Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nietypowa sytuacja w domu


Rekomendowane odpowiedzi

Asembler, przede wszystkim nie możesz się poddawać. Naładuj telefon, znajdź namiary, które dostałeś na spotkaniu z psychologiem i spróbuj się zarejestrować na terapię, choćby miała odbyć się ona dopiero w lecie. Sam zauważyłeś, że jeszcze rok temu nie pomyślałbyś o wizycie u psychiatry czy psychologa. Coś się jednak zmienia, choć tego nie dostrzegasz. Nie rezygnuj, by walczyć o siebie. Choć nie ukrywam, że znaczącą poprawę mogłaby przynieść przeprowadzka i konieczność samodzielnego życia. Bez wątpienia sytuacja rodzinna niekorzystnie wpływa na Twój stan psychiczny. Przeżywasz jakiś kryzys demotywacyjny...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No już jestem umówiony na poniedziałek.

 

Jednym z moich problemów jest to, że nawet jakbym miał taką możliwość to nie wiem czy chciałbym się wyprowadzić bo nie wyobrażam sobie funkcjonowania mieszkania beze mnie. O ile - ja uważam - rozstanie jest czymś normalnym w przypadku założenia nowej rodziny i pójścia jednoznacznie na wypracowane "swoje" to moja sytuacja od takiej jest daleką. Owszem, są inne sytuacje jak na przykład studiowanie w innym mieście, ale nawet to do moich aktualnych poczynań nie ma porównania, a na weekendy pewnie i tak bym wracał do domu. Zobaczymy co będzie :)

 

Ja miałem ostatnio wiele nieprzyjemnych sytuacji jak awantura na podstawie jednego listka Servenonu, że na pewno łykam pełno leków, psychotropów i że to widać po moim zachowaniu ( ?! Zwłaszcza, że 10mg antydepresantu, nie psychotropu wziąłem miesiąc wcześniej :) ) <>. W takiej absurdalnej atmosferze kłótni nawet nie miałem siły wytłumaczyć dokładnie co to za antydepresant, że mała dawka, że doraźnie brałem i krótko i... że od ostatniej małej tableteczki minęło sporo czasu. Słyszałem w odpowiedzi na jakąś reakcje, któa im się nie spodobała i była poczytana jako "pyskowanie", że to na pewno kazał mi tak odpowiadać psychiatra, psycholog albo... mama i że widać, że coraz gorzej ze mną. Że widać, że mam teraz zaburzony metabolizm przez rzekome leki (wraz z pewnymi zmianami trybu życia na aktywniejszy i większym apetytem przybrałem tylko troszeczkę zdrowej masy), że widać, że mnie suszy i wypijam nienormalnie bardzo duże ilości wody co oczywiście jest spowodowane rzekomo lekami (prawie w ogóle nie piję piwa czy napoi kolorowych, a więc przeważnie spożywam wodę mineralną, w większych ilościach, ale w granicach normy, lekarz powiedział, że to bardzo dobrze).

 

A to wszystko spowodowane w jeden dzień wyjawieniem, że znaleziono opakowanie ... dwa tygodnie temu. Przez (na oko) dwa tygodnie nie wiedziałem o co chodzi, przy bardziej konfliktowych sytuacjach słyszałem tylko "ty wiesz", "my porozmawiamy jeszcze", "tak, tak", w życiu bym nie wpadł, że chodzi o coś takiego. Nie uważam, żeby akurat sytuacja tego leku i znalezienia opakowania czy niewiedzy byłą tu kluczowa, po prostu mogło się tak zdarzyć, ale to tylko jeden przykład na różne "nieporozumienia". Nie będę pisał 100 innych z ostatniego czasu, zwłaszcza, że przy takim natłoku większości pewnie nawet nie pamiętam.

 

Inną sytuacją, którą dobrze pamiętam był niedawne odwiedziny mojej mamy, w tym czasie babcia i tata obawiali się, że spotkam się z pewnymi osobami, ze strony rodziny mamy, z którymi woleli bym się nie spotkał. Uważam, że to są normalne sytuacje, niepożądane może, ale w każdej rodzinie nie wszyscy się lubią, są różne kłótnie, intrygi. Norma. Dalej, mimo to nie powinni mnie wciągać w swoje relacje i to ja decyduję z kim się spotkam, zachowanie zniechęcania mnie i odciągania głośno od jednej ze stron mojej rodziny nie powinno mieć miejsca. Ale też jestem to sobie wstanie spokojnie wyobrazić, nie zaakceptować, ale zrozumieć ich niechęć i nawet zniechęcanie mnie do spotkania się z pewnymi osobami, obrócić się na pięcie i nie przejmując się zrobić co uważam. No dobra, no to spodziewałem się chociaż typowego jakiegoś wyzywania tej części rodziny, że oni coś zrobili kiedyś, że są debilami, że są głupi etc. Na to byłem przygotowany. Ale na to co się stało to nie. Powiedziałem z kim się spotkam przy okazji odwiedzin mamy. Tata złapał się za głowę, stał, ale natychmiast aż przysiadł. Złapał się rękami za głowę. Powiedział głośno "Jezus Maria", potem zaczął wyzywać, niemalże zszokowany i już wiadomo jaki temat był głównym przez spory czas. Tu nie było złości, jakiegoś wyzywania, że "nie powinienem z debilami przebywać", ale najprawdziwsze przerażenie. Następnie prośby, niemalże błagania, czasami szeptem w biały dzień hehe : "Proszę, nie idź tam" "nie pójdziesz do nich, co?". Hehe

To zaczęło mnie intrygować o co chodzi, może naprawdę jakaś poważna sprawa.

