Skocz do zawartości
Nerwica.com

Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)


atrucha

Rekomendowane odpowiedzi

dlatego już dawno odpuściłam sobie próby tlumaczenia co jest ze mną nie tak. ludziom brakuje wyobraźni żeby wejść na chwile w cudze buty. przy czym akurat bpd jest wyjątkowo absurdalne, do tego stopnia, że ludzie wywalają na ciebie gały zszokowani, że można "w taki", a nie inny sposób myśleć, że można wylądować w środku nocy na pogotowiu z nieudolnie podciętymi nadgarstkami, bo terapeutka wyjechała i odwołała sesje :roll: większości z nich to sie nie mieści w głowie, bo w końcu niby co to za powód? a ja nie mam ambicji żeby ich uświadamiać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dlatego już dawno odpuściłam sobie próby tlumaczenia co jest ze mną nie tak. ludziom brakuje wyobraźni żeby wejść na chwile w cudze buty. przy czym akurat bpd jest wyjątkowo absurdalne, do tego stopnia, że ludzie wywalają na ciebie gały zszokowani, że można "w taki", a nie inny sposób myśleć, że można wylądować w środku nocy na pogotowiu z nieudolnie podciętymi nadgarstkami, bo terapeutka wyjechała i odwołała sesje :roll: większości z nich to sie nie mieści w głowie, bo w końcu niby co to za powód? a ja nie mam ambicji żeby ich uświadamiać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witajcie

kolezanka polecila mi to forum , jak rowniez wczesniej przeslala tekst o borderline.

niemal 100% objawow do mnie pasuje.na poczatku poczulam sie zalamana , ale zaraz przyszla ulga, ze ten moj ciagly strach przed opuszczeniem to nie fakt , ktory nieuchronnie mnie czeka , ale wynik mojej choroby.

mam 36 lat i kilka zwiazkow za soba,kazdy konczylam z blahego powodu,wypatrujac tylko oznak mniejszego zainteresowania moja osoba, teraz jestem w dwuletnim zwiazku i nie chcialabym tego stracic,ale partner czesto napomyka , ze jest mna zmeczony, ucieka do mamy i widze , ze juz ma dosc,mi zalezy na tym zwiazku i nie chcialabym go zniszczyc. do tego dochodzi ciagly lek , przed tym ,ze odejdzie albo ze bedzie myslal o odejsciu.

teraz staram sie sobie tlumaczyc , ze to choroba a nie lek przed tym , co nieuchronnie nadejdzie.

pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem zła na siebie. Byłam na teście MMPI. Były wyniki (tzn. nie znam szczegółów). Wyszło na to, że to wszystko na tle nerwowym. Z tym, że... Nie byłam szczera? Sama nie wiem. Mam wrażenie, że stworzyłam sobie jakiś obraz siebie i się go trzymałam podczas testu i nijak nie wiedziałam jak odpowiedzieć, by w tym wszystkim byłam JA. W dodatku jestem na siebie zła z tego powodu, że podczas rozmowy miałam taką pustkę w głowie, że nie byłam w stanie sprzeciwić się temu, co słyszałam. Potakiwałam jak grzeczny piesek. Później miałam ochotę powiedzieć wszystko na opak.

A przecież wiem, że sporo rzeczy w moim umyśle dzieje się niezależnie (?) ode mnie. Coś niby cieszy, później nie. Do tego stany, kiedy w dużej części tracę świadomość i nie kontroluję tego, co robię albo pustka, która zabija, kilkudniowe stany depresyjne. Do tego ataki paniki, histerii (?) - mały stres narasta do rangi słonia i nie umiem nad tym zapanować. Jest obiektywnie dobrze - subiektywnie jest jeszcze gorzej, bo mam świadomość, że zaraz mogę to stracić, pewnie zaraz wszystko "wyleci mi z rąk". Chaos w głowie, całkiem odmienne "ja" - raz złe, zupełnie pozbawione zasad moralnych (kpię sobie z nich i tyle), później wyrzuty sumienia pt "jak ja tak mogłam myśleć?!", rosnąca nienawiść - przede wszystkim do siebie i do matki. I do facetów - jeżeli komuś zależy. Przyjaciół czasem mam za rodzinę, aby później byli mi całkowicie obojętni i w ogóle na nich nie zależało. Nie zdawałabym sobie z tego sprawy, gdyby nie to, że prowadzę pamiętnik.

