Skocz do zawartości
Nerwica.com

Poczucie bezpieczeństwa a związek


cryo

Rekomendowane odpowiedzi

Mam do Was pytanie.

Czy wg Was związek powinien dawać poczucie bezpieczeństwa, czy raczej człowiek powinien opierać swoje poczucie bezpieczeństwa wyłącznie na sobie i tylko w sobie szukać jego źródła?

 

Zastanawiam się, ponieważ ostatnio usłyszałam od osoby, z którą się związałam, że lepiej i łatwiej mi będzie, jeśli sama dla siebie będę źródłem poczucia bezpieczeństwa i spokoju, a nie będę oczekiwać go w związku.

Zabolało. Zawsze mi się wydawało, że to normalne, że związek powinien opierać się na poczuciu bliskości i dawaniu sobie wzajemnie owego poczucia bezpieczeństwa.

Dziś pomyślałam, że skoro właściwie nie mogę takich wartości oczekiwać od osoby z którą jestem, to chyba nie powinnam tkwić w takim związku, bo tak naprawdę po co? W imię miłości? Tylko co to za miłość, w której człowiek zostaje sam z tym, jak się czuje?

Nie wiem. Być może nic nie wiem o miłości. Zawsze wydawało mi się, że jeśli się kogoś kocha, to chce się by ta druga osoba czuła się dobrze, spokojnie, bezpiecznie. Dziś widzę, że chyba byłam głupia.

 

Napiszcie, proszę, o Waszym zdaniu w tej kwestii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cryo, po tylu nieudanych związkach w którym szukałam poczucia bezpieczeństwa stwierdzam jedno - w tej materii trzeba liczyć na siebie.

Jak liczysz na to, że ktoś cię nim otoczy - zwierzasz mu się ze wszystkiego, myślisz że będzie kochał wszystkie twoje lęki czy wady. Ale nie, biedaki jeszcze po takich wyznaniach uciekają gdzie pieprz rośnie, albo co większe bydle zwróci przeciwko tobie.

Ja od małego szukam poczucia bezpieczeństwa bo nie dali mi tego w chacie. Żyje w ciągłym lęku i wydawało mi się, że jak znajdę faceta to te lęki miną.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cryo - moim zdaniem o to właśnie w związkach chodzi... Że się znajduje tego faceta/tą babeczkę, z którą razem chce się iść przez to (czasami bardziej, czasami mniej) porypane życie. A idąc przez to życie potrzeba mieć kogoś, w kim będzie miało się wsparcie i tym samym komuś, komu wsparcia chce się udzielać. W końcu na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie, etc. Co to za filozofia być przy kimś kiedy tylko jest dobrze? Nie za sielsko to przypadkiem brzmi i nie za egoistycznie? Nie wiem, dla mnie tak to działa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam do Was pytanie.

Czy wg Was związek powinien dawać poczucie bezpieczeństwa, czy raczej człowiek powinien opierać swoje poczucie bezpieczeństwa wyłącznie na sobie i tylko w sobie szukać jego źródła?

 

Zastanawiam się, ponieważ ostatnio usłyszałam od osoby, z którą się związałam, że lepiej i łatwiej mi będzie, jeśli sama dla siebie będę źródłem poczucia bezpieczeństwa i spokoju, a nie będę oczekiwać go w związku.

Zabolało. Zawsze mi się wydawało, że to normalne, że związek powinien opierać się na poczuciu bliskości i dawaniu sobie wzajemnie owego poczucia bezpieczeństwa.

Dziś pomyślałam, że skoro właściwie nie mogę takich wartości oczekiwać od osoby z którą jestem, to chyba nie powinnam tkwić w takim związku, bo tak naprawdę po co? W imię miłości? Tylko co to za miłość, w której człowiek zostaje sam z tym, jak się czuje?

