycholog, która dodała m otuchy, wytłumaczyła skad te moje leki, dradziła zrobienie badan czy na pewno nic mi nie jest. Chodziłam dość często(chodze do teraz), rozmawiam, mowie o postępach, a postępy są ogromne bo sama chciałam plus dobry psycholog. Chodze sama po sklepach, zdałam sesje, wychodzę sama na spacery, robie co jakiś czas badania sobie(dodaje mi to siły ze jesem zdrowa), nawet w piątek odebrałm wynki morfologii, itp. i jest ok, w razie jakichkolwiek oznak mojj nerwicy mowe sobie: czemu ma ci się cos stać Ola skoro jesteś zdrowa babka?? najwyżej zawiozą cie do szpitala jk zemdlejesz, to nic zego, UWIERZCE POMAGA !!! TERAZ czeka mnie dug lot saolotem z męzem i dzieckiem na wakcje i szczerze panikuje bardzo, myśle co to będzie w samolocie itd. itp. ale wiem ze załoga jest wyszkolona, jestmkoło męza, szukam samych plusów. Pozdrawiam was serdecznie , nie mam czasu zbytnio zaglądać tu ale może dam komuś nadzieje i trochę otuchy, buziaki

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czytając wasze wpisy o ciągłym poszukiwaniu chorób u siebie i bieganiu po lekarzach to generalnie u mnie tak się zaczynało zaostrzenie nerwicy. W moim przypadku wizyta u lekarza mnie uspakajała dlatego ciągle biegałem po lekarzach. Czułem się zaopiekowany. Niestety to uspokojenie trwało coraz krócej i krócej, aż już byłem w takim stanie, że chyba tylko pobyt w szpitalu by mnie uspokoił. Kiedyś też uciekałem od trudnych spraw w chorobę. W dzieciństwie sporo czsasu spędzałem w szpitalach i chyba to wpłynęło u mnie na psyche. Jednocześnie na terapii wyszło, że podczas tych pobytów zacząłem odcinać się od emocji np złości i przeżyłem dużo lęku, ale musiałem sam sobie z nim radzić jako dziecko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki Wam, Dziewczyny kochane, za rozłożenie sytuacji mojej koleżanki na czynniki pierwsze. Wpadła do mnie w sobotę na grilla. Jest cały czas bardzo mocno zawieszona na swoim zdrowiu. I ja ją pytam: Czemu nadal się stresujesz, skoro wszystkie badania, nawet łącznie z markerami rakowymi, wyszły bez odchyleń od normy? "Bo nadal nie czuję się dobrze". Tu mi się już odezwał głos, żeby jej przypomnieć, że radziłam wizytę u jakiegoś psychologa. Ale przez pryzmat Waszych odpowiedzi popatrzyłam na nią jako na osobę, która chce nieświadomie zwrócić swoją uwagę na siebie i nie przyjmuje do siebie (i nie przyjmie), że to może być nerwica. Może coś w tym jest... Dlatego nie odezwałam się. Ale też specjalnie nie wchodziłam w rozmowę o jej dolegliwościach. Też mam czasem takie myśli, że a nóż ona jest naprawdę chora, a ja to bagatelizuję... Zależy mi na niej. Ktoś mógłby zapytać, co ja tak chcę jej usilnie pomóc. A może dlatego chcę, bo wiem jak to jest, kiedy człowiek wpada w stany nerwicowe, staje się inny, jakiś mniej atrakcyjny towarzysko i nagle większość znajomych się odsuwa. Niby wiedzą, że coś z tobą nie tak, ale nie chcą mieć do czynienia "z czymś niemiłym", czyli człowiekiem takim, jakim byłam ja. Wtedy, co prawda, w ogóle nie chciałam widzieć nikogo, bo tak zadziałała moja psychika, ale dziś wiem, że bycie przy mnie osób, których nawet nie chciałam widzieć (nawet wbrew mnie), pomogłoby mi. Moja koleżanka nie przeszła co prawda stanu załamania nerwowego, ale widzę, jak jest inna niż dawniej. No cóż, będę z nią tak jak potrafię.