Skocz do zawartości
Nerwica.com

Czy ja jestem chory? - proszę o pomoc


Sunriseq

Rekomendowane odpowiedzi

Cześć,

Nazywam się Dawid, mam 28 lat, jestem grafikiem komputerowym i... jeszcze kilka lat temu moje życie było, wspaniałe.
Od jakiegoś czasu nie jestem w stanie z niego czerpać radości.

 

Choruję na nadczynność tarczycy (i to chyba ona była punktem kulminacyjnym - tak mi się przynajmniej wydaje) - 2 wizyty w szpitalu w trakcie całej choroby, izba przyjęć i migotanie przedsionków (lekarze nie leczyli nadczynności, bo uznali, że samo przejdzie).

 

Od dziecka byłem podatny na sytuacje stresowe, bardzo przeżywam wszystko co się dzieje, przykład:
a) Wszędzie wyjeżdzam pół godziny wcześniej niż hm... normalny człowiek - boję się, że się spóźnię (a tego nie cierpię), bo korek, bo mi samochód się zepsuje, bo będzie wypadek i mnie opóźni i tak zbiera się powódów
b) wychodząc z domu wielkokrotnie sprawdzam czy zakręciłem gaz z palników, czasem zamknę drzwi i wracam żeby ponownie sprawdzić czy aby na pewno wyłączyłem kuchenkę.
c) stresuję się pracą, mam obowiązków za 3 osoby i czuję, że nie daję rady..
d) łykam tabletkę i boję się, że się uduszę (przez co automatycznie tętno podskakuje)

e) idąc na spacer boję się, że mi tętno skoczy za bardzo - więc znów proces -> opaska i sprawdzanie
i wiele wiele innych...

 

I teraz sedno, mam unormowaną tarczycę od kilku miesięcy, endokrynolog twierdzi, że jest duża szansa na to, że uda mi się wyjść z tego całkowicie, ale... no właśnie codziennie mam wysokie tętno, które mierzę non-stop. W spoczynku podczas siedzenia mam w granicy 90-105 ud/min. czuję jak skacze mi cała klatka piersiowa, jest mi słabo, czuję zawroty głowy.

Dzisiejsza sytuacja sprowokowała mnie do tego żeby napisać na forum. Mam urlop, byłem z psem na chwilę u rodziców, którzy mieszkają niedaleko, podczas powrotu zrobiło mi się trochę słabo, sprawdziłem opaskę i tętno miałem w granicach ~130 ud/min. - chyba dużo jak na zwykły spacer? Wróciłem do domu i przez najbliższą godzinę mierzyłem tętno, które było w granicy ~100 ud/min. Przez cały czas myślałem co mi jest, dlaczego tak się dzieje - masa pytań bez odpowiedzi.

 

Kardiologicznie jestem sprawny - 2 miesiące temu podczas badań holter i badanie usg nie wykazały żadnych dolegliwości, mało tego Pani kardiolog powiedziała, że jestem okazem zdrowia - "mhm, taaa.. jasne" - tak wtedy pomyślałem.

 

Mieszkam z dziewczyną, która mówi mi, że jestem hipochondrykiem, że robię to by zwrócić na siebie uwagę - irytuję się wtedy, bo tak nie jest, nie potrzebuję, żeby ktoś przy mnie "skakał" ja tylko chcę dojść do tego CO MI JEST.

 

Jakich badań nie zrobię to wszystkie są bardzo dobre.
To samo z problemami żołądkowymi  krew z obu "odcinków" się zdarzyła, tydzień w szpitalu, ale jakie badanie by nie było robione zawsze wyniki super. Nic z tego nie rozumiem, nie potrafię sobie pomóc - paradoksalnie kogo byście nie zapytali to odpowie o mnie, że jestem "wiecznie uśmiechnięty, wesoły".

 

Czuję ciągły niepokój, lęk, że te tętno mnie zabije, że będę sam w domu i nikt mi nie pomoże. Od kilku lat towarzyszy mi uczucie, że "młodo umrę".
Chciałbym odpowiedzi czy to jest problem w mojej głowie czy jednak jest coś czego nie zdiagnozowano i.. po czasie da o sobie znać.