Nie wiem. Być może nic nie wiem o miłości. Zawsze wydawało mi się, że jeśli się kogoś kocha, to chce się by ta druga osoba czuła się dobrze, spokojnie, bezpiecznie. Dziś widzę, że chyba byłam głupia.

 

Napiszcie, proszę, o Waszym zdaniu w tej kwestii.

Poczucie bezpieczeństwa jest pojęciem bardzo szerokim i każdy człowiek układa jego własną definicję. Z jednej strony Twój partner wypowiedział bardzo mądre słowa, ponieważ jeśli nie będziesz potrafiła samej sobie dać tego poczucia, to zaczniesz pełnić rolę pasożyta, a to może kiedyś samą Ciebie wykończyć psychicznie. Człowiek, aby tworzyć silny związek musi przed wszystkim być silny sam w sobie. Z drugiej strony Twój partner chyba niezbyt szczęśliwie dobrał słowa, bo można je interpretować dwojako np., że nawet w obliczu jakiegoś wyjątkowego problemu nie masz co na niego liczyć (np. nie wysłałby Ci kasy na bilet do kraju, gdybyś przykładowo została okradziona na lotnisku w ZEA). Wydaje mi się, że najzwyczajniej w świecie musicie o tym pogadać, bo budowanie własnego obrazu całej wspólnej koegzystencji na bazie tak szczątkowych sugestii do niczego zdrowego raczej nie doprowadzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

EmInQu, czyli ludzie chorzy tacy jak ja, którzy sami permanentnie czują, że sami ze sobą nie są bezpieczni nie powinni wchodzić w związek bo mogą zamienić się w pasożyta? Zresztą zdrowi ludzie wyczuwają tych co będą się chcieli uwiesić albo wyssać energię. Ja nie wejdę w związek póki nie zacznę panować nad lękiem.

 

kokos84, w takim, że jak np. jak wyprowadziłam się na stancję to mój chłopak (razem wtedy 1,5 roku) mieszkał u mnie 3 miechy, wtedy zapytałam czy mógłby się dokładać do czynszu skoro ze wszystkiego korzysta i chce ze mną być. Powiedział, że nie bo on ma gdzie mieszkać (mieszkał z ojcem). Zwykle to byli imprezowicze, którym nie po drodze było z pracą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bynajmniej nie jestem osobą, która non stop chce na kimś polegać czy zrzucać problemów na czyjeś barki. Zawsze radziłam sobie sama i jestem niezależna, swoje problemy rozwiązuję sama. Sama sobie też potrafię zapewnić poczucie bezpieczeństwa. Jednak myślałam, że jeśli już się z kimś wiążę, to będę mogła na niego liczyć w chwilach, kiedy będę miała gorszy czas, szczególnie jeśli wyniknie on z konkretnych wydarzeń. Nie liczyć we wszystkim, ale przynajmniej na wyrozumiałość.

 

Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale w skrócie wyglądało to mniej więcej tak: zanim zdecydowaliśmy się na bycie razem długo rozmawialiśmy i wyjaśniałam uczciwie: że chorowałam na depresję, co było związane z moimi doświadczeniami z przeszłości, leczyłam się, wyszłam z tego, natomiast raz na jakiś czas epizody depresyjne powracają. Dodam, że zaczęłam chodzić na terapię i pracuję nad tym. Wyjaśniłam dokładnie z czym to może się wiązać i poprosiłam o przemyślenie i podjęcie rozważnej, dojrzałej decyzji: czy na pewno chcesz wchodzić w związek z kimś, kto może miewać naprawdę gorsze okresy? Powiedziałam, że miewam czasami prawdziwie depresyjne nastawienie do świata, miewam dni, gdy przygniata mnie poczucie beznadziei, ale że to przechodzi. Dostarczyłam odpowiednie materiały na temat depresji itd, by uświadomić na czym to mniej więcej polega. W odpowiedzi usłyszałam, że mimo wszystko, wiedząc to wszystko chce być ze mną, że to miłość itd. i że damy radę. Na początku wszystko było fajnie, choć też już na początku pojawiło kłamstwo - kiedy to odkryłam, usłyszałam, że to pierwsze i ostatnie, że to było "dla mojego dobra". Postanowiłam, że wybaczę, zapomnę. Z czasem zaczęły pojawiać się problemy dnia codziennego, okazało się, że o ile ja potrafię komunikować to, co myślę i czuję, to druga strona nie bardzo, bo ma "blokady". Od niedawna przygnieciona ilością obowiązków (większość spraw "domowych" była na moich barkach), a także kompletną niechęcią do zrozumienia mnie (a wcześniej to zrozumienie wydawało się istnieć), przy jednoczesnym żądaniu zrozumienia ode mnie zaczęłam chodzić coraz bardziej przygaszona, ponura, momentami drażliwa. To zaczęło rzutować na całą atmosferę. Powiedziałam, że nie czuję się dobrze, wyjaśniłam z jakich powodów, w odpowiedzi usłyszałam, że jeśli nie widzę ile się dla mnie robi, to już nie zobaczę. To oczywiście nie wszystko, ale nie będę się rozpisywać. Generalnie mam wrażenie, że im bardziej ustępuję i staram się analizować siebie, doszukiwać się w sobie tego, co mogłam zrobić lepiej, tym bardziej z drugiej strony otrzymuję coś kompletnie przeciwnego. Bywają jeszcze chwile porozumienia, ale coraz rzadziej.

A ostatnio usłyszałam również to, co napisałam w pierwszym poście.

 

Stąd moje dylematy, rozważania i potrzeba posłuchania opinii innych osób.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moim teoretycznym zdaniem poczucie bezpieczenstwa w zwiazku to podstawa. Inaczej nie ruszy sie z miejsca czyli nie ma postepu.

Doswiadczenie w tym temacie mam znikome, ale potrafie sobie wyobrazic sytuacje odwrotne do tych, ktore mnie spotykaly.

Ze w przypadku jakichs problemow, klopotow (niewazna przyczyna) - bede miala swiadomosc, ze partner mnie nie zostawi samej sobie i nie powie: to nie jest moj problem, radz sobie sama, ja nie jestem temu winien/za to odpowiedzialny, mnie to nie obchodzi itp. Albo nie zrobi karczemnej awantury bo cos sie wydarzylo co zaburzylo jego (wzgledny) spokoj.

Dotychczas staralam sie omijac trudne tematy w zwiazku wiedzac, czym to sie moze skonczyc. Balam sie ich poruszac nawet, tzn czasem probowalam tak manipulowac, przez ogrodek, badac teren, czekac na dobra atmosfere... Doskonale te sytuacje pamietam. Juz wtedy mialam swiadomosc (ale nie chcialam sie przed sama soba przyznac) ze nic z tego nie bedzie. Ze nie czuje sie bezpiecznie skoro nie moge mowic wprost o waznych sprawach.

I to byl blad, bo powstala sytuacja ktora dzis nazywam "szminkowanie trupa".

Jesli nie ma szczerosci, otwartosci, zaufania to nie jest zwiazek tylko wlasnie taki trup. Nawet nie trup zwiazku tylko nadziei na niego. Zwiazku nie bylo i nie bedzie bo nie moze byc w takich warunkach.

Tylko wspolne mieszkanie dwoje ludzi i dzielenie czegos tam (nieruchomosci, pracy, dzieci, nazwiska itp).

A - powtorze zdanie - jesli nie ma otwartosci, szczerosci, zaufania to poczucie bepieczenstwa nie istnieje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

aardvark3, określenie "szminkowanie trupa" jest bardzo adekwatne do tego typu sytuacji i świetnie je obrazuje. Od dziś na stałe w moim słowniku :)

Szminkowalam tego trupa 11 lat, wyszlam poharatana, patologicznie nieufna, cyniczna.

