Skocz do zawartości
Nerwica.com

Błagam, pomóżcie.


Alitussihgni

Rekomendowane odpowiedzi

Mam 17 lat. Od dziecka różniłam się od rówieśników i nie umiałam odnaleźć się wśród ludzi. Moja matka jest alkoholiczką (choć sama twierdzi, że dawno z tym zerwała). Ponadto przejawia cechy osoby narcystycznej i agresywnej. Odkąd pamiętam szarpała mnie za włosy, biła po twarzy i wyzywała od „jebanych kurew”. Miałam siostrę, zmarła zanim się urodziła. Matka zaszła drugi raz w ciążę, żeby ją zastąpić. Prawda jawi się jednakże tak, iż nigdy w pełni nie wypełniłam pustki po jej utraconym dziecku. Zawsze uważała mnie za bezwartościowe gówno i tak mnie traktowała. Dobrze się uczę, uwielbiam naukę, ponieważ stanowi jedyną dziedzinę życia, w której udało mi się kiedyś tam coś osiągnąć. Matka między innymi właśnie za to mnie nienawidzi, zawsze oskarża mnie, że jestem „kujonem bez życia”, „siedzę zamknięta w domu”, „nie mam przyjaciół”. Cały czas słyszę jaką to karę stanowię. Kiedy byłam dzieckiem, cały czas kłóciła się z ojcem, biła go patelniami, waliła pięściami, kopała. W 2007 się rozwiedli. Później upijała się do komputera, znalazła sobie nieroba. Przyjechał do nas w 2010 i został. Żeruje na niej, czasem tylko podejmuje dorywczą pracę. Od początku wyzywał mnie oraz nastawiał wrogo matkę. Raz, gdy chciałam wpuścić psa do pokoju, gdzie siedział, zaczął przytrzymywać mi na złość drzwi, aż wyleciała po jego stronie szyba. Wtedy pobiegł do mojego pokoju, wybił szybę i połamał oprawki. Matka powiedziała, że to moja wina. Ojciec mój nigdy nie potrafił przeciwstawić się matce. Jest on transwestytą, to znaczy lubi np. nosić sukienki. Dowiedziałam się o tym mając 12 lat. Zaakceptowałam go, choć było mi trudno, szczególnie, iż on przebierał się bez opamiętania i zazwyczaj po pijaku. W szkole podstawowej dużo wychodziłam na dwór, aczkolwiek w gimnazjum bez reszty pochłonęła mnie nauka. Dzieci często dokuczały mi, rzucały we mnie ziemią od kwiatków, przezywały, twierdziły, iż nic nie umiem, tylko mam fart (pewnie miały rację). Zaproponowałam matce wynajęcie mi mieszkania w innym mieście, bo doszło do tego, że nie byłam w stanie wyjść z domu. Ona się zgodziła, bo jej kochaś dostał kasę po rozwodzie z żoną, „kłopot z głowy” (pozornie). Poszłam do liceum, radzę w nim sobie (staram się). Pragnęłam zacząć od zera.

Na czym polega mój problem?

Otóż fobia społeczna. I bardzo silna nerwica natręctw. Mam je od przedszkola, ale dopiero niedawno dowiedziałam się, iż się to leczy. Od zawsze: dotykam, liczę, myję ręce po dotknięciu przedmiotów związanych z moją fobią, pstrykam światło po kilka razy, obracam się tylko w jedną stronę (przeciwnie do zegara) itp. Kiedy oglądałam telewizję miałam m. in. szereg „złych” reklam. Po obejrzeniu takowych musiałam zobaczyć kolejną, ewentualnie następne trzy, najczęściej bez ruchu i mrugania. Wiem, dziwne. Ale bałam się, że inaczej stanie się coś złego. Posiadam wiele słów zakazanych i antysłowa na nie. Zawsze stawiam buty rozdzielone, dotykam podłogi na klatce schodowej przed wejściem do domu, unikam konkretnej liczby i koloru, wielobarwne płytki na ulicy są koszmarem. Poza tym – myśli. Widok siekiery w czyjejś głowie, człowiek powieszony na jelitach (zastanawiam się po co wieszać zmarłego, dziwna to była wizja), seks, pogwałcenie świętości. Coś, czego nie mogę wywalić z mojej głowy. Czasem oglądam zdjęcia zwłok i to mnie uspokaja (wiem, wiem…). Byłam w podstawówce gorliwą katoliczką, wciąż wierzę w Boga, może nie dokładnie tak jakby chciał tego Kościół, ale wierzę i często z Nim rozmawiam, jednakże na msze nie chodzę, kiedyś zemdlałam, boję się, cały czas tylko myślałam o ucieczce, zamiast się modlić.

