Skocz do zawartości
Nerwica.com

Panika - kłamstwo mózgu, które może zrujnować życie


terminal

Rekomendowane odpowiedzi

Są tu kilometrowe watki o "atakach", nerwicy, ale nie znalazłam stricte wątku o panice.

Polecam ten wywiad każdemu, kto boryka się z agorafobią, napadami lęku panicznego, myli panikę ze strachem, boi się, że umrze na zawał, wylew, ma objawy zawału, boi się podróżować, żyje zamknięty w 4 ścianach, bo paraliżuje go lęk, w kinie siada z brzegu rzędu krzeseł, boi się windy i utraty kontroli oraz wielu innych rzeczy. Pomyślałam, że szkoda, aby ten wywiad zniknął w gąszczu tysięcy komentarzy wątku i "atakach".

Mam nadzieję, że wywiad ten pomoże choć jednej osobie zrozumieć swoje dolegliwości.

 

 

"Używając słów "strach" i "panika" wymiennie, dezinformuje się ludzi oraz odbiera powagę, znaczenie chorobie i chorej osobie. Kiedy widzi się człowieka, który ma atak paniki, ogromnym błędem jest mówienie mu: "Nie bój się". Ta osoba się nie boi, bo nie ma czego się bać, ta osoba ma atak paniki. Ten, kto ma atak paniki, cierpi również dlatego, że nie jest rozumiany przez innych. Bagatelizuje się objawy, choroba jest często traktowana przez otoczenie jako wymysł, kaprys, urojenie". Rozmowa z Rosario Sorrentino, włoskim neurologiem, specjalistą od leczenia ataków paniki, autorem książki "Panico!"

 

Podtytuł pana książki "Panika!" brzmi: "Kłamstwo mózgu, które może zrujnować życie". Co to znaczy, że mózg kłamie?

 

- To, że mózg błędnie informuje, a właściwie bije na alarm z powodu niebezpieczeństwa, którego nie ma.

 

Ostrzeżenie jest tak wiarygodne, że trudno w nie nie uwierzyć.

 

Człowiek boi się

 

- Nie boi się, tylko ma atak paniki. To dwie różne sprawy, ważne, żeby ich nie mylić. Strach to podstawowe, pierwotne uczucie, korzystne z punktu widzenia ewolucji, a panika, ataki paniki, to strach nieuzasadniony, obawa przed czymś, czego nie ma.

 

Mózg wprowadza człowieka w błąd, co może doprowadzić do uwięzienia, zatrzaśnięcia w pułapce. Osoba, która się nie leczy, w obawie przed fałszywym niebezpieczeństwem może w ogóle przestać wychodzić z domu.

 

Strach może uratować życie, ataki paniki są chorobą, która może życie zrujnować.

 

Z jakimi najbardziej ekstremalnymi przypadkami paniki się pan spotkał?

 

- Jednym z wielu był pewien taksówkarz. Któregoś dnia, miał wtedy 35 lat, od razu po tym, gdy wysadził pasażera, dostał ataku paniki, bardzo źle się poczuł. Podjechał na pogotowie, dali mu leki blokujące i powiedzieli, że to, co opisuje, to był atak paniki. Żeby się uspokoić, postanowił zaparkować taksówkę 50 metrów od pogotowia na wypadek, gdyby sytuacja się powtórzyła. Został tam 25 lat!

Niemożliwe.

 

- Naprawdę. Zamieszkał w taksówce, żeby być zawsze o krok od lekarzy. Poruszał się tylko między własnym autem i budynkiem pogotowia. Żył jak biedak. Zarabiał jako tzw. parkingowy, pomagał parkować samochody 10 metrów z jednej i 10 z drugiej strony swojej taksówki.

 

Jak pan go spotkał?

 

- Jego przypadek stał się sławny. Któregoś dnia rozmawiał z dziennikarzem przez okno swojej taksówki, a mnie zaproszono do telewizji, żeby komentować reportaż o nim. Ten człowiek obejrzał program w telewizorze, który stał w budynku pogotowia, i poprosił, żeby go ze mną skontaktować.

 

Okazało się, że były próby pomocy mu, ale nic nie skutkowało. Zdecydowałem się mu pomóc.

 

Chodził pan do niego do tej taksówki?

 

- Tak. Dobrałem precyzyjnie leki, moją metodą, którą rozwijam od 20 lat, i po trzech-czterech miesiącach zdobył się na odwagę, by opuścić samochód, krok po kroku odzyskał wolność. Utrata wolności w tej chorobie jest kluczowa. Sam czuję się wolny, moja praca, pomaganie innym w odzyskiwaniu wolności, jest moją wielką pasją.

