Skocz do zawartości
Nerwica.com
Ten temat

Samotność


ixi

Rekomendowane odpowiedzi

  abrakadabra xx napisał(a):
  Hitman napisał(a):
Co sprawia, że potrzebujemy drugiej osoby a samotność stanowi problem?

 

Potrzeba bliskości to sprawia. Jesteśmy tak skonstruowani, że w samotności czujemy się źle (ewolucyjnie to mamy wpisane w siebie). Niestety osoby w jakiś sposób pokrzywdzone przez los, które mają problemy z nawiązywaniem kontaktu z innymi mają również potrzebę bliskości.

Ja kiedyś nie czułam się jakoś szczególnie źle w samotności, nie budziło to emocji żadnych. Norma po prostu. Ostatnio się to zmieniło. Odczuwam brak kogoś obok. Czasem bywa to bardzo smutne, dotkliwe. To trochę tak jakbym nie mogła znieść swoich własnych myśli, siebie, chciałabym by ktoś się mną "zajął", zainteresował. To nie do końca dobre.

 

A co sprawiło, że zaczęłam to odczuwać? Chyba poczułam jak to jest być z kimś i odczuwam różnicę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Samotność samotnością, kwestia, która jest dość nurtująca w wielu przypadkach to też "wybieranie" sobie tych osób, z którymi jesteśmy w stanie potencjalnie stworzyć związki. Czasem to te wybory jeszcze bardziej paradoksalnie pogłębiają samotność, bo po 100 człowieku z kanonu psycho zaburzony czujesz, że może ta samotność to faktycznie jedyna droga, którą przyszło ci podążać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

  kazimierz61 napisał(a):
  abrakadabra xx napisał(a):
  Hitman napisał(a):
Co sprawia, że potrzebujemy drugiej osoby a samotność stanowi problem?

 

Potrzeba bliskości to sprawia. Jesteśmy tak skonstruowani, że w samotności czujemy się źle (ewolucyjnie to mamy wpisane w siebie). Niestety osoby w jakiś sposób pokrzywdzone przez los, które mają problemy z nawiązywaniem kontaktu z innymi mają również potrzebę bliskości.

 

A co z tymi któży żyją wśród bliskich, a nie mogą się przed nimi wyżalić ze swoich problemów bo z góry wiadomo że ich nie zrozumieją, oni też odczuwają samotność. Ja tak mam i czuję się bardzo samotny i nie rozumiany, bo jeszcze nikt z moich bliskich nie spróbował dowiedzieć się coś więcej na temat mojej choroby, a przecież w internecie wszystko pisze. A poza tym zostawiałem nie raz wydrukowane materiały czy broszury na temat ChADu, ale nikt nie raczył poczytać. Czasami mówię na głos o tym jak się czuję, ale słyszę odzywki np. to nic takiego musisz się wziąść się w garść, po takim czymś zamykam się w sobie i nie mam ochoty z nikim rozmawiać.

 

Niestety trzeba się z tym pogodzić, nie ma co szukać zrozumienia na siłę, jeżeli ktoś ma zrozumieć to zrozumie. Trzeba się nauczyć polegać na samym sobie, wtedy będzie mniej rozczarowań a jak przy okazji ktoś zrozumie i wesprze to być wdzięcznym za to ale niczego od tego nie uzależniać.

 

-- 12 kwi 2015, 18:02 --

 

A już tak na luzie:

 

[videoyoutube=i82nsxLPUgw][/videoyoutube]

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

kazimierz61, nie znajdziesz oparcia w żonie. To na pewno. Ona odbiera to jako słabość i sama pewnie ma z tego powodu problem, którego nie umie rozwiązać. A nie masz przyjaciół, kumpli, przyjaciółek? Prędzej u nich człowiek znajdzie zrozumienie.

 

Ja im więcej myślę o mechanizmach ewolucyjnych tym bardziej odechciewa mi się związku i godzę się z samotnością. Życie jest za krótkie żeby przejmować się doborem naturalnym. I tak każdy umrze więc wszystko po drodze jest prowizorką i nie opłaca się tym przejmować.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hitman, kiedy zacząłem poznawać wiele dziewczyn, (mam tu na myśli nawiązanie silniejszej więzi emocjonalnej, nie musi być nawet erotyczna) reakcje wielu kobiet nijak miały się do tych sztywnych wzorców typu jesteś słaby<-gardzę tobą, w ogóle tego uproszczonego (wręcz sprostaczonego) deterministycznego modelu relacji damsko/męskich.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wyjątek potwierdzający regułę. A bardziej prawdopodobne jest to, że ten facet miał w sobie coś co ją pociągało i wcale nie był niżej tylko tobie się tak wydaje lub kobieta ma niską samoocenę albo wyszła za niego z pragmatycznych powodów, może był podobny do jej ojca a może ma zaburzenia. Ja też czasem podobam się kobietom powyżej swojej wartości ale wtedy pytam o jej byłych i okazuje się, że byli jacyś zaburzeni lub pojebani i wtedy wiem skąd to upodobanie do mnie ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam...