Teraz jakby sie trup trafil to albo skremuje albo pogrzebie. Amen.

Czasu coraz mniej, szkoda zycia na zmarnowanie i jakies polprawdy, polzwiazki. To juz lepiej byc samej bo zagrozenie zerowe, nie ma dylematow.

Czlowiek ktory jest wolny jest spokojny. Tylko w sercu i w duszy zieje pustka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy wg Was związek powinien dawać poczucie bezpieczeństwa, czy raczej człowiek powinien opierać swoje poczucie bezpieczeństwa wyłącznie na sobie i tylko w sobie szukać jego źródła?

 

Zastanawiam się, ponieważ ostatnio usłyszałam od osoby, z którą się związałam, że lepiej i łatwiej mi będzie, jeśli sama dla siebie będę źródłem poczucia bezpieczeństwa i spokoju, a nie będę oczekiwać go w związku.

cryo,

to jest trochę jak takie błędne koło.

jeśli nie czujesz się bezpiecznie i spokojnie, to każdy związek, w który wejdziesz nie będzie dawał ani poczucia bezpieczeństwa ani spokoju.

parafrazując wypowiedź Eichelbergera- moim zdaniem związek jest jak walizka- to z niej wyjmiesz, co do niej włożysz. jeśli będziesz czuła się spokojnie i bezpiecznie, mówiąc o swoich problemach, uczuciach, jeśli będziesz pewna, że ta druga osoba Cię nie wyśmieje, nie wykorzysta tego przeciwko Tobie, a nawet jeśli tak- to Tobie przez to niczego nie ubędzie- to komfort i bezpieczeństwo masz zapewnione. no i w drugą stronę- jeśli będziesz bała się mówić, o tym co dla Ciebie ważne, to nie będziesz czuła się bezpiecznie.

ważne jest, żeby dochodzić do tego małymi kroczkami- powolutku budować to bezpieczeństwo i stabilizację w związku.

bo bez tego ani rusz, ściskam mocno kciuki za Ciebie ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cryo, nie zrozumialas kolezanki. Miala racje mowiac ze powinnas sie czuc bezpiecznie sama ze soba zanim wejdziesz w zwiazek bo on nie jest po to zeby rekompensowac Twoje deficyty ale to nie wyklucza tego, zebys tworzyla z partnerem zwiazek w ktorym czujesz sie bezpiecznie. socorro, ladnie to napisala

związek jest jak walizka- to z niej wyjmiesz, co do niej włożysz. jeśli będziesz czuła się spokojnie i bezpiecznie, mówiąc o swoich problemach, uczuciach, jeśli będziesz pewna, że ta druga osoba Cię nie wyśmieje, nie wykorzysta tego przeciwko Tobie, a nawet jeśli tak- to Tobie przez to niczego nie ubędzie- to komfort i bezpieczeństwo masz zapewnione. no i w drugą stronę- jeśli będziesz bała się mówić, o tym co dla Ciebie ważne, to nie będziesz czuła się bezpiecznie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tu sie zgodze.

Moim bledem bylo to, ze wierzylam w deklaracje (myslenie zyczeniowe?) slowne nie sprawdzajac jak to wyglada w rzeczywistosci.

Powiedziec, obiecac mozna wszystko bo to zaden wysilek.

Zaufanie ma polegac nie na wysluchiwaniu pierdol i braniu ich za dobra monete - ale na sprawdzeniu w praktyce.

Zaufanie ma sie operac na solidnych podstawach. Nie na odczuciach.

Napisalam niedawno ze czuje sie bezpiecznie z moim czynnikiem meskim. A mialam na mysli ze czuje sie bezpiecznie i spokojnie jak z nim jestem.

Z nim na spotkaniu. To jest taki oddzielny, maly swiat na chwile. Codziennosc - ani jego, ani moja - nie bardzo sie w nim miesci. Bo bedac razem chcemy jakos od tej codziennosci odbiec (nie uciec), stworzyc jakas nowa.