 

Powołanie, żeby zostać lekarzem, przyszło do mnie nagle, na dzień przed zakończeniem zapisów na studia. To było bardzo silne uczucie, jakby część mnie mówiła: "Musisz zmierzyć się z samym sobą".

 

Co pan wcześniej zamierzał?

 

- Grałem na perkusji, słuchałem Pink Floyd, Jethro Tull, Led Zeppelin, chciałem zostać gwiazdą rocka. Muzyka wywoływała we mnie wielkie emocje, poczucie wolności i marzenia o tym, żeby zmieniać świat.

 

Podkreśla pan, jak ważny jest język, jakie konsekwencje dla myślenia, zachowania mają słowa. Po polsku potocznie mówi się, że człowiek albo tłum wpadł w panikę, bo np. wybuchł pożar.

 

- Po włosku też, ale moim zdaniem nie powinno się tak mówić, to jest mylące i prowadzi do niebezpiecznych konsekwencji. Powinniśmy powiedzieć, że tłum ogarnął strach zbiorowy albo tłum uległ strachowi zbiorowemu.

 

Czy słowo "panika" ma zawsze aspekt chorobowy?

 

- Z mojego punktu widzenia tak. Używając słów "strach" i "panika" wymiennie, dezinformuje się ludzi oraz odbiera powagę, znaczenie chorobie i chorej osobie. Kiedy widzi się człowieka, który ma atak paniki, ogromnym błędem jest mówienie mu: "Nie bój się". Ta osoba się nie boi, bo nie ma czego się bać, ta osoba ma atak paniki.

 

Uważam, że choroba rozwija się i pogłębia m.in. z powodu złej komunikacji. Ten, kto ma atak paniki, cierpi również dlatego, że nie jest rozumiany przez innych. Chyba w żadnej innej chorobie nie ma tak wielkiego nieporozumienia między tymi, co chorują, i tymi, co nie chorują. Bagatelizuje się objawy, choroba jest często traktowana przez otoczenie jako wymysł, kaprys, urojenie.

 

A przecież dziś dzięki rezonansowi magnetycznemu to, jak powstaje w mózgu atak, można zobaczyć, sfotografować.

Pan to zrobił?

 

- Tak, z moim kolegą, neurologiem i radiologiem prof. Stefano Bastianello po raz pierwszy we Włoszech wywołaliśmy u pacjentki atak paniki podczas badania. Oczywiście za jej zgodą. To było w 2005 roku.

 

Jak to zrobiliście?

 

- Poprosiliśmy pacjentkę, aby skoncentrowała się na ostatnim silnym ataku, który przeżyła w metrze, kiedy to bała się, że umrze. Samo przypomnienie sobie i mówienie o tym spowodowało nowy atak, który został zarejestrowany, widać było jego epicentrum.

Jak to wygląda?

 

- Zobaczyliśmy, jak uaktywnia się część mózgu nazywana ciałem migdałowatym, która jest jakby guzikiem włączającym. Stąd wyruszają wszystkie sygnały, które atakują ciało pacjenta. Ciało migdałowate znajduje się wewnątrz układu limbicznego, to jakby mózg w mózgu, ale ten wewnątrz jest mózgiem od uczuć, tam rodzą się wszystkie emocje. Obok znajduje się hipokamp, czyli archiwum pamięci, w którym przechowujemy najpiękniejsze i najstraszniejsze wspomnienia. Kiedy ciało migdałowate włączy alarm uruchamiający atak paniki, daje sygnał do uaktywnienia zdeponowanych w hipokampie strasznych wspomnień.

 

Stymulując elektrycznie ciało migdałowate, można nawet u zdrowych pacjentów wywołać atak paniki, stan desperacji, niepokój, smutek. To wszystko koncentruje się w kawałku mózgu o wielkości migdała. Jego części powiązane są z różnymi częściami mózgu, z hipokampem, korą mózgową. Jeśli zniszczylibyśmy u kogoś ciało migdałowate, to osoba ta już nigdy nie miałaby ataków paniki, ale też nie odczuwałaby strachu, co byłoby bardzo niebezpieczne.

 

Dlaczego mózg niektórych oszukuje?

 

- Czasem to są predyspozycje genetyczne, mózg jest podatny na utratę kontroli nad samym sobą. Zdarza się to często w sytuacjach, o których mówi się: "To była ostatnia kropla, która przepełniła czarę". Kiedy przeżyjemy traumę, kiedy stracimy kogoś ukochanego, bo umiera albo nas porzuci, albo żyjemy w permanentnym stresie, mózg odpowiada na to utratą kontroli.