Każde zdanie, które przeczytam lub usłyszę wpływa na mnie diametralnie (chociaż to też w zależności od dnia i nastroju - czy czuję się Kimś, czy też nikim...). Właściwie mam wrażenie, że poglądów własnych nie mam. Ciągle wszystko zmieniam i już mnie to męczy. Za co się nie zabiorę - popadam w obsesję, skrajności. Czy to, do cholery, jest jedynie na tle nerwicowym? Całe moje życie dominują moje nastroje, lęk, obsesje i wiele innych. W oczach terapeutki (to nie ta, która robiła testy) widzę bezradność i znudzenie, a w testach wyszło na to, że nie mogę uporać się z przeszłością. :roll: A może to nie ma aż tak dużego wpływu? Już sama nie wiem co mam myśleć. Jetem wściekła. Tylko nie wiem na kogo bardziej - na siebie, czy na psycholog, która dała mi ten test.

Musiałam się wygadać, bo już mnie to przerasta. Wkurza mnie bagatelizowanie problemu. Chociaż chyba sama jestem sobie winna. Najchętniej pocięłabym siebie siedzącą wczoraj na tym krześle. Z drugiej strony sama już nie wiem, czy chcę, aby było lepiej. Chcę być szczęśliwa, ale i nuży mnie to, co dla innych jest odpowiednikiem szczęśliwego życia. Nuży mnie większość rzeczy. I tak dokąd bym nie poszła - nie ucieknę od swojego umysłu i uwięzienia w nim. Mam ochotę uciec gdzieś daleko i obudzić się w niebie. Jakkolwiek to brzmi.

Najbardziej boli to, że wiem, że mam duży problem ze sobą i fakt, że uświadomiłam sobie, że to nie ze światem jest "coś nie tak", a ze mną. Nie mam kontroli nad sobą. To ja jestem do wymiany i coś ze mną nie gra. Jednak nie umiem tego przedstawić. :(

 

-- 15 lip 2012, 19:05 --

 

Dezorganizuje mi to całe życie - z roku na rok coraz bardziej. A teraz już z miesiąca na miesiąc... Kompletnie nie odnajduję się w życiu. Nigdy nie jest "normalnie", nigdy nie jestem "tutaj" - zawsze gdzieś pod albo gdzieś nad ziemią. Nie ma jedności. Zawsze źle. Zawsze głowa mi podsuwa myśl, że coś jest nie tak jak ma być.

 

-- 15 lip 2012, 19:13 --

 

Chcąc nie chcąc ukrywam przed psychologami to, jak cierpię. Mówię czasem wszystko z uśmiechem na twarzy, jak by nic się działo i to wszystko było dla mnie normalne. Nie skupiam się na słowach terapeutki. Nie pamiętam co mi mówi. Prawie w ogóle. Ona gada, a ja myślę o czymś innym. Albo też mam kompletną pustkę i siedzę cicho, nic do mnie nie dociera, jak bym była gdzieś za ścianą, nie wiem co mam myśleć i mówić. Sama sobie przez to szkodzę, ale nie mogę tego kontrolować.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z tym, że... Nie byłam szczera? Sama nie wiem. Mam wrażenie, że stworzyłam sobie jakiś obraz siebie i się go trzymałam podczas testu i nijak nie wiedziałam jak odpowiedzieć, by w tym wszystkim byłam JA. W dodatku jestem na siebie zła z tego powodu, że podczas rozmowy miałam taką pustkę w głowie, że nie byłam w stanie sprzeciwić się temu, co słyszałam. Potakiwałam jak grzeczny piesek.

z tego samego powodu i ja się boję testów (nawet tych, które rozwiązuje se dla rozrywki na kompie). bo boli mnie, że w chwili rozwiązywania, przy najszczerszych chęciach bycia uczciwą, mam poczucie, że rozwiązuję ten test "za kogoś", odpowiadam patrząc w głowie na osobę wykreowaną i będącą jedynie konstruktem, na pewno nie za siebie. czasem dowiem się czegoś pawdziwego o sobie, np na terapii. owszem, przyjmuję wtedy tą cechę za swoją, ale wówczas jakby "zapominam" co ona w rzeczywistości oznacza. nie utożsamiam się z jej sensem, choć przyjmuję do wiadomości etykietkę.