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Aurora88 to moja przyjaciółka. Może napisałam koleżanka, ale przecież to w moich uczuciach do niej nic nie zmienia. Kiedy ja byłam w "tarapatach", ona od razu zabrała się do tego, aby mi pomóc. Umówiła mnie nawet z psychologiem, bo ja nie byłam w stanie się ruszyć z miejsca. Była blisko, ale... (i tutaj jej wcale za to nie winię) jest taki moment w życiu osoby z nerwicą czy depresją, kiedy bliscy, którzy nie rozumieją kompletnie, co czujesz, co ci się w głowie dzieje, uważają, że przesadzasz, ściemniasz, że przestań już, bo w domyśle: mamy tego dość. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że jak coś komuś jest, to daje mu się tabletki i przechodzi, a jak nie to operacja czy cokolwiek innego, co szybko uśmierzy ból, zniweluje objawy. A z psychiką tak nie jest. Dlatego mało kto z bliskich wytrzymuje tak długo, zwłaszcza jak sam tego nie doświadczył. Podziwiam tych, co wytrzymują. Mój partner, o czym już pisałam wcześniej, wytrzymał pół roku, bo psychiatra, do którego chodziliśmy na początku, powiedział mu, że po pół roku wszystko mi minie. A kiedy nie minęło, to z opiekuńczego i troskliwego stał się opryskliwy i nie chciał słuchać o moich objawach, żądał, żebym była taka jak dawniej, był szczęśliwy, kiedy służbowo wyjeżdżał z domu. Stąd moja choroba przeszła w stan ukrywany przed bliskimi. Podobnie jak z partnerem, było z tą przyjaciółką, tylko że ona nie powiedziała mi wprost, tylko rzadziej dzwoniła, rzadziej wpadała. To normalny mechanizm ludzki, że nie chce się uczestniczyć w tak obciążającym życiu kogoś, kto ciągle jest w czarnej d...e. Ci bliscy są, ale jakoś tak nieco z boku. A ja też nie z tych, którzy proszą o pomoc. Zresztą przez długi czas wolałam być daleko od ludzi. Mam za to jedno ważne przemyślenie z tego mojego doświadczenia. Będzie to brutalne, ale chyba prawdziwe. Ponieważ nasza choroba to choroba psychiki, więc jakiekolwiek zmiany też muszą zajść w psychice, aby iść ku lepszemu. Wbrew pozorom takie tiutianie otoczenia, takie otulanie wcale nie jest pomocne, bo człowiek się w tej chorobie czuje jak ciepłym kocysiu. Kiedy dostałam w łeb, bo mój partner powiedział dość! Poza tym zobaczyłam, że on przez pół roku dźwigał nasze problemy, mnie i swoją obciążającą pracę, to sama się wystraszyłam, że idziemy na dno. I wtedy zaczęłam się zmuszać do "bycia normalną". I o dziwo, zaczęło mi to po czasie się udawać. Mój psycholog powiedział, że z nerwicowcami bywa tak, że jak widzą, że otoczenie jest silne, to sami sobie chorują, a jak widzą, że ktoś w otoczeniu słabnie i potrzebuje wsparcia, to zaczynają reagować samopodniesieniem się. U mnie coś takiego zadziałało. Dlatego uważam, że z "psychicznosłabymi" wcale nie trzeba jak z jajkiem. Owszem, spokojnie, pomocniczo, ale raczej pewnie, wymagająco i bez zbytniej taryfy ulgowej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale się rozłościłam - tyle się rozpisałam, a tu nagle laptop się wyładował. To piszę od nowa, muszę się "wyżalić", a nikt mnie w domu nie rozumie (moja mama twierdzi, że mam przeziębione gardło i że to przez picie zimnych napoi...).

