Skocz do zawartości
Nerwica.com

Hej, witam was wszystkich!


Veroni Mineral

Rekomendowane odpowiedzi

Cześć,

w tym szczególnie dla mnie paskudnym dniu postanowiłam przyłączyć się do Waszej społeczności.

Jestem Veroni i mam 24 lata - od pół roku mieszkam w Warszawie, choć nie wiem jak długo tu zabawię.

Obecnie kończę studia i szykuję się do obrony dyplomu oraz do wejścia w stuprocentowo dorosłe życie (praca, podatki itepe).

Właściwie nie wiem, od czego zacząć... To chyba będzie dobre ćwiczenie przed moją pierwszą wizytą u psychologa.

Podejrzewam, że mam depresję, która kształtowała się we mnie od kilku dobrych lat, a teraz przybrała najwyższą z dotychczasowych form. Całe życie czułam się smutniejsza od reszty moich rówieśników - mój tata był alkoholikiem, z którego to powodu nie doznałam większości uciech charakterystycznych dla dziecięcych lat. Byłam bardzo nieśmiała i zamknięta w sobie - nie chciałam, żeby ktokolwiek dowiedział się o moim problemie i przyznam, że przez kilkanaście lat doskonale mi się to udawało. Nikt nie miał pojęcia. Skutkowało to niestety deficytem znajomych - uchodziłam za dziwaczkę, bo byłam za poważna, nie śmiałam się z tego, z czego śmiali się inni - innymi słowy uczęszczając do drugiej klasy szkoły podstawowej miałam trochę mentalność dwudziestoparolatki. Paradoksalnie czułam się wówczas bardzo dobrze ze swoją osobą - uważałam się za najsilniejszą i najdzielniejszą istotę na świecie. Byłam dumna, że potrafię uporać się jakoś z problemami, których nazw moi równieśnicy nawet nie poznali.

 

Mniejsza o resztę - każdy, kto zetknął się z problemem alkoholu potrafi sobie wyobrazić, jak wyglądały szczegóły. Nadszedł jednak dzień, w którym mój tata udał sie na leczenie i po wielu perypetiach udało mu się wyjść z nałogu.

I tu z nagła zaczęły się schody. Przyznam, że straciłam grunt pod nogami i musiałam na nowo ustalać wyznacznik mojej wartości. Nie udało mi się to chyba do dziś.

 

Wybrałam się na studia artystyczne, gdzie na szczęście w końcu poznałam kilka wspaniałych osób. Niestety, nie byłam za to szczególnie udanym materiałem na artystkę - szybko okazało się, że jakakolwiek krytyka (a w tego typu szkołach egzamin zdawały nawet te usiane wulgaryzmami i niewybrednymi epitetami) rujnuje (tak, nie uszkadza - rujnuje) mój światopogląd, poczucie własnej wartości, nadzieje... Zawsze porównywałam się do innych, ale wtedy przybrało to niezdrową formę zazdrości. Zazdroszczę wszystkim, bo mam tą dziwaczną tendencję znajdywania przepięknych rzeczy w nawet najgorszym człowieku (nie tyczy się to mnie, rzecz jasna). Jestem wybitnym słuchaczem i pocieszaczem, mogłabym zarabiać na tym miliony. Oczywiście wszystko to odbywa sie kosztem mojej własnej energii życiowej. Widząc światełko w tunelu u innych kompletnie nie widzę go u siebie. W dodatku nie znalazłam osoby, która pocieszyłaby w zamian mnie. Miałam jeszcze do niedawna chłopaka, który był bardzo ciepłą osobą, ale i on (mam wrażenie) nie rozumiał do końca tego, co się ze mną dzieje.

