Skocz do zawartości
Nerwica.com

Czy mój stan kwalifikuje się do wizyty u specjalisty.


jjjack

Rekomendowane odpowiedzi

Witam serdecznie. Założyłem ten temat, gdyż zupełnie nie wiem już co mam myśleć. Jestem pewien, że to co ostatnio dzieje się z moją psychiką jest niewłaściwe. Zawsze uważałem się za twardego człowieka, który poradzi sobie ze wszystkim ale od ponad 2 lat zauważyłem stopniowo nasilające się symptomy, które coraz ostrzej dają mi się we znaki. Chciałbym wiedzieć, czy moje dolegliwości nadają się do wizyty u specjalisty i jeśli tak to, czy takie wizyty cokolwiek pomagają.

 

Poniżej trochę o mnie. Nie wiem, czy moja przeszłość może mieć jakieś znaczenie, ale skoro już piszę to chciałbym przedstawić sprawę w możliwie jasnym świetle (zakładam, że czytanie moich wypocin nie każdemu sprawia przyjemność dlatego zaobserwowane przeze mnie niepokojące symptomy wymieniłem w bardziej syntetyczny sposób na samym dole.)

 

Dzieciństwo i rodzice:

 

Nie mogę powiedzieć że miałem nieszczęśliwe dzieciństwo. Zawsze chodziłem czysty, a kiedy wracałem do domu ze szkoły czekał na mnie ciepły obiad. Jedynym problemem były ciągłe awantury rodziców, a raczej nieprzerwany monolog mojej matki skierowany w stronę ojca. Sam do tej pory nie wiem jak ten człowiek znosił ten krzyk i obelgi od 6 rano do samego wieczora. Nie chce jednoznacznie obwiniać matki, gdyż ojciec zawsze miał problemy z wyrażaniem uczuć. Z tego co mi wiadomo był wychowany w bardzo chłodnej rodzinie. Nigdy nie widziałem jakichś typowych zachowań jak przytulanie, trzymanie się za ręce, czy choćby przyjacielska dłuższa rozmowa między rodzicami. Rozumiem, że matce mogło tego brakować tym bardziej, że często podkreślała że czuje się sama w tym związku. Sama jednak także nigdy nie inicjowała takich zachowań, czasem miałem wrażenie że kiedy ojciec czegoś próbował to odtrącała go. Możliwe że po prostu po wielu próbach zaprzestał. Do awantury temat znajdował się zawsze. Przeważnie kiedy awantury zaczynały się o 6 rano kiedy tylko zadzwonił budzik, pretekstem do ataków na ojca było wyciąganie jego błędów z przeszłości. Często wyciągane i maglowane były te same tematy. Dotyczyły głównie seksualności i relacji damsko męskich. Matka oskarżała ojca o bycie zboczeńcem, babiarzem, obrzydliwcem. Sam nigdy nie zauważyłem w jego zachowaniu niczego niepokojącego.

Jego dzień wyglądał następująco. Wstawał rano o 6.00. Następnie słuchał kazania o tym jaki jest zboczony, leniwy, jakim jest kłamcą i ciężarem dla matki. Około 7.00 szedł do kuchni jeść śniadanie, gdzie matka stała nad stołem nie przerywając swoich rozważań na temat jego moralności. Pilnowała też żeby nie jadł za dużo i nie kroił za grubo chleba bo "wyżera dzieciom". Wypuszczała go o 7.45 aby nie zdążył "iść na baby". Z pracy do domu miał wracać nie później niż 16.15. Kiedy był punktualny czasem udawało mu się zjeść obiad w ciszy i miał jakąś godzinkę spokoju. W przypadku spóźnienia o minutę czy dwie awantura zaczynała się od wejścia. Wtedy też często były kontrole trzeźwości " bo na pewno się spóźnił, bo pił w tym burdelu (pracy)" Później ojciec szedł na telewizję i oglądali ją z matką. Jak leciał jakiś wciągający film to było cicho, czasem były salwy monologu i tak cały dzień. Na wieczór obowiązkowo godzina czy dwie kazania umoralniającego za zamkniętymi drzwiami, które nic nie dawały bo krzyk było słychać na dole klatki schodowej. Rodzice spali oddzielnie przy czym telewizor był odłączany żeby ojciec nie oglądał "zboczonych obrzydliwych bab".