Nie chcę nikogo zabić. Nie jestem niebezpieczna. Tłukę talerze. Od dziecka. Tylko to. Gdy jestem wściekła, rzucam nimi po całym pokoju. I złość mija. Nikt mnie za dziecka nie nauczył, iż to złe. Kiedy w domu się darli, wdrapywałam się na szafkę i wywalałam talerze. Nawyk. Błędy.

Jestem osobą dość bezpośrednią, szanuję tylko tych, którzy w moim mniemaniu na szacunek zasługują. Wyjątkiem jest szkoła. Nie uznaję z góry narzuconych autorytetów, a zasad przestrzegam, ponieważ oceniam je jako słuszne, a nie dlatego, iż są zasadami. Lubię teorie spiskowe, interesuję się religiami, czasem mam wrażenie, iż powinnam urodzić się w odległej galaktyce. Od zawsze pasjonuje mnie astronomia.

Mam wrażenie, że od dnia narodzin jestem uznawana za bezużyteczną. Ciotki mówiły: „W tym dziecku siedzi zło”. Przy mnie. Za każdym razem. Moim celem życiowym stało się udowodnienie, iż jednak do czegoś się nadaję. Pragnę miłości ze strony drugiego człowieka, jednak równocześnie wiem, iż na nią nie zasługuję. Uciekam. Cały czas się boję. Sama nie wiem czego. Prowadzę nocny tryb życia, za dnia zasuwam okna, lubię prywatność. Często godziny spędzam robiąc zadania z matmy, czytając, oglądając seriale. Moja matka uważa to za dziwactwo. Bardzo lubię pisać po ścianach mojego pokoju, ale nie robię tego, bo zawsze jest awantura.

Nie umiem pogodzić się z przegraną. Nie umiem się poddać. Przestać walczyć. Dlatego wciąż oddycham.

Kiedyś spróbowałam się pociąć. Miało to raczej charakter eksperymentalny. Nie pomogło, ani trochę, więc porzuciłam temat. Za to bardzo często skubię skórę. Przez kilka lat miałam całą twarz w rozdrapanych syfach. Na nodze mam rany jak od gronkowca. Nie dbam o siebie. Nie czuję takiej potrzeby. Wolę kupić sobie książkę niż wydawać pieniądze na ubrania czy kosmetyki. Jestem uzależniona od kofeiny, gdy jej nie spożywam przez trzy dni, bardzo się denerwuję. Podejrzewam ponadto problemy z tarczycą. Często bywam złośliwa, ale kiedy ktoś potrzebuje pomocy, zawsze czuję się zobowiązana jej udzielić. Nie jest tak, że nienawidzę ludzi czy coś. Ja się ich po prostu boję. Często chciałabym podejść do kogoś, ale ten głos w mojej głowie mówi (nie, nie obcy głos z Księżyca, mój własny głos, moje myśli, nie zrozumcie mnie źle): „Nie jesteś wystarczająco dobra. Oni cię nie chcą. Twoje pojawienie się tylko popsuje im humor. Jesteś bezwartościowa. Nie zatruwaj im powietrza” itp.

Niedawno zaczęłam skubać tapetę w pokoju. Odkryłam, iż pod nią jest coś żółtego, więc chciałam ją zdjąć, aby zobaczyć. Okazało się, że to było jej wnętrze. Stwierdziłam, że skoro zerwałam pas tapety, to zerwę ją z całej ściany, tak sobie skubałam po kawałku. Nie pytajcie mnie dlaczego. Po prostu, uznałam, że ściana będzie szczęśliwsza, jeśli będzie prawdziwą sobą, a poza tym miałam z tego frajdę. Nie, nie uznaję ściany za byt żyjący i zdolny do odczuwania emocji. To metafora. Zawsze rzucam pseudofilozoficznymi myślami. Nie cierpię słowa „pseudofilozoficzne”.

