Skocz do zawartości
Nerwica.com

Niewyleczona depresja


wyimaginowana

Rekomendowane odpowiedzi

Nie wie o niczym. Kiedyś, gdy zadzwonił do matki, a ona była w stanie upojenia wykrzyczała mu do słuchawki: "mogłeś stracić córkę". Później zadzwonił do mnie i zaczął krzyczeć, co ja wyprawiam, że muszę żyć sama dla siebie, że jestem dorosła i że mam się za siebie wziąć. Myślę, że gdyby się dowiedział miałby jeszcze większe pretensje. Po pierwsze dlatego, że "nikt mu nic nie mówi", po drugie dlatego, że on tam na mnie pracuje jak wół, a ja z byle powodu postanawiam się zabić. Perspektywa jest dramatyczna.

A nie jest trochę tak, że Ty wtedy myśląc (marząc?) o śmierci myślałaś trochę na zasadzie "pokażę mu! jak coś się ze mną stanie, to on wtedy naprawdę zrozumie, że ja istnieję (/istniałam), zrozumie że źle mnie traktował"?

 

Pan był bardzo wyrozumiały, można było poznać, że nie pracuje z zawodzie niechętnie. Przepisał mi na razie Chlorprothixen i Asentre. Zaczęłam brać w piątek Chlorprothixen 1tab. wieczorem i Asentre przez pierwsze 5dni 1/2tab, później 1tab. rano. Z piątku na sobote miałam bardzo twardy sen, aż męczący, rano natomiast zwijałam się z bólu. Nadciśnienie, myślałam, że mi łeb pęknie. Do tego doszedł brak apetytu od piątku zjadłam jedną bułkę i pomarańcze. W sobote rano Asentra kompletnie mnie otłumaniła, a dzisiaj od nowa. Pustak pulsuje w każdym miejscu. Do tego jestem chora, więc już w ogóle ... szkoda gadać. Psychicznie byłam przygotowana na działania niepożądane, ale fizycznie się nie da. Idę się położyć.

To, że na początku masz pewne dolegliwości jest częste i naturalne. Pytanie tylko, do jakiego stopnia źle się czujesz. Psychiatra pewnie Cię uprzedził, że jeśli będziesz bardzo źle się czuła, to powinnaś przyjść do niego i wtedy zmienicie leki (to się zdarza).

Chlorprothixen to jest - według encyklopedii leków - lek uspakający i nasenny, natomiast Asentra to antydepresant, więc można powiedzieć, że jesteś leczona standardowo. Tylko pamiętaj: nie możesz pić alkoholu, nie możesz odstawiać leków na własną rękę i nie możesz sama modyfikować dawek. Początkowo możesz się trochę dziwnie czuć, mieć huśtawki nastroju, stracić apetyt, ochotę na seks, możesz być pobudzona itd. ale to powinno po pewnym czasie ustąpić. Jak piszą w encyklopedii leków: "Pierwsze oznaki poprawy pojawiają się po około 7 dniach, pełne działanie leku ujawnia się po 2-4 tygodniach". Jak myślisz, co w Twoim wypadku będzie można uznać za "poprawę"?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A nie jest trochę tak, że Ty wtedy myśląc (marząc?) o śmierci myślałaś trochę na zasadzie "pokażę mu! jak coś się ze mną stanie, to on wtedy naprawdę zrozumie, że ja istnieję (/istniałam), zrozumie że źle mnie traktował"?

Zupełnie nie. Przede wszystkim nie miałabym z tego żadnych korzyści, bo przecież by mnie już nie było, poza tym w obecnej sytuacji, motywując się tym, co mówisz, zapewne bez zastanowienia zdecydowałabym się powiedzieć ojcu o tzw. "próbie samobójczej." Ujmuję w cudzysłów dlatego, że uważam, że tak jak nie da się żyć na próbę, tak samo nie da się umierać na próbę. Dziwnie ktoś nazwał to "zjawisko".

Rzeczywiście są ludzie, którzy robią "takie rzeczy"; w sensie takim, że dokonując owej próby samobójczej (gdzie z góry wiadomo, że będzie ona nieudana), albo chcą komuś uświadomić swoją wartość, albo zwrócić na siebie uwagę, bo czują się zepchnięci na któryś z kolei plan.