 

Uaktywnieniu się ataku sprzyja zażywanie leków psychoaktywnych, amfetamina, kokaina, marihuana, w ogóle narkotyki. Także za dużo kofeiny i zbyt wiele dwutlenku węgla w powietrzu. Predyspozycja genetyczna plus te czynniki mogą wywołać kryzys, niespodziewane ataki, które potrafią powtarzać się nawet do końca życia.

 

Jeśli ktoś ma predyspozycje, choroba może zacząć się w dowolnym momencie, ale najczęściej między 16. a 40. rokiem życia. Kobiety chorują co najmniej dwa razy częściej niż mężczyźni, w każdym razie dwa razy częściej się z tym zgłaszają.

 

Jakie są najczęstsze rodzaje paniki? Gdyby po polsku chcieć wyrażać się precyzyjnie, to strach jest racjonalny, a lęk nie, czyli lękowi bliżej do paniki.

 

- A więc lęk przed śmiercią, szaleństwem, utratą kontaktu z rzeczywistością, przed zemdleniem, uduszeniem, zawałem, wylewem. I byciem zablokowanym w jakimś miejscu.

 

Klaustrofobia?

 

- Agorafobia, lęk przed tym, że nie można się skądś wydostać. Cierpiące na to osoby boją się też często podróżować, oddalać od swojego miasta, nawet od domu, bo nie mogą szybko wrócić do bezpiecznego w ich odczuciu miejsca. W lataniu samolotem boją się nie tego, że samolot może spaść, ale że gdyby źle się poczuły, nie będą mogły uciec.

Agorafobię - jeśli ktoś już o niej słyszał - uważa się na ogół za przeciwieństwo klaustrofobii i rozumie jako lęk przed otwartymi przestrzeniami w opozycji do lęku przed zamknięciem. Taką definicję można znaleźć nawet w słownikach.

 

- Agorafobia jest pojęciem szerszym, zawiera w sobie klaustrofobię, ich wspólny mianownik to uczucie bycia w pułapce. Powiedziałbym, że klaustrofobia to niepełna agorafobia, agorafobia bez głowy.

 

Utarło się rozumienie agorafobii jako lęku przed otwartymi przestrzeniami, ale to nie jest poprawna definicja. Agora to plac, a więc "agorafobia" literalnie oznacza lęk przed placem, przed miejscem otwartym, ale naukowo oznacza lęk przed oddalaniem się od miejsc uważanych za pewne, bezpieczne. Człowiek boi się, że nie będzie mógł się oddalić, otrzymać szybkiej pomocy, uratować życie.

 

Żeby nie poczuć tego po raz drugi, rozwija fobofobię, czyli lęk przed lękiem, zaczyna się błędne koło.

 

Czy klaustrofobia, agorafobia są częste?

 

- Tak. To uwarunkowuje całe życie. Ludzie na to cierpiący nigdy nie czują się zrelaksowani, bo cały czas boją się utraty kontroli, próbują w obsesyjny sposób przewidzieć wszystkie możliwości wyjścia, ucieczki. W kinie nie będą siadać w środku rzędu, w trzydrzwiowym samochodzie - z tyłu, w samolocie - pod oknem.

 

Jeśli muszą znaleźć się w nieznanym miejscu, najpierw pójdą czy pojadą je sprawdzić, po wejściu będą chciały dokładnie widzieć, gdzie jest wyjście, nie wejdą do pomieszczenia z bankomatem, nie zamkną się w toalecie.

 

Dlaczego właśnie lęk przed zablokowaniem?

 

- To jest atawistyczny, pierwotny strach wywołujący dramatyczny wzrost instynktu przeżycia. Wspólnym mianownikiem jest lęk przed śmiercią przez uduszenie, bo oddychanie to podstawa przeżycia. Typowe u tych osób jest oddychanie szczytami płuc zamiast przeponą. Oddychają szybko, płytko, mają pseudolęk wysokości, wrażenie, że tracą równowagę, że spadną. Boją się też, że stracą kontrolę na oczach innych, czego na ogół się wstydzą.

Po swojemu oddalają śmierć?

 

- Spędzają całe życie, żeby zapobiec strachowi przed śmiercią, ale koncentrują się na codzienności. Nie wsiądą do windy, tylko wejdą po schodach, myślą o pojedynczych przeszkodach. Mają różne strategie oddalenia się od śmierci, swój osobisty repertuar zachowań, nie ufają swojemu ciału, muszą je bez przerwy kontrolować. Spotkałem się z dość ekstremalnym przypadkiem.

