Skocz do zawartości
Nerwica.com

RoyalBlue

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia RoyalBlue

  1. Jak tak czytam, to nie mam żadnych więcej objawów podobnych do waszych, oprócz tego duszenia się, guli w gardle itp. Zaczynam wątpić żeby to miało podłoże psychiczne, raczej fizyczne, tak mi się wydaje. Do psychiatry nigdy nie pójdę, bo nawet jeśli faktycznie postawiłby mi taką diagnozę, to nie wyobrażam sobie łykania tych wszystkich leków. Ogólnie nie jestem fanką leczenia się "tabletkami" i zażywam je dopiero kiedy już naprawdę muszę (np. na alergię, albo antybiotyki na zapalenie).
  2. Dziekuje za odpowiedz. Objawy nie przechodza, wrecz sie nasilaja. Zaczynam panikowac jak chyba kazdy kto takie cos ma. Zaczelam brac syrop odkrztusny, wczoraj zjadlam kasze jaglana ktora niby osusza flegme, a ja sie po niej czuje jeszcze gorzej jakbym sie zatkala.
  3. Ale się rozłościłam - tyle się rozpisałam, a tu nagle laptop się wyładował. To piszę od nowa, muszę się "wyżalić", a nikt mnie w domu nie rozumie (moja mama twierdzi, że mam przeziębione gardło i że to przez picie zimnych napoi...). Witam. Mam podobne objawy, ale z nich mam "tylko": uczucie duszenia się, gula w gardle albo jakiejś nabłonki, która to niby utrudnia oddech; uczucie nie do końca zatkanej ani nie do końca odetkanej jamy nosowej (czyli znowu uczucie duszenia się). Wymuszanie bekania, wydaje mi się, że gdy już udaje mi się beknąć, to łatwiej mi się oddycha, ale nie raz czuję jak już "bek" idzie i nagle jakby został stłamszony, nie wychodzi. Żadnego kołatania serca, ani ataku paniki nie zauważyłam - no może zaczynam panikować kiedy coraz gorzej oddycham, czuję się jakbym się jeszcze mocniej dusiła. Pierwszy raz miałam takie uczucie, kiedy próbowałam zasnąć, ale miałam czkawkę, to próbowałam ją przerwać moim sprawdzonym sposobem, którym jest przetrzymywanie oddechu przez 10 sekund. Chyba nie wyszło za pierwszym razem, to jeszcze 2 razy powtórzyłam. Czkawka przeszła. Ale ja nagle zaczęłam czuć uczucie gorszego przelykania i braku śliny. Lekkiego duszenia się pewnie też, ale bardziej przeraziłam się tym, że dziwnie mi się przełyka. Przez godzinę lub dłużej obsesyjnie cały czas coś piłam żeby nie mieć tego głupiego uczucia. Gdy się troszkę uspokoiło, udało mi się zasnąć i rano już mi nic nie było. Było to pierwszy raz w życiu takie uczucie i byłam przerażona, bo tego wcześniej nie znałam. Drugi raz miałam coś podobnego jakiś czas później, może z 2 tygodnie, może z miesiąc. Było to, kiedy próbowałam zasnąć u chłopaka (czyli znowu wieczór). Leżę sobie i nagle odczuwam brak śliny (i duszenie się też, ale nie wiem czemu najbardziej panikowałam tym "brakiem" śliny). To znowu obsesyjnie zaczęłam pić, wyżłopałam mu pół napoju, podłożyłam sobie wielką poduchę byleby nie spać na prosto (bo przecież gorzej mi się oddycha) i przez kilka godzin nie mogłam zasnąć, czułam niepokój z tego powodu, ale w końcu "padłam". Rano też chyba już mi nic nie było. Takie pojedyncze razy zdarzyły mi się może ze 2 razy jeszcze, nie były długotrwałe, były "chwilowe", więc wierzę, że faktycznie mogła to być nerwica lub stan podobny, gdyż to dziwne uczucie pojawiło się nagle, bez