Na szczęście mną nic tak fałszywego nie kierowało. Tu jestem z siebie dumna.

 

Jak myślisz, co w Twoim wypadku będzie można uznać za "poprawę"?

Nie znam odpowiedzi na to pytanie, bo nigdy nie zażywałam takich leków. Nie wiem na czym polega owa poprawa. Ale na pewno, kiedy zobaczę coś podejrzanego, to dam tu znać :).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zupełnie nie. Przede wszystkim nie miałabym z tego żadnych korzyści, bo przecież by mnie już nie było, poza tym w obecnej sytuacji, motywując się tym, co mówisz, zapewne bez zastanowienia zdecydowałabym się powiedzieć ojcu o tzw. "próbie samobójczej." Ujmuję w cudzysłów dlatego, że uważam, że tak jak nie da się żyć na próbę, tak samo nie da się umierać na próbę. Dziwnie ktoś nazwał to "zjawisko".

Chyba się trochę nie zrozumieliśmy. Ja nie twierdzę, że Ty chciałaś użyć próby samobójczej jako formy szantażu, czy że świadomie próbowałaś zwrócić na siebie uwagę. Zastanawiam się po prostu, czy ta sytuacja z Twoim ojcem - poczucie odrzucenia, ten deficyt miłości - nie wpływała (być może podświadomie) na Twoją decyzję. Ludzie często podejmują takie decyzje (o świadomym zakończeniu życia) trochę na zasadzie buntu: "jak umrę, to mnie docenią!".

 

Rzeczywiście są ludzie, którzy robią "takie rzeczy"; w sensie takim, że dokonując owej próby samobójczej (gdzie z góry wiadomo, że będzie ona nieudana), albo chcą komuś uświadomić swoją wartość, albo zwrócić na siebie uwagę, bo czują się zepchnięci na któryś z kolei plan. Na szczęście mną nic tak fałszywego nie kierowało. Tu jestem z siebie dumna.

Sam nie wiem, czy to jest szczęście, że Tobą nie kierowało coś takiego (chęć zwrócenia na siebie uwagi). Sytuacja byłaby wtedy jednak prostsza, terapia plus zmiany w relacjach z innymi ludźmi mogłyby rozwiązać cały problem. Gorzej, jeśli chęć śmierci wynika z poważnej choroby (np. depresja, nerwica, choroba dwubiegunowa) lub poważnego zaburzenia osobowości (np. osobowość z pogranicza), albo - i to jest rzecz dyskusyjna - staje się integralną częścią osobowości (psychiatria nie uznaje czegoś takiego). U Ciebie, szczęśliwie, na razie nie dostrzegam tworzenia się filozofii śmierci, czy filozofii skrajnego pesymizmu, to znaczy nie widzę żebyś budowała sobie skrajnie depresyjny światopogląd. I tego się trzymaj! Omijaj Schopenhauera i Becketta szerokim łukiem. ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chyba się trochę nie zrozumieliśmy. Ja nie twierdzę, że Ty chciałaś użyć próby samobójczej jako formy szantażu, czy że świadomie próbowałaś zwrócić na siebie uwagę. Zastanawiam się po prostu, czy ta sytuacja z Twoim ojcem - poczucie odrzucenia, ten deficyt miłości - nie wpływała (być może podświadomie) na Twoją decyzję. Ludzie często podejmują takie decyzje (o świadomym zakończeniu życia) trochę na zasadzie buntu: "jak umrę, to mnie docenią!".

Duży wpływ na tę dezycję miała relacja z ojcem. Jednak myślałam raczej, że fajnie byłoby, gdyby po całym zdarzeniu odbudował więzi z moimi braćmi, bo niedobrze byłoby, gdyby i im się coś stało, a powiem, że niejeden raz się o to martwiłam, bo oni także strasznie przeżywają tę stratę, pomimo swej dorosłości.