Potem się od nich dowiedziałem, że nic z tych rzeczy, pewnie po prostu chodzi o to, że jak byłem mały to oni byli świadkami wielu kłótni moich rodziców, różne nieporozumienia sprzed 20 lat, jedna osoba z mojej rodziny do dzisiaj widząc mojego tatę z przekory uśmiecha się i mu macha wiedząc, że on ucieka udając, że nie zna. Tego rodzaju sytuacje. Ale do tego czasu, cały czas miałem na żywo różne zachowania będące reakcjami w domu na samą wieźć o możliwym takim spotkaniu i to normalne, że naprawdę bardzo długo nie wiedziałem o co chodzi i mnie to intrygowało i martwiło, że może chodzi o sprawy "życia i śmierci" bo takie naprawdę wrażenie mogłem odnieść.

 

To tylko dwa przykłady, "ciekawych" wydarzeń, które w jakiś sposób mnie absorbowały, mógłbym napisać 22, ale po co. Ech, kabaret jednym słowem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No już jestem umówiony na poniedziałek.

 

Jednym z moich problemów jest to, że nawet jakbym miał taką możliwość to nie wiem czy chciałbym się wyprowadzić bo nie wyobrażam sobie funkcjonowania mieszkania beze mnie. O ile - ja uważam - rozstanie jest czymś normalnym w przypadku założenia nowej rodziny i pójścia jednoznacznie na wypracowane "swoje" to moja sytuacja od takiej jest daleką. Owszem, są inne sytuacje jak na przykład studiowanie w innym mieście, ale nawet to do moich aktualnych poczynań nie ma porównania, a na weekendy pewnie i tak bym wracał do domu. Zobaczymy co będzie :)

 

Ja miałem ostatnio wiele nieprzyjemnych sytuacji jak awantura na podstawie jednego listka Servenonu, że na pewno łykam pełno leków, psychotropów i że to widać po moim zachowaniu ( ?! Zwłaszcza, że 10mg antydepresantu, nie psychotropu wziąłem miesiąc wcześniej :) ) <>. W takiej absurdalnej atmosferze kłótni nawet nie miałem siły wytłumaczyć dokładnie co to za antydepresant, że mała dawka, że doraźnie brałem i krótko i... że od ostatniej małej tableteczki minęło sporo czasu. Słyszałem w odpowiedzi na jakąś reakcje, któa im się nie spodobała i była poczytana jako "pyskowanie", że to na pewno kazał mi tak odpowiadać psychiatra, psycholog albo... mama i że widać, że coraz gorzej ze mną. Że widać, że mam teraz zaburzony metabolizm przez rzekome leki (wraz z pewnymi zmianami trybu życia na aktywniejszy i większym apetytem przybrałem tylko troszeczkę zdrowej masy), że widać, że mnie suszy i wypijam nienormalnie bardzo duże ilości wody co oczywiście jest spowodowane rzekomo lekami (prawie w ogóle nie piję piwa czy napoi kolorowych, a więc przeważnie spożywam wodę mineralną, w większych ilościach, ale w granicach normy, lekarz powiedział, że to bardzo dobrze).

 

A to wszystko spowodowane w jeden dzień wyjawieniem, że znaleziono opakowanie ... dwa tygodnie temu. Przez (na oko) dwa tygodnie nie wiedziałem o co chodzi, przy bardziej konfliktowych sytuacjach słyszałem tylko "ty wiesz", "my porozmawiamy jeszcze", "tak, tak", w życiu bym nie wpadł, że chodzi o coś takiego. Nie uważam, żeby akurat sytuacja tego leku i znalezienia opakowania czy niewiedzy byłą tu kluczowa, po prostu mogło się tak zdarzyć, ale to tylko jeden przykład na różne "nieporozumienia". Nie będę pisał 100 innych z ostatniego czasu, zwłaszcza, że przy takim natłoku większości pewnie nawet nie pamiętam.

 

Inną sytuacją, którą dobrze pamiętam był niedawne odwiedziny mojej mamy, w tym czasie babcia i tata obawiali się, że spotkam się z pewnymi osobami, ze strony rodziny mamy, z którymi woleli bym się nie spotkał. Uważam, że to są normalne sytuacje, niepożądane może, ale w każdej rodzinie nie wszyscy się lubią, są różne kłótnie, intrygi. Norma. Dalej, mimo to nie powinni mnie wciągać w swoje relacje i to ja decyduję z kim się spotkam, zachowanie zniechęcania mnie i odciągania głośno od jednej ze stron mojej rodziny nie powinno mieć miejsca. Ale też jestem to sobie wstanie spokojnie wyobrazić, nie zaakceptować, ale zrozumieć ich niechęć i nawet zniechęcanie mnie do spotkania się z pewnymi osobami, obrócić się na pięcie i nie przejmując się zrobić co uważam. No dobra, no to spodziewałem się chociaż typowego jakiegoś wyzywania tej części rodziny, że oni coś zrobili kiedyś, że są debilami, że są głupi etc. Na to byłem przygotowany. Ale na to co się stało to nie. Powiedziałem z kim się spotkam przy okazji odwiedzin mamy. Tata złapał się za głowę, stał, ale natychmiast aż przysiadł. Złapał się rękami za głowę. Powiedział głośno "Jezus Maria", potem zaczął wyzywać, niemalże zszokowany i już wiadomo jaki temat był głównym przez spory czas. Tu nie było złości, jakiegoś wyzywania, że "nie powinienem z debilami przebywać", ale najprawdziwsze przerażenie. Następnie prośby, niemalże błagania, czasami szeptem w biały dzień hehe : "Proszę, nie idź tam" "nie pójdziesz do nich, co?". Hehe

To zaczęło mnie intrygować o co chodzi, może naprawdę jakaś poważna sprawa.