Ubóstwiam pisać. Wymyślać. Tworzyć. Nie sugerujcie się tym testem, kreuję go w nerwach i zapewne prezentuje się on tragicznie pod względem stylistycznym, przepraszam. Często, gdy siedzę sama, przenoszę się do mojego wyimaginowanego świata. Ale to nie jest tak, że ja myślę o tym, jako o czymś realnym. TO MÓJ WYMYSŁ. Niestety, mam tego pełną świadomość. Dawno temu wykreowałam sobie koleżankę, Weronikę. Często z nią w myślach rozmawiam, kiedy się mi nudzi. Ale nie widzę jej, nie słyszę spoza mojej głowy, tj. jakby za pomocą uszu. Ja ją po prostu imaginuję, tak jak imaginuje się bohaterów czytając książkę.

Przejdźmy do rzeczy. Przez moją nerwicę, rozwinął się u mnie perfekcjonizm. Zawsze pisałam najdłuższe prace domowe, zeszyty traktowałam z czcią godną Biblii, nie pozwalałam ich wyrzucić. Jakiś dwa lata temu doszłam jednak do konkluzji, iż coraz mniej mi się chce. Wiele lat wcześniej zaczęłam mieć myśli samobójcze, w domu były awantury, świat zawalił się mi na głowę, mimo to nigdy nie czułam równie obezwładniającej pustki. Dusiłam się we własnym ciele, pragnęłam uwolnić z tej klatki krwi i bebechów. Czułam się uciemiężona, nierozumiana, wyklęta. Dziwak, odmieniec. Jednostka niepożądana przez społeczeństwo. Wiecie, taki typowy bunt nastolatki, rzeklibyście, tyle że w wersji hard. Robiłam test MBTI, wyszło mi INFJ, jeśli komuś coś może to o mnie powiedzieć.

Postanowiłam iść do psychiatry. To było wtedy, gdy natknęłam się na artykuł o nerwicy natręctw i doznałam nagłego olśnienia, a wszelkie moje dziwactwa zlały się w logiczną całość. Matka wyzywała mnie od hipochondryczek, aczkolwiek się zgodziła. Pierwsza pani, prywatnie, dwie wizyty. Zrezygnowałam. Powiedziała, że mam depresję, nie chciała dać mi leków, była w sumie miła. Wyglądała podobnie do mojej matematyczki. Co mnie zraziło? Jej słowa. Cytuję dokładnie: „Ludzie cię nie rozumieją, bo jesteś od nich inteligentniejsza” (to NIE jest moje zdanie, podkreślam, wcale nie uważam się za lepszą, wręcz przeciwnie). To był koniec naszej współpracy. Ta kobieta albo chciała przekonać mnie, że jestem narcyzem, albo po prostu słodziła mi. Inteligencja to temat tabu. Człowiek nie ma prawa twierdzić, iż jest inteligentny. Nie w tym świecie. Uwierzcie, wiem coś o tym. Drugi psychiatra, też dwie wizyty. Na pierwszej wysłuchał mnie, stwierdził, że nerwica i dał Zoloft. Druga trwała pięć minut, wypisanie recepty. Nie podobało mi się to. Poza tym, przy pierwszej wizycie kazał mi jechać do rodzinnego miasta, choć mówiłam, że matka alkoholiczka, iż się boję, że nie chcę, że nerwy. Teraz matka zapisała mnie do publicznego. I tu się zaczyna jazda.

