Skocz do zawartości
Nerwica.com

wewnętrzne dialogi


stx

Rekomendowane odpowiedzi

Chodziło mi o bardziej hasłowe zapisywanie:) No chyba, że dialogi nie dotyczą konkretnych spraw, np. tych, o które się martwisz w tym momencie? Jeśli mają ładunek emocjonalny, to można to rozpracować, jeśli po prostu jakieś przypadkowe sprawy, to jest zwyczajny nawyk myślowy. Miałam kiedyś taki jeden, towarzyszył mi przez kilka lat. Dotyczył wypowiadania dwóch różnych słów w określonym momencie, nieważne jakich. W każdym razie po prostu to robiłam i zaczęłam się zmuszać do tego, żeby przestać. Można się odzwyczaić, po prostu trzeba przestać wypełniać całą sekwencję, jak mechanizm się włączy.

 

Ja czasem w swoich wewnętrznych dialogach komentuję myśli swojego... że tak powiem pierwszego ja.

 

Wszyscy tak mają:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moim wewnętrznym z rana dialogiem był niedokończony dialog poprzedniego dnia z mamą, która próbowała mnie przekonać do swego zaprzyjaźnionego bioenergoterapeuty.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wewnętrznych dialogów z innymi osobami (znanymi i nieznanymi) oraz ze sobą, przeprowadziłem pewnie z 10 razy więcej niż tych werbalnych w realu. Nie wiem czy to dobrze, czy to źle. Jest mi to obojętne bo jestem do nich bardzo przyzwyczajony. Po za tym lubię je, bo prezentują wyższy poziom (merytoryczny i stylistyczny) niż te na żywo. Nie pogniewałbym się gdybym miał opanowaną sztukę konwersacji z ludźmi na co dzień, na takim poziomie jak mam w głowie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I co? Pomaga?

Na marudzenie tak.

 

Po za tym lubię je, bo prezentują wyższy poziom (merytoryczny i stylistyczny) niż te na żywo.

Ja swoje lubię dlatego, bo w nich mogę "mówić" bez lęku oraz w ogóle "mówić" co chcę. Raczej nie byłoby dobrym pomysłem, gdybym takie dialogi prowadził zewnętrznie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

