Skocz do zawartości
Nerwica.com

Toksyczne związki !!!! (związki które was wykańczają)


Rekomendowane odpowiedzi

Mój mąż jest w porządku człowiekiem, dopóki nie zacznie pić :/ Nie pije często z 3-4 razy w miesiącu, w sumie tylko weekendami, ale już powoli mnie to wykańcza.

 

-- 10 lip 2011, 15:06 --

 

ja przeżywam to samo od 10 lat,mąż pije dosyć często,a wtedy są kłótnie,wyzwiska,podejrzewa o zdradę,grozi mi że jak go zdradzę to mnie zabije,a jak jest trzeźwy to wporządku facet,pracowity,mamy 2 dzieci,które niestety są swiadkami tych kłótni

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

pewnie nikt nie jest bez winy wiele można gdybać mysle że ważne jest to kto co pisze bo trzeba przyjąć że pisze prawdę ja stwierdzam fakty jesli ktoś widzi to inaczej nie mam ochoty kogoś przekonywać bo wiele można mówić i widzę że jesli sie nie udowodni to zawsze znajdą sie obrońcy

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witam

Jestem tu nowa. Szukałam w internecie informacji na temat toksycznych związków.

Od roku uczestniczę w terapii, 2 razy w tyg po 60 min, wydaje fortune na to. Pomaga - ale chyba jednak nie do końca, bo moje problemy wracają jak bumerang.

Nawet nie wiem czy jest sens żebym się rozpisywała, bo boję się tego, że zostane skwintowana jednym zdaniem, za poważnie podchodzę do wszystkiego, to że tu piszę jest już dla mnie jakąś ostatecznością, wołaniem o pomoc, ale do kogo??

Postaram się w skrócie, choć z mojego życia wyszłaby niezła telenowela..

Jestem mężatką od 6 lat, dziecko, dziewczynka, 4 lata. Mój największy skarb.

Wyjechaiśmy po paru atach małżenstwa za granicę. Bylam szczęśliwa w małżenstwie, może nie 'super' szczęśliwa ale przynajmniej spokojna, uśmiechnięta..

Pewnego dnia w moim życiu pojawił się ktoś inny, który tak długo i skutecznie się o mnie starał że się wystarał. Na wlasne życzenie zniszczyłam swoje małżeństwo. Mąż do tej pory na mnie czeka, nie wiem już sama czy tylko dla dziecka, czy nie..

Mój aktualny partner, włąściwie to powinnam się nauczyć nazywać fakty po imieniu i nazwać go kochankiem.

Na początku było pięknie. Tak pięknie jak jeszcze nie było nigdy w moim życiu. Szybko zaczęły się problemy, ale spodziewaiśmy się ich, przecież byłam/jestem mężatką. Po kilku msc zamieszkaliśmy razem. Zaczął się koszmar, łzy męża i dziecka przy rozstaniach, moje dołki, codziennie tony łez, bronilam męża, szkoda mi go było, cierpiałam że tak bardzo go skrzywdziłam. On już nie mógł tego słuchać po jakimś czasie, nie dziwie mu się w sumie, też chyba miałabym dość. Zostałam sama z tymi problemami w glowie. Nie pracowałam, bo nie miał kto się zajmować dzieckiem. Popadłam w depresje. Zaczęlam terapie, na terapii początkowo poruszny był temat męża główinie jako osoby która mnie więzi psychicznie i nie daje mi odejść i zacząć od nowa. Do dziś wierze w ten schemat i jestem jak flaga na wietrze, raz tak, raz tak.

Po pewnym czasie zaczęłam dostrzegać że nowy partner mnie przytłacza, zacząłl mi wypominać wszystko co robię źle. Zaczęło się niewinnie, od nieumytej szklanki, potem od nieposprzatanego domu skoro siedze w domu to przynajmniej mialo być posprzątane i ugotowane, i tu się zgadzam z nim, z tym że ja tobiąłm to bo on tego ode mnie wymagał, nigdy nie zrobiłam czegoś od serca. Widzedzialam że to nie jest normalne. Byłam w depresjoi przez kilka miesięcy, terapia mnie wyrwala z tego ale wahania nastrojów, niepanowanie nad łzami, płacz nie opanowania, brak oddechu, bóle... dalej wracają...

Zaczęły się kłotnie, codzienne o wszystko. A potem piękne popołudnie, czulość, plany, piękny sex... Mętlik w gołowie i nadzieja na lepsze jutro... I tak cały czas...

