Skocz do zawartości
Nerwica.com

Lorri1

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Lorri1

  1. Lorri1

    Samotność

    Follow_, to dlatego, że większość ludzi nie umie (nie chce?) słuchać. Słyszą, że mówisz, ale nie słuchają, o czym mówisz. Chciałabyś usiąść z kimś, pogadać, napić się herbaty - czasem mam wrażenie, że są to "umiejętności" przerastające wielu ludzi. To jest bolączka współczesności i dlatego niektórzy mają problemy emocjonalne i czują się samotni. Chyba brakuje ludziom otwartości i ciekawości drugiego człowieka. Też bym chciała czasem spotkać się i pogadać o tym, co u mnie słychać, miewam takie momenty, kiedy chcę się "powywnętrzać", przeżywać z kimś dany dzień, i takie, że chciałabym po prostu posiedzieć i pomilczeć koniecznie w czyimś towarzystwie. Jednak kończy się na tym, że nie mam nikogo, poza bratem (który też ma ograniczone pokłady cierpliwości i czasu), kto obdarzyłby mnie paroma minutami szczerego zainteresowania i wysłuchał, co chcę powiedzieć. Rodzina zbywa mnie "mhm, mhm, aha, mhm" gapiąc się w telewizor/monitor... i wtedy czuję się podwójnie samotna.
  2. Lorri1

    Samotność

    Ja za swoimi urodzinami nie przepadam, wypadają w dniu święta i wszyscy celebrują to święto, a nie kolejny rok na moim liczniku, który i tak uświadamia mi, że czas leci a ja stoję w miejscu. Nigdy nie miałam imprezy urodzinowej (poza jedną w dzieciństwie, dla koleżanek, która okazała się niewypałem i do dziś mi przykro)...
  3. Lorri1

    Samotność

    Łał! No to gratulacje, pozazdrościć odwagi i chęci
  4. Lorri1

    Samotność

    Czy też macie wrażenie, że Wasza samotność to efekt strachu przed ludźmi? Zbudowania sobie takiej twierdzy, w której jest może surowo, mało wygodnie i zimno, ale jest to miejsce, które znacie i w którym czujecie się bezpiecznie, a każde wyjście z tej twierdzy lub jakaś ingerencja z zewnątrz budzi w Was niepokój? Ostatnio często zastanawiam się, czemu jestem samotna i nie mam żadnych znajomych. Często dochodzę do wniosku, że to nie dlatego, że jestem taka, siaka, że ludzie mnie nie lubią - bo jak popatrzę obiektywnie, to poza faktem, że całe życie stałam trochę z boku, to jednak byłam raczej lubiana. Nikt za mną nie szalał i nie zabiegał o moje towarzystwo, ale ludzie nie reagowali na mój widok "och, to znowu ona". Nie mam znajomych na własne życzenie. Zawsze wychodziłam z założenia, że lepiej mieć kilku bardzo dobrych przyjaciół niż setkę takich sobie znajomych. Kto by się z tym nie zgodził? Problem w tym, że za bardzo "przesiewałam" ludzi - coś mi nie pasowało albo rozmowy się nie kleiły, albo ich temat mnie nudził, drażnił (myślałam, jak już tu ktoś wcześniej napisał, że "jestem dwa poziomy wyżej niż inni"). Tak przesiewałam, że zostało mi parę osób i byłoby fajnie, gdyby jedna nie zmarła, druga nie wyjechała zagranicę i tak dalej. Zostałam sama. Niby dobrze, że mam tego świadomość, ale nie zmienia to faktu, że nie umiem nic z tym zrobić. Wychodziłam do ludzi - jakiś wolontariat (jeden niewypał, drugi odbywa się baaardzo rzadko), "kółko zainteresowań" (fajni, światli ludzie, ale zamknięte towarzystwo i źle się czułam), zajęcia sportowe - tu byłam całkowicie niewidoczna. Myślałam o kursie językowym, ale to duży wydatek. Poznaję trochę ludzi przez internet i tu mam problem: to zazwyczaj osoby z drugiego końca Polski, spotkanie to większa sprawa i tak się je przekłada i przekłada, że w końcu znajomość kończy się na pisaniu, nic więcej. A jeśli druga strona (to zazwyczaj mężczyźni, nie przepadam za towarzystwem kobiet) bardziej nalega, proponuje, to wymyślam milion powodów, dla których nie mogę się spotkać. Wstyd mi powiedzieć, że się boję, że nie ufam, że tyle zła na świecie, że się obawiam, że kolega się za bardzo nakręci, że się wstydzę, i tak dalej. Czasem mam straszne wizje, że spotkam się i stanie mi się krzywda, ktoś mnie okradnie, pobije, zgwałci itd. Łatwiej mi utrzymywać znajomość przez internet, bo mogę ją w każdej chwili zakończyć, jest niezobowiązująca. A jak pojadę kilkaset km to trudno będzie po chwili wrócić pod głupim pretekstem... Jak sobie z tym radzić? Czy też tak macie? Przykro mi, że tak oceniam ludzi, którzy pewnie są mi przychylni, ale to silniejsze ode mnie.
  5. Lorri1