O rany wreszcie znalazłam temat dla siebie. Tyle czasu nie potrafiłam określić, co mi dolega, ale chyba tym razem będę potrafiła swojej psychiatrze powiedzieć o co mi chodzi. Też długi czas myślałam, że to natręctwa. Teraz obawiam się, że to coś poważniejszego. Jako kilkunastoletnia dziewczynka wyobrażałam sobie przyjaciół. Swoich nigdy nie miałam, mieszkałam na zapyziałej wsi, gdzie nie było żadnych dzieciaków w moim wieku. W szkole byłam nastawiona na anty właściwie do wszystkich jednocześnie z silną potrzebą akceptacji i bycia lubianą. W domu typowy zimny chów, praca w polu, której nienawidziłam ponieważ od zawsze czułam się słaba?, senna. Oczywiście złość matki, wmawianie mi, że jestem leniwa, do niczego się nie nadaje. Nikt mnie nigdy nie chwalił, zawsze słyszałam "a dlaczego nie lepiej?", "a ktoś tam jest lepszy od ciebie?". Więc przestało mnie cokolwiek cieszyć. I zaczęłam sobie wyobrażać przyjaciół, rozmawiałam z nimi na głos, życie w mojej wyobraźni było takie, jak zawsze chciałam. Pełne akceptacji, humoru i radości. W liceum znalazłam kilka koleżanek, fikcyjni przyjaciele zniknęli. Dobrze było aż do końca studiów, miałam super ekipę, wreszcie czułam, że jest tak jak zawsze marzyłam. I problem pojawił się kiedy zostawił mnie facet po 5 latach związku. Wtedy w każdej minucie swojego życia myślałam o tym, wyobrażałam sobie rozmowy, które nigdy nie będa miały miejsca, sytuacje, które nigdy się nie wydarzą, takie w których było tak jak chciałam żeby było. I oczywiście, żal, ból, poczucie beznadzieji, nienawiść do siebie, poczucie winy. Spirala nakręciła sie do tego stopnia, że sama z własnej woli zgłosiłam sie do psychiatry. 3letnie leczenie, ogarnęłam się, było ok, nie super, ale ok, wyobrażenia trochę zniknęły. Ale znowu zaistniała sytuacja gdzie spotkałam się z jawnym oszustwem i znów mam te swoje chore projekcje. Znów psychiatra, ale leki nic nie dają. Czuję się może troche lepiej, ale te wyobrażenia niszczą mnie. Czuję, że kiedy wyobrażam sobie coś co chciałabym żeby się stało uśmiecham się! Podnosi mi się nastrój, jestem weselsza do chwili kiedy nie uświadomie sobie, ŻE TO SIĘ NIE ZDARZY! I jest dołek, beznadzieja. To nie jest normalne. To jest jakaś patologia. Ja nie potrafię normalnie funkcjonować, nie kontroluję tego. Zajmuje się czymś, robię to machinalnie i MYŚLĘ, wyobrażam sobie, analizuję. Mam dość, zwyczajnie jestem tym zmęczona.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja zazwyczaj gadam do siebie szeptem, gdy intensywnie fantazjuję myślami (będąc przy ludziach, nie fantazjuję intensywnie, więc nie gadam do siebie). A gdy moim fantazjom towarzyszą emocje, to zdarza mi się, że "wycieknie" mi coś na głos. Np. wczoraj fantazjowałem o czymś i nagle nieświadomie krzyknąłem "ba".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja kiedyś miałam tak, że ktoś coś do mnie mówił, a ja tak mocno żyłam w tych swoich fantazjach, ze wyłapywałam co któreś tam słowo osoby mówiącej. Ja wiem, że zdarza się coś takiego jak zamyślenie ale mnie zdarzało się aż za często. Do zmyślonych przyjaciół mówiłam na głos kiedy nikogo nie było w pobliżu, chyba już wtedy czułam, że coś jest nie tak, bo bardzo uważałam, żeby nikt tego nie usłyszał. Ale zdarzało mi się, że jechałam np autobusem, coś tam sobie wyobrażałam i uśmiechałam się do siebie jak wariat. Teraz kiedy mam większą świadomość tego co się dzieje krzyczę na siebie w myślach i staram się myśleć o czymś REALNYM, albo zająć się czymś. Ale niesetey nie da się tego kontrolować aż tak bardzo, bo nawet nie wiem kiedy mój tok myślenia zmienia się w wyobrażanie. Najgorsze jest to, że kiedy wyobrażam sobie coś, co chiałabym żeby się zdarzyło poprawia mi się humor, żyję tymi fantazjami, a kiedy przychodzi bum do świata realnego, ze to się przecież nie zdarzy łapię doła, który potrafi trwać nawet kilka dni, a w skrajnych przypadkach nawet kilka tygodni. I w tym czasie znów snuje te same wizje, żeby tylko poprawić sobie nastrój. I stąd w dużej mierze wynikają moje zaburzenia. Nie potrafię jak normlany człowiek myśleć o czymś co ma szanse się zdarzyć tylko o tym, co się nie wydarzy nigdy. I przychodzi żal, smutek, złość i koło się zamyka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja kiedyś miałam tak, że ktoś coś do mnie mówił, a ja tak mocno żyłam w tych swoich fantazjach, ze wyłapywałam co któreś tam słowo osoby mówiącej. Ja wiem, że zdarza się coś takiego jak zamyślenie ale mnie zdarzało się aż za często. Do zmyślonych przyjaciół mówiłam na głos kiedy nikogo nie było w pobliżu, chyba już wtedy czułam, że coś jest nie tak, bo bardzo uważałam, żeby nikt tego nie usłyszał. Ale zdarzało mi się, że jechałam np autobusem, coś tam sobie wyobrażałam i uśmiechałam się do siebie jak wariat. Teraz kiedy mam większą świadomość tego co się dzieje krzyczę na siebie w myślach i staram się myśleć o czymś REALNYM, albo zająć się czymś. Ale niesetey nie da się tego kontrolować aż tak bardzo, bo nawet nie wiem kiedy mój tok myślenia zmienia się w wyobrażanie. Najgorsze jest to, że kiedy wyobrażam sobie coś, co chiałabym żeby się zdarzyło poprawia mi się humor, żyję tymi fantazjami, a kiedy przychodzi bum do świata realnego, ze to się przecież nie zdarzy łapię doła, który potrafi trwać nawet kilka dni, a w skrajnych przypadkach nawet kilka tygodni. I w tym czasie znów snuje te same wizje, żeby tylko poprawić sobie nastrój. I stąd w dużej mierze wynikają moje zaburzenia. Nie potrafię jak normlany człowiek myśleć o czymś co ma szanse się zdarzyć tylko o tym, co się nie wydarzy nigdy. I przychodzi żal, smutek, złość i koło się zamyka.