Dziś byłam u państwowego psychiatry. Kobiety. Matka oczerniła mnie przed nią. Ona zaakceptowała wszystko, dodając kąśliwą uwagę, że nie widać po mnie jakobym miała problemy z odżywianiem (po co ta moja matka wygłasza te swoje idiotyczne tezy, Chryste, co za wstyd, przecież widać, że jestem… eh). Myślałam, że się tam rozpłaczę. Powiedziała, że trzeba mnie zamknąć na dwa tygodnie. Ja no to, że nie, bo muszę się uczyć. A ona, iż to jest chore, że chcę się uczyć w wakacje, że mam iść na obserwację do psychiatria, że SCHIZOFRENIA. Czujecie? Ja mówiłam temu gościowi w Chuckach, mówiłam, że mam schizofrenię, twierdził, iż to nerwica, że normalka, że się naczytałam o schizofrenii i na siłę doszukuję się objawów. Odmówiłam zamknięcia mnie w szpitalu, a ta baba do mojej matki, że ma NAPISAĆ DO SĄDU WNIOSEK O UBEZWŁASNOWOLNIENIE, rozumiecie? Stwierdziłam, iż wychodzę, a ta … zawołała OCHRONĘ. Zamknęłam oczy modląc się, by to się skończyło, miałam nieziemski napad paniki, gdyby nie kraty, możliwe, ze uciekłabym przez okno, ale wtedy to już w ogóle wpakowaliby mnie w kaftan. Matce kazała dzwonić na pogotowie jakby się coś działo. Co się ma dziać? Nawet nie wiecie jaka roztrzęsiona jestem w tym momencie. Przepisałam mi lek na schizofrenię, rozumiecie? Na schizofrenię. I, wracając do wątku ściągniętej tapety. Ta baba powiedziała, że pewnie zobaczyłam tam jakąś twarz i chciałam ją zaatakować. Buhahahahaha, już sama nie wiem czy mam się śmiać czy przypieprzyć głową w stół. Albo, gdy zamknęłam te oczy, ona konspiracyjnym tonem „pewnie ucieka przed halucynacjami”. Jak żyję żadnych halucynacji nie miałam, głosów nie słyszałam, nic a nic! Nie piję, nie palę, nie ćpam, nie imprezuję, moje życie to sen i nauka, z przewagą tego drugiego. W tym momencie nie wytrzymałam i wygarnęłam jej niekompetencję oraz zrobiłam wykład o polskiej służbie zdrowia, to było chamskie, ale ja już mówiłam – nie zamierzam szanować ludzi, który mnie gnoją. W życiu nie zachowałabym się tak wobec któregoś z poprzednich psychiatrów, oni byli mili. Ja tej kobiecie opowiedziałam wszystkie moje problemy, a ona kazała mnie ubezwłasnowolnić i uwierzyła w łzawą scenkę w wykonaniu wielce zatroskanej alkoholiczki. Co robić? Czy z tego, co napisałam wynika, że mam schizę? Nie piszcie mi, że jestem paskudnym człowiekiem, wiem o tym. Ani, iż mam się zmienić, nie potrafię. Co robić? Może powinnam się zabić? Bo ja już nie wytrzymam takowego szykanowania mnie. Każdy traktuje mnie niczym trędowatą. Niedługo zaczną podchodzić do mnie z kijem. Jestem samotna. Nikt mnie nie kocha. Ja chciałabym być spokojna i szczęśliwa. Ale oni mi to uniemożliwiają.

CZY JA MAM SCHIZOFRENIĘ? CZY TO SCHIZOFRENIA? ZARAZ UMRĘ Z NERWÓW, CAŁA SIĘ TRZĘSĘ. Ja nie chcę do szpitala. Ja nie chcę ubezwłasnowolnienia.

Powiedziałam, iż pragnę jedyne mieć przyjaciela, osobę do wygadania się, rozmowy, nawet za pieniądze. A ta kobieta, że na moim etapie terapia jest niewskazana :( Iż w moim przypadku tylko obserwacja.