To znaczy?

- Kobieta koło czterdziestki dostała ataku paniki w chwili, kiedy przechodziła przez ulicę, panika jakby sparaliżowała jej nogi, stopy wkleiły się w asfalt.

 

Obok niej jeździły samochody, a ona stała, nie mogąc się ruszyć, jedyne, co w niej działało, to głos. Prosiła o pomoc, ale ludzie myśleli, że to jakaś alkoholiczka, narkomanka, wariatka. Po jakimś czasie zorientowali się, że na środku ulicy odbywa się dramat. Zabrali ją stamtąd i zanieśli do domu, z którego już nie wychodziła. Bała się, że sytuacja się powtórzy. Straciła oczywiście pracę w banku i wszelkie dochody. Żeby przeżyć, spuszczała z okna koszyk i prosiła o pieniądze, za które potem inni kupowali jej jedzenie.

Co ją przeraziło na tym przejściu?

 

- To, że nie ma kontroli nad ciałem, myślała, że naprawdę jest sparaliżowana.

To właściwie było jak paraliż, tyle że sam minął.

 

- Nie, to zjawisko, które w naturze nazywa się freezing, zamrożenie, stan, w którym ani się nie walczy, ani nie ucieka. Mózg w chwili ekstremalnej desperacji próbuje uratować się przez zaskoczenie, zadziwienie przeciwnika - potencjalna ofiara rezygnuje z walki, z ucieczki i zastyga w bezruchu. Ścigane zwierzę wie, że jego ruch tylko by podekscytował ścigającego, wzmógł instynkt zabijania. To strategia ewolucyjna.

Czy ta kobieta przestraszyła się samochodów?

 

- Nagle odkryła, że nie ma kontroli nad swoimi ruchami. Jej mózg w tym momencie miał kompletny blackout, jakby zwarcie w sieci elektrycznej, brak zasilania.

 

To też było kłamstwo mózgu, który być może podpowiedział jej, że ruch jest ryzykiem.

 

Miejsce zdarzenia, ulica, jest przypadkowe, widocznie w tamtym momencie była najbardziej wystawiona na uderzenie. Panika atakuje, kiedy ktoś jest słaby, bezbronny, wrażliwy, najbardziej podatny.

 

Czyli kiedy?

 

- To może zdarzyć się np. w aucie, kiedy ktoś wyprzedza. Człowiek jest podatny, bo czynność, którą wykonuje, wiąże się z potencjalnym niebezpieczeństwem i koniecznością pokonania go. Skutki ataku paniki stają się wtedy jeszcze groźniejsze, bo wykonywana czynność wymaga wielkiej kontroli nad ciałem.

 

A taksówkarz dlaczego tak źle nagle się poczuł?

 

- Pierwszy atak paniki często zdarza się wtedy, kiedy ktoś bardzo dobrze się czuje, panika atakuje z zaskoczenia, chce trafić kogoś w chwili, kiedy najmniej się tego spodziewa.

 

Personifikuje pan panikę.

- Po latach doświadczenia wiem, że ma swoją inteligencję, logikę, osobowość, siłę, a przede wszystkim nie chce opuścić domu, w którym mieszka, i wciąż przypomina, że trzeba się z nią liczyć.

 

Panika jest jak lokator tyran zamieszkujący mózg człowieka, a swoją siłę czerpie z podporządkowania sobie czyjegoś życia.

 

Taksówkarz mówił, czego dotyczył atak?

 

- Śmierci. Spotkania ze śmiercią.

 

Wielu pacjentów - bez względu na to, skąd pochodzą - opisując ataki paniki, mówi: często umieram. Wspólne jest potworne przerażenie, jakiego wcześniej nawet sobie nie wyobrażali. Pacjenci mówią: przeżyłem, udało mi się przeżyć atak. Niektórzy opisują swoje uczucia, jakby niespodziewanie zobaczyli tygrysa wchodzącego do ich pokoju.

Czy ta choroba nieleczona postępuje?

 

- Może postępować i może się skomplikować poprzez depresję. Łączy się z niską jakością życia, z wielką złością kumulującą się w ciele, poczuciem inności, niskim poczuciem wartości, brakiem wiary w siebie.

 

Dokąd można dojść?

 

- Nawet do samobójstwa. Ryzyko odebrania sobie życia jest dużo większe u osób nieleczonych albo leczonych źle, tak jak dzieje się to w depresji.