Do przemocy fizycznej nigdy nie dochodziło. Ojciec nie reagował. Często drzemał w czasie "ostrzału". Nie odpowiadał bo to zaostrzało atmosferę. Matka oprócz ojca wybierała również okresowo kogoś z rodzeństwa i się z nim gniewała przez jakiś okres. Po jakimś czasie przestaliśmy się tym przejmować bo rozpracowaliśmy ten system i czasem mówiliśmy do siebie "o teraz twoja kolej". Kiedy atakowała jedno z nas oskarżała o bycie niewdzięcznym, bycie najgorszym dzieckiem. W starszym wieku doszły oszczerstwa dotyczące narkotyków czy alkoholu. Reszta rodzeństwa w tym czasie była gloryfikowana, dostawała jakieś dobre jedzenie, była wychwalana przez matkę. Później obiekt się zmieniał i tak wkoło.

Kategorycznie występował zakaz okazywania jakiegokolwiek poparcia dla ojca. Było to jednoznaczne ze ściągnięciem na siebie "gniewu boskiego". nawet zbyt długie przebywanie z ojcem w pozytywnej atmosferze mogło stać się punktem zapalnym. Matka wykorzystywała nas jako prywatne SS do pilnowania ojca. Nie mógł wychodzić z domu sam, zawsze miał zabrać dziecko bo się nudzi. Potem byliśmy dokładnie wypytywani o szczegóły wypadu "do babci" lub na "karmienie łabędzi". Najgorzej denerwowało mnie jak zaczynała jej się wizja, że

"weszliśmy w spółkę z ojcem" że czegoś jej nie mówimy. Oskarżała nas że płaci nam za milczenie :-) Pamiętam, że byliśmy inwigilowani jeśli chodzi o znajomych czy rzeczy prywatne. Żadna szuflada czy zakątek regału nie był bezpieczny.

 

Dojrzewanie:

Zawsze byłem lubiany przez wszystkich. Potrafiłem dostosować swoje postrzeganie rzeczywistości do myślenia innych ludzi. Wczuć się w ich sytuacje. Miałem bardzo rozwiniętą empatię. Był to duży plus, często słyszałem "skąd wiedziałeś o czym myślę?, "ty to zawsze mnie rozumiesz jak nikt"". A ja po prostu byłem wyszkolony w snuciu przypuszczeń. Przez lata obserwowałem mistrza w działaniu który po mikro ekspresjach twarzy rozpoznawał kłamstwo. Nie uchodziła mi też żadna najdrobniejsza sprzeczność w czyjejś wypowiedzi (od razu wyłapywałem oczywiste kłamstwo). Do dziś rozmawiając z kimś mogę z dużym prawdopodobieństwem i bez wysiłku z mojej strony wyczuć, jakie dana osoba odczuwa emocje w danej chwili, jakie ma intencje, po co rozpoczynała rozmowę, co chce przez nią uzyskać. Niestety lubili mnie też szkolni chuligani. Wyczuwali moją łagodną osobowość i zupełny brak wrogości. Nie spotkały mnie na szczęście żadne poważnie przykre sytuacje. Trochę guzów i siniaków jak to u każdego dziecka wychowywanego na blokowisku. Trzeba było sobie radzić :). W wieku 17 lat w domu z rodzeństwa zostało na dwoje. Ataki z powodu zmniejszenia ilości celów się zagęściły. jeden z nich był szczególnie bolesny i dotkliwy, zostałem na tyle zmieszany z błotem jako debil i wariat, że nie wytrzymałem. Udałem się do psychiatry i opowiedziałem o wszystkim. Siedział ze mną ponad godzinę, wypytywał, na końcu stwierdził że jestem bardzo mądrym młodym człowiekiem i nie stwierdza zaburzeń psychicznych. Wystawił mi nawet zaświadczenie "nie stwierdzam zaburzeń psychicznych" którego nigdy matce nie pokazałem (może chciał ją nim nastraszyć ). Zalecił abym za wszelką cenę znalazł sobie dobrą dziewczynę i się wyprowadził. Bardzo tego wtedy chciałem.