PS. Przepraszam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moja matka jest alkoholiczką (choć sama twierdzi, że dawno z tym zerwała). (...) Odkąd pamiętam szarpała mnie za włosy, biła po twarzy i wyzywała od „jebanych kurew”. Miałam siostrę, zmarła zanim się urodziła. Matka zaszła drugi raz w ciążę, żeby ją zastąpić. Prawda jawi się jednakże tak, iż nigdy w pełni nie wypełniłam pustki po jej utraconym dziecku. Zawsze uważała mnie za bezwartościowe gówno i tak mnie traktowała. Dobrze się uczę (...) Matka między innymi właśnie za to mnie nienawidzi, zawsze oskarża mnie, że jestem „kujonem bez życia”, „siedzę zamknięta w domu”, „nie mam przyjaciół”. Cały czas słyszę jaką to karę stanowię. Kiedy byłam dzieckiem, cały czas kłóciła się z ojcem, biła go patelniami, waliła pięściami, kopała. W 2007 się rozwiedli. Później upijała się do komputera, znalazła sobie nieroba. Przyjechał do nas w 2010 i został. Żeruje na niej, czasem tylko podejmuje dorywczą pracę. Od początku wyzywał mnie oraz nastawiał wrogo matkę. Raz, gdy chciałam wpuścić psa do pokoju, gdzie siedział, zaczął przytrzymywać mi na złość drzwi, aż wyleciała po jego stronie szyba. Wtedy pobiegł do mojego pokoju, wybił szybę i połamał oprawki. Matka powiedziała, że to moja wina. Ojciec mój nigdy nie potrafił przeciwstawić się matce. Jest on transwestytą, to znaczy lubi np. nosić sukienki. Dowiedziałam się o tym mając 12 lat. Zaakceptowałam go, choć było mi trudno, szczególnie, iż on przebierał się bez opamiętania i zazwyczaj po pijaku. (...) Mam wrażenie, że od dnia narodzin jestem uznawana za bezużyteczną. Ciotki mówiły: „W tym dziecku siedzi zło”. Przy mnie. Za każdym razem.

 

Śmierć siostry, alkoholizm matki, transwestytyzm ojca, agresywny ojczym, ciągłe wyzwiska i obelgi, przemoc fizyczna i psychiczna - trudno, żeby w tak niesprzyjających warunkach normalnie się rozwijać, socjalizować i wzrastać w poczuciu własnej wartości bez żadnych perturbacji natury psychologicznej. Jesteś oczytana, więc być może natrafiłaś kiedyś na tzw. syndrom DDA (Dorosłe Dzieci Alkoholików). Jest to zespół nabytych cech, który wytworzył się u dziecka w wyniku dostosowania się do dysfunkcyjnej rodziny w której jest obecny problem alkoholowy. Warto żebyś pomyślała nad terapią w tym kierunku, bo samej będzie Ci ciężko to przezwyciężyć. Są terapeuci wyspecjalizowani w tego typu problemach.

 

Na czym polega mój problem?

Otóż fobia społeczna. I bardzo silna nerwica natręctw. Mam je od przedszkola, ale dopiero niedawno dowiedziałam się, iż się to leczy. Od zawsze: dotykam, liczę, myję ręce po dotknięciu przedmiotów związanych z moją fobią, pstrykam światło po kilka razy, obracam się tylko w jedną stronę (przeciwnie do zegara) itp. Kiedy oglądałam telewizję miałam m. in. szereg „złych” reklam. Po obejrzeniu takowych musiałam zobaczyć kolejną, ewentualnie następne trzy, najczęściej bez ruchu i mrugania. Wiem, dziwne. Ale bałam się, że inaczej stanie się coś złego. Posiadam wiele słów zakazanych i antysłowa na nie. Zawsze stawiam buty rozdzielone, dotykam podłogi na klatce schodowej przed wejściem do domu, unikam konkretnej liczby i koloru, wielobarwne płytki na ulicy są koszmarem. Poza tym – myśli. Widok siekiery w czyjejś głowie, człowiek powieszony na jelitach (zastanawiam się po co wieszać zmarłego, dziwna to była wizja), seks, pogwałcenie świętości. Coś, czego nie mogę wywalić z mojej głowy. (...) Za to bardzo często skubię skórę. Przez kilka lat miałam całą twarz w rozdrapanych syfach. Na nodze mam rany jak od gronkowca. (...) Przejdźmy do rzeczy. Przez moją nerwicę, rozwinął się u mnie perfekcjonizm. Zawsze pisałam najdłuższe prace domowe, zeszyty traktowałam z czcią godną Biblii, nie pozwalałam ich wyrzucić. (...) To było wtedy, gdy natknęłam się na artykuł o nerwicy natręctw i doznałam nagłego olśnienia, a wszelkie moje dziwactwa zlały się w logiczną całość.

 

No, niewątpliwie to są typowe, wręcz podręcznikowe objawy nerwicy natręctw. Obawiam się, że samej może Ci być bardzo ciężko uporać się z tym. Wskazane byłoby, żebyś podjęła farmakoterapię i/albo psychoterapię w nurcie poznawczo-behawioralnym.