 

Chcąc nie chcąc ukrywam przed psychologami to, jak cierpię. Mówię czasem wszystko z uśmiechem na twarzy, jak by nic się działo i to wszystko było dla mnie normalne. Nie skupiam się na słowach terapeutki. Nie pamiętam co mi mówi. Prawie w ogóle. Ona gada, a ja myślę o czymś innym. Albo też mam kompletną pustkę i siedzę cicho, nic do mnie nie dociera, jak bym była gdzieś za ścianą, nie wiem co mam myśleć i mówić. Sama sobie przez to szkodzę, ale nie mogę tego kontrolować.

mnie to pachnie dysocjacją. siedzisz i przytakujesz, ale tak na prawdę jesteś jakby za ścianą z pleksi, słowa terapeutki przelatują ci przez głowę, ale ty ich nie zatrzymujesz w pamięci. w efekcie powstają luki czasowe, niby tam byłaś, ale nie pamiętasz co się działo. ja się tak najczęściej "wyłączam" przy matce, właściwie spędzam w takim stanie większość czasu w jej obecności, właściwie jak tylko otworzy usta i zaczyna mnie poniżać i upokarzać :roll: przy terapeutce zdarzało się, ale zwykle potrafię samą siebie na tym złapać i siłą woli otrzeźwieć. zastanawiam się, czy to są klimaty bardziej dysocjacyjne, czy depresonalizacje, bo zalatuje mi tu i jednym i drugim :? . jakieś pomysły?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ogólnie z resztą mam problem z koncentracją i pamięcią. Pamiętam jak w podstawówce ryczałam, bo musiałam się czegoś nauczyć. Z tym, że wtedy materiału było mało i miałam bardzo dobrą średnią. Potem zaczęły się schodki. W liceum to już w ogóle masakra. "Nie zabieram się nawet za to, bo i tak tego nie ogarnę". Bierze mnie jasna cholera jak mam 5 minut skupić się na czymś, czego nie lubię, co muszę. A jak już ogarnę w miarę, to tak bardzo boję się, że coś wyleci mi z pamięci, że stres mnie zżera. Wolę więc nie umieć nic i stresu nie mieć... Chociaż potem się okazuję, że bez stresu się nie da i mam ochotę stamtąd uciec. Jakoś nad tym panuję i nie uciekam, ale to spięcie w głowie jest coraz gorsze. Boję się co będzie po wakacjach, a teraz matura... :roll: .

 

Hmm... Możliwe,że tak jest zielona miętowa :( . Pewnie stąd też dziwne stany jak np. myśli, że jestem wybrana przez Boga i muszę coś z tym zrobić (ale nie wiem co, jestem bezradna) albo wręcz przeciwnie - jestem po drugiej stronie i kpię sobie jak mogę być tak dobroduszna i tak dalej. Albo jeszcze inaczej - ogromna euforia. Nie są to jednak stany psychotyczne - częściowo mam zachowaną swiadomość. Nawet mówiłam psycholog, że wydaje mi się, że to nie ja mówię tylko ktoś inny. Mam nadzieję, że nie odbierze tego testu zbyt poważnie. Powinnam się zdać na jej wiedzę, ale trudno mi zaufać autorytetom (być może dlatego, bo w dzieciństwie nie miałam za bardzo na kim się wzorować), bo chociaż moje poczucie własnej wartości jest bardzo niskie, to "ja zawsze wiem lepiej". Nie trafiają do mnie żadne argumenty. Chyba, że na chwilę, aby później się na siebie wkurzyć, bo "nie zaprzeczyłam, nie powiedziałam co myślę".

A co do wczorajszej wizyty - no właśnie tak jak mówisz. Mój umysł nie był w tym miejscu. Raczej mówiłam jak automat o swoich objawach i tyle. Zamiast powiedzieć, że nie wiem co mam myśleć i w ogóle (albo, że jest inaczej), to tylko grzecznie stwierdziłam, że muszę to przemyśleć i się wymigałam.