Potem się od nich dowiedziałem, że nic z tych rzeczy, pewnie po prostu chodzi o to, że jak byłem mały to oni byli świadkami wielu kłótni moich rodziców, różne nieporozumienia sprzed 20 lat, jedna osoba z mojej rodziny do dzisiaj widząc mojego tatę z przekory uśmiecha się i mu macha wiedząc, że on ucieka udając, że nie zna. Tego rodzaju sytuacje. Ale do tego czasu, cały czas miałem na żywo różne zachowania będące reakcjami w domu na samą wieźć o możliwym takim spotkaniu i to normalne, że naprawdę bardzo długo nie wiedziałem o co chodzi i mnie to intrygowało i martwiło, że może chodzi o sprawy "życia i śmierci" bo takie naprawdę wrażenie mogłem odnieść.

 

To tylko dwa przykłady, "ciekawych" wydarzeń, które w jakiś sposób mnie absorbowały, mógłbym napisać 22, ale po co. Ech, kabaret jednym słowem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Asembler, komentarz do przytoczonych przez Ciebie sytuacji jest chyba zbędny. To tylko potwierdza, co napisałam wcześniej - sytuacja rodzinna negatywnie oddziałuje na Twoje samopoczucie. Cieszę się jednak, że zdecydowałeś się nie rezygnować z leczenia i umówiłeś się na kolejną wizytę ze specjalistą. Trzymam kciuki!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Asembler, komentarz do przytoczonych przez Ciebie sytuacji jest chyba zbędny. To tylko potwierdza, co napisałam wcześniej - sytuacja rodzinna negatywnie oddziałuje na Twoje samopoczucie. Cieszę się jednak, że zdecydowałeś się nie rezygnować z leczenia i umówiłeś się na kolejną wizytę ze specjalistą. Trzymam kciuki!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może to DDD?, ja mam DDA poczytaj o tym pozdrawiam

No możliwe, w końcu takie funkcjonowanie mojej rodziny w domu to jest jakaś dysfunkcja.

 

Na razie jestem po dwóch wizytach wstępnych, niedługo trzecia. Jest duża ich duża intensywność, to dobrze. W sumie to samo co u poprzedniego psych, na pierwszej wizycie od początku opowiadałem o swoim życiu, problemach, sytuacji. Na drugim dokończyłem i padło pytanie o moje oczekiwania i przemyślenia od pierwszej wizyty. I tu miałem problem. Nie oczekuję przecież od nikogo kupna mieszkania czy powiedzenia: "masz tego i tego dnia, pójść tutaj", "masz powiedzieć, że chcesz... " etc wiem, że każda decyzja musi być moją decyzją, ale to wiem bez żadnych terapii. Teraz zastanawiałem się co powiedzieć na spotkaniu 3 odnośnie swoich celów czy oczekiwań. I tylko "wymyśliłem" bardzo kolokwialnie, że chciałbym nie mieć takiego uczucia zmęczenia już w połowie dnia, spać spokojniej, nie chciałbym następnym razem przy sytuacji kłótni zareagować zniszczeniem słuchawek, przegryzieniem telefonu komórkowego (może śmieszne, ale autentyczne) etc. Planuję chodzić dalej, ale zastanawiam się też nad zasadnością kontynuowania. Czuję się tak samo od roku albo dłużej, tzn nie najlepiej. To nie jest żadna demotywacja czy zniechęcenie - po prostu zwykłe zastanawianie się nad sytuacją i próba wyciągnięcia jakiś wniosków, pewne przemyślenia, niektóre lepsze, niektóre gorsze. Bardzo niedługo kończy mi się status studenta, zobaczymy co dalej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A może paradoksalnie przez swoje objawy - realizujesz to, co chcesz a czego nie jesteś świadom.

Mianowicie - nie wyprowadzasz się z domu ...

 

Właśnie zawalasz studia, chorujesz ... to jak tu w końcu można odejść i żyć własnym dorosłym życiem ? Ba, widząc przy tym ojca który zostaje sam ze swoimi rodzicami ...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A może paradoksalnie przez swoje objawy - realizujesz to, co chcesz a czego nie jesteś świadom.

Mianowicie - nie wyprowadzasz się z domu ...

 

Właśnie zawalasz studia, chorujesz ... to jak tu w końcu można odejść i żyć własnym dorosłym życiem ? Ba, widząc przy tym ojca który zostaje sam ze swoimi rodzicami ...