 

Witam. Mam podobne objawy, ale z nich mam "tylko": uczucie duszenia się, gula w gardle albo jakiejś nabłonki, która to niby utrudnia oddech; uczucie nie do końca zatkanej ani nie do końca odetkanej jamy nosowej (czyli znowu uczucie duszenia się). Wymuszanie bekania, wydaje mi się, że gdy już udaje mi się beknąć, to łatwiej mi się oddycha, ale nie raz czuję jak już "bek" idzie i nagle jakby został stłamszony, nie wychodzi. Żadnego kołatania serca, ani ataku paniki nie zauważyłam - no może zaczynam panikować kiedy coraz gorzej oddycham, czuję się jakbym się jeszcze mocniej dusiła.

 

Pierwszy raz miałam takie uczucie, kiedy próbowałam zasnąć, ale miałam czkawkę, to próbowałam ją przerwać moim sprawdzonym sposobem, którym jest przetrzymywanie oddechu przez 10 sekund. Chyba nie wyszło za pierwszym razem, to jeszcze 2 razy powtórzyłam. Czkawka przeszła. Ale ja nagle zaczęłam czuć uczucie gorszego przelykania i braku śliny. Lekkiego duszenia się pewnie też, ale bardziej przeraziłam się tym, że dziwnie mi się przełyka. Przez godzinę lub dłużej obsesyjnie cały czas coś piłam żeby nie mieć tego głupiego uczucia. Gdy się troszkę uspokoiło, udało mi się zasnąć i rano już mi nic nie było. Było to pierwszy raz w życiu takie uczucie i byłam przerażona, bo tego wcześniej nie znałam.

 

Drugi raz miałam coś podobnego jakiś czas później, może z 2 tygodnie, może z miesiąc. Było to, kiedy próbowałam zasnąć u chłopaka (czyli znowu wieczór). Leżę sobie i nagle odczuwam brak śliny (i duszenie się też, ale nie wiem czemu najbardziej panikowałam tym "brakiem" śliny). To znowu obsesyjnie zaczęłam pić, wyżłopałam mu pół napoju, podłożyłam sobie wielką poduchę byleby nie spać na prosto (bo przecież gorzej mi się oddycha) i przez kilka godzin nie mogłam zasnąć, czułam niepokój z tego powodu, ale w końcu "padłam". Rano też chyba już mi nic nie było.

 

Takie pojedyncze razy zdarzyły mi się może ze 2 razy jeszcze, nie były długotrwałe, były "chwilowe", więc wierzę, że faktycznie mogła to być nerwica lub stan podobny, gdyż to dziwne uczucie pojawiło się nagle, bez żadnego konkretnego powodu, w dodatku wieczorem.

 