 

Przepraszam za chaos w tej wypowiedzi, ale piszę to chyba emocjami - bo sięgnęły w moim przypadku zenitu.

Ps. Pisząc tą wypowiedz zerknąłem na tętno i są 94 uderzenia.

 

Dziękuję
Dawid

 

 

 

 

Edytowane przez Sunriseq

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć @Sunriseq 🙂

Przede wszystkim - jest pole do interwencji psychologicznej, lęki nie dają Ci żyć normalnie, stresujesz się, więc na pewno powinieneś odwiedzić również psychologa.

Możliwe, że coś Ci dolega rzeczywiście, a stres pogłębia objawy. Psychosomatyka jest niezwykle silna i czasami jestem w szoku, gdy wyliczę sobie, co mi minęło po tym, jak zwyczajnie w świecie zaczęłam brać leki. 

Twoja dziewczyna może mieć rację z ta hipochondrią, ale też nie do końca ją rozumie. Dla zdrowych osób hipochondrycy są nie do zniesienia, bo otoczeniu wydaje się, że robisz to wszystko dla współczucia i zainteresowania. Ale hipochondryk naprawdę wierzy, że cos mu dolega, że coś złego się z nim stanie i strasznie się tego boi. Czasami te obawy są irracjonalne - ale na tym polega nerwica lękowa. Ja się boję czegoś nieokreślonego, Ty sie możesz bać czegoś konkretnego (chorego serca, nerek, płuc, cokolwiek) ale w obu przypadkach potrzebujemy leczenia.

Jeżeli boisz się leków, to spróbuj chociaż psychoterapii. Może Ci znacznie pomóc.

Jeśli jesteś grafikiem komputerowym i odczuwasz wielki stres w pracy, rozważ jej zmianę. Mając doświadczenie, na pewno mozesz szukać pracy w innej firmie. Skoro masz nadmiar obowiązków, to tak zgaduję, że trafiłeś do jakiejś bezlitosnej korporacji ;) Ale nie wiem. Jako grafik zawsze możesz się bawić w pracę freelancerską, ale to trudne, albo założyć własną firmę i świadczyć usługi graficzne. To wymaga umiejętności dojścia do klienta (ja jej nie mam).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć,

 

Minęło trochę czasu od mojego ostatniego wpisu i.. jest źle - chociaż chciałbym, żeby było inaczej.

 

W grudniu zerwałem z dziewczyną, w wielkim skrócie - myślałem, że jest mi wierna, cóż prawda okazała się inna, ale piszę to tylko jako podsumowanie pewnego zakończonego etapu w życiu. Pogodziłem, się ze wszystkim, życzę jej jak najlepiej i ogólnie temat zamknięty :).

 

Grudzień jakoś przeleciał, styczeń i luty też w miarę, myślałem, że zaczynam nowy etap w życiu, że zamykam wszystko co było i idę do przodu, prawie... W marcu czułem się źle (coś jakby przeziębienie) z wiadomych przyczyn wziąłem w pracy L4 i zostałem w domu. Tak ponad miesiąc byłem na L4 -> ciągłe duszności, kaszel (zwłaszcza po posiłku), ucisk w klatce piersiowej. Kilka tele porad z lekarzem, początkowo podejrzewał astmę, dostałem Ventolin i miałem sprawdzać czy przechodzi, nie działało kompletnie nic. Kolejna porada i podejrzenie refluksu, w grę wszedł Inhibitor Pompy Protonowej (który biorę do teraz). Obecnie z nadczynności wpadłem w niedocznynność (pomyślałem, to w sumie dobrze, mniejsze ryzyko poważnych powikłań). Tak objawy trwały, nie zmieniało się nic, praktycznie od rana do wieczora czułem się fatalnie, wieczorami objawy się nasilały - coś jakby ścisk na poziomie tarczycy lub poniżej jabłka Adama.