Może kiedyś w końcu trafię na sesję w takim stanie, kiedy moja logika jest stuprocentowa i jasno myślę. Jak narazie to ukrywam się za skorupą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

moyraa, matura to jeszcze luz, zawsze wie się "coś" a jak nawet nie, to można poprawić. jaja zaczynają się na studiach. ja męcze się jak potępiona z zaawansowaną statystyką :-| a w ogóle to przez mega kryzys którego miałam nieprzyjemność dostąpić w czerwcu, przełożyłam połowę egzaminów na wrzesień. w ogóle do nich nie podeszłam, bo leżałam bez życia jak zwłoki dzień i noc. co do tych stanów "odlatywania" blokowania się na sesjach, najlepiej byłoby o nich poinformować terapeutke właśnie wtedy, gdy cię nachodzą, chociaż wiem, że to strasznie trudne, bo nawet ciężko je opisać, ale mogą mieć dużo znaczenie dla procesu terapii. najprościej rzecz ujmując, jest to reakcja obronna na jakiś lęk, boisz się usłyszeć to, co się do ciebie mówi, więc "blokujesz się", ""nie ma cię". tak mi się wydaje. odpowiedź na to czego się boisz, to już zadanie dla twojej terapeutki, ale sama tego nie rozwikła, trzeba zasygnalizować problem.

 

-- 15 lip 2012, 21:20 --

 

tzn. nie, żebym straszyła tymi studiami ;) prawdemówiąc studia są generalnie łatwe i przyjemne, a ja cierpie bo wybrałam głupią specjalizację, chyba na złość samej sobie, bo z matmy zawsze miałam braki. btw co zdawałaś/zdajesz na maturze?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oby mi się udało to zasygnalizować. Ale krucho to widzę :(:roll: .

 

No co ty. Nie odebrałam tego tak ;).

Zdaję chyba rozszerzony niemiecki, polski i matę (może rozszerzoną, choć nie wiem. mam duże braki z powodu nieobecności w szkole) - wiadomo :D , podstawowy angielski. Nie mam jednak pojęcia gdzie iść na studia. Ciągle zmieniam zdanie. Właściwie już boję się obierać jakikolwiek kierunek działań :roll: . Studia to jednak też obowiązkowe szkolenie się w jakieś dziedzinie = pewien mus = katorga. I tak sobie koło zamykam :? . Na ten temat też już wymyślałam sobie swoje teorie. Z tym, że one chyba były ucieczką od jakichkolwiek zależności i obowiązków. A bez obowiązków też źle, bo umysł wariuje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witam

od kilku dni siedze na forum , czytam je od deski do deski i wydaje mi sie , ze zrobilam sie o wiele spokojniejsza.

czytam , ze niektorzy sie zalamuja , kiedy odkryja , ze moga miec borderline.

ja zareagowalam spokojem i wielka ulga/

teraz kiedy mam jazdy , ze partner mnie juz nie kocha , ze mnie zamierza zostawic, ze nie dzwoni co chwila i napewno ma inna tlumacze sobie , ze to choroba i mi przechodzi.

ogladam film o borderline i jest tam cos takiego , ze chorzy maja sklonnosc do interpretowana wszystkiego w mozliwie jak anjgorszy sposob.

ja tez tak mam.

czy to z praca , czy z miloscia itd.

teraz , kiedy zaczynam sie zamartwiac, zatrzymuje sie i tlumacze sobie ,ze to choroba,ze nie moge tak myslec.

daje mi to ogromny spokoj.

nie wiem , czy wy tez tak macie?

pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mordka36, zazdroszczę, że tak łatwo Ci to przychodzi. Gdyby to dla wszystkich było takie proste... Mnie świadomość problemu (nie mam diagnozy, więc nie mogę go nazwać) narazie bardziej dobija niż przynosi ulgę. Wiecznie wszystko rozkładam na części pierwsze, ale i tak pesymizm przebija wszystko i uczucia biorą górę.

 

Czy macie czasem sytuacje, że chwile "pachną" jakąś chwilą z przeszłości? Jak by się tam było, tylko jakieś obrazy migają, ale bez przypominania sobie szczegółów. Nie wiem jak to określić. To nie jest zwykłe wspomnienie, tylko po prostu w takich momentach czuję się jak bym tam była duchowo i czuję atmosferę tego momentu, wolności (?). Sztucznie nie da się tego przywołać, samo przychodzi i odchodzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mordka36, jeszcze nie jest powiedziane, że masz bpd. Nie jesteś w stanie siebie samą zdiagnozować. BPD ma to do siebie, że 90% osób, które o nim czyta, twierdzi, że to do nich pasuje. BPD powinien zdiagnozować specjalista. Nie ma co się na zapas nakręcać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

moraya

przychodzi momentami taka ulga

dzis w nocy snily mi sie robaki obudzilam sie wsciekla na caly swiat.