 

Sam nie wiem, czy to jest szczęście, że Tobą nie kierowało coś takiego (chęć zwrócenia na siebie uwagi). Sytuacja byłaby wtedy jednak prostsza, terapia plus zmiany w relacjach z innymi ludźmi mogłyby rozwiązać cały problem. Gorzej, jeśli chęć śmierci wynika z poważnej choroby (np. depresja, nerwica, choroba dwubiegunowa) lub poważnego zaburzenia osobowości (np. osobowość z pogranicza), albo - i to jest rzecz dyskusyjna - staje się integralną częścią osobowości (psychiatria nie uznaje czegoś takiego). U Ciebie, szczęśliwie, na razie nie dostrzegam tworzenia się filozofii śmierci, czy filozofii skrajnego pesymizmu, to znaczy nie widzę żebyś budowała sobie skrajnie depresyjny światopogląd. I tego się trzymaj! Omijaj Schopenhauera i Becketta szerokim łukiem. ;)

Także uważam, że gdyby kierowało mną zwykłe zakłamanie, to byłoby się łatwiej z tego wytaraskać. Rzeczywiście nie szukam usilnie żadnych filozoficznych myśli na temat śmierci, doceniam to, że życie czasem jest fajne.

Dzisiaj był taki piękny dzień... najpierw wyszłam z kotem na spacer, potem ze znajomymi na rolki ( z ropnym zapaleniem migdałków :]), a wracałam bulwarami wiślanymi i tak ślicznie odbijały się światła latarni na wodzie. Potrafi być dobrze...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie

Mam pytanie do was, mój stan jakby się pogorszył, nie jestem pewna, ale nie cuzłam sie jeszcze tak OBOJĘTNIE?, mam w sobie dużo niepokoju, ręce mi sie trzęsą, myśli mam chaotyczne do tego zawieszam sie jakbym żyła w dwuch światach, odizolowana od rzeczywistości, Oiom ty napisałeś:

 

 

"Gorzej, jeśli chęć śmierci wynika z poważnej choroby (np. depresja, nerwica, choroba dwubiegunowa) lub poważnego zaburzenia osobowości (np. osobowość z pogranicza), albo - i to jest rzecz dyskusyjna - staje się integralną częścią osobowości (psychiatria nie uznaje czegoś takiego). U Ciebie, szczęśliwie, na razie nie dostrzegam tworzenia się filozofii śmierci, czy filozofii skrajnego pesymizmu, to znaczy nie widzę żebyś budowała sobie skrajnie depresyjny światopogląd."

 

 

a ja się zastanawiam czy istnieje dlamnie jakaś jeszcze nadzieja, najgorsze jest to,że nie odpoczywam, nie odczuwam radości walcze z tym, starając się te "OBJAWY" ignorować, staram się uśmiechać, śmiać w myślach aby choć trochę wpłynąć na poprawinie swojego samopoczucie oszukać swój prawdziwy stan. BOJĘ się ,że mam shizofrenie, psychoze, że któregoś dnia nagle zwariuje. Przedemną straszne zmiany, niedługo stracę prace, boję się ,że nie wytrzymam. Wiem, tak mi mówiono ,że mam objawy nerwicowe. Tęsknię za błogim spokojem, nie miałam nigdy myśli samobojczych, chcem żyć i spełnić marzenia które kiedyś miałam: dzieci, mąż, dom... tylko nie wiem czy bedę miała siły

 

Pozdrawiam i proszę o poradę :-)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wyimaginowana - po Twoich ostatnich wypowiedziach myślę, że dobrze radzisz sobie z całą sytuacją. Potrafisz obiektywnie spojrzeć na siebie i swoje życie, kontynuujesz terapię, która najwyraźniej przynosi pozytywne rezultaty. Zaczęłaś dostrzegać pozytywne strony życia, ten opis spotkania ze znajomym, później ze znajomymi to najlepsze dowody na to, że potrafisz odczuwać radość. Wszystko to jest bardzo optymistyczne, możesz być z siebie naprawdę zadowolona.

To jest właściwy moment na to, żebym się trochę wycofał. Myślę, że powinnaś teraz chwytać się pozytywów w swoim życiu, a te negatywne strony głównie zostawić na rozmowy z psychologiem. Oczywiście, jeśli będziesz miała jakieś problemy, albo będziesz chciała o czymś napisać, to ja ze swojej strony spróbuję Ci pomóc.