    Samotność

    Trudne pytanie. Generalnie nie mam powodów do narzekania - jestem wykształcona, mam pracę, mam gdzie mieszkać (wprawdzie dalej z rodzicami, ale to ze względów ekonomicznych, wolę odkładać na własne mieszkanie, niż płacić obcej osobie za wynajem i nic z tego nie mieć; zresztą nie wiem, czy dałabym radę mieszkać całkiem sama, to przygnębiające), mam kochającą rodzinę, jestem względnie zdrowa, itp. itd. A czy jestem szczęśliwa? Sama nie wiem. Jestem samotna. Nie chodzi o to, że moim największym problemem jest to, że nie mam mężczyzny. Nie jestem nawet pewna, czy już jestem gotowa na nowy związek, bo regularnie wracam myślami do mojego zmarłego chłopaka. Uwiera mnie brak kogoś sensownego do porozmawiania, do ruszenia czterech liter z domu. Chciałoby się wyjść do kina, do teatru, przeczytać książkę i później podzielić wrażeniami. Albo iść na głupie zakupy z kimś, kto mi powie, czy w czymś mi do twarzy, czy nie (i odwrotnie). Wyjść na spacer, na rower, basen... Pojechać na wakacje czy wycieczkę. Dzisiaj byłam na długim spacerze z psem w parku, piękna pogoda - żal nie skorzystać, i było mi przykro, że nawet nie miałam do kogo gęby otworzyć. Coraz bardziej zamykam się w sobie i w czterech ścianach, coraz trudniej znaleźć mi motywację, by gdzieś wyjść. Nie wiem, czy to odpowiedź na Twoje pytanie?
  6. Lorri1