jestem taka wsciekla ze kompletnie nad soba nie panuje i postanowilam dzis nie wychodzic z domu, zeby nie wywolac wiekszej burzy.

w srode jestem umowiona do swojej psychoterapeutki, ktora mi powie co i jak . do tej pory stwierdzilysmy , ze to musi byc depresja i dda(proby samobojcze, itp. biore leki antydepresyjne i terapia , ktora przerywalam po kilku spotkaniach. slowa borderline tez padaly, ale jak juz pisalam nie przywiazywalam do tego wiekszej a wlasciwie zadnej uwagi.do tej pory wystarczyla mi diagnoza depresji.

udalo mi sie skonczyc studia , kupic mieszkanie i w koncu stworzylam staly zwiazek.

i wtedy wyszly dopiero ma jaw objawy , ze tak powiem opisane jako borderline.

po wielu krotkich zwiazkach ., doszlam do wniosku ze spotkalam ideal (zawsze na poczatku tak myslalam- ale to trwalo kilka dni i przechodzilam od milosci do nienawisci i oczywiscie konczylam zwiazki).

i wlasnie teraz sie zaczelo, najchetniej nie odstepowalabym go na krok, kapiemy sie razem , chodzimy z psem , na zakupy , wlasciwie poza praca wszystko robimy razem

kiedy do mnie co chwila nie dzwoni zaczynam juz w myslach ukladac najgorsze scenariusze (zreszta wszystkich spraw to dotyczy)

moj partner juz byl man tak zmeczony , ze zaczal uciekac na wekendy do swojej mamy.

calkiem sie zalamalam i stwierdzilam , ze go sama wyrzuce , skoromnie nie kocha.

po tym akcie zalamalam sie i chcialam popelnic samobojstwo.

stwierdzilam ze to jest naprawde dobry zwiazek i warto go ratowac , ale ja nie jestem w stanie sie zzmienic , ciagle watpie w jego uczucie, w srodku czuje ciagle ogromny bol i niedlugo zniszcze wszystko to co osiagnelam.

dodam , ze wychowywalam sie sie z ojcem alkoholikiem od 3 roku zycia , kiedy moja mama umarla smiercia samobojcza.

bylam molestowana i w tym upatrywalam moje trudnosci w zwiazkach.

 

 

nie wiem , jak by to sie skonczylo , gdyby ta kolezanka nie dostarczyla mi informacji o borderline, jak na razie wszystko pasuje, zobaczymy jutro.

co do diagnoz , moj znajomy lezal w kilku szpitalach psychiatrycznych i i w kazdym postawiono mu inna diagnoze :?

najpierw byla schizofrenia, potem borderline , potem kilka innych.

nie jest mi latwo , ale napewno latwiej , wczesniej , kiedy wpadalam w zlosc zaczynalam rozwiazywac swoje problemy, co oczywiscie je rozwiazywalo , ale niszczylo moje relacje z ludzmi o moim samopoczuciu nie wspomne.

teraz po prostu , kiedy wpadam w zlosc albo rozpacz i czarnowidztwo staram sie sobie tlumaczyc, ze to choroba i powoli przechodzi.

zobaczymy jak to bedzie dzialalo dalej.

napewno jest mi latwiej

pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może momentami coś da się sobie przetłumaczyć, ale zazwyczaj to nie jest takie proste. Przynajmniej u mnie ;).

 

Ja dzisiaj kompletnie nie wiem co się dzieje. Nie panuję. Najpierw rano byłam wściekła, potem całkiem znikłam, nie odzywałam się. Denerwowało mnie każde słowo. Tylko wybąknęłam "nie mów do mnie nic". Jak na złość akurat dzisiaj miałam wizytę u psychoterapeutki. A może to właśnie dlatego taka reakcja? Nie wiem. Tak tylko gdybam :? .

Czekam przed gabinetem i wgłębi ducha myślałam sobie, żeby coś nie wyszło, byle by tam nie iść. Układałam sobie scenariusze - od wybuchów, po milczenie i ucieczkę (w efekcie czego wszyscy by się na mnie dziwnie patrzyli). Jak się okazało - w dodatku termin był pół godziny później niż myślałam. Byłam pewna, że po prostu sobie olała i nie przyszła na odpowiednią godzinę (co też było odpowiednim powodem, by zwiać), dopiero mama mnie uświadomiła :roll: . Jednak nie miałam siły już 20 minut wytrzymać z moimi wizjami na temat tej wizyty i ... uciekłam :(. Poszłam pieszo do domu, byle przed siebie, nie znałam drogi szczerze powiedziawszy, a to mnie jeszcze bardziej nakręcało. Wstyd mi :hide: . A może to obrona przed leczeniem? żebym to wiedziała. Wydaje mi się, że w ogóle nie wiem co robię dzisiaj.