 

Miesiąc temu rozstaliśmy się. Wyprowadziłam się z naszego wspólnego mieszkania w dwa dni. Nic złego się nie stało - po prostu uznałam pewnego poranka, że muszę to zrobić i tyle. On miał problemy ze swoją pracą, ja miałam problemy ze znalezieniem jakiejkolwiek dla siebie (nawet do pracy za darmo musiałam przechodzić 3 etapy rekrutacji). Nie mogę zabrać sie do dyplomu - po co, skoro nie umiem. Skoro nie będzie to nic odkrywczego i ciekawego, a jak napisze połowę to mój promotor karze mi ją wyrzucić i napisać od nowa. Przede wszystkim po co mam się bronić, skoro w przypadku mojego zawodu papierek nie liczy się choćby w 1/10 tak, jak doświadczenie w branży?

I teraz siedzę w moim cudnym, pomalowanym na niezrozumiałe dla mnie kolory pokoju i nie robię absolutnie nic. Nic mi się nie chce, na nic nie mam ochoty i w niczym nie widzę sensu. Chodzę codziennie do sklepu po zakupy spożywcze, po czym układam je precyzyjnie na półkach, a potem nawet ich nie tykam. Po raz pierwszy jestem w stanie tak złym, że tracę apetyt (należę raczej do miłośników jedzenia). Nie mogę spać do 3 w nocy, a gdy już zasnę, to śnią mi się same koszmary. Znajoma dała mi blister Pramolanu (wiem, wiem, bez lekarza, konsultacji itepe...), który właśnie dzisiaj mi się skończył. Czekam na wybuch. Próbuję zapchać sobie czas różnymi obowiązkami - zapisałam się do wolontariatów, spotykam się z ludźmi poznanych przez portale typu wymiana umiejętności, bazgrzę sobie rysunki, grafiki itp. Czyli jednak udaje mi się jeszcze coś zrobić, ale jest to kompletnie puste. Nie odczuwam żadnych emocji przy robieniu tych rzeczy. Ani dobrych, ani złych na szczęście. Jestem kompletnie obojętna. Podejrzewam, że gdyby ktoś zorganizowałby dla mnie pokaz fajerwerków i napoił mnie nutellą, to mój wyraz twarzy nie zmieniłby sie ani trochę, tylko pozostałby taki:

 

:I

 

Dzisiaj dzień matki. Zadzwoniłam do mojej mamy i wysłuchałam, jaka jest zmęczona i zdenerwowana. Po odłożeniu słuchawki popłakałam się jak bóbr.

Jest mi tak wstyd za siebie. Tak mi żal moich rodziców, których córka wyrosła na niezrównoważoną emocjonalnie osobę, która nigdy (jak tak dalej pójdzie) nie będzie w stanie odwdzięczyć im się za trud wychowania i ogromne ilości pieniędzy, które złożyli na moją bezowocną edukację.

Nie myślę o popełnieniu samobójstwa, ale gdy stałam ostatnio w kolejce do kasy w banku wyobraziłam sobie, że ktoś na ten bank napada. W pewnym momencie coś idzie nie tak i bandyci zaczynają strzelać na oślep, w wyniku czego dostaję kulkę w łeb.

I uśmiechnęłam się do tej myśli.

 

Dziekuję wszystkim, którzy to czytaja, bo trochę się rozpisałam - nawet nie wiem, czy otworzyłam ten wątek w dobrym miejscu, przepraszam z góry za utrudnienia :) Trochę mi lepiej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

Dzisiaj dzień matki. Zadzwoniłam do mojej mamy i wysłuchałam, jaka jest zmęczona i zdenerwowana. Po odłożeniu słuchawki popłakałam się jak bóbr.

Jest mi tak wstyd za siebie. Tak mi żal moich rodziców, których córka wyrosła na niezrównoważoną emocjonalnie osobę, która nigdy (jak tak dalej pójdzie) nie będzie w stanie odwdzięczyć im się za trud wychowania i ogromne ilości pieniędzy, które złożyli na moją bezowocną edukację.

Nie myślę o popełnieniu samobójstwa, ale gdy stałam ostatnio w kolejce do kasy w banku wyobraziłam sobie, że ktoś na ten bank napada. W pewnym momencie coś idzie nie tak i bandyci zaczynają strzelać na oślep, w wyniku czego dostaję kulkę w łeb.