 

 

Bedewere - to, co opisałaś to raczej nie są objawy "schizofrenii, lub psychozy". Niewykluczone natomiast, że masz nerwice. Próba ignorowania objawów, to może być niezły pomysł na kilka dni, natomiast jeśli objawy nie ustąpują, to naprawdę warto wybrać się do psychologa (lub/i) psychiatry. To mogę Ci z czystym sumieniem polecić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wyimaginowana - po Twoich ostatnich wypowiedziach myślę, że dobrze radzisz sobie z całą sytuacją. Potrafisz obiektywnie spojrzeć na siebie i swoje życie, kontynuujesz terapię, która najwyraźniej przynosi pozytywne rezultaty. Zaczęłaś dostrzegać pozytywne strony życia, ten opis spotkania ze znajomym, później ze znajomymi to najlepsze dowody na to, że potrafisz odczuwać radość. Wszystko to jest bardzo optymistyczne, możesz być z siebie naprawdę zadowolona.
Jestem.

 

To jest właściwy moment na to, żebym się trochę wycofał. Myślę, że powinnaś teraz chwytać się pozytywów w swoim życiu, a te negatywne strony głównie zostawić na rozmowy z psychologiem. Oczywiście, jeśli będziesz miała jakieś problemy, albo będziesz chciała o czymś napisać, to ja ze swojej strony spróbuję Ci pomóc.

Na pewno bardzo mi będzie brakowało Twoich rad, bo wczoraj uświadomiłam sobie, co jest nie tak w moich rozmowach z psychologiem. Mianowicie: ja się produkuję kilkanaście minut,a w odpowiedzi dostaję podsumowanie: no rzeczywiście twój ojciec zachowuje sie niekonsekwetnie, prawda? Nie ma takiej dyskusji jak pomiędzy Tobą a mną. Problemy są rozstrzygane jedynie w tej kwestii, którą ja widzę. A Ty zawsze obszedłeś dookoła, żeby przyjrzeć się z każdej strony.

Ta świadomość, że brakuje mi czegoś tak ważnego stała się dokuczliwa. Ale poza tym wszystko dobrze :)

Żegnam się więc z Tobą - wracaj do swoich czasochłonnych zajęć. Dziękuję Ci, że zdecydowałeś się napisać, jak i za wszystkie posty, rady, komplementy ... i za nadzieję.

 

[*EDIT*]

 

Ch.jowo się czuję. Dostałam dzisiaj przesyłkę od byłego, w której był jego dziennik, album ze zdj., który mu zrobiłam i podarunki, które ode mnie dostawał. Nasz związek ja zakończyłam nie mogąc patrzeć, jak przy mnie cierpi, kiedy kolejny raz mam wątpliwości, co do swoich uczuć i kiedy po raz kolejny odmawiam spotkania, bo nie wiedząc jak to się dzieje wcale nie miałam na nie ochoty. Wolałam sama cierpieć, niż w tak głupi sposób ranić kogoś, kto był dla mnie najważniejszą osobą na świecie. Nie chciałam też, żeby mój depresyjny czas spływał na Niego w postaci czarnej rozpaczy. Nie potrafił tego zrozumieć. Zarzuca mi kłamstwo, fałszerstwo uczuć i zamiarów. Twierdzi, że wykorzystałam Go bawiąc się w najlepsze Jego uczuciami.

 

Czy byłabym w stanie świadomie kogoś ranić, po tym jak sama byłam tak krzywdzona w różny sposób? Uważam, że nie. W Jego oczach jestem bezwzględną sadystką. Strasznie mnie boli to, że ktoś tak o mnie myśli. I że myśli o mnie tak osoba, która była tak blisko mnie i którą być może darzę miłością. "Być może" dlatego, że możliwie jest, że to ta wstrętna przeszłość tak zmienia moje uczucia i stąd ta aspołeczna postawa, zwątpienie i rozpacz.