 

A jak się ma do tego pomoc i wsparcie rodzicom czy dziatkom? W "normalnej" sytuacji, jak młody człowiek zakłada rodzinę, wyprowadza się mieszkać z żoną/partnerką to jest to "zwyczajnie" bolesne dla rodziców, a w sytuacji jak ojciec zostaje u swoich wiekowych rodziców? Na swoje 50 lat z kilku letnią przerwą (od ślubu do rozwodu) to ponad 40 lat spędził w tym mieszkaniu z rodzicami. Niby to nie moja sprawa, może i w tym sensie, że poczucia winy nie mam i nie powinienem mieć, ale to oczywiście, że też moja sprawa. Pamiętaj że w sylwestra byłem na imprezie od początku wieczora. Od -na oko - 20 do 22 tata dzwonił, że mu klawiatura w laptopie nie działa i co robić, jaki klawisz nacisnąć etc (potem się okazało, że używał po prostu nie podłączonej klawiatury zewnętrznej). Od lat dużo czasu spędza w internecie powinien takie podstawowe rzeczy wiedzieć. Ale już sobie wyobrażam, siada w rogu skulony przed komputerem w jakiejś niewygodnej pozycji ślęcząc przed nim bez większego celu, przy okazji popija piwo, czyta gazetę i odlicza czas do pójścia spać lub filmu w telewizji to umysł jest - przysłowiowo - niedotleniony. Nie pomogłem bo jak mogłem pomóc w tak kolokwialnym problemie i to przez telefon będąc na imprezie i chcąc tatę spławić jak najszybciej i się bawić. Myślałem, że się czegoś nauczy sam, zmobilizuje go to, często pomagam, ale myślę, że nie przyzwyczaiłem go, że zawsze wszystko zrobię za niego. Ale w kółko to samo. Niedawno umówiłem się na wieczór do kina, powiedziałem pół godziny wcześniej, że wychodzę. W międzyczasie jakaś mała awaria programu na taty komputerze. Mówię, że idę, a on za mną chodzi i szepcze (!?!?!?!?!?!??!?!), że myślał, że mu pomogę, co ma zrobić, co teraz, czy muszę iść etc. (po dwóch dniach program zaczął sam działać, nie było żadnej poważnej awarii). Gdybym wcześniej umówił się z nim, że o tej porze dnia coś wspólnie zrobimy, albo mu coś naprawię to ok, ale najpierw miałem w planie kino, a potem doszło do jakiejś (małej, błahej i na pewno nie nie-cierpiącej zwłoki) awarii. Komputer nie jest tu jakimś głównym problemem czy obiektem wokół którego wszystko się koncentruje, ale to tylko przykład, który mi się właśnie przypomniał. Jak bym mieszkał osobno to pewnie by dzwonił co chwile, albo wpadał z jakimiś błahostkami, przedstawiając je jako poważne hehe.

 

Tata robi kurs zawodowy trwający półtorej roku. Kiedyś nie mógł czegoś tam zrobić, uzyskać przez internet dostępu do materiałów czy coś, mówił, że to jest bardzo ważne. Wiele razy pomagałem, tłumaczyłem, nie było nic nowego, ale dalej nie mógł czegoś uruchomić. Powiedziałem, że już dość, niech spróbuje sam, ja też na pamięć nie pamiętam co kliknąć, jakim programem otworzyć rzadki format pliku etc i zająłem się swoimi sprawami, zaczęła się potem kłótnia i próba pseudo szantażu, że on nie ukończy SWOJEGO kursu w takim razie, że "tak to mam dość", "to nie zrobię tego, to bez sensu", "to się wypiszę zaraz". Powiedziałem, że jego sprawa, to jego kurs, nie mój. Potem babcia zaczęła mu wypominać, że już mu tłumaczyłem, niech się podszkoli z obsługi komputera etc to zaczęła się kłótnia, na końcu babcia mnie prosiła, że chce mieć cisze, w imię świętego spokoju, żebym mu pomógł. Wszystko fajnie, a ojciec nie chciał mi dać komputera tylko na "odległość" miałem mówić co gdzie kliknąć etc, a tak się nie da na pamięć. Nie chciał dać mi komputera na 5 minut na wyłączność bo pewnie w tym czasie jeszcze jakieś pornole ściągał. To tak samo jak bym miał zaparkować samochód mówiąc tylko w którym momencie jak pokręcić kierownicą i jaki pedał nacisnąć. Takie rzeczy robi się intuicyjnie, a nie na pamięć. To nie prowokacja, ale to wręcz śmieszne jak się o tym wspomina z perspektywy kilku miesięcy. Totalna masakra.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chyba coś jest na rzeczy ...

 

Podejrzewam, że możesz tu i elaborat napisać jak mocno jesteś związany z ojcem ... tak mocno, że nie potrafisz myśleć (a nada wszystko działać) o swoim dorosłym życiu.

 

Pomyśl ... nie pisz kolejnych przykładów jak bardzo Ciebie ojciec potrzebuje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może coś w tym jest. Ale teraz obecnie jestem bardzo zmotywowany, bardziej jak kiedykolwiek, na opuszczenie domu, choćby częściowe hehe. Nawet jak to będzie oznaczało (prawie na pewno) destabilizacje mieszkania, chaos, bałagan, szok domowników, nie ukończenie przez ojca kursu i w ogóle pożogę i zniszczenie, jeszcze częstsze problemy ze snem u babci, zwiększenie ilości pitego piwa przez ojca czy epidemie czarnej śmierci :) . W obecnej sytuacji, mam nadzieję, że to kwestia kilku tygodni.