 

Niedawno zaczęłam skubać tapetę w pokoju. Odkryłam, iż pod nią jest coś żółtego, więc chciałam ją zdjąć, aby zobaczyć. Okazało się, że to było jej wnętrze. Stwierdziłam, że skoro zerwałam pas tapety, to zerwę ją z całej ściany, tak sobie skubałam po kawałku. Nie pytajcie mnie dlaczego. Po prostu, uznałam, że ściana będzie szczęśliwsza, jeśli będzie prawdziwą sobą, a poza tym miałam z tego frajdę. Nie, nie uznaję ściany za byt żyjący i zdolny do odczuwania emocji. To metafora.

 

Często, gdy siedzę sama, przenoszę się do mojego wyimaginowanego świata. Ale to nie jest tak, że ja myślę o tym, jako o czymś realnym. TO MÓJ WYMYSŁ. Niestety, mam tego pełną świadomość. Dawno temu wykreowałam sobie koleżankę, Weronikę. Często z nią w myślach rozmawiam, kiedy się mi nudzi. Ale nie widzę jej, nie słyszę spoza mojej głowy, tj. jakby za pomocą uszu. Ja ją po prostu imaginuję, tak jak imaginuje się bohaterów czytając książkę.

 

Często chciałabym podejść do kogoś, ale ten głos w mojej głowie mówi (nie, nie obcy głos z Księżyca, mój własny głos, moje myśli, nie zrozumcie mnie źle): „Nie jesteś wystarczająco dobra. Oni cię nie chcą. Twoje pojawienie się tylko popsuje im humor. Jesteś bezwartościowa. Nie zatruwaj im powietrza” itp.

 

Przytoczone fragmenty dobitnie wskazują, że nie chorujesz na żadną schizofrenię. Masz zachowany pełny wgląd i krytycyzm. Lekarka, która postawiła taką diagnozę, wybacz kolokwializm, jest niedouczoną kretynką.

 

Matka wyzywała mnie od hipochondryczek, aczkolwiek się zgodziła. Pierwsza pani, prywatnie, dwie wizyty. Zrezygnowałam. Powiedziała, że mam depresję, nie chciała dać mi leków, była w sumie miła. Wyglądała podobnie do mojej matematyczki. Co mnie zraziło? Jej słowa. Cytuję dokładnie: „Ludzie cię nie rozumieją, bo jesteś od nich inteligentniejsza” (to NIE jest moje zdanie, podkreślam, wcale nie uważam się za lepszą, wręcz przeciwnie). To był koniec naszej współpracy. Ta kobieta albo chciała przekonać mnie, że jestem narcyzem, albo po prostu słodziła mi. Inteligencja to temat tabu. Człowiek nie ma prawa twierdzić, iż jest inteligentny. Nie w tym świecie. Uwierzcie, wiem coś o tym.

 

Myślę, że to był po prostu zwykły komplement z jej strony. A Ty nie potrafisz przyjmować do siebie komplementów, na samym wstępie je odrzucasz, uznajesz za nieprawdziwe, bo przez 17 lat wprasowano Ci w domu rodzinnym do matrycy w Twojej głowie, że jesteś "bezwartościowym gównem". A to nieprawda.

 

Pragnę miłości ze strony drugiego człowieka, jednak równocześnie wiem, iż na nią nie zasługuję.

 

Kolejne nieprawdziwe twierdzenie podyktowane tym, że nigdy tej miłości w domu nie doświadczyłaś.

 

Nie piszcie mi, że jestem paskudnym człowiekiem, wiem o tym.

 

Jak wyżej- nieprawdziwe twierdzenie. Twoja matka całe życie kazała Ci tak sądzić, ale tak nie jest.

 

PS. Przepraszam.

