Skocz do zawartości
Nerwica.com

Veroni Mineral

Użytkownik
  • Postów

    11
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Veroni Mineral

  1. Veroni Mineral

    Samotność

    Niekoniecznie wymaga się od swoich partnerów spania na kasie, ale dążenia do zapewnienia sobie i bliskiej osobie jakiejś stabilizacji. Wiem, że życie jest trudne i nieraz bez pomocy finansowej ze strony rodziny bądź nawet przyjaciół jest niesamowicie ciężko, ale ja wierze w to że cżłowiek ma moc sprawczą. Jak się w pewnym momencie zdenerwujesz to zrobisz wszystko, żeby poprawić swoje kwestie finansowe. Niestety trzeba stawać na rzęsach, ja próbuję jako tako ogarnąć się zawodowo, ale zajmuje mi to 80% dnia i czasem płaczę ze zmęczenia... Takie czasy, taki kraj. abstrakcyjna, dzięki :) muszę chyba wyluzować i sobie zaufać w tej kwestii.
  2. Veroni Mineral

    Samotność

    Niekoniecznie na bycie z kimś, a poznanie osób, z którymi będę mogła się bezstresowo dogadać, takich przysłowiowych "swojaków". Może to wynika też z tego, że przeprowadziłam się do miasta, gdzie mam może z dwóch znajomych i muszę polegać na ich niewielkich pokładach wolnego czasu. Tracąc faceta straciłam swojego najlepszego przyjaciela i może podświadomie chciałabym wynikłą z tego pustkę zastapić ekwiwalentem, no ale faktycznie nie ma co się napinać. rotten soul, dzięki, dobrze wiedzieć że istnieją na świecie ludzie z podobnymi poglądami :)
  3. Veroni Mineral