 

Ja nie mam już sił do siebie. Naprawdę. Jak bym stanowiła jakąś odrębność :? . O związkach to już szkoda gadać - zazwyczaj kończy się na pisaniu, w żadnym bliższym nie byłam. Ostatnie takie "zabawy" kończyły się kończeniem znajomości z mojej strony chyba z 5 razy, aby potem stwierdzić, że on niczemu winien... Ale ogólnie było to skomplikowane i szkoda wspominać.

Ostatnio coś się zaczęło i skończyło na dwóch spotkaniach. 5 lat miałam słabość do chłopaka, a na drugim spotkaniu już mi coś nie grało - to bez sensu, nic nie czuję itd. Tylko na chwilę miałam wrażenie, że "to jest to". Skończyło się jednak tak po prostu. Ale to może i dobrze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witaj

ja teraz na okraglo slucham audycji radiowej o boredrline i tego filmu z profesorem...

moze ci wyslac linki?

tutaj je gdzies znalazlam...

tlumaczy to wiele moich zachowan

ogolnie musze tego sluchac i przypominac sobie ciagle ,ze tak sie czuje przez chorobe , wtedy jest lepiej

najbardziej mnie pograza to ze ciagle sobie dowalam, krytykuje sie i ze ciagle widze najgorsze scenariusze...

i tez widze ze moi partnerzy byli w wiekszosci niewinni, to ja sobie wymyslalam , ze mnie nie kochaja i olewaja...

dlatego to konczylam..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mordka36, chodzi o te w języku angielskim ;)? Jeśli tak, to niestety kiepsko pewnie będzie ze zrozumieniem :lol: .

 

W końcu wyszłam ze swojej skorupy i zdołałam przeprowadzić rozmowę. Przez pół dnia miałam głupie wrażenie, że jak tylko się odezwę, to każde słowo będzie równe mojemu "zniknięciu", więc "nic nie słyszę, nic nie mówię" i niech nikt w to nie ingeruje. To już nie pierwszy raz. Każde słowo mojej matki wtedy mnie wkurza i "wyżera", a z nikim innym gadać też nie mogę, bo tak jakby każde słowo jest obce, nie moje - jak bym się nagle cała rozpadła. Nie wiem dlaczego tu o tym piszę, ale chyba muszę się po prostu wygadać, a wiem, że nie spotkam się tutaj z niezrozumieniem. Nie wiem, czy to typowe dla tego zaburzenia, czy innego, ale pewnie do normalnych zachowań to nie należy...

 

najbardziej mnie pograza to ze ciagle sobie dowalam, krytykuje sie i ze ciagle widze najgorsze scenariusze...

W tym już chyba osiągnęłam mistrzostwo (chociaż przed ludźmi udaję jaka to ze mnie optymistka jest, pewna swoich racji i w ogóle. A może się mylę). Co do scenariuszy - z powodu nieradzenia sobie z nimi pragnę, żeby tylko coś się stało, aby nie doszło do danego wydarzenia. Obojętnie, czy to rozmowa, czy chociażby dojazd do szkoły. Jestem w samochodzie i tak bardzo się boję, że chcę zniknąć. Nie żaden wypadek, czy coś. Sama nie wiem co, ale niech COŚ się stanie. Wiem, że to naiwne, ale w takich momentach to się nie liczy. Czuję się sparaliżowana przez byle głupotę.

Z tych mniej dosłownych form dowalania sobie - zajmuję się czymś obsesyjnie, rzutuje to na całe moje życie, a potem "ojej, to chyba też jakaś forma niszczenia siebie". Wmawiam sobie,że "nie, gdzie tam", dopiero potem świadomie sobie z tego zdaję sprawę jak już tym skończę i wybiorę co innego. Zauważyłam, że zainteresowania, które do tego schematu nie pasują nudzą mi się z prędkością światła - coś jest nie halo, jest zbyt dobrze. Oczywiście nikt inny krytykować tego nie może, wkurzam się wtedy strasznie i nie przyznaję się do tego, że to może źle na mnie działać. Robię wszystko, by udowodnić słowami, że tak nie jest i że to jest w porządku. Trudno z takiego myślenia wyjść, bo jeśli wyjdę z tego - czy nie zostanę z niczym?