 

Pod sam koniec leczenia lekarz zasugerował coś na uspokojenie i do akcji wkroczyła Egzysta, lek który miał sprawić u mnie "radość". Tydzień później musiałem zadzwonić do lekarza z informacją jak się czuję. Początki były ciężkie, stan jakbym wypił kilka piw i tak miał funkcjonować. Poza skutkami ubocznymi nie czułem się lepiej/weselej, ale jakoś minimalnie było "lżej" objawy już nie były takie silne, pozwoliły na powrót do pracy. 

 

Minęły 2 tygodnie i jest źle, ucisk w gardle, pieczenie nawet w nosie, budzę się z bólem gardła, paradoksalnie cały ból dotyczy zakresu od tyłu nosa - ale dość rzadko do "dołka" przy tarczycy, poniżej jest okej. Będąc na L4 czyli od ponad miesiąca mam dietę łatwostrawną, jem małe posiłko, wykluczyłem wszystko co może mi szkodzić w kwestii refluksu. Więc rano i wieczorem biorę IPP, po każdym dużym posiłku syrop Gaviscon. Dieta + farmakologia + spanie z tułowiem wyżej (żeby się w nocy czasem nie ulewało) i...? Nic, czuję się nadal źle, boli mnie szyja, ale jakby "od środka". Egzysta o ile działała to na chwilę kilka dni dosłownie. 

 

Każdy normalny człowiek pomyślałby - TO MUSI BYĆ REFLUKS, podręcznikowe objawy, owszem tylko dlaczego nic nie działa? Ludzie mając refluks piją/palą/jedzą tragicznie i.. jakoś ten refluks jest i radzą sobie. Ja nie piję kawy/alkoholu/ herbatę (tylko bardzo słabą), zmiana diety, nawyków i... nic.

 

Czy brak reakcji na te wszystkie rzeczy może świadczyć o refluksie? Czy to moja psychika mi robi żarty i ewidentnie nie pozwala normalnie funkcjonować? Przez to, że czasem czuję, że jedzenie mi się zatrzymuje w okolicy gardła każdy posiłek, każdy kęs jest nieustannym myśleniem czy teraz będzie ok, czy coś znów "stanie" w gardle.

 

Dorosły facet, a zamiast myśleć o domu, założeniu rodziny, po prostu cieszeniu się życiem.. zastanawiam się czy kiedykolwiek 1 dzień będzie tym bez objawów, w którym rano wstanę z uśmiechem i położę się spać radosny/szczęśliwy. Nie mam już pomysłu, co powinienem zrobić, gdzie się udać, ale czuję, że niszczy mnie to od środka, ta niewiedza, ten ból, ten brak diagnozy.

 

Jeżeli ktoś kiedykolwiek miał podobnie, to będę wdzięczny za odpowiedź, motywację, pocieszenie, cokolwiek, iskierkę nadziei, że może być lepiej.

 

Dziękuję

Pozdrawiam

Sun

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 27.05.2020 o 22:09, Sunriseq napisał:

Cześć,

 

Minęło trochę czasu od mojego ostatniego wpisu i.. jest źle - chociaż chciałbym, żeby było inaczej.

 

W grudniu zerwałem z dziewczyną, w wielkim skrócie - myślałem, że jest mi wierna, cóż prawda okazała się inna, ale piszę to tylko jako podsumowanie pewnego zakończonego etapu w życiu. Pogodziłem, się ze wszystkim, życzę jej jak najlepiej i ogólnie temat zamknięty :).

 

Grudzień jakoś przeleciał, styczeń i luty też w miarę, myślałem, że zaczynam nowy etap w życiu, że zamykam wszystko co było i idę do przodu, prawie... W marcu czułem się źle (coś jakby przeziębienie) z wiadomych przyczyn wziąłem w pracy L4 i zostałem w domu. Tak ponad miesiąc byłem na L4 -> ciągłe duszności, kaszel (zwłaszcza po posiłku), ucisk w klatce piersiowej. Kilka tele porad z lekarzem, początkowo podejrzewał astmę, dostałem Ventolin i miałem sprawdzać czy przechodzi, nie działało kompletnie nic. Kolejna porada i podejrzenie refluksu, w grę wszedł Inhibitor Pompy Protonowej (który biorę do teraz). Obecnie z nadczynności wpadłem w niedocznynność (pomyślałem, to w sumie dobrze, mniejsze ryzyko poważnych powikłań). Tak objawy trwały, nie zmieniało się nic, praktycznie od rana do wieczora czułem się fatalnie, wieczorami objawy się nasilały - coś jakby ścisk na poziomie tarczycy lub poniżej jabłka Adama.