Dołączam do grona samotnych - samotnych w sensie dosłownym, i tych samotnych pośród tłumu.

Nigdy nie byłam osobą towarzyską, w stosunku do rówieśników z czasów szkolnych byłam psychicznie "ciężka" i poważna, jakby wsadzili duszę dorosłego człowieka w ciało nastolatki. Trudno mi było znaleźć dobrych kolegów i koleżanki, miałam inne zainteresowania, byłam introwertyczna, cicha, mało imprezowa, trochę typ myśliciela. Byłam (i jestem?) niezbyt atrakcyjna towarzysko.

 

Zmieniło się pod koniec liceum, poznałam fantastycznego, inteligentnego chłopaka, który akceptował to, jaka jestem. Ponad 5 lat sielanki, poświęciłam się głównie jemu, trochę zaniedbałam znajomości ze studiów, wolałam się widywać z nim niż w innymi, których towarzystwo mnie męczyło. Były nawet poważne plany, związek w rozkwicie, itd. A potem nagle zmarł, nie ma go, świat się zmienił, ja się zmieniłam. Straciłam tych nielicznych znajomych, których miałam. Większość się odwróciła z dnia na dzień, stałam się niewidzialna. Pojedyncze osoby próbowały utrzymywać kontakt - czasem jakiś sms, rzadziej jakieś spotkanie, ale później wszystkie drogi się rozeszły. A teraz - gdy człowiek pracuje praktycznie sam, gdy skończyły się czasy szkolno-studenckie i większość osób ma już stałe, zamknięte grono swoich znajomych, swoje problemy, rodzinę na głowie - trudno kogoś poznać. Od kilku lat nie widuję się z nikim poza rodziną. Nie mam fejsbuka, twittera itp. - nie istnieję. Żyję w systemie praca, dom, komputer (lubię czasem pograć), książka, spać i tak na okrągło. Kilkukrotnie przez ten czas próbowałam - jak to mówią - "wyjść do ludzi", ale z mizernym skutkiem. Miałkie znajomości na zasadzie "cześć, co słychać? fajnie, wszystko ok? to fajnie! cześć", brakuje ludziom zaangażowania, bezinteresowności, empatii i ciekawości drugiego człowieka czy świata w ogóle. Do tego czasem przyciągam (podświadomie wybieram?) ludzi z pokręconą historią i problemami. Chorzy, mitomani, alkoholicy, rozwodnicy...

Jestem osobą tolerancyjną, wyrozumiałą, cierpliwą i o szerokich zainteresowaniach - na bardzo wiele tematów pogadam, a jeśli czegoś nie wiem, to chętnie się dowiem. Uchodzę za ładną, bystrą. Ale po co mi to wszystko? Jak się od święta spotkałam z koleżanką, to spędziłam 2-3h na rozmowach o pracy, jej koleżankach z pracy, kosmetykach, pracy, ciuchach, dzieciach, pracy jej męża, odchudzaniu (mniej więcej w tej kolejności). W końcu przestałam się z nią widywać, bo było mi przykro i niezręcznie (sic!), gdy wiedziałam, o czym i jak będziemy rozmawiać. Jak w "Dniu świra" - naprawdę? łał! super, super! naprawdę? niemożliwe! Pojawiły się wyrzuty sumienia (?), zaczęłam się wymigiwać od spotkań... Nie potrafię tak, potrzebuję czegoś głębszego, a ludzie nie potrafią tego zrozumieć :( Nie jestem osobą, która wałkuje na okrągło poważne tematy, lubię się powygłupiać, pożartować i pogadać o pierdółkach, ale potrzebuję też czegoś więcej. Mam wrażenie, że nie pasuję do obecnych czasów. Oczywiście, nie jestem żadnym ideałem (oj nie), czasem mam w pewien sposób pogardliwy stosunek do ludzi (czy Wam też się zdarza myśleć, że większość społeczeństwa to ograniczone, przyziemne osoby, które żyją tylko, by zaspokoić podstawowe potrzeby życiowe?).

 

Wiem, że jest nas więcej, widzę to czytając choćby ten wątek. Co się dzieje, że tylu nas jest, że piszemy o tym samym, ale różnymi słowami? Czy coś jest nie tak z nami? Jesteśmy zbyt wrażliwi jak na dzisiejsze realia? Zbyt inteligentni? A może zbyt wymagający? Czy może coś nie tak jest ze społeczeństwem?

 

Czuję się bardzo, bardzo samotna i niezrozumiana... Czasem nie mam siły i myślę tylko o tym, by dzień się skończył, bo może w następnym COŚ się wydarzy. Kiedy indziej myślę, że fajnie byłoby zasnąć i się nie obudzić. I tak od kilku lat... Gdzieś w środku mnie tli się ciągle jakaś nadzieja, że coś się zmieni, że znajdzie się ktoś wart zainteresowania, przyjaźni, może miłości. Brakuje mi bliskości drugiego człowieka - intelektualnej i fizycznej (nie myślę tu o seksie). Nie mam z kim pogadać o przeczytanej książce, obejrzanym filmie, nie mam komu się wyżalić ani z kim pośmiać. Nie mam z kim podyskutować. Siedzę w domu, bo nie mam z kim wyjść na spacer czy pojechać na wycieczkę (czasem wychodzę sama, ale wtedy wracam w podłym nastroju, bo to mi tylko boleśnie uświadamia marność tej sytuacji).