I uśmiechnęłam się do tej myśli.

 

Dziekuję wszystkim, którzy to czytaja, bo trochę się rozpisałam - nawet nie wiem, czy otworzyłam ten wątek w dobrym miejscu, przepraszam z góry za utrudnienia :) Trochę mi lepiej.

 

Przede wszystkim nabierz dystansu do Matki. To co zrobiła to kazirodztwo emocjonalne!!!

NIE JESTEŚ JEJ NIC WINNA

To co zrobiła i co pewnie od dawna (zawsze robi) to karmi Cię swoim goownem.

Nie dziwi mnie, że jesteś w takim stanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja też właśnie zarejestrowałam się na forum. :] Jestem w podobnym wieku , tzn własnie kończę studia -farmacje , powinnam pisać pracę magisterską ale obrona jednak na wrzesień o ile się zbiore . promotor pewnie będzie mną gardził , już chyba jest w tej fazie. Czuję się zagubiona i samotna. Taki stan rzeczy utrzymuje się od ok października, kompletna amotywacja. Mieszkam z rodzicami i bratem, upijam się ok 3 razy w tygodniu , wszystko się wali. Najgorsze że to ja wszystko zepsułam , swoje życie , tzn . dalej jestem na etapie psucia własciwie. Fajnie że chociaz nie jesz to schudniesz:P Może potrzebujesz jakichś silnych wrażeń żeby odżyć. Nie wiem czy to pomaga ale moze jak zrobisz coś co podniesie ci adrenalinę znajdziesz energię na pójście do przodu . Chociaż pewnie to tak nie działa

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

Dzisiaj dzień matki. Zadzwoniłam do mojej mamy i wysłuchałam, jaka jest zmęczona i zdenerwowana. Po odłożeniu słuchawki popłakałam się jak bóbr.

Jest mi tak wstyd za siebie. Tak mi żal moich rodziców, których córka wyrosła na niezrównoważoną emocjonalnie osobę, która nigdy (jak tak dalej pójdzie) nie będzie w stanie odwdzięczyć im się za trud wychowania i ogromne ilości pieniędzy, które złożyli na moją bezowocną edukację.

Nie myślę o popełnieniu samobójstwa, ale gdy stałam ostatnio w kolejce do kasy w banku wyobraziłam sobie, że ktoś na ten bank napada. W pewnym momencie coś idzie nie tak i bandyci zaczynają strzelać na oślep, w wyniku czego dostaję kulkę w łeb.

I uśmiechnęłam się do tej myśli.

 

Dziekuję wszystkim, którzy to czytaja, bo trochę się rozpisałam - nawet nie wiem, czy otworzyłam ten wątek w dobrym miejscu, przepraszam z góry za utrudnienia :) Trochę mi lepiej.

 

Przede wszystkim nabierz dystansu do Matki. To co zrobiła to kazirodztwo emocjonalne!!!

NIE JESTEŚ JEJ NIC WINNA

To co zrobiła i co pewnie od dawna (zawsze robi) to karmi Cię swoim goownem.

Nie dziwi mnie, że jesteś w takim stanie.

 

Nie nazwałabym tego tak ostro - są pewne różnice pomiędzy bezgranicznym wylewaniem komuś swoich brudów a zwyczajną chęcią wyżalenia się. Miałyśmy wspólnego "oprawcę" i łączy nas taka dziwaczna więź zbudowana na podstawie podobnego rozgoryczenia. Nie jestem tu, by szukać winnych - ktoś kiedyś powiedział, że "piekło jest w nas" i właśnie w sobie będę go szukać. Miło jednak słyszeć opinię, że nie jestem jej nic winna, dlatego dziękuję za Twoją odpowiedź :) Wiem, że muszę się zdystansować... Jestem niestety od moich rodziców zależna finansowo i dopiero zarabianie własnych pieniędzy da mi taką opcję.