 

Wiele w nim kocham. Najbardziej chyba to, że On twierdzi, że mnie kocha. Kocham też, kiedy mi to mówi. Uwielbiam, kiedy mi coś opowiada, kiedy odpowiada na moje pytania - co chwile z innej beczki. Zawsze zna odpowiedź. Lubię to w jaki sposób o mnie mówi, jak o mnie pisze. Jak nieświadomy dotykiem budzi moje zmysły. Jak sie śmieje. Ustami i oczami. Albo jak wybucha śmiechem. Jak wzdycha. Jak robi z siebie głupka.

 

Ale nie znoszę w Nim tego, jaki potrafi być dla mnie niemiły podczas nieporozumień. Jak kpi z moich wyznań, słów bądź starań. Nie cierpię świadomości, że nie lubi zwierząt. I nie znoszę tego jak wyobraża sobie o mnie to, czego o mnie nie wie.

 

Jestem zrozpaczona.

Kiedy czytałam ten dziennik, choć pewnie zaplanował, że da mi go przeczytać (już tak robił) i to, co pisał było czystą grą przed samym sobą i przede mną, ryczałam jak małe dziecko. Czasem pisał o mnie tak pięknie... jak nikt nigdy wcześniej. Zawsze marzyłam o tym, żeby mnie tak postrzegano. Mówił do mnie "piękna".

Postanowił zakończyć wszystko. Odesłał mi to, co moje. Nie byliśmy juz razem, a jednak czuję jakbym dopiero teraz utraciła coś bezpowrotnie. Coś najcenniejszego.

 

I abstynencja od alkoholu została anulowana.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zacznę od końca. Czyli od zakończonej abstynencji alkoholowej. Wiem, że to zabrzmi trywialnie, ale na pewno masz świadomość, że alkohol nie rozwiąże Twoich problemów. Co więcej, w dalszej perspektywie czasowej może je pogorszyć, zwłaszcza w połączeniu z lekami, które bierzesz. Alkohol to sposób (tak nam się często wydaje) na rozładowanie swoich emocji, (niby)recepta na odprężenie i zapomnienie. Spróbuj zastanowić się nad innym sposobem rozładowania emocji, takim który nie będzie miał złych konsekwencji. Nawet nie wiesz jak pomocne może być zbicie kilku szklanek, albo rozerwanie na strzępy starej poduszki - możesz spróbować.

 

W tym, jak potraktowałaś swojego byłego chłopaka, że wolałaś się z nim rozstać niż skazać go na cierpienie jest jakiś głęboki humanizm i dobroć. Myślę, że masz świadomość (a jeśli jej nie masz, to ja chcę Cię przekonać, że masz ku niej wszelkie powody), że nie okłamałaś Go, nie miałaś fałszywych uczuć ani zamiarów, nie wykorzystałaś Go, nie bawiłaś się jego uczuciami. To są jego zarzuty i one są niesłuszne. Nie jesteś winna całej sytuacji. Wręcz przeciwnie, wykazałaś się humanizmem, altruizmem i miłością (nawet jeśli nie personalną, to właśnie taką międzyludzką, humanistyczną). Twoja decyzja o rozstania mogła być błędem (ja tego nie potrafię ocenić) ale nie stały za nią żadne złe intencje, wręcz przeciwnie.

Nie chcę oceniać Twojego byłego chłopaka. Może być tak, że jego pretensje są wynikiem poczucia krzywdy, odrzucenia, tęsknoty. Wtedy - chociaż powinien zachować więcej empatii i wstrzemięźliwości - nie powinno się mieć do niego wielkich pretensji. Może być też tak, że po prostu próbuje Tobą manipulować (oddanie pamiętnika, śledzenie Cię wieczorem bez słowa) i to wtedy bardzo źle o nim świadczy. Ja mam zbyt mało danych, żeby to ocenić. Dziwi mnie natomiast, że ta cała sytuacja wyniknęła właśnie teraz, jak rozumiem kilka tygodni (miesięcy?) po rozstaniu - masz jakiś pomysł, dlaczego on właśnie teraz tak się zachowuje? Czy to jest ten chłopak, z którym spotkałaś się kilkanaście dni temu? Może to spotkanie obudziło w nim jakieś dawno skrywane urazy?