W wieku 19 lat po maturze miałem już dziewczynę i udało mi się wynająć mieszkanie. Podjąłem pracę i pojawił się dylemat. Nie lubiłem się uczyć, szkoła była dla mnie katorgą. Jedyna dyscyplina naukowa jaka mnie fascynowała to biologia. Cokolwiek raz przeczytałem, czy usłyszałem zapamiętywałem w locie. Zawsze miałem 5. fascynowało mnie funkcjonowanie żywych organizmów, ludzkiego ciała, mózgu. Złożyłem papiery na Akademie Medyczną i dostałem się bez problemu.

Moja radość nie trwała długo. W domu usłyszałem, że to są studia dzienne i nie dostanę nawet złotówki. Starsza siostra skończyła finansowane z pieniędzy rodziców prestiżowe studia, ja usłyszałem, że pieniędzy nie ma. jest ciężka sytuacja i mam sobie podjąć studia na miejscu (były tylko odrzucające mnie nieprzyszłościowe kierunki) i sobie na nie zarobić. Nie miałem wyjścia. Kiedy obroniłem licencjat nastąpiły pierwsze nieprzyjemne zmiany w moim życiu. Okazało się że po 5 latach udanego, partnerskiego związku opartego na zaufaniu moja dziewczyna mnie zdradza. Może podświadomie starałem się aby niczego w tym związku nie brakowało żeby stworzyć przeciwieństwo tego co miałem w domu nie wiem.. Nie ukrywała tego nawet "tak wyszło". Nie ukrywam, że mnie to wtedy zabolało ale jej wybaczyłem, w końcu człowiek to tylko człowiek. W niedługim czasie zacząłem dostawać informacje od moich dalszych znajomych, że dostawali od niej różne ciekawe propozycje. Powiedziałem basta i się rozeszliśmy, poszła od razu mieszkać z tym z którym mnie zdradziła pierwszy raz. Do tej pory dostaje od niej co najmniej raz na miesiąc jakieś propozycje "spotkania na kawę" a minęło już parę lat. Wszystkie je ignoruje bo okazałą się toksyczną osobą, a tego mi akurat najmniej potrzeba. Później przez około rok byłem sam.

 

Pierwsze niepokojące objawy które pamiętam:

 

Po około roku zacząłem coraz częściej łapać stany przygnębienia, każdy mój dzień wyglądał tak samo. Ciężka praca fizyczna (mogłem pracować umysłowo, ale stwierdziłem, że ciężkiej pracy się nie boję, są lepsze zarobki i tak już zostało). Po pracy albo sport (siłownia, bieganie) albo siedzenie w domu. Wtedy jeszcze radość i powiew nowości dawały mi spotkania z przyjaciółmi. Coraz częściej wieczorami czułem, że tracę czas. Że straciłem kolejny dzień życia. rano miałem duże opory aby iść do pracy. W myślach widziałem tylko długi szary korytarz którym za chwilę będę kolejny raz szedł aby za "psie pieniądze" niszczyć kręgosłup i kolana. W naszej grupie panowało ogólne przygnębienie i frustracja ale większość znosiła to lepiej niż ja. Czułem się jak totalny robol. Widziałem jak znajomi kończą magistra, poznają dziewczyny. A ja dzień w dzień to samo, dreptałem w miejscu.

W pewien bardzo szczęśliwy weekend znajomi na siłę wyciągali mnie do baru i ostatecznie im się udało. Los chciał że poznałem tam swoją przyszłą byłą żonę.