 

"MalaMi1001" tak widzę, że trochę przeszłaś :( rodzice za dużo od ciebie wymagali (to bardzo wyniszcza :( ), chłopak cię zostawił.

Jak mówisz uciekasz do świata fantazji bo nie masz radości w realnym. Dlatego wydaje mi się, że powinnaś trochę więcej nacieszyć się życiem :) Jeśli masz jakieś zainteresowania czy pasje poświęć im więcej czasu :) Więcej ciesz się życiem. To nie jest też tak, że marzenia się nie spęłnią. Na marzenia trzeba pracować i wierzyć, że uda nam się je spełnić, dlatego jeśli masz jakieś marzenia też pracuj nad nimi i wierz, że uda ci się je spełnic.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Muszę nieskromnie przyznać, że ostatnio mój wewnętrzny ja, całkiem dobrze prawi, aż miło go posłuchać. Potrafi zmotywować człowieka, nie to co tamten wiecznie pomarszczony. ;) Mam nadzieję, że ten nowy zostanie na dłużej i nie czmychnie w momencie, kiedy go będę najbardziej potrzebował. :P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

"MalaMi1001" tak widzę, że trochę przeszłaś rodzice za dużo od ciebie wymagali (to bardzo wyniszcza ), chłopak cię zostawił.

Jak mówisz uciekasz do świata fantazji bo nie masz radości w realnym. Dlatego wydaje mi się, że powinnaś trochę więcej nacieszyć się życiem :) Jeśli masz jakieś zainteresowania czy pasje poświęć im więcej czasu :) Więcej ciesz się życiem. To nie jest też tak, że marzenia się nie spęłnią. Na marzenia trzeba pracować i wierzyć, że uda nam się je spełnić, dlatego jeśli masz jakieś marzenia też pracuj nad nimi i wierz, że uda ci się je spełnic.

 

Ehh, no trochę tak. Kiedyś często się zastanawiałam czy inni ludzie też tak mają. Wychodzi na to, że nie, że ze mną jest zwyczajnie coś nie tak. Wczoraj po swoich przemyśleniach doszłam do wniosku, że wiem już dlaczego skrycie nienawidze swojej siostry. Ona zawsze była wynoszona na piedestał, zawsze rodzice ją wspierdali, byli kiedy tego potrzebowała, dali jej tyle wsparcia w każdej jej decyzji. A ja wychowalam się w zasadzie sama, porównywana, wmawiano mi, że nic nie potrafię, że do niczego się nie nadaję. Chyba nigdy matce tego nie wybacze. W zasadzie nie mam jej tego za złe, nie czuję już żalu, ale nie mogę wybaczyć tego, że teraz tak się męczę. Nie cieszy mnie w zasadzie nic. Gdyby ktoś Cię docenił i zaproponował Ci fajną rozwijającą pracę tak sam z siebie, zwyczajnie zadzwonił po latach i stwierdził, że nie wyobraża sobie pracy bez Twoich kompetencji w nowej firmie skakałbyś z radości nie? Zwłaszcza w dobie gdzie pracy jak na lekarstwo. Normalny człowiek skakałby z radości nie? A ja pocieszyłam się może 5 min i tyle. No fajnie, że tak wyszło, ale żeby mi to dodało skrzydeł?