 

Za co? Każdy ma prawo napisać co czuje, opisać swoją historię, przelać swój ból na "papier".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co do reszty- masz ukończenie 16 lat. Zgodnie z polskim prawem możesz zdecydować czy chcesz się leczyć czy nie. Możesz wyrazić sprzeciw wobec udzielanego Ci świadczenia zdrowotnego, nawet jeśli Twój opiekun prawny (w tym wypadku Twoja matka) wyraża taką zgodę. Wtedy o całej sprawie decyduje sąd rodzinny. Gdybyś z jakiegoś powodu trafiła do szpitala możesz zawsze skontaktować się z rzecznikiem praw pacjenta. Poza tym możesz wystosować pismo do ordynatora/dyrekcji szpitala z żądaniem wypisania Cię ze szpitala. Jeżeli spotkasz się z odmową możesz sama wystosować wniosek do sądu opiekuńczego z żądaniem wypisania Cię ze szpitala. Jest to zapisane w ustawie o ochronie zdrowia psychicznego. A ubezwłasnowolnienie to wcale nie jest taka prosta sprawa, więc niech pani doktor z łaski swojej Cię nie straszy takimi rzeczami.

 

A co jest dwa razy dwa... Być może masz depresję, fobię społeczną, nerwicę natręctw, zaburzenia osobowości. Masz swoje dziwactwa. Ale jedno jest pewne- wzrastałaś w ciężkim środowisku i Twoje teraźniejsze problemy są tego pokłosiem. Potrzebujesz pomocy. Może to być psychiatra, psycholog, psychoterapeuta. Ktoś kto nakieruje Cię na właściwą drogę. Ale przede wszystkim przy pierwszej nadarzającej się sposobności powinnaś opuścić dom rodzinny, usamodzielnić się i możliwie ograniczyć kontakty z matką i ojczymem. To jest główne źródło Twoich problemów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że niektóre Twoje objawy są w uzasadniony sposób niepokojące, jednak na pewno nie tyczy się to wszystkiego. Wiele z nich są chyba po prostu wmówione

 

Poza tym może dzięki tym zaburzeniom, wydajesz się być bardzo ciekawą osobą ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I bardzo silna nerwica natręctw. Mam je od przedszkola, ale dopiero niedawno dowiedziałam się, iż się to leczy. Od zawsze: dotykam, liczę, myję ręce po dotknięciu przedmiotów związanych z moją fobią, pstrykam światło po kilka razy, obracam się tylko w jedną stronę (przeciwnie do zegara) itp. Kiedy oglądałam telewizję miałam m. in. szereg „złych” reklam. Po obejrzeniu takowych musiałam zobaczyć kolejną, ewentualnie następne trzy, najczęściej bez ruchu i mrugania. Wiem, dziwne. Ale bałam się, że inaczej stanie się coś złego. Posiadam wiele słów zakazanych i antysłowa na nie. Zawsze stawiam buty rozdzielone, dotykam podłogi na klatce schodowej przed wejściem do domu, unikam konkretnej liczby i koloru, wielobarwne płytki na ulicy są koszmarem. Poza tym – myśli. Widok siekiery w czyjejś głowie, człowiek powieszony na jelitach (zastanawiam się po co wieszać zmarłego, dziwna to była wizja), seks, pogwałcenie świętości.

 

Te natręctwa od dzieciństwa są nietypowe. Kiedy pojawiły się dziwaczne natręctwa typu "zrób coś, bo coś złego się stanie"? Wydaje się, że sytuacja rodzinna też wyraźnie niekorzystnie wpłynęła na autorkę wątku.

 

Nie widzę tu schizofrenii. Dlaczego dzieci ci dokuczały? Czy miałaś problemy z kontaktem wzrokowym, robieniem głupich min, ogólnie - komunikacją niewerbalną? Czy problemy sprawia ci znoszenie mycia się (kontaktu z wodą, zwłaszcza za ciepłą lub za zimną), zakładanie niektórych ubrań, znoszenie zastrzyków? Czy masz ograniczony zakres posiłków, które lubisz? Czy masz problemy z usiedzeniem w miejscu, lubisz chodzić bez celu czy jeździć na rowerze i fantazjować? Czy lubisz bawić się jakimiś przedmiotami w dłoni (np. długopisami, kawałkami papieru) czy ugniatać w dłoniach coś plastycznego czy miękkiego? Czy zwracano ci uwagę, że mówisz o tym samym czy zanudzasz innych (zwłaszcza "głupotami")? Czy lubisz proste, rutynowe zajęcia typu koszenie trawy, notowanie, zbieranie owoców? Czy interesujesz się statystykami, rekordami, kolekcjonowaniem, systematyką? Czy lubisz rysować? Czy pociągały cię mapy, gry telewizyjne lub komputerowe?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×