Nie ma zaufania jeszcze tylko odczucia fajne, OK - ufam na tyle zeby mowic o trudnych sprawach. Ale tylko tyle. Na razie.

To sie moze zmienic.

Jesli bedziemy sie wzajemnie poznawac, wkroczymy w nasze zycie na codzien, moze nawet jak sie nam bedzie ukladalo (nie zakladam ze tak, ani ze nie) to sprobujemy pomieszkac razem jakis czas. Obserwowac siebie w normalnym srodowisku, powszednich a nie odpicowanych na randke.

Wtedy moge powiedziec: ufam ci. Albo: nie, chyba nie mozemy siebie zaufac.

Na pewno nie w formie: mozesz mi zaufac. Bo to jest deklaracja niczego. Moge zaufac jak mam podstawy. Realne.

Ono sie buduje a nie pojawia nagle ni stad ni zowad bo ktos tak chce.

 

-- 15 sty 2014, 19:13 --

 

jeśli nie czujesz się bezpiecznie i spokojnie, to każdy związek, w który wejdziesz nie będzie dawał ani poczucia bezpieczeństwa ani spokoju.

parafrazując wypowiedź Eichelbergera- moim zdaniem związek jest jak walizka- to z niej wyjmiesz, co do niej włożysz. jeśli będziesz czuła się spokojnie i bezpiecznie, mówiąc o swoich problemach, uczuciach, jeśli będziesz pewna, że ta druga osoba Cię nie wyśmieje, nie wykorzysta tego przeciwko Tobie, a nawet jeśli tak- to Tobie przez to niczego nie ubędzie- to komfort i bezpieczeństwo masz zapewnione. no i w drugą stronę- jeśli będziesz bała się mówić, o tym co dla Ciebie ważne, to nie będziesz czuła się bezpiecznie.

ważne jest, żeby dochodzić do tego małymi kroczkami- powolutku budować to bezpieczeństwo i stabilizację w związku.

bo bez tego ani rusz, ściskam mocno kciuki za Ciebie ;)

Doskonale powiedziane, nic dodac, nic ujac!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cryo, nie zrozumialas kolezanki. Miala racje mowiac ze powinnas sie czuc bezpiecznie sama ze soba zanim wejdziesz w zwiazek bo on nie jest po to zeby rekompensowac Twoje deficyty ale to nie wyklucza tego, zebys tworzyla z partnerem zwiazek w ktorym czujesz sie bezpiecznie.
Ale w którym momencie nie zrozumiałam koleżanki? Przecież ja nawet jeszcze nie zdążyłam niczego napisać, żeby się ustosunkować :D

Ja się wręcz z koleżanką zgadzam, że człowiek powinien najpierw sam czuć się bezpiecznie, a nie szukać rekompensaty swoich deficytów w związku. Jednocześnie myślę, że w praktyce chyba nie zawsze wygląda to tak, jak powinno i jednak często trzeba się pewnych rzeczy nauczyć. Ale może się mylę.

Teraz się zastanawiam: a może jest tak, że człowiek nie powinien się ładować w żadne bliskie relacje, jeśli ma jakieś deficyty?

A z drugiej strony, jest przecież pełno ludzi, który mają mnóstwo deficytów, tyle że nawet ich sobie nie uświadamiają i wolą obwiniać kogoś/coś innego.

 

jeśli będziesz czuła się spokojnie i bezpiecznie, mówiąc o swoich problemach, uczuciach, jeśli będziesz pewna, że ta druga osoba Cię nie wyśmieje, nie wykorzysta tego przeciwko Tobie, a nawet jeśli tak- to Tobie przez to niczego nie ubędzie- to komfort i bezpieczeństwo masz zapewnione.
No właśnie, to w sumie logiczne. Ale co, jeśli już wiem, że nie mogę mieć żadnej pewności, że kiedy się otworzę, to nie zostanę wyśmiana czy zaatakowana? To nawet nie jest tak, że się boję, bo ostatecznie raczej i tak powiem to, co mi leży na sercu, lubię jasne sytuacje. Tylko co w momencie, kiedy z drugiej strony dostajemy sygnał: jeśli masz problem, to 2 razy się zastanów zanim do mnie przyjdziesz. Wtedy sobie myślę: to po co to wszystko?