I nastąpiło coś większego. Koniec kwietnia (tego roku). Już po zakończeniu szkoły (mam 20 lat, skończyłam właśnie technikum), jakieś kilka dni przed maturą. A ja znowu mam to uczucie, łapie mnie wieczorem. I - nie ustąpiło na następny dzień. Rano jest jeszcze gorzej. A im gorzej, tym coraz częściej panikuję, zaczynam nawet płakać, wiedząc, że sobie tylko pogarszam sprawę (bo kiedy płaczę zawsze czuję "zwężenie" w gardle, ostry ból głowy i zaraz hektolitrami smarkam, nie nadążam ze smarkaniem i zatykam sobie nos, a "smarki" odchodzą do gardła tworząc flegmę). I coraz gorzej, kilka dni później chwilowo się uspokoiło, dalej mnie "dusiło", problemy z przełykiem i z oddychaniem, ale słabiej, tak do kontrolowania. I zaraz znowu ostrzej. Wygooglowałam i się dowiedziałam, że to tak naprawdę może być wszystko. Od zapalenia krtani, gardła, migdałów, po tchawice, jakieś bakterie, choroby śmiercionośne, przypadki gdzie się ktoś udusił, no tylko sobie stracha jeszcze bardziej robiłam. Wyobrażałam sobie, że umieram. "Nie zdążyła napisać matury, zmarła przed nią". Na to, że to może być nerwica też trafiłam, ale jakoś wykluczyłam tą opcję. Zaczęłam czytać na blogu aniamaluje.com o jej chorobie, która ma podobne powikłania, m.in. duszenie się, za duża ilość flegmy. No właśnie, flegma. Pisała o tym, że nieodpowiednie jedzenie produkuje zbyt dużą ilość śliny, flegmy, która może "blokować", dawać to uczucie duszenia się. Pomyślałam, że to jest to. Często mam katar (i chorobowy i sienny wiosną/latem), po którym zbiera się flegma (ale nigdy wcześniej nie miałam tego uczucia duszenia się - to pomyślałam, że może mi się tej flegmy za dużo skumulowało?). Mniej jadłam, bo wszystko co jem może produkować nadmiar tego świństwa (białe pieczywo, a jadam w nadmiarze, mięso - zawsze jem wędliny, cukier a zawsze słodzę, słodkie napoje, ogólnie składnik "syrop glukozowo-fruktozowy). Piłam wtedy głównie wodę, mało jadłam, bo miałam wrażenie, że co zjem, to mi zaczyna tkwić w gardle i je blokować. Nawet zaczęłam jeść tylko "wodniste" rzeczy, jak zupki, ale i tak miałam wrażenie jakby były za rzadkie, też mi tkwiły w gardle. Poszłam do lekarki, a ta mi stwierdziła zapalenie nagłośni (coś wcześniej wyczytałam w necie, to pomyślałam: no faktycznie podobne objawy były). Przepisała antybiotyki na chyba 5 dni (akurat miał się skończyć w dniu mojej pierwszej matury - pisemnej z polskiego). Antybiotyk nie pomógł, nie przeszło, dalej to miałam, co zjadłam ze "złej listy żywności, które produkują nadmiar śluzu" tym gorzej się czułam. Maturę jakoś dałam radę napisać, najbardziej cykałam się ustnej z polskiego, gdzie trzeba dużo mówić, wykułam, z rana wypiłam ze 2 melisy, stres daaalej był, ale co dziwne gdy weszłam do sali ani razu nie pomyślałam o tym, że czuję się jakbym się dusiła!). Zdałam ją na 95%, więc z radości na chwilę zapomniałam o mojej dziwnej przypadłości. Poszłam znowu do lekarki, a ona... "a no pamiętam, miałaś zapalenie krtani". Że co proszę? 5 dni wcześniej powiedziała mi o zapaleniu nagłośni, a nagle zmieniła zdanie, że to zapalenie krtani czy czegoś innego? Pomyślałam sobie, że jest głupia i nic się nie zna. Ja się tu duszę, ta mnie faszeruje antybiotykami, które nic nie dają, co to za lekarz. Zaczęła mi coś czytać z kartki, gdzie jej za bardzo nie słuchałam. Ale powiedziała, że mam kaszel, który może się utrzymywać od 4 tygodni do 4 miesięcy. Ale nic mi na ten rzekomy kaszel nie przepisała. Powiedziała, że mi przejdzie, bo żadnej bakterii nie mam, gardło mnie nie boli, świstania nie słuchać w oddechu, wszystko w porządku. Gdy zapytała czy mam alergię, a ja odpowiedziałam, że mam alergię na pyłki i roztocza. Pyta, czy mam zrobione badania. Nie, nie mam, gdyż wiem, że mam alergię, to po co mi badania? Kazała mi je zrobić, więc jedyne co mi dała, po wyjściu od niej, to skierowanie do alergologa, na którym pisało, że podejrzewa u mnie kaszel i katar. OMG. Zadzwoniłam do alergologa, najbliższy 20 km stąd, a termin? Kwiecień 2016. Gdy usłyszała, że chcę prywatnie, to nagle: połowa czerwca tego roku. Był początek maja, czyli 1.5 miesiąca do tej wizyty, a ja się tu duszę, no halo? Nie zapisałam się na wizytę. Lekarka mi powiedziała, że mogę mieć robione badania alergologiczne kiedy nie mam alergii, czyli jeśli coś pyli w lecie, ja wtedy kicham itp. to badania mam mieć w grudniu. A oni mnie chcieli zapisać albo na kwiecień '16 albo na czerwiec '15, a to miesiące letnie... Skierowanie do tej pory leży. Nie wróciłam do niej, po prostu czekałam aż mi przejdzie, "próbowałam" jeść trochę zdrowiej, nie jeść tych rzeczy co produkują nadmiar śluzu. 3 tygodnie to trwało, ale się uspokoiło. Pomyślałam, że może faktycznie nerwica? Ale z drugiej strony: kiedy raz zjadłam kisiel albo budyń, czyli coś co jest lepkie, nagle znowu zaczęłam się czuć jakbym się dusiła, coś mi tkwiło w gardle. Nerwica czy nadmiar flegmy?