 

Pod sam koniec leczenia lekarz zasugerował coś na uspokojenie i do akcji wkroczyła Egzysta, lek który miał sprawić u mnie "radość". Tydzień później musiałem zadzwonić do lekarza z informacją jak się czuję. Początki były ciężkie, stan jakbym wypił kilka piw i tak miał funkcjonować. Poza skutkami ubocznymi nie czułem się lepiej/weselej, ale jakoś minimalnie było "lżej" objawy już nie były takie silne, pozwoliły na powrót do pracy. 

 

Minęły 2 tygodnie i jest źle, ucisk w gardle, pieczenie nawet w nosie, budzę się z bólem gardła, paradoksalnie cały ból dotyczy zakresu od tyłu nosa - ale dość rzadko do "dołka" przy tarczycy, poniżej jest okej. Będąc na L4 czyli od ponad miesiąca mam dietę łatwostrawną, jem małe posiłko, wykluczyłem wszystko co może mi szkodzić w kwestii refluksu. Więc rano i wieczorem biorę IPP, po każdym dużym posiłku syrop Gaviscon. Dieta + farmakologia + spanie z tułowiem wyżej (żeby się w nocy czasem nie ulewało) i...? Nic, czuję się nadal źle, boli mnie szyja, ale jakby "od środka". Egzysta o ile działała to na chwilę kilka dni dosłownie. 

 

Każdy normalny człowiek pomyślałby - TO MUSI BYĆ REFLUKS, podręcznikowe objawy, owszem tylko dlaczego nic nie działa? Ludzie mając refluks piją/palą/jedzą tragicznie i.. jakoś ten refluks jest i radzą sobie. Ja nie piję kawy/alkoholu/ herbatę (tylko bardzo słabą), zmiana diety, nawyków i... nic.

 

Czy brak reakcji na te wszystkie rzeczy może świadczyć o refluksie? Czy to moja psychika mi robi żarty i ewidentnie nie pozwala normalnie funkcjonować? Przez to, że czasem czuję, że jedzenie mi się zatrzymuje w okolicy gardła każdy posiłek, każdy kęs jest nieustannym myśleniem czy teraz będzie ok, czy coś znów "stanie" w gardle.

 

Dorosły facet, a zamiast myśleć o domu, założeniu rodziny, po prostu cieszeniu się życiem.. zastanawiam się czy kiedykolwiek 1 dzień będzie tym bez objawów, w którym rano wstanę z uśmiechem i położę się spać radosny/szczęśliwy. Nie mam już pomysłu, co powinienem zrobić, gdzie się udać, ale czuję, że niszczy mnie to od środka, ta niewiedza, ten ból, ten brak diagnozy.

 

Jeżeli ktoś kiedykolwiek miał podobnie, to będę wdzięczny za odpowiedź, motywację, pocieszenie, cokolwiek, iskierkę nadziei, że może być lepiej.

 

Dziękuję

Pozdrawiam

Sun

Po przeczytaniu tego postu poczułam się jakbym czytała o sobie. Ciągły lęk, doszukiwanie u siebie różnorakich objawów, no i refluks. Ja równiez nie pamiętam kiedy wstałam rano z uśmiechem i myślą, że nic mi nie jest, czuję się wspaniale i chce mi się żyć, więc doskonale wiem co czujesz. 

Jak będziesz chciał po prostu pogadać pisz śmiało. 

Pozdrawiam ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 7.08.2019 o 13:00, Sunriseq napisał:

Cześć,

Nazywam się Dawid, mam 28 lat, jestem grafikiem komputerowym i... jeszcze kilka lat temu moje życie było, wspaniałe.
Od jakiegoś czasu nie jestem w stanie z niego czerpać radości.