 

@Depresyjny - nie boję sie psycholów :) miło Cię poznać!

 

@Dominika - witaj w klubie amotywacji - jedyne, czym mogę Cię pocieszyć to tym, że każdy termin obrony jest słuszny dopóki nie dojdzie do dodatkowych opłat :) Gdybym chciała, to wyrobiłabym się z obroną na czerwiec - ale nie chciałam. Po co się spinać? Jeszcze tego mi brakuje... Idź małymi kroczkami do przodu, nie próbuj od razu przeskoczyć pewnych etapów. A promotor łaski Ci nie robi, bo mu za to płacą i kiedyś też się bronił - powinien znać ten ból.

Pamiętaj, że świadomość tego, że jest się przyczyną własnego nieszczęścia jest pierwszym krokiem do zmiany na lepsze. I proszę, nie upijaj się - o ile dwie lampki wina nie są szkodliwe, o tyle doprowadzenie się do stanu "upojenia" bardzo pogłębia depresyjny stan. Ja np. gdy jestem upita wybucham płaczem, a następnego dnia budzę się nienawidząc siebie jeszcze bardziej niż wcześnie. Zmień alko na kawę albo energetyki ;) (edit: albo melisę, yerba matte, pu-erh... opcji jest dużo)

 

@Keraj - miło mi i również pozdrawiam :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie nazwałabym tego tak ostro - są pewne różnice pomiędzy bezgranicznym wylewaniem komuś swoich brudów a zwyczajną chęcią wyżalenia się. Miałyśmy wspólnego "oprawcę" i łączy nas taka dziwaczna więź zbudowana na podstawie podobnego rozgoryczenia. Nie jestem tu, by szukać winnych - ktoś kiedyś powiedział, że "piekło jest w nas" i właśnie w sobie będę go szukać. Miło jednak słyszeć opinię, że nie jestem jej nic winna, dlatego dziękuję za Twoją odpowiedź :) Wiem, że muszę się zdystansować... Jestem niestety od moich rodziców zależna finansowo i dopiero zarabianie własnych pieniędzy da mi taką opcję.

 

Przecież to twoja mama znalazła sobie takiego partnera. Ty jesteś niejako w to wciągnięta bo się urodziłaś w tym związku.

przechodziłaś z matką przez to bo to ona tak wybrała...

Masz jeszcze jakiś wątpliwości?

 

Nie chodzi o znalezienie czy szukanie winnych.

Chodzi o to, żeby uwolnić się od dźwigania nieswoich ciężarów, to jest moją intencją.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To i ja się przywitam jako nowozarejestrowana. Dobry wieczór wszystkim! Mam 27 lat, jestem mężatką od 2011 roku, próbuję skończyć studia, nie pracuję, za to robię różne ciekawe rzeczy. Właściwie mam dobre życie, bardzo dobre nawet, nie mam na co narzekać. Czuję się kochana, z mężem mam wspaniałą relację, mam dobrych przyjaciół.

Ale jednak coś jest nie tak. Prawdopodobnie mam nerwicę, od kilku już lat. Raz jest lepiej raz gorzej. Był taki okres, że miałam strasznie silną fagofobię, to mi koszmarnie utrudniało normalne funkcjonowanie, rezygnowałam z wielu rzeczy, bałam się wyjść z domu, bo nie mogłam przełykać, czy to na chodniku, czy w autobusie, a najgorzej na przejściu dla pieszych (to mi zostało di dziś). To było w 2010 roku. Wcześniej- dużo dużo wcześniej- były różne huśtawki emocjonalne, lęk, doły. W okresie dorastania zwalałam to na dorastanie właśnie i całą tę burzę hormonalną. Ale dorosłam już dawno, ale te objawy nie minęły.