 

Niestety, muszę teraz się powtórzyć. Tak jak już kiedyś pisałem, to że jedna osoba mówi o Tobie złe rzeczy (a wcale nie jest jasne, jak myśli, bo to może być tylko gra, o której wspominałaś) wcale nie powoduje, że te złe rzeczy są prawdą. Sama wiesz, kim jesteś. Sama wiesz, że nie jesteś egoistką. Sama wiesz, że nie miałaś żadnych złych intensji. Znasz siebie najlepiej, myślę że odczuwasz swoją nieprzeciętność i wyjątkowość, nie pozwól innym (niezależnie od tego, jakie mają intencje) narzucić Ci jakiegoś nieprawdziwego obrazu Ciebie samej.

Spróbuj zamknąć oczy i przypomnieć sobie ostatnie dni. Te chwile drobnych przyjemności, spokoju, odpoczywania od złych emocji. W Twoich wypowiedziach, nawet tutaj, na forum, można było wyczytać sporą dozę optymizmu. Spróbuj wrócić do tego w myślach. To było realne. To znowu może być realne. To jest naprawdę bardziej realne, bliższe prawdy o Tobie samej niż opinia jednego człowieka. Myślę, że masz w sobie tyle siły wewnętrznej, żeby się teraz nie poddać, nie zrezygnować, nie przekreślić tych dni ciężkiej pracy nad samą sobą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zacznę od końca. Czyli od zakończonej abstynencji alkoholowej. Wiem, że to zabrzmi trywialnie, ale na pewno masz świadomość, że alkohol nie rozwiąże Twoich problemów. Co więcej, w dalszej perspektywie czasowej może je pogorszyć, zwłaszcza w połączeniu z lekami, które bierzesz. Alkohol to sposób (tak nam się często wydaje) na rozładowanie swoich emocji, (niby)recepta na odprężenie i zapomnienie. Spróbuj zastanowić się nad innym sposobem rozładowania emocji, takim który nie będzie miał złych konsekwencji. Nawet nie wiesz jak pomocne może być zbicie kilku szklanek, albo rozerwanie na strzępy starej poduszki - możesz spróbować.

Czyli Tobie też...

 

Myślę, że masz świadomość (a jeśli jej nie masz, to ja chcę Cię przekonać, że masz ku niej wszelkie powody), że nie okłamałaś Go, nie miałaś fałszywych uczuć ani zamiarów, nie wykorzystałaś Go, nie bawiłaś się jego uczuciami

Mam tego świadomość. Nie okłamałam Go. Wiele można udawać. Jazdę na rowerze, albo siadanie na krześle, można odegrać smutek, radość, ale nie szczęście. Nie tak.

 

Może być tak, że jego pretensje są wynikiem poczucia krzywdy, odrzucenia, tęsknoty.

Ale kurcze, dlaczego w tym całym rozgoryczeniu ucieka się do nieprawdy? Dlaczego mi nie powie: Kamila, źle zrobiłaś, nienawidzę Cię za to, że mnie zostawiłaś wtedy, kiedy wciąż mogliśmy razem być. Albo cokolwiek innego, co byłoby prawdą. Dlaczego nie oskarży mnie o coś, co rzeczywiście miało miejsce? A tu "wciska mi w usta coś, czego nie powiedziałam."

 

Może być też tak, że po prostu próbuje Tobą manipulować (oddanie pamiętnika, śledzenie Cię wieczorem bez słowa) i to wtedy bardzo źle o nim świadczy.

Z całą pewnością jest to manipulacja mająca na celu zlitowanie się nad Nim, powrót do przeszłości, kiedy byliśmy ze sobą.

 

Dziwi mnie natomiast, że ta cała sytuacja wyniknęła właśnie teraz, jak rozumiem kilka tygodni (miesięcy?) po rozstaniu - masz jakiś pomysł, dlaczego on właśnie teraz tak się zachowuje?

Tak. To dlatego, że wcześniej nie mielismy ze sobą kontaktu. Ja nie chciałam sie spotkać przez ostatnie półtora miesiąca. Aż w końcu najpierw zaczął się kręcić pod moją kamienicą, a później wysłał mi tę paczkę.