 

Mam już dość pytań "dlaczego nam to robisz?", grzebania w moich rzeczach, znalezienia w nich informacji o pewnym wydarzeniu, na którym byłem, a za chwile tekst ojca "u mnie w pracy w koszu na śmieci akurat dzisiaj znalazłem plakat o wydarzeniu..." (tak, co za zbieg okoliczności, dodatkowo w pracy, w koszu, akurat dzień po moim domyśleniu się i kto w pracy w koszu grzebie w śmieciach, hahahahaha, lepiej być ciekawskim, ale siedzieć cicho i tak naiwnych bajek nie wymyślać bo to jest na poziomie 10 letniego dziecka), gadek babci przed snem "a pamiętam jak byłeś malutki jak tu też leżałeś, nie pyskowałeś tak, zawsze tak zasypiałeś i ....", "dostałeś wytyczne, od mamy lub psychologa (?!) że masz nas tak traktować?", "kim my dla ciebie jesteśmy?", gderania ojca pod nosem odwróconym plecami jeszcze tak, że niby mruczy tylko do siebie, ale by inni słyszeli, że matka za długo przez telefon ze mną rozmawiała, słychać pojedyncze, niewyraźne wyzwiska (niech se gdera, przyzwyczaiłem się, nie reagować), w jego konsternacji, że nie dałem się zaczepce, po dosłownie 3 sekundach, widząc, że jestem pogrążony nad książką i udaję, że nie słyszę, prowokacji na marnym poziomie, mówi głośno jak by nigdy nic jakąś śmieszną sytuacje i pyta się wiele razy czy pamiętam, widząc moje zażenowanie jeszcze powtarza jakąś dawną śmieszną sytuacje i dalej czy pamiętam i śmieje się do siebie, a dalej speszony, że mnie nie "udobruchał" idzie włócząc nogami na fajkę. Hehe, tyle pamiętam w ciągu ostatnich paru dni. To nawet śmieszne, ale ile można.

 

:D:smile::(:o:shock::?8):x:P:cry::evil::twisted:

 

-- 16 lip 2013, 13:52 --

 

Witam, może ktoś jeszcze czyta ten temat, od założenia minęło półtorej roku, a ja postanowiłem uregulować w głowie parę spraw. Nawet jak to pisanie dla samego pisania teraz to po prostu pomaga mi uporządkować myśli - czy to przelanie wszystkiego na papier czy na post w internecie.

 

Od Marca dużo się zmieniło. Z dziewczyną rozstałem się, no ale po trzech miesiącach prawie milczenia bardzo lubimy się, przekonaliśmy się do siebie i bez względu na obecny charakter naszych relacji (zobaczymy co z tego wyniknie) miło spędzamy czas, mam wsparcie i ogólnie temat mojego życia towarzyskiego uważam za nie wymagający analizy, jestem po prostu zadowolony z tego jak jest, z tym wcześniej też nie miałem jakiś wielkich problemów. No, ale problemy są tam gdzie były wcześniej...

 

W (teraz dokładnie nie pamiętam, ale mniej więcej) marcu - kwietniu chodziłem do poleconej mi przez poprzednią poradnię psychoterapeutki, zapisałem się do jakiegoś tam programu zajęć grupowych, a spotkania z psychoterapeutką miały mieć charakter kwalifikacyjny / przygotowujący. Po pewnym czasie w kółko przewałkowywaliśmy to samo, potem głównie opowiadałem o nowych wydarzeniach w domu, moich relacjach z tym, a tym, ale wszystko wiązało się z sytuacją domową. Jak nie miałem nic więcej do dodania to spotkanie kończyło się wcześniej. A ja nie mogłem się do końca zdecydować czy chcę na zajęcia grupowe się zapisać, a ipani miała mi pomóc w podjęciu decyzji. Nie było już nic (twórczego) do dodania, ostatecznie zrezygnowałem bo formuła spotkań z psycho pod kątem tej terapii wyczerpała się, a profil grupy niezbyt mi odpowiadał, także formuła zajęć. Niem ma do nikogo pretensji, ale raczej były skierowane dla osób mających problemy z pracą czy ogólnie z relacjami z innymi osobami, funkcjonowaniem w społeczeństwie. Po długim zastanowieniu odmówiłem, zresztą teraz wiem, że zajećia i tak kolidowały by z pracą (dorywczą). No i na tym zakończyły się moje kontakty z psycho czy psychiatrą, ale nie wiem co będzie jutro, jak zdobędę ubezpieczenie to zobaczę co dalej. Jest połowa lipca.

 