 

Minęły 2-3 miesiące od tego, miałam może 2 razy chwilowe "dziwne uczucie duszenia się", ale było znośne, przeszło. Aż do teraz. Od kilku dni czuję się jakbym się dusiła, miała tego gula, miała problemy z połykaniem śliny, nawet brak śliny (ale nie tej pod językiem tylko tej "z głębin"). A śpię na 4 poduszkach, bo boję się zasnąć na płasko, że się uduszę. Marudzę mojemu chłopakowi, reszty rodziny nie chcę straszyć, bo nic nie zmienią, a tylko się denerwują (a jak zaczynają się martwić, to ja zaczynam płakać, rozczulać się nad sobą... dlatego nikomu nie powiedziałam, że mi to wróciło). Z dnia na dzień gorzej, a dzisiaj to się najbardziej nasiliło. Nerwica czy nie nerwica? Flegma czy jeszcze co innego? A może i nerwica i flegma? Przyznam się bez bicia, że przez te upały piłam zimne napoje, z lodem, gazowane, cole i nie cole i może faktycznie sama sobie tym krzywdę robię. Ja już naprawdę nie wiem co o tym myśleć. Do lekarza nie wracam, bo znowu przepisze mi antybiotyki na chorobę, którą sobie sama wymyśliła... A wy co o tym uważacie?

 

Przepraszam, że się faktycznie za bardzo rozpisałam, ale nie mogę zasnąć i chciałam po prostu to z siebie "wyrzucić". Naprawdę się boję, że się uduszę i że każdy dzień jest tym ostatnim... Żebym nie popadła w depresje. Piję sobie melisę, może mnie to uspokoi. Jeśli ktoś dotrwał do końca, to bardzo dziękuję za uwagę, ale jeszcze poproszę o opinię, co wy o tym sądzicie :( Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej

 

Fajnie że napisałaś i dobrze, że tu trafiłaś. Czasami zanim postawi się diagnozę nerwicy, faktycznie należy wykluczyć inne choroby. Bardzo szczegółowo opisałaś swoje dolegliwości i jeśli wszelkie badania obiektywnie wykazują, że jest wszystko w porządku, no to można przyjąć, że tak jest. Na forum nikt Ci nie odpowie na pytanie, czy to nerwica, ale jak najbardziej może tak być. Musiałabyś iść z tym do psychiatry. I taka podpowiedź - nerwica lękowa jest niesamowita w tym, co potrafi zrobić z organizmem więc jeśli się zastanawiasz, czy możliwe aby coś było spowodowane nerwicą to tak, jak najbardziej możliwe. Jak Ci się pogarsza od niektórych pokarmów, to też dlatego, że "nerwica" się tego nauczyła (bo o tym gdzieś przeczytałaś). A także dlatego, że się mocno na czymś koncentrujesz. Im bardziej się czegoś boisz, tym bardziej to się nasila - błędne koło. Duszności, trudności z oddychaniem, gula w gardle (globus) to jak najbardziej objawy nerwicowe.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×