 

W książce mówi pan, że pacjenci obsesyjnie boją się leków i m.in. dlatego zgłaszają się bardzo późno. Że ten strach to element choroby - leki jawią się jako pułapka, po ich zażyciu działają bez naszego udziału, powodują w pewnym sensie utratę kontroli nad ciałem.

 

- Tak się dzieje, ponieważ w ciągu ostatnich 20-30 lat leki i ich skutki uboczne zostały w mediach zdemonizowane. Pisze się, że mogą kompletnie odciąć emocje, zmienić charakter, umysł. Wiem to dobrze, bo ofiarą wiary w to padła moja żona, która zachorowała, zanim się poznaliśmy, a na branie leków zdecydowała się po ponad dziesięciu latach od naszego poznania.

 

Poza tym we Włoszech ludzie wstydzą się powiedzieć, że biorą leki psychotropowe.

 

Kiedyś zadzwonił do mnie pewien znany adwokat, prosił o natychmiastowe spotkanie. Opowiedział mi o atakach i wszystkich wydarzeniach z nimi związanych, wyznał też, że zażywał kokainę, palił marihuanę, wypija 10 kaw dziennie i wypala 40 papierosów. A następnie, jeszcze zanim się odezwałem, powiedział: "Doktorze, tylko proszę, żadnych leków, to wbrew moim zasadom". Narkotyki owszem, bo są bardziej trendy, ale leki nigdy!

 

A przecież nasz mózg to nie jest jakiś żel, który mamy w czaszce, to jest organ jak każdy inny, tyle że ma luksus dawania światła umysłowi. Jeśli jednak ten organ choruje, umysł nie potrafi działać. Leki, które działają na mózg, nie są ani lepsze, ani gorsze od stosowanych do leczenia innych organów.

 

Niedawno broniłem w telewizji gwiazdy rocka Vasco Rossiego, który przyznał publicznie, że wyszedł z ataków paniki i depresji dzięki lekom. Pogratulowałem mu odwagi, bo wiadomo, że w przeszłości brał narkotyki i to go obciąża.

Rozumiem, że inni kurację farmakologiczną ukrywają?

- Kłamią! Przychodzą do mnie VIP-y i różni celebryci, zostają wyleczeni dzięki lekom, a potem idą do telewizji i opowiadają, że wyzdrowieli dzięki psychoanalizie. Dlaczego? Bo to jest medialnie atrakcyjne. Kiedy ktoś siedzi w pięknym fotelu i opowiada, jak to chodzi do psychoanalityka, kładzie się na kozetce i snuje opowieści o swoich snach, uczuciach, seksualności, czyni go to bardziej interesującym, tajemniczym. To jest bardzo modne w naszym kraju, tak podatnym na wszelką hipokryzję.

 

Do niektórych dzwonię potem i mówię: Następnym razem już do mnie nie przychodź, idź do psychoanalityka.

 

Nie chodzi o to, żebyś mówił, że to ja cię wyleczyłem, ale o to, że oszukujesz ludzi, którzy wierzą ci, bo jesteś sławny. Pchasz chorych w coś, co ich nigdy nie wyleczy, czyli w życie, w którym latami będą wydawać mnóstwo pieniędzy na opowiadanie o mamie, tacie, babci i psie, a w tym czasie choroba stanie się chroniczna. To jest nieprzyzwoite, nie mogę na to pozwolić.

 

Po wydaniu książki atakowano pana w mediach. Psychoanalitycy rzucili się na pana.

 

- To działo się już wcześniej. Uważam, że we Włoszech istnieje spisek między psychoanalitykami i przedstawicielami mediów, którzy ich lansują. Wielu psychoanalityków użyło swoich pacjentów dziennikarzy, żeby robić marketing psychoanalizie. VIP-y, celebryci, nawet zupełni ignoranci wyrządzają w ten sposób szkodę nauce opartej na wieloletnich badaniach. To absurd, żeby to oni ją legitymizowali.

 

Pan też jest częstym gościem w telewizji.

 

- Walczę z tą hipokryzją. Nierzadko zdarza się, że psychoanalitycy, którzy publicznie mnie atakują, byli lub są moimi pacjentami. Przychodzą do mnie, czyli oddają się w ręce wroga. To niewiarygodne.

 

Nie wierzy pan zupełnie, że chemia w mózgu może być zmieniana przez słowa, przez doświadczenia wewnętrzne, które wywołują?

 

- To są dwa różne poziomy. Czym innym są cierpienia egzystencjalne, do wychodzenia z których użyteczna jest rozmowa, a co innego zaburzenie psychiczne, choroba. Niezbędna jest prawidłowa diagnoza.