Podobno od razu jej się spodobałem, ona mi zresztą też, ale nie podchodziłem nawet bo co taki prosty człowiek może zaoferować takiej kobiecie. Moi koledzy za to nie próżnowali i nawiązali kontakt z ich grupą, potem przenieśli się do 2 lokalu. ja iść nie chciałem, widziałem, że znów straciłem szansę a dziewczyny były ostro kokietowane. Ostatecznie kolega namówił mnie żeby zajść jeszcze do tego 2 baru. nagle coś mnie tknęło i podszedłem do niej, usiadłem i zaczęliśmy rozmawiać. Czas pokazał, że to bardzo inteligentna, piękna, wartościowa kobieta. W dodatku kopia mojego światopoglądu, zainteresowań, toku rozumowania. Mogliśmy porozumiewać się bez słów. Byłem bardzo szczęśliwy. W zasadzie zaczął się najszczęśliwszy okres w moim życiu. Dzięki niej poznałem wielu nowych znajomych a także przyjaciół z prawdziwego zdarzenia. Wkrótce zamieszkała u mnie a po roku wzięliśmy ślub. Może szybko ale to nie była tylko chemia, to była rozważna decyzja nas obojga. W życiu ani ona ani ja nie spotkaliśmy kogoś tak nam odpowiadającego. Byłem przeciwnikiem posiadania w domu czegokolwiek, czym trzeba się zajmować ale namówiła mnie na zwierzaka. Sporo podróżowaliśmy. Wcześniej nigdzie nie jeździłem, ale miałem odłożone trochę pieniędzy (nie miałem na co wydawać kiedy mieszkałem sam) ona zresztą również. Szczerze mówiąc miałem problemy w sprawnym poruszaniu się nawet międzymiastową komunikacją. Z nią się wszystko zmieniło, podróżowaliśmy tanimi połączeniami, na stopa, spaliśmy w tanich hostelach. Czasem nie było pewności czy będzie gdzie spać. Ja zawsze sobie ceniłem spokój, stabilność, pewność podejmowanych działań. Wszystko planowałem 3 kroki do przodu unikając jakiegokolwiek zagrożenia. ona nauczyła mnie spontaniczności, tego, że zawsze będzie jakieś wyjście. W rok czasu zwiedziłem Austrię, Czechy, Kalingrad, Ukrainę, Włochy, Niemcy, Holandię, Luksemburg, Francję, Belgię, Egipt, Izrael, Palestynę... Skąd na to pieniądze? Wbrew pozorom poszło mi może 3 -4 tysiące z oszczędności. Jakim sposobem ? Bilety promocyjne, podróże na stopa, promocje na nocleg/darmowe promocyjne noclegi, bardzo dużo również jeździliśmy ze znajomym, którego praca polegała na podróżach po europie. Miał też darmowe firmowe noclegi.

Życie stało się piękne. Pływałem w morzu martwym, nurkowałem obok pożerającej mięso mureny w morzu czerwonym...

Niestety zasoby finansowe zaczęły znacząco się kurczyć, zarówno moje jak i żony. Skończył się też urlop. Mimo że nie było już kolorowo żona zaczęła namawiać mnie na jeszcze jedną wycieczkę. Długi czas tłumaczyłem że jak wezmę bezpłatny urlop i wydamy te pieniądze to wyjdziemy praktycznie na minus. Nie dała się jednak przekonać, bardzo chciała jechać. Obiecuje misiu, że nie będę narzekać i jakoś to będzie. Pojechaliśmy.

Od tamtej pory rozpoczyna się cięższa część naszego małżeństwa. Już przy kolejnej wypłacie zaczęła mi wypominać że nie ma pieniędzy. Tłumaczyłem, że uprzedzałem, a ona obiecała nie narzekać. Nie pomogły moje argumenty. Zaczęły się oskarżenia, że mężczyzna ma obowiązek zarabiać pieniądze. Skoro ich nie ma to moja wina. Zaczęła ją zjadać codzienność. Pochodziła z daleka, jej znajomi również zakończyli swoją przygodę z tą moja małą mieścinką. ja chodziłem do pracy, ona zostawała sama, bez znajomych. Znalazłem jej pracę ale przestało ją to cieszyć. Zaczęła się robić chłodna. Zawsze kiedy coś nam się nie udało, wspieraliśmy się wzajemnie. nagle zaczęła wytykać mi najdrobniejsze przewinienia, wyolbrzymiać. Oczy zaczęły przybierać taki wyraz którego nigdy wcześniej nie widziałem, zimny chłodny bezwzględny. Choć nigdy się nie pokłóciliśmy (byłem zbyt ugodowy) zacząłem czuć że coś się sypie. Zaczęła nałogowo siedzieć przy internecie, poznawać jakichś chłopaków. Wyraźnie jej zacząłem przeszkadzać. Wysyłała mnie na spotkania z kolegami. Wyczułem że coś jest nie tak. Nigdy tego nie robiłem, bo mam do takich zachowań straszny awers ale przejrzałem jej kiedyś laptopa. Znalazłem rozmowę z jakimś chłopakiem z czasu kiedy wyciągnąłem ją na spacer ale wróciła do domu bo bolała ją głowa i była strasznie senna (zostawiła mnie z kolegą). Kolega zauważył, że była jakaś nieobecna. Wpis brzmiał mniej więcej tak " nawet nie wiesz jak się cieszę, że jesteś, możesz pogadać? Chciała bym usłyszeć twój głos. Jak się cieszę że udało mi się wyrwać z tego nudnego spaceru". Pokazałem jej to kiedy wróciła do domu. Dostałem po uszach za to, że grzebie w jej prywatnych rzeczach. Miała chyba pierwszy wybuch agresji. Wieczorem jednak powiedziała, że zachowała się niewłaściwie, przeprosiła, obiecała że już nie będzie z nim "tak" pisać. Kontaktu zrywać nie chciała (bo to kolega z gry i razem grają). Przyszła ciepła wiosna. Kupiliśmy jej rower, chciałem zacząć wyciągać ją z domu.