 

Staram się bardzo nie snuć swoich patologicznych wizji. Trochę to uciążliwe, bo bardzo skupiam się na swoich myślach, ale zwalczę to. Nie chcę już być więźniem swojej głowy. Piszecie, ze lubicie swoje wewnętrzne dialogi, a ja ich nienawidzę! To błędne koło, które wpędza mnie w doła kiedy zdam sobie sprawę, ze coś się nie wydarzy. Moje myśli zawsze były moim wrogiem. Teraz truję sie lekami i niewiadomo jakie będą tego konsekwencje kiedyś. Nie tak miało być.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

MalaMi1001, wiesz proponowałbym ci ignorować swoje myśli, wierz mi wtedy odejdą. Jeśli się sami za dużo nad nimi rozmyślami, czy odtrącamy je nasilają się. Jeśli będziemy je ignorować, dawać im przejść będą słabnąć aż odejdą. Co kolwiek z tym związane ignoruj.

 

Na prawdę nie ma nic co cię nie cieszy? Nie masz żadnych zainteresować, czegoś co lubisz robić? Może kiedyś coś lubiłaś robić, wierz mi jeśli więcej będziesz korzystać z życia mniej to też to będzie mniej męczyć, może nawet odejść :)

 

bo to jest tak:

jak się nie je jest się głodnym

jak się nie dba o zdrowie jest się chorym

jak się nie cieszymy życiem dostajemy depresje albo nerwice

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wewnętrznych dialogów z innymi osobami (znanymi i nieznanymi) oraz ze sobą, przeprowadziłem pewnie z 10 razy więcej niż tych werbalnych w realu. Nie wiem czy to dobrze, czy to źle. Jest mi to obojętne bo jestem do nich bardzo przyzwyczajony. Po za tym lubię je, bo prezentują wyższy poziom (merytoryczny i stylistyczny) niż te na żywo. Nie pogniewałbym się gdybym miał opanowaną sztukę konwersacji z ludźmi na co dzień, na takim poziomie jak mam w głowie.

 

Mam tak samo;) U mnie też te rozmowy z samą sobą jakby wyglądały tak na żywo,to mogłabym zostać polonistką hehe

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

rikuhod - Jest kilka rzeczy, które lubię. Nie uwielbiam, ale lubię. Lubię je robić, ale nie sprawiają mi one przyjemności na zasadzie, że nie mogę się doczekać kiedy znów np coś namaluję albo zrobię animację. Mam ochotę to sobie coś tam poskrobię, nie wprowadza mnie to jednak w stan radości. Poza tym ja się chyba boję cieszyć z tego, co mi się przytrafia pozytywnego, bo zawsze kiedy tak jest nagle okazuje się, że nic z tego nie będzie i łapie masakrycznego doła, bo zawsze daję z siebie maksimum, żeby coś osiagnąć, staram się z całych sił. A najlepsze jest to, że nic nigdy nie daje cienia wątpliowści, że coś się nie uda. Tak zawsze było u mnie w domu. Ja się cieszyłam z jakiegoś swojego małego sukcesu, matka albo go ignorowała, mówiąc że to nic takiego albo pytała dlaczego nie lepiej jak np. kasia, asia, zosia. Teraz nawet nie wiem jak to jest się cieszyć z czegoś. Radość przeżywam w swoich nierealnych fantazjach. I ta nierealność wciąż ciagnie mnie w dół.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×