 

Moim zdaniem psychoanalitycy, komunikując się z ludźmi przez media, celowo to mieszają, sprowadzają do jednego.

 

W leczeniu ataków paniki stosuje się krótką, nastawioną na konkretny cel terapię behawioralno-poznawczą, która ma oduczyć mózg pewnych skojarzeń, zachowań, przestawić go na właściwy tor.

 

- Czasem jest to użyteczne jako uzupełnienie farmakologii. Bez leków nie można się jednak wyleczyć.

 

Uważam, że należy ją stosować tylko w niektórych przypadkach, jeśli choroba jest już chroniczna i trzeba pacjenta odblokować. Czasem takie równoległe leczenie jest skuteczne. Moje doświadczenie pokazuje jednak, że ważniejszy od tego typu terapii jest uprawiany równolegle z braniem leków sport, pływanie, rower, biegi, wszystkie sporty aerobiczne. Rano lub po południu, nigdy wieczorem.

 

Sport okazuje się pomocny w produkcji serotoniny, neuroprzekaźnika, którego poziom w mózgu chcemy zwiększyć, używając leków. Dzięki sportom leki działają lepiej, a pacjent odzyskuje zaufanie do własnego ciała, pozbywa się strachu przed uczuciami, które przychodzą z ciała.

 

Niedobór serotoniny powszechnie kojarzony jest z depresją.

 

- Także z atakami paniki. Lekarstwa, których używamy do leczenia depresji - inaczej dozowane - są bardzo pomocne i efektywne w leczeniu ataków paniki. Od 25 do 40 procent osób cierpiących na ataki paniki ma jednocześnie depresję, a ludzie chorzy na depresję miewają ataki paniki. Mimo że w obu przypadkach brakuje tej samej substancji, są to dwie różne choroby. Depresja należy do zaburzeń samopoczucia, nastroju, a ataki paniki do zaburzeń lękowych. W obu chorobach brakuje też innych elementów, jednak najważniejsza jest serotonina. Poprzez leczenie przekonujemy neurony, żeby umiejętnie nią zarządzały.

 

Leczy pan osoby z różnych krajów. Jedno z miejsc, w którym pan przyjmuje, jest w Ostii, żeby móc tam najprościej dostać się z lotniska i z powrotem. Są jakieś prawidłowości, coś wyróżnia Włochów?

 

- Mam pacjentów z całych Włoch, z Belgii, Hiszpanii, Argentyny, Francji, Egiptu, Turcji, Rosji i Polski. Wspólny jest nie kraj, ale kontekst życia, ludzie żyją w stresie, w złości, frustracji, są leniwi fizycznie, gnuśni intelektualnie. Do tego marihuana, kokaina, kofeina, brak snu, niepokój. To nie pozwala człowiekowi żyć naturalnym, zakodowanym genetycznie i kulturowo rytmem. Ludzie kumulują w sobie wielki stres, którego nie potrafią rozładować.

Czytałam, że po wydaniu "Paniki!" w 2008 roku okazało się, że na ataki cierpi 8 mln Włochów.

 

- To był sondaż wykonany rok po wydaniu książki na zlecenie założonego przeze mnie instytutu IRCAP, Instytutu Badania i Leczenia Ataków Paniki. Były też inne. Sondaż przeprowadzony w marcu br. pokazał, że ta choroba dotyka 700 tys. osób w samym Rzymie, czyli co czwartego mieszkańca.

Jaki jest procent wyleczeń pana metodą?

 

- Nie lubię takich kryteriów, mogę powiedzieć, że moją ambicją jest powiększanie kolekcji ekspacjentów. Pracuję z najtrudniejszymi przypadkami w tym kraju. Każda sprawa jest indywidualna, są pacjenci, którzy wracają po dziesięciu latach, bo w ich życiu zdarzyło się coś tragicznego, a są tacy, których już więcej nie widziałem.

 

Zdarza się też czasem, że organizm nie reaguje na leki. Lata praktyki pokazują jednak, że przy precyzyjnym dawkowaniu leków - dobrze, jeśli są w kroplach - można zawsze pomóc. Chory musi mieć jednak silną motywację, żeby odzyskać wolność.

 

Co pan sądzi na temat nowych wyników badań nad prozakiem pokazujących - mówiąc w skrócie - że te same rezultaty osiąga się, podając placebo. Tak przedstawiały to media.