W domu napięcia wszystkie pisane wcześniej jeszcze bardziej się spotęgowały, ale ja już ich nie przeżywam tak mocno (co nie znaczy, że nie mam problemów, oj nie, są nadal i to poważne). Była możliwość, żebym mieszkał na wpół samodzielnie, zacząłem o tym w domu dyskutować, to pokrywało się jeszcze czasowo jak chodziłem do "nowej" psychoterapeutki to byłem ogólnie jakiś bardziej nastawiony na dialog i opanowany (aż do przesady). Ale i tak wybuchnęła z tej rozmowy w domu wielka kłótnia, wyzwiska etc. Wtedy zdenerwowałem się bardzo mocno, po wizycie (pod wieczór) u psycho nie wróciłem do domu tylko poszedłem na imprezę. Bardzo rzadko nie ma mnie w domu na noc, no ale zdarza się, nie pierwszy raz i nie ostatni, żadne novum. Byłem pod kontaktem telefonicznym, a zresztą mam 22 lata. Ja po prostu postanowiłem odreagować ostatnią kłótnię (z tego samego popołudnia / wieczoru), ale nie w ćpaniu czy litrach wódki. Rzeczywiście w godzinach nocnych nie było ze mną kontaktu telefonicznego (młody człowiek może o tej godzine spać lub być zajęty :) ), ale jeszcze wieczorem napisałem że jestem na imprezie, zresztą po takiej awanturze nic nie chciało mi się pisąc, a i tak to zrobiłem. Rano wracam do domu. Podładowuje telefon, który mi się na imprezie rozładował. A tu się dowiaduję, że dzwoni do mnie na moją prywatną komórkę nieznajomy pan z pewnej formacji mundurowej i pyta gdzie byłem, co się dzieje etc. Na początku się przestraszyłem, że coś "grubego" się stało. Potem mówi, że moja babcia do niego dzwoniła (!), na końcu wyjawia, że dzwoni prywatnie, nie służbowo, mówi o namierzaniu mojej komórki na podstawie sygnału etc. Tutaj muszę przyznać, że niezbyt miło :D go pożegnałem. No, ale nic dziwnego, zwłaszcza jak to osadzić w szerszym kontekście. Potem się dowiedziałem, że babcia i tata chcieli na policji zgłosić moje... zaginięcie (!!!!!!!!!!!), ale co to za zaginięcie jak 22 latek bez żadnej przesadnie budzącej wątpliwości historii nie wraca na noc do domu, a pisze smsa pod wieczór że jest / idzie na imprezę. Dlatego, bez szans na oficjalną interwencje i przyjęcie zgłoszenia (choć zgodnie z prawem każde zgłoszenie należy przyjąć, ale już nie będę odchodził od wątku) w tak błahej sytuacji użyli kanałów prywatnych i poprosili znajomego o pomoc, musieli mu nieźle jęczeć, że się zgodził. Jak opowiadałem kilku znajomym to nie uwierzyli. Teraz to już byłem kłębkiem nerwów większym niż wcześniej. Pomyślałem, że temat wyprowadzki jest bardziej aktualny i palący jak kiedykolwiek wcześniej... . Ale też nie znoszę teog wszystkiego dobrze,a to tylko jedna z wielu spraw, ale nie będe pisał książki na 100 stron. No, a od kwietnia do lipca i tak jeszcze duuużo się zmieniło, a ja już się zastanawiam kiedy zwariuję do reszty?

 

-- 17 lip 2013, 13:54 --

 

W czerwcu / maju podjąłem się pracy dorywczej, ogólnie maj to był okres gdzie miałem sporo dylematów i problemów, ale jakoś wszystko przeżyłem. Na początku lipca przyjechała do mnie mama bo w pracy dostała urlop. O tym, że przyjeżdża mówiłem w domu od dłuższego czasu i za każdym razem niemalże do dwóch tygodni czy tygodnia przed przylotem, przez miesiąc czasu w domu "palili głupa". Ja mówiłem że przyjeżdża i za każdym razem udawali (?), że słyszą tą nowinę po raz pierwszy. Mam a przez tydzień spała w swoim małym mieszkanku w mieście, które kupiła dawno i przez wiele lat było wynajmowane. Teraz stało puste, na moją prośbę, że ja chciałbym tam zamieszkać bo potrzebuję własnego kąta i tak dalej, wiadomo jaką mam sytuacje, zgodziła się gdzieś w maju, ja byłem nieugięty i prosiłem, chociaż ona pytała co na to "u mnie" w domu. Po sytuacji opisanej wyżej w kwietniu (i wielu innych opisywanych wcześniej i tych nieopisywanych) byłem po prostu poważnie zdecydowany na to, zdając sobie sprawę z problemów jakie mnie mogą czekać i tego, że nie jestem w pełni samodzielny finansowo, nie mam pracy etc. Jednak co innego mogłem zrobić? Mama dalej telefonicznie / internetowo pytała co na to w domu mówią, nie wiedziałem co odpowiedzieć, powiedziałem krótko "są na nie", ale ja jestem na "tak". W domu moje rozmowy na ten temat kończyły się pytaniami: "a pieniądze skąd?" "kto cię będzie utrzymywał?" "a my to co?" albo niedowierzaniem, albo ignorowaniem, albo poważniejszymi kłótniami. I znowu była sytuacja "pierwsze słyszę" i zdziwienia na nowinę bo wielokrotnej rozmowie. Raz nie wytrzyęmałem i nagrałem rozmowę z babcią jak (bez prowokacji, spokojnie, opanowanie bez odpowiadania krzykiem na krzyk etc) jeszcze raz oznajmiłem, że to nie mama mnie nakłania, to ona jest właścicielką mieszkania, a ja tylko ją będę prosił by mi je udostępniła, kosztem przerwania zysków z wynajmu i jeżeli po wysłuchaniu mnie mama się zgodzi to będę zadowolony i się zacznę usamodzielniać stopniowo. Potem oczywiście wybuchnęła z tego kłótnia. Ale miałem nagrane. Bo aż sam nie wierzyłem sobie (?), że za parę tygodni znowu zdziwienie i reakcja, że słyszą to pierwszy raz, teraz miałem dowód. Ale chyba udowodniłem tylko coś sobie, że żyję w jakimś matriksie. No i pokazałem mamie nagranie, ona się zdziwiła, rzeczywiście miałem rację, mówiłem prawdę, że wiele razy ten wątek poruszałem, a ona wierzyła chyba babci (tata w ogóle z mamą nie rozmawia nawet telefonicznie 5 słów nie wymienią typu "dzień dobry, już syna proszę do telefonu" ), jak bywała przez telefon zdziwiona na każde rozpoczęcie tego tematu, że pierwsze słyszy.