Zastanawiam się czy to ze mna coś jest nie tak. On dał mi wszystko co miał. Bardzo pomógł mi finansowo, mówię tu o wysokich kwotach, nie o codziennym życiu. Mam wszystko co chce. Auto, ubrania, jedzenie, dom, biżuterie, co chce. Ale w zamian mam okazać szacunek, nie ważne co on zrobi. Nie potrafie tak, nie jestem z nim dla tych materianych rzeczy. Ale on tego nie rozumie.. Uważa że nie szanuje tego co mi dał. A ja szanuje...

Jeden jedyny raz pokazał mi swoją agresywność i siłe. Ostrzegał mnie wiee razy a ja mu nie wierzylam. Poznalam czym jest przemoc. Nigdy mnie za to nie przeprosił. To przecież była moja wina, bo nie poinformowalam go o czymś, o czym on jego zdaniem powinien wiedzieć wcześniej... A to była błaha rzecz...

A ja nadal wracam...

Nadal kocham...

Od miesiąca nie mieszkamy razem. Po tym incydencie wyprowadzilam się od niego. Sam też tego chciał. Wyzywał mnie tej nocy, powiedział mi tyle przykrych słów... wziąl mnie siłą, a potem mówił że sama chciałam..

Próbowalam już 2-krotnie odejść. Raz już prawie mi się udało, odseparowalam się na 2 tygodnie, szukał mnie aż znalazł... dałam się znaleść :( chciałam... z nadzieją że zrozumial, że bedzie dobrze. Ae nie, nadal robie wszystko żle i nie mogę go o nic oskarzac, przecież on zrobił dla mnie wszystko a ja tylko narzekam...

Mam 30 lat, jestem wykształconą osobą a czuje się jak jakaś nastolatka z patologicznego środowiska.

Nie potrafie się z tego wyrwać, uwolnić psychicznie. Z osoby kochającej zycie, ciąge uśmiechającej się dziewczyny, która uważała że wszystko jest możliwe jeśli tylko sami tego chcemy, że można gory przenieść siła woli stałam się cichą osobą z zapłakanymi wiecznie oczami, wyglądam conajmniej 10 lat starzej. Mam niskie poczucie własnej wartości, nie radzę sobie z zyciem, wyzwaniem dla mnie jest zarobienie na własne utrzymanie choć 5 lat temu zarabialam bardzo dużo, mialam świetną posadę. Nie potrafię nawet stanąć samodzienie na nogi, jestem cakowiecie finansowo uzależniona od niego. Do tego dochodzi dziecko, bo sama poszłabym gdziekowliek, ale przed sprawą rozwodową nie mogę zabrać córki w zle warunki.

Obecnie, postępując wedle wskazań terapii, probuję stanąć na nogi, szukałam długo pracy po długiej przerwie ciężko było mi coś znaleść. Znalazłam pracę za najniższą sztawkę, upokażam się pracująć z 18-latkami które mają tą pracę jako wakacyjną. Niestety nie mogę zrezygnować, mimo że mnie to dobija, bo potrzebuję pieniędzy aby choć odrobinę się usamodzielnić.

Nie mam ochoty wstawać rano, bez niego dzień jest pusty, nie mam celu... do niczego sie juz nie nadaję, wyssał ze mnie wraz z ta chorą miłością całą moją duszę..

Straciłam wszystkich przyjaciół. Rodzina się ode mnie odwróciła. Jedynie mama jest po mojej stronie. Moje życie nie ma już sensu i gdyby nie moja córeczka, już pewnie by mnie nie bylo na tym świecie. Choć kiedyś, jeszcze 2 lata temu gdybym usłyszała kogoś kto tak mówi chyba dostałby ode mnie policzek na otrzeźwenie...

Tęsknie za nim, czy jest dobrze czy źle, potrzebuję go do życia. Ja stalam się inną osobą i teraz zycią w tym toksycznym związku nie wiem jak zacząć znowu być sobą... po prostu nie mam na to sily by walczyć. nie mam siły chodzić do pracy a co dopiero robić inne rzeczy... nie sprzątam, nie jem, nie wychodze z domu gdy mam wolny czas, nie robie nic...

Tak moi drodzy wygląda życie po roku toksycznego związku. Rozżalona kobieta, w depresji... ciągle potrzebująca swojego pana jak narkotyku... moje życie nie istnieje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

pola82, ja też byłam w toksycznym związku. Rozumiem Cię doskonale, ale nie wracaj już do tego człowieka, zapomnij o nim, wydaje mi się, że powinnaś wrócić do swojego męża i powinniście popracować nad waszym związkiem, wszystko sobie wyjaśnić. Teraz jest najważniejsze Twoje dziecko, o które musisz się troszczyć, żeby czuło Twoją miłość.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Trudno się uwolnić jednak trzeba dla siebie dla innych.Czy miłość polega na uzależnieniu od partnera.na przyzwyczajeniu do niego lub roli ofiary??Nie warto tkwić w czymś co nas i innych niszczy przytłacza.Po co?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czasem jest tak, że rozumie się coś racjonalnie, ale w emocjach wciąż się ma zaległości. Sama mówisz, że to nie miłość, tylko uzależnienie. Mówisz, że potrzebujesz go. Ale czy naprawdę potrzebujesz kogoś, kto użył przemocy i Cię wyzywa ? Czy taki ktoś Cię uszczęśliwi ? Oczekiwanie szczęścia i emocje, które temu towarzyszą są chyba iluzją i jak zaczniesz je systematycznie "demaskować", to może pomóc.