 

- To nie jest prawda, pierwsze rezultaty, które obserwujemy przy różnym dozowaniu tego typu leków, widzimy po trzech-czterech tygodniach. Depresja nieleczona albo leczona źle powoduje nie tylko ryzyko związane z nią samą, ale także z układem sercowo-naczyniowym i immunologicznym.

 

Czyli te badania

 

- są dyskusyjne. Wiemy, że istnieje efekt placebo, efekt pozytywny jest jednak przejściowy, ponieważ działa na zasadzie sugestii, a nie zmian biologicznych.

W książce podkreśla pan, że IRCAP nie ma żadnych związków z firmami farmaceutycznymi.

 

- Żadnych. Mam poczucie wolności, mogę mówić prawdę bez obawy, że obrażę kogoś, od kogo zależę.

 

Robimy własne badania. Sfotografowanie ataku paniki, o którym mówiłem wcześniej, odbyło się w naszym instytucie. Realizujemy różne projekty, np. mierzyliśmy poziom dwutlenku węgla w środkach transportu publicznego, badaliśmy powietrze w autobusach, w metrze, w tramwaju. Chcieliśmy sprawdzić, czy stężenie może być na tyle wysokie, żeby wywołać atak u osób obciążonych genetycznie. Okazało się, że tak.

 

Zarządzamy też zbiorem danych, wynikami badań, które zlecamy i które pozwalają np. śledzić rozprzestrzenianie się choroby. To kosztowne, poważne badania, udostępniamy je innym, także placówkom publicznym.

 

Od wielu lat zabiegam o stworzenie w Rzymie europejskiego centrum badań nad atakami paniki. Chciałem kształcić lekarzy, monitorować zjawisko, wymyślać procedury przeciwdziałające stresowi. Prosiłem polityków, odbyłem wiele rozmów, kiwali głowami, ale to były tylko obiecanki-cacanki. A ja chciałbym kogoś wykształcić, nie jestem zazdrosny o moją wiedzę.

 

W instytucie pracuje pięciu neurologów i dwóch terapeutów behawioralno-poznawczych. Jako neuronaukowcy chcemy rozszerzyć działalność, zająć się też innymi, pozornie niewytłumaczalnymi przypadkami, które coraz częściej się pojawiają.

 

Na przykład?

 

- Np. próbować wytłumaczyć, głównie mediom, co zdarzyło się w lipcu w Oslo, co może zadziać się w mózgu człowieka.

 

Wie pan, co działo się w mózgu Breivika?

 

- Stracił empatię i sumienie. Zachował się jak zwierzę walczące o byt, jak psychopata, który zaplanował w każdym detalu wstrząsające wydarzenie. Takiej masakry może dokonać tylko mózg pozbawiony hamulca, który powinien działać w korze przedczołowej. Niestety, ten rodzaj cierpienia mózgu jest częstszy, niż nam się wydaje.

 

*** Tłumaczyła na żywo Marianna Abbate

 

Rosario Sorrentino - ur. 1958, znany włoski neurolog, specjalista od ataków paniki, członek American Accademy of Neurology, założyciel i dyrektor Istituto per la Ricerca e la cura degli attacchi di panico (IRCAP) w Rzymie, przemianowanego przed rokiem na Istituto di Neuroscienze Globale (INSEG), studiował i pracował na Uniwersytecie Sapienza w Rzymie i na Columbia University w Nowym Jorku, gdzie zajmował się chorobą Alzheimera. W 2008 r. wyszła bestsellerowa książka "Panico! (Panika), a w 2009 r. "Rabbia" (Gniew), obie to wywiady z Sorrentino przeprowadzone przez dziennikarkę i pisarkę Cinzię Tani. Z badań wynika, że na ataki paniki cierpi 8 mln Włochów i jedna czwarta mieszkańców Rzymu, z czego ponad połowa chronicznie, władze miasta uruchomiły specjalną infolinię, gdzie można uzyskać pomoc. Rosario Sorrentino pisze powieść, która - jak mówi - ma uprzytomnić szerszej grupie ludzi, czym są ataki paniki, i dać nadzieję, że można je wyleczyć.