Ta fagofobia w 2010 roku to był chyba najgorszy jak dotąd czas. Miałam i stale miewam także i inne dolegliwości. Najdziwniejsze było drętwienie lewej połowy całego ciała, najmocniej-twarzy i ręki. To było w 2009 chyba. Była wizyta u ortopedy, który pomacał kręgosłup, spytał, czy często myję ręce, dał skierowanie na rezonans mózgu i receptę na citronid, i stwierdził, że to nerwica. Receptę wyrzuciłam, bo uznałam diagnozę za zbyt pochopną. Rezonans pokazał, że wszystko ok. Potem pojawiły się ataki migreny, pierwszy latem 2010 roku. Migrenę miewam do dziś, biorę co jakiś czas lek na nią. W skrócie, żeby już nie zanudzać- mam różne dolegliwości, a to brzuch, a to głowa, serce, duszności, zawroty głowy, zaburzenia widzenia, zatykanie uszu, teraz doszły bóle zębów (mój dentysta, który zna moje zęby od 17 lat rozkłada teraz bezradnie ręce i nie wie, skąd ten ból).

Do tego jeszcze taka paskudna rzecz, jak chorobliwa zazdrość o męża, wyładowywanie się na nim, strach przed byciem ocenianą, wrażenie, że inni patrzą na mnie z pogardą/ironicznie/z wyższością. Boję się pójść do pracy, boję się obowiązków, stresuje mnie, gdy muszę coś załatwić. A z drugiej strony mogę ruszyć z plecakiem w góry albo robić sobie samotne długie spacery- wtedy wyjście nie jest problemem.

 

Przepraszam, że na samym początku tak chaotycznie i nieco przydługo. Chyba musiałam to z siebie wszystko wyrzucić. Jeszcze dodam tylko kilka rzeczy, wybaczcie :) Otóż:

w 2010, kiedy miałam najgorsze dolegliwości, zaliczyłam trzy wizyty u psychologów. Pierwsza była konsultacją, na której zalecano mi psychoterapię. Dwie kolejne były już początkiem psychoterapii. A potem pomyślałam sobie, że jest idiotyczne, żebym jeździła na drugi koniec miasta, żeby opowiadać obcej osobie jak to nie mogę przełykać, i jeszcze płacić za to. Tak się na tę sytuację wkurzyłam i jednocześnie tak mnie rozbawiła, że... przeszło mi. Fagofobia od tamtej pory nigdy już tak silna nie wróciła. Staram się ją ignorować, chociaż na pasach nie przełknę śliny, choćby mi za to płacono, no chyba, że idę z kimś... Bardziej martwią mnie napady lęku, żalu, niskie poczucie własnej wartości no i ta zazdrość, którą ranię męża.

Kończąc już: jest pewien kluczowy problem, pewna trauma z dzieciństwa. Wie o niej tylko mój mąż, nie jestem jeszcze gotowa by tu o tym pisać. Pod koniec czerwca wizyta u psychologa, mam nadzieję, że dotrę. Mam teraz nową motywację. W zeszłym roku straciłam ciążę, boję się, że przez nerwicę. Nim zaczniemy się starać o kolejną ciążę, chciałabym zrobić nieco porządek w moich zakurzonych zwojach mózgowych...

 

Dziękuję, kto nie przysnął, ten mistrz :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość pysiunia
Kończąc już: jest pewien kluczowy problem, pewna trauma z dzieciństwa. Wie o niej tylko mój mąż, nie jestem jeszcze gotowa by tu o tym pisać.

 

Zgadzam się z tym całkowicie ! Nieszczęśliwe dzieciństwo - brak miłości, akceptacji i poczucia bezpieczeństwa - kładzie się cieniem na życie dorosłego człowieka.

Moje dzieciństwo (choć minęło od tamtej pory spoooooooooooro lat) położyło piętno na moim zdrowiu psychicznym.

Powodem smutnego dzieciństwa nie był alkohol jednego z rodziców.