Tak samo iluzją chyba było myślenie, że problemy w jednym związku rozwiążą się cudownie przez drugi związek. A to, że związek jest nowy, nie znaczy, że będzie lepszy i taki, jak w marzeniach. A rozpad małżeństwa chyba sprawił, że zgubiłaś "sens"i kontrolę. Uwierz, każdy by się pogubił w takich przeżyciach.

Może boisz się powrotu do codzienności, rozmkinek na temat byłego męża i dlatego potrzebujesz "narkotyku" ? Może najlepiej jak pobędziesz jakiś czas sama i zmierzysz się z byciem ze sobą?

 

-- 10 sie 2011, 12:56 --

 

Świetny artykuł a lipcowym Zwierciadle "Po co nam słodki drań" - polecam !!!

fragmenty:

 

"- Mamy wielką wyobraźnię, jeśli chodzi o mężczyzn. Potrafimy dodać im zalet...

- Zwłaszcza te z nas, które są mocno neurotyczne, mają nieugruntowane poczucie własnej wartości i które nie są z siebie zadowolone, choćby nie wiem jak były ładne, zdolne, bogate i ślicznie ubrane. One, niestety wyznają zasadę Groucho Marksa "nie chcę należeć do klubu, który mnie przyjął na członka". W przełożeniu na relację damsko-męskie znaczy to tyle, że jeśli sobie samej się nie podobam, to uważam, że mężczyzna, który się na mnie złapał, musi być jakimś dupkiem, wybrakowanym towarem.

- Ale gdy jakiś niegrzeczny mężczyzna raz tylko na nią spojrzy...

- ...wtedy ona, żeby go zdobyć stanie na rzęsach! Bo jeśli jej się uda, udowodni sobie, że jest coś warta. W takim myśleniu czai się jednak zasadzka, bo jeśli cel zostanie osiągnięty i do tego on będzie miły, czuły, kochający, ona zacznie myśleć, że to jednak dupek.

- A jeśli ją będzie zwodził ?

- Obiecywał, opowiadał i mącił rozum? Będzie się czuła bosko, bo wyda jej się, że naprawdę żyje. Bo ona chce, żeby się coś działo : żeby się naczekać, namarzyć, żeby to co ma, nie było zwyczajne, ot byle jakie. Dlatego jeśli jakiś mężczyzna mówi jej, że przyjdzie i przychodzi, a jeszcze daje bukiet róż i stwierdza, że chce się żenić, wtedy ona ma poczucie, że życie jest zwyczajne, pozbawione natchnienia i gorączki

- Tak mówią singielki, które czekają na poryw serca równy sile tsunami.

- Jeśli rodzice kłócili się, nie lubili wzajemnie, nie spali ze sobą lub robili to rzadko i niechętnie - to one nie mogą marzyć o takiej miłości, jaką widziały w rodzinnym domu czy u sąsiadów. Wierzą w jej piękną, romantyczną wizję. Ten mit skazuje kobiety na uwodzicieli. Tylko oni potrafią mówić tak, jak sobie wymarzyły. Jeśli mężczyzna powie:

"fajna jesteś, ładna, lubię cię, to - kurde - kto to jest? Taki szarak... Ale gdy taki niegrzeczny poleci w nocy na klomb miejski, gdy przeskoczy przez płot sąsiadów i narwie dla niej róż - to tak ! A przecież on kradnie róże dlatego, że go na nie nie stać albo mu żal dla niej forsy."

 

"- nie uczymy się na błędach. Nieraz słyszałam od znajomych: "to miły facet, ale między nami nie ma prądu.

- Właśnie, albo łajdak, który krzywdzi albo samotność, albo pozostaje wreszcie przejrzeć na oczy i zgodzić się na zwykłość. Ale wtedy też źle, bo zwykłości kobiety nigdy swojemu miłemu i dobremu facetowi nie wybaczą. Chyba że pójdą na psychoterapię (...)

- Może niegrzeczny mężczyzna jest świetnym kochankiem? I to jest tajemnica o której nie wypada mówić?