Kiedyś w piękny sobotni poranek zaproponowałem, że pojedziemy do lasu. Było pięknie, słońce przebijające się przez zieleniejące gałęzie drzew. Pierwsze kwiaty i pachnące życiem powietrze. Lekki wiatr powodował szum podobny do tego nad morzem. Szliśmy sobie za rękę i wtedy powiedziała: " kochanie chcę rozwodu".

Poczułem jak bym dostał obuchem w głowę. Zdusiłem to w sobie, powiedziałem że nie ma problemu. Wiedziałem, że i tak litość nie działa. Zresztą nie chciałem żeby ktoś ze mną był z litości. zapytała "i tak bez problemu się na to zgadzasz?". Odpowiedziałem, że nie jest moją własnością, zwierzęciem na łańcuchu. Jest wolna. Że kocham ją i zależy mi na niej ale nie zamierzam jej do niczego zmuszać i skoro taka decyzja sprawi że będzie szczęśliwsza to niech tak będzie.

Później była cisza, przed rodziną (która bardzo lubię z wzajemnością) udawała że nic się nie dzieje. Mieszkaliśmy razem dalej jak małżeństwo. Zaczęła być spokojniejsza, pogodna, wróciło jej dawne łagodne spojrzenie. Odczułem jak by spadł jej ciężar z serca. Czasem wracałem do rozmowy. Chciałem wiedzieć chociaż dlaczego. Nie potrafiła odpowiedzieć. Mówiła, że "coś ją męczy, nie wie co", " że może nie dorosła jeszcze do małżeństwa". Pochodziła z rozwiedzionej rodziny, mieszkała w obcych dla siebie stronach z dala od przyjaciół, tak sobie to tłumaczę do dziś. Do dziś również mam doskonałe kontakty z jej rodziną, dostałem nawet zaproszenie na święta. Niestety nie mogłem skorzystać. Z tego co mi wiadomo już 1,5 roku po rozwodzie i nikogo nie poznała. czasem ja piszę coś do niej, czasem ona do mnie. Ale zawsze zwięźle i syntetycznie. Odzywa się do mnie jak by jakieś resztki przeszłości kołatały się w jej wnętrzu. Ale oboje mamy świadomość, że zaszły nieodwracalne zmiany. Już nie będzie karmienia się truskawkami na rynku we Florencji. Nie będzie też wspólnego porządkowania mieszkania :) co wspominam chyba nawet lepiej, zawsze była kupa śmiechu.

Po jakichś 2 miesiącach od swojej decyzji wyjechała do domu, rodzinie mówiła, że to chwilowo. Odwiozłem ją na dworzec, dała mi buziaka i zobaczyłem ją dopiero przed sprawą rozwodową. Przyjechała, wyglądała na bardzo szczęśliwą że mnie widzi. nasz zwierzak, który był jej oczkiem w głowie a teraz jest moim nie odstępował jej na krok. Chodził za nią z pokoju do pokoju pokręcając łepkiem i próbując coś sobie chyba przypominać. Nie ma wątpliwości, że ją poznał. W końcu już jako maleństwo wchodził jej na ramie i tam zasypiał każdego wieczoru w poczuciu spokoju i bezpieczeństwa. Przywiozła mi trochę prezentów od siebie i od dziadków. Przyszła pora się zbierać. Pojechaliśmy na sprawę, były drobne problemy. Chcieli przełożyć sprawę ale podziałałem i w końcu sąd się ugiął po czym sprawę przeprowadził w 5 minut. Bez orzeczenia o winie, bez roszczeń finansowych, bez kłótni. Myślałem że gorzej to zniosę, a okazało się, że była to tylko prosta formalność. Później pojechaliśmy do restauracji na obiad, chodziliśmy tam często w pierwszych miesiącach naszej znajomości. Wróciliśmy do domu, zaczęła się pakować a mnie zmorzył sen. Kiedy się obudziłem leżała obok mnie, przytulona (prawdopodobnie odruchowo) z uśmiechem na ustach. Obudziła się zaraz po mnie i przyszła pora jechać na dworzec. To był bardzo nieprzyjemny moment. Kiedy go wspominam wiem, że nie chcę już z nią być, a jednocześnie za nią tęsknię.