 

Moje wątpliwości dotyczyły konkretnej sytuacji; mam depresję, która czasami powraca, chodzę na psychoterapię i poinformowałam o tym wszystkim, podkreślając że związek ze mną może nie zawsze być łatwy, że jestem świadoma pewnych deficytów, o których też powiedziałam, pracuję nad nimi, ale to nie znaczy, że znikną od razu wraz z pobożnymi życzeniami. Z drugiej strony otrzymywałam zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, że to świadoma decyzja, że chce się być ze mną. A później okazało się, że było dobrze tylko wtedy, gdy było dobrze i miło, natomiast kiedy przyszedł czas kryzysu (związany z konkretnymi wydarzeniami), to zostałam ze wszystkim sama, bo druga strona się zniechęciła po tym, jak powiedziałam już nie mam siły się uśmiechać i bawić się, gdy wszystko w środku bolało.

 

Tak naprawdę im więcej o tym myślę, tym bardziej uświadamiam sobie, że jeśli miałabym być z kimś, na kogo nie będę mogła liczyć - z zaznaczeniem, że nie zawsze, ale czasami - to wolę być sama.

To nie jest tak, że to ja zawsze potrzebuję wsparcia, bo wcześniej niejednokrotnie to wsparcie dawałam i wtedy było ok, problem pojawił się, kiedy ja zaczęłam czegoś potrzebować.

Zgadzam się też z koleżanką aardvark3, że to zaufanie powinno się budować i szanować.

Musiałam sobie trochę spraw poukładać w głowie, dlatego dziękuję za wszystkie Wasze wypowiedzi :smile:

Socorro, dzięki za poradę i trzymanie kciuków ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tylko co w momencie, kiedy z drugiej strony dostajemy sygnał: jeśli masz problem, to 2 razy się zastanów zanim do mnie przyjdziesz. Wtedy sobie myślę: to po co to wszystko?

wtedy uciekaj jak najszybciej z takiej relacji

Tak naprawdę im więcej o tym myślę, tym bardziej uświadamiam sobie, że jeśli miałabym być z kimś, na kogo nie będę mogła liczyć - z zaznaczeniem, że nie zawsze, ale czasami - to wolę być sama.

jeśli jest więcej sytuacji, w których nie możesz liczyć na pomoc, to takie coś nie ma sensu

ale z drugiej strony- nie możesz też liczyć na to, że ktoś zawsze, kiedy tylko będziesz chciała, przybiegnie i Cię uratuje.. bo taka osoba też może mieć gorszy dzień, słabiej się czuć, albo zwyczajnie być zajęta.. zobacz, czy Ty byłabyś ZAWSZE dyspozycyjna dla takiej osoby?

grunt w tym żeby znaleźć złoty środek i po prostu czuć, że w takiej relacji jest się bezpiecznym, że nie trzeba analizować Czy powinnam powiedzieć o swoim problemie, Czy powinnam prosić o pomoc, tylko to bez obaw komunikować, akceptując to, że druga osoba może albo nam pomóc albo odmówić pomocy, bo ma do tego prawo.

krótko mówiąc- czuć taki wewnętrzny spokój- w odniesieniu do siebie i w odniesieniu do tej relacji..

powodzenia ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cryo, no takie odnioslam wrazenie ze oczekujesz sama nic nie robiac ze partner Cie uratuje :) Byc moze błedne

 

I powiem Ci szczerze ze na mnie moga liczyc osoby ktore walcza ze swoimi problemami. Wtedy wyslucham, doradze, jeszcze raz wyslucham, jestem do ich dyspozycji i wspieram w walce. Ale jezeli ktos jedynie jeczy nic z tym nie robiac i oczekuje ze bede ciagle jego chusteczka do nosa w ktora moze sie wysmarkiwac to nic z tego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co do owej pomocy i wsparcia - to prawda, ze nie mozna sie na partnerze "wieszac" i oplatac jak bluszcz. Taki zwiazek jest toksyczny z zalozenia.