    Samotność

    Ej, mi też zdarza się w chwilach kompletnego odizolowania od ludzi puszczać filmiki youtubersów, co w tym dziwnego? Odnośnie samotności to zauważyłam u siebie pewne uwstecznienie względem tego, jak wyglądały moje interakcje z ludźmi jeszcze 4 lata temu. Byłam głupiutka, naiwna i nie wiedziałam czego chcę od życia oprócz wiecznej imprezy - nie interesowały mnie rozmowy o przyszłości, pieniądzach, poważnych związkach itp. Miałam mnóstwo znajomych i pośród nich zawsze znajdowałam kogoś, komu się podobałam i kto o mnie zabiegał. Nie zawsze kończyło to się nie wiadomo jakim romansem, no ale było to przyjemne i czułam się atrakcyjną osobą. A teraz po studiach i po moim pierwszym poważnym, trzyletnim związku który skończył się jakieś dwa miesiące temu mam wrażenie, że: 1) nie potrafię wyluzować i włączyć sobie trybu beztroski - na imprezach siedzę i pilnuję tylko tego, by za bardzo się nie upić i nie wydać połowy zawartości portfela. 2) nie zagaduję do ludzi, bo nie czuję jakbym miała cokolwiek do powiedzenia. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie lubi się smutasów, a ja autentycznie nie mogę nagle znaleźć niczego ciekawego/zabawnego/wesołego do powiedzenia. 3) Jestem typem słuchacza - ludzie wlewają we mnie swojego żale, ale nigdy nie pytają w zamian, co u mnie. Czuję się wtedy kompletnie nieważną osobą. 4) Nie chichoczę na widok męskich gaci i nawet jeśli facet może mi się niesamowicie podobać z wyglądu, zawsze zwracam uwagę na to, co mówi. Większość moich koleżanek umiera ze śmiechu bądź pada na kolana przed mądrością danego faceta, a ja wchodzę z nim zazwyczaj w dyskusję. Kto wygrywa casting na bycie ewentualnym obiektem zainteresowań kolesia? Chichocząca, zachwycona nim baba. Tutaj pytanie do męskiej części widowni, czy zawsze to tak wygląda? Bo jeśli tak, to zaczynam czytać cosmopolitan i oglądać bajkowe komedie romantyczne, może wtedy nie zostanę stara panną. 5) Uważam się za atrakcyjną osobę - figurę mam całkiem w porządku, kształty dosyć kobiece, ubieram się - wydaje mi się - nawet nawet itp... Wiem, bo na ulicy ogląda się za mną wiele osób. Oczywiście oglądało się o wiele więcej jak byłam szczuplejsza o te 5kg, no nie powiem że nie. No, podsumowując nie jest ze mną źle. A nie ma takiej imprezy bądź spotkania towarzyskiego, na którym się komuś podobam. Wszystkie koleżanki wokoło są rozchwytywane, podrywane na każdym kroku, szmery bajery, a ja siedzę i tworzę przepiękne tło do ich kwitnących romansów. Wczoraj spotkałam się na piwo z koleżanką i było strasznie sztywno - non stop musiałam zagadywać, szukać tematów do rozmów itd. Po czym okazało się że laska zobaczyła się ze mną tylko po to, żebym odprowadziła ją na imprezę plenerową (że niby przechodzi tam przypadkiem i ojej jakie zaskoczenie). A tam oczywiście obiekt jej westchnień. No na litość... Mam wrażenie, że jak czegoś nie zmienię to skończę z piętnastoma kotami u boku.
  4. Chciałam stworzyć nowy wątek z zapytaniem, jak inni postrzegają was i wasze depresyjne przypadłości, ale ten chyba też się nada... Większość opinii na mój temat traktuje zazwyczaj o tym, że jestem niesamowicie pewna siebie, dumna i nawet trochę wyniosła (nic bardziej mylnego). To dziwne, bo na codzień jestem człowiekiem kompletnie odmiennym od tego opisu. Koleżanka przyznała mi się, że gdy po raz pierwszy mnie zobaczyła, to wydawałam jej się bardzo groźna i nieprzystępna. Ludzie na ulicy karzą mi sie uśmiechać, bo mój standardowy wyraz twarzy jest najwidoczniej jakiś niesamowicie smutny Podczas gdy ja zazwyczaj jestem na tyle pogodna, na ile się da - lubię spotykać się z ludźmi, lubię się pośmiać itp itd... Moi przyjaciele mnie za to uwielbiają i jestem taką ich grupową maskotką - no ale to przyjaciele i znają mnie niemal na wylot. A co do moich depresyjnych zachowań - zwieszek, zamuł i stanów nanicniemamochoty - mój dawny kumpel zasugerował mi, że to nie choroba, a najwyższy stopień lenistwa. Byłam w szoku i od tamtej pory nie zwierzam mu się z moich problemów. Zdarzało wam się usłyszeć podobne opinie?
  5. Veroni Mineral

    zadajesz pytanie

    Niebieski. Jaką książkę uważasz za swoją ulubioną?
  6. Przede wszystkim nabierz dystansu do Matki. To co zrobiła to kazirodztwo emocjonalne!!! NIE JESTEŚ JEJ NIC WINNA To co zrobiła i co pewnie od dawna (zawsze robi) to karmi Cię swoim goownem. Nie dziwi mnie, że jesteś w takim stanie. Nie nazwałabym tego tak ostro - są pewne różnice pomiędzy bezgranicznym wylewaniem komuś swoich brudów a zwyczajną chęcią wyżalenia się. Miałyśmy wspólnego "oprawcę" i łączy nas taka dziwaczna więź zbudowana na podstawie podobnego rozgoryczenia. Nie jestem tu, by szukać winnych - ktoś kiedyś powiedział, że "piekło jest w nas" i właśnie w sobie będę go szukać. Miło jednak słyszeć opinię, że nie jestem jej nic winna, dlatego dziękuję za Twoją odpowiedź :) Wiem, że muszę się zdystansować... Jestem niestety od moich rodziców zależna finansowo i dopiero zarabianie własnych pieniędzy da mi taką opcję. @Depresyjny - nie boję sie psycholów :) miło Cię poznać! @Dominika - witaj w klubie amotywacji - jedyne, czym mogę Cię pocieszyć to tym, że każdy termin obrony jest słuszny dopóki nie dojdzie do dodatkowych opłat :) Gdybym chciała, to wyrobiłabym się z obroną na czerwiec - ale nie chciałam. Po co się spinać? Jeszcze tego mi brakuje... Idź małymi kroczkami do przodu, nie próbuj od razu przeskoczyć pewnych etapów. A promotor łaski Ci nie robi, bo mu za to płacą i kiedyś też się bronił - powinien znać ten ból. Pamiętaj, że świadomość tego, że jest się przyczyną własnego nieszczęścia jest pierwszym krokiem do zmiany na lepsze. I proszę, nie upijaj się - o ile dwie lampki wina nie są szkodliwe, o tyle doprowadzenie się do stanu "upojenia" bardzo pogłębia depresyjny stan. Ja np. gdy jestem upita wybucham płaczem, a następnego dnia budzę się nienawidząc siebie jeszcze bardziej niż wcześnie. Zmień alko na kawę albo energetyki (edit: albo melisę, yerba matte, pu-erh... opcji jest dużo) @Keraj - miło mi i również pozdrawiam :)
  7. Veroni Mineral