żadnego konkretnego powodu, w dodatku wieczorem. I nastąpiło coś większego. Koniec kwietnia (tego roku). Już po zakończeniu szkoły (mam 20 lat, skończyłam właśnie technikum), jakieś kilka dni przed maturą. A ja znowu mam to uczucie, łapie mnie wieczorem. I - nie ustąpiło na następny dzień. Rano jest jeszcze gorzej. A im gorzej, tym coraz częściej panikuję, zaczynam nawet płakać, wiedząc, że sobie tylko pogarszam sprawę (bo kiedy płaczę zawsze czuję "zwężenie" w gardle, ostry ból głowy i zaraz hektolitrami smarkam, nie nadążam ze smarkaniem i zatykam sobie nos, a "smarki" odchodzą do gardła tworząc flegmę). I coraz gorzej, kilka dni później chwilowo się uspokoiło, dalej mnie "dusiło", problemy z przełykiem i z oddychaniem, ale słabiej, tak do kontrolowania. I zaraz znowu ostrzej. Wygooglowałam i się dowiedziałam, że to tak naprawdę może być wszystko. Od zapalenia krtani, gardła, migdałów, po tchawice, jakieś bakterie, choroby śmiercionośne, przypadki gdzie się ktoś udusił, no tylko sobie stracha jeszcze bardziej robiłam. Wyobrażałam sobie, że umieram. "Nie zdążyła napisać matury, zmarła przed nią". Na to, że to może być nerwica też trafiłam, ale jakoś wykluczyłam tą opcję. Zaczęłam czytać na blogu aniamaluje.com o jej chorobie, która ma podobne powikłania, m.in. duszenie się, za duża ilość flegmy. No właśnie, flegma. Pisała o tym, że nieodpowiednie jedzenie produkuje zbyt dużą ilość śliny, flegmy, która może "blokować", dawać to uczucie duszenia się. Pomyślałam, że to jest to. Często mam katar (i chorobowy i sienny wiosną/latem), po którym zbiera się flegma (ale nigdy wcześniej nie miałam tego uczucia duszenia się - to pomyślałam, że może mi się tej flegmy za dużo skumulowało?). Mniej jadłam, bo wszystko co jem może produkować nadmiar tego świństwa (białe pieczywo, a jadam w nadmiarze, mięso - zawsze jem wędliny, cukier a zawsze słodzę, słodkie napoje, ogólnie składnik "syrop glukozowo-fruktozowy). Piłam wtedy głównie wodę, mało jadłam, bo miałam wrażenie, że co zjem, to mi zaczyna tkwić w gardle i je blokować. Nawet zaczęłam jeść tylko "wodniste" rzeczy, jak zupki, ale i tak miałam wrażenie jakby były za rzadkie, też mi tkwiły w gardle. Poszłam do lekarki, a ta mi stwierdziła zapalenie nagłośni (coś wcześniej wyczytałam w necie, to pomyślałam: no faktycznie podobne objawy były). Przepisała antybiotyki na chyba 5 dni (akurat miał się skończyć w dniu mojej pierwszej matury - pisemnej z polskiego). Antybiotyk nie pomógł, nie przeszło, dalej to miałam, co zjadłam ze "złej listy żywności, które produkują nadmiar śluzu" tym gorzej się czułam. Maturę jakoś dałam radę napisać, najbardziej cykałam się ustnej z polskiego, gdzie trzeba dużo mówić, wykułam, z rana wypiłam ze 2 melisy, stres daaalej był, ale co dziwne gdy weszłam do sali ani razu nie pomyślałam o tym, że czuję się jakbym się dusiła!). Zdałam ją na 95%, więc z radości na chwilę zapomniałam o mojej dziwnej przypadłości. Poszłam znowu do lekarki, a ona... "a no pamiętam, miałaś zapalenie krtani". Że co proszę? 