 

Choruję na nadczynność tarczycy (i to chyba ona była punktem kulminacyjnym - tak mi się przynajmniej wydaje) - 2 wizyty w szpitalu w trakcie całej choroby, izba przyjęć i migotanie przedsionków (lekarze nie leczyli nadczynności, bo uznali, że samo przejdzie).

 

Od dziecka byłem podatny na sytuacje stresowe, bardzo przeżywam wszystko co się dzieje, przykład:
a) Wszędzie wyjeżdzam pół godziny wcześniej niż hm... normalny człowiek - boję się, że się spóźnię (a tego nie cierpię), bo korek, bo mi samochód się zepsuje, bo będzie wypadek i mnie opóźni i tak zbiera się powódów
b) wychodząc z domu wielkokrotnie sprawdzam czy zakręciłem gaz z palników, czasem zamknę drzwi i wracam żeby ponownie sprawdzić czy aby na pewno wyłączyłem kuchenkę.
c) stresuję się pracą, mam obowiązków za 3 osoby i czuję, że nie daję rady..
d) łykam tabletkę i boję się, że się uduszę (przez co automatycznie tętno podskakuje)

e) idąc na spacer boję się, że mi tętno skoczy za bardzo - więc znów proces -> opaska i sprawdzanie
i wiele wiele innych...

 

I teraz sedno, mam unormowaną tarczycę od kilku miesięcy, endokrynolog twierdzi, że jest duża szansa na to, że uda mi się wyjść z tego całkowicie, ale... no właśnie codziennie mam wysokie tętno, które mierzę non-stop. W spoczynku podczas siedzenia mam w granicy 90-105 ud/min. czuję jak skacze mi cała klatka piersiowa, jest mi słabo, czuję zawroty głowy.

Dzisiejsza sytuacja sprowokowała mnie do tego żeby napisać na forum. Mam urlop, byłem z psem na chwilę u rodziców, którzy mieszkają niedaleko, podczas powrotu zrobiło mi się trochę słabo, sprawdziłem opaskę i tętno miałem w granicach ~130 ud/min. - chyba dużo jak na zwykły spacer? Wróciłem do domu i przez najbliższą godzinę mierzyłem tętno, które było w granicy ~100 ud/min. Przez cały czas myślałem co mi jest, dlaczego tak się dzieje - masa pytań bez odpowiedzi.

 

Kardiologicznie jestem sprawny - 2 miesiące temu podczas badań holter i badanie usg nie wykazały żadnych dolegliwości, mało tego Pani kardiolog powiedziała, że jestem okazem zdrowia - "mhm, taaa.. jasne" - tak wtedy pomyślałem.

 

Mieszkam z dziewczyną, która mówi mi, że jestem hipochondrykiem, że robię to by zwrócić na siebie uwagę - irytuję się wtedy, bo tak nie jest, nie potrzebuję, żeby ktoś przy mnie "skakał" ja tylko chcę dojść do tego CO MI JEST.

 

Jakich badań nie zrobię to wszystkie są bardzo dobre.
To samo z problemami żołądkowymi  krew z obu "odcinków" się zdarzyła, tydzień w szpitalu, ale jakie badanie by nie było robione zawsze wyniki super. Nic z tego nie rozumiem, nie potrafię sobie pomóc - paradoksalnie kogo byście nie zapytali to odpowie o mnie, że jestem "wiecznie uśmiechnięty, wesoły".

 

Czuję ciągły niepokój, lęk, że te tętno mnie zabije, że będę sam w domu i nikt mi nie pomoże. Od kilku lat towarzyszy mi uczucie, że "młodo umrę".
Chciałbym odpowiedzi czy to jest problem w mojej głowie czy jednak jest coś czego nie zdiagnozowano i.. po czasie da o sobie znać.

 

Przepraszam za chaos w tej wypowiedzi, ale piszę to chyba emocjami - bo sięgnęły w moim przypadku zenitu.

Ps. Pisząc tą wypowiedz zerknąłem na tętno i są 94 uderzenia.

