Skocz do zawartości
Nerwica.com

Czy to CHAD? Jak poradzić sobie z problemami?


Anastasia987

Rekomendowane odpowiedzi

Na początku swojego życia byłam dosyć wyraziście izolowana od rówieśników. Moja mama mówiła mi, że pójdę sobie i zostawię ją kiedyś samą, a ja miałam poczucie winy z tego powodu. Moja tułaczka zaczęła się już w przedszkolu. Pamiętam, że nie byłam posłusznym dzieckiem, byłam nie czarujmy się, dosyć rozpieszczona, choć pochodziłam z biednej rodziny. Z dziadkami z kolei nie miałam nigdy kontaktu, ponieważ mnie nie akceptowali. (W domu swego czasu też nie wylewano u mnie za kołnierz). Później było już tylko gorzej. Byłam bardzo wrażliwą osobą, wystarczyło niewiele, bym zaczęła płakać. Byłam z tego powodu przez każdego wyśmiewana i prześladowana. Do czasów gimnazjum moja pewność siebie została całkowicie zmieciona z racji bytu. Miałam okresy, gdy miałam jej więcej i mniej. Nie spotykałam się z rówieśnikami, nigdy nie mogłam liczyć na podwiezienie ze strony rodziców, a kiedy chciałam iść sama matka straszyła mnie, że mnie ktoś porwie, a ja jak to dziecko jej wierzyłam i żyłam w całkowitym odizolowaniu. Uczyłam się dobrze i robiłam swoje, ale nie mogłam nigdy znaleźć porozumienia z otoczeniem. Trzymałam z jedną dziewczyną, ale była bardzo dwulicowa. Nie miałam wyboru. Trzymałam jeszcze z trzema osobami z rodziny i dwiema innymi dziewczynami, ale jedna ciągle mnie okłamywała, a druga miała problemy w domu. Matka z kolei nigdy mnie nie wspierała. Pamiętam jak dziś sytuację, kiedy robiłam pracę na konkurs. Powiedziała mi, żebym się nie trudziła, bo i tak nic nie wygram. Było mi przykro, że we mnie nie wierzy, ale kontynuowałam prace. Zgarnęłam trzecie miejsce i dostałam nagrody rzeczowe. Chciałam, żeby była ze mnie dumna. Tatę z kolei niewiele to obchodziło, żył w swoim świecie przed telewizorem. W podstawówce miałam swoje pierwsze starcie z anoreksją. Nigdy w nią nie wpadłam, ale miałam tzw. dołki, zawroty głowy itp. głodówki były chyba związane z wyjazdami mojej matki za granicę. Brakowało mi jej, ale wydaje mi się, że z czasem miało to związek także z moją seksualnością. Dojrzewałam, więc miały się pojawić u mnie kobiece kształty. Z tego co pamiętam, wcale ich nie chciałam i brzydziłam się, że miałby wyrosnąć mi piersi, dlatego się głodziłam. Jeżeli chodzi o sferę seksualną, to już w dzieciństwie miałam potrzebę ekstazy, nie wiem czym było to wywołane. W gimnazjum dalej mnie prześladowali, nauczyłam się kryć swoje emocje, wszystko chowałam za kamienną maską obojętności. Byłam bardzo szczupła, brakowało mi kobiecych kształtów, wyzywano mnie z tego powodu. Zamykałam się w sobie, zamiast odpowiedzieć tym samym. W pierwszej gimnazjum byłam tak zastraszona, że nie mogłam nic jeść i nienawidziłam chodzić do szkoły. Moja koleżanka w czasie gimnazjum zaczęła się ciąć, ja sama wszystko tłumiłam w sobie, wstydziłam się płakać. Bałam się być słaba, więc pod koniec trzeciej gimnazjum zaczęłam się ciąć. Skoro jej pomagało, to czemu mi miałoby nie pomóc. Na nikogo nie mogłam liczyć, nigdy nie ufałam nikomu do końca, byłam sama, a cięcie się mnożyło moje problemy ze sobą. Nauczycielki nie mogły mi pomóc. Nikt nic nie wiedział. Nikt mnie nie rozumiał, nawet ja siebie. Nie rozumiałam dlaczego taka jestem. Zaczęłam w tajemnicy przed