- Za siódmym razem nie jest już świetnym kochankiem, bo się nudzi, potrzebuje nowych bodźców. Nowej uwiedzionej. Ale zanim do tego siódmego razu dojdzie, można się w nim zakochać po uszy. Nie wiemy, bo niby skąd mamy wiedzieć, że zwyczajny, uczciwy i dobry mężczyzna dopiero po siódmym razie, kiedy nabierze śmiałości, może oczarować. (...)

- Czyli jeżeli ten pierwszy raz z niegrzecznym był ekscytujący, to potem już tylko czekamy, aż zadrży ziemia?

- Raczej tak, ale nawet podczas tego czekania nie przyznamy, że kochanek jest do niczego. Po prostu myślimy "już mu się znudziłam, jestem do niczego, utyłam." Jesteśmy mistrzyniami w braniu winy na siebie, bo dzięki temu znów możemy marzyć, fantazjować i czekać na niezwykłą miłość i namiętność. Rajcuje nas to oczekiwanie. Nie tylko chłopcy lubią gonić króliczka. No i, niestety znów trafiamy na uwodziciela - bo tylko on wie, jak nas podkręcić. Dla niego ważne jest, żeby kobieta o nim pamiętała, żeby za nim tęskniła."

"Tylko że ci błyszczący męskimi klejnotami, dosłownie i w przenośni - to narcyzi, a więc faceci całkowicie niedostępni, którzy się w kobietach tylko przeglądają"

"- Czy jednak tęsknota nie jest lepsza niż codzienna nuda?

- Dlaczego nuda? Dlaczego nawet kobieta samodzielna i mądra nie wie, co robić z mężczyzną? Choć ma własne pieniądze, realizuje się zawodowo, nie chce mieć własnych pomysłów. Tylko czeka na pomysły partnera. Czemu trzymamy się starej wizji relacji z mężczyzną, że to on zawsze ma wprowadzać zmiany? Kiedyś kobiety były zależne, więc musiały czekać na niezależnego partnera. Teraz same mają dość pomyślunku za dwoje, ale z niego nie korzystają, tylko czekają, aż im się trafi pomysłowy Dobromir".

 

"Mówię więc kobietom: wasi mężczyźni są tacy sami jak wy. Ani bardziej cnotliwi, ani mniej. Dlatego najlepiej zrobicie, jak polubicie - na początek - swoją zwykłość i normalność, bo wtedy łatwiej wam przyjdzie polubić ich zwykłość i normalność"

 

-- 10 sie 2011, 12:57 --

 

PS Polecam wszystkim, to nie jest do nikogo konkretnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Parę lat temu rozstałem się z dziewczyną. Ona wtedy jeszcze studiowała, ja robiłem karierę w korporacji. Nasz związek trwał pół roku, ale zdążyłem zakochać się w niej. Ona ode mnie odeszła. Ona wcześniej rzuciła swojego chłopaka i związała się ze mną. Prosiła, aby utrzymać nasz związek w tajemnicy, ponieważ nie chciała mówić nikomu, że tak szybko znalazła sobie nowego chłopaka. Nie chciała poznać mnie ze swoimi znajomymi, ja mówiłem swoim znajomym, że to tylko koleżanka. Rozstaliśmy się w przyjaźni. Dzwoniłem do niej, aby utrzymać kontakt i aby porozmawiać, zaprosić na kawę. Pomogłem jej w tedy w pewnej sprawie, która wymagała męskiej ręki i inżynierskiej mojej wiedzy. Za co była mi bardzo zobowiązana.

 

Czasami nadzieja, że to chwilowa separacja umarła. Ona wróciła do swojego poprzedniego chłopaka, wyszła za niego za mąż. Na święta do siebie dzwoniliśmy, składaliśmy sobie życzenia. Zostaliśmy przyjaciółmi. Nic szczególnego w tym nikt nie widział, nikt o nas nie wiedział. Od tego czasu nie miałem poważnego związku. Takie tam przelotne znajomości, bez żadnych uczuć, choć w jednym przypadku było bardzo blisko.

 

Przypadek sprawiłzau, że zauważyłem ją jak ona spaceruje z jakimś mężczyzną. Pierwszą moją myślą było to, że ma z nim romans. Postanowiłem z nią szczerze i otwarcie porozmawiać o tym. Wyszło na to, że jej obecne małżeństwo to ruina, ale do romansu nie przyznała się. Wiarygodnie zaprzeczała, mówiąc, że to jest jej dobry kolega z pracy, który kilka razy jej pomógł i w pracy i w życiu i dlatego tak bardzo go lubi, oraz to, że on mieszka w okolicy. Poradziłem jej, aby schłodziła swoje relacje ze swoim kolegą, bo może być posądzona o romans z nim. Ona się ze mną zgodziła, obiecała mi, że tak zrobi.