Dlaczego tak o to trudno? Znaleźć przyjaciół? Kogoś bliskiego? Czy, mając coraz bliżej do 30-tki, mam szansę na normalne życie - mężczyzna u boku, wspólne plany, jacyś znajomi, nic wielkiego? Nie byłam w moimi problemami (trochę ich jest) u specjalisty, bo wydaje mi się, że przesadzam, albo że mnie nie zrozumie i skwituje wszystko hasłem: wyjdź do ludzi, weź się w garść.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Uważam, że powinieneś się komuś zwierzyć. Czasem samo to, że opowiesz komuś o swoich problemach zmniejsza ich wagę. W realu ciężej się mówi o pewnych rzeczach. Może spróbuj przez internet? Tu jest dużo osób z problemami, które chętnie cię wysłuchają.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

  Rebelia napisał(a):
Lorri1, uzależniasz swoje poczucie szczęścia od bycia z kimś?

Trudne pytanie. Generalnie nie mam powodów do narzekania - jestem wykształcona, mam pracę, mam gdzie mieszkać (wprawdzie dalej z rodzicami, ale to ze względów ekonomicznych, wolę odkładać na własne mieszkanie, niż płacić obcej osobie za wynajem i nic z tego nie mieć; zresztą nie wiem, czy dałabym radę mieszkać całkiem sama, to przygnębiające), mam kochającą rodzinę, jestem względnie zdrowa, itp. itd. A czy jestem szczęśliwa? Sama nie wiem. Jestem samotna. Nie chodzi o to, że moim największym problemem jest to, że nie mam mężczyzny. Nie jestem nawet pewna, czy już jestem gotowa na nowy związek, bo regularnie wracam myślami do mojego zmarłego chłopaka. Uwiera mnie brak kogoś sensownego do porozmawiania, do ruszenia czterech liter z domu. Chciałoby się wyjść do kina, do teatru, przeczytać książkę i później podzielić wrażeniami. Albo iść na głupie zakupy z kimś, kto mi powie, czy w czymś mi do twarzy, czy nie (i odwrotnie). Wyjść na spacer, na rower, basen... Pojechać na wakacje czy wycieczkę. Dzisiaj byłam na długim spacerze z psem w parku, piękna pogoda - żal nie skorzystać, i było mi przykro, że nawet nie miałam do kogo gęby otworzyć. Coraz bardziej zamykam się w sobie i w czterech ścianach, coraz trudniej znaleźć mi motywację, by gdzieś wyjść.

 

Nie wiem, czy to odpowiedź na Twoje pytanie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moja samotność opiera się wyłącznie na braku zrozumienia mnie przez moich bliskich. Już od bardzo dawna borykam się z ChADem i ciągle odczuwam brak wyrozumiałości przez rodzinę. Nikomu nie zależy na tym, żeby dowiedzieć się coś więcej o mojej chorobie i naprzykład jak z kimś rozmawiam na ten temat to czuję , że ten ktoś nie wie o co chodzi .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dlaczego dzisiejsze zawieranie znajomości polega na pisaniu ze sobą na Fejsbuku?

Tak prościej by było, gdyby dziewczyny miały nieco większe wymagania, aniżeli tylko pisanie na FB czy gdziekolwiek indziej. Nie wiem, jak to może wystarczyć.... Jest tyle możliwości: można iść na spacer, na łąkę, do lasu, można posiedzieć miło przy ognisku, przy pianinie, pooglądać filmy, skoczyć do kina.... Ludzie się chyba tego boją.

Ale dzisiaj ludzie poznają się na Fejsbuku. I tylko piszą...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dominik1622, bo tak jest łatwiej. Pisząc, nie trzeba zużywać tyle energii, nie ma tak dużego emocjonalnego obciążenia, nie trzeba martwić się o wygląd, można wyważyć swoje słowa, ubrać myśli w ładne opakowanie. Pisanie nie wymaga kontaktu wzrokowego, słuchania i reagowania niewerbalnie. To dla wielu osób to trudne. Jeśli piszesz, możesz być niedowartościowanym, nieśmiałym, cichym człowieczkiem, ale może nawet nikt tego nie zauważy, bo wyrażasz się swobodnie w formie, którą sam przemyślanie nadajesz. W kontakcie face-to-face trzeba się zdobywać na pewien wysiłek, a przede wszystkim chcieć poznawać drugiego człowieka i z nim, tak zwyczajnie, być. I tu powstają problemy, bo wszyscy, w mniejszym lub większym stopniu, potrzebują bliskości, ale nie wszyscy potrafią się nią ze sobą dzielić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×