wszystkimi pisać bloga, był bardzo depresyjny, w końcu byłam anonimowa, ale podniosło to moją pewność siebie i otworzyłam się trochę do ludzi. W liceum miałam nadzieję, że wszystko się zmieni. Nic się nie zmieniło. Poszłam do jednego z najgorszych liceów i bardzo żałuję swojej decyzji. Poszłam tam z dwiema dziewczynami z mojej eks klasy. Z jedną mieszkałam. Ona stała się gwiazdą, ja duchem. Kiedy w pokoju byłam z dziewczynami sama lubiłam z nimi rozmawiać, kiedy ona wracała i od progu zaczynała nawijać, momentalnie się uciszałam. Pożałowałam, że poszłam do szkoły, gdzie są osoby z mojej dawnej szkoły i to w jednej klasie i w jednym pokoju. Kiedy byłam w internacie przybyła tam moja eks koleżanka z klasy, z którą kiedyś trzymałam. Nagadała na mnie do współlokatorek wstydliwych rzeczy (w mojej obecności), o których chciałam zapomnieć. Chciałam umrzeć. Myślałam, żeby odejść, ale wytrwałam, a to ona odeszła. Nie wiem jak to zniosłam. W klasie byłam dłuższy czas duchem. Miałam okresy depresyjne i maniakalne, dlatego raz nie odzywałam się do nikogo, by innego dnia nie móc wytrzymać kilku minut w ciszy. Na początku roku słabo się uczyłam, ale potem poznałam moją bratnią duszę. Chciałam mu za wszelką cenę pomóc i mu dorównać, ale przeginałam, nie ukrywam. W czasie liceum miałam kolejne starcie z anoreksją i anemią. Jednak byłam w internacie, więc znów skończyło się tylko na otarciu. Musiałam jeść, bo inni patrzyli. Z chłopakiem byliśmy trochę razem, wtedy bardzo się zmieniłam. Chciałam być lepsza - dla niego. Chciałam być ideałem, to była moja obsesja, w sumie nadal jest. Chciałam mu się podobać, chciałam być po części taka jak on, choć i tak wiele nas łączyło, ale związek nie miał racji bytu, więc z bólem serca z nim zerwałam i dość długo leczyłam się ze złamanego serca. W tym czasie coś we mnie pękło. Wszystkie zbierane latami negatywne emocje zlały się w jedno. Łzy same płynęły mi z oczu. Nie poznawałam siebie. Zbyt długo byłam silna i wszystko znosiłam. Nigdy tak trudno nie było mi ukrywać łez. Nie chciałam, żeby ktokolwiek na to patrzył, więc zamykałam się w łazience jak nie dawałam rady. Łzy same kapały, nie kontrolowałam tego, musiałam się ukryć, nie pokazywać innym, że jestem słaba. W punkcie kulminacyjnym ryczałam w nocy, tak jakby mnie rozrywało od środka, tłumiłam krzyki. Tak jakby ból psychiczny połączył się z fizycznym. Nie wiedziałam wtedy, że jedna nie śpi. Było mi wstyd, kiedy rano mówiła o której poszła spać. Wiedziałam, że wszystko słyszała, ale nic nie mówiła, ja udałam, że nic się nie działo. Chociaż było widać, ponieważ lekcje miałam na 7, a rano miałam czerwone i popuchnięte oczy. Rano nauczycielce wcisnęłam, ze to alergia. Nie wierzę, że w to uwierzyła. Nikt pewnie w to nie uwierzył, ale nie dbałam o to. Grunt mi się załamał. W majówkę trochę pozbierałam się do kupy, chociaż przed nią rozważałam, czy nie podciąć sobie żył, miałam w końcu profilaktycznie trzy żyletki pod klapką telefonu, ale bałam się, że gdyby w internacie mnie jednak odratowali nie spojrzałabym tym ludziom w oczy, nie chciałam też narażać na odpowiedzialność karną wychowawcy. Dużo spałam, współlokatorki tego nie rozumiały, a ja po prostu nie miałam na nic siły. Brałam też mniej leków pobudzających od których się uzależniłam w czasie intensywnej pracy