 

Po jakimś miesiącu poważnego zastanawiania się na tym doszedłem do wniosku, że w zasadzie to ja ją nadal bardzo lubię oraz złapałem się na tym, że znowu mam nadzieję na związek z nią. Powiedziałem jej o moim rodzącym się uczuciu do niej, bardzo ciepło to przyjęła i była szczęśliwa. Snuliśmy plany o przyszłym związku, że oboje jesteśmy już o parę lat starsi i bardziej doświadczeni życiowo. Zacząłem częściej u niej bywać. Słyszałem tylko kłótnie i dowiedziałem się, że jej mąż otwarcie zarzuca jej kłamstwa i romans w pracy. Widziałem jej łzy i cierpienie na jej twarzy. Zakochałem się w niej ponownie. Wiedząc, że już jest oskarżona przez męża o zdradę, spotykaliśmy się po cichu, tak, aby nie było żadnych podejrzeń. Pytałem się o jej kolegę, mówiła, że kontakty z nim ograniczyła tylko do zawodowych.

 

Raz będąc u niej poznałem jej kolegę z pracy, porozmawialiśmy ze sobą, nawet nie starał się ukryć tego przed nikim (nawet przed jej mężem), że ma romans z nią, Jego postępowanie mnie zdenerwowało. Wywołał potworną awanturę pomiędzy nią i jej mężem. Przeraziło mnie to, że w czasie, gdy małżonkowie się kłócili wyzywali siebie nawzajem, na jego twarzy rysował się uśmiech. Najbardziej podobało mu się to, jak ona wyzywa od ch…. swojego męża. Kiedy zauważył, że kłótnia stała się bardzo poważna i agresywna, uciekł z ich domu. Dobrze, że jej rodzice, którzy też byli w jej domu, zapanowali nad sytuacją.

Porozmawiałem otwarcie z nią i jej mężem o nich i dowiedziałem się, że jej romans z kolegom nadal trwa i ona nie ma zamiaru tego skończyć. Zacząłem podejrzewać ją, że kłamie, ale nadal miałem nadzieję, że jakoś się to wszystko ułoży, że się rozwiedzie, powoli odzyska równowagę psychiczną, zapomni o tym wszystkim. Cały czas myślałem, że problem to jej kolega z pracy.

Nie wiedziałem, co mam myśleć o tym wszystkim. Ona twierdziła, że jej mąż jest po prostu zazdrosny, że ona żadnego romansu nie miała z kolegom z pracy i nie będzie miała. Jej mąż twierdził, co innego. Nie chciałem wierzyć jej mężowi, ufałem jej, ale złe myśli mnie dopadały coraz częściej zwłaszcza, że stała się ona coraz mniej kontaktowa. Zauważyłem, że coraz częściej i to bardzo szybko wybucha złością, gdy rozmawiałem z nią o jej problemach. Nie chciała nic mówić.

 

Dowiedziałem się ona została pobita przez męża. Jej kolega nawet zadzwonił do mnie poprosił mnie o to, abym przemówił jej do rozsądku i poradził iść na policje. Zbyłem go dyplomatycznie, bo wtedy rozmawiałem ze swoją znajomą i nie chciałem jej wtedy obciążać kłótnią pomiędzy mną a jej kolegą. Mówiąc szczerze to miałem ochotę mu wtedy przywalić, za to, że jawnie rozgłasza o swoim romansie z nią, a powinien ją chronić, tak żeby nikt o tym się nie dowiedział. Pewnie bym to zrobił, ale na szczęście go nie było przy mnie.

Ja i moja znajoma przestaliśmy się praktycznie widywać. Od czasu do czasu dzwoniliśmy do siebie. Przez kilka miesięcy widywaliśmy się tylko kilka razy. Ona miała w tym czasie dużo pracy i często wracała późno do domu. Cieszyło mnie to rzuciła się wir pracy, że zapomni o wszystkim. Cieszyło mnie to, że nadal mówi i czyni coś w sprawie rozwodu. Tylko, że to kosztuje. Zobowiązałem się do pokrycia honorarium za prawnika i za cały rozwód. Przelałem jej w sumie chyba ok. 2500pln. Pieniądze nie stanowiły dla mnie problemu. Pocieszałem ją jak umiałem. Nadal mi sugerowała, że po rozwodzie ma zamiar się ze mną oficjalnie związać i zamieszkać ze mną.