Osobiscie mam bardzo, a to bardzo zle doswiadczenia odnosnie pomocy i wsparcia w zwiazku. Az mnie samej nie chce sie wierzyc ze to sie w przeszlosci zdarzylo. I ze sie mnie zdarzylo.

Choroba - radz sobie sama. Jak nie mozesz to totalna frustracja, jak trzeba naprawde pomoc to frustracja pomieszana z wsciekloscia.

Nie chce miec z twoimi problemami nic wspolnego bo to nie moje problemy. Ale jak ja mam problem to przychodze i placze ci w mankiet. Potem sie wsciekam a ty mi pomagasz bo chcesz swietego spokoju.

Ty nie masz zadnych problemow wymyslasz sobie. Popatrz na innych ci to dopiero maja problemy i nie lataja z nimi po ludziach (po ludziach znaczylo u mnie do meza).

Czyli zasada byla jedna: jest ok jak nie mowisz i nie okazujesz swoich problemow.

Malzenstwa po ch*ju fest!

Oduczylam sie prosic kogokolwiek o pomoc. Jak czegos nie dam rady zrobic albo mnie nie stac zeby zaplacic za usluge - rezygnuje.

Jestem bardzo samowystarczalna. Material na idealna partnerke dla kogos, kto to doceni a nie wykorzysta.

 

Mnie bardzo brakuje wlasnie takiej pewnosci ze moge poprosic o kazda forme pomocy i nie bedzie to niewlasciwie odczytane. I ze poprosze o to dlatego, iz wiem, ze otrzymam odpowiedz.

To jest czesc zaufania. Mam tu ogromne deficyty.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oduczylam sie prosic kogokolwiek o pomoc. Jak czegos nie dam rady zrobic albo mnie nie stac zeby zaplacic za usluge - rezygnuje.

Jestem bardzo samowystarczalna. Material na idealna partnerke dla kogos, kto to doceni a nie wykorzysta.

a ja chociaz potrafie sama zadbac o siebie własnie sie nauczylam prosic o pomoc. Nie musze juz byc silaczka dzwigajacej wszystko na swoich barkach. Ale mam odpowiedniego partnera ktory oswoil mnie i wiem ze proszac o pomoc nie musze sie martwic awantura, odmowa bo dla niego pomaganie mi to normalna sprawa. Kiedy on potrzebuje ja pomagam jemu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Candy - no widzisz, to moze sie zdarzyc.

Ja takze mam taka nadzieje, ze kiedys i mnie sie uda zdrowo o te pomoc poprosic.

Przez lata jesli prosilam to bylo niewprost, obawialam sie, ze jak powiem otwarcie to cos zlego mnie spotka. Mialam i nadal mam powazne opory w mowieniu o tym, jesli juz ktos cos ode mnie wyciagnie to bagatelizuje, mowie ze tak naprawde to ja sobie poradze z tym i ze niepotrzebnie poruszam ten temat. Najciekawsze w tym, ze sama zaczynam tak czuc - dam sobie rady, na cholere zawracac innym glowe. Zmieniam szybko temat zeby nie zostal slad bo robi mi sie glupio.

Tresura z dziecinstwa. Potem bywalo roznie ale najdluzej wlasnie tak niefajnie, ze utrwalily sie schematy i leki.