 

Mama przyjechała, spała w mieszkanku, wymaga ono generalnego remontu i sporego nakładu finansowego, ale jest gdzie spać i gdzie się uczyć w ciszy / samotnośći albo zaprosić jakąś dziewczynę czy kolegę. Chociaż tyle. Przez tydzień (o tacie nawet nie myślę bo wiem, że dosłownie !!! uciekają by siebie nie widzieć / słyszeć) mimo mojego zachęcania i trochę siłowego umawiania spotkań babcia nie chciała się spotkać z mamą, a przede wszystkim mama nie chciała z babcią. A chciałem, klarowniej by było w trójkę wszystko wytłumaczyć tak, że każdy może zadać pytanie, zabrać głos, jakoś można porozumieć się w sprawie mnie, kasy, mieszkania. Mama zostawiła mi kluczę, powiedziała, że mam o co prosiłem, przyjeżdża znowu za miesiąc by mi pomóc i załatwić formalności, przez ten czas mam mieszkanie, mam się nim zająć, zacząć remont, oswoić z tym babcię i tatę. Na razie wpadam tu na pół dnia nie więcej. W domu powiedziałem o tym wszystkim (poza tym jeszcze, że mama ponownie "na kontrolę" przyjeżdża, jeszcze jest czas), kluczę odwiesiłem razem przy swoich, na korytarzu. Po dwóch dniach dochodzenie co to za klucze, powiedziałem, że od mieszkania mamy, jak się obudziłem szukam, nie ma ich, okazuje się, że babcia schowała u siebie w szufladzie (nie wiem nawet której) by nie zginęły niby etc, (by mieć podgląd kiedy je biorę ze sobą etc, albo i żeby dorobić już sam nie wiem, raczej by tylko symbolicznie trzymać na nich "rękę"), po awanturze tym razem z mojej strony oddała je i teraz wiszą na miejscu cały czas albo mam ze sobą, ale to też nawet taka głupota, a kosztowała mnie bardzo dużo stresu i nerwów. Jak wracam do "domu rodzinnego" to cały czas słyszę pytania, czasami w formie kłótni, czasami w formie żalu, a czasami w formie błagalnego szeptu ze strony babci i taty "po co tam idziesz?" "co tam robisz" "znowu tam byłeś!", "czego tam szukasz?", jednocześnie słyszę teksty od taty, że to jest "nora" ", "słyszałem, że znowu w tej norze byłeś?" "tak i co?" "...". Tak jadą i bluzgają po tym jak tam jestem, po tym mieszkaniu, pewnie dlatego, że od mamy nie od nich. A sami się nim interesują, chcieli klucze (nie dam), już mają plan (a co oni do tego mają?) by to mieszkanie wynająć, już szukają niemalże chętnych na to, a niech szukają, ja już naprawdę mam dość kłótni, a ostatecznie słowo należy do mnie / do mamy w tej sprawie i znowu efekt "zaskoczenia", "to po co się rozglądamy jak ty mówisz że nie wynajmiesz" "ja też nie wiem po co się rozglądacie". Przynajmniej w ciągu ostatniego roku nauczyłem się zimnych, chłodnych, wyrachowanych, oschłych odpowiedzi, które mogą wyprowadzić kogoś nerwowego z równowagi, ale nie uważam by to było się czym chwalić. Parę razy zrobiłem sobie obiad w mieszkanku, raz przyszła babcia z wizytą, a z wizytą bardzo chętnie, wpuszczę, pokażę, poopowiadam, porozmawiam i nagle awanturaNa razie na obiady wracam do domu rodzinnego, na noce też, dzisiaj rano znowu chciała klucze (przecież tydzień temu / 5 dni / dwa tygodnie temu etc już to przerabiałem i dałem odpowiedź przeczącą a tu znowu słynne "nawroty"!), powiedziałem że nie, "a może tym razem weźmiesz kilo kiełbasy z lodówki lub masło tak jak cebule ostatnio" "a masz, oddam ci tą cebule jak tak bardzo chcesz, masz cały worek, weź ją tam schowaj w szafie i niech ci tam zgnije i robale zjedzą!", "nie chcę jej, ona kosztuje 2 zł, nie o to chodzi, chodzi o pewien symbol...." "to nie dasz kluczy??!!" "już powiedziałem wcześniej", to rzuciła dokumentacją o tym mieszkaniu, którą sama parę dni temu bardzo sumiennie pomagałą mi posegregować, a właściwie ochoczo zrobiła to nawet sama(!!!!), że się pomieszało i znowu awantura.

 