 

Nowa praca:

Nastąpił chwilowy zwrot na lepsze. Znalazłem nową prace gdzie zarabiałem 3 razy więcej. Niestety szybko okazało się, że jest to obkupione dużym stresem i najtwardsi pracownicy wytrzymywali w zawodzie do 2 lat. Poznałem właśnie tam jednego ze starszych, który mnie we wszytko wtajemniczył i jak życie pokazało został moim przyjacielem (a to nieliczne grono ludzi obdarzonych przeze mnie zaufaniem) W tym gronie znajdują się tylko ludzie z krwi i kości, posiadający samoświadomość, własne przemyślenia i wartości. Nie są schematyczni, przewidywalni, płytcy. Przedkładają pewne wartości ponad dobra materialne i wierzą w nie. Takich ludzi naprawdę ciężko spotkać w dzisiejszym rozpędzonym świecie goniącym za KSW. To mój autorski skrót od Kasa Sława Władza. Główne motywacje 99% populacji, które warunkują ich zachowania od wstania z łóżka do ponownego w nim się położenia.

Praca polegała w pewnym stopniu na naciąganiu ludzi, czego nigdy nie robiłem. Przekładało się to niestety na słabsze wyniki. Kiedy zaczynałem tą pracę, byłem gotów na każde wyzwanie. Ze zdziwieniem patrzyłem na starszych pracowników którzy prosili mnie o zupełnie drobne przysługi nie wymagające wysiłku. Po dłuższym czasie dopiero zaczął mnie dopadać stres. Zaczołem szukać winy w sobie. W końcu to druga praca, gdzie zaczyna mi się robić psychiczna blokada do wykonywania swoich powinności (ale nie byłem w tych odczuciach osamotniony). W końcu miałem problemy nawet z wyjściem z samochodu, przed otwarciem drzwi czułem taki stres że potrafiłem przesiedzieć godzinę patrząc w deskę rozdzielczą. To już było niepokojące. Później pracodawca zaczął nas wykorzystywać do osobistej windykacji należności i innych mniej przyjemnych zadań. Grupa zaczęła się sypać. W końcu zlikwidowali jakiś odział w innym mieście i nasza grupa poprzez dokręcanie śruby została skazana na wymarcie.

 

Straciłem pracę (uściślając sam się zwolniłem, tyle że nie było wyboru):

 

Ponieważ od 9 lat sam utrzymuje się w mojej małej trzydziesto paro metrowej kawalerce, jestem zobowiązany dokonywać comiesięcznych opłat aby nie wylecieć na bruk. W czasie kiedy straciłem pracę nastąpił pozytywny przełom w innej części mojego życia. Ojciec przeszedł na emeryturę i po dziesięcioleciach wyganiania go z domu przez matkę, wyprowadził się. W czasie kiedy sypała się sytuacja w mojej pracy, on stanął na nogi. Wynajął mieszkanie i podjął pracę w ochronie. Matka jak przy dotknięciu magicznej różyczki zmieniła się w pozornie łagodną osobę. Ale za to szczerze przeszła jej mania kontroli i otworzyła się na wiele spraw, które do tej pory powodowały w niej oburzenie. Niestety zaczęła chodzić po mieście i każdemu opowiadać jak to chłop dostał emeryturę i ogłupiał na starość. Zostawił ją samą i poszedł do "jakiejś baby". Najciekawsze że ona jest tego pewna i że sama kazała mu z domu w ostatnich miesiącach po prostu wy....ć .