 

http://wyborcza.pl/duzyformat/1,127291,10743340,Panika_we_Wloszech.html

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem czy można pisać w tym wątku być może autor tylko wkleił zeb poczytać. Ale chciałabym tylko napisać ze po prostu niesamowity artykuł bardzo ale to bardzo pomocny! Dziękuję drogi autorze za podzielenie się tgm z nami:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nio zgadzam sie, nawet pisałm kiedys na forum o róznicy powmiedzy strachem a atakiem paniki, atak paniki moze jszcze byc niewspólmierny do sytuacji, np. sytuacja, która ma wywołac mały strachmoze tak wpłynac na kogos ,ze dostanie ataku paniki , np.panika w szpitalu na zabieg związany z igła, który dla wiekszosci ludzi jest prosty do przejsciaoi z tym co powiedział wczesniej,,Czasem to są predyspozycje genetyczne, mózg jest podatny na utratę kontroli nad samym sobą. Zdarza się to często w sytuacjach, o których mówi się: "To była ostatnia kropla, która przepełniła czarę". Kiedy przeżyjemy traumę, kiedy stracimy kogoś ukochanego, bo umiera albo nas porzuci, albo żyjemy w permanentnym stresie, mózg odpowiada na to utratą kontroli.

 

Uaktywnieniu się ataku sprzyja zażywanie leków psychoaktywnych, amfetamina, kokaina, marihuana, w ogóle narkotyki. Także za dużo kofeiny i zbyt wiele dwutlenku węgla w powietrzu. Predyspozycja genetyczna plus te czynniki mogą wywołać kryzys, niespodziewane ataki, które potrafią powtarzać się nawet do końca życia."

z tym ,ze mozna komus zrobic krzywde do końca zycia tez sie zgadzam , mozg to bardzo delikatne narzedzie i jak sie raz cos naruszy to może tak juz zostac.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Super artykuł .

Szczególnie teraz dla mnie , któremu dane było ostatnio ( po ścierwie z RC ) doświadczyć silnych ataków paniki.

Wszak zawsze uważałem ,że nie ma nic gorszego dla człowieka niż ataki paniki . To potrafi rozłożyć największych tytanów.I o kant obesranej dupy w tym przypadku psychoterapia !

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A co jeśli osoby chore na na nerwice lękową , panikę mają uszkodzone ciało migdałowate ? Nie mówię , że wszyscy ale przypuszczam ,że przynajmniej połowa . Ciekaw jestem na jakim etapie jest neurologia , że potrafi wychwycić takie defekty i coś zaradzić na nie .

bardzo jestem ciekawy jak za 10 , 20 lat będą diagnozowani ludzie z CHAD , bo to bardziej jest choroba spowodowana uszkodzeniem OUN .

Mózg człowieka na tym etapie ewolucji jest jeszcze nie do końca rozwinięty i dlatego tyle patologicznych zmian które źle odczytuje i nie daje sobie rady z substancjami w nim zawartych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

panikę mają uszkodzone ciało migdałowate ? Nie mówię , że wszyscy ale przypuszczam ,że przynajmniej połowa .

a jakby tak wyciąć całe to ciałko migdałowate ? , ew. jego spartoloną część ?

 

To chyba efekt jak po lobotomii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Być może obszar w mózgu odpowiedzialny za przyjemność leży w innym miejscu niż układ cierpienia;jest to ciekawa kwestia bowiem jeśli była by to prawda został by obalony mit że przyjemność jest nieobencośćią cierpienia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Super artykuł .

Szczególnie teraz dla mnie , któremu dane było ostatnio ( po ścierwie z RC ) doświadczyć silnych ataków paniki.

Wszak zawsze uważałem ,że nie ma nic gorszego dla człowieka niż ataki paniki . To potrafi rozłożyć największych tytanów.I o kant obesranej dupy w tym przypadku psychoterapia !

 

Ja całe lata męczyłam się z zamkniętymi pomieszczeniami typu samolot, pociąg, samochód daleko od domu itd. Każdy mówił klaustrofobia klaustrofobia, a tu kupa w paski, wyszło, że agorafobia.

Ten wywiad jest super, mam większość objawów z opisanych przez tego lekarza.

Do kina też nie chodziłam, a jak już to najpierw studiowałam plan sali, jak uciekać i jakie miejsce zarezerwowac, że by uciekać szybko :)

Normalnie wypisz wymaluj cała ja :)

 

-- 09 maja 2014, 19:26 --

 

 

O nie, ja bym tak nie chciała. Nie dość że ledwo radzę sobie ze sobą to jeszcze odczuwac emocje i problemy innych. Nie-eeeee... ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nikt nie wie do końca jak "zachowała" by się homeostaza mózgu gdyby pozbawiono go jego części ...dowolnie jakiej.

 

No właśnie, można sobie niezłe kuku zrobić.

Mam wrażenie, ze ta kobieta której usunięto część ciała migdałowatego, to ma teraz tę superempatię jako nieprzewidziany skutek uboczny. Ch.. wie, co ja bym miała albo ktoś inny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×