Nie chcę tracić czasu, marnować go, zapisałem się na przyśpieszony kurs angielskiego na poziomie zaawansowanym, zajęcia mam prawie codziennie, tak się miło składa, że są po sąsiedzku tam gdzie mam "nowe" mieszkanie. Więc mam kolejny "pretekst" by tam przesiadywać i sobie odpocząć od sytuacji w domu, w rodzinie. Ale przez to wszystko jestem nieprzygotowany, mam problemy z koncentracją, sam zapisałem się na zajęcia, a jestem ciągle zmęczony, niewyspany, boli mnie głowa, plecy, mam katar (to przez obniżoną odporność pewnie), pogrążone oczy, natłok myśli przez to wszystko. Prawda jest taka, że nie jestem w stanie sam się obecnie utrzymać, a mieszkanie wymaga znaczniejszych nakładów finansowych na remont, źle się też czuję w sytuacji jak mama by pokrywała wszystko ze swojej kieszeni, ona ma swoje problemy też, a tym bardziej, że to ja nalegałem na obecnie rozwiązanie. Chce też dać coś od siebie. Ja spodziewałem się, że na obiady będę witany w domu rodzinnym, koszty jedzenia są znaczące i było by to dla mnie duże odciążenie, a aż takiej różnicy w domu nie ma czy gotuje się dla trzech czy czterech osób. Nie chcę być pasożytem, ani pępkiem świata, ale zdaje sobie sprawę z obecnych swoich możliwości. Boję się,że (tez w związku z sytuacją rodzinną) nic nie wyremontuję, nie zrobię i moja mama się zawiedzie jak przyjedzie. Od tego wszystkiego już mi głowa pęka. Co robić?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

przeczytalam caly Twoj watek.

Co u Ciebie aktualnie, jak sobie radzisz?

Moim zdaniem ojciec i dziadkowie traktuja Cie jak swoja wlasnosc, nie pozwalaja Ci na automomie, jakbys byl malym dzieckiem i nie mial prawa do swojej prywatnosci.

Jestes chyba wspoluzalezniony.

 

Rozumiem Cie bardzo dobrze, bo sama bylam w podobnej sytuacji.

Ja dostalam pokoj dla siebie w wieku 18 lat, jak brat sie ozenil.

Przedtem nie mialam w domu sfery prywatnej i tez dorobilam sie nerwicy w tej bardzo nerwowej, niezbyt przyjaznej, napietej atmosferze (+ przemoc psychiczna i fizyczna ze strony ojca i brata).

 

Jestes dorosly i masz prawo do swojej prywatnosci, nie pozwol na to, zeby bliscy Toba manipulowali.

Dobrze, ze chodzisz na psychoterapie.. Trzymam kciuki za Ciebie, zeby Ci sie powiodla przeprowadzka do wlasnego mieszkania i uwolnienie od toksycznej rodzinki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej, dzięki :)

 

A aktualnie jak wygląda twoja sytuacja mieszkaniowa i rodzinna?

 

U mnie można powiedzieć bez większych zmian. Niestety. U mojego taty wszystkie te dziwactwa co opisywałem pogłębiają się, o ile to jeszcze możliwe heh. Zrobiłem dokładny opis wydatków jakie będę ponosił mieszkając sam, teraz staram się, żeby przychody były większe od wydatków. Z tym założeniem, że tendencja jest taka: wydatki zaokrąglam w górę, a przychody raczej w dół, by mieć jakąś rezerwę i płynność. Wierzę, że to profesjonalne podejście pozwoli mi na więcej i szybciej, aczkolwiek nie wiem kiedy to się uda.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej Asembler,

 

jestem duzo starsza od Ciebie. Od 26 roku zycia nie mieszkam juz z toksycznymi rodzicami.

Niestety, przeszlosc wlecze sie za mna, toksyczne zwiazki, wspoluzaleznienie, neurotycznosc.

Z perspektywy czasu uwazam, ze moi rodzice nigdy nie powinni miec dzieci..

Wyladowywali wszystkie swoje frustracje i cale swoje niezadowolenie z zycia na mnie i bracie. Nie potrafili nas w ogole kochac. Moj ojciec chyba mnie nienawidzil, nie wiem, za co.

 

Twoj ojciec jest chyba tez frustratem, jak moj. Tacy ludzie odreagowuja sie na otoczeniu. Trzeba po prostu od nich uciekac, nie dac sie niszczyc i ranic.

Powodzenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zastanawiam się czy iść do psychiatry teraz po jakieś piguły, ale będzie to tylko krótkoterminowe rozwiązanie nie eliminujące przyczyn, coś na zasadzie środka przeciwbólowego. Coraz więcej godzin w ciągu doby ucieka mi na "nic". Mogę się kłaść przed 22, a i tak zasnę po 1, a obudzę się w okolicach 10 00 (jeżeli nie będzie akurat pracy / nauki / czegoś ważnego) i dalej będę zmęczony. Plecy i mostek mnie boli niesamowicie. Porobiłem różne badania, krew, prześwietlenia etc, wszystko w normie, wychodzi na to, że jednak coś tkwi w głowie, choć to może tylko efekt wiadomej sytuacji rodzinno mieszkaniowej. Niby mała rzecz, babcia tydzień miała uciążliwą grypę, oczywiście opiekowałem się, robiłem zakupy i inne, nie jest to żaden wielki wyczyn, ale taka sytuacja przytłacza mnie, śpimy prawie obok siebie (jak to brzmi ech), na ogół jedna osoba choruje, za tydzień druga, za tydzień trzecia, problemy ze snem jednej osoby natychmiast przerzucają się na drugą etc. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że np w takim tygodniu choroby przez tydzień poza pracą i nauką jechał bym przez miasto jeszcze kilka razy dziennie. A zdaję sobie świetnie sprawę, że w życiu bywają o wiele poważniejsze sytuacje, choroby, niedogodności, ale...nie chciałbym uciekać w świat pocieszania się na zasadzie porównywania. W jako takiej formie trzyma mnie tylko nadzieja na szybkie znalezienie stałej pracy i założenie rodziny. Sam nie jestem święty, za dużo "nic nie robię" o czym może świadczyć, że od założenia konta minęły ponad dwa lata, a ja czuję, że stoję w miejscu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×