Rodzice sprawy między sobą rozwiązywali przy nas - dzieciach. Często byłam świadkiem wielu rękoczynów mojego ojca, wieszania się ojca po każdym powrocie z zabawy. Byłam bita bez powodu, zawstydzana. Nie liczono się ze mną, z moimi uczuciami, nie byłam kochana, wciąż mnie krytykowano, porównywano z moimi koleżankami, choć byłam spokojna i byłam bdb uczennicą; wysoko stawiano mi poprzeczkę.

 

Z tego powodu od wielu, wielu lat borykam się z nerwicą lękową, a właściwie z panicznym lękiem. Raz jest gorzej, raz lepiej.

By być kochaną - robiłam wszystko, by na tę miłość zasłużyć sobie u rodziców.

Teraz robię to samo - by zasłużyć sobie na miłość ludzi - pomagam im bezinteresownie, myśląc że to pomoże mi zaskarbić ich sobie. Na każdym mi zależy, tylko nie na sobie.

Dla siebie samej nie jestem ważna, mam niskie poczucie własnej wartości (choć jestem zdolna, wiele potrafię zrobić) i - tak jak Ty Veroni Mineral - potrafię każdego pocieszyć i ludzie garną się do mnie ze swoimi problemami.

Ale jeśli sama mam problem - nie potrafię poprosić o pomoc, siadam w kącie i płaczę z bezsilności...

 

Rodzice uczynili nam sporo zła, sporo krzywdy w dzieciństwie. W dorosłe życie - zamiast miłości i pewności siebie - wyposażyli nas w bagaż traumatycznych wydarzeń z dzieciństwa. My teraz, będąc dorosłymi ludźmi - zamiast cieszyć się życiem - borykamy się z problemami psychicznymi, lękiem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

 

Rodzice uczynili nam sporo zła, sporo krzywdy w dzieciństwie. W dorosłe życie - zamiast miłości i pewności siebie - wyposażyli nas w bagaż traumatycznych wydarzeń z dzieciństwa. My teraz, będąc dorosłymi ludźmi - zamiast cieszyć się życiem - borykamy się z problemami psychicznymi, lękiem.

 

No to jest jakby baza.

Ale okazuje się, że są jeszcze uwarunkowania pokoleniowe.

Nasze komórki całego ciała mają tzw. pamięć, która wędruje z nami od pokoleń.

To też trzeba brać pod uwagę. Miałem okazję widzieć jak ludzie uwalniają takie

uwarunkowania pokoleniowe... niesamowita sprawa, choć brzmi niewiarygodnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość pysiunia
Miałem okazję widzieć jak ludzie uwalniają takie

uwarunkowania pokoleniowe... niesamowita sprawa, choć brzmi niewiarygodnie.

 

TAO, To nie muszą być uwarunkowania pokoleniowe.

W przypadku moich Rodziców te uwarunkowania nie sprawdzają się.

 

Jak można uwolnić się od warunkowań pokoleniowych ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam Was wszystkich.Jestem tu juz kilka dni ale chyba zapomnialam sie przywitac.Wybaczcie,po prostu zle sie czuje i dzialam troche w zwolnionym tempie.Pierwsze ataki lekowe mialam jakies 10,11 albo 12 lat temu.sama juz sie gubie.terapia,leki,rozwod,milion rzeczy.przeszlo,uspokoilo sie i wrocilo niedawno z taka sila,ze nie daje rady.terapia i psychiatra nie wchodza na razie w rachube.wyjechalam pol roku temu z dzieckiem do niemiec i jest cholernie ciezko.przez ataki wszystko odbieram ze zdwojona sila.generalnie czuje sie od lat bardzo samotna,niedowartosciowana i ze zbyt duzym bagazem doswiadczen.cala wine zbieram na klate no i wykonczylam sie juz tym wszystkim.sa dni,ze nie mam sily na nic.zyje bo musze,dla dziecka.to tak po krotce.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kika7,

 

Wszystko dzieje się na poziomie energetycznym, kwantowym.

To raczej niemożliwe do wytłumaczenia w jednym poście, czy nawet kilkunastu.

To cała wiedza, ogromna wiedza, nad którą pracuje garstka ludzi na tym świecie

i robi to w dużej mierze po cichu.