    Samotność

    Witam... Dołączam do grona samotnych - samotnych w sensie dosłownym, i tych samotnych pośród tłumu. Nigdy nie byłam osobą towarzyską, w stosunku do rówieśników z czasów szkolnych byłam psychicznie "ciężka" i poważna, jakby wsadzili duszę dorosłego człowieka w ciało nastolatki. Trudno mi było znaleźć dobrych kolegów i koleżanki, miałam inne zainteresowania, byłam introwertyczna, cicha, mało imprezowa, trochę typ myśliciela. Byłam (i jestem?) niezbyt atrakcyjna towarzysko. Zmieniło się pod koniec liceum, poznałam fantastycznego, inteligentnego chłopaka, który akceptował to, jaka jestem. Ponad 5 lat sielanki, poświęciłam się głównie jemu, trochę zaniedbałam znajomości ze studiów, wolałam się widywać z nim niż w innymi, których towarzystwo mnie męczyło. Były nawet poważne plany, związek w rozkwicie, itd. A potem nagle zmarł, nie ma go, świat się zmienił, ja się zmieniłam. Straciłam tych nielicznych znajomych, których miałam. Większość się odwróciła z dnia na dzień, stałam się niewidzialna. Pojedyncze osoby próbowały utrzymywać kontakt - czasem jakiś sms, rzadziej jakieś spotkanie, ale później wszystkie drogi się rozeszły. A teraz - gdy człowiek pracuje praktycznie sam, gdy skończyły się czasy szkolno-studenckie i większość osób ma już stałe, zamknięte grono swoich znajomych, swoje problemy, rodzinę na głowie - trudno kogoś poznać. Od kilku lat nie widuję się z nikim poza rodziną. Nie mam fejsbuka, twittera itp. - nie istnieję. Żyję w systemie praca, dom, komputer (lubię czasem pograć), książka, spać i tak na okrągło. Kilkukrotnie przez ten czas próbowałam - jak to mówią - "wyjść do ludzi", ale z mizernym skutkiem. Miałkie znajomości na zasadzie "cześć, co słychać? fajnie, wszystko ok? to fajnie! cześć", brakuje ludziom zaangażowania, bezinteresowności, empatii i ciekawości drugiego człowieka czy świata w ogóle. Do tego czasem przyciągam (podświadomie wybieram?) ludzi z pokręconą historią i problemami. Chorzy, mitomani, alkoholicy, rozwodnicy... Jestem osobą tolerancyjną, wyrozumiałą, cierpliwą i o szerokich zainteresowaniach - na bardzo wiele tematów pogadam, a jeśli czegoś nie wiem, to chętnie się dowiem. Uchodzę za ładną, bystrą. Ale po co mi to wszystko? Jak się od święta spotkałam z koleżanką, to spędziłam 2-3h na rozmowach o pracy, jej koleżankach z pracy, kosmetykach, pracy, ciuchach, dzieciach, pracy jej męża, odchudzaniu (mniej więcej w tej kolejności). W końcu przestałam się z nią widywać, bo było mi przykro i niezręcznie (sic!), gdy wiedziałam, o czym i jak będziemy rozmawiać. Jak w "Dniu świra" - naprawdę? łał! super, super! naprawdę? niemożliwe! Pojawiły się wyrzuty sumienia (?), zaczęłam się wymigiwać od spotkań... Nie potrafię tak, potrzebuję czegoś głębszego, a ludzie nie potrafią tego zrozumieć Nie jestem osobą, która wałkuje na okrągło poważne tematy, lubię się powygłupiać, pożartować i pogadać o pierdółkach, ale potrzebuję też czegoś więcej. Mam wrażenie, że nie pasuję do obecnych czasów. Oczywiście, nie jestem żadnym ideałem (oj nie), czasem mam w pewien sposób pogardliwy stosunek do ludzi (czy Wam też się zdarza myśleć, że większość społeczeństwa to ograniczone, przyziemne osoby, które żyją tylko, by zaspokoić podstawowe potrzeby życiowe?). Wiem, że jest nas więcej, widzę to czytając choćby ten wątek. Co się dzieje, że tylu nas jest, że piszemy o tym samym, ale różnymi słowami? Czy coś jest nie tak z nami? Jesteśmy zbyt wrażliwi jak na dzisiejsze realia? Zbyt inteligentni? A może zbyt wymagający? Czy może coś nie tak jest ze społeczeństwem? Czuję się bardzo, bardzo samotna i niezrozumiana... Czasem nie mam siły i myślę tylko o tym, by dzień się skończył, bo może w następnym COŚ się wydarzy. Kiedy indziej myślę, że fajnie byłoby zasnąć i się nie obudzić. I tak od kilku lat... Gdzieś w środku mnie tli się ciągle jakaś nadzieja, że coś się zmieni, że znajdzie się ktoś wart zainteresowania, przyjaźni, może miłości. Brakuje mi bliskości drugiego człowieka - intelektualnej i fizycznej (nie myślę tu o seksie). Nie mam z kim pogadać o przeczytanej książce, obejrzanym filmie, nie mam komu się wyżalić ani z kim pośmiać. Nie mam z kim podyskutować. Siedzę w domu, bo nie mam z kim wyjść na spacer czy pojechać na wycieczkę (czasem wychodzę sama, ale wtedy wracam w podłym nastroju, bo to mi tylko boleśnie uświadamia marność tej sytuacji). Dlaczego tak o to trudno? Znaleźć przyjaciół? Kogoś bliskiego? Czy, mając coraz bliżej do 30-tki, mam szansę na normalne życie - mężczyzna u boku, wspólne plany, jacyś znajomi, nic wielkiego? Nie byłam w moimi problemami (trochę ich jest) u specjalisty, bo wydaje mi się, że przesadzam, albo że mnie nie zrozumie i skwituje wszystko hasłem: wyjdź do ludzi, weź się w garść.
×