    ....

    Cześć :) Odnośnie chodzenia do psychologa - tez długo myślałam, że to jak przypięcie sobie plakietki "jestem nienormalna" - nic bardziej mylnego. Zdziwiłabyś się, ile osób w Twoim środowisku korzystało/korzysta z usług takiego lekarza i nie jest to nic wstydliwego. Depresja bądź wszelkie deprosjopodobne tendencje to w większości przypadku choroba, którą należy leczyć jak anginę. Nikomu chyba nie jest głupio z powodu anginy, prawda? Polecam tak do tego podejśc :) Ja jeszcze nigdy nie byłam z wizyta u psychologa, ale wybieram się w tym tygodniu.
  8. Cześć, w tym szczególnie dla mnie paskudnym dniu postanowiłam przyłączyć się do Waszej społeczności. Jestem Veroni i mam 24 lata - od pół roku mieszkam w Warszawie, choć nie wiem jak długo tu zabawię. Obecnie kończę studia i szykuję się do obrony dyplomu oraz do wejścia w stuprocentowo dorosłe życie (praca, podatki itepe). Właściwie nie wiem, od czego zacząć... To chyba będzie dobre ćwiczenie przed moją pierwszą wizytą u psychologa. Podejrzewam, że mam depresję, która kształtowała się we mnie od kilku dobrych lat, a teraz przybrała najwyższą z dotychczasowych form. Całe życie czułam się smutniejsza od reszty moich rówieśników - mój tata był alkoholikiem, z którego to powodu nie doznałam większości uciech charakterystycznych dla dziecięcych lat. Byłam bardzo nieśmiała i zamknięta w sobie - nie chciałam, żeby ktokolwiek dowiedział się o moim problemie i przyznam, że przez kilkanaście lat doskonale mi się to udawało. Nikt nie miał pojęcia. Skutkowało to niestety deficytem znajomych - uchodziłam za dziwaczkę, bo byłam za poważna, nie śmiałam się z tego, z czego śmiali się inni - innymi słowy uczęszczając do drugiej klasy szkoły podstawowej miałam trochę mentalność dwudziestoparolatki. Paradoksalnie czułam się wówczas bardzo dobrze ze swoją osobą - uważałam się za najsilniejszą i najdzielniejszą istotę na świecie. Byłam dumna, że potrafię uporać się jakoś z problemami, których nazw moi równieśnicy nawet nie poznali. Mniejsza o resztę - każdy, kto zetknął się z problemem alkoholu potrafi sobie wyobrazić, jak wyglądały szczegóły. Nadszedł jednak dzień, w którym mój tata udał sie na leczenie i po wielu perypetiach udało mu się wyjść z nałogu. I tu z nagła zaczęły się schody. Przyznam, że straciłam grunt pod nogami i musiałam na nowo ustalać wyznacznik mojej wartości. Nie udało mi się to chyba do dziś. Wybrałam się na studia artystyczne, gdzie na szczęście w końcu poznałam kilka wspaniałych osób. Niestety, nie byłam za to szczególnie udanym materiałem na artystkę - szybko okazało się, że jakakolwiek krytyka (a w tego typu szkołach egzamin zdawały nawet te usiane wulgaryzmami i niewybrednymi epitetami) rujnuje (tak, nie uszkadza - rujnuje) mój światopogląd, poczucie własnej wartości, nadzieje... Zawsze porównywałam się do innych, ale wtedy przybrało to niezdrową formę zazdrości. Zazdroszczę wszystkim, bo mam tą dziwaczną tendencję znajdywania przepięknych rzeczy w nawet najgorszym człowieku (nie tyczy się to mnie, rzecz jasna). Jestem wybitnym słuchaczem i pocieszaczem, mogłabym