To zakrawa na szamaństwo XXI wieku. to jest szamaństwo, tylko ma bardzo silne

podłoże naukowe w postaci fizyki i chemii kwantowej.

 

Jesteśmy energią w swojej istocie. Materia to baaaardzo zagęszczona energia.

Zatem to praca na energiach. lobby lekarskie i przede wszystkim farmaceutyczne

będą długo jeszcze bronić newtonowskiego podejścia do ciała jako tworu czysto chemicznego.

 

A Istota ludzka, już tu gdzieś to pisałem: to ciało umysł i duch. I tak trzeba do niego podchodzić.

Na zachodzie powstały teraz medycyna i psychologia energetyczna, teraz tzn rozwijają się

od ok 25 lat dopiero, ale i tempo rozwoju i wyniki leczenia jakie się osiąga są szokująco skuteczne i trwałe.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość pysiunia

TAO, dziękuję Ci za naświetlenie istoty sprawy.

Ciekawie to brzmi.

 

Już w mojej nerwicy lękowej było dobrze. Miałam 8 lat spokoju, aż w tamtym roku na wakacjach wróciła.

Powróciłam do antydepresantu. Lęk nie paraliżuje mnie tak jak rok temu, ale znacznie utrudnia mi życie.

W domu czuję się dobrze, zejście do piwnicy nie stwarza żadnych problemów, ale opuszczenie klatki schodowej już tak.

Wychodzę, ogarnia mnie lęk, narasta czasami nawet do rozmiarów paniki i nie jestem wtedy w stanie o niczym myśleć, tylko się boję i czuję, jakbym się miała unicestwić, zginąć, rozpaść się... Jest to na tyle silne, że trudno nad tym panować.

Ale gdy już uda mi się przeczekać ten pierwszy wzmagający się lęk - już jest trochę lepiej.

 

Nie bardzo wiem, jak sobie z tym radzić. Trudne to dla mnie.

Najbardziej boję się tego, co pomyślą sąsiedzi, znajomi, gdy zobaczą, że zachowuję się nerwowo, prawie gotowa do ucieczki przed lękiem.

Nie to jest ważne dla mnie w momencie paniki, by poradzić sobie z nią, przeczekać, racjonalizować, - ale to, co pomyślą inni.

 

Czy ktoś mógłby mi podpowiedzieć ze swojego doświadczenia, jak sobie radzić z tym lękiem, gdy znajdę się na otwartej przestrzeni i odczuwam agorafobię ?

Bardzo proszę o pomoc i wskazówki. Będę bardzo wdzięczna. Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kika7,

 

 

Na zachodzie powstały teraz medycyna i psychologia energetyczna, teraz tzn rozwijają się

od ok 25 lat dopiero, ale i tempo rozwoju i wyniki leczenia jakie się osiąga są szokująco skuteczne i trwałe.

 

 

Tao to na prawdę ciekawe, a są jakieś niezależne badania potwierdzające działanie tej całek medycyny i psychologii energetycznej.

TAO,

Nie bardzo wiem, jak sobie z tym radzić. Trudne to dla mnie.

Najbardziej boję się tego, co pomyślą sąsiedzi, znajomi, gdy zobaczą, że zachowuję się nerwowo, prawie gotowa do ucieczki przed lękiem.

Nie to jest ważne dla mnie w momencie paniki, by poradzić sobie z nią, przeczekać, racjonalizować, - ale to, co pomyślą inni.

 

Czy ktoś mógłby mi podpowiedzieć ze swojego doświadczenia, jak sobie radzić z tym lękiem, gdy znajdę się na otwartej przestrzeni i odczuwam agorafobię ?

Bardzo proszę o pomoc i wskazówki. Będę bardzo wdzięczna. Pozdrawiam.