i nauki. Nigdy nie miałam tak głębokiej depresji. Podczas majówki miałam epizod maniakalny, gonitwa myśli, nieprzespane noce, pobudzenie, uczucie bycia bogiem. Podczas jednej z takich nocy wpadłam na artykuł o CHAD i doszłam do wniosku, że to może być dwubiegunówka, biorąc pod uwagę to co się ze mną dzieje. Nie wiem czy miałam rację. Robiłam swoje, pochłaniała mnie praca nad blogiem, miesięcznikiem i innymi pracami, byle wyrwać się od wspomnień. Kiedy mania mi przeszła znów było źle, ale obudziłam się pewnego dnia i coś jakby we mnie odrodziło się na nowo. Do głowy wpadł pomysł. Zaczęłam ćwiczyć - nigdy mnie to nie pasjonowało, a bardzo mi się spodobało. Coś się poprawiło. Kolejny miesiąc leczyłam złamane serce. Ograniczyłam z nim kontakt, żeby tak nie cierpieć, ale pisząc z dzisiejszego puntu widzenia mogę powiedzieć, że mi przeszło. To był dobry pomysł, żeby się ograniczyć pod tym względem. Parę razy wychodziliśmy do miasta ku zdziwieniu moich współlokatorek - nie akceptują go. Jednak nie widziałam sensu trzymać urazy, to jedna z tych osób przy których mogę być sobą, gdyż wiele sobie mówiliśmy, jak przyjaciele. W sumie, było nawet trochę jak dawniej, podteksty, przyjacielskie gesty, nawet trochę flirtu? Chociaż trzymam go na dystans i nie dopuszczam do siebie jak dawniej, choć próbował do mnie się parę razy zbliżyć w przyjacielskim geście to ja go odrzucałam. Pamiętałam o tym, że mnie zranił. W moim życiu pojawiło się parę nowych wątków, szczypta satanizmu i chęć spróbowania narkotyków, niestety nie znałam nikogo kto udostępniłby mi cokolwiek. Dzisiaj staram się jak mogę i maszeruję od Szatana do Boga, bo nie wiem już w co mam wierzyć. (Chore nie?) Uczę się nowych umiejętności i uczę się w szkole ile mogę, staram się wybić z tłumu. Ostatnio stałam się bardziej rozmowna - przeszłam z depresji do manii - bo mam już dość samotności i tego, że nie mam do kogo napisać i z kim zbytnio wyjść. Nie wiem co mi się stało, ale mam nadzieję, że ten stan beztroski już pozostanie i nie zmieni się nagle w "nie ma sensu nic mówić i tak plotę głupoty". Zastanawiam się, czy nie przenieść papierów do innej szkoły, ponieważ nie podoba mi się liceum w którym jestem i chciałabym spróbować tam, gdzie nikt mnie nie zna. W dodatku do internatu w którym mieszka od nowego roku szkolnego przychodzi moja eks przyjaciółka, która rozpowiedziała moim znajomym, że się tnę, na szczęście nie uwierzyli, bo nie mam widocznych blizn i podejrzewam, że się nie polubimy. Przykrość sprawia mi to, że matka nigdy nie powiedziała mi, że jest ze mnie dumna. Staram się w szkole, próbuję wybić się na blogu, uczę się gry na instrumencie, ale nigdy nie jest zadowolona... Zdaję sobie sprawę, że mam problem ze sobą, ale szukam jakiejś wskazówki. Jak na razie moim życiowym celem jest nauka. Nie mogę liczyć na niczyje wsparcie, muszę poradzić sobie sama. Ostatnio doszłam do wniosku, że jeśli sobie coś wmawiam automatycznie zmienia mi się pogląd na życie. Może to wykorzystam, ale już nie przeciw sobie. Nie tnę się już, ale mam nadal problem z komunikacją i pewnością siebie. Powinnam zmienić szkołę jeśli nic mi się w niej nie podoba i nie widzę tam odpowiednich dla siebie możliwości rozwoju? Jak mam zmienić swoje podejście do życia?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×