 

U mnie to zaufanie laczy sie integralnie z proszeniem o pomoc w razie potrzeby. Jesli mam przy sobie kogos, kogo bez obawy, leku (bo tak czuje kiedy przychodzi mi o cos prosic) moge poprosic o te pomoc to jest idealnie. Oczywiscie to dziala w obie strony. Jestem osoba ktora jesli tylko moze to pomaga a juz na pewno wyslucham kazdej prosby, bez komentarzy. Nie moge pomoc to grzecznie odmawiam i probuje skierowac do kogos, kto moze rozwiazac problem.

Czyzby syndrom: jesli bedziesz dla wszystkim przyjacielem to sam pozostaniesz samotny?

Poczucie bycia niewaznym.

Jak sie jest waznym dla kogos to mozna liczyc na pomoc w kazdej sytuacji. Czasem jak widze znajomych ktorzy otrzymuja jakas pomoc to mysle sobie ze ja to z innej bajki jestem.

 

Z czynnikiem meskim jeszcze na te tematy nie rozmawiamy i chyba dlugo jeszcze nie bedziemy - nie ten etap znajomosci. I nie wiadomo czy kiedykolwiek bedzie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tresura z dziecinstwa. Potem bywalo roznie ale najdluzej wlasnie tak niefajnie, ze utrwalily sie schematy i leki.

u mnie do tego doszla jeszcze tresura z malzenstwa..zrobie ci awanture to o nic mnie prosic juz nie bedziesz. Troche sobie zrobil pod gorke bo w pewnym momencie przestalam prosic o cokowiek i przejelam kontrole nad wszystkim a on poczul sie gownianie .

 

Czyzby syndrom: jesli bedziesz dla wszystkim przyjacielem to sam pozostaniesz samotny?

Poczucie bycia niewaznym.

Jak sie jest waznym dla kogos to mozna liczyc na pomoc w kazdej sytuacji. Czasem jak widze znajomych ktorzy otrzymuja jakas pomoc to mysle sobie ze ja to z innej bajki jestem.

bo trzeba zlapac rownowage...nie byc tylko dawca. W moich obecnych relacjach z otoczeniem jak najbardziej z siebie daje ale i wymagam wzajemnosci.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie zas z 2 malzenstw byly tresury.

Jedna: osmieszanie, udowadnianie ze jestem gorsza bo poprosilam o cos - nie awantury. Upokarzanie. Niemniej bolesne. A on na pozycji bo zostal poproszony i zrobil, jaki szlachetny, jprdl!

Druga: awantury karczemne, darcie mordy, rozbijanie sprzetow bo zycie to ma byc super, zadnych chorob, problemow czy prosb o pomoc! Doszlo do tego ze bedac kilka miesiecy na wozku nauczylam sie radzic sobie sama niemal ze wszystkim a na dwor nie wychodzilam wogole. Chyba ze byly cotygodniowe konsultacje w szpitalu, na ktore mnie zawozil. Co ja sie wtedy nasluchalam, naogladalam i ile nerwow zezarlam to moje. Koszmar!

 

Rownowaga... Nie udzielam sie teraz nadmiernie. Nie mam zbyt obszernego zycia towarzyskiego wiec nie ma okazji. Chyba to tez celowe bylo zeby sie wycofac i nabrac dystansu.

Obawiam sie, ze ja go jeszcze nie nabralam tak na dobre.

Ale moze odpowiednia osoba moglaby pomoc, zeby powoli przywrocic mi wiare bo ja ja stracilam, tak mi sie wydaje.

Mnie przekonaja wylacznie dowody, czyny, efekty - a nie jakies puste gadki.

 

Na razie bede sie relaksowac, potrzebuje przede wszystkim troche od rzeczywistosci odpoczac. Dobrze sie stalo z tym meskim czynnikiem (sorry za takie nazewnictwo ale to sa sprawy osobiste i imionami tu nie bede rzucac), moze nabiore dystansu, moze sie czegos naucze, moze zrozumiem - ale na pewno nie strace czasu.

Na razie staram sie cieszyc tym co jest.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×