 

Nagle dowiedziałem się, że ona ma nowego przyjaciela. Zaczęła spotykać się z dosyć zamożnym cudzoziemcem, który Polsce jest dyrektorem w pewnej korporacji, nie kryła tego przed mężem, kolegom z pracy oraz mną. Pochwaliła się nim swojej dobrej koleżance. Zabrali nawet tą koleżankę do mieszkania, które on wynają. Ta sama gadka, to tylko znajomy nic więcej, że on jej załatwia kierownicze stanowisko u siebie w firmie oraz to, że będzie więcej zarabiać, że koleżanka źle zrozumiała rozmowę po angielsku pomiędzy cudzoziemcem a moją znajomą.

 

Było mi bardzo przykro. Poczułem się jak kompletny idiota. Wierzyłem jej, jej męża uważałem za kretyna i dawałem to mu odczuć. Wybielałem ją w oczach męża. Opiekowałem się nią, finansowałem jej rozwód. Tak mnie to walneło, że spać nie mogłem przez dwa dni nawet po środkach uspakających.

 

Przeczytałem całe to forum zastanowiłem się nad wszystkimi związkami, jakie miałem, do których kobiet teraz chciałbym wrócić, zacząć wszystko jeszcze raz, nie popełnić tych samych błędów. Pewne dostrzegłem dopiero teraz po lekturze Waszych postów. Powiem jeszcze jedno napisanie tego posta przyniosło mi ulgę, mogę teraz już spokojne z dystansem psychicznym rozmawiać o swojej głupocie i naiwności z każdym nawet z nią.

 

Przemyślałem wszystko i mam dla Was dobrą radę, uwierzcie w swoją intuicje, jeśli coś Wam mówi, że jest nie tak, to będzie źle. Nie, aby popaść w jakąś paranoje, ale gdym słuchał się jej to tego bym nie doświadczył. Od samego początku mówiła mi o jej romansie, ale ja zaślepiony miłością wmawiałem sobie to, co od niej usłyszałem. Po jakimś czasie przyszła myśl ona, przecież kłamie, o tego cudzoziemca jestem zazdrosny. Po rozmowie z nią, potwierdziła wszystko. Tak to wszystko prawda.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

andi, człowiek uczy się na błędach.

ta kobieta Cię omamiła, zakochałeś się w niej a ona Cię oszukiwała. trzymaj się od takich ludzi z daleka..

z perspektywy czasu będziesz się cieszyć, że z nią nie jesteś.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kiedyś byłam w toksycznym związku i to ja byłam tą toksyczną.

Dlatego mój facet ode mnie odszedł, ponieważ nie wytrzymał psychicznie.

Przeszłam terapię u psychologa i pomogła.

 

Teraz jestem już w innym związku z mężczyzną, jednak okazuje się, że mój facet jest kolegą mojego byłego, z którym tworzyłam toksyczny związek.

 

Mam obawy, że mój obecny partner dowie się o tym, że kiedyś byłam toksyczna i się znęcałam psychicznie nad tamtym człowiekiem i mnie zostawi...

 

Proszę o radę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam również miałem ciężki związek byłem z kobietą molestowaną seksualnie... Wcale nie mam do niej o to żalu mam do siebie żal, że nie potrafiłem wielu rzeczy zrozumieć i pojąć... Kocham ją nadal w głębi serca choć nie jesteś już razem... I pluję sobie w brodę... Cały związek przedstawiłem na blogu przepraszam za spam http://incognitowita.blogspot.com/ .

Największym problemem w związkach jest to, że jesteśmy osobami dysfunkcjonalnymi nie z wadami lecz z dysfunkcjami które zostały wszczepione w nas za dziecka! Na tym blogu będę opisywał te dysfunkcje współpracuję z dwoma psychologami oraz sam mam wiele przeżyć z przeszłości... Które wpływają na moje obecne zachowanie. Bardzo wielki błąd jaki popełniają ludzie to nie wyciąganie wniosków z poprzednich związków oraz szukanie wsparcia u osób trzecich raniąc tym samym uczucia partnera. Często jest tak, że ta dysfunkcjonalność jest dla nas czymś normalnym zaś dla partnera nie! Wtedy trzeba iść na terapię do psychologa, bo miłość nic nie pomoże... I nie wstydzić się swoich lęków mówić partnerowi czego się boisz, a on musi to zrozumieć musi być wyrozumiały bardzo często jest tak, że partner staje na głowie, aby wszystko było okej rozmawia itp. lecz on ma w sobie brzemię, które dźwiga. Często może być tak, że chcemy rozmawiać z kimś i mu pomóc, a on to odbiera jako atak lub akt litości, bo w dzieciństwie ojciec poniżał go lub ubliżał mu, że do niczego się nie nadaje. To jest wierzchołek góry lodowej dlatego zapraszam wszystkich na mój blog tych którzy nie widzą sensu swojego życia każdym zajmę się indywidualnie. Chce nieść pomoc innym, bo nie dałem rady nie uratowałem bliskiej mi osoby, więc czuję wielki ból... A wy też będziecie go czuć z czasem to wszystko wróci... Więc musicie sami wiedzieć czy chcecie tej pomocy... Jesteście osobami dorosłymi i odpowiedzialnymi nie dziećmi, więc nie możecie się już bać rzeczy związanych z przeszłością i pracować nad swoim charakterem!