Mój stan się zaczął pogarszać. Zacząłem odczuwać stres jak nigdy przedtem. Zalegające rachunki powodowały u mnie ataki paniki. Pojawiło się przewlekłe przygnębienie. Wtedy ojciec zaproponował mi, że mogę pracować w ochronie. Pomyślałem, że jest to chwilowo dobre rozwiązanie. Takie doraźne rozwiązanie dopóki nie znajdę lepszej pracy.

W ochronie siedzę już rok. czas poleciał bardzo szybko, a na dziesiątki jak nie setki złożonych CV nie ma odpowiedzi. Nie jestem specjalnie wyszkolony w do żadnego zawodu gdzie wymagają kwalifikacji. znam się na wszystkim i na niczym jednocześnie.

 

Utknąłem:

 

Od roku siedzę 24/48 z emerytami. Widzę jak moi znajomi się rozwijają, zakładają rodziny, rodzą im się dzieci. A ja? ja nie mam nic swojego. zarabiam 5 zł/h... Śmieszne? też mnie kiedyś śmieszyło że komuś się chce za taką stawkę pracować. Ale jakie ja mam wyjście? Dostaję 1200 zł, a po odjęciu dojazdów zostaje mi 1000 zł. Kiedy poznaję jaką dziewczynę (wszystkie z początku są miłe i pozytywnie nastawione) wiem kiedy znajomość się skończy. Kiedy dowiadują się gdzie pracuje, bo ile zarabiam nie śmie nawet mówić. Dla przykładu, poznałem dziewczynę. Spotykałem się z nią 3 miesiące. Myślałem, że już nigdy nic do żadnej kobiety nie poczuje, a tu nagle chemia ! Spędzaliśmy cały czas razem, gotowaliśmy, spacerowaliśmy, rozmawialiśmy i nie tylko ;) Kiedyś zapomniałem schować paska z wypłaty, zanim się zorientowałem już go przejrzała. Po jakichś 2 tygodniach dowiedziałem się, że my ze sobą nigdy "nie chodziliśmy". Że ona bardzo mnie polubiła i się ze mną spotykała jak koleżanka. Tym razem zamiast obucha ogarnął mnie śmiech. To było jak konkretny dobry kabaret. Mimo wszystko jestem jej wdzięczny bo na chwilę wyrwała mnie z marazmu. znów miałem chwile które sprawiły że byłem szczęśliwy. Niestety w chwili obecnej ma partnera z własnym domem i w miarę nowym samochodem "bmwiu". nie mam szans, zresztą już nawet nie chce próbować. Nie winię jej. Nie winię żadnej kobiety o to że zakochują się w zamożnych gościach. To jest proste ewolucyjne zachowanie. Kiedyś bezpieczeństwo i przetrwanie mógł zapewnić najsprawniejszy i najsilniejszy samiec. Dziś bezpieczeństwo, stabilizację, komfort zapewnia gruby portfel. Gwarantuje przyszłość potomstwu. Samiec z kasą może zapewnić opiekę zdrowotną, wygody, wycieczki, kolorowe życie, przygody itd. Kiedy kobieta myśli o facecie zamożnym, nie widzi kasy i nie dostrzega, że na kasę leci. Ona widzi czyste dobrze ubrane dzieci. Widzi swoje mężczyznę na hamaku pod palmami. Widzi jak inni się z nim liczą i mu podporządkowują. Ewolucyjnie uruchamiają się odpowiednie neuroprzekaźniki powodując odpowiednie uczucia. Nikogo za to nie winię, tak ten świat został stworzony. Silny wygrywa przekazuje geny, a słaby ginie, społeczeństwo go odrzuca. Choć świadomie ludzie współczują słabszym i ułomnym to podświadomie atawistyczne instynkty każdą taką jednostkę gnębić, zmusić do opuszczenia danej społeczności.

ja niestety taką słabszą jednostką własnie jestem. Nie mam pomysłu na życie, choć wiem że mógłbym zając się czymś pożytecznym, to coś mnie przed tym blokuje. W ostatnim roku zajmowałem się wieloma rzeczami, miałem sporo pomysłów. Wszystko okazywało się niewypałem. Potrafię w coś włożyć mnóstwo energii ale na dzień czy dwa. Potem dana czynność mnie odrzuca. Nie widzę przed sobą przyszłości. Drepce w miejscu. teraz przejdę do tego co mi dolega. Wypiszę to w punktach. Spowiedź zakończona.

 

Moje dolegliwości:

 

- odczuwam ciągłe przygnębienie.