 

Masz podobnie jak ja czyli ataki na bazie wstydu, ja też jak mam atak to uciekam żeby nikt nie widział bo się wstydze :( Co robić w przypadku ataku? pozwolić mu być, zarejestrować fakt że atak jest ale nic z nim nie robić nie kombinować, wtedy się nie spinamy i atak przechodzi. Ale łatwiej powiedzieć niż zrobić

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kika7,

 

Masz podobnie jak ja czyli ataki na bazie wstydu, ja też jak mam atak to uciekam żeby nikt nie widział bo się wstydze :( Co robić w przypadku ataku? pozwolić mu być, zarejestrować fakt że atak jest ale nic z nim nie robić nie kombinować, wtedy się nie spinamy i atak przechodzi. Ale łatwiej powiedzieć niż zrobić

 

TAK, zgadzam się z tym co powyżej!

Ja tak własnie robiłem. Miałem dodatkowo lęk, ze mogę dostać zawału... i wtedy sam się nakręcałem.

Wpadałem w panikę.

Zacząłem nad tym panować kompletnie poddając się myśli, że nawet jeżeli, to świat się nie zawali.

Uspokajałem się racjonalizując sobie całą sytuację, tzn. mówiłem sobie, że to tylko mój nieuzasadniony lęk,

że to jakaś pułapka w którą zapędza mnie mój umysł, zatem nie mam sie co temu poddawać.

Kiedy lek był potężny, to przystawałem na chwilę, przymykałem oczy i głęboko, powoli oddychałem

starając się wyciszyć. Gówno mnie obchodziło co sobie pomyślą ludzie.

I to pomagało.

Moim zdaniem to racjonalizacja ccałej sytuacji na poziomie umysłu pozwala złapac ten tak potrzebny dystans

i się uspokoić. Wymaga to nieco wysiłku, ale mi pomagało.

 

Co do medycyny i psychologii energetycznej, to tak jak pisałem jest to nauka, której wiedza

jest przekazywana niemal poczta pantoflową.

We wrocku jak był wykład z biologii totalnej, to informacje były przekazywane tylko zaufanym osobom,

na maila. O jedej z takich metod możesz przeczytać wchodząc pod link, który jest w moim podpisie.

Rozwija sie też cala nauka związana z pamięcią komórkową, w której zapisane są

traumy naszych przodków, a które niesiemy ze sobą, i które wpływają na nasze terażniejsze życie.

W świetle tego dość sensowny staje się zapis biblijny " jesli zgrzeszysz to twoje dzieci bedą pokutować do siódmego pokolenia,

Nie jestem katolikiem ani nawet chrześcijaninem zatem nie próbuje tu przemycić jakichś religijnych trści czy nawracać.

Ale okazuje się ze taka prawidłowość ma miejsce, mało tego są już metody na uwalnianie się od traum

poprzednich pokoleń.

 

 

Poszukaj sobie w necie takich Haseł jak biologia totalna, nowa germańska medycyna, theta healing

ale uprzedzam, to moze być bardzo szokujące dla nieobytych z takimi tematami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak gwoli ścisłości... Napisałam o traumie z dzieciństwa, o której nie chcę mówić póki co. Ale ta trauma nie była związana z moimi rodzicami, poczuciem odrzucenia, itp. Mogę powiedzieć, że miałam dobre, szczęśliwe dzieciństwo. To jest nieco bardziej skomplikowane. Z resztą, co nie jest... Jutro mam wizytę u psychologa, ale zastanawiam się, czy iść. Obawiam się, czy to spotkanie nie okaże się dla mnie bardziej rujnujące niż budujące. Jakoś nie mogę się przestawić na zwierzanie się twarzą w twarz obcej mi osobie. Bo to dziwne, w gruncie rzeczy. Ogólnie teraz mam dobry czas, z reguły mam dobry. Tylko czasem pojawia się to, o czym pisałam- jakieś lęki, chorobliwa zazdrość, doły... Z wieloma rzeczami radzę sobie sama, nad wieloma umiem zapanować siłą woli. Więc cały czas nie wiem, co z tym psychologiem jutro.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×