Witajcie.Okolo 10,11 lat temu mialam pierwszy,nazwany przez lekarzy atak(wlasciwie caly ciag) paniki.Po raz pierwszy nazwano moja chorobe nerwica lekowa.Byly leki antydepresyjne,chodzenie po lekarzach.Czesto kierowano mnie do niewlasciwych lekarzy,polskie realia.Z mojej wlasnej wtedy potrzeby czesto chodzilam do kardiologow,ewentualnie robilam nocne wypady do pogotowia na EKG.Drzeni,pocenie sie,paniczny lek ze zaraz umre na zawal,ze na pewno zwariowalam,ze mam powazna i nieuleczalna chorobe psychiczna.Ucichlo,zaszlam w ciaze,odstawiono leki.Malenki synek,praca,natlok obowiazkow,sypiacy sie zwiazek i wszystko wrocilo.Z perspektywy czasu wiem,ze zbyt krotko bralam leki,prawdopodobnie byly zle dobrane,nie skierowano mnie na psychoterapie.Koszmar zaczal sie od nowa.na poczatek wedrowalam po nocnych punktach medycznych.moj maz wpieral mi ze jestem nienormalna co bardziej mnie wbijalo w poczucie osamotnienia i nasilalo ataki.W pracy,na odpowiedzialnym stanowisku nie bylo mowy o jakielkowiek mojej niedyspozycji.W koncu trafilam najpierw do psychiatry po leki,zaraz potem do psychoterapeuty w moim mniemaniu z zaburzeniami lekowymi wywolanymi problemami codziennymi.W trakcie terapii uswiadomiono mnie,ze najprawdopodobniej cierpie na to od lat,ze sypiace sie malzenstwo i brak wsparcia ze strony meza tylko poglebil to co juz bylo.Uwazalam sie bardzo dlugo za totalnego wyrzutka,za osobe aspoleczna.Ja,ktora niezwykle szybko zawieralam znajomosci,wzbudzalam zaufanie,radzilam sobie materialnie.ja,ktora bylam niezalezna i zawsze pierwsza aby niesc pomoc.Przeszlam psychoterapie,bralam leki.Ucichlo.No coz,malzenstwo sie rozpadlo,stracilam prace,ale mam to co najwazniejsze-mojego kochanego synka.Ex maz party na kase ,zrobil sobie z dziecka narzedzie do walki.Dwa lata zazartej wojny w sadzie.Wszyskie jego zamiary zostaly przejrzane.mimo,ze przeszlismy z synem gehenne,ex nic nie wskoral.moja cena byla utrata mieszkania,ktore zamienilam na gminne lokum w kiepskiej kamienicy zeby miec na oplaty adwokata.bylam silna i dawalam rade.nowa znajomosc.ogromna pomoc i wsparcie wspanialego czlowieka.zadnego epizodu paniki,czulam sie uleczona.wyjezdzalam zagranice,aby moc dziecku zapewnic byt.znowu realia polskie daly o sobie znac.nadal zero nerwicy,zero atakow paniki.kilka wizyt u psychologa,tak na wszelki wypadek.w koncu postanowienie wyjazdu na stale zagranice.Krok dosc desperacki w moim polozeniu,ale jedyna szansa na przetrwanie i zapewnienie dziecku godnej przyszlosci.Po pol roku od wyjazdu nawrot wszystkich chyba mozliwych objawow mojej choroby.Czuje sie jak w potrzasku,dusze sie,boje,"umieram" podczas atakow paniki.Nie pojde tu do psychiatry,nie ma szans w tej chwili.Lykam hydroxizinum i probuje wytlumaczyc sobie to czego nauczylam sie na terapiach.Nie wiem jak dlugo dam rade.Do Polski nie moge wrocic,nie mam do czego.Czuje sie okropnie.Jeszcze nic po mnie nie widac poza domem.Ukrywam co sie dzieje ze mna.Ludziom ciezko jest to zrozumiec.Kazdy kto mnie widzi,poznaje,mysli ze jestem twardsza niz skala.Tak,byc moze i jestem twarda,ale cierpie na te cholerna przypadlosc.to tak w telegraficznym skrocie.Probuje sie zmagac z moimi lekami,atakami i dlatego to pisze.Wiem,ze tu na forum nikt mnie nie wysmieje,nie posadzi o nienormalnosc(choc znowu sama tak mysle o sobie).mam nadzieje,ze przyjmiecie mnie tu