zarabiać na tym miliony. Oczywiście wszystko to odbywa sie kosztem mojej własnej energii życiowej. Widząc światełko w tunelu u innych kompletnie nie widzę go u siebie. W dodatku nie znalazłam osoby, która pocieszyłaby w zamian mnie. Miałam jeszcze do niedawna chłopaka, który był bardzo ciepłą osobą, ale i on (mam wrażenie) nie rozumiał do końca tego, co się ze mną dzieje. Miesiąc temu rozstaliśmy się. Wyprowadziłam się z naszego wspólnego mieszkania w dwa dni. Nic złego się nie stało - po prostu uznałam pewnego poranka, że muszę to zrobić i tyle. On miał problemy ze swoją pracą, ja miałam problemy ze znalezieniem jakiejkolwiek dla siebie (nawet do pracy za darmo musiałam przechodzić 3 etapy rekrutacji). Nie mogę zabrać sie do dyplomu - po co, skoro nie umiem. Skoro nie będzie to nic odkrywczego i ciekawego, a jak napisze połowę to mój promotor karze mi ją wyrzucić i napisać od nowa. Przede wszystkim po co mam się bronić, skoro w przypadku mojego zawodu papierek nie liczy się choćby w 1/10 tak, jak doświadczenie w branży? I teraz siedzę w moim cudnym, pomalowanym na niezrozumiałe dla mnie kolory pokoju i nie robię absolutnie nic. Nic mi się nie chce, na nic nie mam ochoty i w niczym nie widzę sensu. Chodzę codziennie do sklepu po zakupy spożywcze, po czym układam je precyzyjnie na półkach, a potem nawet ich nie tykam. Po raz pierwszy jestem w stanie tak złym, że tracę apetyt (należę raczej do miłośników jedzenia). Nie mogę spać do 3 w nocy, a gdy już zasnę, to śnią mi się same koszmary. Znajoma dała mi blister Pramolanu (wiem, wiem, bez lekarza, konsultacji itepe...), który właśnie dzisiaj mi się skończył. Czekam na wybuch. Próbuję zapchać sobie czas różnymi obowiązkami - zapisałam się do wolontariatów, spotykam się z ludźmi poznanych przez portale typu wymiana umiejętności, bazgrzę sobie rysunki, grafiki itp. Czyli jednak udaje mi się jeszcze coś zrobić, ale jest to kompletnie puste. Nie odczuwam żadnych emocji przy robieniu tych rzeczy. Ani dobrych, ani złych na szczęście. Jestem kompletnie obojętna. Podejrzewam, że gdyby ktoś zorganizowałby dla mnie pokaz fajerwerków i napoił mnie nutellą, to mój wyraz twarzy nie zmieniłby sie ani trochę, tylko pozostałby taki: :I Dzisiaj dzień matki. Zadzwoniłam do mojej mamy i wysłuchałam, jaka jest zmęczona i zdenerwowana. Po odłożeniu słuchawki popłakałam się jak bóbr. Jest mi tak wstyd za siebie. Tak mi żal moich rodziców, których córka wyrosła na niezrównoważoną emocjonalnie osobę, która nigdy (jak tak dalej pójdzie) nie będzie w stanie odwdzięczyć im się za trud wychowania i ogromne ilości pieniędzy, które złożyli na moją bezowocną edukację. Nie myślę o popełnieniu samobójstwa, ale gdy stałam ostatnio w kolejce do kasy w banku wyobraziłam sobie, że ktoś na ten bank napada. W pewnym momencie coś idzie nie tak i bandyci zaczynają strzelać na oślep, w wyniku czego dostaję kulkę w łeb. I uśmiechnęłam się do tej myśli. Dziekuję wszystkim, którzy to czytaja, bo trochę się rozpisałam - nawet nie wiem, czy otworzyłam ten wątek w dobrym miejscu, przepraszam z góry za utrudnienia :) Trochę mi lepiej.
×