 

-- 02 gru 2011, 16:33 --

 

christina122 powiedz mu prawdę ułatwi mu to wiele rzeczy. z czasem, zapewne będziesz się dziwnie zachowywać przez myśli nie będziesz sobą i możesz popaść w depresję przez ten lęk...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam. Zaczynam czuć się zdesperowany. Jestem z jedną dziewczyną od ponad 3 lat. Z początku było uczucie, nie przeczę. Od jakiegoś czasu jednak zaczynam dostrzegać, że to już nie to samo. Mam problem, bo dziewczyna, z którą jestem, jest ode mnie uzależniona... Ciągle pisze, dzwoni. Chce wiedzieć co robię, kiedy się spotkamy. Jest przeraźliwie zaborcza. Zaczynam się dusić. Nieraz myślę, że chcę być sam, nie chcę się angażować. Taki jestem. Lubię samotność i czas tylko dla siebie. A ona - wprost przeciwnie. Ona chce, żebyśmy zamieszkali razem... Ma nieciekawą sytuację materialną w domu i wspólne mieszkanie to dla niej ratunek... Nie potrafię jej w tej sytuacji powiedzieć, że nie czuję do niej już uczucia... Mam 25 lat i nie chcę jeszcze wchodzić w taki związek... Wiem, że niektórzy już od paru lat są po ślubie i mają w tym wieku dzieci. Mnie to w tej chwili nie interesuje. Brakuje mi singlostwa, brakuje niezależności, brakuje absolutnej swobody. Nie chcę jeszcze dzielić życia z kobietą, a w każdym razie może gdybym czuł prawdziwe uczucie, byłoby inaczej. A tak, uciekam od tego tematu. Unikam. A ona naciska. Pyta. Kiedy? Może za miesiąc? Może za 2 tygodnie? Nie potrafię jej powiedzieć: nie, nie zamieszkam z Tobą, nie chcę, nie teraz. Każda moja negatywna odpowiedź natychmiast spotyka się z morzem łez. A ja jestem zbyt miękki... Nie potrafię tak po prostu rzucić jej w twarz: "to koniec". Jej łzy całkiem mnie kruszą. Przestaję sobie z tym radzić. Wynajduję wymówki, żeby się nie spotykać. Bywa, że nie widzimy się tydzień, półtora. Wysyłam sygnały, ale ona ich nie dostrzega. Nie wiem czy nie chce, czy po prostu jest tak zaślepiona. Idealizuje mnie sobie. Jestem dla niej jakimś księciem z bajki... A ja robię co mogę, żeby dać jej do zrozumienia, że nie jestem księciem z jej bajki. Prawda jest taka, że nie chcę już z nią być. Nie chcę zaczynać wspólnego życia. Nie potrzebuję na tym etapie zaangażowania. Co mam zrobić? Jak mam jej powiedzieć, że jest mi źle, ale że nie potrafię z nią zerwać, bo boję się jej reakcji? Nie posądzam jej o myśli samobójcze, ale patrząc jak wielkie nadzieje pokłada w wyprowadzce z domu i uzależnia tą wyprowadzkę ode mnie... Jestem przerażony. Czy to ja powinienem iść do terapeuty? Czy ona? A może oboje powinniśmy pójść? Co mam robić... Proszę o jakikolwiek głos, jakąkolwiek radę...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że nie miałbym problemu ze szczerą rozmową, ale gorzej, że jest w dołku finansowym. Tzn nie ona konkretnie, tylko jej rodzice. W tej chwili to ona jest głównym źródłem dochodu... Dochodzi też kiepska relacja z ojczymem i chęć usamodzielnienia się... To paradoks, bo ona chce się usamodzielnić przy mojej pomocy... Pytałem jej dlaczego nie chce sama zamieszkać - bo nie i już. Bardzo jej współczuję i dlatego jest mi podwójnie ciężko z nią zerwać akurat teraz... Wiem, że tak nie powinno być, prawda? Nie chodzi o to, żeby być z kimś z litości. Ale czuję się trochę tak jakbym chciał uciekać z tonącego okrętu, a był jeśli nie kapitanem, to chociaż pierwszym oficerem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

truffaut, później będzie tylko bardziej bolało (ją).

lepiej powiedz jej teraz wprost o co chodzi.

bo teraz robisz jej niepotrzebnie nadzieje.

trudno, nie możesz być z nią tylko dlatego że jest w złej sytuacji materialnej. możesz jej pomóc na tym tle, ale tylko na tym jeśli masz możliwość.

