Skocz do zawartości
Nerwica.com

Hej :)


Bisuneh

Rekomendowane odpowiedzi

Hej Wam wszystkim!

 

Przeglądam sporadycznie to forum już od paru lat, ale dopiero dzisiaj zdecydowałam się założyć konto. Mam 21 lat, a mój problem z nerwicą zaczął się jakieś 6 lat temu. Sama już nie wiem, czy to bardziej depresja, czy nerwica z objawami depresyjnymi... Zaczęło się od przygnębiających myśli, od rozważania nad sensem ludzkiego istnienia, a skończyło się na totalnej apatii przerywanej co jakiś czas wybuchami niekontrolowanej agresji. W międzyczasie pojawiły się napady panicznego lęku, czyli pewnie znane większości palpitacje serca, zawroty głowy połączone z koszmarnym strachem, wrażeniem umierania i nudnościami. Były momenty, że nie mogłam wyjść z łóżka, bo bałam się ruszyć - wszak każdy ruch mógł w jakiś niespodziewany sposób przyczynić się do pogorszenia mojego stanu, a w efekcie do śmierci (dziś to dla mnie zupełnie niezrozumiałe myślenie). Oczywiście temu wszystkiemu towarzyszyła hipochondria - "zdiagnozowałam" u siebie kilka różnych nowotworów, zapalenie mięśnia sercowego, wrzody i wiele innych chorób. Efektem tego nieustannego stresu były powracające co około 2 tygodnie anginy (zjadłam chyba wszelkie możliwe rodzaje antybiotyków). Dziś z całą pewnością mogę stwierdzić, że to był po prostu jakiś mechanizm autodestrukcyjny, który ewidentnie chciał mnie zniszczyć. Z angin wyleczyło mnie placebo, które zapisał mi mój lekarz. Od roku nie przydarzyła mi się jeszcze ani jedna angina - przez całą zimę złapałam jedno zwykłe przeziębienie, a to naprawdę, w moim przypadku, było kiedyś czymś niemożliwym. Z lękami borykałam się przez pół roku, miewałam myśli samobójcze, bo śmierć wydawała się lepszym rozwiązaniem niż ten nieustanny strach.

Ale udało mi się je wyleczyć i być może ten sposób mógłby pomóc komuś z Was.

Tak naprawdę aby uwolnić się od tego piekła wystarczyło mi jedno zdarzenie. Po prostu pogodziłam się ze śmiercią. Przez to pół roku nie piłam w ogóle alkoholu, ponieważ bałam się, że może mi uszkodzić serce. Aż w końcu nadarzyły się urodziny dobrego znajomego. Wszyscy pochłonięci byli zabawą, tylko ja siedziałam przerażona ilością osób, z ręką na pulsie kontrolującą czy przypadkiem moje serce dziwnie nie chodzi. I postanowiłam się napić. Po jednym kieliszku nic mi nie było, po drugim również nic - moje ciało działało jak należy. Zajęłam się rozmową ze znajomymi i przy okazji pochłaniałam kolejne kieliszki. Kiedy poczułam się zmęczona, położyłam się na kanapie. Aż tu nagle ktoś z gości szturchnął mnie przypadkowo w rękę. Nagle poczułam dobrze mi znaną falę paniki. Śmierć przed oczami, takie charakterystyczne pieczenie w klatce piersiowej i nagle... pomyślałam, że to nic. Że jeśli mam umrzeć, to przynajmniej podczas dobrej zabawy. W tym momencie nie mogłam się już bać, ponieważ mój największy strach - śmierć - został pokonany. Wszystko nagle puściło, ciało się rozluźniło i od tamtej pory strach już nie powrócił. Nagle koszmar się skończył. Zaznaczam, że absolutnie nie propaguję tutaj picia alkoholu jako zwalczania problemów psychicznych, bo nie o alkohol chodzi, ale właśnie o to pogodzenie się ze swoim lękiem. Szczere spojrzenie w oczy temu co nas przeraża w tych najgorszych momentach i powiedzenie "okej, chodź, pokaż mi co masz". Bo wtedy okazuje się, że ten wielki cień potwora, który nas ciągle śledził rzucała mała myszka.

Niestety zostały inne rzeczy - chroniczny smutek, problemy z codziennymi czynnościami, nagłe wybuchy agresji, nieumiejętność skupienia się na czymkolwiek, nadmierna potliwość i strach przed ciemnością. Do tego cała masa kompleksów, które pojawiają się nagle i równie nagle znikają. Byłam u psychiatry, który zaproponował mi SSRI (nie brałam, bo nie chciałam żadnych leków) i kilkukrotnie u psychologa, który niestety chyba nie wkładał za dużo serca w swoją pracę.

Czasem mam wrażenie, że już zawsze będę smutnym, zdenerwowanym człowiekiem, który tylko czasem wynurza się z głębin swojego umysłu na powierzchnię by spojrzeć na dalekie słońce, którego nigdy nie będzie w stanie uchwycić.

Nie wspomniałam o tym wcześniej, ale studiuję psychologię i tu chyba dobrze sprawdza się stwierdzenie "szewc bez butów chodzi". Przepracowałam swoją nerwicę na wszystkie sposoby, w tym momencie znam dokładnie jej przyczyny, ale nie wiem co robić dalej. Najgorsze jest to, że czasem mam wrażenie, że nie chcę wcale wyzdrowieć.

!

Nie wiem czy ktoś to w ogóle przeczyta, ale jeśli tak - to dziękuję za dobrnięcie do końca i pozdrawiam serdecznie!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Siemasz! Współczuję problemów, ale niestety:

Czasem mam wrażenie, że już zawsze będę smutnym, zdenerwowanym człowiekiem

to się może spełnić, gdyż:

Byłam u psychiatry, który zaproponował mi SSRI (nie brałam, bo nie chciałam żadnych leków)

W twoim przypadku to już nie "szewc co bez butów chodzi", co "szewc co ma fobię przed narzędziami"!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×