- czuje, że zniszczyłem swoje życie przez własną nieodpowiedzialność i lenistwo

- chciałbym czasem się czymś zając ale mam jakieś blokady, czuję lęk i stres. Podstawowe czynności jak wyrzucenie śmieci czy zakupy wymagają ode mnie ogromnego wysiłku i zebrania się w sobie.

- jako prawie 30 letni dorosły mężczyzna czuję się bezwartościowy. Nie mogę założyć rodziny bo nie jestem w stanie zapewnić jej bezpieczeństwa i przetrwania.

- przestałem wierzyć w prawdziwą miłość znaną z romantycznych opowiadań. Dziś miłość dzielę na chwilowe chemiczne otumanienie, lub daleko przewidującą kalkulację korzyści jakie ktoś morze uzyskać od partnera. Charakter i osobowość człowieka giną w obłoku materializmu i wyglądu.

- wiem że wszyscy to czytający mają swoje problemy a wszyscy to czytający mają to kolokwialnie mówiąc "gdzieś". Co oczywiście w pełni rozumiem i wcale mnie to nie dziwi.

- czuje się sam na tym świecie. Każdy ma swój tunel rzeczywistości, czasem te tunele się krzyżują z innymi ale w ostateczności rodzimy się sami i umieramy sami.

- jedyne co mi naprawdę leży na sercu to los mojego zwierzaka, o niego się martwię najbardziej.

- coraz częściej zastanawiam się po co człowiek się męczy, trzeba tyle trudu włożyć w to żeby na chwilę czuć się szczęśliwym, to jest nieopłacalne, nie chce mi się już czekać na szczęście.

- mam coraz większe kłopoty z wybraniem się do pracy. Własnie powinienem wyjechać za 3 h. Powinienem spać. Wiem że przyjdzie taki dzień, że nie pojadę.

- właśnie teraz jest mi gorąco, czuję straszny stres i jakieś ściskanie.

- mam ogromne problemy z pamięcią

- całkowity brak pomysłu na przyszłość

- kiedy za coś się zabieram wkładam w to 100% serca ale zapał szybko gaśnie, i moje zajęcie zaczyna mnie wręcz odrzucać.

- jutro dostaję wypłatę. Od razu brakuje mi na jedzenie i dojazdy do pracy. Powoduje to u mnie ostre ataki stresu.

- każdego wieczoru czuję się jak przed rozstrzelaniem (niektórzy powiedzieli by jak przed dentystą, ale ja akurat o dentyście marzę bo już od dawna bolą mnie 2 zęby i nie mam za co ich leczyć)

- zrywam kontakty z ludźmi, przebywanie z ludźmi mnie strasznie męczy. Czuje że gadają rzeczy które mnie zupełnie nie interesują. Mam jeszcze kontakt jako taki z matką i ojcem. Ale najchętniej i z nimi bym już go nie podtrzymywał ale muszę żeby nie wylecieć z mieszkania (czasem pożyczam trochę pieniędzy od ojca). Przy czy bardziej martwię się, że mój zwierzak wyleci na bruk a wymaga specjalnych warunków. Ja chyba już dawno bym mieszkał w lesie gdyby nie on.

- coraz częściej przed i po pracy chce mi się wymiotować

-wszyscy mówią że jestem leniem i powinienem się wziąć w garść, zacząć pozytywnie myśleć. Ale ja nie potrafię. Miewam takie dni raz na miesiąc kiedy czuje się naprawdę dobrze, wesoły od samego rana. Załatwiam wszystkie sprawy bez wysiłku i z radością. Nic mnie nie martwi. Czuję się wartościowy i wiem, że sporo potrafię. Nie nie wiem, ja to po prostu czuje. tak jak teraz czuję się do niczego. W takie dni widzę piękno świata, życie jest piękne. Czy tak wyglądają dni normalnego człowieka?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj jjjack! Z tego co piszesz wynika, że masz zaburzenia depresyjne. Poszukaj psychoterapeuty na nfz w swoim mieście. Psychoterapia pozwoli Ci wyrwać się z tego stanu zawieszenia, w którym teraz się znajdujesz. Wyczuwam, że jesteś bardzo inteligentnym i wartościowym mężczyzną. Pozdrawiam Cię serdecznie i trzymam kciuki, by Ci się ułożyło.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×