 

-- 17 lip 2012, 15:00 --

 

Nadal nie mogę pogodzić się z faktem, że całe moje życie to niszczenie siebie i nic innego frajdy nie sprawia :? . A najlepsze jest to, że jak jestem w cudownym nastroju to w ogóle nie wiem o co "tamtej" chodzi. Przecież wszystko jest super, kolorowo i świat jest piękny (na chwilę...). Próbuję zrozumieć siebie i nie wiem już jakiej teorii się łapać, bo w różnym widzę to świetle.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też się tego boję. Wręcz panicznie. Teraz już nie aż tak, ale jak jestem całkowicie nowa na jakimś forum, to serce mi wali jak młot za każdym razem, jak sprawdzam tematy, gdzie się udzieliłam. Jestem niemalże pewna, że ktoś mnie zrówna z ziemią :roll: . To samo się tyczy digartów, deviantartów i innych takich. Sprawdzam wtedy co minutę, czy ktoś mnie nie ocenił. Jak skrytykuje - to do d^py, jak się okaże, że niby dobrze -albo się nie zna albo wpadam w dziką radość, która mija po 5 minutach, a potem zapominam o sprawie. Więc co za sens w tym, że sprawdzam co chwilę komentarze. Byle czymś się zająć, byle zająć umysł.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

w srode jestem umowiona do swojej psychoterapeutki, ktora mi powie co i jak . do tej pory stwierdzilysmy , ze to musi byc depresja i dda

mordka36, to w sumie nietypowe, że terapeutka szafuje przy tobie diagnozami, zasada jest taka, że nie ujawnia się przed pacjentem jego kodów, może właśnie po za takimi pierdołami typu depresja, ddd, czy lęki (nie umniejszając ich wagi), które to są z reguły cząstkami większych jednostek chorobowych jak np bpd, stąd też dziwię sie, że twoja tak chętnie dzieli się swoją wiedzą ;)

 

 

Poszłam pieszo do domu, byle przed siebie, nie znałam drogi szczerze powiedziawszy, a to mnie jeszcze bardziej nakręcało. Wstyd mi . A może to obrona przed leczeniem?

moyraa, raczej (odwołując się do mechanizmów bpd) lęk przed odrzuceniem. reakcja obronna na domniemane odrzucenie przez terapeutke. chociaż ja akurat nie mogłabym uciec z przed ganibentu, skoro przyszła i siedzi tam dla mnie, nie mogłabym ją wystawić bez uporzedzenia za bardzo jej potrzebuje, za bardzo ją uwielbiam :roll:

O związkach to już szkoda gadać - zazwyczaj kończy się na pisaniu, w żadnym bliższym nie byłam.

border raczej będzie skłonny do popadania w skrajności, jak na huśtawce, zaangażuje sie ekstremalnie w reacje, po czym wku*wi się o byle co i dojdzie do wniosku, że on sie zawija, bo ten związek nie rokuje. w ogóle nie miewałaś takich zażyłych relacji?

 

-- 17 lip 2012, 23:11 --

 

dla porządku rzeczy rzucę anegdotę na temat mojego obecnego związku. podczas ostatniej wizty w domu mojego boyfrienda zalazłam mu za skóre świecąc światło po nocy (2:00) i tropiąc komary w pokoju :lol: . żachnął się, był niemiły, powiedział pare gorzkich słów, że siedze po nocach i spać mu nie daję, co z resztą było ewidentną prawdą. ale i tak zabolało. poczułam się znienawidzona przez niego, głos mi ugrząsł mi w gardle, nie potrafiłam wydobyć słowa. zgasiłam światło, zwinęłam się w pozycji embrionalnej na skrawku łóżka i chlipałam bezgłośnie dobrą chwilę w poduszkę myśląc "przecież on mnie poniewiera, teraz bedzie już tylko coraz gorzej :? ". Ta cała groteskowa sytuacja nie przeszkodziła następnego dnia snuć euforycznie plany zaręczynowe i dyskutować przyszłościowo z moim "oprawcą" o ślubie cywilnym (gardzę ślubem kościelnym) :roll:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×