 

Czy to jest ten chłopak, z którym spotkałaś się kilkanaście dni temu? Może to spotkanie obudziło w nim jakieś dawno skrywane urazy?

Nie, to nie z Nim się wtedy widziałam.

 

wiesz, kim jesteś.

Ja wiem. Ale myślisz, że zasłużyłam na to, żeby być tak postrzeganą?

 

Spróbuj zamknąć oczy i przypomnieć sobie ostatnie dni. Te chwile drobnych przyjemności, spokoju, odpoczywania od złych emocji.

Mhmm. Od razu mi lepiej... tak spokojniej. Jestem Ci wdzięczna, że odpisałeś i mi pomogłeś.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zacznę od końca. Czyli od zakończonej abstynencji alkoholowej. Wiem, że to zabrzmi trywialnie, ale na pewno masz świadomość, że alkohol nie rozwiąże Twoich problemów. Co więcej, w dalszej perspektywie czasowej może je pogorszyć, zwłaszcza w połączeniu z lekami, które bierzesz. Alkohol to sposób (tak nam się często wydaje) na rozładowanie swoich emocji, (niby)recepta na odprężenie i zapomnienie. Spróbuj zastanowić się nad innym sposobem rozładowania emocji, takim który nie będzie miał złych konsekwencji. Nawet nie wiesz jak pomocne może być zbicie kilku szklanek, albo rozerwanie na strzępy starej poduszki - możesz spróbować.

Czyli Tobie też...

Nam=ludziom. Miałem na myśli nas, czyli ludzi. Ale ja, oczywiście, też niekiedy szukam prostych "rozwiązań" wszystkich problemów. Tylko, niestety - to co zbyt proste, zazwyczaj jest nieskuteczne. Tak jak od "cudownych tabletek" nie schudniesz 20 kg w trzy tygodnie, tak też alkohol nie rozwiąże Twoich problemów.

 

Może być tak, że jego pretensje są wynikiem poczucia krzywdy, odrzucenia, tęsknoty.

Ale kurcze, dlaczego w tym całym rozgoryczeniu ucieka się do nieprawdy? Dlaczego mi nie powie: Kamila, źle zrobiłaś, nienawidzę Cię za to, że mnie zostawiłaś wtedy, kiedy wciąż mogliśmy razem być. Albo cokolwiek innego, co byłoby prawdą. Dlaczego nie oskarży mnie o coś, co rzeczywiście miało miejsce? A tu "wciska mi w usta coś, czego nie powiedziałam."

Myślę, że na swoje pytania sama sobie odpowiedziałaś tym zdaniem:

 

Z całą pewnością jest to manipulacja mająca na celu zlitowanie się nad Nim, powrót do przeszłości, kiedy byliśmy ze sobą.

Możliwe, że on rzeczywiście próbuje wzbudzić w Tobie poczucie winy. To najczęstszy sposób na manipulowanie drugim człowiekiem. Dlatego najrozsądniej będzie, jak dasz sobie pewien czas (np. kilka dni) na przetrawienie tych wszystkich emocji i nie będziesz w tym czasie podejmowała żadnych działań, a po upływie tego czasu spróbujesz spojrzeć na sprawę chłodnym okiem i podejmiesz jakieś decyzje. To na pewno nie jest dobry moment, żebyś na przykład próbowała określić swoje uczucia względem tego człowieka, dlatego że obraz tych uczuć może być zamazany przez tą próbę manipulacji, złość, smutek, szereg negatywnych emocji. Daj sobie trochę czasu na spokojne przemyślenie całej sytuacji.

 

wiesz, kim jesteś.

Ja wiem. Ale myślisz, że zasłużyłam na to, żeby być tak postrzeganą?

Myślę, że zdecydowanie nie zasłużyłaś na to, żeby być tak postrzeganą. I tego powinnaś się trzymać. Jeśli ktoś ocenia Cię niewłaściwie, to jest to jego problem, a nie Twój. To on robi błąd, a nie Ty. I naprawdę nie powinnaś winić się za całą sytuację.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×