 

Dziękuję
Dawid

 

 

 

 

Hej, mogę z doświadczenia powiedzieć, że nerwica potrafi z ciałem zrobić wszystko. Ja przeszedłem jeszcze dłuższą drogę niż Ty i jestem okazem zdrowia (fizycznie). Zacznij brak leki i idź na terapię - będzie dużo lepiej, normalnie. Pozdrawiam!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie spodziewałem się, że dostanę odpowiedź :).

 

Dziękuję, terapia to droga, którą muszę przejść (nie wiem czemu gdzieś wewnętrznie się przed tym bronię).

Zastanawiam się co jest problemem z "głową" a co rzeczywistą chorobą.

 

Dodatkowo to już trwa od dawna, ale teraz potrafię to nazwać, pojawiło się mocne wypalenie zawodowe (robiłem sobie nawet test), mam więc co ze sobą robić - akurat nad tym faktem już pracuję, rozwijam się, żeby zmienić pracę.

 

 

W dniu 30.07.2020 o 16:36, Realistka napisał:

Po przeczytaniu tego postu poczułam się jakbym czytała o sobie. Ciągły lęk, doszukiwanie u siebie różnorakich objawów, no i refluks. Ja równiez nie pamiętam kiedy wstałam rano z uśmiechem i myślą, że nic mi nie jest, czuję się wspaniale i chce mi się żyć, więc doskonale wiem co czujesz. 

Jak będziesz chciał po prostu pogadać pisz śmiało. 

Pozdrawiam ;)

Napisałem na priv 🙂

Edytowane przez Sunriseq

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej, 

 

u mnie znów coraz gorzej, od rana do wieczora osłabienie ciała/mięśni (Zwłaszcza ręce), zawroty głowy, lekkie zaburzenia widzenia. Ostatnio obudzę się co noc w okolicach 2:00, budzę się, a po chwili mam problem z oddychaniem, takie uczucie ze niby oddycham, ale to nic nie daje(tak jakby mnie nie dotlenialo) po chwili przechodzi i mogę się położyć spać. Trwa to do 10 minut i przypomina trochę walkę o oddech.

 

Za dnia nie mam na nic siły, czuje się słaby, trochę jak z waty. Kładąc się do łóżka, zamykam oczy i czuje jak mi się kręci w głowie(i tak póki nie zasnę). Jak się w nocy obudzę to idąc np. do łazienki odbijam się lekko od ścian, bo mi jakoś dziwnie. Często sprawdzam cukier (mama ma cukrzyce) wiec podejrzewałem ze to może z tego, na czczo mam w granicy 95 (czyli teoretycznie norma) o ile wierzyć temu urządzeniu. Za dnia po posiłku tez w tych okolicach. Chociaż i tak wiarygodny jest ten pomiar na czczo. 
 

Czuję się jak chodzące zombie, niby fukcjonuję, ale nic poza tym, więcej tu dołujących rzeczy niż pozytywów. 
 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak nikt nie będzie chciał odpisać, to spoko :P

 

Popiszę sobie sam dla siebie :P

 

Z dnia na dzień coraz gorzej (nie wiem czy zwiastuje to koniec urlopu i... powrót do pracy?) Nie czuję z tego powodu jakiegoś złego samopoczucia. Drżenie rąk i ich osłabienie, zaburzenia widzenia, zastanawiam się czy możliwe jest to, że może to być SM? Tak trochę o tym poczytałem, i objawy pasują idealnie. Pytanie czy to znów moje "urojenia" czy może być to fakt?

 

Co sądzicie o treningu autogenny Schultza? Ktoś próbował? Sprawdza się? (chociaż w jakimkolwiek stopniu).

 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 21.08.2020 o 23:36, Sunriseq napisał:

Co sądzicie o treningu autogenny Schultza? Ktoś próbował? Sprawdza się? (chociaż w jakimkolwiek stopniu).

 

 

 

Nie próbowałem ale warto spróbować, warto sie też zapytać czego boje sie w relacjach z innymi ludźmi i co mi obecny stan daje- jakie korzyści. 

 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×