ładna mi to chęć usamodzielnienia się.... (mówię o niej)

 

-- 06 gru 2011, 19:43 --

 

to raczej chęć jeszcze głębszego przywiązania się do Ciebie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Paradoksy, fakt jest faktem, że ona szantażuje mnie emocjonalnie. Wie, że jak zaczyna płakać, ja robię się łagodny. Było już kilka momentów, kiedy prawie zdobyłem się na to, żeby jej powiedzieć, że to wszystko nie ma sensu. Po czym ona rozpłakiwała się, widząc w jakim kierunku to zmierza i rzucała mi się w ramiona... Wiem, że powinienem był twardo powiedzieć "dość!", ale nie potrafiłem. Zazdroszczę niektórym bezwzględności w takich momentach. Zazdroszczę, bo tacy ludzie zachowują jasność umysłu, nie komplikują spraw, tylko jeśli trzeba - upraszczają. Nie bawią się w sentymenty i nie są przesadnie empatyczni (jak ja). Czasem w życiu potrzeba pragmatyki, nie romantyzmu. Ja to doskonale wiem, jak widać, ale niestety tylko w teorii...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witam. czasami też mam wrażenie, że jestem w toksycznym związku. Jestem z facetem od roku. od 4 miesięcy ze sobą mieszkamy. Od zawsze miał trudny charakter ale teraz jest coraz gorzej. Nie istotne są moje problemy, wie w jakim jestem stanie ale mało go to interesuje. podobno rozmowa może rozwiązać wszystko ale co w tedy kiedy ta druga strona rozmawiać nie chce? Cały czas udowadnia mi, że jestem od niego głupsza i gorsza. Kiedyś takinie był. Wydarzyło się kilka gorszych rzeczy w przeciągu miesiąca w naszym życiu ale na moje zapewnienia, że zawsze może na mnie liczyć, porozmawiać reaguje bardzo negatywnie. Dziś zapytał czy szukam jakiegoś mieszkania dla siebie ( mimo, że nie rozmawiał w ogóle o tym ze mną w żaden sposób). Jestem kompletnie załamana. Czuje się jak stara zabawka, którą nagle nie wiadomo dlaczego się wyrzuca. Dwa dni temu zapewniał, że wszystko jest ok. Dobija mnie tym bardziej myśl, że poświęciłam temu związkowi bardzo dużo z siebie. Nie wiem już co mam robić. Dodam, że mieszkam w obcym mieście, nawet nie bardzo mam tu na kogo liczyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem ciekawy czy to co tutaj piszecie. Mówicie wprost partnerom ? Co? Chcecie rozmawiać, ale czy tak jest naprawdę? Czy mówicie otwarcie o swoich potrzebach, bądźcie realistami i jeżeli z kimś się żyje, a później nie chce się z kimś żyć, bo się dusisz to to jest dla mnie śmieszne. Co uczucie ginie, znika chyba w waszych chu** i pizda**... Jeżeli ludzie mówią sobie kocham Cię to co? to te słowa są uniwersalne. Zdajcie sobie sprawę z potęgi tych słów i kogoś się nie zostawia, tylko szuka się kompromisu. Najłatwiej odklepać i dać dupy i zranić czyjeś uczucia...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jedno jest pewne zycie w toksycznym zwiazku wykancza..po co se tak meczyc skro to do niczego nie prowadzi....chyba ze druga osoba chociaz chce probuje sie zmienic..i jest nadzieja na lepsze ..dobre relacje..?Do tego jednak trzeba dojrzalosci dwoch stron...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć jestem tu po raz pierwszy i od razu przejdę do rzeczy.

Jestem po bardzo toksycznym związku ,który pozbawił mnie zaufania, wiary w to że ktoś może mnie naprawdę pokochać, tkwi we mnie do tej pory tylko oczekiwanie w napięciu na "cios" we wszystkim dopatruję się złowrogich zamiarów i rzeczy które dla "normalnych" ludzi są "normalne" ja odbieram w jakiś chory przepełniony strachem sposób.Jestem z kimś dobrym dla mnie a ciągle przepełniają mnie uczucia o których wyżej pisałam, wybieram się do psychologa ale zanim tam pójdę chciałabym się dowiedzieć czy ktoś z Was ma podobne przeżycia i jak sobie z tym radzicie i co to w ogóle jest? Tak bardzo chcę żyć normalnie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×