5 dni wcześniej powiedziała mi o zapaleniu nagłośni, a nagle zmieniła zdanie, że to zapalenie krtani czy czegoś innego? Pomyślałam sobie, że jest głupia i nic się nie zna. Ja się tu duszę, ta mnie faszeruje antybiotykami, które nic nie dają, co to za lekarz. Zaczęła mi coś czytać z kartki, gdzie jej za bardzo nie słuchałam. Ale powiedziała, że mam kaszel, który może się utrzymywać od 4 tygodni do 4 miesięcy. Ale nic mi na ten rzekomy kaszel nie przepisała. Powiedziała, że mi przejdzie, bo żadnej bakterii nie mam, gardło mnie nie boli, świstania nie słuchać w oddechu, wszystko w porządku. Gdy zapytała czy mam alergię, a ja odpowiedziałam, że mam alergię na pyłki i roztocza. Pyta, czy mam zrobione badania. Nie, nie mam, gdyż wiem, że mam alergię, to po co mi badania? Kazała mi je zrobić, więc jedyne co mi dała, po wyjściu od niej, to skierowanie do alergologa, na którym pisało, że podejrzewa u mnie kaszel i katar. OMG. Zadzwoniłam do alergologa, najbliższy 20 km stąd, a termin? Kwiecień 2016. Gdy usłyszała, że chcę prywatnie, to nagle: połowa czerwca tego roku. Był początek maja, czyli 1.5 miesiąca do tej wizyty, a ja się tu duszę, no halo? Nie zapisałam się na wizytę. Lekarka mi powiedziała, że mogę mieć robione badania alergologiczne kiedy nie mam alergii, czyli jeśli coś pyli w lecie, ja wtedy kicham itp. to badania mam mieć w grudniu. A oni mnie chcieli zapisać albo na kwiecień '16 albo na czerwiec '15, a to miesiące letnie... Skierowanie do tej pory leży. Nie wróciłam do niej, po prostu czekałam aż mi przejdzie, "próbowałam" jeść trochę zdrowiej, nie jeść tych rzeczy co produkują nadmiar śluzu. 3 tygodnie to trwało, ale się uspokoiło. Pomyślałam, że może faktycznie nerwica? Ale z drugiej strony: kiedy raz zjadłam kisiel albo budyń, czyli coś co jest lepkie, nagle znowu zaczęłam się czuć jakbym się dusiła, coś mi tkwiło w gardle. Nerwica czy nadmiar flegmy? Minęły 2-3 miesiące od tego, miałam może 2 razy chwilowe "dziwne uczucie duszenia się", ale było znośne, przeszło. Aż do teraz. Od kilku dni czuję się jakbym się dusiła, miała tego gula, miała problemy z połykaniem śliny, nawet brak śliny (ale nie tej pod językiem tylko tej "z głębin"). A śpię na 4 poduszkach, bo boję się zasnąć na płasko, że się uduszę. Marudzę mojemu chłopakowi, reszty rodziny nie chcę straszyć, bo nic nie zmienią, a tylko się denerwują (a jak zaczynają się martwić, to ja zaczynam płakać, rozczulać się nad sobą... dlatego nikomu nie powiedziałam, że mi to wróciło). Z dnia na dzień gorzej, a dzisiaj to się najbardziej nasiliło. Nerwica czy nie nerwica? Flegma czy jeszcze co innego? A może i nerwica i flegma? Przyznam się bez bicia, że przez te upały piłam zimne napoje, z lodem, gazowane, cole i nie cole i może faktycznie sama sobie tym krzywdę robię. Ja już naprawdę nie wiem co o tym myśleć. Do lekarza nie wracam, bo znowu przepisze mi antybiotyki na chorobę, którą sobie sama wymyśliła... A wy co o tym uważacie? Przepraszam, że się faktycznie za bardzo rozpisałam, ale nie mogę zasnąć i chciałam po prostu to z siebie "wyrzucić". Naprawdę się boję, że się uduszę i że każdy dzień jest tym ostatnim... Żebym nie popadła w depresje. Piję sobie melisę, może mnie to uspokoi. Jeśli ktoś dotrwał do końca, to bardzo dziękuję za uwagę, ale jeszcze poproszę o opinię, co wy o tym sądzicie Pozdrawiam.
×